NUŌ
Ludzie178 cm67 kg
Data urodzenia 14/02/1628
Miejsce pochodzenia Tachikawa
Miejsce zamieszkania Edo
Klasa społeczna rzemieślnicza
Zawód taikomochi (artysta)
- Zawsze odgrywa jakąś rolę - teatr wszedł mu w krew do tego stopnia, że automatycznie stara się dopasować do "przedstawienia".
- Potrafi grać na koto i shamisenie.
- Unika upijania się przez własne doświadczenia w kontaktach z pijanymi mężczyznami.
- Rozpoznawalny "artysta" pracujący w jednym z domów uciech.
Matka chłopca była szwaczką, choć z umiejętnościami i sławą pozwalającym na z ledwością wykarmienie Nuō i jego młodszego, choć niewiele, brata. Ojciec natomiast zawodowo rozpijał się do jednego z dwóch stanów - pierwszy, zdecydowanie preferowany przez najbliższych mężczyzny, czyli upicie się do nieprzytomności. Drugi natomiast był wyładowaniem całej nagromadzonej w nim frustracji na rodzinie, wykrzykiwanie obelg i przekleństw? Skądże, byłaby to co najwyżej łaska poprzedzająca odcięcie brutalnego alkoholika od rzeczywistości. Kiedy wpadał w furię wywoływaną czymkolwiek, przez co nawet można było zrozumieć zbyt głośne oddychanie, spojrzenie w nieodpowiedni sposób, choć ten w niczym nie odstawał od najzwyklejszego w świecie zerknięcia w kierunku “głowy rodziny”, żeby ocenić czy oprawca zaraz padnie i wieczór będzie spokojny, czy też będzie to noc ciężka tak samo, jak każda inna. Och, nie zawsze była to tylko noc, szczęśliwi czasu nie liczą, nasz bohater natomiast notował każdą sekundę spokoju z dokładnością godną bogów, a nawet nie potrafił rachować.
Dni, podczas których jakże kochany tatuś, raczył się sake oraz wszelakimi innymi trunkami pozwalającymi na odpłynięcie w błogą nieświadomość, przemieniały się w tygodnie, te w miesiące, aż przeistaczały się w lata. Każda kolejna godzina przez cały ten czas zdawała się dłuższa od poprzedniej, jakoby czas żył własnym życiem, chcąc przedłużać męki ubogiej rodziny, gdzie czasem i brakowało na jedzenie, bo wiadomo – nic nie jest ważniejsze niż ugaszenie palącego pragnienia w gardle dorosłego mężczyzny. W niewielkiej wiosce mało kto interesował się “sprawami rodzinnymi”, któż by śmiał wchodzić między męża i żonę oraz ich dzieci. Ignorancja była przecież największym błogosławieństwem, na jakie mógł pozwolić sobie człowiek. Więc za cichym przyzwoleniem, wewnątrz wyjątkowo zimnych czterech ścian z każdymi kolejnymi tygodniami dochodziło sińców i ran. Konsekwencją też był spadek zarobków żony, jedynej zdobywającej jakiekolwiek środki - widząc posiniaczone ręce czy rozciętą wargę, oraz inne przejawy rozgrywającego się horroru, klienci odchodzili. Zawsze lepiej jest odwrócić wzrok od będących w potrzebie, niżeli ryzykować... tak właściwie co?
Jedyne oparcie miał w swojej matce, która, kiedy był mniejszy, chroniła go swoim ciepłem przed okazem ojcowskiej miłości prezentowanej poprzez kolejne razy wymierzane w twarz czy tors chłopaka. Starała się pocieszyć swoje pociechy, a może oszukać samą siebie, tłumacząc zachowanie męża “Tatuś ma gorszy czas, zatrudnia go w innym zakładzie i wszystko będzie dobrze. To dobry człowiek.” oraz inne rzeczy mające zakłamywać rzeczywistość ze skutkiem nad wyraz miernym. Sam natomiast dla swojego młodszego brata tym samym, oferował ciepło i ochronę, jednak w przeciwieństwie do rodzicielki – nie raczył płonnymi nadziejami na lepsze jutro. Żył w przeświadczeniu, że tak będzie już zawsze, a koniec nadejdzie tylko w chwili, kiedy pewnego dnia ten pierdolony staruch przesadzi i zabije ich wszystkich.
