Obok zajazdu znajduje się także stajnia.
Nie żeby ona się sama nie bała, no gdzie. Byłaby głupia, gdyby nie odczuwała regularnego ukłucia niepokoju z każdym skrzyżowanym spojrzeniem. Jedynie nie popadała w paranoję, bo takie rzeczy akurat niosą się po innych. Jeszcze jej brakowało przesłuchiwania czy grillowania pytaniami, przy których będzie musiała albo odegrać słodką idiotkę (ojejku, to tak daleko zaszłam od domu? niebywałe!), albo spróbować elokwentnie przekonać drugą osobę, że takie samo prawo przebywać tutaj jak inni (panie władzo, a nie przymknie pan oko na to? No bo wie pan, ja taka samotna...).
Potrzebowała trochę wyjść i zobaczyć nowe twarze, które nie były oświetlane jedynie przez świece lub przenikające przez jej ubranie. Zresztą nasłuchała się samych krzyków z rana, bo Niwa zabrała grzebień Onie (ta suka ukradła mi grzebień!), Inu znowu spiła się skradzionym alkoholem z samego rana (ta suka nic nie robi, tylko śpi), a Chiyo i Fuku - taka nowa szlachcianka, która obrzydliwie rzępoli, ale przynajmniej umie zabawić się trochę słowami - postanowiły skłócić ze sobą przypadkowe dziewczyny (no nie uwierzysz co ta suka powiedziała).
Innymi słowy, działo się dużo i za dużo, więc Yairi czym prędzej ubrała jakieś bardziej przystępny ubiór, który nie krzyczał "nie zgadniesz ile to zakładałam, a jak szybko potrafię to zdjąć" i postanowiła się przejść, póki Madame nie rzucała bluzgami i przedmiotami. Dosyć ryzykownie, ale też to miasto miało więcej rzeczy do roboty niż przejmowanie się jakimiś kurtyzanami. Jeśli gorszyły ludzi, to tylko na ich własne życzenie i za ich własny czas.
Pamiętała z opowieści któregoś typa (nie będzie się przejmowała podczas własnych myśli jakimiś tytułami, szanujmy się), że jest taki jeden zajazd ze stajnią, który jest tak obrzydliwie pospolity, że wstyd było tam przychodzić, ale jednocześnie miał naprawdę wspaniałą lokalizację, bo przy jednej z głównych dróg.
(- Ma on potencjał, ale właściciele są uparci i chcą być dostępni dla wszystkich. A szkoda, wielka szkoda, bo mógłby być z tego naprawdę wysokiej klasy przybytek.
- Och, co za szkoda. To już impertynencja tak ignorować otwarcie tak dobre porady.
- Nawet ty to rozumiesz!)
Wślizgnęła się do środka, starając się nie przykuwać na sobie uwagi. Było wyjątkowo zimno na zewnątrz, więc co będzie tam tak sterczeć. Minus był taki, że nie ma żadnych pieniędzy, więc raczej za długo tu nie zabawi. Stanęła przy ścianie niedaleko od wejścia i obskoczyła spojrzeniem siedzących już wewnątrz ludzi. Większość z nich wyglądała na przejezdnych, więc nie musiała się raczej przejmować tym, że ktoś ją rozpozna. Była świadoma swojej popularności w niektórych kręgach, ale to zdecydowanie nie było tutaj.
Chuchała w ręce i pocierała je energicznie, przeklinając w myślach to cholerne zimno. Różnica temperatur między otoczeniem a onsenem była naprawdę cudowna (na nasze mówiąc, bardzo w pytę - przyp. aut.), ale to nie był onsen, więc nie było wcale fajnie. A chwilę tu pobędzie, pokręci nosem na ludzi, zbierze manatki i znowu wyjdzie na to zimno, mając nadzieję, że Madame nie będzie jej kazała wykonywać jakichś ciężkich zadań w ramach kary. Nie obraziłaby się, gdyby uznała, że ma w dupie cały wszechświat, a już szczególnie Ruri-do i je mieszkanki.
Szanse może nie były idealnie równe, ale, ponownie - to będzie problem dla przyszłej Yairi. Teraz doskwierały jej bardziej przyziemne problemy, jak na przykład zimne palce.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
Gdyby miała trochę inne życie, to może by jej to nawet schlebiło. Tak to nie poczuła nic, może poza chęcią przewrócenia oczami.
Jednocześnie podpowiadało jej to, że powinien być jakoś w jej wieku. No chyba że jakimś cudem był tak niedoświadczony lub był beznadziejnym romantykiem, który odrzucał wręcz ideę kupienia miłości czy kochania bez uczucia. Irytujące, ignoranckie, ale przynajmniej nie miała z takimi zbytnio do czynienia. Byliby bardziej uciążliwi niż ci, którzy oczekują od niej całkowitego poświęcenia i płaszczenia się przed jaśnie panem, który przecież wybrał ją spośród innych. Całkowicie zapominają, że nie znaleźliby się w tamtym miejscu, gdyby nie zaakceptowała tego ich zaproszenia.
- Dziękuję – odpowiedziała, biorąc do ręki kubek. Ciepło szybko opatuliło jej ręce niczym rękawiczki, przez co przez jej plecy przeszedł delikatny dreszcz. Nikt jej nie mówił, że nie powinno się przyjmować podarków od nieznajomych, ale technicznie rzecz biorąc, robiła z nieznajomymi dużo innych rzeczy, od których etykieta wymagała kilku poziomów zażyłości, więc przyjęcie herbaty wydaje się czymś dużo mniej rażącym. Plus co jak co, ale dobre maniery miała. – W taki chłód nie gust nie ma żadnego znaczenia, szczególnie jeśli jest to akt dobrej woli drugiego człowieka.
Uśmiechnęła się delikatnie. Widziała tego mężczyznę po raz pierwszy w swoim życiu, ale też istniała możliwość, że widział ją na którymś z pochodów, jakie jej dom organizował. Pozwoliła sobie na zerknięcie na uniform, który kojarzyła.
Zabójca Demonów.
A więc zainteresował się nią Zabójca Demonów.
Zdusiła w sobie mimowolne prychnięcie na wspomnienie pojedynczych przypadków, które przychodziły z zamiarem przepytania jej i koleżanek na temat albo demonów, albo innych łowców demonów. Wtedy najlepszą zabawą były odpowiedzi wymijające szerokim łukiem i obserwowanie jak ich rozmówcy stopniowo tracili cierpliwość. Nie powiedziałaby, że poświęciłaby wszystko za nie, ale jednak było w niej poczucie solidarności. Większość z nich nie ma nikogo innego, na kim mogłyby polegać, przynajmniej dopóki nie zostaną wydane za mąż. Ale była to rzeczywistość, do której się nie spieszyła i miała poczucie, że gdyby zależało to od Madame, to nie dane było jej tego doświadczyć.
Zawahała się. Musiała rozpatrzeć plusy i minusy sytuacji. Chociaż nie ma konkretnie określonego czasu, ile mogła poświęcić na zabawę na mieście, zdecydowanie im dłużej była poza Ruri-do, tym bardziej rosły szanse, że Madame zauważyłaby jej nieobecność. Do tego zgoda mogłaby wiązać się z jakimiś ewentualnymi zobowiązaniami. Zbyt wiele razy była w sytuacji, kiedy drobna uprzejmość była potem kartą przetargową i możliwością szantażu. Nieważne jak niewinnie jego uśmiech i błyszczące oczka wyglądały – czasem tacy są dużo okrutniejsi niż klasycznie wyglądający złole.
Z kolei jej coraz bardziej oczywista nieobecność z każdą mijającą minutą gwarantowała nie tyle złość Madame, co tyle jej niesamowite wkurwienie. A że wkurwianie Madame było kunsztem, więc nie można jej winić za to, że była to kusząca okazja. Poza tym dostała wyraźne zaproszenie.
A kim ona jest, żeby odrzucać zaproszenia?
- Muszę przyznać, że nie mam zbyt dużo czasu do poświęcenia, zatem, jeśli to nie jest zuchwalstwo z mej strony, proszę dobrze nim rozporządzić – odpowiedziała, odpowiednio ważąc słowa. Upiła łyk herbaty. Rzeczywiście nie była powalająca, ale działała rozgrzewająco, więc spełniała swoją podstawową funkcję. Nie miała też co narzekać na darmową herbatę.
Przelotnie się ukłoniła i nieco pewniejszym krokiem podeszła do wskazanego przez młodzieńca stolika. Pozwoliła sobie już usiąść, odpowiednio odgarniając swój długi warkocz. Czasem posiadanie takich długich włosów było uciążliwe i chciała je skrócić o połowę w akcie desperacji, ale też za bardzo je lubiła, żeby podjąć tak radykalną decyzję. Przynajmniej tutaj nie było gałęzi, o które mogłaby zahaczyć czy rąk, które próbowałyby wybadać wszystkie sposoby na wyciągnięcie z niej słodkich jęków. Co było dobrym kierunkiem, musiała się przyznać, ale było tak oczywistym ruchem, tak często stosowanym przez mężczyzn, że dawno stracił swój urok.
Śledziła wzrokiem ruchy chłopaka, patrząc jak siada. Upiła kolejny łyk herbaty. Jej ruchy były nieco sztywne, czym dawała niewerbalnie mu znać, że nie jest tak całkowicie otwarta, jakby się mogło wydawać. Pilnowała, żeby żaden gest nie świadczył o jakimkolwiek zainteresowaniu poza uprzejmym podtrzymaniem rozmowy. Podejrzewała, że raczej nie będzie próbował jej jakkolwiek zaciągnąć do pustego pokoju, żeby mieli trochę prywatności. (Chyba że był jednym z tych, co lubili uwagę absolutną. Wtedy musiałaby się jak najszybciej wymiksować.)
- Proszę wybaczyć moją bezpośredniość, ale co sprowadza tutaj Zabójcę Demonów? Czy powinnam się obawiać o swoje bezpieczeństwo? – zapytała lekkim tonem, wskazującym na uprzejmą ciekawość, aniżeli na wrogość związaną z oczywistym uprzedzeniem i instynktowną podejrzliwością. Jeśli przyszedł tutaj w związku z jakąś demoniczną aktywnością, to dobrze było być poinformowanym – wiedzieć gdzie nie chodzić, jakich gości nie przyjmować.
Upiła kolejny łyk herbaty. Teoretycznie powinna też się przedstawić, ale uznała, że nie będzie sama wychodzić z informacjami. Będzie odpowiadać na to, co zostanie jej przedstawione, jednocześnie brylując między faktami, które mogłyby już na starcie ujawnić jej profesję (przy założeniu, że chłopak już jej wcześniej nie widział i teraz po prostu ma okazję poznać tą, którą widział na ulicach między służbą Ruri-do).
Przez chwilę zastanowiła się jak ten Zabójca Demonów ją postrzegał. Jaki był jej obraz odbity w jego świadomości. Oczywistym było, że pewnie jego myśli skupiały się po prostu na niej, sądząc po jego niesamowicie przyjaznym nastawieniu. Może teraz nie był w stanie jakkolwiek racjonalnie myśleć, a jego celem stało się jedynie próba osadzenia siebie w jej życiu. Płonne to były nadzieje, mimo wszystko. Ciekawe czy odrzuci ją, kiedy odkryje, że zachowała jedynie czystość higieniczną, a wszystko inne zostało jej zabrane. Kiedy okaże się, że nie spodziewał się po tak zadbanej pannie tak parszywego zawodu.
I tak nie było sensu nad tym rozmyślać.
Nagle jej uwagę przykuły dwa wiszące zielone kamienie przy uszach mężczyzny. Poczuła się nagle jak kot, który skupił całą swoją uwagę na swojej zdobyczy. Nie była w żaden sposób taktowna czy dyskretna, więc ten Zabójca musiał zauważyć jak nagle jej wzrok przeskoczył z ogólnego rejonu jego twarzy do bardzo konkretnego rejonu przy uszach. Wyglądały na zagraniczne i na bardzo chętnie noszone – nic dziwnego, sama by takie nosiła, gdyby miała choćby jedną parę na wyłączność. Inne dziewczyny by jej takich zazdrościły i narzekałyby o kolejnym przywileju Yairi u Madame, ale nie zwracałaby na to uwagi. Przynajmniej jedna rzecz byłaby faktycznie jej – poza notorycznym rozczarowaniem i życiowym bezsensem.
