- Cóż, panie samuraju, może pójdziemy razem obok świątyni Inari? Możesz zobaczyć, jak karmię lisy. To jedno z moich codziennych rytuałów – zaproponowałam, starając się wyciągnąć go ze środka.
Razem ruszyliśmy w kierunku malutkiej kaplicy, gdzie trzymałam pokarm dla moich lisów. Wciąż czułam na sobie jego zimne spojrzenie. Starając się skupić na codziennym rytuale, powoli wysypałam jedzenie dla moich lisów. Ich futra błyszczały w porannym świetle, a ich oczy świeciły się ciekawością, gdy podchodzili, by zjeść.
- To moje wiernie towarzystwo. Często przychodzą rano, a ja staram się zaoferować im trochę jedzenia – wyjaśniłam, starając się zachować naturalność, choć wciąż czułam napięcie. Chciałam pokazać mu, że to ja tu rządzę, nawet jeśli tylko w świątyni Inari.- Skąd pan samuraj przybył? – zapytałam, próbując złagodzić atmosferę. Moje pytanie wydawało się delikatne, ale równocześnie byłam ciekawa, co go sprowadziło właśnie do tej świątyni.
Serce biło mi gwałtownie, ale postanowiłam skoncentrować się na jednym z moich ulubionych zajęć – zabawie z lisami. Moje małe przyjaciółki zaczęły skradać się z krzaków. Lisice zbliżyły się do jedzenia, śmiałe i jednocześnie pełne wdzięku. Słyszałam ich ciche skowytanie, które przypominało melodię. Złapałam jednego z lisów, który zbliżył się bardziej niż zwykle. Jego futro było miękkie pod moimi palcami, a on sam wydawał się być zadowolony z uwagi.
- Panie, czy wierzysz, że lisy są posłańcami bogów? – zapytałam go niewinnie, starając się zapanować nad swoim dreszczem w głosie. – Ja tak. Mają coś magicznego w sobie. - W międzyczasie, lisie zabawy trwały w najlepsze. Zwierzaki podrywały się na tylnych łapach, biegały między drzewami, a ich ciekawość sprawiała, że otaczający nas świat wydawał się miejscem pełnym cudów. - Patrz, jak cudownie się bawią! – zawołałam z uśmiechem, choć wciąż z dreszczem w głosie. Byłam zdeterminowana, by pokazać mu, że to, co robię tutaj, ma sens dla mnie, nawet jeśli on tego nie rozumie.
- Karmienie lisów? - westchnął z niechęcią, unikając odpowiedzi na pytanie o swoje pochodzenie. - Co to za zbędne zabawy. Lisy nie przynoszą błogosławieństwa, a tym bardziej nie są posłańcami bogów - Jego słowa wypełniła chłodna pewność siebie. Kagari wstał z kamiennej ławy, ignorując subtelne drżenie dłoni Haruki. Ruszył w kierunku wyjścia ze świątyni, a jej pytania próbował zepchnąć na drugi plan. - Nie bawią mnie te gadki o magicznych zwierzętach. Mam ważniejsze sprawy niż karmienie dzikich lisów. – Odpowiadał z niezachwianą pewnością, jakby próbując odcisnąć na niej swoje zdanie.
Nie zwrócił uwagi na urok lisich popisów, ale jego spojrzenie momentami przeskakiwało na dziewczynę. Każda próba wciągnięcia go w świat rytuałów wydawała się daremna.
- Nie jestem tu dla zabawy ani rozrywki - Odrzekł ostro, zimnym spojrzeniem przecinając wrażliwość jej przekonań. Jego cienie rzucone przez promienie wschodzącego słońca tworzyły kontrast z blaskiem kapliczki.
Po chwili, zdając sobie sprawę, że nie ma sensu kontynuować tej wymiany słów, Kagari postanowił zakończyć tę rozmowę. Nie czekał na odpowiedź, odwrócił się i zdecydowanym krokiem opuścił świątynię. Jego sylwetka stopniowo rozmywała się w mglistej atmosferze.
Ale zanim wyszedł, rzucił kilka ostatnich słów, zimnym tonem:
- Będę musiał wrócić tu kiedyś. Może znajdę coś więcej niż dziecko bawiące się z lisami. – Dodał chytrze, uśmiechając się przy tym tajemniczo i groźnie. Z dźwiękiem zamykających się drzwi atmosfera świątyni wróciła do spokoju.
z/t
- On może być twardy, ale nie rozumie piękna w prostych rzeczach - Skierowałam te słowa do nikogo konkretnego, ale lisice zdawały się przytakiwać, skacząc wokół mnie. Zdecydowałam się wyjść z kaplicy, gdzie powitało mnie świeże powietrze i chłodna bryza. Lisice towarzyszyły mi na każdym kroku, a ich szorstkie futro przypominało mi o ich prawdziwej, dzikiej naturze. Nagle zatrzymałam się, zastanawiając się, czy decyzja Kagari o powrocie kiedyś tutaj była tylko pustym zagrożeniem czy może jednak miała w tym jakiś głębszy sens.
Kiwnęłam delikatnie głową, spoglądając na miejsce, gdzie ten dziwny samuraj trzymał mnie mocno za ramię. Moje dłonie, jakby same z siebie, musnęły to miejsce, jakby sprawdzając, czy to na pewno było prawdziwe. Czułam jeszcze chłód jego dłoni. Czy to możliwe, żeby coś takiego mogło mi się podobać?
Zawstydzenie przeszyło mnie jak błyskawica, a rumieńce na moich policzkach były trudne do ukrycia. Jak mogłam pozwolić sobie na takie myśli? Byłam kapłanką miko, oddaną służbie i modlitwie, a teraz myśli o obcym samuraju zakradły się do mojej głowy. Rozterki mnie ogarnęły, a moje kroki stawały się coraz bardziej niepewne. Jako kapłanka, czułam się jakby winna zdrady, nawet jeśli to były tylko myśli. W głębi duszy czułam się okropnie zawstydzona, bałam się, że ktoś może przeczytać moje myśli.
Wtedy przyszedł mój moment na beztroskie zabawy z lisami, które skakały wokół mnie, unosząc kolorowe liście w powietrzu. Ich radość wciągnęła mnie, przerywając szarą rzeczywistość. Chwilę tańczyłam z nimi, ignorując myśli o tym dziwnym, tajemniczym samuraju, tak jakby był tylko dalekim wspomnieniem. W końcu, opuściłam świątynię razem z lisami. Mimo modlitw i chwilowej ucieczki w zabawę, myśli o nim towarzyszyły mi jak uparty cień. Jego słowa i dotyk zostawiły niewidzialny ślad w moim sercu, trudny do wymazania.
z tematu
Siedziałam na tatami, przysłuchując się cichym szeptom młodszych kapłanek zgromadzonych w głównej sali. Delikatne promienie porannego słońca wpadały przez papierowe drzwi shoji, malując delikatne wzory na drewnianej podłodze. Westchnęłam cicho, przywołując je do porządku.
