Minęło kilka dni od ataku na Yonezawę. Korpus, choć z trudem, wstawał na nogi. Kruki, które wcześniej masowo informowały o awansach, teraz roznosiły wieści o oficjalnej uroczystości upamiętniającej poległych. Nie było czasu na budowanie pomników czy kaplic - żywi potrzebowali w tej chwili więcej uwagi. Dlatego też zebranie miało miejsce na placu treningowym, tym samym, gdzie jeszcze niedawno zabójcy w spokoju trenowali kolejne formy oddechu słońca.
Tym razem na placu w południe zebrali się wszyscy Filarzy. Zmęczenie rysowało się na ich twarzach, ale każdy z nich gotów był kontynuować dzieło swojego Mistrza. Nobu i Daisuke zdawali się promieniować pozytywną energią która kontrastowała z pochmurną Tsuyą i skupionym Takeshim. Jedynie Yoshiro z całej piątki stał pół kroku za nimi, nadal jakby zawstydzony faktem, że nie było go tej nocy z innymi.
Kiedy ludzie wypełnili już plac, przed szereg wyszedł Hashira Kamienia, a jego silny głos potoczył się po polanie, dopadając każdego z siłą lawiny.
— Wszyscy ponieśliśmy tej nocy straty. Towarzyszy broni, przyjaciół i członków rodziny! Demony zaatakowały nas w naszym domu! Nie byliśmy gotowi, rzuciły się na nas, śpiących bezpiecznie w swoich łóżkach. Ta lekcja wiele nas kosztowała... — pozwolił słowom wybrzmieć i osiąść — Ale przeżyliśmy! Wszyscy, którzy tu stoimy. Zdrowi i ranni - niezłomni i gotowi walczyć za sprawę. Dla siebie, dla swoich bliskich, dla ludzkości! A jeśli kogoś spośród was napędza zemsta... Nie dajcie się jej zaślepić. — zamilkł twardym tonem — To wielka siła, ale gotowa jest spalić wszystko i wszystkich wokół włącznie z wami.... — potoczył po wszystkich wzrokiem, dając do zrozumienia jaka jest opinia Hashir na nie autoryzowane akcje.
— Ale nie chcemy dłużej trzymać was w niepewności - czas ruszyć do działania. — uniósł w górę zaciśniętą pięść. W unoszącej się ciszy przez plac popłynął głos Nobu. — Wiem, że wielu z was roznosi energia, ale spokojnie, znajdziemy wam wszystkim zajęcie! — radosny ton z jakim to powiedział nie powinien dziwić nikogo, kto znał go choć trochę.
— Nie możemy wykluczyć, że atak na Yonezawę powtórzy się - zwiększyliśmy ilość tropicieli w okolicy, ponadto... — Zatrzymał się na moment, spoglądając na Tsuyę. Ta skinęła głową i odezwała się - hardym, dobrze znanym wszystkim płomieniom tonem. — Na dłuższy czas zostanę w Yonezawie, osobiście strzegąc jej bezpieczeństwa. — nawet jeśli słowa te przyszły jej z trudem, to nie dała tego po sobie poznać. Daisuke klepnął ją lekko w ramię i szepnął coś na ucho. Sądząc po minie Tsuyi, nie spodobało się jej to. — Wasze siły mają skupić się na Edo, Nagoi i Osace! — przemówił z powrotem Takeshi — Obawiamy się zwłaszcza o Nagoję, leżącą tak blisko terenów zajętych przez demony. Wytężajcie tam wszystkie zmysły by nieprzyjaciel znów nas nie zaskoczył! — okrzyk potoczył się po polanie, a filar wyciągnął do siebie Yoshiro, zachęcając go do odezwania się. — Prowadziłem zwiad w Osace i mamy kilka solidnych punktów zaczepienia by napsuć demonom krwi. — ledwo to powiedział i cofnął się o krok — Mnie i Nobu wzywa Nagoja. Daisuke będzie krążył między Edo a Yonezawą. Celem Yoshiro jest Osaka. Proszę was o wiele, ale musimy dać z siebie wszystko! — tymi słowami zakończył, skłaniając się zebranym zabójcom i Ne.
Aktualne cele:
- Patrolowanie okolic Nagoi i Edo.
- Próba przejęcia Osaki - w zadaniach pojawi się parę do wyboru. Własne pomysły też są mile widziane!
Domyślnie wieści te słyszał każdy zabójca przebywający wtedy w Yonezawie. Nie musicie pisać tu postów, ale jeśli ktoś chce skorzystać z tego miejsca do pisania dalszego wątku - proszę bardzo. Jeśli ktoś chce pomęczyć jeszcze jakiegoś hashirę - niech da mi znać.
To wydarzenie dzieje się najpóźniej względem wszystkich innych ingerencji MG w osadzie.
- To nie tak... Po prostu szukam kolegi, bo byliśmy umówieni na wspólny sparing. Prawda chłopaki? - Wydusił najstarszy z nich, a pozostała dwójka pokiwała twierdząco głową, ich wcześniejsza pewność siebie uleciał w momencie, w którym mężczyzna wspomniał o Hashira i przekazaniu im wieści o tym całym zajściu. A to raczej nikomu nie było na rękę, zwłaszcza że to właśnie ostatnio posypało się dużo awansów i to głównie z powodu napaści na Yonezawe, dostali promocję.