Szybko jednak ta myśl wyleciała jej z głowy. Przestała się też gapić.
Faktycznie ładne były te kolczyki.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
Dojrzała też to poddenerwowanie, zupełnie jakby od tego ich spotkania zależało całe jego życie. Było to naprawdę urocze. Strasznie jej się to kojarzyło z historiami o nastoletnich miłościach, o jakich czasem słyszała od innych dziewczyn w Ruri-do. Większość z nich nie kończyła się dobrze, szczególnie jeśli okazywało się, że chodziło o wybranki, a nie wybranków. Lub nie miały określonego zakończenia, ponieważ uczucie ulotniło się jak dym po fajerwerkach, jak posmak wypitej sake, jak ostatnie warstwy śniegu wniosną.
A potem gdyby nie to, że musiała na co dzień pilnować swojej mimiki, to by chyba mina jej błyskawicznie zrzedła. Ponieważ uświadomiła sobie pewną rzecz.
O Boże. On tak na serio.
Być może trochę przesadzała. Paradoksalnie im większą miała tolerancję na tego typu teksty, tym mniejszą miała na nie (czyli na tzw. cringe – przyp. aut.) cierpliwość.
Niemniej poniekąd dałoby się to uznać za urocze. Chyba. Prawdopodobnie.
- Dużo ma pan racji. Nie trzeba być demonem, żeby siać spustoszenie – odpowiedziała, obserwując delikatną zmianę w tonie. Zabójcy Demonów wydają się być niezwykle zamkniętą grupą, dla niektórych może mają zbyt wybujałą wyobraźnię, może dla innych są wzorem do naśladowania. Nie to, że chciała poznać ich sekrety. Właściwie może nawet niekiedy lepiej pozostać nieświadomym. – Martwienie się nic mi nie da, to fakt. Dlatego czasem warto wiedzieć, gdzie się nie zapuszczać. – Upiła łyk herbaty. Już połowę wypiła. A z każdym łykiem coraz mniej przeszkadzał jej smak. – Gorzej jeśli każdy zaułek ma zęby w ścianach.
Mimo tego bardzo łatwo wpadł w śmiech i uśmiech. W sumie już nie dziwiło ją to. Przygotowuje się teraz na to, że ten chłopak jest w stanie ją zaskoczyć, jakiejkolwiek agresywnej reakcji by to nie wywoływało.
- „Coś”? – zapytała, unosząc brwi. – Każda napotkana osoba jest w pewien sposób zmianą w życiu. – Ponownie chyba przemówił przez nią sceptycyzm, który właściwie teraz był nieodłączną częścią jej podejścia i charakteru. - Niemniej wydaje mi się, że ktoś mi tu bardzo schlebia.
Hanshin. Teraz była w stanie dopasować imię do twarzy, co – wbrew pozorom – często należało do luksusów. Ciężko było jej powiedzieć czy pasowało do niego, bo szczerze nigdy nie potrafiła dobrze odpowiedzieć na to pytanie (poza Inu, ale ona zawsze była po prostu suką). Jednak musiała przyznać, że zdrobnienie już zdecydowanie do niego pasuje. I ta pewnego rodzaju nonszalancja, jeśli chodzi o zwracanie się do niego.
Jednocześnie jednak Hanshin tym oczekiwanym gestem kultury osobistej trochę postawił ją w kłopotliwej sytuacji. Niekoniecznie wciskała każdemu czym się zajmuje i nie wymawiała swojego imienia z dumą. Raczej starała się przemknąć w cieniu, kiedy nie musiała paradować w tapecie i piętnastu warstwach materiału. Bycie centrum uwagi bywało męczące, nawet jeśli w pokoju znajdowała się ona i druga osoba.
Dopóki się nie przedstawi, to nie będzie wiedziała czy ją rozpoznaje. Mogłoby to się wiązać z nieprzyjemnościami, jeśli nie od niego, to od kogoś innego. Ciężko było powiedzieć ile osób ich słyszy. Czy ktoś w przybytku teraz nie przyjrzał się jej dokładniej i nie rozpoznaje jej jako ładnej kurwy. Ale to zakrawało już pod paranoję.
Zresztą skoro on się już przedstawił, to zgodnie z przyjętą taktyką też powinna to zrobić. Jakakolwiek odpowiedź wymijająca byłaby dużo bardziej podejrzana. A wymyślanie imion na poczekaniu nigdy nie było jej mocną stroną, nie kiedy swoje nosiła w sercu od lat.
- Proszę mówić mi Yairi – odpowiedziała i uśmiechnęła się nieco szerzej. W odróżnieniu od jej mowy ciała, jej ton nie zawierał chociażby śladu jakiegokolwiek zdenerwowania czy czujności. – Nie wiem czy samo „Ya” albo „Iri” jest dobrym zamiennikiem, zatem nie zalecam rozłączania.
Po chwili krótkiego namysłu zaraz potem dodała:
- Hanshin… – spróbowała wypowiedzieć jego imię, smakując na nowo poznane sylaby, które teraz niosły za sobą coś więcej niż wartość językową. Osobiście uważała, że niepotrzebne było jej zdrobnienie. Preferowała je jako jedną całość. Ale przecież nie powie mu tego wprost, komunikowanie swoich preferencji czasem mijało się z celem. – Kolokwialnie mówiąc, „wyjdzie w praniu” co bardziej przypadnie mi do gustu i z czego będzie łatwiej korzystać.
Słysząc ten prawdziwie królewski tytuł, pozwoliła się roześmiać. Krótki, beztroski śmiech tracił ten ochrypłą jakość, brzmiał pełniej, trochę bardziej gardłowo. Pewnie był zbyt głośny i nieelegancki na jej szlachecką pozycję. Madame skarciłaby ją, że rży jak koń. Dziewczęta powiedziałyby może, że wyglądała jak żona wieśniaka z najgłębszych wiejskich odmętów kraju. Może istnieje gdzieś wymiar, w którym by ją to przejęło.
- Ach, żadna ze mnie księżniczka. Jestem przekonana, że byłaby to ujma dla tego tytułu. – odpowiedziała, po czym upiła herbatę już do końca. Odstawiła puste naczynie trochę z boku, żeby móc oprzeć się łokciami o blat stołu. – A dwór bardziej znam z opowieści snutych przez innych, aniżeli z własnych obserwacji.
I bardzo dobrze, pomyślała, przypominając sobie te wszystkie dziewczęta w Ruri-do, które faktycznie pochodziły z dworskiego otoczenia. Jak zdarzało im się na samym początku przyzwyczajania się do nowych warunków traktować inne z góry. Jak nie mogły uwierzyć, że teraz dzieliły ten sam status z tymi, dla których sprzedaż okazywała się zbawieniem dla rodziny i dla nich. Część z nich ostatecznie nauczyła się żyć z tym faktem albo otwierała się na resztę kurtyzan, rozumiejąc, że inaczej nie mają nikogo, na kim można polegać.
Część z nich znikała pod osłoną nocy lub były odnajdywane z wodą w płucach, nogami nad ziemią lub ostrzem w brzuchu.
Co ona tu robiła? Dobre pytanie. Wkurwiała Madame. Spędzała czas z Hanshinem, Zabójcą Demonów. Piła ciepłą herbatę w tym jakże przeciętnym zajeździe, udając, że miała prawo do noszenia takich zwykłych ciuchów i przejmowania się takimi zwykłymi sprawami. Tak właściwie nie miała pojęcia, co tu robi, skoro jej jedyną motywacją jest granie na nerwach Madame. Na żadne głębsze przemyślenia i cele sobie nie pozwalała.
- Czasem przeciętność jest najbardziej atrakcyjna. Co prawda niekoniecznie w moim przypadku, ponieważ nie miałam żadnych oczekiwań od tego miejsca. – odpowiedziała, szybko się poprawiając. Było to bardziej jak odruch. Powiedzenie czegokolwiek, żeby chociaż przez chwilę nawiązać do tego, co Hanshin powiedział. O co pytał. Nie miała już herbaty, której mogłaby się napić. – Odpowiadając na pytanie… można powiedzieć, że też mnie jakieś „coś” tutaj przywiodło. – Odbijanie piłeczki. Parafraza, żeby pokazać, że słyszy i słucha. Zasłona dymna, żeby ukryć brak własnej odpowiedzi, ponieważ „nie wiem” nią nie było. Było zbyt szczere, zbyt wrażliwe, ale też całkowicie niepotrzebne. Mogło pociągnąć za sobą inną rozmowę – jak to nie wiesz, po prostu nie wiem, to skąd w takim razie przyszłaś, z burdelu, mieszkasz w burdelu, mieszkam w burdelu z kilkunastoma czy kilkudziesięcioma innymi kobietami. Burdel, burdel, burdel. Niepotrzebnie ciągle o nim myślała. – Mam nadzieję, że nie był to demon. Nie miałam okazji rozmawiać z uczonym. Nie rozmawiałam też z piękną nieznajomą. Ale wygląda na to, że przybyłam tutaj z zamiarem zmiany czyjegoś życia.
Jak ironiczne było to stwierdzenie, kiedy tak naprawdę wiele w życiu działo się bez ludzkiej ingerencji. Jeśli któregoś dnia skończy jako kupa kończyn i wnętrzności, to zdecydowanie ktoś będzie to efektem cudzego postanowienia i jego efekcie na jej życie. Naiwny jesteś. Głupi wręcz. Ilu mężczyznom zmieniła życie, ile z dziewcząt widzi ją jako istotną postać?
- I jak? – zapytała, przechylając nieco głowę w bok. Część krótszych pasemek przy twarzy zsunęło się na jej twarz jak czarne błyskawice biegnące pręgami po policzku. – Czy jest to już przeznaczenie?
Można jej zarzucić pewne naprowadzanie Hanshina, zwłaszcza jeśli traktowała jego ewidentne zauroczenie jako interesującą błyskotkę, jak szczeniaczka. Tak, szczeniak to dobre porównanie. Merda ogonem na wszystko, co się rusza i da się ugryźć, niekoniecznie rozpoznając zagrożenie i nie mierząc sił na zamiary. Ciężko w ogóle być zdenerwowanym na niego, ale oglądasz jego poczynania z pewną dozą pobłażania.
Nie chciała go naprowadzać. Ale w jej przypadku czasem to nie jest kwestia zamiarów, a tego, czego została przyuczona i jakie miała wzorce.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
- Zapamiętam – odpowiedziała grzecznie, ale szczerze. Nawet jeśli mogłoby się to wydawać bezużyteczne. Może powinna przemycić trochę jej płatków?
Iri. Czasem zapominała, że tak się nazywała. Chociaż nie przywiązywała wagi do tego, czy mówi Iri, czy mówi Yairi, bo te dwie postaci zlewały się jej w jedno. Obydwie były prawdziwe, bo obydwie były nią. Nie różniły się zbytnio poza może wyznaczeniem pewnych etapów jej życia. Niektóre dziewczęta dalej mówią na nią Iri, tak jak ona nie mogła zapamiętać ich przybranych imion.
W sumie nie brzmiało tak źle, szczerze mówiąc.
- Może trochę – powiedziała, pozwalając sobie na lekkie zakłopotanie. – Może trochę brzmi uroczo – zniżyła włos do mamrotu.
Ach, tak. Jej status społeczny. Sytuacja oiran była naprawdę specyficzna. Niby nie różniły się aż tak bardzo od zwykłych prostytutek, a jednak uznawało się je za zupełnie inną klasę. Miały inne zadania; czasem jakby wydawało się, że otwieranie nóg było jakimś dodatkiem, a nie celem spotkania. Były bardziej ekskluzywne, wyznaczały pewien status. Byle kto nie mógł do nich przyjść. Po narodzinach ograbiono ją z odpowiadającego jej statusu społecznego, ale Madame go po prostu stworzyła. Nie tylko jej. „Jeśli nie ma nikogo, kto by potwierdził twój status, to czemu się nim przejmujesz?”