- Miyu, ty i Yuki zajmiecie się sprzątaniem głównej sali. Nie zapomnijcie o dokładnym umyciu podłogi i uporządkowaniu zwojów. Hanami, ty natomiast pójdziesz do ogrodu i zajmiesz się zrywaniem świeżych kwiatów na ofiary. – rozdałam im obowiązki, aby nie hałasowały.
Młode kapłanki skinęły głowami, a ich białe kimona zawirowały wokół nich jak delikatne płatki wiosennych kwiatów. Obserwując je, poczułam delikatne ukłucie nostalgii. Przypomniałam sobie swoje własne początki tutaj. Byłam jeszcze dzieckiem, gdy po raz pierwszy przekroczyłam próg tej świątyni. Strach przed nieznanym mieszał się z tęsknotą za rodziną. Nikt mi wtedy nie tłumaczył, co dokładnie mam robić, a starsze kapłanki były surowe i wymagające. Nie znałam innego życia, ale tęskniłam za tym, co widziałam u rodzin odwiedzających nas na modły. Czasami zastanawiałam się, czy kiedyś sama będę miała rodzinę… Ostatnie wydarzenia nie dawały mi wielu nadziei, że spotkam kogoś wartego mojej uwagi. Eh, wszyscy samuraje byli szorstcy i pachnieli krwią.
Wstałam z miejsca, przeciągając się delikatnie. Przez papierowe drzwi do sali wpadał zapach świeżego powietrza i kwitnących kwiatów. Przeszłam przez dziedziniec, skierowując się do małej kapliczki stojącej na skraju chramu. Kamienna figurka lisa, symbol bogini Inari, czekała tam na mnie, pokryta delikatnym osadem kurzu i mchu. Wzięłam wiadro z wodą i miękką szmatkę, zaczynając delikatnie czyścić kamień, a potem przygotowałam dary – świeże ryżowe kulki, sake i bukiety polnych kwiatów. Złożyłam je przed figurką, składając ręce do modlitwy.
- Inari-sama - wyszeptałam, zamykając oczy - niech Twoja opieka zawsze nas otacza, a nasze serca będą pełne wdzięczności.
Tymi słowami chciałam oczyścić się z niedobrych wspomnień i doświadczeń. Nikomu nie powiedziałam co się stało, ale sama winiłam siebie za opuszczenie gardy. Inari nigdy mnie nie ukarała, ale chyba nie oszukałam samej bogini lisów?! Czasami wydawało mi się, że nie jestem aż taką niezdarą, jak sobie wmawiałam.
Poprawiłam jasne włoski, które rozwiewał wiatr. Przypomniało mi się, że demony nie mogły tak jak ja cieszyć się blaskiem spokojnego poranka. Współczułam im… o ile rzeczywiście istniały.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
„Samurai” pomyślałam, zaniepokojona, choć nie dałam tego po sobie poznać. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić. Ten mężczyzna wyglądał na bardziej opanowanego, ale ostrożność stała się moją drugą naturą. Obserwowałam go ukradkiem, kiedy klękał przed kapliczką i składał ręce do modlitwy. Wykonał pojedyncze klaśnięcie, a ja w tym czasie kończyłam swoje własne modły. Kiedy skończył, zauważyłam, jak wyciąga z tobołka drewnianą figurkę lisa i kładzie ją obok moich darów. Jego gest, pełen szacunku i oddania, przykuł moją uwagę.
- Dziękuję w imieniu bogini za ten piękny dar – powiedziałam piskliwiej niż bym tego chciała, składając dłonie przed sobą i delikatnie pochylając głowę w geście wdzięczności do Jina. - Figurka lisa jest wyjątkowo starannie wykonana. Jesteś panie może wyznawcą Inari-sama? – zapytałam ledwo kryjąc ekscytacje. Bardzo dawno temu spotkałam kogoś kto także kochał lisy tak jak ja, ale od tego czasu nigdy mnie już nie odwiedził. Pani Inari była boginią głównie rolników oraz kobiet, więc wojownik odwiedzający jej domene lekko mnie zdziwił. No i ta śliczna drewniana zabawka, posążek… ciekawe czy zrobił to własnoręcznie? Mimo wcześniejszych obaw, jego obecność zaczynała mnie intrygować. Być może był kimś więcej niż tylko szorstkim, pomiatającym kapłankami samurajem. Był młodszy niż ci, którzy zwykle sprawiali nam kłopoty, więc może świat nie zdążył go zepsuć.
Gdy tylko wypowiedziałam swoje pytanie, natychmiast poczułam lekki niepokój. Chciałam zapytać go o powód odwiedzin, ale coś w moim wnętrzu kazało mi powstrzymać się przed zbytnim wścibstwem. To była jego osobista sprawa, a moja ciekawość nie powinna jej zakłócać. Ostatecznie zdecydowałam się na milczenie, pozwalając, by to on pierwszy zabrał głos, jeśli tylko zechce.
- Ofiarowała mi ją pewna… znajoma – zaczął tłumaczyć kapłance - natomiast ja uznałem, że lepszym miejscem niż mój tobołek będzie świątynia związana z Inari. – Dodał po chwili, niemalże natychmiast. Przez chwilę zatopił wzrok w drewnianym dziele, myślami ponownie na moment uciekając gdzieś hen daleko. Kilka sekund totalnie się wyłączył z dopiero co rozpoczętej rozmowy. Szybko jednak powrócił na ziemię, potrząsnął lekko głową i znów się wypowiedział.
- Wiara nie jest raczej moją cnotą. Ale cóż, może Inari-sama mnie usłyszy i sprawi, że uwierzę? – Powiedział, zdanie kierując raczej w eter aniżeli bezpośrednio do Sayuri. Czy bogini wykonała już pierwszy krok w celu nawrócenia samuraja na jej wiarę?
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
- Wiara to delikatna nić, która łączy nas z czymś większym… aaa przynajmniej tak mówi nam przełożona! – powiedziałam, zawstydzona, ale potem już od siebie dodałam - Może ta tylko figurka, ale nie można ignorować powodów, które przywiodły cię tutaj, do naszej świątyni. Inari-sama słyszy każde modlitwy, nawet te najbardziej nieśmiałe i wątpliwe. Twoje słowa nie zginą w eterze. Czasami odpowiedzi przychodzą w sposób, którego się nie spodziewamy, a w najgorszym razie słyszą je tacy jak ja, kapłanki. Zawsze staramy się pomagać ludziom w imieniu naszej pani. Jeśli potrzebujesz specjalnego błogosławieństwa, mogę je dla ciebie wykonać.