Przypadek wcisnął los w jego ręce. Chociaż na jedną, krótką chwilę.
Pewnego wieczoru, choć raz świat zdawał się uśmiechnąć do rodzeństwa, przynajmniej na moment. Ojciec wrócił szybciej niż miał to w zwyczaju, nie mając swych pociech pod ręką, gdyż te ślepym trafem przebywały gdzieś na ulicach wioski, musiał przekazać najszczersze uczucia swojej ukochanej żonie. Najszczersze, gdyż te niewątpliwie wydobywał alkohol. Nuō wszedł do domu jako pierwszy, wyraźnie zdenerwowany - czyżby winę za jego stan ponosił braciszek? Niewykluczone. Jednakże! Widząc ojca w formie kata, pierwszy raz się nie zląkł kuląc w kącie i nawet o nic nie prosząc - żadne wcześniejsze błagania nie przynosiły efektu. Krzyknął, przerwa. Sekundy wydłużały się w nieskończoność, wezbrany oddech utknął mu w gardle prosząc o wypuszczenie na wolność, choćby miało to wyniknąć z uduszenia. Krzyk potwora stojącego nad ledwie przytomną ofiarą. Szarża chłopca, pchnięcie.
Śmierć. Ojcobójca.
Choć tego nie pożądał, pragnął jak niczego w świecie. Zaskoczony i ledwie utrzymujący uwagę mężczyzna poleciał do tyłu uderzając głową o jeden mebli. Oprawca zniknął, pozostało coraz to chłodniejsze ciało ojca, który w głowie bruneta przeszedł niemalże całkowitą transformację w potwora z najstraszliwszych legend. Objął matkę ramionami, tak jak wtedy, gdy to ona była jego stróżem, dbającym o jak najmniejszy wymiar kary – jakby razy wymierzone w jej plecy mogły zaspokoić głód. Chwilowa radość ze strony matki szybko przerodziła się w rozpacz. Czyżby wierzyła w opowiadane przez nią bajki? A chłopiec nie wiedział co się działo. On był... szczęśliwy? Tak, to najlepsze określenie choć dalekie od towarzyszących mu emocji. Oczywiście zgon został uznany za przypadkowy, ingerencja kogokolwiek? Niemożliwa, gdzieżby po tak długim czasie znoszenia cierpienia, nagle postanowiłby się ktoś sprzeciwić, wydać winnego. Ot, pijany mężczyzna. Upadł. Koniec tematu. Kara? Nie nadeszła.
Natomiast żona nie była szczęśliwa, czyżby rzeczywiście wierzyła w niedoczekane “kiedyś będzie lepiej”? Kobieta podupadła na zdrowiu uwięziona w swojej żałobie, podstawowe źródła dochodu zdawało się być odcięte od źródła, nawet jeżeli już wcześniej niewielki strumień przepływał przez osuszane koryto. I po roku, może dwóch, kiedy bieda zaglądała trzymając nieśmiało katowski topór, zdarzyło się zbawienie – dla tej bezimiennej kobiety określanej matką. Nuō został zauważony przez człowieka zarządzającego grupą kabuki wakashu – uroda chłopca zdawała mu się idealna do tradycyjnego makijażu. Oczywiście, wyłącznie o to chodziło, dokładnie, tak. Po cieple rodzicielki nic nie pozostało, w swoim najstarszym synu upatrywała całe źródło biedy i porażki, więc oddała go bez żalu, nawet nie myśląc o jego lepszym jutrze, a jedynie o tym, że odejdzie przynajmniej jedna bezczelna gęba do wykarmienia, której nawet nie chciała oglądać po tym co uczyniła jej ukochanemu mężowi.
A on nie pojmował co było powodem zmiany w zachowaniu matki, niegdyś ciepłej, teraz zupełniej obojętnej, niemalże wrogiej. Nie chciał jej takiej pamiętać. Odchodząc starał się usunąć tej kobiety z pamięci, chciał się odciąć od swojej przeszłości upatrując w teatrze szansę na lepsze życie w nowym świecie. Ot, sierota wybrana przed dobrodusznego człowieka.