Miała dbać o siebie jakby była córką dostojników, a jednocześnie czuła się jak burakumini.
- Co mnie zdradza? Maniery? Ubiór? Uroda? – rzuciła, zastanawiając się, co tym razem przykuło uwagę mężczyzny. - Kiedy ostatni raz sprawdzałam, to nie budziłam się co rano na dworze. Jedynie mogę spacerować na dworze dookoła swojego domu.
Patrzyła na oznaki ekscytacji Hanshina, jak machał tym swoim wyimaginowanym ogonem i nie mógł uwierzyć, że ta chwila się dzieje naprawdę.
- Doprawdy? Jeśli o mnie chodzi… - niczego nie szukałam - to jest wiedza dla mnie, którą musisz odkryć, żeby ją poznać. Nie mówię tak, nie mówię nie.
Ukłuło ją poczucie niepokoju, kiedy zobaczyła krzywy grymas Hanshina. Spięła się jeszcze bardziej. Nie zapowiadało się to dobrze; pewnie zaczął nabierać podejrzeń. Nie wiedziała, czy chodziło o rozpoznanie jej, o jej ubiór/wygląd lub o fakt, że nie miała pieniędzy, co kontrastowałoby z postrzeganiem jej jako kobiety z bogatszego domu. Nie lubiła nieprzewidywalności, ale też nie miało to większego znaczenia – przynajmniej nie do momentu, kiedy chciałby ją gdzieś wziąć lub odprowadzić pod Ruri-do. Madame nienawidzi, kiedy yoriki je przyprowadzają, zwracając na siebie uwagę w zły sposób, nieodpowiadający jej oczekiwaniom.
Ale nie spodziewała się takiego pytania.
- Przechodzimy już do zobowiązań? Już na pierwszym spotkaniu? – zapytała żartobliwie, wyraźnie zdezorientowana. Oczywiście, że nie zgodzi się na nic, co nie zostanie jej wyłożone. A czego mógł on chcieć?
Ach. Tego.
Zdezorientowanie powoli przeszło w grzeczny i przyjazny uśmiech.
(Madame rzadko kiedy przejawiała jakiekolwiek odruchy, o których wywołanie można by było podejrzewać instynkt macierzyński. Wielokrotnie ta kobieta pokazywała, że pojęcie empatii jest jej całkowicie obce, szczególnie w przypadku przestrzegania podstawowych zasad jej domu, nieudanych wieczorów z klientami i niezadowalających wyników w edukacji jej dziewcząt. Faworyzacja Yairi była tematem tabu – wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie śmiał tego nazwać otwarcie, a co dopiero wytknąć. Jednakże faworyzacja nie przynosiła jej za dużo korzyści; jedynie dużo częściej miała do czynienia z mężczyznami, u których podniecenie było wywołane samą obecnością pięknej kobiety, szczególnie kobiety im usługującej i kobiety w stanie negliżu. Chyba tylko raz miała przypadek, kiedy klient chciał po prostu spędzić z nią czas, żeby nikt nie podejrzewał, że preferuje mężczyzn.
Jakiś czas później poślubił inną dziewczynę z Ruri-do, Aguri. Był on dobrze prosperującym daimyo, a ją rodzice sprzedali, żeby mieć za co wyżywić pozostałe dzieci. Nie przeszkadzało jej zupełnie, że nie mógł jej pokochać jak mąż kochał żonę. W zupełności wystarczała jej satysfakcja z wygodnego życia i jakiekolwiek poświęcanej jej uwagi.
Podobno parę lat później zmarła w trakcie połogu, zostawiając męża z niemą córką, którą nazwał Ai. Co roku chodził z nią na grób żony, która ostatecznie poświęciła swoje życie dla jego sekretu.
Wracając.
Jednego wieczoru Madame zaprosiła ją do własnych pokoi, które znajdowały się w budynku za Ruri-do. Nie było żadnej straży, która pilnowałaby jej posiadłości, jednak dziewczęta były nie były na tyle głupie, żeby próbować się wślizgiwać do twierdzy tej demonicznej kobiety. W większości przypadków przychodziły do niej za karę lub żeby usłyszeć jaki etap edukacji teraz je czekał. Zdecydowanie rzadziej chodziło po prostu o rozmowę. Prawie nigdy nie chodziło o zacieśnianie relacji.
Ale jak już ustaliliśmy, Yairi była wyjątkowa. Nikt wcześniej nie pomyślał, żeby podrzucić Madame dziecko bez żadnego wyjaśnienia. Być może wywoływała u niej dawno zapomniane ludzkie reakcje.
Czesała jej włosy swoimi pięknymi grzebieniami. Kolor włosów Yairi był dosyć specyficzny; posiadał dziwnie fioletowawą poświatę, chociaż w ciągu dnia była ona niemal niezauważalna. Wiele dziewcząt żartowało, że jej rodzicielka – bo nikt nie nazywał tej kobiety matką – musiała najeść się jakichś fioletowych owoców lub wcierała w siebie olejki z fioletowych kwiatów. To był kolejny wyjątkowy aspekt – miłość Madame do jej włosów. Normalnie nie miała żadnych skrupułów, żeby obcinać je za karę czy ciągnąc za nie dziewczęta przez korytarze Ruri-do.
- Jak to jest, że nie ciekawi cię świat w takim samym stopniu, jak ciekawi pozostałe? – zapytała, gładząc kolejne wyczesane pasmo włosów.
Wielokrotnie się nad tym zastanawiała. Dochodziła zawsze do tego samego wniosku – nikt jej nie romantyzował tego, co się dzieje poza ścianami przybytku. Ani w trakcie jej wychowania, ani w trakcie edukacji, ani w trakcie pracy.
- Nie sądzę, żeby był w stanie mi cokolwiek zaoferować.
Jej włosy miały niemal długość jej wzrostu. Niby nic takiego, skoro była raczej z tych niższych, ale jednak robiło to ogromne wrażenie. Nie wypadały jej za bardzo, nawet jeśli często była za nie ciągnięta – czy to umyślnie, czy to przez zwykłe zahaczenie o coś. Jedynie grzywkę miała regularnie podcinaną, bo resztę tylko i wyłącznie jeśli wymagała tego pielęgnacja. Dalej nie rozumiała dlaczego akurat jej włosy były tak wyjątkowe.
- Czy to dlatego, że tu jest całe twoje życie?
Tak, bardzo prawdopodobne. Pytanie o świat zewnętrzny jest szczególnie nurtujące, kiedy jakąś część życia zostawiło się poza Ruri-do. Ona jedynie mogła zostać w pamięci swoich nauczycieli, swoich klientów, ale to nie była pamięć, która jakkolwiek wpływałaby na jej sytuację.
- W odróżnieniu od większości nie ma dla ciebie żadnego „przed”.
Nie czuła się tu uwięziona. Chociaż nie, inaczej. Czuła się zdecydowanie ograniczana – czy to w kontekście fryzury, czy w kontekście swobód osobistych. Ale to wszystko było jednak znajome, było jednak czymś, co potrafiłaby opisać z pamięci. Nie była jak księżniczka z jednej zachodniej bajki, która była uwięziona w kamiennej posiadłości. Która czekała na swojego księcia, kiedy przez księcia tak na dobrą sprawę można rozumieć wszystko.
Przekonała się o tym szczególnie podczas pierwszych wypraw poza radarem Madame.
- Przynajmniej nie mam niczego, za czym mogłabym tęsknić, kiedy ktoś mnie łapie za piersi.)
- Obiecuję.
Odgarnęła pasmo włosów za ucho.
- A czy ty, Hanshin, jesteś w stanie mi coś obiecać? – zapytała, dalej trzymając łokcie na blacie stołu, przy którym siedzieli. Splotła palce i oparła o nie swój podbródek. - Spokojnie, nie zamierzam prosić o nic wielkiego. Właściwie proszę o drobnostkę.
Szczenięce zauroczenie charakteryzowało się tym, że chociaż było intensywne, bardzo prędko znikało bez śladu. Szczególnie jeśli utrzymanie go stawało się kłopotliwe lub zbliżało się niebezpiecznie do granicy kompleksu lub strachu. Niezwykle urokliwe, niezwykle schlebiające, ale potrafi boleć jak spoliczkowanie.
Pochyliła się do przodu, jakby miała zaraz wyjawić mu jakiś sekret. Właściwie nie „jakiś”, ale któryś z jej bardzo konkretnych sekretów. Jakby ten moment istniał tylko między innymi, otoczenie w ogóle nie istniało.
Ciekawe czym była granica dla Hanshina.
- Powiesz mi, kiedy stracisz zainteresowanie mną?
Chwilę utrzymała swoje spojrzenie zanim się roześmiała. Ponownie beztrosko, ponownie bez ochrypłego tonu. Rozplotła dłonie i zabrała łokcie ze stołu. Odchyliła się delikatnie przez swój śmiech.
- Martwisz się o mnie? To niezwykle urocze, teraz zdecydowanie czuję się jak księżniczka. – Pomyślała o tym, jak to mogło być niesamowicie ironiczne. Zabójca Demonów spotyka oiran, która wpada mu w oko i chociaż nie zamierza zostać z nią na dłużej, stara się tą ulotną chwilę wykorzystać w pełni. Księżniczka w tarapatach, kiedy ma zostać zjedzona przez demona, licząca na to, że jak zawoła z całych sił imię swojego zabójcy, to przybiegnie i ją uratuje. - Po prostu lubię prezentować komuś moje małe dziecięce wybuchy buntu – wyjaśniła celowo wymijająco. Mogło to znaczyć małżonka, kochankę, matkę, dziadka, kogokolwiek tylko Hanshin sobie wymyśli. Niekoniecznie może insynuowało, że jest całkowicie bezpieczna (bo nie była, czekał ją ogrom wkurwienia Madame, powtórzmy to po raz, ile, trzeci? Czwarty?).
Piękne kolczyki Zabójcy ponownie zwróciły jej uwagę. To był dobry moment na odwrócenie uwagi. Niekoniecznie najzgrabniejsze, ale nie zawsze o zgrabność chodziło. Czasem wystarczało osiągnięcie danego celu. A tutaj jej celem było przeniesienie centrum uwagi na coś innego.
- Skąd je sprowadziłeś? – zapytała, wskazując na biżuterię na jego uszach. W innych warunkach może by nawet spróbowała ich dotknąć. Ale nie tutaj. - W sumie zakładam, że sprowadziłeś, ale być może chcesz mnie zaskoczyć i powiedzieć, że jest to dzieło twoich rąk, Hanshin? – tym razem przechyliła głowę w drugą stronę. Pozwoliła sobie na cwaniacki uśmieszek, wyraźnie zaznaczając lekkość swojego tonu i bezsens swojej dalszej wypowiedzi. - Wtedy książęta z zachodnich bajek byliby całkowicie niepotrzebni kobietom, bo na co im dozgonna miłość i status? Materialistyczne podejście, zdecydowanie, ale z tego co słyszałam, czyż nie jest to jeden z języków miłości?
Czyżbym przesadziła, pomyślała. Jak już wcześniej ustaliła, chodziło raczej o niewinne (?) zauroczenie, które było niczym bańka mydlana. Plus może zbyt bardzo się narzuca. Ktoś może się zdziwić, że myślała o takich rzeczach, ale rozmowa była właśnie takim odbijaniem piłeczki. Trzeba dostosować swoją siłę do siły drugiej osoby, bo inaczej się przestrzeli. Albo trafi w głowę czy inne bolesne miejsce.
- Droczę się trochę z tobą, Hanshin, ale jestem ciekawa, skąd masz te błyskotki.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
- Jeżeli do końca naszego spotkania nie zrazimy się wzajemnie, to kolejne spotkanie zawsze jest możliwą opcją – odpowiedziała, ostatecznie ani nie przytakując, ani nie odmawiając, ale jednocześnie raczej nie spławiając potencjalnych nadziei chłopaka na przyszłe spotkania. Nie zawsze tak wymijające odpowiedzi były robione z premedytacją – po prostu często faktycznie nie wiedziała, kiedy przyjdzie jej znowu wyjść zza murów. Prędzej to on by przyszedł do niej, ale szanse na to były raczej mniejsze niż nikłe.
