Co do aparycji nowego kompana, tak, nie była ona najprzyjemniejsze dla oka, ale tylko tego nieuświadomionego. To, że Sayamaka nie miał na twarzy blizn wcale nie oznaczało, że żadnych nie nosi. W zasadzie, nie spodziewał się spotkać Łowcy blizn pozbawionego – taki ktoś byłby albo niezwykłym szczęściarzem, albo tchórzem i dezerterem. W obu przypadkach nikim, kogo warto mieć swojej stronie, bo albo ucieknie zostawiając cię samego, albo zrządzeniem losu otrzymasz cios „przewidziany” dla niego. Ci natomiast, co nosili blizny i walce wiele stracili, mieli doświadczenie, tacy są warci uwagi i poznania.
– Niech tak będzie. – zgodził się samuraj, oceniając „cenę” poznania nowej wiedzy. Nie była ona jakoś szczególnie wysoka – od napicie się sake. Samurajowie też pijali sake i wcale się przy tym nie zachowywali szczególnie godnie. Podobno jeden z ważniejszych daimyo podczas większej popijawy obiecał koledze drogą i wspaniałą włócznie. Ile w tym prawdy było? Tego Asagi nie wiedział, ale z tego co słyszał, elegancka broń miała nowego właściciela. Oczywiście, Sayamaka nie zamierzał się teraz upijać w trupa i to nie dlatego, że wczesna pora. „Zawierucha” jaka niedawno spadła na Yonezawe zdecydowanie nakazywała zachowanie czujności, ale może jedna czy dwie czareczki dla kurażu…
– „Nawet jeśli musisz kogoś zabić, nie ma najmniejszego powodu, by być przy tym nieuprzejmym.” – odpowiedział pogodnie jedną z maksym, które to spisane miał w swoim notatniczku.
–Czasem maniery potrafią zdziałać tyle samo, co gotówka. Z tym, że są tańsze, Kiyoshi-san. – dodał samuraj, generalnie chyba pokazując że zrobić „człowieka” z niego się nie da. On już był na swój sposób spaczony i zepsuty. Dopasowany do świata w którym przyszło mu żyć.
Bardzo dziękuję Yasutarō-san, poproszę jednak jeszcze dwie butelki. Oraz dwie czarki. Oraz naczynie z gorącą wodą. – dodał za Kiyoshim samuraj. I o ile kucharz spoglądał na blondyna jak na coś, co należy wyrzucić na śmieci, o tyle na samuraja spojrzał jak na ostatniego dziwaka. Słysząc sposób wysławiania się ciemnowłosego zaniemówił z wrażenia – obrazek totalnie nie pasujący do kogoś, kto przyszedł się napić przed południem. A chwile później doszło spojrzenie osoby możliwie podejrzliwej, szukającej podstępu. To musi być pułapka, nie ma innej opcji. Jakby jednak nie było, spełnił prośbę samuraj, dodał jeszcze 2 butelki i czarki, które wraz ze swoją i naczyniem z gorącą wodą – dziwakom lepiej nie odmawiać.
Yasutarō-san, przepraszam, ale muszę na chwile położyć tu swój miecz. – rzekł odkładając na pobliski stolik swą broń, bowiem brakło by mu rąk by zabrać wszystkie fanty – no teraz to już kucharz nie miał wątpliwości – to była podła sztuczka i manipulacja! Oni tu na pewno przyszli go sprawdzić, jakaś kontrola, głupi żart, albo jedno i drugie? Toż to nie możliwe, by tak dwie skrajnie różne osoby były tu jednocześnie w jednym celu. Ale strzeżonego Kami strzeże, kucharz rzucił na zaplecze jakieś polecenie odnośnie ogarnięcia stołów i szybszej pracy, a Asagi zrobiwszy dwa kursy zabrał na stolik koło Kiyoshi’ego wszystkie swoje fanty.
Zasiadając naprzeciwko niego, ułożył sobie swoje tachi po prawej stronie, ostrzem do zewnątrz, następnie zupełnie ignorując fakt, że Kiyoshi pije już sam położył jedną czarkę przed nim, drugą przed sobą, a buteleczkę z sake włożył do ciepłej wody i czekał. Pozostałe dwie postawił nieopodal swojego tachi, tak by ich nie rozbić.
- Zamieniam się w słuch. – odparł jednookiemu, po czym poprawiając swoją pozycję seiza słuchał uważnie jego słów, notując w głowie każde jedno. W pierwszych zdaniach Kiyoshi przedstawił dużo więcej niż planował, a może dokładnie to, co chciał? Sayamaka w ogóle nie był zdziwiony jego podejście, było ono bardzo ludzkie, w zasadzie, niezwykle szczere – mało kto powiedziałby głośno, że pragnie by źródło jego cierpienia samo cierpiało.
W między czasie Asagi sprawdził, czy sake już się nagrzała, niestety jeszcze nie więc musiał jeszcze chwile poczekać i wszystko sobie ładnie płynęło aż do ostatnich trzech słów. Słów, na które procesy myślowe samuraja zatrzymały się niczym spotykająca tamę rzeka, a on spojrzał szeroko otwartymi oczami na blondyna.
– Co masz na myśli mówiąc, że lepiej smakują? Nie rozumiem tej metafory. – odpowiedział po kilku sekundach zbierając myśli i ustawiając je w jakiś logiczny ciąg. Niestety, chociaż jego umysł próbował zrozumieć słowa jakie blondyn powiedział i odkryć jakiś ukryty sens, to jednak nie bardzo mu się udawało. Za dużo zmiennych, czy była to przenośna delektowania się walką, czy może wręcz emocjami które skrępowana ofiara emanuje? No bo przecież nie można takich rzeczy rozumieć dosłownie, bo niby jak, a z drugiej strony – nie spodziewał się po jednookim jakichś wyszukanych form literackich i metafor, może jednak źle go ocenił? Jakby nie było, cała uwaga samuraja skupiła się teraz na blondynie i trochę nie zauważał innych osób tudzież wydarzeń z najbliższej okolicy…
Wszedłem do budynku, w którym zawsze było nieco gwarno i nagle zrobiło się nawet odrobinę głośniej, ale nie ma się temu co dziwić po korpusie krążyło wiele różnych plotek o mnie, tych lepszy i tych gorszych. Jedni rozmawiali o tym co się stało podczas nocnej napaści demonów i dywagowali czy faktycznie to ja mogłem być tym, który powtórzył, osiągniecie mistrza, raptem po kilku godzinach szkolenia.
A inni skupili się na tym co stało się na polu treningowym i jaką burę dostałem za to, że doszło do rękoczynów między członkami korpusu, chociaż ludzie mocno zniekształcili ich wielkość, bo nikt nie został poturbowany czy skatowany, ale jak wiadomo, plotki lubiły różnić się od prawdy zwłaszcza te, które nie były wystarczająco emocjonujące.
- Witaj Yasutaro- san, potrzebuje prowiantu na kilka dni... Pewnie słyszałeś, czeka mnie wycieczka. - Nie mogłem nic z tym poradzić, więc nie pozostało mi nic innego jak po prostu robić dobrą minę do złej gry. Mogło mi się to nie podobać i na pewno wolałbym być w innym miejscu, ale nie będę się boczył jak dziecko, które nie zgadzało się z karą, na którą zasłużyło.
- Będziesz musiał trochę poczekać Kagami-san, właśnie będę przygotowywał nową partię... Dzieciaku ty zawsze wpakujesz się w jakieś problemy, ale to chyba masz już we krwi co? A zdawałoby się, że po ostatecznej selekcji nieco ostudziłeś swój temperament. - Odpowiedział z lekkim uśmiechem na ustach łysy kucharz, który całkiem zgrabnie, ocenił mnie i moją przeszłość w korpusie. W końcu niejednokrotnie podczas tego gdy byłem rekrutem, przyłapał mnie na wykradaniu alkoholu, ale to już były zamierzchłe czasy.
- Co zrobisz, poczekam w takim razie i tak nie mam już nic innego w planach. - Odpowiedziałem mu krótko i już miałem odejść, gdy położył mi rękę na ramieniu. - Nie martw się, Twojej przyjaciółce nic nie będzie. A tu masz coś ode mnie. - Powiedział szeptem i wcisnął mi do dłoni zakorkowaną tykwę.
Kiwnąłem porozumiewawczo głową w podzięce i pozwoliłem mu w spokoju zająć się swoimi obowiązkami, w dłoni trzymałem pojemnik i odszedłem gdzieś na bok, tam zasłyszałem, wypowiedz jakiegoś blond zabójcy, który dzielił się swoimi spostrzeżeniami z czarnowłosy. Sam nie pamiętałem sytuacji, w której demon by się bał, ale może byłem za mało przerażający i nie wzbudzałem takich emocji we wrogu.
- Śmiałe, a co jak nie poczują strachu, to wtedy ich nie jesz, bo nie będą smaczni? - Wtrąciłem się do ich rozmowy, żeby zaspokoić swoją ciekawość i zobaczyć, co w takim wypadku, skoro tak bardzo zależało mu na smaku.
albo ją przed sobą stworzę
– E… – wymsknęło mu się, kiedy zbierał z podłogi swoje myśli, ale nie byłby wojownikiem Oddechu Pioruna, gdyby zabrało mu to wiele czasu. „Iai” – to być tu i teraz, trzeba szybko dostosować się do sytuacji, nawet tak absurdalnej jak tak.
– Rzeczywiście, konwenanse ci nie potrzebne. Obyś odnalazł światło z którymś w twych licznych przyszłych wcieleń. – odpowiedział bez ogródek niebieskooki, w zasadzie kończąc analizę sytuacji. Ludożerca gustujący w demonim mięsie stanowił zdecydowanie nową jakość.
Trochę wody, tudzież sake, upłynie, nim niebieskooki jakoś to sobie w głowie poukłada, a skoro o tym mowa, właśnie sake nagrzało się do odpowiedniej temperatury, tak więc niebieskooki wstał z miejsca i ukłonił się odpowiednio nisko czerwnonowłosemu.
