Chaya
Mała, niewielkich rozmiarów herbaciarnia, nieposiadająca nawet własnej nazwy (chaya oznacza dosłownie herbaciarnię). Jest to jednak jedyny tego rodzaju lokal w wiosce, więc nikomu to nie przeszkadza. Oprócz oczywiście herbaty, są serwowane tutaj także posiłki, dzięki czemu podróżni mogą się tu nasycić.
Taishiro po kilku nocach przyjemnej i malowniczej wędrówki, z perspektywy poruszania się na rękach, dotarł w końcu do Tachikawy. Niewielkiej miejscowości w okolicach Edo. W której liczył, że zazna chwilowego ukojenia, próbując się uleczyć swoje rany. Wciąż czuł bardziej swoje ręce, aniżeli nogi. Ręce na szczęście były tym, czym potrzebował, by komponować dalej swą sztukę. Historia tej wspaniałej tragicznej nocy została już spisana. A on musiał jedynie upewnić się, że jego ciało, będzie na tyle sprawne, by móc ją głosić. Wszak swąd spalenizny dalej powodował ból jego ciała. A jego druga połowa ciała, dalej była lekko odczuwalna.
Znalazł w końcu swój cel. Niewielka herbaciarnia, w której dalej świeciło się światło. Wystarczyło poczekać, aż ktoś opuści jej progi. Aż ktoś będzie chciał wyjść, a wtedy Tai uraczy danego szczęśliwca sztuką. Dziś każdy człowiek może zaznać ukojenie z okowów życia. Dziś nie tragizm definiuje człowieka. A jego same ciało, które jest potrzebne dla jego przeżycia. Minuty zamieniły się w godziny, a dalej nikt nie wychodził. Artysta powoli zastanawiał się, czy ktoś tam w ogóle jest, ale dalej cierpliwie czekał na zewnątrz. Wiedząc że moment jego posilenia za niedługo nadejdzie...
Wynik rzutu
Cierpliwość Taia opłaciła się. Po półtorej godziny czekania drobna kobieta opuściła próg herbaciarni, a światło dochodzące z herbaciarni zamilkło. Kierowała się wprost na demona, który szykował się do dopadnięcia swej ofiary. Nie czekając zbyt wiele odbił się swoimi rękami od ziemi, dopadając ją od góry, uwalniając jej głowę od szyi swoimi pazurami. Niestety, ruchy demona były zbyt wolne, a kobieta wydała z siebie drobny krzyk. Nie wytrącił go jednak z równowagi. Rozpoczął posilanie się posiłkiem, niczym zwierzę, wżerając się do jej wnętrzności, chcąc jak najszybciej opuścić tą okolicę, nim zjawią się tłumy. Gdy po paru minutach wyżerki, usłyszał hałasy zbliżające się w jego stronę, oddalił się czym prędzej, w głąb dzikiego gąszczu.
Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości od swojej poprzedniej lokacji, próbował wchłonąć energię z jej ciała. O jej imieniu i historii pomyśli rano, teraz musiał się skupić na najważniejszym. By poczuć w pełni siłę swoich nóg.
Po paru godzinach odpoczynku uśmiechnął się szeroko ciesząc się, że może nimi z łatwością poruszyć, czując jak jego układ nerwowy jest znowu sprawny. Czuł dalej ogromny ból podczas poruszania, spowodowany faktem, że nie wszystkie mięśnie zrosły się ze sobą. Jednak mógł stanąć na nogach, mógł normalnie chodzić. Oraz mógł robić fikołki, choć ból spalenizny wewnątrz niego dalej dawał o sobie znać. Teraz jednak mógł z łatwością wbić się w tłum ludzi, ponieważ każda jego rany były wewnątrz ciała, a nie na zewnątrz. Będąc pewny swoich możliwości chciał spożytkować swoje ostatnie godziny do świtu, na próbę dorwania kolejnej ofiary.
Wynik rzutu
Rany przed: oparzenia czwartego stopnia wewnątrz ciała [poziom 4],
uszkodzenie mięśni i układu nerwowego [poziom 4]
Rany po: oparzenia drugiego stopnia wewnątrz ciała [poziom 2],
uszkodzenie mięśni [poziom 2]
Taishiro kontynuował polowanie, w bardziej cywilizowany sposób. Zamiast kryć się po krzakach, usiadł na pobliskiej ławce, ciesząc się z piękna wewnętrznego bólu, który nie szpeci jego aparycji. W końcu nie był potworem. Musiał zabić tą jedną kobietę w chwili słabości. Nawet nie chciał wiedzieć, co stało się z jej ciałem, siadając od strony głównego wejścia do herbaciarni. Jednak to nie oznacza, że potrafi zabijać tylko w taki beztialski sposób. Na pewno za niedługo ktoś będzie tędy przechodził. Wszak do świtu zostało tak niewiele czasu, a zarazem tak dużo czasu. Musi tylko cierpliwie czekać, aż ktoś znowu pojawi się osamotniony w okolicy. Utnie z nim miłą pogawędkę, doprowadzi do uśmiechu. A potem uwielbi jego historie na kartach pergaminu. Czas nie był nigdy jego doradcą. Ale za to cierpliwość jest cnotą...
Wynik rzutu
Tai spokojnie siedział na ławeczce. W końcu białowłosy mężczyzna o czerwonych włosach, siedzący w środku nocy, jak gdyby nigdy nic, na pewno nie zwróci niczyjej uwagi. Innego zdania był tropiciel, który zza rogu herbaciarni, natychmiast zauważył białowłosego mężczyznę. Nie czekając zbyt długo wystrzelił kruka wysoko w powietrze, a jego skrzydlaty ruch, natychmiast dał o sobie znać białowłosemu mężczyźnie. Wiedział, że w tej wiosce zrobi się szybko gorąco, dlatego musiał się jak najszybciej oddalić. Korzystając z kilkugodzin, jakie zostało mu do świtu, natychmiast opuścił Tachikawe, udając się do kolejnej okolicznej wioski. Biegł ile sił w jego bolących nogach, pocieszając się szczęśliwym faktem, że gdy skończy polowanie, będzie mógł spokojnie odsapnąć w bezpiecznej Yoshiwarze.