- Owszem, tak to zwykle bywa – przytaknęła. Widziała na własne oczy plecy pełne krwistych pręg, widziała posiniaczone żebra i ślady po twardej i ostrej linie w różnych miejscach na ciele. Ale widziała też histerie znoszone w samotności, czerwone oczy po nieprzespanej nocy czy zmywanie rozmazanego makijażu. - Ale to nie jest coś, czego bym nie zniosła – odpowiedziała pewnie, niezbyt dając do miejsce do dyskusji. Była to prawda; nie groziło jej tak wiele, jak można byłoby ją o to podejrzewać. Wiedziała, że przeciągnięcie struny oznaczałoby kompletny brak zainteresowania ze strony Madame, nawet w kwestiach „zawodowych”, ale też nie mogła sobie ona na to pozwolić, a Yairi, nieważne jak bardzo by się buntowała, nie mogła sobie pozwolić na całkowitą ucieczkę od Ruri-do.
- Wbrew pozorom, wcale sama za dużo o niej nie wiem – powiedziała, rozbawiona. - W sumie, czy ktokolwiek jest w stanie powiedzieć, że się na niej zna, kiedy to ona targa nami?
Niezwykle poetycko, panno Yairi, naprawdę nie wychodzisz z wprawy w obracaniu słowami. Tak zawsze różni nauczyciele jej mówili – że ona „obraca słowami”, co każdy z nich pojmował nieco inaczej. Jedni mieli na myśli to, że jest w stanie wydobyć z każdego słowa potrzebne jej znaczenie, nawet jeśli słownik podpowiadałby coś innego. Inni mówili, że obracała nimi, żeby przyjrzeć się im z każdej strony i znaleźć w nich punkt zaczepienia, słaby punkt i możliwości ucieczki. A jeszcze inna interpretacja głosiła, że obracała nimi, wręcz żonglowała, żeby skutecznie przesuwać centrum uwagi, mieszać w głowie rozmówcy czy żeby oddalić rozmowę od swojej osoby.
Czy to robiła? Sama nie wiedziała. Dla niej to nazbyt skomplikowane powiedzenie, że jest urodzoną erudytką.
Wytrzeszczyła oczy, delikatnie mówiąc, kiedy okazało się, że zgadła. Czyli te cudeńka są jego dziełem? Co takie ręce robią więc na klindze miecza?
- Trochę z tego żartowałam, nie sądziłam, że to potwierdzisz – przyznała. - Jestem pod ogromnym wrażeniem. – Była zupełnie szczera. Bacznie obserwowała jak Hanshin je zdejmuje i kładzie na własnej dłoni. Trzymała ręce przy sobie – nawet nie myślała o chociażby dotknięciu ich – ale pozwoliła sobie na pochylenie się do przodu, żeby zobaczyć je nieco bliżej.
Czasem zdarzało jej się wybrać temat, który wydawał się być niegroźny i odpowiednim kierunkiem rozmowy. Jednak jak już do niego przeszła, okazało się, że większą kulą w marniejszy płot trafić nie mogła.
Nie wszystkie rozmowy szły po jej myśli i to było naturalne. Nieważne jaką otrzymałaby edukację ze sztuki prowadzenia rozmów, ile nauczycieli potajemnie uczyłoby ją erudycji – nic nie jest w stanie zapewnić jej stuprocentowej kontroli nad rozmową. Niemniej za każdym razem wywoływało to u niej ukłucie niepokoju, które zostawiało po sobie dezorientację i bolący brzuch. Skutki mogły być bardziej lub mniej odczuwalne (od nazwania jej suką, przez spoliczkowanie, na gwałcie kończąc), ale to właśnie to uczucie powracało do niej przez późniejsze dni pod postacią niechcianych myśli i obrazów lub koszmarów.
W tym przypadku też pojawiła się myśl, że… nie jest zaskoczona. Że to była jedna z opcji, którą podejrzewała jeszcze w poprzednich wypowiedziach; że gdzieś po drugiej stronie tego uśmiechu czai się coś innego, mrocznego. Ale nie chciała tego jakkolwiek kategoryzować, bo wtedy zaczęłaby patrzeć na ludzi jak repliki tego samego obrazu. Dotychczas miała jedynie archetypy, które w jakimś stopniu się pokrywały lub nie. Mogła bawić się w zgadywanie przeszłości ludzi na podstawie gestów, mowy ciała czy spojrzeń, na podstawie pierwszego wrażenia i ostatniego zerknięcia, ale to wszystko były domysły, które wydawały się jej mniej lub bardziej prawdopodobne. Niemniej czasem to uczucie kłuło ją, uwierało gdzieś w sercu i mówiło, że tu kryje się coś więcej. Było to jak impuls, którego nie mogła się pozbyć, trochę jak natrętna myśl, natrętne odczucie, które domagało się sprawdzenia czy było prawdziwe.
Niemniej poczuła się paskudnie, kiedy zamiast szoku poczuła coś innego.
Ach. Czyli jednak.
Wiedziała jaki był los siostry zanim Hanshin powiedział, że zginęła. Dało się to wywnioskować po całej jego postawie – po tonie głosu, po wyrazie twarzy, po sposobie w jaki trzymał kolczyki. Jednak nawet ta świadomość nie przygotowała jej na usłyszenie tego na głos. Może wydawać się to dziwne lub niespodziewane, ale Yairi wcale nie była taka obojętna w stosunku do historii, jakie słyszy. Nie jest w stanie tego przyznać, ale niektóre ciągnęły się za nią jak kule u nóg u więźnia, jak koszmar u grzesznika, jak trauma po wypadku. Mogła nienawidzić z całego serca mężczyzny, który trzymał ją na swych kolanach, ale słuchała z uwagą o złym stanie syna, o zabitej żonie, o znalezionym mięsie (bo tego nawet szczątkami nie dało się nazwać) córki.
Po prostu mimo swego współczucia nie mogła wycisnąć nic więcej niż:
- Przykro mi.
Ale jakże one szczere było.
Nosiłaby je. Na pewno by je nosiła. A jeśli nie, to trzymałaby je przy sobie. Albo w ważnym dla siebie miejscu. Ponieważ taki prezent jest absolutnie najcenniejszy. Ja bym tak zrobiła, gdybym była na jej miejscu. Ale kim była, żeby to powiedzieć? Nie miała żadnego prawa, żeby mówić o jego siostrze, bo to były jej przekonania, które wykorzystywały przedstawione wydarzenia. Delikatnie przygryzła wargę, żeby powstrzymać się przed powiedzeniem czegoś bolesnego.
Uśmiechnęła się delikatnie. Brzmiało to jak doświadczenie rodzeństwa. Nie było to coś, z czym była zaznajomiona, ale substytut w postaci dziewcząt z Ruri-do działał wystarczająco dobrze. Kiedy Ona lub Niwa sprzeczały się między sobą na tematy, w których miały zupełnie odmienne poglądy. Czasem te kłótnie były tak poważne, że trzeba było chodzić koło nich na palcach. A czasem były zupełnie nieszkodliwe, takie jak w jaki sposób jedzą przystawki z ryżem.
Czy tęskniłaby za nimi, gdyby nagle ich zabrakło?
Chwilę obserwowała reakcję Hanshina, po czym odwróciła wzrok. Miała wrażenie, że oglądała coś, czego nie powinna. Ten moment był tylko dla niego, a ona była przypadkowym świadkiem, który nie wiedział jak się zachować. Pozwoliła, żeby to on pokierował dalszą rozmową.
- Czemu od razu frajera? – zapytała całkiem szczerze, marszcząc brwi. - Jak na razie nie czuję, żebyś zmarnował mój czas, Hanshin. – Pomyślała, że dosyć dziwnie brzmi to „na razie”, więc od razu szybko dopowiedziała: - I właściwie nie sądzę, żebyś był w stanie to zrobić.
Może niekoniecznie było to schlebianie w stylu Hanshina, ale musiała powiedzieć, że może nie tyle czuła się zaskoczona, co po prostu usatysfakcjonowana. Co prawda dopiero czas pokaże czy będzie mogła faktycznie zaufać temu Zabójcy, jednak nie miałaby nic przeciwko wpadnięciu na niego, kiedy tylko postanowi znowu się gdzieś wymknąć. Nie wiedziała jednak jak zachowałaby się w przypadku, gdyby Hanshin postanowił przyjść do niej. Byłoby to dziwne, jakby ktoś chciał z jej przyjaciół zrobić kochanków czy Madame jej matkę. Osoba i nadana jej rola nie zgadzałyby się z pomieszczeniem i zadaniem, jakie miałaby wykonać. Zupełnie nie tak.
- Szczerze mówiąc, nie jestem jakoś głodna – przyznała, zastanawiając się nad tym. Nie narzekała na posiłki w Ruri-do, zwykle miała dosyć mały apetyt. Jeśli miała być całkowicie szczera, głupio było jej odmawiać, ale nie chciała, żeby jedzenie się zmarnowało. - Ale przyznam się, że bardzo lubię herbatę, bez względu na jej jakość. Jeśli bym mogła prosić o kolejną – grzecznie poprosiła, a potem widziała odchodzącą sylwetkę Zabójcy.
Miała lekką zagwozdkę. Pewnie Hanshin chciał zaproponować jej postój na swój koszt, skoro zauważył (?) jej brak pieniędzy przy sobie. Chociaż starała się upodobnić jak tylko mogła do „normalności”, już parę razy słyszała, że nawet w najgorszych łachmanach będzie wyglądać pięknie. Nie powiem, naprawdę niesamowite komplementy, ale po pewnym czasie robiły się nudne i powtarzalne, żeby nie powiedzieć mdłe. Oczywiście, jak to bywa, nie w każdym przypadku. W tej kwestii bywała dosyć konkretna w swoich odczuciach.
- Nie uciekłam z innego miasta, spokojnie – odpowiedziała z delikatnym śmiechem. Kolejna wypowiedź właściwie sama wyszła jej z ust. - Mieszkam w innej dzielnicy Edo.
Odpowiedź leżała idealnie między ogółem a szczegółem – właściwie mówiła tyle samo, co ukrywała. Sygnalizowała, że niekoniecznie chciała zdradzać dokładnie lokalizację swojej posiadłości (no, ciężko to nazwać jej posiadłością), ale też nie było powodu, dla którego miałaby próbować wymijać odpowiedzi na zadane pytanie. Zdecydowanie bardziej wolała meandrować, slalomować między prawdą a niedopowiedzeniem, ponieważ pójście drogą fałszu bez odpowiedniego przygotowania było jeszcze bardziej ryzykowne niż opowiedzenie czystej prawdy.
Stanęła przed dosyć prostym wyborem – pociągnąć temat buntu lub przeskoczyć na coś innego, ale znajdującego się dalej w dosyć bliskim związku z omawianym tematem. Temat buntowniczej ucieczki nie zapewniał jej dostatecznie dużo szarych miejsc, w których mogła się schować. Zauważyła, że Hanshin nieco inaczej na nią patrzy; najwidoczniej jej igraszki z nim podziałały nieco cucąco na Zabójcę. Nie powiedziałaby, że jej to przeszkadzało, właściwie to był tylko drobny detal, który wymagał od niej obrania nieco innej strategii wypowiedzi.
Yairi nie miała ani najmniejszej ochoty przedstawiać swoich realiów. Nie w tej rozmowie. Może w innej. Jeszcze nie wiedziała. Pewnie dowie się, kiedy faktycznie spotkają się po raz drugi.
- Nigdy w sumie nie wyjeżdżałam ze stolicy, ale też nie czułam takiej potrzeby – dopowiedziała po krótkiej przerwie na zastanowienie się. Odbiła piłeczkę i chwilowo schowała ręce, prosząc Hanshina, aby chwilę się sam z nią pobawił. Skoro natrafiła już na jedną wyrwę, mogła napotkać kolejną. W najgorszym wypadku chłopak się zdenerwuje i będzie musiała już dopić swoją herbatę w samotności, aczkolwiek miała przeczucie, że raczej próbowałby podobnie przeniknąć przez jej mury obronne. - Chyba jednym z nielicznych plusów twojego zawodu jest możliwość podróżowania po kraju, co? Pewnie już trochę pozwiedzałeś.