– Sayamaka Asagi, łowca oddechu pioruna. Czy życzy pan sobie do nas dołączyć? – zapytał Kagami’ego, nie siadając nim ten nie wyda odpowiedniego polecania. W zasadzie… ciekawe co zrobi starszy stopniem Łowca, czy przyjmie ukrojony kawałek jabłka? Niebieskooki na razie swojego nie odbierał, może był jeszcze w szoku, może się trochę brzydził, może nie wypadało się pchać przed wyższych stopniem, może trochę wszystkiego?
- Nie wiele pasuje do mojego wyglądu, co? Chociaż aż tak oznakowany nie jestem… Taka już niestety koleje rzeczy, nic wiecznie nie może zostać ukryty. – Z uśmiechem na ustach sięgnąłem dłonią po jabłko, które oferował mi bliznowaty i wziąłem kęsa. Dni mojej anonimowości coraz bardziej się zacierały z każdym dniem w korpusie i to nie tylko od tych dobrych i chwalebnych zasług na polu bitwy. No, ale co zrobić ludzie lubili plotkować też o tych niecniejszych rzeczach i nieco przekręcać przebieg wydarzeń chyba nawet to lubili bardziej.
- Kagami Yuichiro, zabójca z oddechem… płomienia. – Podczas przedstawiania się, miałem drobnego laga, w końcu niby użyłem innego oddechu, ale dalej nie byłem w stanie nim się idealnie posługiwać, dlatego zdecydowałem dalej widzieć siebie jako użytkownika oddechu płomienia. Skłoniłem się delikatnie za równo w stronę czarnowłosego jak i blondyna - Sayamaka-san, dziękuje za zaproszenie. Nie zabiorę was dużo czasu, czekam tylko na prowiant. – Włożyłem ostatni kęs jabłka do ust i wolną ręką wyciągnąłem bron za czerwonego grubego sznura, aby położyć ją pod stołem albo gdzie z boku, a na końcu usiadłem na wolnym miejscu.
- Nie musisz mówić mi na pan, jeżeli nie czujesz takiej potrzebny, nie jestem wiele starszy, a również pochodzę z rodu samurajskiego, ale nie byłem samurajem. –Spojrzałem na bruneta, który zachowywał pełną etykietę, czy to przez swoje pochodzenie czy może słyszał już o moim stopniu, dlatego delikatnie go zapewniłem, że nie mam z tym problemu.
-Długo jesteście już w korpusie? Jakoś wcześniej nie było mi dane na was wpaść, a mam bardzo dobry wzrok i pamięć do twarzy. - Tasowałem ich trochę swoimi złotymi ślepiami z widocznym zaciekawienie, nie było to zimny i nieprzyjemny wzrok, a ciepły dociekliwy.
albo ją przed sobą stworzę
– Tak jak mówiłem, zapraszam zatem. – dodał jeszcze niebieskooki, notując przy tym, że podobnie jak on. Yuichiro również wyjął długą broń zza pasa – dało się? Dało! Ot niewielka rzecz, a jednak cieszy. Jakby nie było, niebieskooki jeszcze na chwilę nie siadał, miast tego skierował się do „władcy tego przybytku” po jeszcze jedną czarkę, wszak nie wypadało tutaj nikogo pominąć, po czym zajął swoje uprzednie miejsce i sprawdził, czy sake jest już w odpowiedniej temperaturze, a było! Zatem pozostało tylko rozlać do czarek i każdemu podać, nawet jeśli Kiyoshi wolał bardziej bezpośrednie metody, a skoro o tym mowa…
Jakby nie było, propozycją z jaką Kiyoshi wyszedł w stronę Kagami’ego nieco zaintrygowała Asagi’ego, ale nie na tyle, by się odezwać. Jedynie uniósł jedną brew, zastanawiając się, czy aby jasnowśłoy nie chciałby zasugerować możliwości zjedzenie gagatków…
Pytanie jakie zadał czerwonowłosy trochę zmieszało w duchy Asagi’ego, faktem było, że już trochę w korpusie służył i w zasadzie nie osiągnął niczego godnego uwagi czy zapamiętania. Co więcej, akurat w przeciwieństwie do blondyna niebieskooki nie miał nic przeciwko byciu rozpoznawanym – to była ta jedna z samurajskich przywar która jednak w nim była stale żywa – potrzeba dowiedzenia wartości swojej oraz swojego nazwiska.
– Ja swoje szkolenie rozpocząłem pod skrzydłami ojca, którego mistrzem był uczeń pierwszy hashira oddechu pioruna. - jak się samemu niewiele osiągnęło, to chociaż wypada wskazać swych zaszczytnych przodków, nawet jeśli ta genealogia nie jest istotna dla nikogo innego. Jakby nie było, słysząc że Kiyoshi w zasadzie całą swoją karierę w korpusie zamknął w ciągu ostatnich 3 lat, Asagi lekko przygryzł język. Trochę ubodło to jego dumę, zwłaszcza, że teraz będzie trzeba przyznać od jak dawna on stara się realizować obowiązki łowcy.
– Oficjalnie w szeregi korpusu wstąpiłem również około 3 lat temu. – wybrnął mniej więcej obronną ręką, nie skłamał przy tym, bo chociaż szkolenie rozpoczął dużo wcześniej, to jednak rangę mizunoto nosił od 3 lat, już wypadałoby coś z tym powoli zrobić…
– Większość swojej dotychczasowej służby pełniłem w okolicach mojej rodzinne Kamakury – odpowiedział niebieskooki, również zgodnie z prawdą, po czym dodał
– Dotychczas nie osiągnąłem jeszcze niczego godnego zapamiętania, podobnie, w czasie ostatniego ataku pełniłem patrol daleko od Yonezawy, stąd też pewnie nie rzuciłem się panu w oczy, Kagami-san. – wyjaśnił niebieskooki, mniej lub bardziej skutecznie Asagi, po czym uzupełnił czarki z sake pierw Yuichi’ego, następnie Kiyoshi’ego, a na koniec swoją własną. Zanim jednak ją wychylił, do jego głowy przyszło jeszcze jedno pytanie, ot jak już wspomniano parę razy, był dosyć ciekawskim człowiekiem, ot każdy ma swoje wady.
- Kagami-san, czy mógłbym prosić o wyrażenie pana opinii o pierwotnym oddechu – trochu na około, a na pewno nie wprost, zapytał niebieskooki ostrożnie. Nie zdecydował się jeszcze użyć fachowej nazwy stylu, z jakiego tu i ówdzie zasłynął już czerwonowłosy. Jeśli otrzyma odpowiedź, to na pewno jeszcze o kilka rzeczy zapyta, bo temat niezwykle go interesował…
- Tam, gdzie jest światło, zawsze będzie mrok, jedno bez drugiego nie istnieje… Wiec na zdrowie. - Asagi był na tyle uprzejmy, że sam zorganizował czarkę, dla mnie i napełnią ją alkoholem, a ja później na jego toast wzniosłem ją do góry i wychyliłem. Sake w temperaturze pokojowe same rozpływało się po podniebieniu i spływało gardłem w dół prosto do żołądka. Chwila normalności przed nowym wyzwaniem na pewno dobrze mi zrobi, w końcu ile czasu można pływać w oceanie obowiązków nawet jeżeli było się rekinem. Posiedzieć trochę na piaszczystym brzegu i zaczerpnąć odrobiny normalnego życia, zanim znowu wpadnie się w na głęboką wodę.
- A co zgłodniałeś? – Zapytałem z uśmieszkiem na ustach, nawiązując do jego poprzedniej wypowiedzi o smacznym mięsie. – Raczej szkoda twojego zachodu, wydawali się bardzo żylaści… Poza ty nie wydaje Ci się, że byłoby to podejrzane, gdyby zniknęli po awanturze ze mną? - Zapytałem, wymownie mu się przyglądając, nie chciałem ich śmierci, mimo że na pewno nigdy nie nazwiemy się kolegami, to tak może to skłoni ich do jakichś refleksji i przemyśleń. – Dzięki za propozycje. – Podziękowałem bliznowatemu za takie otwarte zareklamowanie się, może w przyszłości jego kulinarne zwyczaje mogą się okazać przydatne, i nawet żadna kosteczka się nie ostanie. Po wymianie słów z blondynem wzrok przenosiłem, między nim a brunetem słuchając ile to czasu byli w korpusie i musiałem przyznać, że w trzy lata robiły wrażenie, sam o wiele dłużej się szkoliłem i niedługo stuknie mi szósty rok, z czego dwa w aktywnej służbie.
- Ładny wynik, żeby tak szybko skończyć szkolenie i ostateczną selekcję. Sam spędziłem 4 lata na samym szkoleniu i w sumie to będzie jakoś półtora roku, jak jestem już pełnoprawnym zabójcom. Musicie mieć spory talent. – Odpowiedziałem z uznaniem na ich osiągnięcia, a potem brunet poruszył kwestie osiągnięć i zasług. Sam też nie miałem wielkie gabloty i odnosiłem wrażenie, że ludzie wolą wymieniać się plotkami tymi bardziej negatywnymi niż faktycznymi osiągnięciami.
- Nie przejmowałbym się tym, za bardzo… Najciszej jest chwile przed burzą. - Rzuciłem drobną radę w stronę Asagiego, nie powinien się na tym skupiać, bo nawet jeżeli zrobi coś niesamowitego, nie oznacza to, że ktoś zwróci na niego uwagę. Po incydencie w Yonezawie wszyscy byli na tyle zajęci, że poza krukiem z awansem nikt się nie zainteresował z przełożonych oddechem słońca.