- Oczywiście już idziemy. - Powiedział ten średni, który już nie był taki cwany. Zarówno gang łysoli, jak i ja odczuliśmy, że zabójca, który się tutaj pojawił, nie owijał w bawełnę, nie przyszedł tutaj klepać nikogo po główkach tylko dać surową lekcję i nauczkę na przyszłość. Łobuzy przeszły przemianę o sto osiemdziesiąt stopni, byli posłuszni i po całym tym przedstawieniu grzecznie poszli za mężczyzną, czy była to ich skrucha i sposób na wyłganie się od kary? Bardzo możliwe, ale z drugiej strony nikt z nich chyba nie spodziewał się, że spotkają kogoś z tak wysoką rangą, a do takich osób najlepiej dociera argument wyższej pozycji i siły. Sam również się nie ociągałem, nie miałem celu, żeby uciekać, byłem gotowy, żeby przyjąć ewentualne konsekwencje, płynące z mojego zachowania i wcześniejszej chwili słabości.
- To wszystko zaczął ten rudzielec, napadł naszego kolegę za nic i zrobił mu krzywdę. My po prostu chcieliśmy uzyskać satysfakcje od niego w honorowym pojedynku, aby zmusić go do przeprosin. - Diametralna zmiana nie tylko w zachowaniu, ale również w manierze i słownictwie, aż trudno było uwierzyć, że ktoś taki znał takie wyniosłe słowa, próbowali obarczyć mnie winą, więc chwytali się ostatniej deski ratunku.
- Właśnie napadł mnie, ja tylko szedłem i rozmawiałem z kolegą. Może nawet Pan zapytać naocznego świadka, zaraz go przyprowadzę. - Czekał na reakcje Kinoto.
Ich słowa to praktycznie czyste kłamstwa, niewiele miały wspólnego z prawdą poza fragmentem, że poddusiłem ich kolegę, ale nie napadłem go bez powodu. Tylko aby pokazać mu, jak bardzo może się komuś nie podobać słownictwo opisujące ich bliskich. Czy taki sposób rozwiązywania problemów był dobry? Raczej nie, ale z drugiej strony może, gdy argument pochodzi z jego poziomu rozumowania, to lepiej się przyjmie. Na ich słowa nic nie odpowiedziałem niepytany, nie zamierzałem się z nimi przekrzykiwać na argumenty i udowadnianie swojej racji. Jedynie zacisnąłem mocno pięść, aby dać delikatny upust wzbierającym emocją po ich oświadczeniu. Czekał na to, co powie Kinoto i czego od nas oczekiwał, zgrywanie niewiniątka czy głupka w takiej sytuacji nie miało sensu i mogła jeszcze bardziej zaszkodzić.
albo ją przed sobą stworzę
Na placu pojawiło się kilku zabójców, trzech łysych jak kolano i wytatuowanych jakby ich z jakiejś grupy przestępczej wzięli. Sam myślał kiedyś o tatuażach, ale nie lubił tego ukłucia igły. Może w końcu się przekona? Już go kusiło, by podejść do trojaczków i spytać, gdzie i kto ich tak wydziarał, ale te ich skwaszone miny go jakoś odrzuciły. Dodając do tego postawnego zabójcę z surową miną i jakiegoś rudego zabójcę stojącego obok.
Asashi nie był może inteligentny czy mądry, ale tak po prostu, po skurwysyńsku ulicznie sprytny. Łatwo było zrozumieć, że coś było na rzeczy. Miny, pozy... Wszystko wskazywało na to, że ten jeden ich tu rozsądzał albo karał. Blondyn zagwizdał cicho pod nosem - ciekawe co tam "wybrańcy" przeskrobali. Klejnoty Korpusu, wybrańcy z oddechem. A stoją karnie jak dzieci przed panem ojcem.
Ciekawe, że łysi zdawali się pełni skruchy, a rudy - stał sobie obok, zdystansowany. Czyżby nawet nie próbował się tłumaczyć? Może po prostu rozumiał, że to nie ma sensu a jego wina jest ewidentna. Asashi wydął usta i pokręcił głową. Szkoda, że go natura czułym słuchem nie obdarzyła. Tak tylko przemykał sobie powoli, kulejąc coraz mocniej i pokraczniej, przez plac z pakunkami. Chciał pooglądać i posłuchać, a jednocześnie nie zostać wciągniętym w całą sprawę. Co innego oglądać, co innego uczestniczyć. Sam z siebie nie chciał wdepnąć w gówno, a ta sprawa na taką wyglądała. Z drugiej strony - warto wiedzieć o co chodzi. Plotek w warsztacie nigdy dość.
Wpadł do domu medyka, pokonując dystans jak najszybciej mógł, by tylko dowiedzieć się, że Kurayami została wypisana i przetransportowana do swojego pokoju. Tachibana nawet nic nie powiedział tylko ruszył w stronę ich pawilonów. Już z daleka wiedział, że coś jest nie tak. Dostrzegł Kagamiego pod oknem Sai, a na dodatek do jego uszu dochodziły jakieś krzyki. Co się tam odpieprza? Czy nie wiedzą, że ona potrzebuje spokoju? Shoto tylko przyspieszył kroku, aby wyjaśnić sprawę z rudowłosym, kiedy z pomieszczeń domostw zabójców pioruna wyszła jakaś trójka łysych i wytatuowanych zabójców, a za nimi inny zabójca, który pognał całą trójkę i Kagamiego w stronę Pola Treningowego. Normalnie ciemnowłosy cieszyłby się, że rudy jest dalej od Sai, ale wiedział już o tym, że ma do niego uczucia, a poza tym musiał przyznać, że nie był on taki najgorszy. Na polu walki dobrze się dogadywali i cała ta sprawa coś śmierdziała zabójcy pioruna. Szybko rozpytał kilka osób o co mogło chodzić. Większość nie wiedziała zbytnio, ale chodziło chyba o jakąś napaść, a ta trójka wpadła do pokoju Sai i słychać było krzyki. Nie podobało mu się to i choć z całego serca chciał zajrzeć do Saiyuri i porozmawiać z nią to doskonale wiedział, że albo kazałaby mu lecieć i sprawdzić co się dzieje, albo kazałaby mu pomóc jej się tam dostać. Więc Tachibana z bólem ruszył na Plac Treningowy, aby rozeznać się w sytuacji.
