Na przekór powyższemu, zaproszona do Tsuki no Tsuki kobieta o ciemnych jak smoła włosach, lejących się po ramionach kaskadą prostych kosmyków, została wprowadzona do pomieszczenia w specyficzny sposób; ukazujący jej niemalże ewidentną przewagę w nadchodzącej rozmowie. Bezbarwna pracownica przybytku, nim na dobre zamknęła drzwi, skręciła swoje ciało w bardzo głęboki ukłon. Głębszy, niźli przedtem ukazała Gonbe – staremu, znanemu w okolicy handlarzowi o gęstej, posiwiałej brodzie, zaś oczach tak ciemnych i przepełnionych złem, jakby zaklęte w nich były wszystkie krzywdy, do jakich doprowadził swoimi działaniami. Był złym człowiekiem. Na Aose, która zasiadła naprzeciw niego, patrzył jednak z zupełnie innymi emocjami. To nie był podziw. Nie był nawet szacunek. Strach owszem. Strach odejmujący dźwięk słowom, powietrze oddechowi i strach, który zmuszał każdy jego mięsień do bolesnego napięcia.
— To moja ostateczna oferta — odezwała się bezpardonowo, przesunąwszy dokument, najpewniej umowę, na środek stołu. Brzmiała chłodno, władczo i rzeczywiście: ta maniera, z którą przemówiła, zdawała się jedynie dostarczać uzasadnień dla takiego, a nie innego zachowania kupca. W czasie gdy Gonbe drżącym palcem przemierzał kolejne linijki pisma, utkwiła martwym spojrzeniem na najętym Taikomochi.
Jeszcze chwilę temu była gotowa oblać swoją twarz gorącą herbatą, ażeby nieco uatrakcyjnić nużące spotkanie, teraz jednak ta potrzeba przestała w niej kiełkować. Wszystko to za sprawą dostrzeżenia znajomej sylwetki. Tej, którą widziała zbyt wiele razy, by móc się pomylić. Zabawne, że dopiero w takich okolicznościach, zupełnie przypadkowych, Nuo po raz pierwszy usłyszał coś innego, niźli jej brzęczącą biżuterię.
— Na co czekasz? — zwróciła się do niego, obejmując dłonią czarkę z herbatą. Nie uniosła jej. Nie. Nie zrobiła nic, co mogłoby przerwać nawiązany siłą kontakt wzrokowy. A Gonbe? Gonbe zdawał się jedynie mocniej nachylić nad tekstem. Zdecydowanie nie zachowywał się naturalnie, co więcej, cała jego postawa zdradzała, iż chce się z tej sytuacji jak najszybciej uwolnić. I ciężko się temu dziwić. Chłód i mrok, jaki ciągnął się cieniem za Aose sprawiał, że ludzie woleli trzymać się od niej z daleka. Słusznie zresztą, bo ktoś, kto jednym, głębiej nabranym oddechem budzi strach nie może być kojącym towarzystwem.
-Dobry Wieczór Panie... - urwał przed imieniem swojego klienta, bo pojawiła się kolejna postać. Był zaskoczony tym, że Gonbe nie był sam. Zwykle, kiedy Nuo towarzyszył spotkaniom handlowym, słyszał zbliżających się mężczyzn już wcześniej, bo Ci zdążyli wlać w siebie stosowną ilość sake jeszcze przed przybyciem, to też nie hamowali się przed byciem głośnym i uprzykrzającym życie pozostałym. Jednak nie sam fakt spokoju mężczyzny był tym, co faktycznie wymusiło schowanie języka za zębami. Była to kobieta, która weszła później.
Miał przyjemność występować przed nią, i tak. Występując przed nią można było mówić o przyjemności, choć nie znał jej nawet odrobinę. Ha! Nawet nie słyszał jej głosu, zdarzyło mu się zastanawiać czy czasem nie jest jakąś bogatą niemową, bądź czy nie złożyła ślubów milczenia swojemu ukochanemu - lub czy ten nie ukrócił jej języka, gdy plotkowała za wiele, nawet jeżeli swoją prezencją zdawała się przeczyć takie możliwości. No i otaczało ją bogactwo, sama była bogactwem, bo jak inaczej określić osobę obwieszoną takim majątkiem, nawet nie wiedział ile noszone przez nią bransolety mogą ważyć. Była więc cicha, nie naprzykrzała się, właściwie - nie mówiła niczego, nawet nie poznał jej imienia, a te nie było mu potrzebne do jego własnego zadowolenia. Ot, grając zdawał się ją satysfakcjonować na tyle, żeby nie wyrażała mniej lub bardziej bezpośrednio swojego niezadowolenia. Też nie chwaliła, ale nie miało to znaczenia. Więc to wszystko składało się na ów "przyjemność występowania".
Z ledwością powstrzymał się przed śmiechem obserwując malującą się na jego oczach scenę. Ten skurwiel Gonbe kulił się jak mysz zagoniona do rogu przez wygłodniałego kocura! Ha! Może się nie zaśmiał, tak. Natomiast uśmiech, którym wcześniej witał mężczyznę, wciąż pozostawał na jego twarzy, choć teraz szczerszy, ot. Zadowolony z możliwości tego człowieka. Wyjątkowo podobała mu się wizyta handlarza, któremu zwykle życzył wszystkiego co złe. A ta kobieta? Och! Imponowała mu, nie wiedział co się działo między tą dwójką przed przekroczeniem progu pomieszczenia, ale był pod wrażeniem tego do jakiego stanu doprowadziła swojego um... partnera w biznesie? Nie, nie było możliwości by mówić tutaj o partnerstwie, na ile znał się na targowaniu, a nie znał się wcale, wyglądało to tak, jakby Gonbe niezależnie od swojej decyzji i tak był na przegranej pozycji. Wieczór zapowiadał się lepiej niż byłby w stanie sobie to wyśnić.
-Przepraszam, Pani. - Skłonił się nisko, wykazywał skruchę względem swojej opieszałości. Był zbyt zafascynowany tym niecodziennym zjawiskiem, żeby jego wypracowywane latami automatyzmy mogły działać jak należy, widział wiele w swoim krótkim życiu, ale to? To było zbyt przyjemne widowisko, aby móc oderwać wzrok, jakby był to każdy inny dzień. Ale jednak, gdyby te słowa zostały wypowiedziane przez będącego tu mężczyznę - możliwe nawet, że zignorowałby "polecenie". Dlaczego? Gonbe zdecydowanie nie znajdował się w pozycji, w której mógłby czegokolwiek wymagać. Zdawać się mogło, że prędzej będzie błagać o litość, podpisze co trzeba, ucieknie jak najdalej i być może nie wróci, a jak wróci to będzie wyjątkowo szczodry.
Sięgnął po koto, ustawił je przed sobą i zaczął grać. Nie był to utwór, który przy standardowym spotkaniu zamierzałby zagrać, definitywnie nie, a jednak, pasował mu do tego co się tutaj rozgrywało, tak piękna porażka handlarza musiała zostać udekorowana w należyty sposób.
Na razie, póki utkwiona w głębi chęć mordu była cicho, wolała pozostać przy opcji skrzętnie zaplanowanych ruchów prowadzących do zawiązania lukratywnej umowy. Lukratywnej dla niej i załogi, bo przecież nie dla handlarza, który widząc, jak ciemnowłosa pochyla się nad stołem, ażeby złapać go w sidła spojrzenia, przełknął głośno lepiącą się w gębie ślinę. Na tyle zresztą donośnie, by zaburzyć trwającą melodię.
— Więc jak będzie? — zapytała tym samym, monotonnym tonem. Nim jednak mężczyzna zdołał odpowiedzieć, a zdecydowanie otworzył usta, Aose, na „zachętę”, dodała: — Od korzystnej transakcji dzieli nas zaledwie podpis, Gonbe-sama. Proszę, śmiało, nie marnujmy czasu. Moja towarzyszka niecierpliwie oczekuje rozkazu.
Kimkolwiek owa towarzyszka ciemnowłosej była, samo jej wspomnienie sprawiło, iż starzec gwałtownie zaciągnął nosem haust powietrza. Najwidoczniej coś, co brzmiało jak obietnica szybkiego handlu, być może dostarczenia towarów, było niczym innym niźli zręcznie ukrytą groźbą. Jawną tylko dla nich. Choć, naturalnie, gęstniejącą atmosferę dało się wyczuć już po samych reakcjach zwykle aż za bardzo aroganckiego i grubiańskiego Gonbe. Przy nikim nie miał filtra, a tym bardziej przy kobietach, które podczas wielu spotkań otwarcie nazywał świniami. Teraz było inaczej.
Gesty Aose były płynne; zero zawahań, zero zbędnych stukotów paznokciami o kanty stołu, nic. Ułożone na powierzchni mebla dłonie, jeszcze w momencie skłonu sylwetki, pozostały w tym samym miejscu. Wszystko zdawało się wykalkulowane. Zaplanowane jakby miesiąc wcześniej. W kontrze do handlarza była ostoją spokoju. Nawet ta przysunięta do ust czarka, nie po to, by się napić, a jedynie ogrzać wargi, wyglądała na część jakiegoś zawiłego planu. Gdyby nie czerwień, która je zdobiła, najpewniej miałyby odcień wygaszonej purpury. Przy tak nieludzko jasnej karnacji, przy tym chłodzie wypowiedzi i sposobie bycia, nie było innej opcji niż ta zakładająca, iż kobieta była martwa.
Metaforycznie, oczywiście.
Innej opcji przecież nie było.
Nie było też innej opcji niż dobicie targu. Co zresztą Gonbe uczynił, przybijając na powierzchni pisma rodowe Hanko. W normalnych okolicznościach Nuo nie mógłby tego dostrzec, ponieważ starzec był do niego zwrócony plecami, jednakowoż malująca się niewyraźnie reakcja na twarzy kobiety, ten ledwie wyciągnięty kącik ust, dała jasny sygnał, iż spotkanie dobiega ku końcowi. Właściwie: dobiegło. Mężczyzna w stosowny sposób, z zachowaniem odpowiednich grzeczności i kurtuazji, wymigał się od dalszego spędzania czasu w towarzystwie...Właściwie, kogo? Pewnie i on nie znał jej imienia.
Aose natomiast nie protestowała. Przybyli tu w określonym celu, a cel ten został osiągnięty. Nie cierpiała marnować czasu na zbędne dyskusje z ludźmi, którzy nie mieli nic ciekawego do powiedzenia. Ba, gdyby zakończyć na „ludźmi”, też nie otarłoby się to stwierdzenie o kłamstwo.
Kiedy drzwi zostały zamknięte, wróciła oczyma do wciąż grającego Taikomochi. Bez słów. Bez żadnej zmianie w mimice czy ułożeniu ciała. Tak samo, jak ostatnim razem. W ten sam sposób, co zawsze. Dziwnie i niepokojąco. Przy tym wszystkim doprawdy łatwo było pomylić jej karmazynowe oczy z przepowiednią rychłej śmierci. Ta jednak nie nadeszła ani razu, chociaż patrzyła na niego w ten sposób wielokrotnie. Może czekała aż chłopak oszaleje? Cóż, całkiem możliwe. Tacy jak ona czy Gonbe karmią się nieszczęściem.
Widział zaledwie plecy paskudnego handlarza, który był za bardzo zlęknięty, żeby nawet móc myśleć o zachowaniu prostego kręgosłupa, choć ten moralny, bez cienia najmniejszej wątpliwości, miał już dawno wygięty w pałąk od swoich większych i mniejszych przewinień. W przypadku kobiety, nie pozwalał sobie na uniesienie spojrzenia ponad linię jej ust. Gdzie on, mały człowiek, śmiałby nawiązywać kontakt wzrokowy z osobą w taki sposób dominującą tego, delikatnie mówiąc, nielubianego przez niego mężczyznę, do którego sam w większym lub mniejszym stopniu musiał się przymilać. Przecież Gonbe musiał chcieć wracać, płacić kolejny i kolejny raz. No i, nie chciał tak łatwo dać po sobie pokazać, że faktycznie podsłuchuje i z niecierpliwością wyczekuje finału tego spotkania. Właściwie, nawet nie czekał na przyznanie się mężczyzny do porażki, och nie. Oczekiwał odpowiedzi agresją, mocnego uderzenia w stół, być może krzyku, raczej niekoniecznie uderzenia. Przemoc nie była dopuszczalna, nawet Nuo, będąc jedynie neutralnym "kimś", bo formalnie nawet nie obserwatorem, musiałby zainterweniować starając się uspokoić sytuację słowami czy wzywając kogokolwiek do pomocy.
Ciekawiło go też kim była wspomniana towarzyszka, "niecierpliwość" nie była słowem, które jakkolwiek mógłby połączyć z tą kobietą. Nawet więcej, była w istocie personifikacją cierpliwości, tak ją odbierał, na tyle, na ile zdołał zaobserwować. Oszczędna w gestach, które zdawały mu się dotychczas nieodłącznym elementem rozmów, zwłaszcza tych, w których przynajmniej jedna ze stron jest niezadowolona. Tak ona? Zdawała się jeszcze bardziej przytłaczać rozmówcę swoją aurą, chłodną kalkulacją, gdzie nawet nie gesty, a właśnie ich brak grał kluczową rolę. Ona nie grała, nie. To wszystko zbyt naturalne w sposób niemożliwy do odtworzenia przez aktora, który takich rzeczy nie doświadczył. Zwłaszcza, że sam nauczony był przesadnego wyrażania emocji, kiedy to jeszcze występował w teatrze Kabuki.
I usłyszał przybijane Hanko, mimowolnie kąciki jego ust się uniosły. Częściowo z zaskoczenia. Gonbe się poddał, ha! Imponujące. A częściowo z rozbawienia, z tego samego powodu. Już tworzył w swojej głowie historię, którą mógłby zabawiać innych gości, oczywiście, pomijając poniżające handlarza elementy, jak chociażby jego uczestnictwo w całym tym wydarzeniu. Usta kobiety się poruszyły? Spuścił momentalnie wzrok, jakby bojąc się ukazać swoją wcześniejszą reakcję. Przecież nie był wścibski, jedynie zabawiał gości, ignorując wszystko co rozgrywało się dookoła. Tak, dokładnie tak.
Choć pożegnaniu mężczyzny towarzyszyły nowe dźwięki, a kątem oka obserwował jak opuszcza pomieszczenie. Los był dobrotliwy tego wieczoru.
Kiedy kobieta została sama, całą swoją uwagę, jeżeli tak można określić wygrywane przez niego nuty, poświęcał jej. W tej chwil była jego jedynym klientem, to też pozwolił sobie na odrobinę spoufalania, bo patrzył na nią już bardziej bezpośredni niżeli wcześniej. Delikatny uśmiech wskazywał na jego zadowolenie, choć nie odważył się na spojrzenie w jej oczy, nie śmiał obrażać jej w taki sposób, nie skupiał nawet swojego wzroku na jakimś konkretnym punkcie. Zwłaszcza, że niezależnie jakby poświęcał swoją uwagę tej istocie, nie dostrzegłby niczego nowego. Niczego więcej niż podczas jej pierwszej wizyty. W tej chwili niewiele odróżniało ją od rzeźb wzbogacanych złotem. Wspaniale wyciosany kamień, które ożywiają ozdoby, a nie gesty.
Przełamał impas.
-Gratulacje, Moja Pani. To pierwszy raz, kiedy ujrzałem porażkę Gonbe-sama. - Słowa uznania, a jakże. Nie wiedział jednak czy słowo "porażka", będzie odpowiednie, ale jednak, cieszyło go to, choć poza wcześniej wspomnianym uśmiechem nie wykazywał większych emocji. -Przyjętą z taką godnością.
Milczenie było jej bronią. Tarczą i mieczem. Wiecznym orężem: chroniącym i wymierzającym najdotkliwsze kary. Czyniła tak, ponieważ zbytek słów sprawiał, iż traciły one na znaczeniu. Szczególnie wtedy, gdy mówiono byle co i byle jak. Zamiast poruszać językiem, wolała słuchać i obserwować – znała i miłowała odcienie ciszy, których ten prosty chłopak nie był w stanie dostrzec. Nie dlatego, że brakowało mu inteligencji czy mądrości (a to kwestie skrajnie różne), ale dlatego, że był zaledwie (i aż) człowiekiem z oczętami ślepymi jak u małego kocięcia. Patrzył nimi, uszami nasłuchiwał, a w umyśle toczył batalie z myślami. Na przekór: nie widział, nie słyszał i nie myślał. Jedno rzucone niegdyś spojrzenie pozwoliło jej dostrzec ten pierwiastek narkomana, który, o ile rzec tak można, nieustannie, bez żadnego opanowania zażywa dźwięków i obrazów. Cisza zdawała się nie być mu na rękę. Być może słusznie, koniec końców – jak każdy człowiek, był sobie największym wrogiem i pozostawiony sam na sam z własnym „ja” uciekał przed tym, co skrywała afonia. Czy to możliwe, by pognać i wyzbyć się cienia? Owszem. Na chwilę, krótką i ulotną. To takie… l u d z k i e pragnąć czegoś, co nie było nadane. Co nie należy się w żaden sposób.
Sztuka, którą Aose opanowała do perfekcji, znikała. Ludzie kłapali ustami w razach przeważających jej umiejętności rachowania. W pewnym momencie, a taki zawsze musiał nastąpić, zdania stawały się zupełnie pozbawione dźwięku, sensu i znaczenia. Brak głośności i żywych gestów podobne mu istoty traktowały jak katastrofę. Więc oto przypadło jej w udziale bycie lustrem tegoż zniszczenia – czemu nie miała zresztą nic przeciwko. Lustrem. Tak. Powierzchnią, w której chętni mogą się przejrzeć i zobaczyć, jak malutcy są bez kwiatów liter, w które opakowują własne słabości. Z Nuō było jednak nieco inaczej. Nie drażnił, choć jeszcze nie była w stanie wskazać źródła tej inności. Dotąd podobne uczucie znajdowała jedynie w towarzystwie Sumi.
Dziwne.
Wiedziona tą kłującą myślą zaprzestała trwającej od pół godzinny czynności. Znów wyprostowała kręgosłup, napięty teraz jak cięciwa łuku, by powtórzyć sekwencję wyuczonych, zdaje się, ruchów – złączone, proste palce dłoni spoczęły na drewnianym stole, a oczy, te chłodne i rubinowe, pognały na artystę. Jedno przymknięcie powiek. Leniwe, przeciągnięte do granic możliwości, jakby zaraz miała zapaść w nazbyt długi sen.
— Cóż takiego uczynił, by widok ten przyniósł ci tyle radości? — zapytała nagle, trawiąc „towarzysza” oczyma, które ukazywały więcej białka, niźli tego porażającego, intensywnego karmazynu. Być może tęczówki Aose były małymi spodkami magazynującymi krew, którą ekstrakcją wysysała ze swoich ofiar? Kto wie; chociaż nie zrobiła tego dosłownie, to ta, która płynęła żyłami Gonbe, z całą pewnością wrzała jeszcze długo po zakończeniu spotkania. Zresztą nie tylko jego – bo i należąca do Nuō jucha zaczęła się gwałtownie rozpychać, gdy Aose otwartym gestem zaprosiła do zajęcia miejsca przy stole w sobie tylko znanym celu.
Było to na swój sposób niepokojące, każdy odwiedzający miał w tym jakiś cel. Z jakiegoś powodu chciano go słuchać, oglądać, uczestniczyć w spotkaniach, na których występował akurat on. Wykraczając poza biznes, a wkraczając w sferę duchową i emocjonalną. Miał koić ból lub potęgować uczucia, które miały zyskiwać na sile. Wszystko odbywało się po coś, nawet jeżeli był to jedynie przypadek, prowadził do "czegoś". Szczęście i pech były jednym - tym czym ludzie tłumaczyli swoje niepowodzenia lub sukcesy, które wykraczały poza postrzegane przez nich własne zasługi. Ale on, przynajmniej w ich mniemaniu, przyczyniał się do wzrastającej szansy na osiągnięcie upragnionego celu. A ona? Nie wiedział po co przychodziła, podczas pierwszego, drugiego, nawet trzeciego spotkania starał się ją jakkolwiek rozgryźć, ale nie udawało mu się. Zawsze milczała, będąc bardziej dziełem sztuki niżeli wszystko co tworzył on sam. Jej "stałość" była zbyt idealna, aby mógł ją zrozumieć, zbyt inną od wszystkiego co znał, żeby jego maluczki rozumek mógł to pojąć.
Gonbe potrzebował się odprężyć, wyładowywać frustrację, uciec od rzeczy, które Nuo wpuszczał jednym uchem, wypuszczał drugim nie zostawiając w swojej głowie nawet mikroskopijnej drobinki informacji opuszczających mordę tego mężczyzny. Natomiast osoba będąca naprzeciwko? Zdawała się odwiedzać go tylko dlatego, że uczyniła z tego swoją rutynę, tak jak z każdego gestu, coś co musiało się odbyć, aby świat mógł funkcjonować, jakby najdrobniejsze odstępstwo od tego, co już kiedyś się odbyło mogło doprowadzić do katastrofy.
Wciąż unikał bezpośredniego kontaktu wzrokowego, oczywiście. Robił to od pierwszego spotkania, nie chciał sprowadzić na siebie czy na nią hańby, jaką mogłoby być naruszenie porządku wszechświata. Nie spojrzał raz, nie spojrzał drugi, a ta zawsze zachowywała się tak samo, jakby każde kolejne spotkanie było czymś na wzór lustrzanego odbycia. Bał się, że zaburzając to - kolejnych wizyt nie będzie. A lubił je. Mimo niepokoju, jaki na niego sprowadzała, zwłaszcza kiedy obserwowała go w taki sposób i swoją doskonałością gestów mogącej równać się bóstwom... a pomimo tego jednak w jej towarzystwie odnajdywał spokój. To, że wiedział czego się spodziewać przynosiło mu niespotykany dotychczas komfort. On sam musiał jedynie grać według jej zasad, choć czasem je naginał, w końcu, musiał zasłużyć na wynagrodzenie, nie mógł sobie pozwolić na znudzenie swojej ostoi. Ostoi, gdyż czuł się przy niej dziwnie bezpieczny. Dziwnie, gdyż wszelkie wzbudzane w nim uczucia zdawały się ze sobą kłócić, nawet coś w podświadomości zdawało się krzyczeć do niego, żeby uciekał i trzymał się od niej jak najdalej.
Przecież coś cechującego się taką perfekcją nie mogło istnieć.
Jednak był głupcem, w tym błogosławionym perfekcjonizmie odnajdywał spokój. Trochę jak zwierzę złapane w sidła, chciałoby się wyrwać poświęcając zatrzaśniętą łapę, tak jednak gdzieś w głębi duszy radujące się na widok swojego oprawcy, gdyż ten mógł wybawić je od tego cierpienia. W jaki sposób? Cóż, przerażone zwierzę nie było w stanie wysilić się na dogłębną analizę, a on? Zdecydowanie nie czuł strachu. Czuł "coś", zbyt wiele sprzecznych emocji starało się dojść do głosu, aby opisać to słowami.
Obserwował co robiła, a kiedy się odezwała był w trakcie odgrywania kolejnego utworu. Jeżeli wcześniej czuł niepokój, tak teraz zdawał się on potęgować. Mówiła do niego? Nie. Nigdy tego nie robiła. Dlaczego? Mimowolnie kątem oka zerknął ku drzwiom. Nikt nie wszedł. Więc faktycznie, uraczyła go słowami, których sensu w pierwszej chwili nie zrozumiał. Nie był na to gotowy, zdecydowanie. Ale grał, starał się zachować swoją maskę jak najdłużej. I widząc jej spojrzenie niemalże nawołujące go do dołączenia...
Popełnił błąd.
Za mocno pociągnął jedną ze strun niszcząc wygrywany utwór. Został przebodźcowany, jej głos przeznaczony jemu to jedno, ale okazanie mu uwagi gestem? Takim, którego do tej pory nie demonstrowała? Starał się naprawić powstały chaos, udając niedbałe pociągnięcia kolejnych strun, chcąc z kakofonii utworzyć coś będącego spójną całością. Tak, nie pozwolił sobie na błąd. Tak miało być. Wszystko było zamierzone, nawet to szarpnięcie wbrew jego szkoleniu. Nawet nie wiedział czy powinien jej odpowiadać. Dość już zepsuł. Czy może jednak? Ale zbliżył się, uważnie odstawiając koto na bok, aby go nie zdeptać.
-Nie raduje mnie cierpienie klienta. - Kłamstwo? Połowiczne. Cierpienie klienta? Skądże. Cierpienie złego człowieka? A jakże. -Choć człowiekiem jest, za przeproszeniem, maluczkim, Pani. - Pokornie skinął głową, jakby chcąc przeprosić za obrazę drugiej osoby, choć nieobecnej. -On... chełpił się swoją frustracją, na wiele sposobów. - Dłonie trzymał na swoich kolanach nie wiedząc co z nimi zrobić. Owszem, był zapraszany do stołów by raczyć opowieścią, żartem, czymkolwiek. Jednak nigdy przez rzeźbę. W tej sytuacji jego szkolenie zadawało się zawodzić. -Moja Pani, rozumie zapewne jak zachowuje się dziecko, któremu rodzice pozwalali na wszystko, nie bacząc na krzywdę innych? Jest ów dzieckiem. Widząc zabawkę w rękach bliźniego, będzie chciał ją zdobyć, choćby w efekcie tego miała zostać zniszczona. Byle nikt inny się nią nie nacieszył. - Wyolbrzymił sytuację, ale jednak, Gonbe był człowiekiem, któremu nie można było się sprzeciwić. Nie, będąc w takiej pozycji jak on. Choć kiedy nie dawano mu dużej ilości sake był... akceptowalny. Ale chamem był niemiłosiernym. No i jednak, starał się tkać jakąś historię, nie wiedział ile prawdy chciała usłyszeć, a ile zabarwionego na wyraziste kolory kłamstwa.
Celowo pominął imię handlarza, obawiał się nasłuchujących ścian - jeżeli takowe były.
Nie możesz odpowiadać w tematach