- Może się starać, ale i tak wyróżniasz się w tłumie mimo wszystko. – Rzuciłem do blondyna, gdy Sayamaka napełniał czarki i zadał mi pytanie. – Hmmm… Ciężko wyrobić sobie opinie po jednym razie, ale na pewno drzemie w nim ogromny potencjał. Chciałbym więcej o nim Ci powiedzieć, ale sam za dużo nie wiem, nie mogłem porozmawiać z mistrzem po wszystkim. Jeżeli jakieś konkretne pytanie chodzi Ci po głowie, to jej zadaj, a ja wtedy postaram się na nie odpowiedzieć, tą wiedzą, którą dysponuje. – Wzniosłem do góry na pełnioną czarkę i wychyliłem w oczekiwaniu na kolejne pytanie.
albo ją przed sobą stworzę
[z/t]
Należało zdecydowanie odnotować, że należy na niego uważać. Mimo wszystko, nawet jeśli jego postawa nie była żadną fasadą, a wszystko na to wskazywało że nie jest, to jednak… ciemnowłosy wolał zachować czujność. Nie chciał skończyć w jakimś kociołku…
– Zapamiętam to Kagami-san, szczególnie tą część dotyczącą burzy. – odpowiedział z lekką nutą żartu, głównie po to, by dodać sobie trochę animuszu, ale stale zastanawiał się, co mogło, a może raczej, powinno być jego motywacją. Co robił, kiedy nad Yonezawa rozpętała się burza? Dlaczego go tutaj nie było i co czuł, kiedy z drżącym sercem gnał na złamanie karku by sprawdzić kto przetrwał. Czy, to właśnie w tym powinien upatrywać swojej motywacji? A może to wszystko było zbyt banalne i nie godne uwagi?
Co do uwagi odnośnie Kiyoshi’ego, to fakt, blondyn się wyróżniał. I nie chodziło jedynie o blizny, bo te nosił każdy łowca, chodziło o całość. Cała istota jednookiego była jednym, wielkim fenomenem, nawet jak na standardy Yonezawy. Zwłaszcza odpowiedź, jaką dał Kiyoshi – była ona ciekawa. Pełna, swoistej pewności siebie. To była kolejna rzecz, jaką należało zapamiętać…
– Udanych łowów i licznych nowych demonich smaków. Zrobię co mogę by przeżyć i posłuchać o nich twoich opinii. – pożegnał się z nim niebieskooki, mówiąc… szczerze. Tak, nie była to jedynie grzecznościowa formułka, Asagi istotnie miał, ku własnemu zdziwieniu, nadzieje, że intrygujący blondyn wróci i z tych łowów cały. Nie do końca wiedział dlaczego, najpewniej w poprzednim życiu posłałby takiego człowieka na ścięcie, albo sam go ściął, ale… może właśnie ta swoista egzotyka, ta bliskość ciemności intrygowała samuraja i był ciekaw, co jeszcze osiągnie kanibal. Wszak, z jakiegoś powodu stale utrzymywali go w korpusie, chyba, że ta misja miała być właśnie jego ostatnią. Jakby jednak nie było, teraz kiedy został sam na sam z Kagamim, mógł go trochę podpytać, zanim obaj skierują się w sobie tylko znane strony niesieni wiatrem obowiązków.
– Kagami-san, czy od strony czysto praktycznej, oddech Słońca szczególnie różni się od tego, którym władasz? Proszę wybaczyć mi bezpośrednie pytanie, ale co musiałeś zrobić, by go zastosować i z czym się to wiązało? Czy sposób oddechu bardzo różnił się od metody wykorzystywanej w Oddechu Płomienia? – zapytał o generalne technikalia egzotycznej mocy samuraj. Jako, że nie było go w czasie pamiętnych wydarzeń, nie dane mu było poznać teorii stojącej za najbardziej pierwotnym z oddechów. Oddechu, którego użytkowników dało się policzyć na palcach jednej ręki, a jednak…
- Czy twój nichirin… jakoś zareagował na ten oddech? dodał jeszcze jedno, może zbyt osobiste, ale intrygujące go pytanie. Jak każdy łowca wiedział, że nichirin użyte przez innego użytkownika nie zmieni barwy tylko dlatego, że łowca o innym oddechu go trzyma ale tutaj ten sam łowca sięgnął po inny, najbardziej pierwotny styl. A ostrza wielu kolorów dostosowywały się do tego, którym władał prawowity ich użytkownik, wszak jak każdy miecz stanowiły duszę samuraja więc może i tu nastąpiła jakaś zmiana?
- Zawsze można założyć maskę, ale jaki jest w tym sens, każdy samodzielnie spisuje swoje losy i tak jak czając się w mroku, nie zostaniesz zaczepiony, tak samo jest gdy świecisz tak mocno, że wszyscy Cię znają.... Śmierć jak na razie nie jest opcją, więc prędko się resztek nie doczekasz. Trzymaj się i uważaj jakie karty przed kim obnażasz. - Uśmiechnąłem się do blondyna i wytłumaczyłem, jak ja to widziałem, w końcu jeżeli reputacja Cię wyprzedza, to ludzie też boją się plotek krążących samopas. A on powinien trochę uważać na to co mówi, nigdy nie wiadomo kto słucha, chociaż może on też mnie testował.
Wypadły nowe pytania związane z oddechem słońca, a w sumie ot nawet można powiedzieć, że wylało się ich kilka naraz, ale nie ma się temu co dziwić, ciekawość czasami przysłaniała to i owo, a ja sam powiedziałem mu, żeby sprecyzował, o co dokładnie mogło mu chodzić, chociaż nie spodziewałem się, że aż tyle rzeczy będzie zaprzątać mu myśli.
- Na pewno posiada więcej form i bardziej zróżnicowanych, ale jest całkiem podobny, tak jakby oddech płomienia próbował naśladować ruchy z pierwowzoru, ale w łatwiejszy i przystępniejszy sposób... Przecież sam powiedziałem Ci, że możesz pytać... W tamtej chwili chciałem uratować blisko mi przyjaciółkę, która została poważnie ranna, przez to, że w porę nie wyperswadowałem jej rzucania się na silniejszego demona. A potem liczyła się każda chwila, gdy była przebita włócznią na wylot... Wiązało się to z ogromny bólem i zmęczeniem, czułem, jakby ogień trawił moje płuca od środka, a przynajmniej tak mi się wydawało... Ciężko mi jednoznacznie stwierdzić tylko po jednym użyciu, na pewno się różni, skoro powoduje tak poważne zmęczenie, a przez brak doświadczenia i postępów, niczego nie można brać za pewnik. - Odpowiedziałem mu najlepiej, jak tylko potrafiłem, mimo że dużo z tego wszystkiego to były moje własne teorie i przemyślenia, w końcu to był tylko jeden raz i mógł też być ostatnim razem.
- Rozżarzył się do białej barwy, a tak to chyba nic poza tym. Jak chcesz, to możesz sobie na niego zerknąć, ale odpowiedzi raczej tam nie znajdziesz. - Sięgnąłem dłonią po broń, którą chwyciłem przy tsuce i wyciągnąłem w jego stronę tak, żeby móc ją opuścić na jego otwarte dłonie.
albo ją przed sobą stworzę
I kiedy Kagami zaczął mówić, niebieskooki notował jego słowa, które w niezrozumiały sposób stanowiły odpowiedź na jego własne rozterki sprzed kilku chwil – wszystko zdawało się zależeć od motywacji. Motywacji tak głębokiej, że aż wymuszającej wyzwolenie legendarnej mocy. Czy było w tym coś romantycznego? Zdecydowanie tak. Czy on sam byłby w stanie tego dokonać? Kiedyś już raz nie był. Czy więc darzył swą byłą żonę złym uczuciem? Nigdy się nad tym głęboko nie zastanawiał, trudno mu byłoby nawet teraz odpowiedzieć, czy coś poza obowiązkiem ich łączyło. A jednak, nie wracał do ich domu z poczucia obowiązku. Jednocześnie, nie była mu obojętna, jej obecność sprawiała że czuł się dobrze, ale i tak nie miało to znaczenia – demon zabił ją, a on nie zrobił nic. Chociaż nie, zrobił. Dał się niemalże zabić. Wtedy to ona miała więcej przekonania niż on. Chciała dobrze umrzeć, tak by on mógł żyć. Ale on nawet tego nie potrafił jej dać. Ostatecznie, ona umarła, on przeżył bo miał więcej szczęścia niż rozumu. Nic ponad to.
”Czy tym razem byłoby inaczej?” – zapytał się w duchu, a jego oczy na chwilę stały się nieobecne, a po chwili pojawił się w nich krótki strach, który szybko ukrył. Bał się odpowiedzi jaką podsunęło mu serce. I wcale nie było to taka jednoznaczna odpowiedź. Była skomplikowana. A on nie lubił skomplikowanych spraw, bowiem wiązały się z cuchnącą wonią nieszczerości…
- Kagami-san, twoje słowa mi w pełni wystarczą. Bardzo dziękuje, że podzieliłeś się swoim doświadczeniem. Życzę Ci, byś znalazł sposób na korzystanie z Oddechu Słońca w skuteczny sposób. – wybronił się i jednocześnie złożył szczere życzenia. Fakt, że formy słońca były bardziej zróżnicowane, a jednocześnie podobne do oddechu płomienia, który był łatwiejszy dawał mu wiele do myślenia. Formy pioruna były trudne. Wszelkie formy oddechów były trudne a tu okazywało się z pierwszej ręki, że pierwotny styl z którego się wywodziły był jeszcze bardziej złożony. Z jednej strony należało się tego spodziewać, z drugiej, wcale nie było to takie oczywiste. Pewne było jedno, jedną z dróg do tego oddechu, a na pewno jedną sprawdzoną, była wysoka potrzeba sięgnięcia po niego. Tak, jakby Oddech Słońca krył się za zasłoną innych oddechów. Sayamaka nie odważyłby się jednak wątpić w motywację innych Łowców. Jego mogła być w istocie słaba, ale czy tylko ten, pogodny i skromny siedzący przed nim młodzieniec wykazywał odpowiednią motywacje, by sięgnąć po prawdziwy oddech? Czy wszelkie nauki zen polegające na odrzuceniu pragnień i skupienia się na czystej naturze rzeczy były błędne? A może przeciwnie, właśnie tym była czysta natura rzeczy – prawdziwym pragnieniem które odpowiednio skatalizowane… odpowiedzi rodziły kolejne pytania. Nic nie było proste. Ale nie każde pytanie należało zadać. Nie teraz.