Jej ton trochę za bardzo poszedł w dół pod koniec swojej wypowiedzi, nadając temu zdaniu trochę melancholijnego wydźwięku. Jakby mimo swoich zapewnień nieco żałowała, że nigdy nie była poza Edo. Jakby chęć podróżowania po kraju było czymś, co było dla niej niedostępne, ale tak niesamowicie kuszące, że gdyby nadarzyła się jakaś okazja, to wybrałaby się z byle kim do byle jakiej wioski oddalonej o parę kilometrów od stolicy. Jakby cel nie był ważny, ważne było, żeby pójść gdziekolwiek.
Nie chodziło jej jednak o to, że nie może podróżować. Była to jedna z tych rzeczy, do których nie musiała się aż tak przekonywać, ponieważ nie miała w swoim życiu nigdy żadnej alternatywy. Raz może zdarzyło się, że Madame wysłała ją do nauczyciela ze szkoły wiejskiej w jednej z okolicznych wsi stolicy – pamiętała to jak przez mgłę, bo ten nauczyciel był surowy, kazał jej przychodzić późno w nocy i ostatecznie jakość jego kształcenia zaczęła za bardzo odstawać od standardów wyznaczonych przez właścicielkę burdelu. Było, minęło, Yairi prawie że o tym nie pamiętała.
Właściwie bardziej chodziło o dostrzeżenie różnic w tak odmiennych stylach życia. Bywała dosyć sentymentalna i być może ten nastrój pojawił się w niej mimowolnie po wzmiance Hanshina o siostrze. Być może tak było.
A być może tak wcale nie było.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
Fakt, nie był to najzgrabniejszy unik, ale też jeśli osiągnęła swój cel, to na co jej była?
- Czy nie miałam ochoty… Może czasem? – odpowiedziała po chwili namysłu. Słowa same wychodziły z jej ust, a sądziła, że będzie się bardziej ociągać w odpowiedzi. - Chociaż to była bardziej pociągająca wizja, aniżeli ochota. Z czasem coraz bardziej malała, aż w końcu nie jestem w stanie powiedzieć czy chciałabym, nawet jeśli nie wiązałoby się to z żadnymi konsekwencjami.
Skrzywiła się delikatnie, myśląc jak to mogło zabrzmieć. Raczej nie brzmiała na kogoś przetrzymywanego wbrew własnej woli, a opowiedziany stan rzeczy mógł być interpretowany jako rezygnacja, ale to nie do końca było to. Znaczy, na pewno pewna doza rezygnacji w tym wszystkim była, ale też mówiła to w taki sposób, który insynuował pogodzenie się z sytuacją. Chociaż nie, to też nie było to. Jakby oznajmiała jak to jest.
- Brzmi to może dziwnie, ale po pewnym czasie nie robi to już takiego wrażenia. Mam wrażenie, że wszystko już wiem o Edo, jednak dalej mnie to miasto zaskakuje. Choć nie, nie miasto – ludzie dalej są w stanie mnie zaskoczyć – odpowiedziała, po czym upiła łyk herbaty. Faktycznie była lepsza od poprzedniej, ale nie skomentowała tego głośno. Pozwoliła, żeby uśmiech mówił sam za siebie. - Bo jak mogłam przewidzieć, że spotkam takiego intrygującego Zabójcę?
Fakt faktem, że pomimo swojej nieco nadprzeciętnej wiedzy o Zabójcach (jeżeli przez przeciętną wiedzą rozumiemy lekceważenie kogokolwiek w tym charakterystycznym stroju), to tak naprawdę nie miała za dużego kontaktu z nimi. Paru z lepiej urodzonych może raz czy dwa przyszło dla własnych uciech, ale w większości przypadków pojawiali się, kiedy mieli otwartą sprawę i szukali poszlak. A wtedy wchodziły one, igrające na ich cierpliwości.
Cóż, żadna praca nie hańbi, jak to mówią. Zdecydowanie muszą być jakieś plusy, skoro ktoś się tego podejmuje. Bo raczej nie zrzeszali samych z traumą lub problemami z kontrolowaniem gniewu. Zdążyła już się przekonać, że Hanshin raczej nie dołączył z powodu dobrych zarobków ani altruistycznej chęci niesienia pomocy innym.
- Prawda. Nie znam takich przypadków. Jestem teraz bogatsza o nową perspektywę na ten zawód.
Było wstyd się przyznać, ale geografia nie należy do jej mocnych stron. Delikatnie mówiąc. Przeglądała wielokrotnie mapy, musiała angażować się w rozmowy na temat reform, na temat złośliwych sąsiadów, na temat pięknych krain na północy czy południu kraju, a jednak… wszystko to brzmiało dla niej jak poezja, która operowała na skojarzeniach i zmuszała czytelnika do uruchomienia wyobraźni. Najważniejsze punkty mogła mniej więcej określić na mapie, ale nie miała pojęcia gdzie znajdowały się miejsca, o których mówił. Jednak jeśli była rzecz, z której szczególnie była dumna jako oiran, to fakt, że potrafiła idealnie zakryć swoją dezorientację.
Na szczęście często mężczyźni przychodzili do niej w innych interesach niż rozmawianie o geografii i testowanie jej wiedzy.
- Naprawdę? – zapytała z przesadnym zaskoczeniem. Uśmiechnęła się. Hanshin w pewnych aspektach pasował jej zupełnie do archetypu pospolitego kolekcjonera złamanych serc, ale jednocześnie przeczuwała, że to jego serce najbardziej na tym cierpiało. Nie, może nie serce. Nie nazwałaby tego też dumą. Chodziło o coś, co bardziej czuła niż wiedziała. - Czyżby tajemnicza nieznajoma miała na to jakiś wpływ? – zapytała teraz trochę z przekąsem, trochę z dumą, sugestią, że jej się podoba to stwierdzenie.
Yairi nie nadawała etykietek swoim znajomością z prostego powodu – to, co było dzisiaj, mogło bardzo gwałtownie zmienić się jutro. Klient, który jednego wieczoru był delikatny w swoich zalotach, innego może brutalnie chwytać ją za uda, wdzierać się w nią jak pies czujący cieczkę i ślinić wnętrze jej ust. Dziewczyny z Ruri-do bywały dwulicowe jak cholera, ale jak to Madame kiedyś określiła – „czego więcej można chcieć od kurew takich jak one?” Zwykle wtedy mierzwiło ją to określenie, nawet jeśli ona sama wielokrotnie potrafiła podsumować je tak samo. Kurwy. Dziwki. Ładne buzie do ruchania.
Co jakiś czas wydawało jej się, że może znalazła kogoś, kto mógłby być jej faktycznym przyjacielem. Na przykład ten mąż od Aguri – nie był może to przyjaciel, ale utrzymywała z nim dosyć pozytywne stosunki, dopóki nie zaczął przychodzić do swojej przyszłej żony. Wydawał się być faktycznie zainteresowany ich życiem w burdelu, ale też jednocześnie dawał jasno do zrozumienia, że nie zamierza nic z tym faktem zrobić. Małżeństwo też było z rozsądku, żeby nie powiedzieć dla jego wygody.
Czy Hanshin mógłby być jej przyjacielem? Poniekąd, może. Jeśli faktycznie drugi raz się spotkają, to będzie jej miło. Ale te wszystkie gdybania i tak nie miały sensu, skoro prawdziwym testem dla chłopaka będzie reakcja na jej zawód. Wtedy będzie wiedziała, czy te przeczucia się sprawdziły, czy nie.
Teraz patrzyła na parujące danie przed Zabójcą i zastanawiała się, czy chce jednak coś ugryźć. Wyglądało naprawdę apetycznie, a ostatni posiłek mogła jeść… wczoraj? Czuła jednak, że miała zawiązany żołądek, a przełknięcie czegokolwiek poza herbatą lub śliną ją odrzucało w tym momencie. Czy miała zdrowe nawyki żywieniowe? A skądże znowu, jest tragicznie rozregulowana w tym aspekcie. Przynajmniej sypiała w miarę regularnie, szczególnie kiedy miała wymagających klientów.
- Na pewno – odpowiedziała pewnie. - Ale dziękuję, że pytasz.
Nie spodziewała się kolejnego pytania. Ta rozmowa była zdecydowanie niecodzienna, kiedy ledwo znają swoje imiona, ale zamiast pytać o codzienne życie, to obracają się wokół banałów i wysokich konceptów.
- Marzenia… - urwała, trochę jakby znalazła się myślami w innym miejscu.
(Dym tytoniowy wypełniał jeden z niewielkich pokoi, z których regularnie robiły palarnię. Nie często paliła, ale bardzo lubiła swoje kiseru. Każda palaczka miała swoje – czy to kradzione, czy to dostały w prezencie od któregoś klienta. Zgodnie z niepisaną zasadą każda musiała mieć własne, bo już dzieliły tabakę, którą zdobyły bezpośrednio lub pośrednio od Madame albo wzięła trochę więcej od któregoś klienta, kiedy nie patrzył. Swoje kiseru dostała od Madame na któreś urodziny, nie pamiętała które, ale dosyć młoda była. Nie wiedziała do czego służy, ale dostała i co jakiś czas służyło jej za improwizowaną broń do dźgania między żebra. W słusznej sprawie, oczywiście.
Smak tytoniu nigdy jej nie podszedł. Właściwie bardziej chodziło o samą czynność wdychania i wydychania tego palącego dymu. Miała wrażenie, że po takim zapaleniu jej głos wydawał się jeszcze bardziej chrapliwy, a tego chciała uniknąć. Wystarczało jej, że niektórzy zwracali jej uwagę na dysonans między ładną buźką a niskim głosem; nie żeby taka opinia miała dla niej jakiekolwiek znaczenie, ale powtarzalność tej obserwacji była po prostu męcząca.
To był wieczór po tym, jak uciekła jedna z nowych dziewczyn znalezionych przez Madame. Sama widziała ją może z parę razy i jedynie zapamiętała jej przerażone spojrzenie, kiedy widziała jak ją ubierają, jak malują i jak docierała do niej świadomość, że sama będzie tak wyglądać. Uciekła poprzedniego wieczoru, a następnego dnia rano znaleziono jej ciało przy rzece. Najprawdopodobniej ktoś ją napadł, bo jej ubranie było niemal całe we strzępach i miała otarcia na nadgarstkach, jakby próbowała się wyrwać.
Tyle było z uciekania.
- Podobno rodzina ją sprzedała.
- Nie zdziwiłabym się. Ewidentnie nie chciała tu być. Ale pewnie jednak kasa była ważniejsza niż marzenia córki.
- Miała jakieś marzenie?
- Któraś z jej pokoju mówiła, że miała. Narzeczonego miała, pomysł na życie i miejsce, w którym chciała zamieszkać.
- Aż tu nagle rodzinka pokrzyżowała jej plany.
- Marzeniami nie zaklniesz rzeczywistości.
Tego dnia ewidentnie zapaliła za dużo, bo w pewnym momencie płuca ją paliły i zaczęła kaszleć jak po złym zaciągnięciu się. Inne musiały ją klepać po plecach, bo nie mogła się uspokoić. Ciężki zapach dymu w pokoju zaczął przylegać do niej jak pot przylega do ciała w upalne dni. Tworzyła się wręcz mgła, a podobna mgła zaszła w jej umyśle.
- Chodź, Iri, za dużo dla ciebie.
- Jeszcze chwila i się udusisz, dziewczyno.
- Hej, słyszysz mnie?
Patrzyła tępo przed siebie i zastanawiała się, jak to jest mieć marzenie i skąd człowiek wie, że nim jest. Jak to jest inne od zachcianki czy życzenia. Rzadko kiedy miała to wszechogarniające poczucie pustki wewnątrz siebie, ale teraz ta pustka jakby notorycznie zadawała jej pytania.
Jakie masz marzenie? Czy nie marzysz o czymś? Umarłabyś za to marzenie?
Kiedy tylko wyszła z palarni, popędziła na zewnątrz, żeby zwymiotować. Znowu nic nie jadła, więc wypluła tylko żółć. Patrzyła się w nią, jakby ta śmierdząca plama była w stanie odpowiedzieć na jej pytanie.