Na Placu zjawił się kiedy zaczęły się już jakieś wyjaśnienia. Najwidoczniej to była trójka przeciwko jednemu. Dość dupnie, ale przewaga liczebna nie grała często roli. Jednakże z pewnością się przydawała. Tachibana na razie nie podchodził Wolał zobaczyć jak to się rozwinie i dokładnie się przysłuchać wszystkiego. Na chłodno. Tak jak go uczono.
[ Kontynuacja wątku z Pokoju Saiyuri ]
Kolejność: obojętna
Czas na odpis: brak
Dodatkowe informacje: NPC pozostają pod kontrolą Yuichiro, ale proszę, żeby w postach pojawiały się również istotne akcje twojej postaci.
W razie pytań PW (MG), bądź Discord (Suiren).
! Więcej uczestników do ingerencji już nie przyjmuję.
Gdy dwójka ze wplątanych mężczyzn zaczęła się tłumaczyć, najmniejszy z nich zaczął się bardzo mocno stresować w widoczny sposób, pot, głębszy oddech i lekko drżące mięśnie. Wiedział, że to głównie on był odpowiedzialny za to reakcję łańcuchową, gdyby sobie nie żartował niesmacznie, z pewnych rzeczy to nigdy to nie miałoby miejsca. Im dłużej to przedstawienie trwało, coraz łatwiej było mi się uspokoić, zwłaszcza gdy oni przestali grać kretynów i byli gotowi wypić te nawarzone piwo.
- Nie, gdyby tak było, to użyłbym miecza. Był skierowany do zabójcy, który naśmiewała się z losu bliskiej mi osoby... Wiem, że jest współodpowiedzialny za to wszystko, ale nie zamierzam się więcej tłumaczyć, bo nic co powiem, nie załatwi sprawy. Wiem, że w korpusie nie ma miejsca dla słabych, a w tamtym momencie byłem słaby... Jeżeli chcesz mnie ukarać, proszę bardzo. - Zawsze byłem gotowy przyjąć konsekwencje swojego zachowania, nawet jeżeli miałoby to odbić mi się czkawką. Pochyliłem nieco głowę w geście pokory, taka była prawda. Zrobiłem coś lekko myślnego, ale jestem prawie pewny, że da kilku osób, zrobiłbym dokładnie to samo.
albo ją przed sobą stworzę
Ryki starszego mężczyzny były wystarczająco głośne, by Shoto słyszał je ze swojego miejsca, ale i tak podszedł Wiedział, że reszta nie będzie się wydzierała, a nawet mogą zniżać głos. Tak więc niebieskooki zrobił kilka kroków, aby lepiej słyszeć. Nie przejmował się jakimś opieprzem. Z tego co już słyszał i wiedział chodziło o Dom Pioruna, a także o Sai. Tak więc był więcej niż w prawie, by dowiedzieć co się stało. Może i korpus miał być jednością, ale żaden gnój nie będzie źle mówił o jego przyjaciółce.
Musiał jednak trzymać fason, choć nie było to łatwe. Śmieć naśmiewał się z Saiyuri i jeszcze pewnie myśleli, że ujdzie im to na sucho. W tym momencie był całym sobą za Kagamim, który z pewnością usłyszał ich bredzenie i zainterweniował. Mieli szczęście, że to nie Tachibana, bo pewnie już jeden byłby bez ręki. Skoro ich tak to może bawić, to warto by spróbowali.
Teraz zaś przyszła pora na Kagamiego. Poczuwał się do odpowiedzialności, choć było to śmieszne. Tachibana nawet prychnął. Jeśli ktoś miał być ukarany to ta banda debili. Taka była jego opinia.
A czy słusznie to zupełnie inna sprawa, bo rzemieślnik miał swój pogląd na świat i żadne fakty nie mogły tego zmienić.
Chwila chwila... Asashi zamrugał kilka razy, przypatrując się jeszcze raz całej trójce. Że też wcześniej nie rozpoznał tego charakterystycznego odbicia światła w łysej i wypolerowanej glacy! Czy klęczącym nie był zabójca Suke? I jego dwaj "prawie" bracia? Prawie, bo choć nie z jednej rodziny, to w korpusie połączył ich silne więzi? Kiedyś mieli warkocze, ale jeden z "braci" zaczął łysieć i wszyscy na znak solidarności je ścięli? I ten rudy, jak mu tam było... Blondyn nie miał pamięci do imion zabójców, Suke zapamiętał dlatego, że raz przegrał z nim na picie i jeszcze na dodatek przegrał w shogi. No w każdym razie, ten rudy go pobił? Albo próbował? Czy może chodziło o kogoś jeszcze innego? Za jakiś żart?
— Ohayo! — rzucił do stojącego nieopodal Shotaro i podszedł w jego stronę — Straszna sprawa, oj straszna. Myślisz, że ukarzą go jak trzeba? — zapytał wskazując głową na Yuichiro. — Korpus musi być silny i zjednoczony w tym trudnym czasie bardziej, niż kiedykolwiek. — dodał poważnym, smutnym tonem. — Wstrętne paplanie ozorem nie może przejść bez echa! Ale trzeba chyba wziąć pod uwagę, jak ciężkie były ostatnie chwile. To też odbija się w człowieku, w tym co i jak mówi... — paplał sobie w najlepsze, nie patrząc nawet na to, czy Shotaro go słucha. Paplał też zdecydowanie za głośno, a słowa rozlewały się po placu. Może trochę, tylko trochę zależało mu na tym, by załagodzić spór? Albo miał w tym inny interes.