Wynik rzutu
zt
Podążając na swym dzielnym rumaku przez bezkresne tereny feudalnej Japonii, udało jej się dotrzeć do niewielkiej osady usytuowanej niedaleko stolicy. Tachikawa znajdowała się wzdłuż głównej drogi, więc już kilkukrotnie w swym życiu jej szlak przecinał się z tą wioską, ale właściwie nigdy nie miała więcej czasu na to, ażeby odwiedzić jakikolwiek budynek ulokowany w tej mieścinie. Teraz, gdy wieczór powoli już dawał o sobie znać, została wręcz zmuszona do tego, ażeby zejść ze swojego konia, przywiązać go do jednej z pobliskich drewnianych belek, samej udając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek spoczynku. Miejsca do spania nie znalazła, a może po prostu niezbyt ufała chłopskim ludziom, aby leżeć z zamkniętymi oczami pod ich dachem. Znalazła natomiast herbaciarnię ulokowaną na obrzeżach miasta. – Lepsze to niż nic. Trzymaj się. Jutro wyruszymy. – Pogłaskała na odchodne swego dzielnego rumaka, upewniając się, że będzie miał z czego pić przez noc, a sama udała się do przybytku ciepłego naparu.
– Wezmę... – Będąc już w środku, wiadome było, że za usługi trzeba zapłacić. Tak już funkcjonował cały obecny rynek. Nikt za darmo niczego nie zrobi, a nawet jeśli, to pewnie będzie chciał od ciebie jakąś przysługę w przyszłości. Niwa, odwiązawszy sakiewkę znajdującą się przy jej pasku, przepuściła przez palce pojedyncze mony. – Eee-to... – Kurwa. Ale jestem biedna. Przeleciało przez jej umysł, gdy w końcu powzięła dwie najmniejsze monety. – Banchę wezmę. – Powiedziała dość oschle do przepięknej pani ubranej w równie piękne kimono, gdy sama zasiadła przy niskim stoliku, starając się zdjąć z siebie przemoknięty od wczesnowiosennych deszczu płaszcz. Niwa nie bawiła się w żadne ceremonie i inne takie tam... No. Takie tam. Niwa była prosta, dlatego też płaszcz po prostu rzuciła na stolik przed sobą, czekając na to, aż wreszcie ktoś jej da, za co tyle zapłaciła.
Chyba właśnie została wystawiona do wiatru. Nie wiedziała ile minęło czasu odkąd mężczyzna kazał jej poczekać na niego pod daszkiem, kiedy zaczął padać deszcz, a jego wzywały interesy. Miała to być szybka wizyta, żeby mógł ją potem oprowadzić po mieście, czy też raczej – przejść się po wiosce i pokazać ją jak trofeum, na które w końcu udało mu się zebrać pieniądze. Stała już pod tym daszkiem już bogowie wiedzą ile czasu, a jak nie było widać klienta, tak go nie było. Jej wyraz twarzy był spokojny, może trochę znudzony, podczas gdy wewnątrz wrzała.
Nie po to się stroiła, żeby facet stwierdzał, że jednak mu się nie chce. Zresztą nawet nie musieli się trzymać za ręce! Bardzo łatwo było zauważyć, że sprowadzenie oiran tutaj, do Tachikawy, było zwykłym lansowaniem się swoim zwiększającym się statusem. Nie bywała za często we wioskach otaczających stolicę, bo zwykle jednak jej klienci byli albo mieszczuchami od urodzenia, albo byli w trakcie przeistaczania się z wieśniaka w mieszczucha. Gdzieś w okolicy znajdował się jeden z zakładów tkackich, który co jakiś czas przesyłał swoje propozycje nowych wzorów lub który wykonywał niektóre zamówienia z Ruri-do. Dzisiaj akurat nie miała na sobie niczego od nich, ale chyba kiedyś wyszyli jej nocny pejzaż z jeziorem i odbiciem księżyca w tafli wody. Naprawdę śliczne to było kimono, ale nie ma pojęcia czy jest teraz w jej części szafy, czy może gdzieś indziej, a może już się porwało i robiło za szmaty do mycia podłóg. Hm, będzie musiała go kiedyś poszukać.
Teraz jednak miała nieco inne problemy na głowie. Kiedy otrzymała jeszcze dwa zdziwione spojrzenia od mieszkańców wioski, uznała, że ma dość. Koniec tego dobrego, najwyżej będzie facet chodził od domu do domu i pytał o pięknie ubraną kobietę. Już wystarczającym faux pas było zostawienie jej samej zamiast wzięcie jej ze sobą, czy w ogóle myślenie o czymś innym, kiedy ona była obok niego. Chociaż miała w dupie co on sobie o niej uważał, nie liczyła nigdy na jakieś super traktowanie, to przynajmniej oczekiwała poszanowania jej czasu. Czegoś, czego jej klient ewidentnie nie dostarczył.
Dlatego też cała mokra (choć deszcz już powoli ustawał, ale miała pecha, bo wyszła w momencie, kiedy akurat mocniej lunęło), z rozmazującym się makijażem przekroczyła próg herbaciarni i szczerze? Miała dosyć mocno wyjebongo w to, co pomyślą siedzący już w środku ludzie. Ledwo co widziała, bo od ciężaru mokrych włosów fryzura się jej rozjeżdżała, a biały podkład wydawał się jej spływać białymi potokami po oczach, nosie, ustach, a co najgorsze – po ubraniach. Jeszcze jej się oberwie za zniszczenie materiałów, ale ona miała to gdzieś, to klient powinien opłacić jej nowe stroje. Pieprzyć Madame, zasługiwała na pocieszenie się chociaż dobrą herbatą.
Nie był to jakoś bardzo zimny deszcz, ale wystarczało, żeby czuła się jak mokry szczur. Ledwo widząc na oczy, weszła głębiej w herbaciarnię i usiadła na pierwszym lepszym miejscu. Dobrze, że przynajmniej miała przy sobie trochę pieniędzy, właśnie na wypadki takie, jakby szanowny pan klient nagle okazał się sknerą i kazał jej płacić za siebie. Nie o takich kwiatkach się słyszało i nie takich rzeczy się doświadczyło. Chociaż takie zachowania kompletnie burzyły swoiste decorum całej konwencji spotkania z oiran, to jednak niektórych ludzi manier za nic w świecie nie nauczysz.