- Kagami-san, wspominałeś, że czekasz na prowiant. Zdradzisz mi, jaka misja cię czeka? – zapytał niebieskooki, sięgając po buteleczkę sake z wymownym gestem – jeśli Kagami chce się napić, to jeszcze po jednej im rozleje.
- Jesteś pewny? Nic się nie stanie, jak na niego spojrzysz... Miłe słowa na pewno nie zaszkodzą Sayamaka-san, ale niestety samymi chęciami nie zawsze da się coś wskórać. Tylko.... To nie oznacza, że nie można próbować prawda? Czasami trzeba iść pod prąd w rzece, nawet jeżeli czai się tam gdzieś wodospad. - Nie podzielałem entuzjazmu innych do oddechu słońca, ale może to przez to, że podświadomie próbowałem się uchronić przed rozczarowaniem, którego nie mógłbym tak po prostu zaakceptować. Nie po prostu tak sam usilnie nie chciałem zanadto tym się ekscytować, aby nie zgubiło mnie to przypadkiem. Potrzebowałem więcej dowodów, które mogłyby mnie upewnić w tym, że jest to osiągalne, zwłaszcza po przygodach z oddechem płomienia. Którego opanowanie zabrało mi sporo czasu i nawet myślami otarłem się o to, że może jestem beztalenciem.
Chociaż tak naprawdę, gdyby tak spojrzeć na moją naturę, to prędzej się zestarzeje, nim pogodzę się ograniczeniami, z którymi pojawiłem się na tym świecie. Nie zamierzałem dać się zaszufladkować i pozwolić innym mówić mi co mogłem zrobić, a czego nie byłem w stanie.
- Nie jest to żadna tajemnica, ruszam na patrol do Nagoi. Nie wiem, z czym przyjdzie mi się tam mierzyć, ale po ostatnim ataku, doskwiera mi niedosyt i potrzeba działania. Odkąd dołączyłem do korpusu, nie mogę za długo usiedzieć w jednym miejscu, żeby w końcu spełnić swoje postanowienie z początku, chociaż czuje, że zrobiłem wiele kroków na tych schodach. - Odpowiedziałem z delikatnym uśmiechem i przysunąłem czarkę w stronę bruneta na znak chęci do picia.
- A ty Sayamaka-san co planujesz dalej zrobić, jaki masz cel w tym wszystkim? Myślałeś już nad tym, czy może już dawno obrałeś sobie kierunek, który chciałeś osiągnąć. - Podniosłem czarkę do góry i wzrok przeniosłem na swojego rozmówcę. - Za twoje przyszłe sukcesy. - Wzniosłem niewielki toast na dobry początek, na pewno był gotowy do działania, po prostu potrzebował dobrego startu, aby rozpocząć swoją karierę na dobre, mimo że według mnie niczego mu ni brakowało i to bardziej kwestia jego mindsetu.
albo ją przed sobą stworzę
– Nie, Kagami-san, skoro ty nie zauważyłeś zmian w swoim mieczu, to raczej ja również nic nie dostrzegę. Zwłaszcza, że musiałyby one być mocno kosmetyczne, tu najpewniej tylko oko wprawnego płatnerza mogłoby coś więcej powiedzieć. – wybrnął, a w każdym razie miał taką nadzieje, samuraj. Ale taka była prawda, nie znał się na tyle na nichirin, by móc powiedzieć, jak dany oddech pływa na przepełnioną słonecznym światłem stal. Już sam fakt, że nie wiedział jak właściwie się dzieje, że miecz zmienia barwę pod wpływem kontaktu z użytkownikiem dyskwalifikował go w roli „inspektora” tej sprawy.
Miast więc o tym, skupmy się na dalszych słowach czerwonowłosego, które wywołały u samuraja zamyślenie. Zgadzał się w pełni z tym, że dobre chęci i słowa to za mało, najważniejsze są uczynki. Kiedyś czytał pewien traktat szermierczy, w którym padły ważne słowa „tylko stal cię nie oszuka”. I coś w tym było. Słowa mogą kłamać, zmysły mogą kłamać, ale stal jest stalą – miecz to miecz. Robi dokładnie to, do czego został stworzony, a jego siła znajduje się w sercu tego, kto nim włada.
– Zgadzam się z twoimi słowami. Drogą samuraja jest działać bez obawy o własne życie. To pozwala działać skutecznie i żyć oraz umrzeć dobrze. – zgodził się Sayamaka, który dostrzegł w słowach Kagami’ego prawdę, która sam znał. Chociaż z tyłu głowy stale pamiętał nauki o wyzbyciu się zbędnych emocji i fałszywych pragnień, to jednak tutaj miał przykład, że nie każde pragnienie jest złe. Co więcej, Kagami mówił o ochronie przyjaciółki, rannej przyjaciółki, więc było w tym przywiązanie, tak znienawidzone przez zen. A może były dobre i złe przywiązania? Wszystko było skomplikowane i była na to tylko jedna metoda – napić się!
– Postanowienia? Czy mógłbyś o tym więcej powiedzieć? – zapytał niebieskooki, coraz bardziej zaciekawiony czerwonowłosym, który dosłownie przed chwilą widział masakrę jaka rozegrała się w Yonezawie, a mimo to, nie tylko nie upadł na duchu, ale wręcz rwał się do dalszej walki. Mało tego, stale zachowywał skromność, czyżby miał zostać przyszłym Buddą?
Zanim jednak rozważył to niebieskooki, to czerwonowłosy zadał pytał, bardzo bezpośrednie, które niejako „rozgrzeszało” to zadane przez Sayamakę. A było to pytanie o tyle głębokie, że wręcz dotykające samego sedna duszy wojownika – było to pytanie o cel i sens. Czy Asagi się nad tym zastnawiał? Zdecydowanie tak. Czy znalazł odpowiedz? Zdecydowanie nie, zanim więc podzielił się z rozmówcą własnymi przemyśleniami, wzniósł czarkę i dodał własny toast.
– Oby liczba wyjść zawsze równała się liczbie powrotów! – po czym wychylił czarkę i pozwolił by ciepłe sake spłynęło po jego gardle, ustawiając myśli w głowie. Przez chwilę jeszcze trwał w milczeniu spoglądając niejako w górę, po czym powrócił uwagą do rozmówcy i ostrożnie ułożył naczynie na stole.
- Szczerość, za szczerość. Jak wspomniałem, do korpusu dołączyłem niejako z obowiązku. Jestem trzecim synem, więc z punktu widzenia mojej rodziny, ciężko o jakiś pożytek ze mnie. Mój najstarszy brat został instruktorem szermierki na dworze pana Hōjō, drugi natomiast został głową naszej rodziny w Kamakurze i odziedziczył dojo po ojcu. – niebieskooki powoli przedstawił zawiłości swojej rodziny, by przybliżyć swoją sytuację.
- Mi w udziale przypadła służba w korpusie, gdzie miałem uczynić rodowy styl miecza przydatnym społeczeństwu i być wartościowym jego członkiem godnie nosząc nazwisko. Miałem też… – tutaj na chwilę załamał mu się głos. Nie do końca był pewien, czy to odpowiednie, a raczej, jak odpowiednio o tym mówić. Jednakże, drogą miecza było działać. Nie działać do połowy i wycofywać się rakiem. Wystarczyło już, że w kwestii miecza się nieco wygłupił, teraz należało robić wszystko zgodnie z zasadami dobrej rozmowy.
– Miałem też żonę. Pochodziła z rodziny Kuni, praktykującej onmyōdō. Mariko… Była dobrą żoną. Darzyliśmy się szacunkiem. Jednakże pewnej nocy, popełniłem błąd. Po selekcji, moim okręgiem działania była Kamakura. Z łatwością zabijałem demony które tam się co jakiś czas pojawiały, a to sprawiło, że mój duch osłabł. I w końcu nadeszła trzecia sobota października. Był wtedy nów, a ja wiedział, że w Kamakurze działa inteligentny demon. – przerwał na wdech, po czym spojrzał na pustą czarkę, ponownie przenosząc się oczami wyobraźni do tego pamiętnego dnia. Dnia w którym…
- Nie doceniłem ani jego, ani mojej żony. Kiedy byłem na patrolu, zakradł się do naszego domu. Wisteria już nie kwitła, więc mógł bez problemu wtargnąć. Kiedy wróciłem, czekał na mnie, trzymając Mariko w szponach. Ona… chciała bym go zabił razem z nią. Jej życzenie było proste – miałem ocalić siebie, za cenę jej życia. To miał być jej ostatni i największy prezent dla mnie. I wierz mi Kagami-san, nie umiałem go przyjąć i zmarnowałem go. A wystarczyłaby pierwsza formą oddechu Pioruna. Ona była gotowa umrzeć za nas, ale ja stałem tam jak posąg. I więcej nawet, opuściłem broń na rozkaz demona. Wtedy zabił ją. A chwilę później otworzył mi trzewia i zostawił dom w ogniu. Gdyby nie mój starszy brat, nie rozmawialibyśmy. – z każdym kolejnym słowem Asagi robił się coraz bardziej poważniejszy, ostatecznie przyjmując pochmurny wyraz twarzy i trwał tak przez chwilę w milczeniu. Jednak chociaż sake wpływała na jego myślenie, to jednak nie na tyle, by w pełni stracił panowanie i poddał się nastrojom. Wdech i znów był sobą, trochę bardziej sobą.