Złożyłam ręce w modlitewnym geście, ponownie skłaniając głowę. Nie tylko jego strój i broń, ale również sposób, w jaki się poruszał i mówił, świadczyły o jego przeszkoleniu i doświadczeniu w walce. Wiedziałam, że samurajowie niosą ze sobą wiele ciężarów – nie tylko tych fizycznych, ale i mentalnych.
- W świątyni Inari oferujemy nie tylko miejsce modlitwy, ale również rytuały oczyszczenia, które mogą przynieść ulgę zarówno ciału, jak i duszy – nalegałam. Chyba po części chciałam sobie przypomnieć jak to jest być Moriko pełną parą. W moich myślach pojawił się obraz ceremonialnej kąpieli w świątynnych gorących źródłach, które były znane ze swoich leczniczych właściwości. W połączeniu z odpowiednimi modlitwami i kadzidłami, mogły one przynieść głębokie oczyszczenie i spokój. I być może towarzyszyłyby nam w tym lisy! No ale są też mniej czasochłonne rytuały, jak okadzenie dymem czy podzielenie się posiłkiem w kaplicy. Czułam, że nie mogę tego mężczyzny ot tak zostawić.
- A cóż to za rytały? Czy możesz mi o nich powiedzieć coś więcej? Zapytał zaciekawiony, mając nadzieję na poznanie szczegółów.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
– Zaczynamy od kąpieli oczyszczającej w gorących źródłach, które znajdują się na terenie świątyni. Woda, z którą mamy do czynienia, jest uświęcona i posiada właściwości lecznicze, przynosząc ulgę zmęczonemu ciału. – Spojrzałam na niego uważnie, próbując odczytać jego reakcję. – Następnie przystępujemy do modlitw przy dźwiękach specjalnie dobranych dzownków. Ich lekkie brzmienie wprawia nas w stan medytacji, pomagając skupić myśli i otworzyć umysł na błogosławieństwo Inari-sama. – Zrobiłam krok do przodu, niemalże szepcząc: – W twoim przypadku, wojowniku, taki rytuał może przynieść oczyszczenie z lęków, które towarzyszą ci w twojej nieustającej walce. Inari-sama słynie z opieki nad tymi, którzy potrzebują wsparcia! – tłumaczyłam w ekscytacji, gdyż dawno nie miałam okazji brać bezpośredniego udziału w rytuałach mojej pani. Zboczyłam ze ścieżki i czułam, iż sama mogę się w ten sposób odkupić, wrócić do łask Bogini Lisicy. Poza tym chyba za dobrze się bawiłam widząc tego młodego mężczyznę, gdyż zwykle tacy jak on palili buraka albo bali się, że obrzędy prowadzone przez kobietę jakoś ich skalają.
Zachichotałam, humor od razu mi się poprawił.
Zrobiłam krok w stronę kaplicy, wskazując mu wnętrze. – Jeśli masz ochotę, możesz zatrzymać się na chwilę w kaplicy i zjeść coś na wzmocnienie. Przygotowałam różowe onigiri, które często podajemy pielgrzymom. To drobna przekąska, ale może dodać ci sił przed dalszą drogą.
Wróciłam myślami do chwili, kiedy pojawił się inny wojownik, samuraj Minesawa. Jego wizyta była równie niespodziewana, a jego obecność pozostawiła ślad w mojej pamięci. Zastanawiałam się, czy powinnam zapytać Jina, czy zna tego człowieka. Obaj wydawali się należeć do podobnego świata – świata nieustającej walki, w którym wiara była trudna do utrzymania. Jednak obawiałam się, że mogłabym wzbudzić niepotrzebne wspomnienia lub wprowadzić go w zakłopotanie. Może lepiej zostawić to pytanie na później, jeśli rozmowa potoczy się w odpowiednim kierunku?
– Nazywam się Sayuri. Mój przydomek, czyli Haruki pochodzi od pory roku w której się… urodziłam – a właściwie zostałam znaleziona w kaplicy – ale możesz używać mojego imienia panie.
- A jest pakiet bez kąpieli? - Podczas zadawania tego pytania dało się usłyszeć, że głos mu się troszkę łamał. Cóż, było to dla niego coś nowego zatem nie ma co się dziwić..
- O, ta opcja z posiłkiem brzmi… Odpowiednio Dodał gdy usłyszał o poczęstunku. Nie był co prawda jakoś szczególnie głodny, jednak szukał punktu zaczepienia, który pozwoliłby zażegnać temat kąpieli i pozwolić mu się wykręcić z tej stresującej i wstydliwej sytuacji, w którą niewątpliwie został wplątany. Oj tego się dzisiejszego poranka nie spodziewał.
- Miło mi Cię poznać. Odpowiedział niemalże natychmiast, posyłając delikatnie wstydliwy uśmiech. - Jestem Tokage Jin. Odwzajemnił gest po czym korzystając z okazji zdecydował się na dopytanie o pewne fakty, związane z organizacją, do której należał. - Nie wydarzyło się tutaj może ostatnio nic… nadnaturalnie ciekawego? – Zapytał. Szybko sobie uświadomił, że to świątynia, więc coś, co na wsi może być niecodzienne, tutaj może zdarzać się częściej. W związku z tym zdecydował się na delikatne uzupełnienie - - … coś niekoniecznie związanego z łaską i błogosławieństwami Inari?
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
- Oczywiście - odpowiedziałam miękko, skłaniając głowę w geście zrozumienia. - Pakiet bez kąpieli jest jak najbardziej dostępny. – zaśmiałam się lekko, nie z niego ale z sytuacji. Chyba dopięłam swego i go trochę zawstydziłam. A nie miałam nic złego na myśli! Ruszyłam przodem, prowadząc go do niewielkiej altanki przy kaplicy, gdzie na kamiennym stole już czekały naczynia z herbatą. Zastanawiając się nad jego pytaniem, ożywiłam wspomnienia o dziwnych zdarzeniach, które miały miejsce w okolicy. Demony, niepokojące cienie w nocy, dziwne odgłosy – nie były one obce w tej erze. Może to, co zauważył Jin, miało związek z tym, co ja sama widziałam?