Kolejność: obojętna
Czas na odpis: brak
Dodatkowe informacje: NPC pozostają pod kontrolą Yuichiro, ale proszę, żeby w postach pojawiały się również istotne akcje twojej postaci.
W razie pytań PW (MG), bądź Discord (Suiren).
! Więcej uczestników do ingerencji już nie przyjmuję.
Słuchałem uważnie słów staruszka i w sumie nic nowego nie powiedział, ale pomimo tak wyniosłego kodeksu, dalej w szeregach zabójców byli różni ludzie. Wystarczy spojrzeć na to co się ostatnio wydarzyło, jak jeden zdradził, chyba za dużo wymagali od nas po Azuchi i teraz napadzie na Yonezawe, przecież to dokładnie pokazywało, jak ostrożni powinniśmy być przy innych zabójcach. Już nie wspominając o tym co zrobił jeden, podczas ostatecznej selekcji Suki. Nie doszukiwałem się zdrady tam, gdzie jej nie widziałem, ale przyjaźnić i ufać wszystkim nie zamierzałem.
Czy mogą liczyć na moją pomoc, gdyby coś im się stało? Pewnie tak, tak samo jak Tachiban, z którym od początku mam pod górkę, ale nie zostawiłem go wtedy w lesie bez jedzenia. Nie musimy się zgadzać czy lubić, ale na czyjeś zaufanie i szacunek trzeba zapracować, a oni zaczęli od bardzo złej strony, przynajmniej ten jeden, który obraził Saiyuri, tamta dwójka pewnie chciała mu pomóc po tym jak im powiedział, że to ja go napadłem bez powodu.
Łysole zebrały się do kupy i zaczęły wraz z medykiem, dyskutować między sobą o potencjalnej karze, przy okazji zerkając na mnie i czekając czy coś powiem jako pierwszy. Nie bałem się kary i odpowiedzialności za swoje czyny, dlatego bez obawy jako pierwszy zamierzałem wyjawić im ich karę.
- Powiem pierwszy, skoro nie jesteście pewni swojej kary. Z racji tego, jak jeden z was żartował ze stanu mojej przyjaciółki, Zawiążcie sobie jedno ramie za plecami i przeżyjcie tak przez trzy-cztery dni normalnie wykonując swoje obowiązki. Zobaczycie, że to nie jest powód do śmiechu.... - Mówiłem pewnym, spokojnym głosem i nawet zwróciłem w ich stronę wzrok, który wcale nie strzelały setkami iskier, były neutralne. Najwyższy z nich kiwnął głową w moją stronę z akceptacją takiej kary. Jeszcze chwilę coś tam poszeptali między sobą i doszli do pewnego konsensusu między sobą, przed szereg wyszedł najstarszych z nich.
- Kagami Yuichiro. Z racji Twojego problemu z kontrolą gniewu, prosimy, aby na jakiś czas opuścił Yonezawę i przemyślał swoje zachowanie, ostatnie wydarzenia musiały mocno tobą wstrząsnąć... - Skończył najwyższy z nich i już zamierzałem coś powiedzieć. Bardzo nie podoba mi się ich kara, zwłaszcza że chciałem zobaczyć Kurayami i ją wesprzeć, a miałem zostać oddelegowany na jakiś czas. Nim jednak to zrobiłem, ktoś inny z ich grupy zabrał głos. - Nie jesteśmy takimi dupkami, za których nas teraz uważasz, twoja Kara obowiązuje dopiero do jutrzejszego zachodu słońca. Pobądź z przyjaciółką i przeproś ją od nas. - Odpowiedział średni, a najniższy po prostu spoglądał dalej w dół. Na pewno gdyby jeden z jego braci stracił, rękę to sam by się nie śmiał z takich rzeczy. Poczułem lekką ulgę, że przez mój temperament, nie straciłem okazji, żeby spotkać się z Saiyuri.
- Dzięki i przepraszam za tamto, nie chciałem Cię poturbować. - Dygnąłem w jego stronę, dałem mu do wiadomości, że nie musi się obawiać mojej przyszłej zemsty za to, mimo że bardzo nie podobało mi się, to co zrobił ze swoją bandą, ale teraz nie było to już istotne.
- Czy akceptujesz takie kary? - Przeniosłem wzrok na starszego mężczyznę, nie zamierzałem się kłócić z nikim, po prostu chciałem mieć pewność, że mogę już stąd iść i być tam, gdzie chciałem być, bo czas nieubłaganie upływał, a mi go teraz właśnie brakowało bardzo.
albo ją przed sobą stworzę
To, iż ktoś do niego podszedł zarejestrował dopiero w momencie, gdy padły pierwsze słowa. Tachibana spojrzał na mężczyznę, który zaczął trajkotać.
- Dlaczego mają karać tylko jego? – zapytał ciemnowłosy użytkownik oddechu pioruna. Dla niego śmieszne było w ogóle rozmawianie o możliwościach nałożenia kary, a co dopiero karanie kogoś. Pozwolił jednak, by mężczyzna dalej mówił. Shoto słuchał zarówno niego, jak i tego co działo się trochę dalej od nich.
- Skoro uznajesz, że pieprzenie tego co ślina na język przynosi o kimś, kto walczył dla tego korpusu i został zranianiony jest niegodne. To powiedz mi dlaczego Kagami ma być ukarany, kiedy zrobił to co słuszne. Poza tym chyba nie zrobił im nawet żadnej krzywdy, a szkoda. Chamstwo trzeba ukracać i karać w samym zalążku. Gdybym to ja usłyszał, to z pewnością ukarałbym ich inaczej. Zwłaszcza iż mówili o mojej przyjaciółce – powiedział Tachibana, a lekkie wysunięcie katatany z pochwy miało świadczyć o tym, jaką karę przewidziałby dla tych trzech łysych debili.
- Tak więc moim zdaniem wymierzanie jakiejkolwiek kary mija się z celem, ale co ja tam wiem – powiedział Tachibana wzruszając ramionami, jakby chciał pokazać, że i tak jego słowo mało się liczy. W każdym razie dobrze zapamiętał sobie tą trójkę i jeśli kiedykolwiek zrobią coś przeciwko jego przyjaciółce to go popamiętają. Dożywotnio.
- Cóż. Chyba powoli można się rozchodzić.
Kolejność: obojętna
Czas na odpis: brak
Dodatkowe informacje: Możecie w tym momencie opuścić temat.
Yuichiro, w ramach ustalonej kary masz do wyboru napisać: jedną fabułę poza Yonezawą, w której przynajmniej przez chwilę rozważysz swój atak na innych członków korpusu albo samotny trening (w dziale treningów) w celu lepszego panowania nad emocjami. Postać nie musi się prywatnie zgadzać z decyzjami Tozuki Gizu, jednak NPC ten będzie od tego momentu częściej zwracał uwagę na konflikty w korpusie pojawiające się na fabułach.
Shotaro - zabójczyni NPC zapamięta twoje zachowanie i może w jakiejś przyszłości się do tego odnieść. NPC pozostała na placu obok twojej postaci.
Asashi - zabójczyni NPC zapamięta twoje słowa i może w jakiejś przyszłości się do tego odnieść. Opuściła temat, więc nie ma możliwości zmiany jej zdania. Asashi dostaje Z/T za brak odpowiedzi powyżej 2 tygodni.
Gdy już odchodziłem z placu zobaczyłem Shotaro, który był ewidentnie zdegustowany tym, co tutaj usłyszał, wyglądał nawet, jakby coś głupiego mu mignęło przez myśl, wiem, jak reagowali samurajowie z wyższych rodów na podobne zniewagi, ale to nie było miejsce, żeby wyciągać z nich zadość uczynienie. Dlatego podszedłem do niego, aby nieco rozluźnić atmosferę, Saiyuri nie potrzebowała, aby więcej jej bliskich zostało ukaranych z powodu tego wydarzenia, a na pewno nie jej młodszy Kouhai.
- Nie musisz Tachibana pakować się w problemy... Zwłaszcza że teraz ty będziesz musiał się nią zaopiekować, kiedy mnie tutaj nie będziemy, możemy się personalnie nie lubić albo drzeć koty, ale jesteś jednym z niewielu, którym tutaj ufam. - Położyłem mu dłoń na barku, nie siliłem się na uśmiech, bo nie czas był na to i nie chciałem udawać, że wszystko jest okej gdy nie było.
- Idę teraz do Saiyuri, zajrzyj do niej później, jak możesz. Nie powinna być sama. Będę twoim dłużnikiem... - Zabrałem dłoń z jego ciała i uformowałem pięść przed nim, aby podpisać nieformalnym gestem moją prośbę. Nie obchodziło mnie, ile osób mnie widziało i co o mnie myślało, nic co powiedzą czy pomyślą nie zmieni tego kim jestem.
- Trzymaj się. - Odszedłem spokojnym krokiem po wszystkim i udałem się w kierunku dormitorium piorunów, z którego tutaj przyszedłem. Miałem jeszcze jedno miejsce, które musiałem odwiedzić, nim wyruszę na te przymusową banicie, a czas nieubłaganie płyną. Chyba pierwszy raz miałem to uczucie, że coś mnie goni, coś, przed czym nie ucieknie nieważne, jak szybko bym biegł.
Z/T
albo ją przed sobą stworzę
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej? Zasadniczo, od pamiętnej listopadowej nocy minęły już prawie 3 lata, ale niebieskooki stale nie potrafił nazwać Yonezawy domem. Jak na ironię, miejsca które chciałby tak nazywać już nawet nie było na ziemi, a on sam miał nadzieje, że jego starszy brat znalazł dla tamtej przestrzeni jakieś zastosowanie, szkoda by było marnować kawałka gruntu.
Jakby jednak nie było, to właśnie tutaj, a nie nigdzie indziej, Asagi powracał po misjach leczyć rany, lub też zwyczajnie zregenerować siły. I chociaż mógł zasadniczo odpocząć gdziekolwiek czekając na kolejne zadanie, to jednak niczym wędrowny ptak wracał do gniazda wszystkich łowców demonów. I nadal nie nazywał tego miejsca domem. Zdecydowanie miał coś z głową. W sumie, wszyscy oni musieli mieć…
Wkroczywszy na dobrze znane sobie ścieżki, Sayamaka nie od razu skierował się do skrzydła przeznaczonego dla łowców oddechu pioruna. I chociaż to właśnie tam mógłby się zaszyć w ciemności i ciszy swojego pokoju, to jednak po nieobecności odczuwał potrzebę rozejrzenia się po znanych miejscach, sprawdzenia co się zmieniło. Czy szukał jakiegoś towarzystwa? Nawet jeśli tak, to nie przyznałby się do tego ani przed sobą, ani przed nikim innym. To by bowiem oznaczało przywiązanie, a buddyzm brzydzi się wszelkimi jego formami. Umysł musi być wolny i nieskrępowany, by taki sam był miecz…
Przechadzając się między budynkami, niebieskooki starał się pozostawać niejako na kształt cienia. Nie zwracać na siebie większej uwagi, zwyczajnie kroczyć sobie lewą stroną traktu, nie podnosić spojrzenia powyżej swoje sengasa, ukłonić się komu trzeba i zwyczajnie… chłonąć atmosferę Yonezawy. A było to w istocie niezwykła atmosfera. Położona nieopodal północnej granicy Imperium Tokugawów, ukryta w górach stanowiła miejsca niezwykłe jak na te czasy – stanowiła chyba jedyny w całej Japonii ośrodek szkoleniowy, który przygotowywał ludzi do realnej walki na śmierć i życie. Był to fenomen w czasach, w których większość samurajów przekładała widowiskowość, nad realną użyteczność poznawanych technik miecza, ale trudno im się dziwić. Edykty shogunatu raz za razem przycinały skrzydła tym, którzy chociaż próbowali sprawdzić swoje siły w walce z innymi. Poza tym, pełna kontrola przepływu broni, surowców oraz kobiet…
Tak, Yonezawa była dla Asagi’ego zagadką. Zagadką, o którą nie pytał, ale która jednak stale gdzieś z tyłu głowy mu się pojawiała. W zasadzie cała organizacja do jakiej obecnie należał miała w sobie trochę wywrotowego charakteru – łowcy stanowili bowiem dosyć niezależną siłę zbrojną nie działająca pod żadnym daimyo. W uporządkowanym świecie shogunatu Tokugawa był to fenomem na niespotykaną skalę.
Sytuację trochę „poprawiał” fakt, że demony w końcu okazały się nie być jedynie postaciami z legend i baśni, ale zagrożeniem jak najbardziej realnym. Marne to jednak było pocieszenie, z resztą, jakby spytać dowolnego samuraja, to na bank odpowie, że najlepszych szermierzy należy szukać w górach i są to długonose tengu, a chłop bez trudu odpowie jak pokonać spotkanego nad wodą kappe…
Wracając jednak do atmosfery Yonezawy, była ona atmosferą pełną sprzeczności. Z jednej strony stanowiła ona bezpieczny port, z drugiej w ów porcie aż roiło się od osób, które w ten czy inny sposób straciły kogoś lub coś w walce z demonami. Ilekroć niebieskooki tutaj powracał zadawał sobie pytanie, czy dane mu będzie spotkać tych, których widział ostatnim razem? Przywiązywanie się do kogokolwiek w tym fachu ostatecznie prowadziło do bólu straty. Z drugiej strony, czy była to jednak cena niewarta tego, by ją zapłacić?
I tak się zastanawiając, niebieskooki zawędrował na doskonale znane sobie pole treningowe. To tutaj, pomiędzy mieszkalnymi budynkami przyszli, ale i obecni łowcy doskonalili swoje umiejętności, albo po prostu spędzali razem czas pod pretekstem treningu. Bowiem w przeciwieństwie do dojo, którego atmosfera nie sprzyjała pogawędkom, tutaj „pod chmurką” zasady były luźniejsze i trochę pisały się same...
Niebieskooki ostrożnie przystanął przy granicy pola treningowego, podniósł nieco swój kapelusz by spojrzeć, czy ktoś podobnie jak on nie został tutaj przywiedziony w tym, czy w innym celu…
Jakkolwiek by nie było, niebieskooki nie zamierzał go zupełnie ignorować, zwłaszcza, że odwrócił już w jego stronę głowę dokonując wstępnej oceny wołającego – jak już wspomniano był to blondyn, w podobnym do niego wieku i jak wskazywały znaki na jego ciele – taki, który całkiem sporo w życiu przeszedł. Jako, że darcie się przez pole treningowe zdecydowanie nie pasowało, niebieskookiemu, podobnie z resztą jak picie od rana, skierował swoje kroki w stronę wołającego, korzystając z okazji by lepiej mu się przyjrzeć. Miecz przy boku potwierdzał, że ma do czynienia z łowcą (w sumie, niewiele było alternatyw w Yonezawie), brak jednego oka podpowiadał, że z bardziej doświadczonym niż się naszemu bohaterowi z początku wydawało. To nakazywało podnieść szeroko pojętą uwagę nieco wyżej. Kim był ten człowiek? Asagi go nie kojarzył, więc jedyne co pozostawało, to podejść i się wywiedzieć.
– Miła propozycja, ale dla mnie za wczesna pora i miejsce, chociaż urokliwe, to nieodpowiednie, dlatego tutaj muszę odmówić. – odpowiedział spokojnie, aczkolwiek ze zdecydowaną nutą. Jego twarz zachowywała pogodny, aczkolwiek nie milusiński wyraz – ot pewnych rzeczy wyzbyć się tak łatwo nie można, m in., typowo samurajskiego dbania „o twarz”. A skoro o tym mowa, niebieskooki zastanawiał się, z kim w zasadzie ma do czynienia. Jeszcze parę lat temu w życiu by nie założył, że siedzi przed nim przedstawiciel klasy bushi, ale podczas treningu w Yonezawie odkrył, że w zasadzie łowcą może zostać każdy, kto przejawia ku temu predyspozycje, jakkolwiek nie godziło się to ze światopoglądem w jakim się wychował.
- Sayamaka Asagi, doskonalę się w oddechu pioruna. Czy zdradzi pan swoje nazwisko i powie, co skłoniło go do picia tutaj? - przedstawił się niebieskooki, bowiem maniery zdecydowanie godziły się ze światopoglądem w jakim został wychowany. Podobnie jak lekki ukłon, który temu towarzyszył, a w czasie którego uważniej spojrzał na korale, jakie znajdowały się na szyi rozmówcy. Kolejny intrygujący rekwizyt. Co się tyczy dalszej części jego wypowiedzi, to chyba lata spędzone wśród Łowców jednak trochę przytępiły jego poczucie etykiety i zwykła ciekawość wzięła górę. No dobrze, nie zwykła ciekawość. Pewna białogłowa kiedyś podzieliła się z nim ciekawą refleksją na temat picia przed 12. Nie sposób nie skorzystać z okazji weryfikacji teorii w praktyce.
Słysząc pierwsze słowa jednookiego, niebieskooki lekko zmrużył własne oczy. Zdecydowanie nie mógł się nie zgodzić, a jednocześnie, zgodzić z tym, co powiedział drugi. Istotnie, rozkoszowanie się chwilą obecną, swoista afirmacja życia powinny być blisko centrum życia Łowcy, który każdego wieczoru może już nie mieć okazji doczekać świtu, ale z drugiej strony, ważnym też było, jak się to życie przeżyje. Ostatnie wydarzenia pokazały, że zagrożenie może przyjść w najmniej spodziewanym momencie. Nie, by ciemnowłosy był paranoikiem, ale zwyczajnie pewnych rzeczy nie wypadało robić...
– Masz nadal dwie ręce i dwie nogi. Głowa również na miejscu. To są cechy udanego polowania, jeśli mówimy oczywiście o polowaniu w naszym fachu... – odpowiedział całkowicie szczerze samuraj, dla którego powrót z nocnej wyprawy już należał do „udanych”. Oczywiście, domyślał się że Kyoshi’emu nie udało się upolować demona… no właśnie! Jak już wspomniano chwilę temu, przed dwunastą pije się zwykle z powodu tego, co było w nocy – i albo chce się zapomnieć co się wydarzyło, albo leczy się klina klinem. W tym przypadku, klasyfikacją prawidłową była pierwsza opcja – jak Asagi zrozumiał, Kyoshi’emu nie udało się ubić demona. Niby nic wielkiego, zdarza się każdemu, ale obaj znajdowali się w Yonezawie, jak więc daleko mógł być demon, którego ścigał blondyn podczas nieudanego polowania? Działał sam, a może przednia straż większej formacji? Czy znowu szykowało się coś większego? Tętno samuraja nieco przyspieszyło, a jego spojrzenie zogniskowało się na jasnowłosym.
– Polowałeś tej nocy na demona? Tutaj, nieopodal Yonezawy? Zgłosiłeś to komuś?! – tym razem ton samuraja był już podniesiony, a on sam wyciągnął swe plecy niczym struna. Sprawa mogła być poważna. Zdecydowanie poważniejsza niż kwestia alkoholu, którego Sayamaka przy sobie nie miał.
Oczywiście, mogło być i tak, że blondyn pije już którąś noc po nieudanym polowaniu i sprawa dawno temu jest niebyła, ale… raczej na takiego nie wyglądał. Chyba, że miał jakąś nadludzką wytrzymałość i niezwykle duże środki…
– Ale butelkę proszę podnieść Kyoshi-san. – rzekł niebieskooki tonem z pogranicza prośby a groźby. Wszak jak już obaj ustalili – mężczyźni jasno przekazywali sobie to, co myślą. To czyniło sprawy prostszymi i nawet niebieskooki samuraj musiał to przyznać – jednak to wymieszanie klas miało jakieś zalety, ot prostą komunikację.
– Brzmisz jakbyś był łowcą oddechu pioruna. – pozwolił sobie zauważyć niebieskooki, dla którego jak najbardziej oczywistym rozwiązaniem było zbliżyć się do nic nie spodziewającego się przeciwnika i zabić go jednym cięciem, najlepiej gdy jest bezbronny. Niehonorowe? Ha! Niehonorowe jest nie być w stanie realizować woli swojego pana, a w tym przapadku obowiązków Łowcy demonów – nocne bestie miały ginąć pod ostrzem szermierzy, nikogo nie interesowało w jaki sposób to robili, tak długo, jak było to skuteczne.
No właśnie, skuteczność. Czyżby porażka Kyoshi’ego była powodem, dla którego był on teraz w Yonezawie, a nie w okolicach Edo? Ściągnięto go tutaj w ramach ukarania, pozbawiając możliwości dokończenia zadania i dlatego teraz pił? No, brzmiało to całkiem sensownie, trochę nawet zrobiło mu się go szkoda, sam na pewno podobną porażkę by mocno przeżył. Jakby jednak nie było, jego rozmówca był najpewniej dłużej w Yonezawie niż on, a więc…
- W zasadzie… Można by się napić. Tamto sake było twoje prywatne, czy jest tu jakieś lepsze źródło?
Tutaj jednak prawa były trochę inne – korpus rekrutował kogo się dało, a raczej, każdego kto wykazał odpowiednie predyspozycje by obudzić oddech, lub mógł inaczej przysłużyć się w niemalże świętej misji zabijania demonów i mimowolnie, Sayamaka nauczył się akceptować ten stan rzeczy, co wcale nie oznaczało, że za każdym razem musiało mu się to podobać.
– Nie wyglądasz na takiego, który łatwo zapomina. – niebieskooki pozwolił sobie pierw wytrzymać spojrzenie blondyna, a potem odpowiedzieć w podobnym do niego tonie. Tylko Kyoshi wiedział, czy rzeczywiście był osobą która pamięta wiele, a Asagi jedyny był pewny, co tak naprawdę miał na myśli – czy chodziło o pamiętliwość, mocną głowę, wszystko po trochu? Ha, to wiedział tylko on sam…
Z bardziej bezpośrednich kwestii, wzrok był zarówno ważny jak i nie ważny dla sztuk walki. Praktyk drogi pioruna doskonale zdawał sobie z tego sprawę – najważniejszy z jego zmysłów był tym, który jako pierwszy dostarczy mu informacji o zagrożeniu, a na pewno, powie najwięcej. Oceniając czyjeś możliwości, to właśnie oczy są tym narządem, który lustruje wroga. Jednocześnie, to właśnie one mogą zostać przez niego uwięzione. Ani bowiem słuch, ani też dotyk nie były aż tak podatne na „splątanie” chociażby końcówką miecza. Słuch mógł się wyostrzyć by znaleźć źródło dźwięku, ale nigdy nie stawał się jego niewolnikiem. Dotyk mógł podążać za nawet najsubtelniejszym naciskiem, błyskawicznie informując o zmianie presji kiedy dwa miecze są skrzyżowane. Wzrok natomiast… lubił utykać. Uwiązać się w jednym punkcie i skupiony na nim nie dostrzegać nic więcej.
– Pomęczyć ofiarę? – powtórzył za nim z pewnym niezrozumieniem Sayamaka. Dla niego walka była po prostu walką. Nie dopisywał do niej nadmiernej wartości, no, może poza honorem. I nie chodziło tutaj o kurczowe (czyt., głupie) trzymanie się zasad Fair play – Sayamaka wiedział, że demony po prostu należy zabijać. Czasem można jednak było „zaryzykować” i nie pozbawiać przeciwnika honoru, ale nie oszukujmy się, który demon miał zdolność honorową? Jakby jednak nie było, „zabawa” i „walka” nie mogły być zestawiane w jednym zdaniu, w każdym razie nie w pojmowaniu Asagi’ego. Co niby zabawnego było w odbieraniu życia? Cóż, on nie wiedział, chociaż się domyślał – pojedynki dla sprawdzenia siebie były elementem zabawy, nawet jeśli nie chciał się do tego przyznawać otwarcie. Jednakże walka na śmierć i życie, nie, to nigdy nie stanowiło dla niego źródła podniety, ale to może właśnie z nim było coś nie tak? Z resztą, w korpusie nie było normalnych...
– Prowadź zatem Kyoshi-san. Chętnie posłucham więcej o jak to ująłeś męczeniu ofiary. – rzekł Sayamaka, który istotnie, miał pewne szczególne zapotrzebowanie na alkohol oraz jedzenie, a jednocześnie chciał zrozumieć co siedzi w głowach innych członków korpusu, szczególnie interesowali go ci nie pochodzący z samurajskich rodów. Samurajów rozumiał aż za dobrze, byli prości, chowali się w zamkach zbudowanych z dumy i honoru, obserwując bezpiecznie świat zza ich blanków. Pozostali jednak postępowali zupełnie inaczej i to była rzecz warta zbadania.
– Mam jednak prośbę, zachowajmy resztki konwenansów. Zwracajmy się do siebie per „san”. - dodał wstając powoli z miejsca, ale bez agresji w głosie. Życie w korpusie nauczyło go chodzić różnymi ścieżkami ustępstw, jednakże, nie na wszystko musiał się godzić.
Po patrolu w Nagoi i spotkaniu z Sayaką w Edo przyszedł czas na powrót do Yonezawy. Upłynęło trochę wody od mojej ostatniej wizyty i to bym bardziej, że w sumie to w ramach kary za zachowanie musiałem opuścić ją na jakiś czas, bo postanowiłem wymierzyć sprawiedliwość za mielenie ozorem, robieniem sobie żartów i obrażaniem mojej przyjaciółki, która straciła całą rękę. Nawet nie zrobiłem mu za wiele, bo sińce od zaciśniętej pięści na gardle powinny zniknąć w parę dni.
No, ale mniejsza, było minęło, chyba niewiele rzeczy mogłoby teraz popsuć mi humor, gdy w końcu po prawie rocznej pogoni za mieczem mistrza, udało mi się go im odebrać i demony nie mogą go dłużej plugawić, jedynie żałowałem, że nie mogłem odzyskać go w całości i zanim doznał tylu pęknięć i wyżłobień.
Dotarłem na miejsce dopiero późnym wieczorem, więc nie pozostało mi nic innego jak pójść do swojego pokoju, zdrzemnąć się i rano sprawdzić, czy Filar płomienia był na miejscu, w innym przypadku będę musiał poczekać kilka dni, aż wróci do Yonezawy albo wyślę mi jakąś wiadomość.
Przechodziłem obok pola treningowego, na którym ostatnim razem byłem rugany i zobaczyłem znajomą twarz, dlatego postanowiłem się przywitać, miałem swój typowy strój na sobie, czerwony rękaw strzelecki, białe haori i ciemne dopasowana hakama, ale w dodatku niosłem podłużne, ale wąskie drewniane pudełko.
- Dalej Ishida trenujesz do późna? - Rzuciłem luźno i z uśmiechem na ustach.
albo ją przed sobą stworzę
-Yo, Kagami-san już wróciłeś?
Po tym rozluźniłem się i od razu odpowiadam na jego pytanie.
-Tak, muszę się jeszcze podciągnąć w wielu rzeczach, a teraz jest tu dość spokojnie i nikt mi nie przeszkadza.
Odpowiedział z prostym uśmiechem na ustach, wciąż przecierając czoło z potu.
-A jak tam twoja podróż? Nie za dużo komplikacji po drodze?
Zapytał będąc zainteresowanym co się dzieje poza Yonezawą w tym samym czasie chowając nodachi do długiej czarnej sayi.
Nie możesz odpowiadać w tematach