– Finalnie przeżyłem, chociaż nie tak, jak sobie życzyła tego moja żona. Przeszłości nie zmienię i myślenie nad nią też niewiele da. Skoro jednak żyję, mam pewien dług. Samuraj musi służyć, obecnie więc nie chcę nigdy więcej zawieść słabym umysłem. Gdy już to osiągnę, zmażę skazę tamtej nocy i to będzie mój największy sukces. – zakończył niebieskooki, nie zastanawiając się, czy nie powiedział czasem za dużo. W zasadzie, chyba nawet było mu z tym lepiej, może istotnie w końcu pogodził się z wydarzeniami tamtej nocy? Raczej jeszcze nie, ale to był jeden z wielu kroków ku temu…
Byłem ciekawy, jak długo jeszcze wytrzyma moje tachi, zgodnie z zalecaniami zmarłego towarzysza, starałem się dbać miecz i regularnie go czyścić czy ostrzyć, ale nie jestem płatnerzem, więc jeszcze dużo wody upłynie, nim perfekcyjnie na ostrze swój miecz własnoręcznie, oby rzemieślnik, który wykuł mój miecz nie urwał mi głowy gdy się niemu dokładnie przyjrzy.
W sumie to zastanawiała mnie jedna rzecz, czy dołączając do korpusu, dalej można być samurajem? Nie negowałem tego, że pewne aspekty na pewno były przydatne i moralne, ale z drugiej strony nie postrzegałem kodeksu bushido jako jednej nieomylnej drogi, w końcu nie ze wszystkim tam się zgadzałem, bo nie uważałem, że własna śmierć może nieść coś dobrego dla bliskich, czy umierającego, no ale to nie jest czas na takie debaty. Tak długo jak Asagi podejmuje słuszne decyzje, nie ma sensu się sprzeczać z jego perspektywą. Przy alkoholu te filozoficzne pytania same wychodził na światłodzienne.
- Nie jest to żadna tajemnica... Po prostu gdy dowiedziałem się o demonach i korpusie, to była brutalna prawda, w której nieomal nie zginąłem, gdyby nie ratunek od filara płomienia... Potem nie chciała mnie przyjąć na ucznia, bo byłem w jej oczach tylko dzieciakiem, padło trochę ostrych słów, ale koniec końców i tak się zaciągnąłem... Obiecałem sobie, że jeszcze odszczeka tamte słowa, gdy ją już pokonam... Wydaje mi się, że chciała dla mnie dobrze, ale kto mógłby wrócić do normalnego życia, po poznaniu takiej prawdy i co noc żyć w strachu. - Odpowiedziałem mu w skrócie, jak to wyglądało, Tsuyi nie była zła czy wredna, po prostu nie chciała rzucać mnie na głęboką wodę, w myśli, że może same zrezygnuje, ale niestety dla niego do tego nie doszło. Lekkie wspominki i picie, chyba zawsze szły ze sobą w parze, pytanie, do czego to jeszcze dojdzie gdy kolejne czarki zostaną wychylone, jak na razie Sayamaka postanowił dość dokładnie przybliżyć swoją historię.
- Ich strata, jeżeli nie mieli na Ciebie pomysłu, lepiej, żebyś sam wybrał swoją drogę. - Nie podzielałem tej wizji, że skoro urodził się jako trzeci, to nie było dla niego miejsca w rodowej tradycji, ale może to dlatego, że sam też urodziłem się dość późno, bo jako czwarty syn. Chociaż ojciec miał na mnie całkiem poważny i ambitny plan.
- Sam jestem nawet czwartym synem... - Zauważyłem, że coś było na rzeczy, dlatego przerwałem dalsze wyciąganie swojej przeszłości, aby lepiej się wsłuchać i dać mu miejsce do wypowiedzenia się. Nie wiedziałem, co zaraz wyciągnie spod obrusa, ale nie zapowiadało się, żeby miało to być coś lekkiego i nieodświeżającego starej rany. Więc dołączył do zabójców, a dopiero później ktoś bliski został zamordowany przez jego obowiązki, jego żona była ofiarą, którą przyszło mu zapłacić, za to, że dołączył do zabójców. Wyobrażałem sobie jaką bezsilność i tragedię musiał odczuwać, a mimo to nie został w dole rozpaczy, ciężko było mi stwierdzić, jak ja bym się zachował w tym wszystkim. Czy zdołałbym unieść takie brzemię, czy strawiłoby mnie od środka, czy może wcisnęło w ziemie?
- Rozumiem twój żal Sayamaka-san... Nie łatwo przyjąć coś, czego, w najgorszym koszmarze nie chciałbyś przyjąć. Jesteśmy tylko ludźmi, możemy być silni i dorównać siłą demonom, ale niewielu z nas jest w stanie wyzbyć się emocji i uczuć, które powodują, że jesteśmy człowiekiem. Nie mogę powiedzieć, że będzie z czasem lepiej, bo nigdy nie poczułem czegoś podobnego... Chociaż jeżeli według siebie widzisz jakiś dług, to jest to dług względem Mariko, musisz żyć... Walcz z demonami, ale nie traktuj swojego życia, jak było pożyczone, czy nieważne... Koniec końców, ciągle żyłeś i to był już był sukces. - Odpowiedziałem mu spokojnym tonem, w którym nie trzeba było szukać troski czy empatii, bo były one niezaprzeczalne, ale delikatne, żeby niczego mu nie ująć.
albo ją przed sobą stworzę
– Cóż, ceną braku strachu jest dbanie, by inni bać się nie musieli. Tak sądze… – rzekł jeszcze notując w głowie, jak wysokie ambicje miał Kagami – chciał przerosnąć Hashire. To był zdecydowanie dobry kierunek. Filarem nie mógł zostać każdy. Niebieskooki nie miał co do tego wątpliwości, to nie była jedynie kwestia umiejętności i ciężkiej pracy. To było coś więcej – należało jeszcze mieć talent, albo inaczej, być do tego przeznaczonym. Tylko wybrańcy bogów mogą zostać filarami, czy Kagami do nich należał? Cóż, jako pierwszy od lat w historii korpusu sięgnął po oddech słońca – to był znak, a przynajmniej, mógł nim być.
Jeśli chodzi o uwagę co do „straty” jego rodziny, że nie miała na niego pomysłu i że powinien kierować losem sam, niebieskooki lekko przechylił głowę, ale milczał. Świat poza Yonezawą uznałby takie podejście za… mocno wywrotowe. Uporządkowany świat imperium Tokugawa kierował się prostymi zasadami – każdy miał mieć swoje miejsce. A miejsce odległych synów było… daleko od domu. Jak się okazało, czerwonowłosy nie był wyjątkiem. Czwarty syn! Jak trudno w samurajskiej rodzinie musiało mu być, rodząc się aż tak daleko? Niebieskooki bardzo dobrze rozumiał tą sytuację i nie komentował jej – nie potrzebował tego. W zasadzie, przez chwilę poczuł, że może Kagami rozumie go zdecydowanie lepiej, niż inni mieszkańcy Yonezawy, ale czy na pewno?
– Nie chciałem Cię zakłopotać, Kagami-san. – zaczął niebieskooki, czując że troszeczkę zaczyna mu się kręcić w głowie, jeszcze w ten przyjemny, aczkolwiek ostrzegawczy, sposób. Teraz należało bardziej ważyć kolejne słowa, toteż wziął wdech by trochę poukładać myśli po czym kontynuował.
– Dług, jaki mam, jak słusznie zauważyłeś, mam względem mojej zmarłej żony. Długiem tym jest zmarnowanie okazji, jaką chciała mi ofiarować. Jej życia. To, że przeżyłem to był łut szczęścia, a jak wiadomo, na szczęściu polegać nie można. I wcale nie musiałem wtedy liczyć na łut szczęścia. Wystarczyło być silniejszym, a mój miecz był równie słaby jak mój umysł. – wyjaśnił spokojnie swój punkt widzenia niebieskooki. Czy negował on swoje życie? Wychowano go w poczuciu obowiązki i zgodnie z kodeksem bushido – zgodnie z nim drogą samuraja było między innymi nie walczyć z nieuniknionym i umrzeć wtedy, kiedy przychodzi na to czas, natomiast...
– Mój ojciec zawsze mówił, że należy umrzeć wtedy, kiedy przychodzi na to czas. Jednakże, ważne jest też to, co zrobi się przed śmiercią. Jesteśmy wojownikami. Eliminowanie demonów sprawia, że nasze istnienie ma jakikolwiek sens. Zwłaszcza teraz, kiedy zapanował pokój. Wielu innych bushi praktykuje drogę miecza jedynie z tradycji. I miejmy nadzieję, że nigdy nie będzie im dane, by ich miecze znów służyły im panom niosąc śmierć. Nasze miecze, są inne. Dostaliśmy specyficzną szansę – nasze miecze niosąc śmierć demonów niosą jednocześnie życie ludziom. To czyni nas użytecznymi. Ta świadomość sprawia, że… mam nadzieję, gdy przyjdzie mój czas, będę pewien, że przeżyłem życie dobrze. – troszkę dłuższe zdanie, ale czasem i tak trzeba. Asagi bardzo chciał, by życie które miał niejako na kredyt nie będzie zmarnowane. Nie mógł się jednak w pełni zgodzić z Kagami, a może po prostu nie do końca go rozumiał w kwestii ważności czy też pożyczenia życia. Jego życie było już na o tyle dobre, że mógł realizować swoją drogę miecza służąc społeczeństwu – jego miecze nie były jedynie symbolem. One praktycznie określały całą jego istotę, czym był bez nich?
- Zgadzam się jednak z tobą, że przeżyć spotkanie z demonem, to już sukces. My – Łowcy - mamy ten przywilej względem większości ludzi, że nie tylko możemy przeżyć takie spotkanie licząc na szczęście. Możemy na to aktywnie wpływać. To też obowiązek i pewien dług. Dług względem naszych nauczycieli. Nauczyli nas jak walczyć z demonami, teraz pozostaje nam to robić i stale się doskonalić na tej drodze. Nie mam jednak wątpliwości co do tego, że kiedyś mi się nie uda. Nie znam za wielu sędziwych wiekiem łowców. I chciałbym, by w chwili próby te słowa, które teraz wypowiadam okazały się prawdą. Tak jak mówiłem, wtedy uznam, że moje życie zostało przeżyte dobrze. – zakończył może lekko pokrętny, ale jakże szczery wywód. Kagami mógł się z tym nie zgadzać, ale tak właśnie uważał Asagi. I sake zdecydowanie ułatwiało mu przekazywanie tego przekonania…
- Nic się nie stało Sayamaka-san. Rozmawiamy przecież tylko. - Skwitowałem krótko, przecież nic się nie stało. Współczucie i troska, nie były mi obce, tak samo nie stanowiły dla mnie problemu. - Widzę to zdecydowanie inaczej, moment, w którym pogodziłbyś się z jej życzeniem, byłby oznaką słabości. Chwila, w której skorzystałbyś z niego, oznaczałaby własną porażkę i pogodzenie się z bezsilnością. - Nie wiedziałem, czy moje słowa dla pełnoprawnego samuraja mogą mieć jakikolwiek sens, ale skorzystanie z drogi na skróty, w której odebrałby własną duszą życie swoje ukochanej, nie mógłbym nazwać siłą. W takiej sytuacji zrobiłbym wszystko, aby ją uratować nawet kosztem siebie, więc jego podejście nie było złe, po prostu nie miał na tyle siły, żeby urzeczywistnić taki plan. Może to była kwestia alkoholu, chociaż nie kręciło mi się w głowie ani nic, ale jednak język zdecydowanie bardziej się rozwiązał, a umysł zaczął brodzić w filozoficznych tematach.
- Na pewno jest mądrym i doświadczonym człowiekiem, ale nie zgodziłbym się z nim w tej kwestii. Chociaż to już nie jest sprawa wychowania, a mojego charakteru. Jestem dość uparty i nie pozwolę śmierci się zabrać, tak długo jak nie będę gotowy przyjąć ją z otwartymi ramionami i uśmiechem na ustach. Dobrze byłoby odejść z tego świata z myślą, że już nigdy więcej nie powstanie żaden demon, ale nie narzekałbym jeżeli po drodze los połączyłbym mnie, z kimś przy kim nie musiałbym nosić maski... Otóż to Sayamaka-san. - Wzniosłem czarkę do góry, najważniejsze było dobrze przeżyć życie, aby niczego nie żałować na łożu śmierci. Pokonanie Muzana to był bardzo odległy cel, który może kiedyś się z iści, a co do drugiej połówki była już pewna kandydatka, pytanie tylko jak to wszystko się ułoży po ostatnich wydarzeniach.
- Może, dlatego też walczymy z różnych powodów czy historii, ale jedno nas łączy, nikt nie chce się tylko przyglądać cierpieniu. Nikt nie chce czuć się bezsilnym w obliczu zła. Moje życie zmieniło się znacząco i wiele musiałem poświęcić, żeby podążać własną drogą i szczerze to nawet zdając sobie sprawę ile trudu i cierpienie mi to przyniesie, nie zmieniłby jej. -
albo ją przed sobą stworzę
– Ja natomiast widzę to inaczej i odwołam się też tu do twoich słów odnośnie działania mimo strachu. Odwróćmy tą sytuację i zmieńmy aktorów. Załóżmy, że to ty Kagami-san jest w sytuacji, z której wiesz że nie wyjdzie. Spotykasz wroga, którego nie jesteś w stanie pokonać, ale możesz poświęcić siebie, by ktoś inny został ocalony. Oceniając wszystkie za i przeciw, unieruchamiasz go i dajesz szansę bliskiej dla ciebie osobie by przeżyć, ale składając swoje życie. Jeśli z tego nie skorzysta, najpewniej też umrze. Czego byś wtedy chciał? Śmierci was obojga, czy ocalenia tej drugiej osoby kosztem własnego życia? – alkohol rzeczywiście trochę rozwiązał języki, bowiem niebieskooki mówił mocno bezpośrednio, ale nie tylko przez sake. Coś… podpowiadało mu (może właśnie sake), że może tutaj się nieco szerzej otworzyć. Czy próbował usprawiedliwić swój punkt widzenia, czy może usprawiedliwić samą Mariko? Będzie musiał się nad tym głęboko zastanowić, ale chyba właśnie to drugie. Nie mógł się zgodzić na to, że decyzja jaką wtedy podjęła jego żona byłą błędna.
Mariko umarła nie wiedząc, czy udało mi się przeżyć. Oczywiście, jej duch to teraz wie, ale wtedy ostatnim co widziała to moja niemoc, odrzucenie jej daru, a chwilę później własna śmierć. A mogło to wyglądać inaczej. Gdybym był gotów podjąć trudną decyzję i żyć z jej konsekwencjami, ostatnim co by zobaczyła to byłoby to, że jej poświęcenie po szło na marne. Ostatecznie, żyje z innymi konsekwencjami i inną świadomością. Jej duch zna prawdę. Przeszłości nie zmienię, kreuję więc przyszłość poprzez teraźniejszość. To moja droga. – zakończył swoje dłuższe zdanie, po czym wsłuchał się w dalsze słowa Kagami’ego, które całkiem sporo o nim mówiły.
Miast tego samuraj zastanowił się, czy cokolwiek więcej powinien jeszcze powiedzieć i w jaki sposób. Zniszczenie demonów, o którym mówił Kagami niewątpliwie niosło przesłanie „że on chce tego dokonać” i po prawdzie, miał ku temu największe predyspozycje od czasów legendarnego twórcy oddechów – nikomu jak dotąd nie udało się powtórzyć jego osiągnięcia, a ten tutaj zdołał. Czy był wybrańcem i czy Asagi wierzył w przeznaczenie? Tego pierwszego nie wiedział i chociaż skorzystanie z oddechu słońca budziło pewną nutkę zazdrości, to jednak co do przeznaczenia Sayamaka nie miał wątpliwości – na pewne sprawy nie ma się wpływu. Tak jak brzoskwinia rodzi brzoskwinie, tak geniusz stawał się geniuszem. Nie jedynie ciężka praca, ale również ów geniusz zwany też wrodzonym talentem sprawiał, że ktoś mógł się stać jednostką wybitną. Co do tego nikt znający historię korpusu nie mógł mieć wątpliwości. Oczywiście, nasiono ów brzoskwini musiało paść w dobre miejsce i zostać otoczonym opieką, która pozwoli mu w pełni się rozwinąć.
- Mieć kogoś, przy kim nie trzeba nosić maski, to wielki dar. – zgodził się z Kagamim, Asagi, który sam miał pewną taką osobę, ale..
– Ale jak wszystko i to ma swoją cenę. Sam zastanawiam się, czy możliwe jest mistrzostwo w drodze miecza, a jednocześnie szczęśliwe życie z kimś u boku. I chociaż jeszcze nie znalazłem na to odpowiedzi, obawiam się, że jedno z drugim ostatecznie być nie może. – dodał ostrożnie Sayamaka, któremu już trochę mniej kręciło się w głowie. Nie, by alkohol nie robił swojego, ale w tym momencie już trochę jaśniej płynęły jego myśli, dosyć dokładnie pozwalając poukładać wszystko na miejscu, a przynajmniej, tak mu się wydawało.
- Ja swojej też nie. – odpowiedział krótko na słowa ciemnowłosego, uzupełniając po raz ostatni czarki. I nie chodziło o to, że nie chciałby ocalić Mariko. Po prostu, życie własną drogą i jej ocena to nie jest rozpamiętywanie błędów, tylko tego, w jaki sposób się z nimi dalej żyje. A on wybrał żyć z konsekwencjami swoich decyzji. Umieć je przyjąć niezależnie jakie by były i czego wymagały. Tak starał się żyć.
– Kampai – rzekł wznosząc ostatni toast. Wszystko co ma swój początek, ma i swój koniec, oto rzeczy porządek. Obaj łowcy wymienili się swoimi poglądami na życie, nieco opuszczając też maski. Sayamaka już wiedział, że Kagami myśli inaczej niż on, ale nie stanowiło to problemu – może właśnie w tym tkwiła siła Yonezawy? W tej różnorodności? Świat poza nią był bardzo uporządkowany, tutaj natomiast sprawy toczyły się inaczej. Niejako, każdy mógł być tym, kim chciał, tak długo, jak wznosił swój miecz i trud w walce przeciwko demonom. Może właśnie dlatego przy jednym stole mógł siedzieć samuraj i kanibal? Może… o. Niebieskooki lekko się uśmiechnął. Zrozumiał. Znalazł odpowiedź na pytanie z nie tylko tego poranka. To dobry dzień.
- I wtedy zapamiętałaby widok i myśl, jak własny jej mąż ją zabił... Sayamaka-san, to nie tak, że chce ująć twoje zmarłej żonie, bo wspięła się na wyżyny odwagi... Teraz możesz, jej pokazać jak silny się staniesz i ile osób uratujesz, jednak pamiętaj, że nie uniesiesz tego ciężaru sam, nie wszystkich uratujesz, dla tego też my tutaj jesteśmy. - Prośbą jego żony dla niektórych mogła być nawet egoistyczna i samolubna, mimo że wynikałą z miłości i dobroci. Zakończyliśmy zgodnie tę rozmowę, że każdy musiał znaleźć własne spełnienie się przed śmiercią, ale według mnie to nigdy nie powinno być brzemieniem dla innych. Skinąłem głową na jego słowa o wielkim darze, tak nie ma niczego bardziej drogocennego niż osoba, która Cię rozumie i akceptuje takiego, jakim jesteś. Gdzie nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś albo chować się za etykietom i innym sprawami, tylko mogłeś faktycznie być sobą.