Jakie masz marzenie, Yairi?)
- To bardzo do ciebie pasuje, Hanshin – powiedziała rozbawiona. - Z tego co zdążyłam zaobserwować – szybko dodała, bo tym stwierdzeniem trochę się mu spoufalała. Taka podkładka, żeby nie mógł jej zarzucić płaskiego spojrzenia. W końcu znowu operowała bardziej na swoich wrażeniach niż faktycznej znajomości w temacie, skoro chłopaka dopiero dziś poznała. „Nie mów tak, jakbyś mnie znała” – ile razy słyszała tę frazę.
Spojrzała na wyciągnięty palec. Cynizm w pierwszej chwili podsunął jej myśl ile mamy lat, żeby bawić się w obiecanki-cacanki? Ale zaraz potem ta myśl zniknęła, kiedy stwierdziła, że to też pasowało jej do obecnego obrazu Hanshina nakreślonego w jej głowie. Skoro jedną rzecz mu obiecała – i to dużo poważniejszą – to ta obietnica była tak niezobowiązująca, że właściwie zgodziłaby się zanim skończył wypowiadać pytanie.
Wyciągnęła swój mały palec i złączyła ich tą obietnicą.
- Obiecuję. Masz moje słowo – powiedziała. Uśmiech nie znikał z jej ust. - Aczkolwiek zdążyłam się nauczyć, że jeśli powiesz komuś, że ma czegoś nie robić, to stwarzasz większe prawdopodobieństwo, że to zrobi.
Szczerze mówiąc, to już zbierało się jej na chichoty. Ale mogła to z pełną świadomością zwalać na tak perfidny ruch, jakim było zakazanie. To tak jak z różowym słoniem – kiedy masz nie myśleć o różowym słoniu, to od razu jego sylwetka przysłania cały wzrok i przejmuje myśli. Więc jak się miała nie śmiać w tej sytuacji?
Aczkolwiek jeśli się zaśmieje, to tylko i wyłącznie dlatego, że umysł ludzki działa w taki, a nie inny sposób.
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
Że owadem. Że do świecy. Że spłonąć za upragnionym.
Gdyby nie fakt, że umiała powstrzymać swoje reakcje, żeby je przekierować na odpowiednio formalne lub nieformalne zachowanie, zapewne ryknęłaby śmiechem. Zamiast tego najpierw wydobyło się z niej jakby prychnięcie, a potem zasłoniła pół twarzy ręką tak, że było widać tylko jak jej oczy błyszczą od rozbawienia. Zgodnie z obietnicą nie roześmiała się, ale jak to było trudne!
- O matko, nie wierzę – powiedziała zza dłoni. - Nie wierzę!
Gdy Hanshin sięgnął po swoją broń, zabrała rękę z twarzy i wzięła głęboki oddech. Zaraz potem z zaciekawieniem nachyliła się, żeby zobaczyć namalowane ćmy. Pomyślała o tych wszystkich wysoko postawionych samurajach, którzy chwalili się swoją bronią i talizmanami na szczęście, opowiadając niesamowite historie jak to wykazali się męstwem i odwagą, stając po stronie sprawiedliwości czy tam w słusznej sprawie. Potem szybko dało się zauważyć, że ci, którzy zmyślali, używali prawie tych samych tekstów i chwytów. Zbójnicy mieli ten sam cel, kobiety tak samo lgnęły do ich ramion, zwykli ludzie reagowali tak samo.
Żaden z nich nie miał namalowanych ciem na sayi.
- Niesamowite – powiedziała szczerze. - Czteroletni ty byłby z ciebie dumny.
(Madame chwyciła ją za włosy i siłą przeciągnęła ją po podłodze na drugą stronę pokoju. Miała żelazny ścisk i specjalnie chwyciła przy skalpie, żeby była świadoma, że jest bezbronna. Zasłużyła sobie tym, że śmiała się odezwać, kiedy inna oiran zaczęła się gubić w słowach przy kliencie.
- A teraz lekcja dla ciebie, moja droga – powiedziała Madame, kiedy wręcz pchnęła jej głowę na ścianę. – Czasem nie wszystko idzie po twojej myśli i nie możesz nic z tym zrobić. Kiedy jesteś przyparta do ściany, nie próbuj uciec za wszelką cenę, bo nie tego chce klient.
Czuła, że będzie miała całkiem niezłego guza.
- Kiedy jesteś przyparta do ściany, masz go zwabić bliżej siebie, żeby nie zauważył, kiedy to ściana pojawiła się za nim. A wtedy możesz uciec gdziekolwiek.
Przez cały ten czas nie wydała z siebie ani jednego dźwięku.)
Upiła łyk herbaty.
- Tak? – zapytała, niby to zaskoczona. Delikatnie przechyliła głowę, jakby przyznając się, że wcale nie zamierzała odpowiadać na tamto pytanie. Nie była jednak w ogóle zirytowana, a wręcz nieco rozbawiona. Jakby przyłapał ją na tym, że nie pozwalała mu zgadnąć, w której ręce ma cukierka, bo cały czas przekładała go z ręki do ręki. - Wybacz.
Rozbawienie szybko jednak przygasło, a Yairi zastanowiła się, z której strony zacząć swoją wypowiedź.
- Właściwie nie wiem, czy można to nazwać marzeniem, ale chciałabym po prostu dobrze żyć – odpowiedziała całkiem szczerze. - Czy to wygodnie, czy godnie… Jakiekolwiek by to życie nie było, żeby po prostu żyć.
Skrzywiła się trochę, bo zabrzmiało to dużo dramatyczniej niż zamierzała. W dodatku insynuowała, że mogła być na drodze przestępczej lub notorycznie ocierać się o prawo, a to było nieprawdą. Wszystko było zgodnie z prawem, tak jak siogunat przykazał, więc właściwie nie powinna się martwić o ten aspekt swojego życia.
- Hmm, w głowie jakoś lepiej to sobie ujęłam – przyznała. - Generalnie niczego mi więcej nie trzeba, więc może żeby tak pozostało.
Nie dodała nic więcej, a zamiast tego chwilę patrzyła na to, jak Hanshin je. Upiła mały łyk herbaty, a w samym kubku już tak naprawdę niewiele zostało. Dalej nie była głodna, mimo że zapach zdecydowanie był kuszący.
- Uważaj, żeby się nie zadławić – powiedziała ze śmiechem, patrząc jak Zabójca pałaszuje swoje danie. Jego ruchy rąk zdradzały niezwykłą sprawność; w końcu stworzyły one misternie te szmaragdowe cudności. Zastanawiała się przez chwilę, czy tak samo sprawnie posługuje się swoim mieczem z ćmami. Podejrzewała, że tak. Intuicja jej podpowiadała, że nie był on może najsprawniejszy czy najsilniejszy wśród Zabójców, ale potrafił pokazać, że nie nosi tego uniformu tylko na pokaz.
Myślami odbiegła do obrazów, w których Hanshin dzierży swój zakrwawiony miecz wśród cieniopodobnych, bliżej nieokreślonych mas. Czy demony w ogóle krwawiły? Czy wyglądały tak, jak przedstawiane są one na ukiyo-e, które sprzedają na straganach niemal tuż przy wejściu do Yoshiwary. Uniesieni artyści w myśl panującego przekonania, panującej mody, malują zatłoczone ulice, dzielnych samurajów w jednym miejscu z demonami oraz pięknie ubrane kurtyzany. Jednak najważniejsze obrazy trzymali bardziej wewnątrz swojego sklepu, ukrywali te kolekcje, które przedstawiały stosunek, seksualne uniesienie, pociągającą postać kobiety, która lgnie do ramion mężczyzny, a on wręcz nakłuwa ją na swoje przyrodzenie. Zachęcające do hedonistycznych zabaw.
Zboczyła z tematu. Pomyślała, że ona i tak ma dobrze, skoro Madame dba o to, żeby ich makijaż nie był trucizną, że właściwie mężczyźni muszą się postarać, żeby ją widzieć… Że nie musi siedzieć na widoku, za drewnianymi deseczkami, do złudzenia przypominającymi kraty więzienne. Że jest na tyle wartościowa, że nie jest po prostu kolejną z parudziesięciu, paruset dziur do zapełnienia.
Upiła dosyć spory łyk herbaty.
- Mam wrażenie, że myśli w twojej głowie bardzo się kotłują, Hanshin – zaczęła nagle, bacznie przyglądając się jego zmiennej mimice. Ona sama miała grzeczny uśmiech na ustach. - Kim jest tajemnicza nieznajoma, dla której chętnie byś wracał do Edo, którą chciałbyś rozwikłać z czystej ciekawości i poczucia obowiązku. – Zatrzymała się przed dodaniem, że pewnie chciałby mieć pewność, że nic jej nie grozi. Nie zawsze mogła zaradzić na tego typu odczucia w trakcie rozmowy, ponieważ jedni są w stanie ignorować cudze interesy, jeśli widzą, że druga osoba sobie tego nie życzy, a inni pomimo zapewnień obawiają się, że coś może być na rzeczy. Podejrzewała, że Hanshin mógł należeć do tej drugiej grupy, ale też mogły być to „pozostałości” po zauroczeniu. Lub nie chciał mieć człowieka na sumieniu, kiedy mógł jakkolwiek zadziałać. Każda z tych opcji była równie prawdopodobna. - Mimo że wiążą nas jedynie obietnice, które równie dobrze mogą składać sobie dzieci.
Czy zabrzmiało to dosadnie? Nie miała na celu „usadzenia go” tymi słowami, a raczej stwierdzenie faktu, że poza tymi obietnicami tak właściwie nie łączy ich nic. Nie mają wobec siebie żadnych poważnych zobowiązań, a co za tym idzie – nie musiał się nią przejmować. Należy zrozumieć, że nie zawsze Yairi pojmowała ten mechanizm martwienia się o kogoś, skoro właściwie notorycznie zdobywała dowody na to, jak bardzo inni nie dbają o drugiego człowieka. A już na pewno nie w dzielnicy rozkoszy.
Dreszcz przeszedł po jej plecach niczym sygnał, że zabawa dobiegła końca i powinna wracać do Madame. Dobrze się składało, bo Hanshin najwidoczniej chciał się tu zatrzymać na noc po podróży. Nie chciała zajmować więcej jego czasu (choć to de facto on zajął jej czas), więc dobiła ostatnie krople swojej herbaty i odstawiła naczynie z pewną dozą zdecydowania, jakby akcentując to, że czas trochę zmienić otoczenie.
- Muszę się zbierać, jeśli nie chcę, żeby ktoś za mną za bardzo tęsknił – oznajmiła, odsuwając od siebie kubek i chyląc głowę w dziękczynnym ukłonie. - Muszę przyznać, że mój czas został dobrze wykorzystany i jestem skłonna to powtórzyć – powiedziała nieco zadziornie, nieco zalotnie. Taka już była jej rola w obracaniu słowami i odbijaniu piłeczki.
Zaraz potem dodała:
- Być może następnym razem opowiem nieco więcej o sobie.
Przez chwilę wahała się, czy powiedzieć to, co w sumie starała się jednak zataić przez całą ich rozmowę. Po przeanalizowaniu jednak swoich wypowiedzi, pomyślała, że być może Hanshin już znalazł to odpowiednie skojarzenie, które tłumaczyłoby jej drylowanie między pytaniami i odpowiedzi bez konkretów. Przyznała też przed samą sobą, że podczas całej tej rozmowy nie miała złych przeczuć co do Zabójcy, co – chociaż nie świadczyło tak naprawdę o niczym – jednak działało na jego korzyść. Nie powiedziałaby, że mu ufa per se, ale jak na razie wyrobiła sobie o nim raczej pozytywne zdanie.
Tak jak już wcześniej myślała – wszystko i tak będzie wiadome w momencie, kiedy prawda wyjdzie na jaw i okaże się, czy jeszcze faktycznie go zobaczy, a jeśli zobaczy – to czy będą rozmawiać tak samo swobodnie jak teraz.
Nachyliła się więc do stołu, rozglądając się dyskretnie, dając sygnał, że nie jest to coś, co chciałaby wyjawić przed całą publiką. Wzięła oddech.
- Popytaj o Ruri-do, a być może znowu gdzieś spotkamy się na ulicy – powiedziała miękko, delikatnie, ale bez podtekstów. Nie był to pomruk kryjący w sobie mrok i pożądanie. Nie był to ton, który ociekał słodyczą i upojeniem. Był to ton adekwatny do tego, co dotychczas robili – do sekretu wyjawianego koledze z ławki i pilnowanie się, żeby świat ich nie usłyszał.
Uśmiechnęła się. Podniosła się i wstała.
- Wspaniale było cię poznać, Hanshinie – powiedziała i ukłoniła się. - Będę każdą ćmę ciepło witać.
Odgarnęła włosy i ostatni raz spojrzała na Zabójcę. Kiwnęła jeszcze głową na znak pożegnania i skierowała się do wyjścia z zajazdu.
Ciekawe czy dzisiaj jest ten dzień, kiedy Madame ponownie podniesie na nią rękę.
//ZT//
Z/T
Narracja || Wypowiedzi || Myśli
#3399cc
Odstawił Rintarou do szopy zabitej dechami, która od biedy mogła uchodzić za stajnie, a może nią była? Refleksje egzystencjalne Arakiego poszły w trochę w innym kierunku, toteż nie zastanawiał się nad celem przeznaczania tego schronu. Sam skorzystał z jego dobrodziejstwa. Odczekał tam do zmierzchu i udał się na polowanie. Towarzyszący demon od teraz musiał radzić sobie sam. Nie był dobrym samarytaninem.
Kurwa mać.
Przy każdym kroku rany dawały mu się we znaki. Promieniowały bólem, który skutecznie utrudniał tak prozaiczny proces jak oddychanie. W głowie szumiały mu słowa mężczyzny, który wziął jego dobre samopoczucie na zakładnika. Cwel. Do tej pory całkowicie nie otrząsnął się z tej konfrontacji, ale nie mógł zwlekać. Musiał się posilić. Czuł narastające w nim pragnienie.
Dudniące echem kroki sprawiło, że znieruchomiał. Z kącików ust pociekło mu silna, gdy wyczuł w powietrzu unoszącą się w powietrzu woń ludzkiego istnienia. Nie jednego, a dwóch. W jego oku pojawił się szaleńczy błysk. Jednak dobrze zrobił, że zbliżył do ludzkiej osady.
Przyczajony w cieniu dostrzegł dwie sylwetki. Nie zastanawiał się nad ich przynależnością płciową. Korzystając z tego przeklętego łowca, który uczynił jego torsu ser szwajcarski, zamachnął się najpierw na jedno, potem drugie. Nie zdążyli wydobyć z siebie dźwięku. Krzyki zamarły im w krtani.
Przy konsumpcji zmarnował tyle krwi, że było mu aż wstyd, ale nie było czasu na żałobę. Usłyszał kroki. Musiał jak najszybciej się ewakuować. W tym stanie ryzyko nie było opłacalne.
zt
Tai po kilku dniach od swojej wizyty Tachikawie zawitał do Matsudo. Nie miał pewności, czy zgubił swój ogon. Jednak na pewno był bezpieczny. Do czasu. Musiał tylko się trochę nasilić. W tym miejscu gdzie podróżni odpoczywają. Jedna drobna ofiara i będzie mógł spokojnie wrócić do bezpiecznej Yoshiwary. Tylko tego pragnął.
Schował się za rogiem zajazdu, oczekując na swoją ofiarę. By zagwarantować jej wspaniałą sztukę, ku chwalę jego marnego śmiertelnego żywota. Niech tylko z któryś podróżnych wyjdzie za potrzebą. A w spokoju będzie mógł się nacieszyć jego żywotem.
Czekał jednak godzinami, aż ktoś przybędzie tutaj. Nikt jednak nie wychodził.
"Czy muszę użerać się jedzeniem w wiosce, skoro w Edo również mogę się najeść do syta. Jak człowiek, nie zwierzę. Jak artysta, a nie bezduszna osoba."
Czuł że jego regeneracja ciała jest większa, niż wcześniej. Że z taką raną, jaką posiada obecnie, jest w stanie sobie bez problemu poradzić. Nie potrzebnie marnował czas na szukanie łatwego pożywienia, kiedy jego ciało odzyskało już swoją dawną sprawność. Mógł spokojnie wracać do Yoshiwary.
Mając te myśli na uwadze, Tai ruszył spokojnym ruchem z powrotem do miasta, licząc że jego "przyjaciele" tropiciele znajdą inny cel do gnębienia. W końcu nie był jedynym demonem, chcącym się posilić w okolicach Edo.
zt
Wynik rzutu
Chociaż jak do tej pory uważała się za w jakiś sposób przeklętą, nie mogła twierdzić, że bogowie byli tej nocy wobec niej wyjątkowo łaskawi. Ludzie bez kończyn, z ranami śmiertelnymi lub po prostu martwi, a ona zaledwie kilka razy draśnięta. Życzyła sobie, aby tak było zawsze, chociaż zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie nie będzie dane jej długo się tym fartem lub opatrznością cieszyć.
Otworzyła drzwi zajazdu i rozejrzała się wokoło. Czuła się jednocześnie wycieńczona i wciąż trzymana przez adrenalinę, jednak z każdą kolejną minutą coraz bardziej odczuwała głód, a także potrzebę chociaż chwilowego relaksu.
Zamówiła jedzenie, do tego sake.
— Suń się — zażądała, "jak na damę przystało" do jednego z mężczyzn, który ewidentnie był jednym z zabójców. Cisnęła pomiędzy nich trzymany na plecach worek z bronią, a następnie zajęła miejsce, aby natychmiastowo polać i napić się sake. Ponieważ wspomniany chłopak nie wydawał się mieć nikogo konkretnego jako towarzysza broni, podsunęła mu naczynie. — Masz, dobrze ci zrobi.
Przez dłuższy czas nie odzywała się, w ciszy konsumując obiad, co jakiś czas popijając trunkiem. Jej ciało szybko się rozluźniło, a głowa stała się jakby lżejsza.
— No i jak, synu? Wygraliście? — spytała w końcu, domyślając się, że jej rozmówca był od niej sporo młodszy. — Bo my tak — zachichotała, układając dłoń na jego ramieniu, aby podeprzeć się przy wstawaniu z miejsca. Jedną nogą weszła na siedzisko. — Niech zawsze i wszędzie demon jebany będzie! — zakrzyknęła, unosząc swoją czarkę, a część z zebranych zabójców jej zawtórowała. Z szerokim uśmiechem rozejrzała się po sali, czując niesamowitą euforię w związku z przeżyciem tylu z nich.
W końcu jednak wróciła na swoje początkowe miejsce.
— Jestem Mori — przedstawiła się, świdrując przy tym pałeczkami w swoim jedzeniu. Przyjrzała się nieznajomemu nieco dłużej. — Nie wyglądasz na zadowolonego. Ostatni ocalały? — dopytała, spuszczając trochę z euforycznego tonu.
My body resembles a broken home.
Touched by the light, deceived by a dream,
I walk in the shadows just to be seen.
— Hej, każde przeżycie to wygrana! — stwierdziła, uśmiechając się szeroko. — Ale opowiadaj. Dużo was tam było? Ile ich przeciwko wam? Jakieś specjalne umiejętności? — Przerwała, aby znów upić sake. Westchnęła, zniechęcona smakiem i odłożyła naczynie. — Ja bym policzyła tak: jeśli ich zginęło więcej niż was... wygraliście.
Może chłopak planował uznać jej deszcz pytań za niegrzeczny, jednak ona nie postrzegałaby tego w ten sposób. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o przeciwnikach, których mieli nieszczęście spotkać w mieście. Wiadomo niestety, że z czasem każdy zapomina, więc dzielenie się informacjami wydawało się najsensowniejsze od razu po wydarzeniu.
Na pytanie dotyczące przyśpiewki, zaśmiała się, wzruszając ramionami.
— Jeżeli by to oznaczało, że demony są tam, a nie tu... chciałabym! Ale, że tak nie jest... może powinnam sprzedać to tym białasom, którzy czasem przypływają. A nuż im się też kiedyś przyda — urwała na chwilę. — Nie polecam. — Po tych słowach ponownie rozejrzała się po sali, jakby w obawie, że rozpozna ją ktoś, kto w ogóle nie powinien wiedzieć o niej jako zabójcy. Odchrząknęła, wracając spojrzeniem na bruneta. Konspiracyjnie pochyliła się do niego, po czym spytała szeptem: — A ty, byłeś kiedyś za morzem?
Jak tak na niego patrzyła to nie sądziła, że mógł być dużo (o ile w ogóle) starszy od zakazu podróżowania, który przecież trwał już osiemnaście lat. Jednak wiadomo, że różne cwaniaki były w stanie zakraść się na okręty kupców, a później lądować nie wiadomo gdzie. Rozmówca wyglądał jej na takiego, który mógł mieć za sobą podobne przygody.
Rozchyliła usta, zaskoczona swoim nieszczęśliwym trafem. Czyli jednak "ostatni ocalały". Z początku w milczeniu uniosła ponownie swoją sake, aby wypić w hołdzie dla poległych.
— Nas była trójka, w tym mój brat i jakiś gówniarz. I, słuchaj tego! — Zaśmiała się głośno, aż klepnęła się w kolano z rozpędu. Widać było, że alkohol robił swoje. — No, to ten... była nas trójka, a tych leszczy... no, dużo. Najpierw napierdalaliśmy się solo, było super, ale to, co później... jakaś taka demoniczna baba przyszła. Pomyśleliśmy sobie, że, no kurwa. Nas jest trójka, a ona jedna i co, mamy nie wygrać? Ale, słuchaj! Jak tylko próbowaliśmy ją zaatakować, to ona zatrzymywała nasze bronie w powietrzu! I w pewnym momencie ja zeskoczyłam na nią, a ten mały wariat... ugryzł ją! W szyję, tak centralnie! Mówię ci, świetne to było. Jeszcze mój brat tam porobił jakichś swoich piorunowych rzeczy no i jak już myśleliśmy, że nie żyje, to ona coś tam, że nas zajebie ku czci tego swojego Muzana. I, zgadnij co! Nie zdążyła nawet wypowiedzieć jego imienia, a już się obróciła w pył! Super, nie?!
Niewątpliwie Mori była bardzo podekscytowana tym, że przeciwny im demon w rzeczywistości sam się zajebał. Z drugiej strony wciąż chodził za nią pewnego rodzaju niedosyt, bo to nie oni odebrali jej egzystencję.
— A co do worka! — zaczęła znów, sięgając po wspomniany tobołek. Wyjęła z niego swoją kulę, którą złapała za łańcuch blisko samego młota. W ten sposób lekko nią zakręciła, prezentując przy tym wysuwające się ostrza. — Korzystam z oddechu kamienia, nie mogę mieć miecza. Ale nie żałuję. — Uśmiechnęła się, wsadzając kulę z powrotem do worka i wyjmując drugi koniec łańcucha: wachlarz. Rozsunęła go i ostentacyjnie powachlowała się, a następnie dla żartu też przez chwilę Takuyę. — Widzisz? Broń potężna i użyteczna. A ty czym zakłócasz demonom ich wymarzony spokój?
My body resembles a broken home.
Touched by the light, deceived by a dream,
I walk in the shadows just to be seen.
— Cholera. Przykro mi. — Śmierć każdego z zabójców przyprawiała ją o smutek. Nie chodziło jedynie o to, że tracili ludzi, bo mieszkańców nie było jej aż tak żal. Ją martwiło, że ich tylu ginęło, podczas, gdy szeregi Zabójców wcale nie były bardzo obfite. Wytrenowanie kolejnego zajmowało o wiele więcej czasu niż przemiana w demona. Na swój sposób było to przerażające. — Ale tak jak mówisz, jesteście na plus. — Po tych słowach lekko i pokrzepiająco uderzyła rozmówcę w ramię.
Zaśmiała się głośno, może niezbyt dziewczęco, kiedy w ten niebezpośredni sposób chłopak zażądał procentu od wykonanej wcześniej "przyśpiewki".