- Jeśli chodzi o coś nadnaturalnego… - zaczęłam, siadając obok niego i zaczynając podawać onigiri - to rzeczywiście, ostatnio pojawiło się kilka niepokojących znaków. Słyszałam, że w okolicy widziano dziwne postacie, a nocą czasem słychać odgłosy, których nie potrafię wyjaśnić. Nie jest to coś, co zdarza się na co dzień, nawet tutaj. Może to mieć związek z demonami – odpowiedziałam, ale nie do końca sama wierzyłam w istnienie demonów. Mówili mu o tym ludzi, ale ja ich nigdy nie spotkałam. Może miałam szczęście, kto wie? Póki co skrzywdzili mnie tylko ci, co mówili że walczą z demonami, o ironio losu.
Kiedy tak rozmawialiśmy, wspomnienia powróciły do mnie niespodziewanie, jak cichy wiatr przynoszący zapach kwitnących wiśni. Pamiętam, jak pewnej nocy, w blasku księżyca, ujrzałam postać, która nie była do końca człowiekiem. Jej długie, jasne włosy lśniły w świetle, a oczy błyszczały niczym gwiazdy. Wiedziałam, że to kobieta-lis – jedno z wcieleń, jakie Inari-sama przyjmuje, by pojawić się w naszym świecie. Była piękna i przerażająca zarazem, a jej obecność napełniła mnie uczuciem, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam – mieszaniną podziwu i trwogi. Uznałam ją z automatu za moją panią… nie śmiałabym jej zdradzić. Nie wiedziałam do końca czy powinnam mówić…
Spojrzałam na Jina z zamyśleniem, czując, że muszę zadać to pytanie, choć było ono pełne wątpliwości. – Um, Panie Jin - zaczęłam ostrożnie, - czy bogów, takich jak Inari-sama, również uznaje się za demony? Widziałam kiedyś kobietę-lisa… jej obecność była potężna i nie z tego świata….
- Cóż, noc jest pełna niebezpieczeństw dla każdego. Nawet dla samurajów. Warto unikać jej i pozostać w domu… lub świątyni. - Zasugerował prezentując całkiem poważną minę. Nieoczekiwanie sprawa przybrała jeszcze ciekawszy obrót. Tokage zastanowił się przez chwilę. Nie wierzył, że jakikolwiek Bóg mógłby przybrać ludzką postać i odwiedzić swoją świątynie i kapłankę. W ogóle nie wierzył w tych bogów, bo kto by pozwolił aby na świecie działy się takie okropieństwa? Chętnie by to powiedział, jednak nie zamierzał podważać wiary i sposobu życia dopiero co poznanej osoby.
- Nie spotkałem nigdy prawdziwego Boga twarzą w twarz. - Rozpoczął wypowiedź. Westchnął, próbując zebrać myśli. - Demony niestety tak. Nie wiem czy i jak odwiedza ludzi Inari-sama, jednak jeśli zdarzy Ci się jeszcze raz spotkać z bytem, który ją przypomina to uważaj. Są sposoby, aby odróżnić demony. – Sięgnął do jednej z wewnętrznych kieszeni, wyciągając z niej dwie malutkie gałązki wisterii. - Demony nienawidzą tej rośliny. Jeśli są będziesz mieć szansa, że Cię zaatakują są mniejsze. Ale nie zerowe. Dodatkowo boją się światła słonecznego. Tego odbitego od księżyca jednak już nie. Wytłumaczył dogłębnie. Była to dość podstawowa wiedza, jednak nie każdy miał o niej pojęcie. Być może te informacje kiedyś ocalą życie Sayuri lub komuś, komu przekaże je dalej.
- Czy ta kobieta lis pojawiła się nocą? Jeśli tak to możliwe, że to demon. – Zapytał po swoich wytłumaczeniach. Nim pozwolił jednak na nie odpowiedzieć, dorzucił szybko odpowiedź na pytanie, które padło na samym początku. - Tak długo jak Inari-sama nie będzie jeść ludzi to będzie znaczyło, że nie jest demonem. Wszystkie muszą się żywić. Nami, ludźmi. – Po tych słowach podał kobiecie jedną z małych gałązek wisterii - Dlatego proszę, uważaj na obcych. Szczególnie nocą.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Kiedy Jin podał mi gałązkę wisterii, przyjęłam ją delikatnie, choć w głębi serca miałam pewne wątpliwości co do tych demonów, które tak bardzo przerażają innych. Czy naprawdę istnieją byty, które żywią się ludźmi? Trudno mi w to uwierzyć, gdy w sercu mam obraz Inari-sama – pełnej łaski, piękna i dobroci. Ale przecież nie mogłam tego powiedzieć na głos, prawda? Szanuję to, w co wierzy Jin, i doceniam jego troskę. Uśmiechnęłam się do niego łagodnie.
- Jin-san, najadłeś się już do syta? - zapytałam z nutą troski, choć w duchu chciałam, by poczuł się tutaj jak w domu. - Jeśli jesteś gotowy, mogę cię zaprowadzić do świątyni na okadzenie. To szybki rytuał, ale naprawdę potężny! Pozwoli ci oczyścić umysł i ciało - machnęłam ręką aby go namówić, nie było możliwości odmowy gdy brałam sprawy w swoje ręce! - Aby ochroniło cie także od tego zagrożenia ze strony demonów... czy myślisz, że gdybym użyła w kadzidle proszku z wisteri, to by ci to pomogło?
Czekałam na jego odpowiedź, uśmiechając się do siebie w duchu. Czułam się jak mały lisek, który właśnie zaproponował mu coś wyjątkowego. Byłam gotowa poprowadzić go przez naszą świątynię, pokazując mu te małe, magiczne rytuały, które mnie zwykle przynosiły spokój i radość. Od dziecka napatrzyłam się na nie tyle, że znałam każdy krok na pamięć. Idąc, jeżeli szedł za mną, mówiłam dalej. - Gdyby moja pani okazała się demonem... nie wiem co bym zrobiła. Służę jej tak długo... czy są demony, które zabijają tylko tych, którzy na to zasługują?
- Tak. Było bardzo pyszne. Dziękuję. Odpowiedział na zapytanie kapłanki. Złożył ręce i delikatnie ukłonił głowę w geście podziękowania. Wstał i zgodził się na udanie się w miejsce, w którym miał być wykonany dalszy etap rytuału. Słysząc o proszku z wisterii początkowo chciał się zgodzić. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że taki zapach zdradzi go i sprawi, że demony będą uciekać. Gdyby był normalnym człowiekiem chętnie by na to przystał, jednak jako zabójca demonów wolał pozostać w ukryciu na tyle ile to możliwe, aby zaatakować demona znienacka, próbując zakończyć walkę zanim zacznie się na dobre.