- Możesz mi wierzyć Sayamaka-san, krocząc do przodu bez opamiętania, nie znajdziesz szczęścia czy spełnienia. Sam poczułem to bardzo dobrze, gdy szkoliłem się pod okiem filara płomienia, próbując jak najszybciej ominąć ten etap, w samotności i wyrzeczeniu, żeby tylko udowodnić jej swoją rację. Byłem strasznym dzieciakiem wtedy, zarozumiałym, aroganckim i w gorącej wodzie kąpany z krótkim lontem. Cel przysłaniał mi wszystko, nawet gdy ktoś chciał mi pomóc. Na szczęście potem to się zmieniło, bo ktoś obcy postanowił otrząsnąć mnie z tego szaleństwa. Mimo że nie było to proste czy łatwe, bo ja nie chciałem zaakceptować tego. Droga w samotności jest pełna smutku i ciemności, może osiągniesz swój cel, ale z kim go wtedy podzielisz, kto złoży Ci gratulacje z uśmiechem na ustach? - Delikatnie wspomniałem o swoich początkach i drodze w głąb samotności, gdy ktoś postanowił wyciągnąć dłoń w moją stronę i wyłowić mnie z mroku. Byłem zaślepiony celem i wizją, którą chciałem osiągnąć, bo nie zamierzałem zaakceptować słów Tsuyi, chciałem już w tamtym momencie ją zmusić do odszczekania, w tym celu trenując, byłem nawet gotowy strawić samego siebie płomienie, nie chciałem czekać, ale poznałem kilka osób, które pokazały mi, że warto się zatrzymać na chwilę i zboczyć ze ścieżki.
- Kampai, Asagi. - Była to niezwykle miła rozmowa przy alkoholu, dzięki tej wymianie poglądów, mogłem oderwać się od problemów, przez które ostatnio się borykałem, mogłem nie myśleć o tym co i tak było nieuniknione, bo znajdowało się to w przeszłości. Mimo że rozmowa toczyła się o jego historii to i ja w jakimś stopniu zrozumiałem, że nic co się już stało, nie może zostać zmienione, nieważne jak bardzo byśmy tego chcieli.
albo ją przed sobą stworzę
– A hashiry? – zapytał trochę rozdrażniony samuraj, który mimo wszystko trzymał nerwy na wodzy – chociaż obaj raczyli się alkoholem, to jednak nie na tyle, by w zupełności zatracił swoją etykietę i zapomniał, że ma do czynienia ze starszym stopniem wojownikiem.
– Umarłaby ze świadomością, że poświęciła się, bym ja mógł przeżyć. Oraz, że ostatecznie odeszła na własnych zasadach… – odpowiedział układając jeszcze pewne myśli na swoje miejsca. Nie chciał w żadnym stopniu z tamtych wydarzeń robić jakąś szczególną oś tej rozmowy, doskonale obaj zdawali sobie sprawę z tego, że osiągnęli moment, w którym jeden drugiego nie przekona. I jak już obaj nie raz sobie wyjaśnili, nie było w tym nic złego, ot różnica zdań, której jednak Sayamaka nie rozumiał. Nie chciał jednak brnąć w kłótnie, między innymi dlatego, że czuł iż Kagami mówi szczerze - nie ujmował Mariko, nie ujmował jemu, po prostu nie rozumiał i widział to inaczej. Miast więc zakończyć tą sprawę „na nożach”, wziął jeszcze jeden oddech zamykając na chwile oczy, by następnie otworzyć je i rzec tak.
– Nie mam co do tego wątpliwości. Dlatego cieszę się, że są też inni którzy wznoszą swoje miecze przeciwko demono.
– Kiedyś ojciec opowiedział mi taką historię: młodzieniec przyszedł do mistrza miecza i zapytał, ile czasu potrzebuje by stać się najdoskonalszym szermierzem na świecie. Mistrz odpowiedział 10 lat. Słysząc to, młodzieniaszek zapytał, a co jeśli będzie trenował ciężej niż wszyscy jego uczniowie. Wtedy mistrza odpowiedział 20 lat. Zmieszany chłopak zapytał ponownie, a co, gdy będę ćwiczył ciężej niż ktokolwiek? Mistrz odpowiedział, wtedy 30 lat. Słysząc to, młodzieniec ze wyrzutem zapytał – mistrzu, czemu za każdym razem podajesz większą liczbę? Mistrz odpowiedział: bo gdy jedno oko jest skupione na celu, tylko jedno pozostaje by znaleźć do niego droge. – niebieskooki zakończył tą część wypowiedzi, bowiem powietrza mu zabrakło. Dokładnie w tym świetle widział opowieść, jaką podzielił się z nim Kagami – cel przyćmiewał do niego drogę. Wiedział, że Kagami też o tym wie, dlatego nie zamierzał w żaden sposób już do tego nawiązywać, miast tego, rzekł tak.
– A czy potrzebne są gratulacje? – zapytał niebieskooki i przez chwilę jeszcze nie mówił nic, by kiedy jego słowa rozpłynęły się w powietrzu móc mówić dalej.
– Uczono mnie, że do mistrzostwa w danej drodze, należy oddać się jej w pełni w sposób szczery – pozbawiony swoistej fałszywości. Na plecach mojego haori noszę credo którym się kieruję „miecz i umysł, to jedno”. Można to rozpatrywać na wiele sposobów, chociażby umysł rozumieć jako serce, ale ostatecznie, by miecz był wolny, umysł również musi być wolny –emocje i uczucia takie jak pycha, lęk przed stratą, lęk przed zranieniem, lęk przed porażką, czy nadmierna chęć wygrywania – wszystkie one prowadzą do ograniczenia percepcji i spowalniają miecz umysłu. Ja mam z tym problem. – przerwał niebieskooki spoglądając na chwile przed siebie, po czym lekko się uśmiechnął.
– Z drugiej strony, Kagami-san, to tobie udało się użyć oddechu słońca. Mówiłeś, że wynikało to z wielkiej potrzeby. Możliwe zatem, że to ja się mylę. Możliwe też, że mam rację i to co ci umożliwiło sięgnięcie po ten oddech to właśnie szczerość serca i nieskrępowane działanie. – zakończył myśląc, czy coś jeszcze dodać, ale ostatecznie z tego zrezygnował. Za mało ryżu zjadł w życiu oraz za mało wiosen widział, by pozwolić sobie na ostateczne rozstrzyganie kwestii, nad którymi głowili się dużo mądrzejsi od niego.
– Sayamaka Asagi! Udaj się do Nose, w okolicy Osaki. Kra! Kapłani z okolicznych świątyń znikają tam. Kra! – przekazał podniebny posłaniec, po czym zakręcił jeszcze jedno koło nad głową samuraja, po czym wyleciał, a Asagi wiedział, że w tym momencie ich rozmowa osiągnęła kres.
– Cóż, zapowiada się, że i mnie czeka podróż. – rzekł do Kagami’ego, chociaż dopiero co wrócił do Yonezawy i nie wszystkie swoje sprawy załatwił, to jednak czas miał mocno ograniczony. Przyszedł rozkaz, nie było z czym dyskutować.
– Dziękuje za rozmowę, Kagami-san. Życzę ci powodzenia w twojej misji. Mam nadzieję, że jeszcze będzie nam dane konwersować. – rzekł wstając i kłaniając się, jednocześnie czując, że trochę mu zaszumiało w głowię. Spacer dobrze mu zrobi, tak więc zabrał swój długi miecz, w kuchni uzupełnił jeszcze prowiant, po czym opuścił siedzibę Łowców udając się w stronę Osaki…
[Zmiana Tematu]
- Skąd miała pewność, że jej poświęcenie cokolwiek by zmieniło? A co gdybyś to zrobił, ale i tak by to nie wystarczyło do pokonania tego demona, co jeżeli tylko dlatego przeżyłeś to starcie, bo nie zdecydowałeś się pójść łatwą drogą. - To wszystko to było gdybanie, a liczyły się fakty. Był tutaj, bo zrobił tak, jak zrobił, a jeżeli w tym ataku zabiłby własną żonę, a demon pomimo tego pokonałby go i zostawił w takim samym położeniu, ale teraz musiałby walczyć, z tym że odebrał jej życie i nic to nie zmieniło. Tak na własnych zasadach, do których zostałeś przymuszony w akcie rozpaczy i bezsilności, to nigdy nie jest nic dobrego.
- Taka jest prawda, nie ma w tym fałszu. - Ciężka praca popłaca, ale to nie jest remedium na wszystko, zwłaszcza gdy idziesz złą drogą prosto w pokrzywy, a nie do swojego celu. Determinacja jest ważna, nie da się tego odmówić czy odjąć, tylko gdy żyjesz dla jednej rzeczy, nie spoglądając na nic dookoła, to prędzej czy później znajdziesz się pod ścianą, której o własnych siłach nie przebijesz. Sam kilkukrotnie stałem przed taką bramą i nie szło uchylić jej wrót.
- Nie chodzi tu o próżność Sayamaka-san, zbierasz, co zasiejesz prawda?.. A gdy jesteś na dnie otchłani, dobrze, żebyś mógł sięgnąć po pomocną dłoń, która postawi Cię na nogi, podniesie na duchu i podzieli twoje szczęście. Mistrzostwo możesz osiągnąć na drodze samotności, ale nigdy nie będzie ono pełne jak dla mnie, jeżeli nie masz dla kogo wznosić miecza. - To nic nowego, że widziałem to inaczej, dwa inne wychowania, a raczej w moim przypadku odrzucenie bushido, którego nigdy nie miałem się nauczyć, bo nie miałem zostać samurajem.