— Nie zapomnę, obiecuję. Wreszcie na coś mi się przyda ten leniwy kruk! Ale... — urwała na chwilę, aby przez przymrużone powieki przyjrzeć się rozmówcy podejrzliwie. — Jesteś może kupcem? Szybko przeszedłeś do interesów — stwierdziła z rozbawieniem, mając nadzieję, że nawet jeśli ten rzeczywiście był ze wspomnianej klasy społecznej, to nie uzna jej dowcipu za obraźliwy.
Zmarszczyła brwi w oczekiwaniu na odpowiedź dotyczącą podróży, a szybko zauważyła, że Takuya nie spieszył się do podzielenia się nią. Kiedy jednak usłyszała negatywne stwierdzenie, westchnęła zawiedziona. Naprawdę chciała móc z kimś kiedyś porozmawiać na temat tego, co można było zobaczyć po drugiej stronie wody. Kiedy o to samo spytał ją, natychmiastowo pokręciła z żalem głową.
— Córeczkom samurajów nie wypada robić takich rzeczy — prychnęła, ale żeby ukarykaturalnić ten stan rzeczy, majestatycznie zarzuciła włosami przez ramię. — Natomiast nie ukrywam, że chciałabym kiedyś. Nawet, jak przez większość tego musiałabym siedzieć pod pokładem. Ogólnie, jakby udało się wreszcie uporządkować trochę naszą okolicę, chciałabym zwiedzić więcej kraju, chociażby. Daleko już miałeś okazję zajechać jako zabójca?
Zachichotała krótko, przypominając sobie zdziwienie jej i jej towarzyszy broni, kiedy ich przeciwniczka ponownie powstała.
— Wiesz co... myśleliśmy, że już jest martwa, ale jak mój brat ruszył w jej kierunku chcąc na pewno ją dobić, to okazało się, że jej łeb wisiał na dosłownie takiej — pokazała cienkość na palcach — żyłce. I wtedy zaczęła pierdolić te swoje farmazony i po prostu spłonęła. Sama z siebie. Chuj wie co się stało, ale problem się rozwiązał. — Ponownie napiła się sake, jakby chcąc zapomnieć tego, co widziała. — A co do broni, to była jej umiejętność. Krzyczała jakieś swoje zaklęcia... i cyk! Nie mogliśmy nic zrobić. Więc na przykład jak ja akurat rzuciłam mój młot do góry, to on tam zawisł, a że się go trzymałam to też miałam okazję sobie powisieć. Polecam, całkiem fajna zabawa, o ile nie grozi ci bycie obiadkiem dla kolejnego pełzającego śmiecia.
Zanim odpowiedziała na kolejne pytanie, zdjęła swoje haori ze względu na oczywisty przypływ ciepła od picia.
— Docelowo muszę im zmiażdżyć łeb, tak. Nie wiem, ile wiesz o oddechu kamienia, ale posiada jedną super technikę, w której jak podrzucę młot, a potem stanę na łańcuchu, to szybciej spadnie na demona i dosłownie mu się wgniecie w łeb. Ale jak wcześniej się nadzieje szyją na te płytki, to też żałować go nie będziemy. — Puściła do Takuyi porozumiewawcze oczko.
— Wiesz, on też nie jest tępy tutaj o. — Wskazała na górną krawędź wachlarza, kiedy o nim rozmawiali. — Więc można się nim i bronić i go wbić gdzie trzeba, w razie konieczności. Ale tak, też uważam, że ochłoda w gorące dni to jego największa zaleta. I fajnie wygląda z moją kolekcją. — Zawachlowała nim jeszcze parę razy, w końcu składając go i dorzucając do worka.
Ponownie pochyliła się w kierunku chłopaka, aby lepiej przyjrzeć się prezentowanemu przez niemu przedmiotowi.
— Cholera, ładne — stwierdziła, widząc jego kolor. — Więc, zgaduję, że masz nawet większe pole do popisu, jeśli chodzi o ochłodę latem? — dopytała, sugerując w ten sposób, że był użytkownikiem oddechu wiatru. Mori osobiście poznała kilku takich, ale na ten moment w pamięć najbardziej zapadł jej białowłosy, który ugryzł demonicę.
Sięgnęła po swoją czarkę i uniosła ją w tym samym czasie co rozmówca, kiedy ten zaproponował toast.
— Za zwycięzców! Niech bogowie mają nas w opiece!
Wypiła trunek, reagując tak samo jak za każdym razem — westchnięciem. Ponownie usadowiła się bokiem do stołu, opierając o niego łokciem.
— To skąd jesteś, synu? I dokąd będziesz wracał, kiedy nasza niedola tutaj się zakończy?
My body resembles a broken home.
Touched by the light, deceived by a dream,
I walk in the shadows just to be seen.
— Niestety, słyszałam o co najmniej czterech grupach naszych, które zostały całkowicie zmiecione — powiedziała, zaciskając powoli rękę w pięść. — Co najmniej. Ale te ciała na ulicach miasta wcale nie przekonują mnie do twierdzenia, że nie było takich przynajmniej cztery razy tyle. Chciałabym się dowiedzieć dokładnie, ilu z nich więcej nie zobaczymy. Mam nadzieję, że Mistrz zadba o to, by ich imiona zostały zapamiętane. — A przy okazji miała nadzieję, że nie będzie jej dane rozpoznać żadnego z nich. Wiedziała, że jej siostra też była w Edo. A czy drugi brat, Satoshi? Czy o tym dowie się właśnie z potencjalnej pamiątki na cześć poległych?
Początkowo uniosła brwi, gdy chłopak wspomniał o profesji swojego ojca. Gdzieś z tyłu głowy obawiała się reprymendy, ale kiedy ten stwierdził, jakoby interesy miał we krwi, od razu pokręciła powoli głową, powtarzając krótkie "wiedziałam".
— Wyglądasz na takiego, co to nie przepuści żadnej okazji — stwierdziła żartobliwie, przysłaniając usta dłonią. Po tym ponownie pochyliła się do przodu, aby wskazać na jego katanę. — To, po ile ona?
Na krótką chwilę zamarła, kiedy jakby z żalem(?) wspomniał o tym, że byłby jedynie żołnierzem, bo nie pochodził od samurajów. Mori zacisnęła usta nieco mocniej, jakby w obawie odnośnie zepsucia miłej atmosfery wspominaniem o klasach, jednak szybko zrozumiała, że nie miało to mieć większego znaczenia w tym wypadku.
Osobiście lubiła uważać się za lepszą ze względu na swoje pochodzenie, chociaż była świadoma, że ona nawet nie kiwnęła palcem, aby być z rodziny samurajów. Jedynie dzięki szczęściu lub boskiej opatrzności mogła teraz posługiwać się nazwiskiem i pławić w pewnego rodzaju luksusach.
— Nie ukrywam, że strasznie, ale to strasznie się wkurwię, jeżeli tylko my się z tym musimy męczyć — westchnęła, sięgając po jedną ze swoich wcześniej używanych pałeczek i obracając ją w palcach. — Ale też chcę wierzyć, że nasz zakaz podróżowania się łączy z tym, żebyśmy nie spotkali czegoś gorszego. Lub nie przywlekli do nas. — Na chwilę zatrzymała pałeczkę, wskazując nią na Takuyę, jednak po chwili wróciła do wcześniejszej rozrywki. Ku swojemu (i być może rozmówcy też) zaskoczeniu, upuściła przedmiot, gdy ten wspomniał o Osace. Mori przeklęła i schyliła się po nią, aby kontynuować to, co robiła do tej pory. — Urodziłam się i całe życie spędziłam w Osace, drogi sąsiedzie — odpowiedziała z uśmiechem, po krótkiej chwili podtrzymywania napięcia. — Poza tym, że bardzo chciałabym dostać się na jakąś inną wyspę, to... nie byłam jeszcze w Kioto. Ale nie zdziwię się, jak jutro kruk mi powie, że mam tam się zbierać w trybie natychmiastowym. — Zastukała pałeczką o stół. — W sumie... w Nagoi poznałam śmiesznego demona... takiego nastolatka, w dodatku iluzjonistę, który, no... nie powiem, że był jakoś bardzo nastawiony na walkę i szerzenie zła. Lepiej! Wymyślił sobie, że wspólnymi siłami znajdziemy matkę jakiegoś zagubionego dziecka. I nie poszedł za nimi później. Wyobrażasz to sobie? Bo nawet mi w to dalej ciężko uwierzyć. — Jakby na potwierdzenie tych słów, znów sięgnęła po sake. Wiedziała jednak, że będzie musiała powoli zacząć pasować. Następnego dnia czekały ją kolejne porywające obowiązki zabójcy demonów.
Zamarła i zamrugała oczami, gdy młodzieniec wytknął jej częste wspominanie o bracie. Było to dla niej tak naturalne, że nawet nie zwracała na to uwagi.
— Zdarza się, ale on ma swoje towarzystwo do tego — wyjaśniła. — Prawdopodobnie na tym etapie jest w drodze do Yonezawy, razem z tym drugim, bo chyba się trochę zatruł po ugryzieniu demona. Nic im nie będzie... tak myślę. W razie czego mam jeszcze jednego brata i siostrę po fachu, ale akurat Ayumu... powiedzmy, że wkurwia mnie najmniej — zachichotała. — Ty masz rodzeństwo?
Kiedy Takuya zaczął rozwodzić się nad zaletami oddechu kamienia, dłonią pokazała mu, aby kontynuował i sobie nie przeszkadzał, podczas, gdy ona czuła się gwiazdą wieczoru.
— Właśnie za to też ją lubię. Szermierka nigdy nie szła mi zbyt... specjalnie, więc walkę mieczem raczej traktuję jak ostatnią deskę ratunku. Najchętniej korzystałabym z łuku, ale chyba nikt nie przewidział takiej możliwości na ten moment. — Ostatnie zdanie wypowiedziała wręcz z jadowitą złością. Niekoniecznie poważną, ale rzeczywiście ubodło ją na początku, że musiała być na bliższym dystansie od przeciwnika niż sobie tego życzyła. — Ale nie ukrywam, że zawsze podziwiałam was, walczących mieczem, za tę szybkość, zwrotność i grację. — Dołączyła się do koncertu podziwu.
Na zadane pytanie początkowo odpowiedziała pokiwaniem głową.
— Owszem, nawet zebrałam ich już niezłą liczbę. Mam wrażenie, że mój mąż się kiedyś przez to wyprowadzi, ale z dwojga złego wolałabym, żeby on to zrobił niż pozbył się mojej kolekcji — zażartowała, rozczesując włosy palcami. — Udało mi się nawet dorwać jeden zza morza! Ale nie powiem, że wygląda jakoś niesamowicie.
Ponownie rozejrzała się po sali. Nie było to w żaden sposób podejrzliwe, jedynie przyzwyczajona do swojego ulepszonego wzroku nie mogła się czasem powstrzymać przed obczajeniem kolejnych gości.
— Niewielu — odpowiedziała na kolejne pytanie. — Ten gryzoń, o którym ci opowiadałam chociażby jest jednym. Ale tak to więcej piorunów, płomienia... może wody... W sumie chciałbyś używać innego? No i, zakładam, że innych od kamienia nie znasz za dużo, skoro tak łatwo było mi ci zaimponować — zaśmiała się ponownie, na chwilę prostując i przeciągając zastałe ciało.
Słuchając Takuyi gestem zaprosiła go, aby jej też nalał kolejną porcję.
— Ostatnia już, bo nie wstanę jutro — stwierdziła żartobliwym tonem, chociaż wiedziała, że nie mijała się z prawdą. — Tak jak mówiłam, moi towarzysze już są w drodze do Yonezawy i mam nadzieję dołączyć tam do nich niebawem. A później będę musiała wrócić do domu, do Osaki, poświecić przed mężem oczami na temat tego, gdzie byłam — westchnęła, jakby już zmęczona czekającą ją przyszłością. — Nie wie o... tym wszystkim. To policjant, nie zrozumiałby — wyjaśniła po chwili. — A tobie jak idzie podwójne życie? Jakieś dobre wskazówki?
My body resembles a broken home.
Touched by the light, deceived by a dream,
I walk in the shadows just to be seen.
Nie możesz odpowiadać w tematach