Rzeczywiście, życie było wspaniałe! Odnalazł kochającą rodzinę, której nigdy nie miał! Nawet więcej! Standard jego życia wzrósł znacząco względem tego co znał do tej pory, miał kochających rodziców! I to dwójkę! Nawet i nie musiał się martwić tym czy będzie miał co zjeść! I to bogate posiłki, a nie byle cokolwiek upchnąć do żołądka, żeby jedynie zmniejszyć męczące ssanie! Czuł prawdziwe szczęście! I był jedynakiem! Coś, kiedyś, brat? Nie, zapomniał o całym swoim bólu, nawet jeżeli była w nim nutka radości. Pławił się w luksusach! Choć do prawdziwych bogactw było temu wszystkiego daleko, tak różnica w poziomie życia pozwalała mu się czuć iście cesarsko! Kurczę! Pozwalano mu się uczyć! Opłacano naukę czytania! A tak tylko bogaci mieli! Prawda? Prawda? Chyba tak! Nawet nauczył się liczyć! Chętnie się uczył, tak. Bardzo! Był wdzięczny za całą okazaną mu dobroć! Mógł zasmakować prawdziwego dzieciństwa, takiego... takiego dobrego! Uczył się też sztuki aktorstwa, tańca, śpiewu. W końcu miał grać w teatrze! I nawet zaczął! Zbierał pochwały! Mówili, że miał wrodzony talent do sztuk! Do zabawiania innych! Do niesienia radości! Ha! I on nie marzył o niczym innym niż nieść szczęście! I, co było wyjątkowo ważne, potrafił samodzielnie wykonać swój makijaż sceniczny! Był z siebie wyjątkowo dumny, kiedy finalnie nauczył się robić go wręcz perfekcyjnie!
Kolejny żart od losu.
Oczywiście, radził sobie doskonale, w życiu, na scenie, nawet przy wypełnianiu obowiązków domowych! Choć podrósł, to oczywiście, chciał się odwdzięczyć za całe dobro jakie go spotkało. Nowa matka (warto zaznaczyć, że oczywiście jedyna) była przekochana! Do rany przyłóż, zawsze skora do pomocy! Ojciec... cóż, zawsze był skory, tak. Niekoniecznie do rzeczy, które warto byłoby opisywać jakkolwiek inaczej niż jednym, prostym słowem, które znaczyć może wiele, choć jest kwintesencją powtarzalnych czynów, których powodem był nowy ojciec - krzywda. A Nuō się próbował sprzeciwiać, raz, drugi, aż w końcu się poddał. Musiał się odwdzięczyć za okazane dobro, tak mówił jego “wybawca”, więc dlaczego miałby walczyć?
Mijały kolejne lata pełne szczęścia i “szczęścia”. Oczywiście, matka dawała ciche przyzwolenie udając, że o niczym nie wie. Nie miała wyboru, tak, oczywiście. Tak chłopak wyrósł, już nie był Wakashu. Jednak jego tatuś był przedsiębiorczym mężczyzną, wiedział, jak wykorzystać um... potencjał, tak. Definitywnie chodził o potencjał tego urokliwego bruneta, choć oczywiście wciąż grając w teatrze. Jako Kagema musiał dotrzymywać towarzystwa osobom, które postanowiły płacić sobie za jego usługi. Od najzwyklejszego towarzystwa na różnorakich przyjęciach, bawiąc rozmową, żartem czy po prostu będąc - ciesząc oko niechcianego partnera. Oczywiście życie znów byłoby piękne, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o to. Byli klienci, którzy chcieli więcej, jakżeby inaczej! Wykorzystać zdobyte przymusem doświadczenie, a on był grzecznym chłopcem, gdzieżby śmiał odmówić, sprzeciwić się woli ojca. Chłopcem? Był w dorosłym ciele, tak wewnątrz wciąż był zaledwie dzieckiem, niezdolnym do własnego zdania, do podążania za tym czego sam chciał i pragnął. Ufającym ślepo swoim opiekunom, przecież wiedzieli co jest dla niego najlepsze, tak? Ostatni raz, kiedy wierzył, że robi to co uważał za dobre dla siebie sprawiło, że znalazł się dokładnie w tym punkcie. Wątpił w swoją zdolność podejmowania decyzji. A jeszcze wcześniejszy raz? Zabił ojca. Do czego go to doprowadziło? Do odrzucenia przez już zapomnianą matkę, choć wciąż istniejącą w jego podświadomości, ta za nic nie chciała zapomnieć jej ciepła, wypierając przy tym przerażający chłód. Gardził mężczyznami, wszystkimi, którzy tylko przypominali mu o cierpieniu jakiego doświadczał. Ale grał, w końcu był aktorem, znał się na przyjmowaniu różnych twarzy, maskowaniu swoich prawdziwych uczuć. Chociaż tyle pożytku z całej edukacji jaką mu ofiarowano.