- Poproszę senchę – powiedziała głośno, mając wrażenie, że przed nią ktoś stoi (siedzi?). Obecnie sama walczyła z paskudnym makijażem. Nie miała przy sobie żadnej chustki, no bo po co miałaby mieć? Zatem w końcu poddała się i, odgarnąwszy grzywkę i pasma włosów, które wymknęły się spod klamer i szpil, bezceremonialnie przejechała rękawem jakże ładnego kimona, żeby wytrzeć ten cholerny podkład. Najpierw jedno oko, potem drugie oko i kiedy już relatywnie odzyskała widoczność, zorientowała się, że jednak bezceremonialnie to się do kogoś dosiadła. – Najmocniej przepraszam – powiedziała, siląc się na opanowanie w głosie, żeby frustracja nie wylała się na zewnątrz. Była mistrzynią w opanowywaniu tego, co się dzieje z jej mimiką, jednak, nie powiem, było jej trochę chłodno. I dalej nie mogła przeżyć tego, że została tak perfidnie, ale to perfidnie po prostu zlana ciepłym moczem. Uch! – Nie chciałam zakłócać spokoju – odpowiedziała, dalej utrzymując grzeczny ton.
Miała jednak nadzieję, że nie będzie musiała się przesiadać. Już i tak wystarczająco upokarzające było to, że siedziała tu całkowicie przemoczona. Przynajmniej to była Tachikawa, a nie samo Edo, bo w stolicy łatwiej byłoby o rozpoznanie jej. A tu mogła jeszcze skorzystać z małomiasteczkowej anonimowości. Już i tak zgrozą będzie fakt, że o całym zajściu będzie wiedzieć Ruri-do, a jeśli któraś z dziewcząt będzie bardziej gadatliwa (zawsze są, taka prawda), to pięć innych burdeli będzie wiedziało, że Yairi została wystawiona przez jakiegoś nowobogacza od jedwabiu. Cholerny jedwab i cholerni mężczyźni.
I choć rzeczywiście spotkania z nieznajomymi jej nie najlepiej wychodziły, tak bardzo lubiła obserwować innych. Mogła wtedy powywyższać się w swoim umyśle, tworząc przeróżne historię na temat tego, kim są te przybłędy otaczające ją z każdej strony. Tak też większy gabarytowo pan, którego płócienna kamizelka rozchodziła się w szwach, został wrzucony do wora typowego chłopa, wiążącego ledwo koniec z końcem, bijącego swoją żonę i cieszącego się z tego, że jednak jego plony nie zostały całkowicie zalane przez Ta-no-Kamiego w akcie zemsty i niespełnienia shintoistycznego obowiązku. O, nowa osoba. Niwa od razu skierowała swe ślepia w kierunku pięknie ubranej dziewoi, która przypadkiem odnalazła się w prostej herbaciarni wśród prostych ludzi. Na pewno miała pieniądze, a nawet jeśli nie, to jej mężczyzna czy ojciec takimi dysponował. DSka już widziała kilkukrotnie przejazd szlachty przez mieścinę, których jedynym celem było uprzykrzenie życia tym najbiedniejszym. Tylko... O. Zaraz. Co. Nie spodziewała się, że jej niezmącane niczym obrażanie ludzi we własnej głowie zostanie przerwane tym, że jej cel podejdzie i usiądzie tuż przed nią. Z niedowierzania aż wypłukała się ze wszelkich myśli i jedyne, co było w stanie zrobić, to zamrugac kilkukrotnie, patrząc z niedowierzaniem na kobietę.
Obserwowała ją tak jeszcze przez kolejnych kilkanaście sekund, lustrując szybko jej zmoknięty ubiór, jak i makijaż, którego struktura się już dawno rozleciała. Czyżby straciła swego ochroniarza? Phi. Na pewno jakiegoś miała. Damulki takie nie pojawiają się w prostych herbaciarniach. Dlatego też, chcąc pokazać, że Niwa nie ulegnie niczemu i nikomu, złapała za swój płaszcz i nawet przesunęła go bliżej kobiety, zajmując dobrą połowę stolika. Tak dosłownie o centymetr, może dwa. – Ta. Ja nie. – Rzuciła cicho w odpowiedzi na przeprosiny kobiety. W międzyczasie wyprostowując się, aby nie być gorszy od swojej towarzyszki rozmowy. – Nigdy nie chcecie zakłócać spokoju. A jakoś wam to nie wychodzi. – Rzuciła w kierunku kobiety, która z niewiadomego nikomu powodu przetarła swą zczerniałą od atramentu twarz rękawem kimona.
No Niwa aż zaniemówiła. Zamrugała kilkukrotnie, potrząsając nieco głową, jakby chcąc się otrząsnąć z tego, co przed chwilą zobaczyła. Że co przepraszam?? Przemknęło jej w głowie. – Eee... – Zawiesiła się nieco, lecz na szczęście przybyła do nich jakaś pani ubrana nieco biedniej od szlachcianki siedzącej przed dziewczyną. Położyła dwie drewniane miseczki wypełnione ziołami przy obu dziewczynach. Niwie trafiła się oczywiście miską z gorszą zawartością suszu, ale cóż. Na nic lepszego nie miała pieniędzy. Zapewne za jakiś czas pracujące tu kobiety wrócą z gorącą wodą. – Ty całkowicie postradałaś zmysły czy po prostu chcesz pokazać jak bardzo gardzisz tym, co na sobie masz? – Wnerwiało ją bogactwo i emanowanie tym. To prawda. Ale jeszcze bardziej denerwowało ją to, że po prostu nie szanowali tego, co mieli. – Więc co teraz. Powiesz mi, abym sobie poszła, bo nie zasługuję na siedzenie z tobą? – Niech tylko spróbuje.
Pierwsze komentarze ze strony dziewczyny puściła mimo uszu, udając, że była tak zajęta względnym ogarnianiem się, że nie usłyszała zarzutu zakłócania spokoju. Wewnętrznie przewróciła oczami, bo zrozumiała, że jej rozmówczyni (wątpliwy termin, ale brak innego lepszego obecnie, skoro ona nawiązała z nią kontakt werbalny) wzięła ją za jakąś szlachciankę czy panienkę z dobrego dworu. To stwierdzenie było jednocześnie prawdą i fałszem, bo choć faktycznie Madame podniosła jej status do poziomu żon samurajów, to żadna szlachecka krew przez nią nie przepływała. Inne płyny mogły być, ale krwi szlacheckiej się nie znajdzie.
Yairi zna swoją wartość. Chociaż była tylko prostytutką, była też ekskluzywną prostytutką. No i człowiekiem o własnej osobowości i prezencji, ale z tym to u niej różnie było. Nie zamierzała brać udziału w utarczce słownej, która nie prowadziła donikąd prócz agresji. Wiedziała, że jak się wda w dyskusję, to będzie się pogrążać wraz z tą panienką. Wiedziała, że gdyby uważała się za kogoś lepiej wychowanego, to nie odpowiedziałaby. Ba, zmieniłaby miejsce. Jednak jest pewien bardzo istotny szczegół. Taka mała, malutka drobnostka. Doprawdy mały szczególik.
Miewała naprawdę krótką cierpliwość i jak już się ją sprowokowało, to nie zamierzała się wycofywać. O nie, nie zamierzała stać grzecznie, kiedy jej osoba była atakowana za oddychanie. Nie kiedy jej samopoczucie już runęło w dół po nieudanym spotkaniu z klientem.
Aż drgnęła, kiedy usłyszała zarzut.
- Słucham? – zapytała, głos jej nie drżał, chociaż wewnętrznie już przeszła od zera do setki. Aż opuściła rękę przy twarz, patrząc się na dziewczynę siedzącą naprzeciw wzrokiem mówiącym szukasz, kurwa, zaczepki?
Ewidentnie szukała zaczepki. Yairi wykrzywiła usta w grymasie zdradzającym zdegustowanie.
- Aktualnie mam nieco inne zmartwienia, dziękuję bardzo – odpowiedziała stanowczo, jakby chciała uciąć resztę kłótni zanim zdąży eskalować dalej. Niestety nie było to jej zamiarem chociażby przez chwilę. Zdegustowanie przekształciło się w drwiący uśmieszek. Wskazała głową na leżący na stoliku płaszcz (w sumie to nawet nie wiedziała czy to faktycznie jej płaszcz, ale jeśli miała operować na własnej logice, to innej możliwości nie widziała) dziewczyny. - Zresztą alternatywą jest twój płaszcz, który jeszcze bliżej przysunęłaś, zupełnie jakbyś mi go proponowała.
Miałaby ją przepędzić? To była kusząca propozycja; zresztą sama miała się stąd zwijać przy najbliższej okazji. Przeprosić jeszcze raz i zmienić stolik. Jednak Yairi, jak to czasem bywa ze źle wykorzystaną ambicją, teraz to nie zamierzała się jakkolwiek ruszyć z miejsca. Jeśli ma się stąd ruszyć, to muszą ją wziąć z krzesłem, kuźwa, nie będzie teraz przed typiarą uciekać.
Odczekała taktownie, kiedy kolejna mniej elegancko ubrana kobieta (chociaż czy ona w przemoczonym i brudnym kimonie była jeszcze elegancka?) przyszła zalać zamówione herbaty. Mogłaby z miejsca skomentować wybór herbaty, ale to byłby tekst naprawdę godny jedynie rozpuszczonej szlachcianki, a ona mimo wszystko chciała trzymać poziom. Nieważne jaki, ale poziom ponad to.
Rozsiadła się nieco wygodniej w momencie, kiedy kobieta już poszła i została z dziewczyną sam na sam. I ich herbaty.
- Słuchaj, nie wiem jakie kompleksy próbujesz na mnie odreagować, ale byłabym wdzięczna, gdybyś wróciła do tego milczącego taksowania mnie wzrokiem. – Dała jej jeszcze szansę się wycofać. Mogła ją jeszcze bardziej sprowokować, ale to już nie jest jej problem. Tak, dokładnie tak to działało. - Nie marnujesz cennej śliny na rozmawianie z taką lafiryndą jak ja, ja nie muszę sapać na innych, no same plusy – powiedziała z uśmiechem na pograniczu grzeczno-formalnego z absolutnie szyderczym wyrazem twarzy. Jej głos przyjął ten irytujący ton człowieka, który z łaski swojej wyjaśni drugiej, ewidentnie mniej mądrej od siebie osobie, dlaczego się myli. Pomachanie przed twarzą ręką, żeby wskazać otwartą furtkę do ucieczki. Jeśli oczywiście chciałaby z niej skorzystać.
A skoro już mowa o narodzinach, to już chyba taki typ myślenia ludzi chłopskich, w której rodzinie Niwa została poczęta. Nawzajem na siebie narzucają, nie do końca lubią sąsiada, który pragnie zabrać część zbiorów z pola ryżowego dla siebie, ale ich nienawiść ku wyższej w hierarchii osobie zbliża ich do siebie. I tak też została nasza bohaterka wychowana, aby szczerze nie lubić tych, którzy ich niejednokrotnie wykorzystują. Większość rodziny tego nie pokazywała, starając się ugrać co się da - prowadzenie roli to intratny zawód. No. Niwa najwyraźniej nie myślała o swojej przyszłości tak daleko, bo po prostu mówiła co myślała.
Alternatywą jest płaszcz. Hę? Jedno oko Niwy momentalnie się zmrużyło, a brew nad drugim okiem wykrzywiła się w pytającym grymasie. Przecież to nie ma sensu. A może miało? Tylko najwyraźniej tropicielka nie wiedziała, o jaką alternatywę jej chodzi. No. No nie wiem. Czasami przez głowę Niwy przelatywała myśl, że jest głupia, ale ta myśl szybko nikła pod usprawiedliwieniem takim, że to po prostu inni używają słów, których nie znają. Tak czy siak, trzeba było działać, aby nie wyszło na to, że Niwa naprawdę nie zrozumiała. Chwyciła więc płaszcz w jedną dłoń i mocno ją złapała. Na tyle, że aż zielone kreseczki pokazały się pod jej skórą. – Oddawaj. – Wypuściła lekko poddenerwowana i przerzuciła sobie wierzchnie odzienie przez prawy bark.
I choć Niwa dalej próbowała przybrać swoją kamienną twarz, wyglądającą obecnie bardziej jak poddenerwowany dzieciak, to w umyślę się aż kotłowało. Taksowania. Przecież takie słowo nawet nie istnieję. Nigdy nie słyszałam, aby ktoś tego użył. Dobre mi coś. – Paniusia. – Pierwsze lepsze słowo pozwoliło jej zamknąć wiekiem ogromny kocioł myśli. – Herbata ci stygnie. – Ha. Ale ją zajęłam. Wykorzystując okazję, Niwa pochwyciła swoją drewnianą miseczkę z herbatą i przesunęła ją bliżej twarzy, garbiąc się nad stolikiem. Nie było to zbyt eleganckie, ale co poradzić na to.
– Ale to ty przychodzisz. – Wybełkotała wreszcie odstawiając miskę na stół. Jedną dłoń, złożoną w pięść, postawiła obok swego napitku. Po co? A kto to wie. Może aby pokazać jaka to nie jest zadziorna i silna. – Mówisz lafirynda, a potem mnie wyśmiejesz. Nie wiem, czy naprawdę myślicie, że jesteśmy tacy głupi czy jak. – Znane zagranie. Obrazić samego siebie, aby popatrzeć, czy rybka łyknie haczyk. Łatwo. – Panienka nie powinna wieczorem chodzić sama. Dużo bandziorów dookoła. O, niech zobaczy. – Skinieniem głowy wskazała jakiegoś łysego mężczyznę podchodzącego pod czterdziestkę. Ni to bogaty, ni to biedny. Ale łysi zawsze się jej wydawali bardziej agresywni. – A co jak on by tutaj siedział? Nie patrzyłby, żeś pięknie ubrana i wysławiasz się niczym niczym... no. Nie masz ulgi, jak wchodzisz tu sama. – Niwa nie zauważyła, aby jakiś mąż czy inny ochroniarz wszedł za dziewczem do herbaciarni. Może stoi na zewnątrz? A może go nie ma. – Więc to nie ja powinnam uważać na słowa.
Niech zadziała, niech ten magiczny napar sprawi, że ten dzień nie będzie aż tak chujowy, na jaki wygląda, niech to wszystko będzie jakimś marazmem, gorączkową maligną, bo tak naprawdę się przeziębiła w tym deszczu i teraz leży sobie w jakimś kącie Ruri-do póki Madame jeszcze nie suszyła jej głowy o leżenie i użalanie się nad sobą.
(Nie żeby coś, Madame bardzo szybko reagowała w przypadku podejrzenia jakiejkolwiek choroby którejś z podopiecznych. Po prostu jej metody lecznice różniły się w zależności od sytuacji – i mogło to być wyrzucenie na zbity pysk albo wezwanie pięciu najlepszych lekarzy z Edo. Yairi na szczęście była w tej drugiej grupie, ze szczególnym uwzględnieniem chuchania na nią jako towar luksusowy, ale zdarzało się, że bardzo wymownie kazano jej leżeć zamkniętej samej w szopie, żeby nie zarazić innych lub kiedy Madame wyjątkowo ociągała się z pomocą. To było okazanie niezadowolenia z faktu, że ta jest ciężarem dla niej, a nie złotą kurką.)
- Uwierz mi, że nie zamierzałam – mruknęła, dalej ubolewając nad tym, że ze wszystkich miejsc – wszystkich miejsc! – musiała trafić na zajęte i to jeszcze z takim babsztylem.
Rozwiązanie tej sytuacji wydawałoby się bardzo proste – naprawdę wystarczyłoby wstać, może przypadkowo wylać herbatę na płaszcz tej panienki i sobie pójść.
Otóż nie. Tak łatwo być nie mogło.
Tu teraz chodziło między innymi o to, że Yairi nie zamierzała wychodzić z tego przybytku z podkulonym ogonem, nie kiedy już została dostatecznie upokorzona przez faceta z za dużą ilością hajsu, skoro szasta nim i rzuca w dziwkę, którą potem praktycznie zostawia na lodzie (w tym wypadku akurat bardziej w deszczu). Yairi nie wstała i nie poszła w inne miejsce tylko dlatego, że to byłoby jak kopnięcie samej siebie między nogi – nie byłoby to tak bolesne jak u mężczyzny, ale łzy w oczach i tak się zakręcą. W tej sytuacji to on (tj. jej klient) zachował się jak błazen, ale to ona (tj. Yairi) obecnie wygląda jak błazen.
Na wszystkich bogów, dajcie mi dzisiaj cierpliwości.
- Zdecydowanie masz jakieś kompleksy. Mogę cię zapewnić – choć pewnie te zapewnienia i tak zignorujesz – że oceniam osobę jedynie na podstawie tego, co sama powie. – Westchnęła teatralnie. Gdyby laska wiedziała, w jakich warunkach się chowała i w jakich mieszka, to pewnie kompletnie zmieniłaby swoje zachowanie i z traktowania jej jak narcystyczną szlachciankę przeszłaby do kurwy wartej potępienia i ostracyzmu społecznego. Jak na czasy i kraj, w jakim się wychowywała, to Yairi miała wyjątkowo w dupie całą hierarchię – nie traktowała jej poważnie, skoro jechała na podrabianej pozycji szlachty spoza dworu. Wniosek? Wszystko można sobie w dupę wsadzić. - W ten sposób unikam takiego szczekania na wszystkich i wszystko – powiedziała wymownie.
Po jej plecach przeszedł dreszcz. Nie sądziła, że dziewczyna blefuje i doskonale wiedziała, jaki jest los kobiet, które znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, a w pobliżu będzie bandyta. Zmierzyła ją wzrokiem, po czym powędrowała na chwilę wzrokiem na wskazanego mężczyznę. Nie widziała niczego szczególnego poza łysiną, jednak to nie oznaczało, że nie jest niebezpieczny. Bardzo często potwory nie potrzebują nawet wielkich kłów, żeby wyrządzić ogromne szkody.
- Mam to odbierać jako groźbę? Czy też może jako troskę o mój dobrobyt? – zapytała iście lodowatym tonem. Złość coraz bardziej wychodziła na wierzch na jej twarzy. - Naprawdę nie musiałaś, moja droga, czuję się zaszczycona – zasłodziła sztucznie, od razu czując mdłości od własnego tonu głosu.
Nagle gdzieś na obrzeżach jej wzroku mignęły znajomo wyglądające kimono. Spojrzała w tamtym kierunku, ale nie widziała tej sylwetki, o której myślała. Co było dobrą rzeczą i mogła odetchnąć z ulgą po tej dosłownie półsekundowej chwili paniki.
Ach, kurwa. Może jednak potrzebuję alkoholu.
…aż nagle jednak pojawił się z drugiej strony sali mężczyzna, którego spotkała wcześniej, ponieważ był on posłańcem, który powiadomił ją, że została wystawiona do wiatru.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Wytrzeszczyła karykaturalnie oczy, kiedy brała kolejny łyk herbaty ze swojego naczynia. Prawie zachłysnęła się powietrzem z wrażenia, jednak ostatecznie odchyliła się do tyłu i wypiła resztę napoju. Odstawiła czarkę na stolik i nachyliła się nad nim, patrząc wprost na dziewczynę przed sobą.
- Obyś się na swój szczekający ryj wywaliła – wycedziła wolno i wyraźnie, zaznaczając każdą sylabę swojej wypowiedzi.
A następnie zebrała swoje wciąż mokre kimono i czym prędzej czmychnęła okrężną drogą, byle tylko ominąć posłańca. Musiało się jej to nie udać, ponieważ nagle usłyszała za sobą spanikowane „proszę czekać!”, jednak ona nie zamierzała czekać.
Wybiegła przed herbaciarnię, po czym gwałtownie skręciła. W jej głowie powoli formował się plan ucieczki przed dalszym ośmieszeniem się i uniknięciem kolejnych etapów całej tej farsy.
Miała nadzieję, że już nigdy tamtej suki nie spotka, bo nie ręczy za siebie, jak bogów kocha.
//ZT//
- Dzień dobry. - Odrzekł uprzejmie lekko się kłaniając. - Poproszę trzy porcje dango i zieloną herbatę. - Dodał po chwili tym samym tonem.
Po upewnieniu się, iż zamówienie zostało przejęte i opłaceniu go skierował się do wolego stolika przy oknie. Odstawiwszy worek ze swoimi rzeczami obok stolika od strony ściany, siadł na poduszce i cieszył się powiewem świeżego powietrza wkradającym się do pomieszczenia. Z zewnątrz też dobiegał relaksujący dźwięk dzwoneczków wietrznych. Hmm, co za wspaniała pogoda. Panuje lekki przyjemny wietrzyk, a niewielkie zachmurzenie sprawia, że mimo południowych godzin słońce nie przypieka za bardzo. - Rozchwytywał się w myślach. Gdy tylko dostanie swoje zamówienie będzie mógł uznać dzień za całkiem udany, no chyba że obowiązki będą nagle wzywać. Cóż ale to nie tak by wzywał wilka z lasu.
Herbaciarnia zdawała się być całkiem dobrym miejscem na zaczerpnięcie głębszych dwóch, trzech oddechów. Czarnowłosa stanęła w drzwiach kłaniając się nisko właścicielowi i chowając za siebie broń, która podczas przemierzania drogi obijała się ciężko o prawe udo. Na początku oparła się luźno o blat, przy którym składało się swoje zamówienia i wbiła spojrzenie w proponowane rodzaje naparów. Westchnęła cicho pod nosem i z powagą wskazała na jeden z pospolitych rodzajów i poprosiła o coś na osłodzenie podniebienia.
— Tylko żeby nie było mulące.
Cisza i niewielka ilość klienteli w lokalu sprawiła, że zabójczyni czuła się trochę bardziej komfortowo i swobodnie. Dostrzegła jedynie wyróżniającego się wojownika, który siedział przy oknie. Ostrożnie i powoli uderzyła rytmicznie palcami o blat i marszcząc brew pochyliła się nieznacznie w jego stronę, aby bardziej mu się przyjrzeć. Choć zapewne byłoby to niebywale niegrzeczne, tak An nie mogła powstrzymać myśli, że już gdzieś jegomościa widziała. Poprosiła właściciela lokalu, żeby przyniósł jej zamówienie do miejsca, w którym zasiądzie i łapiąc za swój dobytek podeszła do stolika mrużąc lekko oczy.
— Przepraszam — zaczęła, a jej melodyjny, mimo że cichy głos tak wyróżnił się na tle prawie pustej herbaciarni — Doskonale zdaje sobie sprawę, że prawie cały lokal jest pusty... — rzuciła mimowolnie spojrzenie na pomieszczenie, w którym się znajdowali i westchnęła cicho wracając złotymi ślepiami do młodego mężczyzny — Ale mam wrażenie, że już się gdzieś widzieliśmy.
Kończąc swoją wypowiedź jej wzrok podążył do broni, którą mężczyzna miał przy sobie, a następnie na jego twarz. Poniekąd wyglądał całkiem pospolicie, ale z racji tego, że Isshiki miała niezawodną pamięć do oblicz zabójców stała dalej przy stoliku w konsternacji, aż nie pstryknęła palcami.
— Szlak do Yonezawy. Rok temu? Mijaliśmy was z moim zespołem po wykonanej przez was misji. Byliście tak poobijani, że nigdy nie zapomnę tego widoku — pokręciła głową nieco rozbawiona przypominając sobie ten krótki moment historii, w której się spotkali. Kilka osób, dwie grupy, dwa przeciwne sobie kierunki.
Kobieta oparła lekko rękę na biodrze i skinęła głową w stronę drugiej, wolnej poduszki.
— Można?
I thought wearing your mask
Would let me understand
Now I'm just covered in
The dirty blood of man
- Rzeczywiście, mam podobne odczucie. - Odparł uprzejmym tonem, gdy złotooka przeszła do meritum.
Okazało się, że to rozmówczyni miała lepszą pamięć, lub po prostu włożyła więcej wysiłku by go skojarzyć, gdyż po chwili namysłu przytoczyła właściwą sytuację. Szkoda tylko, że nawiązywała ona do pechowego okresu w życiu Keia. Brew chłopaka uniosła się lekko, gdy przypomniał sobie czas kiedy przestał pracować z weteranami i przydzielono go do zabójców z podobnym czasem. Ech, cud że przeżyłem tamte misje. - Westchnął w duchu, po czym po głębszym zastanowieniu stwierdził, że rzeczywiście mijał kogoś w podobnym stroju. Ze względu na swój stan raczej niezbyt był zainteresowany innymi ludźmi, lecz przez te ekstrawaganckie dodatki złotooka rzucała się wręcz w oczy.
- Tak, to był dość pechowy okres mojej służby. - Potwierdził lekko wzdychając.
Ku jego spokojowi ducha niewiasta nie ciągnęła tego tematu dłużej.
- Proszę. - Odrzekł krótko, acz uprzejmym tonem, gdy spytała czy może się przysiąść.
Jako, że towarzysz na pogawędkę pojawił się dość niespodziewanie, to przez chwilę utknął bez pomysłu na pociągnięcie rozmowy. Na szczęście moment niezręcznej ciszy nie nadszedł, gdyż właścicielka przeszła z zamówieniami.
- Dziękuję. - Odparł, gdy postawiono przed nim zieloną herbatę i talerzyk z trzema szpadkami dango.
Po krótkim "itadakimasu" z nieukrywanym zadowoleniem wgryzł się w pierwszą kluskę z mochiko. Jeszcze przez jakąś chwilę rozkoszował się smakiem słodkiej pasty z czerwonej fasoli azuki rozchodzącym się w jego ustach, po czym po woli upił łyk zielonej herbaty.
- W takim razie też się cieszysz, krótką chwilą wolnego przed kolejną misją? - Spytał uprzejmym tonem z lekkim uśmiechem.
Mogła cieszyć się, że tym razem pamięć jej w żaden sposób nie zawiodła. A na dodatek sprawiła, że nie wyszła w obecnej sytuacji na totalną idiotkę myląc jegomościa z kimś zupełnie innym. Mimo iż zabójcę widziała przelotem kilka chwil, tak fakt faktem zapamiętała jego wygląd. Mimochodem. Może to i lepiej, bo nie musiała siedzieć teraz jak ostatni liść na jesiennym drzewie - trochę niepewny i zdecydowanie osamotniony.
Osobiście w tamtym okresie mogłaby przysiąc, że nie zaliczyła żadnego poważnego upadku, a na swoim ciele nie miała większych ran. Zwyczajnie wykorzystywała dobrą taktykę, a jako że była posiadaczem oddechu pioruna musiała liczyć się z tym, że jednak nie wszędzie dało się w stu procentach wykorzystać pełny potencjał jej umiejętności.
— Każdemu się on czasem zdarza. Innym relatywnie częściej niż reszcie, ale nie ma czym się przejmować. Praktyka czyni Hashire — zwłaszcza że im więcej zabitych potworów mieli na swoich kontach, tym faktycznie dochodzili do większej wprawy. Tym samym mogąc pochwalić się doświadczeniem i tym, że z każdą kolejną przyjętą misją wszystko staje się prostsze. A tutaj chyba każdy chciał być silniejszy i lepszy, móc skończyć z tym całym cyrkiem demonim, który dzieje się na oczach każdego. Aż czuła presję, ale też i determinację - bo co jest lepszego od przysłużeniu się swojemu krajowi i sziogunowi, jak właśnie pozbycie się największego problemu?
— Dziękuję — skinęła lekko głową, gdy ten zaprosił ją do swojego stolika i odkładając na bok swój bagaż, który nie był zbyt duży usiadła na poduszce po turecku. Albo po japońsku, skoro jesteśmy w Japonii.
— Można by tak powiedzieć. Skorzystałam z okazji, że właśnie podróżuję w stronę miejsca rozpoczęcia kolejnej mojej misji. Z pozoru prostej, ale lepiej jest zebrać przedtem siły. Zwłaszcza przy herbacie — tym samym spojrzała za osobą, która przyniosła mu jego zamówienie. Spodziewała się, że troszkę minie, nim podadzą jej to, czego ona oczekiwała i za co zapłaciła. Nie wszystko da się zrobić od razu.
— A Ty? Wracasz do Yonezawy, czy też na misję się wybierasz? — zagaiła ściągając z głowy swoją maskę i odkładając ją na bok stolika. Tak samo jak i płaszcz, była ona jej znakiem rozpoznawczym. Wszystko zrobione ręcznie i z trofeum po demonie. Była poniekąd z siebie dumna z tego powodu więc czym lepszym może być jak noszenie upierzenia stworów, które się zabija na sobie, by pokazać, jakim jest się niebezpiecznym przeciwnikiem?
— Ach — pokręciła głową i skinęła w stronę mężczyzny lekko głową, w geście powitalnym — Isshiki An. Warto się w końcu przedstawić, skoro już i tak będziemy pewnie chwilę rozmawiać przy herbacie — zauważyła z nieznacznym uśmiechem na ustach, który prędko zniknął.
I thought wearing your mask
Would let me understand
Now I'm just covered in
The dirty blood of man
- Niby tak, masz rację. - Odparł uprzejmym tonem z lekkim uśmiechem.
Nie odnosił jednak wrażenia, by rozmówczyni mówiła to konkretnie na podstawie własnych doświadczeń. Mimo to był wdzięczny za jej słowa i to, że najwyraźniej próbowała podnieść go na duchu. Gdyby znał jej myśli to pewnie zgodziłby się z tym, że doświadczenie jest kluczowe oraz, że należy wyplenić z świata tą demonią plagę. Choć jego pobudki raczej nie byłyby koniecznie powodowane patriotyzmem czy lojalnością dla shoguna bądź ludu. Cóż w sumie można powiedzieć, że miał mieszankę różnych własnych powodów.
Uśmiechnął się lekko, gdy mu podziękowała, a następnie przelotnie rzucił okiem na jej bagaż. Wydawał się on raczej skromny, no przynajmniej jeśli porównać z jego workiem, który był dość napchany. To małe spostrzeżenie sprawiło, iż zastanawiał się trochę w jaki sposób i w jakich warunkach zabójczyni pracuje. Mimo to postanowił nie naruszać jej prywatności i pytać w tej kwestii.
- Rozumiem, czyli właściwie tuż przed misją. Cóż w takim razie życzę,by odpoczynek był owocny, a zadanie w miarę proste. - Odrzekł uprzejmie z lekkim uśmiechem.
Widząc, że rozmowa w miarę się rozwija postanowił odłożyć z powrotem szpadkę. Jakby nie patrzeć gdyby dalej ją trzymał, to wgryzłby się w kolejne dango, a nie chciał gadać z pełnymi ustami, a tak nie przystawało. Poza tym byłoby raczej niegrzecznie, gdyby się obżerał, gdy jej zamówienie jeszcze nie dotarło.
- W sumie nie dawno skończyłem misję, więc można powiedzieć, że jestem w drodze powrotnej. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby Kuro przyleciał z jakimś nowym zadaniem nim tam dotrę. Właściwie... mówiąc Kuro mam na myśli mojego kruka. - Odparł spokojnym tonem, pod koniec lekko się uśmiechając.
Gdy dziewczyna ściągnęła z siebie wszystkie bibeloty i Kei mógł się jej dokładniej przyjrzeć musiał przyznać, że była całkiem ładna. Słyszał kiedyś powiedzenie, że ubrania czynią człowieka, lecz w tym przypadku miał chyba do czynienia z lekkim przeciwieństwem tego hasła. Nie było to jednak na tyle by popadł w niemy zachwyt.
- Heh, rzeczywiście. - Rzucił rozbawiony. - Przepraszam, w sumie od tego powinniśmy zacząć. Nazywam się Kei. - Odparł uprzejmym tonem, pod koniec wypowiedzi skłaniając się lekko na powitanie.
Nie umknął mu uśmiech dziewczyny, ale że prędko zniknął to odniósł wrażenie, że tylko mu się wydawało. Za to większą uwagę zwrócił na to że posiadało nazwisko. Hmm, czyli musi należeć chociaż do kasty samurajskiej. - Przemknęło mu po myśli, jednak jako że wśród zabójców demonów nie przykładało się dużej uwagi do pochodzenia, to i tą kwestię szybko odłożył na bok.
and with him sing songs, create,
calm down evil
Musiałem sprawdzić jak bardzo będzie się różnić od tej serwowanej przez staruszka w Yonezawie, już nie ukrywając, że chodził za mną napar z jaśminu od dłuższego czasu, akurat się fortunnie złożyło. Odszukanie tego miejsca nie powinno być problematyczne, ale nie wyróżniali się niczym i nie mieli własnej nazwy, dlatego było to trochę szukanie na czuja, na szczęście gdy wszedłem do środka, ludzie głównie pili tam herbatę. Miałem nadzieje, że to to miejsce, o którym mówili Ci podróżni, a jeżeli nie, że napar będzie, chociaż w połowie tak dobry.
- Dobry wieczór, czym mogę pomóc? - Podeszła do mnie blondwłosa, młoda kobieta, która ukłoniła się i uśmiechnęła, dość intensywnie spoglądając.
- Dobry wieczór, chciałem skorzystać z waszych usług i napić się tego zachwalanego naparu z jaśminu. - Ukłoniłem się i wyprostowałem, przy boku miałem przytroczone ostrze, a na plecak drewnianą skrzyneczkę, która służyła do transportowania broni ceremonialnych.
- Niestety z miejsce może być trudno. - Odpowiedziała z nieukrywanym zawodem. - Ale może coś uda się zorganizować, proszę poczekać. - Aż jej zabłyszczało w oczach, jakby przynajmniej wpadła na plan załatwienia demonów w jedną noc.
- Naprawdę? Będę ogromnie wdzięczny, dużo podróżuje, a nie chciałbym czekać do następnej wizyty w Edo. - Odpowiedziałem jej z delikatnym uśmiechem na ustach i nadzieją w złotych ślepiach. A ona ruszyła coś sprawdzić po drodze przecinając się ze swoją znajomą przy stoliku zajmowanym przez Eme.
- Widziałaś go? - Zapytała blondynka z nieukrywaną ekscytacja, przez co nie było to zbyt ciche. - Kogo? - Odpowiedziała jej szatyna. - No jego, spójrz na wejście. - Obie skierowały na mnie wzrok, ale miały pecha, bo akurat spoglądałem na nie i nasze spojrzenia się złapały. Nieco poczerwieniały i szybko ulotnił się na zaplecze, a ja grzecznie czekałem, aż ktoś wróci i powiem mi Co mam robić. Przy okazji rozglądałem się po sali i przyglądałem ludziom, największe zainteresowanie wzbudzała postać w kapturze i kobieta przy niej kucająca.
albo ją przed sobą stworzę
Wzruszył ramionami i gdy miał zamówić herbatę, jego wzrok przykuły dwie osoby, w tym jedna, która wyjątkowo niegrzecznie i bezpośrednio zaglądała komuś pod kaptur.
— Wszystko dobrze? — Zapytał, gdy tylko podszedł, spoglądając na Miyohime wyjątkowo oceniającym spojrzeniem.
and with him sing songs, create,
calm down evil
Z miejsca, w którym stałem, ciężko było przeczytać, słowa płynące z jej ruchu warg, więc nie czego dokładnie dotyczyła ta dysputa. Jednak z mimiki twarzy raczej nie było to nic przyjaznego czy neutralnego, może miałem być ich kolejnym celem albo po prostu to sobie wmawiałem i wcale nie chodziło o mnie, a o jakieś ich wspominki i to wszystko było przypadkiem.
Czekanie na powrót obsługi dłużyło się, dlatego postanowiłem podejść do stolika, przy którym siedzieli i tak bez wcześniejszego przywitania czy słowa, skierowałem wzrok na kobietę, która przez jakiś czas na mnie patrzyła.
- Nie mieszaj mnie w swoje gierki... Chyba że powtórzysz wcześniejsze słowa, prosto w twarz. - Była to delikatna sugestia i podpuszczanie jej za jednym razem. Byłem ciekawy czy dalej będzie taka harda, czy już rura jej zmięknie.
Na mojej twarzy nie malowała się złość czy agresja. Raczej bardzo neutralny wydźwięk i mina, tak jakby to wszystko było mi dość obojętne. Koniec końców nie wiedziałem, co dokładnie powiedziała i miałem tylko drobne przypuszczenia, dlatego podchodziłem do tego z rezerwą.
- Znasz ich, czy może Ci się narzucają? - Skierowałem lekko przekrzywioną głowę w stronę postaci w kapturze. Wolałem się upewnić, czy faktycznie było tak, jak mi się wydawało, tylko pytanie co potem zrobić z tym fantem. W końcu nie byłem tutaj przedstawicielem żadnej władzy czy czegoś podobnego.
Powinienem pilnować swoich spraw i może by tak było gdyby nie zachowanie tej kobiety, a tak wszedłem do tej rzeki po kostki i od kolejny wydarzeń zależy, jak potoczy się to dalej.
Jak na razie mój wzrok był głównie skupiony na damskim gronie tego stolika, los gościa był mi obojętny, miał miecz, to musiał umieć się bronić i lepiej dla niego, żeby nie wznosił go przeciwko mnie. Dlatego kątem oka widziałem tylko jego tors, a głowa dalej pozostawała w martwej strefie.
albo ją przed sobą stworzę
Nie możesz odpowiadać w tematach