- Mój ojciec mawiał, że miecz to odbicie duszy, która jest czysta i prawdziwa. Miecz nie jest w stanie kłamać i zawsze pokaże prawdziwe intencje swojego właściciela... Jak długo jesteś szczery sam ze sobą, twój miecz nie zadrży, jak długo będziecie zgodni, nigdy się nie stępi, a przede wszystkim nigdy Cię nie zawiedzie.... Myślę, że nie ma jednej uniwersalnej ścieżki dla wszystkich i każdy musi znaleźć swoją, dlatego mam nadzieje, że i ty odnajdziesz swoją własną drogę. - Dywagacje nad oddechem słońca były niczym brodzenie po omacku w mroku, nie uważałem się za jakiegoś geniusza czy dzieciaka z przepowiedni, po prostu sięgnąłem po coś, co było, na wyciągnięcie mojej ręki, ale czy jeszcze kiedykolwiek to się uda.
Miło się rozmawiało, ale finalnie zjawił się kruk z wiadomością dla niego, a mnie kilkanaście sekund później zawołał kucharz, który miał gotowy mój pakunek.
- Dziękuję, ty również uważaj na siebie i do zobaczenia niebawem. - Wyszliśmy praktycznie w tym samym czasie, i oboje pobraliśmy racje żywnościowe, wszystko miałem przy sobie i wyruszyłem do pierwszego przystanku, którym było Edo.
Z/T
albo ją przed sobą stworzę
Kosz z sadzonkami był ciężki, głównie przez donice, w których zioła były ułożone. Dla wielu były to chwasty, ale rosły szybko i mogły wpływać pozytywnie na smak - ale co najważniejsze, nie były wymagające w kwestii samego dbania o nie.
Chociaż rośliny nie były jedyną zawartością koszyka, które miał dostarczyć. Zdrowie zabójców w końcu było czymś istotnym - mieszanki, które przygotowywali wraz z innymi zielarzami miały pomagać na ich zdrowie i wytrzymałość, ale i regenerację ciała po treningach. Niektóre suszone mieszanki mogły być z łatwością wkomponowane w posiłki, zapewniając dodatkową pomoc dla organizmu.
Hałas z samej kuchni wskazywał na zmywanie przez kogoś naczyń - chociaż może było już dawno po czasie posiłków? Przystanął przy drzwiach, obawiając się że w kuchni mogło być znacznie więcej osób niż by chciał. Wolał, aby nikogo tam nie było - ale jednocześnie, komuś musiał przekazać informacje o zostawianych roślinach, prawda? Tak, aby odpowiednio były zadbane i użytkowane, aby wydobyć jak najwięcej z samych roślin...
Kiedy drzwi się uchyliły i stanęła w nich znajoma twarz, Fukuro delikatnie się ukłonił. Nie pamiętał imienia kobiety, nie wydawało mu się, aby kiedykolwiek wymienili więcej niż kilka zdań, a jednocześnie widywał ją w tym miejscu. Był w stanie określić, kim dokładnie była.
- Zostałem poproszony o przyniesienie ziół i kilku roślin - powiedział cicho, wyjaśniając swoje pojawienie się w tym miejscu. - Wszystko mogę pomóc rozłożyć i wyjaśnić właściwości, i do czego najlepiej ich używać. Niektóre będą idealne do długiego gotowania, a inne lepiej dodać pod koniec procesu gotowania... - wyjaśnił, wciąż bardzo cicho, wbijając wzrok w ziemię, kiedy wchodził do pomieszczenia, w końcu wpuszczony do samej kuchni, czekając na wskazanie miejsca, w którym mógł rozstawić donice z samymi roślinami.
Z dbałością i ostrożnością, rozłożył wszystko w wolnym miejscu, w którym miał nadzieję, że będzie dobre nasłonecznienie dla roślin. Upewniał się kilkukrotnie, że donice stały stabilnie - że będą miały zarówno cień, jak i odpowiednią ilość słońca, ale i przystąpił do sprawdzenia, czy na pewno były dobrze zasadzone. Urwał kilka liści, które uznał za słabe lub kiedy widział, że ktoś posadził w samej donicy zbyt wiele i mogło to wpłynąć negatywnie na roślinę w późniejszym czasie.
- Mogę zapisać dla ciebie wszystkie najważniejsze informacje odnośnie tych roślin, jeśli nie rozpoznajesz niektórych - zaproponował, nie odrywając wzroku nawet na moment od donic.
dialog #7d9360
Od rana zdążyła już przygotować śniadanie, uprać i rozwiesić futony i zimowe kołdry. Wyciągnęła również te letnie, tak by mieszkający tu zabójcy nie musieli się tym zajmować. Dosłownie parę minut temu wróciła do kuchni, by sprzątnąć po śniadaniu i co ważniejsze zacząć się szykować do robienia obiadu.
W tym celu czekała aż na nowo rozpalą się drwa w glinianych piecach, a także zagotuje duży kocioł wody. W tym czasie myła naczynia, które przez ten czas zdążą wyschnąć do obiadu. Zwłaszcza, że w kuchni panowało coś, co ktoś określiłby mianem „małego ukropu” i otwarte okna wcale nie sprawiały, że w pomieszczeniu było chłodniej.
- Ktoś czeka przy drzwiach – usłyszała i podniosła głowę znad dużej bali w której miała dosłownie dwie miski do umycia. Wycierając dłonie w fartuch podeszła do drzwi, za którymi dostrzegła Fukuro. Lekko się zarumieniła na jego widok, ale zaraz również delikatnie się ukłoniła.
- Och… nic mi nie mówiono o tym– zmartwiła się, chociaż zaraz wskazała miejsce, w którym chłopak mógł postawić koszyk. – Będę bardzo wdzięczna za pomoc, nie wszystkie z tych ziół rozpoznaje. Poza tym przyda się je pewnie trochę ususzyć.
Podążyła za chłopakiem do lady na której zaczął rozkładać wcześniej wspomniane zioła. Te najbardziej podstawowe i typowe do doprawiania potraf rozpoznawała. W końcu jaka byłaby z niej kucharka, gdyby żadnych nie znała? Niemniej, było kilka takich, które nic jej nie mówiły.
Splotła za sobą ręce i obserwowała młodzieńca przy pracy. Podziwiała zręczność jego dłoni i ich delikatność, gdy zajmował się tymi kruchymi istotkami.
- Co? Ach tak… będę wdzięczna gdybyś mi to… zapisał. – Oczywiście że umiała czytać. Jedynie nie przepadała za tym. – Och, gdzie moje maniery? Jestem Aoki Minato, kucharka… nie wiem czy zostaliśmy sobie kiedykolwiek przedstawieni.
Zaśmiała się z wyraźnym zakłopotaniem.
- Zepnę i zawieszę je do ususzenia - powiedział cicho, bardziej oznajmiając niż oferując się z pomocą. W końcu dla niego nie było to dużo więcej czasu do spędzenia nad roślinami.
Odsunął się na krok, tak aby dziewczyna miała dobry widok na to, co przyniósł do kuchni. Starał się jak najbardziej nie wchodzić w jej przestrzeń osobistą - jakby podobny czyn miał go oparzyć. Albo ją. Zachowywał dystans, a nawet kiedy się odzywał jego głos było łatwo przeoczyć, kiedy nie wytężyło się słuchu.
- Możesz wskazać mi, które rośliny rozpoznajesz? - poprosił, nie chcąc przeprowadzać kobiety przez każdą z doniczek po kolei, wiedząc samemu doskonale, że mógł opowiadać o nich godzinami - a miał świadomość, że kobieta mogła nie mieć tyle czasu, szczególnie w kuchni, pomiędzy posiłkami. Choć sam zaczął powoli czuć, że musiał zapomnieć dzisiaj o śniadaniu.
- Przygotuję notatki, jeśli będziesz miała zapytania lub o czymś zapomnisz, możesz zawsze później napisać do mnie, postaram się odpowiedzieć na wszystkie pytania - mówił spokojnie, sprawnie dzieląc rośliny i upewniając się, że nie odrywał zbyt wiele ich. Choć prawdziwą sprawność w działaniu pokazał dopiero, kiedy sięgnął do swojej torby, wyciągając kawałek nitki i niewielki nożyk, a po tym układając rośliny w pęki gotowe do zawieszenia i ususzenia.
Słysząc jednak zakłopotanie kobiety, zetknął na nią, odrywając się od zajęcia na moment, aby odwzajemnić ukłon - choć ten jego można było dostrzec, że był głębszy, kiedy tylko dosłyszał nazwisko kucharki.
- Fukurō, Ne zielarz - odpowiedział cicho, wierząc że wcześniej nie było ani okazji, ani potrzeby, aby poznać imię kobiety, która teraz otworzyła mu drzwi i której miał wyjaśnić działania roślin, które przyniósł.
Po tym wrócił ponownie do wiązania pęków.
- Korzonki tej rośliny doskonale nadają się również do bulionu. Wygotowane, nie są zbyt przyjemne do przełknięcia... Ale ich właściwości pomagają wchłaniać wszystko co dobre z samego bulionu. Liście za to nadają się na napar, działają pobudzająco... - tłumaczył, sięgając po jedną z roślin, których kobieta miała nie rozpoznawać. - Tej nie będę ususzał, można to zrobić ale po tym jak stracić pąki. Można je zebrać i również dodać do zupy, są słodkawe w smaku. Nie mają wielu walorów poza tymi smakowymi. Ich zapach jest bardzo intensywny, kiedy rozkwitną... - powiedział, nachylając się do doniczki, o której mówił. - Jutro lub pojutrze powinny się otworzyć, mają bardzo słodki zapach... Ostrzegam, abyś się nie zdziwiła podczas pracy - wyjaśnił, po tym sięgając po kolejną roślinę. - Ich smak jest bardzo gorzki... Właściwie całej rośliny. Ale wspomaga trawienie strączków i działa na zdrowie, zapobiega przeziębieniom... Chociaż ich zapach jest bardzo rześki - tłumaczył, ostrożnie przeżuwając doniczkę z rośliną, o której mówił.
dialog #7d9360
Nie możesz odpowiadać w tematach