- Brzmi to świetnie, ale niestety wolałbym uniknąć pachnienia takim zapachem. – Nie zgodził się, natychmiast tłumacząc. - Jeden kwiat wisterii w kieszeni to słaby zapach, czasem ciężko wyczuwalny i dość pospolity. Okadzenie się tym zapachem sprawi, że pozostanie ona moim ubraniu i ciele na dłużej, a tego… Cóż, wolałbym uniknąć. Bo wiesz… – Lewą ręką sięgnął w kierunku katany przy jego pasie. Delikatnie wyciągnął kawałek broni, ukazując kobiecie ostrze jasno pomarańczowego koloru, które było przeplatane cienkimi, czarnymi pasami. Nawet dla osoby, która nie ma wiedzy jasne było, że normalne ostrza nie mają takiej barwy. - Na co dzień zajmuje się tym, w co Ty nie wierzysz. – Przyznał się do bycia zabójcą demonów. Ukrywał te informację już jakiś czas, jednak nie widział powodu dla którego miałby się nie podzielić z kapłanką tą wiedzą.
- Doceniam Twój pomysł, jest świetny ale… No nie w tych okolicznościach. - Dorzucił na koniec ostatecznie odrzucając te ideę, która nie była wcale taka zła, jednak w tej sytuacji nie należało się kierować tym pomysłem.
- Myślę jednak, że gdyby zjawił się u was ktoś, kto lęka się demonów to dla niego taki rytuał będzie idealny! – Zasugerował. Gdy temat zszedł ponownie na Inari-sama i fakt tego czy jest demonem czy nie, wysłuchał uważnie do końca nim cokolwiek powiedział. Dodatkowo odpowiadał wolno, aby każde słowo, które wyszło z jego ust było przemyślane i rozsądne.
- Pozostaje nam zatem żyć w nadziei, że Inari-sama nie jest potworem, a bóstwem, które faktycznie pomaga innym. – Mówiąc te słowa uśmiechał się delikatnie, próbując poprawić delikatnie atmosferę. - A kto Twoim zdaniem zasługuje na śmierć? – Zapytał, zerkając tym razem poważniej. No właśnie. Kto powinien zginąć a kto żyć? Kiedy zabijanie innych jest dozwolone a kiedy zabronione?
- Spotkałem demony, które miały swoje upodobania, na przykład przestępców. Jednak po zabiciu ich nadal zjadali ich ciała i pili krew. Czy w takim razie są usprawiedliwieni czy nie? – Dorzucił na koniec przypominając sobie o demonicznym wilku, którego spotkał za dzieciaka.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Zarumieniłam się na te myśli, wiedząc, że nie wypada mi tak mówić. Ale… Czy naprawdę to takie złe, co myślę? Zastanawiałam się, czy Jin widzi to podobnie. Spojrzałam na niego, próbując wyczytać z jego twarzy, co on o tym wszystkim sądzi.
- A ty, Jin-san? – zapytałam w końcu, tonem cichym, ale wyraźnym. - Co uważasz za gorsze? Demony, które polują na złych ludzi, czy tych, którzy popełniają zbrodnie? Przestępców, którzy niszczą życie innych? - odważyłam się, ale najpierw chciałam zbadać grunt. Był takim miłym chłopcem, że nie chciałam go przestraszyć. Oby tylko nie pomyślał, że ja wspieram demony! Co to to nie, jeżeli istniały to były również przedstawicielami zła. Czułam, że pytam nie tylko z ciekawości, ale też dlatego, że chciałam zrozumieć. Demony to jedno – ale co z ludźmi, którzy są potworami w swoich sercach?
Inari i lisy lubiły robić sobie żarty, ale na pewno nie krzywdzić. Nie zabijały. Ich dowcipy nie były groźne i miały poprawić humor każdemu. No, może czasami też kogoś ukarać. Nawet starsze kapłanki nie lubiły wysuwać osądów, i nie robiłam tego także ja. To nie moja rola.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, gdy Jin odmówił okadzenia, tłumacząc to swoimi „zawodowymi obowiązkami.” Cóż, zabójca demonów ma swoje priorytety, a ja nie mam zamiaru mu w tym przeszkadzać. Ale wyobrażenie sobie go próbującego tropić demony, a jednocześnie pachnącego wisterią, jak jakaś kwitnąca łąka, było zbyt zabawne, żeby to zignorować. Zaśmiałam się lekko, próbując ukryć rozbawienie za wachlarzem.
- Och, Jin-san, nie wiedziałam, że demony uciekają przed wisterią szybciej niż przed ostrzem twojej katany - powiedziałam, lekko żartując. - W takim razie nie ma sensu się okadzać, jeśli nie chcesz pachnieć jak kwiatowa polana na polowaniu.
Patrzyłam na niego z błyskiem w oku, zastanawiając się, czy w ogóle potrzebuje jakiegokolwiek rytuału. Wydawał się być zadowolony z jedzenia i herbaty, a może to właśnie był jego sposób na „oczyszczenie” - napełnienie żołądka i kilka chwil w ciszy. - Wiesz, Jin-san, skoro nie okadzenie, to może jedyny rytuał, jakiego naprawdę potrzebujesz, to dobry posiłek? - mrugnęłam do niego. - Chociaż, jak się zastanowić… Może powinieneś spróbować „rytuału drzemki” po jedzeniu? To podobno świetnie wzmacnia ducha!
Zaśmiałam się znów, tym razem bardziej otwarcie, bo cała sytuacja zaczynała mnie naprawdę bawić. Było coś odświeżającego w Jinie – jego powaga kontrastowała z tym wszystkim, co zazwyczaj robimy w świątyni, a jednak jego szczerość i pragmatyzm miały w sobie coś ujmującego. Może nawet nieświadomie przeprowadzał własne rytuały, choćby i prostsze niż te nasze świątynne.
- Żadnego nie uważam za gorsze czy lepsze. – Odpowiedział, po krótkiej chwili namysłu. Podrapał się po podbródku przez dosłownie sekundę, po czym kontynuował wypowiedź. - Jestem z rodu samurajskiego. Może nadal nie przeżyłem zbyt wiele na tym świecie, jednak byłem świadkiem różnych rzeczy. Często widziałem jak mój ojciec skazuje przestępców i wymierza im karę. Można próbować kwalifikować zbrodnie i szukać tej, która jest gorsza bardziej lub mniej. To nie ma jednak sensu, bo w pewnym momencie zaczyna się myśleć, że taka kradzież to przecież nic w porównaniu z zabójstwem. Może to i prawda, ale kiedyś ta granica może się zatrzeć i coś, co uważa się za małe zło czy też przestępstwo, może stać się normą. A tego nie chcemy. Zło to zło i każde powinno być karane, tak jak to się dzieje teraz. – Takim oto wywodem przedstawił swoją opinię, zastanawiając się jednocześnie czy ma rację. Może się myli? Może dziecko, które kradnie jedzenie nie powinno zostać ukarane? Jeśli jednak nie pozna kary, to zrobi to znów – sprawiając w ten sposób, że sprzedawca nie otrzyma zapłaty, a przez to nie nakarmi swojej rodziny. Wtedy on popełni przestępstwo, aby zadbać o swoich najbliższych. Zatem czy zło to nieskończony łańcuch, który może zostać zerwany tylko za pomocą kar za te czyny? - Wybacz, troszkę odbiegłem od tematu… W każdym razie uważam każdego demona za zło, niezależnie czy poluje na przestępców czy nie. – Powiedział, po czym delikatnie poprawił włosy prawą ręką, lekko podczesując je pod górę, w ten sposób odkrywając czoło. Jednocześnie delikatnie się uśmiechnął, jakby tym gestem chciał sprawić, aby jego poprzednia wypowiedź była zapomniana lub szybko pominięta.
- Cóż, wydaje mi się, że każdy chętnie by najadł się, niezależnie od tego jak bogobojny jest. – Zażartował po raz kolejny odnośnie uwagi na temat rytuału posiłku. Słysząc od drzemce, w jego głowie przemknęła taka myśl. Nie był jednak na tyle śpiący aby musiał już teraz udać się na odpoczynek. Zamiast tego, w jego głowie pojawiło się pytanie, którego nie omieszkał nie przedstawić.
- Jak wiele takich rytuałów istnieje w waszej świątyni? Czy każdą codzienną czynność można nazwać rytuałem? – Zapytał, zerkając całkiem poważnie na stojącą przed nim kobietę. Zastanawiał się czy takie na przykład korzystanie z wychodka też było rytuałem, z którego mógłby skorzystać. W końcu te rytuały były ku czci Inari, zatem czy można się wypróżniać ku czci bóstwa? Nie zamierzał podać takiego przykładu i pozostawił go jedynie z swoim umyśle, jednak był ciekaw odpowiedzi. Gdy otrzymał odpowiedź, zaproponował:
- Na drzemkę nie mam ochoty, także dziękuję serdecznie. Nie mam jednak planów na najbliższy czas więc czy zechciałabyś zaprezentować mi swoje codzienne obowiązki? Chętnie bym dowiedział czym zajmują się kapłanki na co dzień. O ile to nie problem. – Jego idea była jak najbardziej podszyta zwykłą, ludzką ciekawością. W świątyni było sporo kobiet, które każdego dnia spędzały tutaj całe dnie toteż chciał się dowiedzieć czym się zajmują. A to, że towarzystwo Sayuri było przyjemne to dodatkowa sprawa. Miło było spędzić czas z kimś, kto nie doświadczał każdego dnia problemu z demonami i miał czas na inne rzeczy niż członkowie korpusu.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Czy to czyniło mnie... złą?!
– Wiesz, Jin-san, my kapłani mamy inną perspektywę na zło – zaczęłam powoli, otwierając oczy i patrząc na niego uważnie. – Ale nie mówię, że twoje spojrzenie jest błędne. Zastanawiam się tylko… czy zło naprawdę zawsze powinno być karane? – Uniosłam brew, bo temat ten zawsze budził we mnie pewne wątpliwości. – Oczywiście, przestępcy to jedno. Wiesz, ci, którzy krzywdzą innych z własnej woli. Czasem trudno jest nie widzieć ich jako demonów w ludzkiej skórze. Ale tym zajmuje się kto inny, prawda Jin-san? – Zamrugałam kilka razy, po czym z łobuzerskim uśmiechem spojrzałam na jego katany. – Ale to tylko moje myśli, kapłance nie wypada tak mówić, prawda? – Zaśmiałam się krótko, próbując rozładować powagę rozmowy. – Może właśnie dlatego nie jestem idealnym przykładem cnotliwej kapłanki.
Haha, no i wydało się... nieważne co sobie pomyśli. Oby tylko nie uznał, że teraz pora mnie skazać... wydaje się bardzo pewny swojego zdania o tym co jest złem. Każde pewnie chce wyplenić, gdy jest jeszcze małe, niewinne...
Zanim Jin skończył mówić, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Zainteresowanie rytuałami? Oczywiście!
– Och, Jin-san! Oczywiście, że to nie problem! – powiedziałam, z entuzjazmem, niemal podskakując na miejscu. – Jest tyle do zobaczenia! – Po chwili jednak dodałam, nieco bardziej tajemniczo: – Ale skoro nie masz ochoty na drzemkę, to mogę ci pokazać coś wyjątkowego... Chodź za mną!
Ja już wiedziałam, co przede wszystkim mu pokazać. Pewnie się tego nie spodziewał, ale to też należało do obowiązków kapłanek. Albo raczej do mojego obowiążku!
Po krótkim spacerze dotarliśmy do ukrytego ogrodu, w którym czekały na nas lisy. Były to duchowe strażniczki świątyni – białe, rude, czasem z plamkami szarości, jakby słońce i cień tańczyły na ich futrach. Ich oczy błyszczały niczym gwiazdy, kiedy tylko zorientowały się, że zbliżam się z koszykiem pełnym przysmaków.
– Ta-dam! – zawołałam radośnie, kiedy lisy zaczęły pojawiać się z krzaków i zarośli, zwracając uwagę na nas. – To jest mój ulubiony obowiązek – karmienie lisów w lasach wokół świątyni. Inari-sama kocha swoje lisy, więc dbamy o nie jak o skarb. Podałam Jinowi kawałek jedzenia z koszyka, zapraszając go gestem, by spróbował dołączyć do rytuału. – To może nie jest najbardziej "rytualne" zajęcie, jakie sobie wyobrażałeś, ale na pewno daje sporo radości, nie uważasz?
- Czasem to co wypada mówić nie ma znaczenia. Cieszę się, że jesteś szczera. – Odpowiedział gdy kobieta oznajmiła czego nie przystoi osobie duchownej. - Miło porozmawiać z kimś szczerym kto ma inne poglądy. – Dodał po chwili i podrapał się delikatnie prawą ręką po tylnej części szyi aby ponownie kontynuować. - Ludzie raczej boją się mówić co myślą przy samurajach, a Ci we własnym gronie raczej mają na takie sprawy podobne podejście. – Przyznał, następnie spuszczając delikatnie wzrok. Westchnął i dorzucił - … co nie znaczy, że to podejście jest poprawne. – Wypowiedział te słowa o wiele ciszej niż pozostałe, bardziej jakby mówił sam do siebie niż do Sayuri. Mimo to rozmówczyni mogła usłyszeć jego słowa. No chyba, że myślami uciekła gdzieś lub zatkała uszy.
Będąc już w ogrodzie, Tokage rozejrzał się z fascynacją przyglądając się całej roślinności jaka tam się znajdowała. Zamknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów czując ogromną ulgę. Może to był właśnie rytuał którego potrzebował? Chwila ciszy i spokoju w pięknym miejscu. Bez strachu, niebezpieczeństw i obaw. Jin wziął od kobiety troszkę jedzenia po czym delikatnie zbliżył się do lisów. Kucnął powoli. W lewej ręce trzymał większość przysmaków dla rudzielców i innych kolorowych koleżków i koleżanek. W prawej natomiast trzymał pojedynczy przysmak, który zamierzał poczęstować pierwszego odważnego zwierzaka. Zamierzał stopniowo dzielić się jedzonkiem tak, aby żaden z przedstawicieli gatunku lisiego nie poczuł się oszukany ani zignorowany.
- Może to i nie rytuał dla was, kapłanek. – Zaczął mówić. Wziął ponownie głęboki oddech a uśmiech nie znikał z jego ust. - Mi jednak tego było trzeba. Dziękuję. – Wymawiając te słowa zerkał na towarzyszkę posyłając do niej szczery, nieprzymuszony uśmiech. Właśnie taki spokój był czymś czego potrzebował. I czymś, czym chciałby podzielić się ze światem. Dlatego właśnie po chwili uśmiech osłabł, gdy zdał sobie sprawę, że nawet taka sielanka ma swój koniec a podzielenie się nią ze światem jest niemalże niemożliwe. Mimo to był pewien, że warto próbować.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Kiedy Jin podzielił się swoim uczuciem ulgi, mogłam tylko kiwnąć głową w pełnym zrozumienia geście. Dlatego wybrałam opiekę nad tymi zwierzętami, gdyż były uspokajające dla duszy i to każdego. Poczułam dumę, że mogłam mu pokazać ten mały wycinek mojego świata, tak różny od jego.
– Cieszę się, że to miejsce ci się podoba – powiedziałam cicho, patrząc na lisy, które obwąchiwały jego dłonie. – Dla mnie te chwile z lisami to rodzaj medytacji. Może to nie wygląda jak klasyczny rytuał, ale każda kapłanka wie, że cisza i spokój są czasem bardziej uzdrawiające niż modlitwy.
Słowa Jina były pełne wewnętrznych rozważań, jakby jego myśli krążyły wokół pytania, jak można podzielić się tym spokojem z innymi, bardziej niebezpiecznymi zakątkami świata. Pochyliłam się lekko do przodu, odgarniając kosmyk włosów za ucho, aby lepiej widzieć jego twarz.
– To, co czujesz, Jin-san – zaczęłam łagodnym głosem – to harmonia, którą pielęgnujemy tu każdego dnia. Inari-sama nie daje nam tylko ochrony, ale uczy nas, jak znaleźć spokój w chaosie. I chociaż nie da się zabrać tego spokoju do każdego miejsca na ziemi, to możesz nosić go w sercu. To jest coś, co możemy podzielić się ze światem – nasze własne poczucie równowagi.
Przez chwilę patrzyłam na niego, na to, jak lisy zaczynają mu coraz bardziej ufać, delikatnie zabierając przysmaki z jego dłoni. To był piękny widok – cichy, prosty, a jednak pełen znaczenia. W tej chwili Jin nie był wojownikiem ani samurajem. Był człowiekiem, który na chwilę mógł oderwać się od swojego codziennego losu i zanurzyć w spokoju natury.
– Nie możemy zmienić całego świata – powiedziałam po chwili, śmiejąc się cicho, – ale możemy zmienić, jak postrzegamy go w naszych sercach. Może ten rytuał nie jest taki oficjalny, ale jeśli coś przynosi ci ulgę i pozwala na chwilę odpoczynku... to chyba jest wart więcej niż wszystkie surowe ceremonie razem wzięte, nie uważasz?
Poczułam, jak ciepło z jego uśmiechu roztacza się na mnie, a to jeszcze bardziej wzmocniło moje przekonanie, że dzisiejszy dzień będzie dla niego niezapomnianym doświadczeniem – nie tylko jako kapłanka, ale także jako ktoś, kto miał przywilej dzielenia się małym, lecz pięknym fragmentem życia w świątyni.
– No i wiedz Jin-san, że nie każdemu to pokazuje... to moje małe sanktuarium – powiedziałam, wystawiając lekko język.
- Chętnie zabrałbym trochę tego spokoju i harmonii na zewnątrz aby faktycznie się nią podzielić z innymi. Stwierdził, jednocześnie karmiąc jednego z lisów. Miał coraz mniej przysmaczków, jednak mimo to zwierzątka nadal się do niego zbliżały. Gdy jego prawa ręka została opróżniona ze zwierzęcych słodyczy, zbliżył ją powolnym ruchem do tułowia jednego z rudzielców. Pozwolił zwierzęciu ją obwąchać, aby następnie pogłaskać małego gryzonia po główce oraz tułowiu. Delikatnie się przy tym uśmiechał jednak jego oczy zaczęły powoli wyrażać uczucia bliższe smutkowi niż radości. Jakby jakaś myśl sprawiła, że poczuł ponownie pustkę, którą miał gdy tu przybył.
- Myślę, że powinniście oficjalnie włączyć do oferty rytuałów karmienie lisków. To naprawdę przyjemne i odprężające. - Dodał do krótkiej chwili, ponownie zerkając na kobietę. Gdy usłyszał o tym, że nie każdy ma zaszczyt znaleźć się w tym miejscu oraz zauważył zachowanie kapłanki, zaśmiał się delikatnie i uśmiechnął po raz kolejny. - Czuje się zatem zaszczycony, że mogłem zobaczyć to miejsce. – Powiedział całkiem szczerze, po krótkiej chwili dodając. - Dziękuję.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Spojrzałam na jedną z moich ulubionych lisiczek – rudą jak ognisty płomień, którą nazwałam Akari. Była najmłodsza i najbardziej ciekawska ze wszystkich, zawsze pierwsza podbiegała, gdy tylko kapłanki zbliżały się z jedzeniem. Teraz, przy Jinie, sunęła naprzód z gracją i pewnością, jakby doskonale rozumiała, że jest obiektem podziwu. Kręciła się przy jego rękach, odważnie przysuwając pyszczek do jego dłoni, by po chwili skubnąć lekko kęs, który dla niej zostawił.
– Ta tu to Akari – powiedziałam, wskazując na lisiczkę, która uważnie obserwowała Jina, gotowa w każdej chwili odskoczyć. – To najbardziej zuchwała z naszego stadka. Mówią, że lisy to ulubieńcy Inari, ale myślę, że one raczej mają swoją wolną wolę i robią, co chcą. Może właśnie dlatego Inari-sama je tak kocha.
Kolejne lisy, mniejsze i większe, powoli zaczęły tworzyć wokół nas delikatny krąg. Wyglądały jak mała procesja – każdy z nich podchodził, jakby spełniając niepisany rytuał bliskości, ale też szacunku. Niektóre z nich przemykały cicho, inne zatrzymywały się na moment, by położyć łapkę na mchu lub przesunąć nosem po dłoni Jina. Inne jedynie obserwowały nas z dystansu, spoglądając inteligentnymi oczami, które zdawały się widzieć każdy gest.
– Czasami wydaje mi się, że one wiedzą o wiele więcej, niż my sobie wyobrażamy – kontynuowałam, przysiadając na piętach i przyglądając się ich ruchom. – Znają wszystkie sekrety tego lasu, widzą wszystko, co się tu dzieje. Nawet ja… – dodałam z nutą refleksji – nie wiem czasem, czy one opiekują się mną, czy to ja powinnam opiekować się nimi...
W końcu jeden z najstarszych lisów, siwiejący na pyszczku i o głębokim, mądrym spojrzeniu, podszedł bliżej. Obserwowałam to z wyraźną dumą, bo wiedziałam, że ten stary lis, Ichiro, był najbardziej podejrzliwy wobec ludzi. Zawsze ostrzegał stado przed nieznajomymi, a teraz, wyczerpany czasem, poruszał się powoli, z królewską dostojnością.
– O, widzę, że zdobyłeś aprobatę Ichiro – zaśmiałam się lekko. – Ma swoje lata i już nie zawsze ufa nowym. Jeśli cię zaakceptował, to znaczy, że sam Inari-sama byłby zadowolony!
Zbliżyłam się bliżej do Jina, kucając tuż obok i dotykając delikatnie pyszczka jednego z młodszych lisów. Czułam ich energię, ich wewnętrzny rytm, który był dla mnie tak znajomy. W ich spojrzeniach dostrzegałam coś nadprzyrodzonego, jakby przepływała przez nie nie tylko wiedza o lesie, ale i tajemnica samej świątyni.
- A może po prostu wzajemnie się sobą opiekujecie? – Zapytał, zerkając na kapłankę gdy ta poddała wątpliwości pewne fakty. - To naprawdę imponujące, że udało Ci się nawiązać tak bliską relację z istotami, które tak bardzo się od nas różnią. - Dodał po krótkiej chwili. Wstał powolnym ruchem tak aby nie odstraszyć swoich nowych znajomych. Spojrzał na Sayuri, delikatnie się do niej uśmiechając. Był naprawdę pełen podziwu. Widząc jak zbliża się do niego przywódca ugrupowania, ponownie kucnął, wysuwając w jego kierunku dłoń. Po raz kolejny został zaskoczony gdy nawet najstarszy i najmądrzejszy z lisów go zaakceptował. Tak jakby ten gest sprawił, że Tokage był częścią całej tej społeczności. Taka myśl pozwalała mu na jeszcze większe porzucenie trosk życia codziennego i doznanie katharsis, którego tak dawno szukał. Czas jednak uciekał, a on musiał lada moment wrócić do swoich obowiązków pozostawiając całą te sielankę.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
– No cóż – mrugnęłam do niego, wystawiając lekko język, by nadać wypowiedzi żartobliwy ton. – Może mam jakiś ukryty talent do oswajania dzikich stworzeń. – Odchrząknęłam cicho i dodałam, jakby zupełnie przypadkiem: – Wiesz, lisy, demony, nawet niektórzy samurajowie…
Przyciągnęłam wzrok do lisów, ale kątem oka zerkałam na Jina, by wychwycić jego reakcję na moje subtelne przytyki. Siedząc wśród natury i lisów, czułam się spokojna i pewna siebie, jakby ten moment miał nigdy się nie skończyć. Gdy jednak przypomniał o konieczności powrotu do obowiązków, mój uśmiech lekko przygasł, choć w spojrzeniu wciąż tliło się pogodnie ciepło.
– Skoro wiem już, że moje lisiątka cię akceptują, zawsze możesz tu wrócić, gdy tylko zechcesz. Oczywiście nie bez towarzystwa – rzuciłam, rozganiając lekko lisy, by nie przyzwyczaiły się za bardzo do „obcych.” – Zwykle jestem gdzieś w pobliżu świątyni. Wystarczy zapytać o Sayuri, jeśli kiedykolwiek będziesz w okolicy. Nam, kapłankom, zawsze przyda się ochrona przed waszymi strasznymi demonami – dodałam z uśmiechem żartobliwie, aby nie myślał, że się z niego nabijam. Po prostu... nie wierzyłam do końca wszystkiemu.
Już nie.
- Na pewno tu kiedyś wrócę. – Potwierdził, gdy otrzymał propozycję ponownej wizyty. Wiedział, że najwyższa pora się zbierać i wrócić do obowiązków. Pomimo tego jak bardzo sielsko się teraz czuł, nie mógł pozwolić aby ten stan trwał dłużej. Istniała szansa, że gdzieś na świecie, w tej chwili, ktoś potrzebował pomocy zabójcy demonów. I właśnie przez te myśl zdecydował, że najwyższa pora się zbierać. - Będę musiał się już zbierać. – Powiedział, po czym wstał, pocierając o siebie ręce aby zrzucić z nich małe resztki lisiego jedzonka. - Tak jak Ty mam swoje obowiązki do których muszę wrócić. – Dodał po krótkiej chwili. Nie czekał długo aby by dorzucić jeszcze kilka słów. - Dziękuję jeszcze raz. Ta wizyta była bardzo odświeżająca i oczyszczająca. Jeśli faktycznie kiedyś będziecie mieć problem z demonami to po prostu pytajcie o kogoś z korpusu. Na pewno ktoś wyłapie, że ich szukacie i się skontaktuje. – Wykonał dwa kroki w kierunku Sayuri, po czym cicho dodał na sam koniec - Wiem, że nie wierzysz w demony, ale uważaj na siebie. Szczególnie nocami, wtedy gdy nie ma światła słonecznego demony opuszczają swoje kryjówki. – Gdy to powiedział, ukłonił się w podziękowaniu za wszystko po czym ruszył w kierunku najbliższego miasta.
z/t
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Nie możesz odpowiadać w tematach