Wyzwolenie.
Ojca od dawna trawiła choroba, na szczęście śmiertelna i ta zebrała swoje żniwo. Matka? Ta była szczęśliwa. Najszczęśliwsza na świecie. Nie kochała męża, nie od czasu, w którym rozpoczęła się krzywda Nuō. Przynajmniej ona darzyła syna miłością niezależną od czegokolwiek, co tylko mogłoby żądać krzywdy chłopca. Wciąż grał w teatrze – niczego więcej nie potrafił niż zabawiać ludzi, choć sam był pozbawiony własnej radości. Lata cichego cierpienia zdawały się pozbawić go zdolności postrzegania pozytywów, z czego się cieszyć, jeżeli i tak lada moment zostanie to odebrane? Jeżeli zło, które go napotka ugasi cały płomień mogący wypełniać jego wnętrze?
Z czasem jednak, wrócił do pracy bezpośrednio z ludźmi, przede wszystkim mężczyznami, do których odczuwał wstręt, choć nie zawsze, potęgowały go wypite przez nich ilości alkoholu czy określone cechy wyglądy. Cóż to była za praca? Został Taikomochi. Bardziej z potrzeby niż chęci, przynosiło zarobek, potrafił śpiewać, tańczyć, rzucić żartem. Grał na instrumentach, ot. Był duszą towarzystwa, przynajmniej w pewien sposób określonego, bardziej przychodzącego dla jego osoby, prezencji niżeli tego co oferował. Może nawet gdyby się nie wysilał to i tak jego zarobek by nie ucierpiał? A jednak dawał z siebie wszystko, chciał skupić myśli na czymkolwiek innym niż goście przyjęć, gdzie oferował rozrywkę lub towarzystwo. Na szczęście - bez krzywdy, przynajmniej teraz mógł postawić granicę.
Natomiast przy kobietach czuł się wyjątkowo dobrze, swobodnie. Kojarzył je z ciepłem, miłością, opieką. Ot, czułe objęcia matki. Jedynej, którą udało mu się zachować w pamięci, nawet po jej nagłej śmierci, a także tą tajemniczą postać, która go chroniła własnym ciałem przed bestią o męskich kształtach dręczącą go w jego koszmarach. Nawet, jeżeli jakaś Pani zachowywała się w sposób kłócący się z jego doświadczeniami, zdawał się to ignorować, szukając tego, czego pożądał. Choć potrafił nawiązywać znajomości, doświadczał różnych emocji związanych z drugą osobą, od bardziej i mniej pozytywnych, tak jednak – obraz kobiety pozostał nieskalany, nie było zła, które mogło to zniszczyć.
Szczęście? Ach! Doświadczył go! W końcu! Prawdziwe! Niezaprzeczalne! Tak! Tak! Przepełniające go w całości! Rozpalające dawno zgaszone płomienie jego duszy! A jednak! Ślepy los odnalazł go, chciał wynagrodzić mu całe cierpienie! Wspaniałe stworzenia! Demony? Skądże! Boscy wysłannicy! Karcące płomienie samej Amaterasu! Otóż, kiedy pewnej nocy ktoś chciał przekroczyć granice! Pierdolony skurwysyn, ha! Nuō postanowił się bronić! Odnalazł w sobie siłę! Pierwszy raz od, dosłownie, niepamiętnych czasów! Niestety był zbyt słaby. To artysta, nie wojownik, nie paskudny kat niewinnych. Jednak! Nadeszło wybawienie! Obrońca o twarzy diabła! Zabił! Zabił oprawcę! W pierwszej chwili zdając się nie zwracać uwagi na zranioną owieczkę, która obserwowała z nieskrywanym zachwytem to co stało się z tym przerażającym człowiekiem! Ha! Zasłużył! Na to i na wiele więcej!
Zawarł pakt z bóstwami, pragnął składać ofiary ze złych ludzi. Z ludzi czyniących krzywdę.
Uchronił swój lichy żywot.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym zostałeś prawowitym mieszkańcem Edo.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach