Hatago Ashida
Zwykły zajazd, znajdujący się przy jednej z głównych dróg miasta. Pozwala przeciętnym podróżnym na wynajęcie pokoju, a także spożycie przygotowanych przez kucharza posiłków. Miejsce to nie jest niczym wyrafinowanym, przez co lepiej urodzeni przejezdni praktycznie tu nie zaglądają.
Nie pasowała do klienteli balującej dzisiejszej nocy w zajedźcie podróżnych. Za bardzo rzucała się w oczy, kiedy niebotycznie drogie materiały opinały jej szczuplutką figurę. Idealnie skrojone kimono w mocnym odcieniu karmazynu ze złotymi kończeniami i wzorami. Było lekkie niczym piórko, nie utrudniające jej ruchów. Wyróżniała się w tłumie z wielu powodów. Przede wszystkim była młodą dziewczyną o wyjątkowej urodzie; o długich ciemnych włosach, które sięgały grubo ponad jej biodra. Były niepraktyczne dla kogoś innego niż młoda szlachcianka, od której nie wymagano niczego oprócz piękna. Zadbane dłonie, które nigdy nie trudziły się pracą. Ale najbardziej wyróżniającą ją z tłumu cechą, jak i najbardziej niepokojącą, był fakt że przyszła w takie miejsce sama. Bez eskorty, bez strażników, bez męża czy rodzica. Była sama, wolna na tą jedną noc i zamierzała to w pełni wykorzystać. W końcu takie wypady nie zdarzały jej się ostatnimi czasy często. Dopóki trzymano ją blisko rodziny, musiała grzecznie gnić w posiadłości. Teraz jednak, wysłana za miasto, mogła robić po swojemu.
Przekupienie służby nie było dla niej wielkim wyczynem. Ludzie cenili sobie drogie prezenty, czas wolny i opiekę. Z daleka od braci i rodziców to ona dyktowała warunki i większość nie odważyłaby jej się przeciwstawić.
W niewielkim zajeździe nikt jej jednak nie słuchał, za to wszystkie zainteresowane tęczówki podążały za jej drobną sylwetką. Otoczona podróżnikami znajdowała się w centrum uwagi. Czuła się wielbiona, kiedy za każdym razem ktoś podawał jej czarkę sake, żeby wypiła z resztą toast wzniesiony we własnym imieniu. Zakrapiany trunkiem świat stawał się coraz piękniejszy, jego kolory coraz bardziej zamazane, gdy tańczyła do biesiadnej muzyki wirując oddawana z obcych rąk w inne również obce. Niczym szmaciana laleczka, tak śliczna jak porcelana. Bardzo szybko opadła z sił. Zmęczona, zdyszana. Niestety nie było jej dane przestać, w końcu za każdym razem ktoś inny porywał ją do tańca nie przejmując się jej protestami. Nagle szorstkie dłonie chwyciły ją w talii jak by ważyła absolutnie nic i usadziły na czyichś kolanach. Ktoś pozwolił jej odpocząć, chociaż zrobiło jej się niedobrze od uderzającego smrodu alkoholu i męskich perfum.
Tak więc zaśmiała się cicho z nieśmiesznego żartu pozwalając, żeby przeniesiono ją z jednych kolan na inne. Podpite, męskie towarzystwo coraz bardziej ją osaczało. Zazdrosne, zniesmaczone kobiety gnieździły się gdzieś z boku. Była w końcu bezpieczna, prawda? Na pewno. Zresztą od dziecka bagatelizowała potencjalne zagrożenie, jak by specjalnie chciała zrobić sobie krzywdę.
@Date Kōro
Nie była aż tak naiwna. Wiedziała czym mógł się skończyć taki nocny wypad. Chociaż na zewnątrz pozostawała uśmiechnięta o zaróżowionych policzkach i przekrwionych białkach od alkoholu, którego przy jej proporcjach wystarczyło niewiele, żeby umysł stał się bardziej uległy a ciało bardziej wiotkie. Ktoś kto znał ją chociaż odrobinę bez problemu mógł zauważyć prawdę ukrytą za lekkim uśmiechem. Mimo to wciąż tutaj przychodziła, bo wolała ten gorzki i rozczarowujący smak wolności niż po prostu żaden. Jej dni były policzone. Kiedy wkrótce jakiś szczęśliwy szlachecki kawaler dostanie ją w prezencie, jej marzenia o decydowaniu o sobie legną w gruzach. Pragnęła wolności, chociaż tak naprawdę to wolność właśnie ją niszczyła.
Ponownie ktoś ją postawił na nogi, zabrał do tańca. Po drodze zagadnął innego, więc niepostrzeżenie czmychnęła pod jego ramieniem. Zaczęła przeciekać się przez tłum w stronę wyjścia. Była tak głupia, zabrała się za ucieczkę. Odwróciła się za siebie tylko na sekundę, kiedy nagle wpadła na coś twardego i wysokiego. Jęknęła zataczając się w tył. Cudem złapała równowagę zadzierając głowę ku górze, bo mężczyzna przed nią był niespotykanie wysoki. Był wysoki. Kiedyś znała kogoś tak wysokiego. Kiedyś… i jeśli się odwrócił mógł zobaczyć niedowierzanie wypisane na jej filigranowej buzi. Zaskoczenie w mahoniowych oczach. Nie ruszyła się ani o milimetr wpatrując się w widmo swojej przeszłości. Tej, gdy była jeszcze szczęśliwa.
Tanie chodź ślicznotko zabawa dopiero się zaczyna dotarło do niej z opóźnieniem, gdy wpatrywała się w tak znaną a jednak tak obcą twarz. Ktoś chwycił jej dłoń i szarpnął w tył, gdy odruchowo wyciągnęła drugą w stronę Koro. Jak by chciała go złapać, jak by jej ciało działało machinalnie chcąc uchwycić się swojej jedynej formy bezpieczeństwa. Date Shichiro.
- Zabierz mnie stąd - wyszeptała prawie bezgłośnie. Pewna, że zwykły człowiek nawet by jej nie usłyszał, więc pewnie o n tez nie. Wydawało jej się, że śni. Że jest to kolejny z tych drogich, smutnych snów przeszłości, w którym ich spojrzenia się krzyżują a on patrzy na nią z dezaprobatą. Nie ma to jednak większego znaczenia dopóki wciąż na nią spogląda. Sen jednak nie mija, a rzeczywistość w zwolnionym tempie do niej dociera. Krzyki podpite głosy. I jej własny. Cichutki słaby ledwie słyszalny. Z tą pojedyńczą nutą błagania. Uratuj mnie chciała mu powiedzieć. Uratuj mnie przed sobą.
Nie odważyła się nawet na niego spojrzeć, co dopiero przeciwstawić. Jedno słowo wystarczyło. Było tak okrutnie intensywne, tak cholernie mocne. Znajomy lekko zachrypnięty głos, który odbił się echem w pustce, którą pozostawił w jej sercu. Oh kurwa, Koro. Chociaż umysł pozostawał zamrożony, nogi włóczyły się mimowolnie. Nim się zorientowała zimne powietrze uderzyło jej rozgrzane tańcem ciało. Zrobiło jej się momentalnie ciemniej przed oczami i dopiero świeżość uświadomiła jej jak bardzo wstawiona była. Trzeźwiała z każda sekundą. Odeszła jeszcze kilka kroków w przód z początku nie mając odwagi, żeby zobaczyć czy widmo przeszłości stało za jej plecami.
Ciagle odtwarzała w myślach wyraz jego twarzy, gdy zdecydował się interweniować. Pogardę w chłodnym spojrzeniu, niechęć w lodowatym tonie i nerwowość w zaciśniętej szczęce. Nawet na nią nie spojrzał. Ani razu odkąd na siebie wpadli. Brzydził się nią? Nie miałaby mu tego za złe. Teraz spoglądając w ciemność nocy wciąż odgrywała tę scenę sprzed kilku chwil, gdy wszystko działo się tak cholernie szybko. W jednym momencie ktoś ciągnął ją wbrew jej woli, w następnym widziała krople szkarłatnej krwi w akompaniamencie wystraszonych krzyków. Była bezpieczna w jego ramionach, gdy przylgnęła do niego całym ciałem wtulając się w materiał jego ubrania. Znajomy zapach zalał ją wspomnieniami. Strach obijał się kołataniem serca w klatce piersiowej, gdy oddychała nierówno wciskając twarz gdzieś w jego tors. - Już wystarczy. Nic mi nie jest. Wszystko jest w porządku. Już dobrze. Odpuść proszę. Pomogłeś mi. Już koniec - szeptała wtedy próbując go jakoś uspokoić.
Teraz czuła jedynie chłód. Stojąc na zewnątrz z włosami targanymi wiatrem. Nie była odważna, a jednak odwróciła się w końcu spoglądając na postać demona przed sobą. W lekkim świetle wypadającym z karczmy wyglądał upiornie. Zdenerwowany o błyszczących tęczówkach i spiętych ramionach. Nie postarzał się ani o dzień. Wciąż wyglądał tak samo jak wtedy, gdy odszedł. [s]Gdy ją zostawił[/s]. Nie czuła strachu. Wyobrażała sobie to spotkanie wielokrotnie, ale nigdy nie przypuszczała, że jedynym co poczuje będzie tęsknota. Chociaż postarała się przybrać najbardziej obojętny wyraz twarz chaos emocji gnieździli się w jej wielkich tęczówkach. O rozwianych włosach, różanych policzkach, zaciętym wyrazie twarzy i pełnych ustach zaciśniętych w wąską linię.
- Popatrz na mnie - zarządała z tym wyuczonym wyrachowaniem, za którym nieudolnie próbowała ukryć prawdziwą siebie. Bo odpowiedzią na tęsknotę był gniew. Krzyżując ręce pod biustem przybrała obronną postawę. - Co tutaj robisz?
Był piękny. Przypominał mistyczny posąg jednego z bogów. O intensywnym spojrzeniu, stalowej postawie i brzydkich słowach. Tak pięknie się gniewał. Kiedyś był dla niej wszystkim. Bezpieczeństwem, opiekunem, codziennością, bratem, przyjacielem, rozsądkiem. Potem wszystkie uczucia, którymi go obdarzała, przyjęły w końcu konkretny kształt. Stał się zauroczeniem. Pierwszą miłością młodej dziewczyny, która widziała w nim wszystko. Teraz? Teraz już nie istniał, więc dlaczego kołatające serce tak bardzo bolało? Nie była już nastolatką, a on nie był zwykłym człowiekiem.
O bogowie dajcie mi odrobinę cierpliwości.
- To już nie jest twoja sprawa, czyż nie?
1, 2, 3 sekundy wpatrywała się w niego beznamiętnym wzrokiem. Oddychając nierówno ostrym, zimnym powietrzem palącym płuca. Ruszyła w jego stronę nie myśląc za wiele. Jeśli się nie odsunął podeszła blisko, zbyt blisko. Wpatrywała się w jakiś niekonkretny punkt na jego ubraniu. Nie odważyła się więcej skrzyżować z nim spojrzenia. Jeśli jej pozwolił, wyciągnęła ręce do przodu kładąc dłonie płasko na jego torsie. Zebrała się w sobie popychając go z całej siły (czyli prawie wcale). Pewnie ani drgnął.
- Po co wróciłeś? - rzuciła zaczepnie rozgoryczona jak słaba przy nim była. Spróbowała ponownie go popchnąć jak w amoku szarpiąc za jego ubranie. - Miałeś mnie więcej nie oglądać! Miałeś już nigdy nie odwracać się za siebie! - nieświadomie mówiąc coraz głośniej. I chociaż chciało jej się wyć, chyba nie do końca zdawała sobie sprawę co się działo, gdy atakowała go nieudolnie, raz za razem. Odkąd odszedł stała się takim bałaganem. Nie potrafiła zrozumieć dlaczego jej pomógł. Poświecił jej całe swoje życie. Nie był jej nic winny. Nie zasługiwała na jego pomoc.
Wiedziała, że nie potrafiła wyrządzić mu fizycznej krzywdy. A jednak frontalny atak na jego osobę, na jego przestrzeń osobistą, dał jej trochę satysfakcji. Poprawił popsuty humor. Tylko odrobinę, a jednak było warto. Pogarda w jego głosie ważyła ponad tonę, osiadając się wraz z ciężką dłonią na jej szczupłym ramieniu. Nie potrafiła go już sięgnąć, a jednak gniew nie zmalał. Wciąż próbowała zrobić cokolwiek. Zwłaszcza widząc ten podły uśmiech na jego ustach.
- Czyżby? - Rzuciła kpiąco wciąż starając się wyrwać i go skrzywdzić. Dopiero, gdy całkowicie ją unieruchomił zamarła zatrzymując się w miejscu. Przestała się szamotać sztywniejąc. Jego znajomy zapach ponownie napełnił jej płuca, i jak kiedyś działał uspokajająco. Oddychała płytko, bo jego bliskość paraliżowała. Opanuj się warczała na siebie w myślach, bo przeżywała to spotkanie po latach w swojej głowie wielokrotnie. Miała być twarda i zimna. Miała się nie spoufalać, bo Koro nie był już częścią jej życia. Odszedł i nie miał zamiaru
Widziała tę satysfakcję wykrzywiającą jego przystojną twarz. Okrutne słowa otulały jej serce ciasnym kokonem żalu. Jego żalu. Bo dla niej te wszystkie lata spędzone u jego boku były błogosławieństwem. Dla niego koszmarem. Blokowała z nim tęczówki, a powietrze między nimi stawało się coraz cięższe. Jej serce zabiło o raz za wiele, ciagle trzepocząc się nieprzyjemnie między żebrami. Wpatrywała się w niego niby obojętnie, gdy teraz to ona nad nim górowała. Kiedyś klękał przed nią wielokrotnie. Gdy opatulał ją ciaśniej szalikiem, albo wiązał buty. Teraz w tym geście nie było już nic z opieki.
- Nie zranisz mnie - skłamała gładko, chociaż sama sobie nie uwierzyła. Uginały jej się nogi pod intensywnością jego spojrzenia. Chociaż widziała w nich zaledwie niechęć do własnej osoby wystarczyło jej, że po prostu na nią patrzył. Był bezczelny, ale i tak zamierzała dać mu się wyżyć. Wydawało jej się, że tego potrzebował. Po tych wszystkich latach, bo słowa potrafiły ranić znacznie głębiej niż każde ostrze. Uniosła podbródek wysoko, dumnie, gdy trzymał jej szczękę w dużej dłoni. Patrzyła na niego z chłodem spod długich rzęs, bo chociaż mogła być brudna, w pomiętych szatach i o potarganych włosach. Wciąż była jednak Date Retsu. Była piękna, przyciągała uwagę, była pewna siebie i swojej urody, swojego pochodzenia i stanowiska. Nawet jeśli w środku kuliła się pod naporem każdej jego obelgi. Nie zamierzała mu tego pokazać. Nie specjalnie przynajmniej. Nie mogła się ugiąć. Nie teraz, gdy ją zostawił i porzucił, chociaż kiedyś obiecał inaczej.
Jednak Ci się tam podobało?
Wolałaby umrzeć niż tam wrócić. A śmierć wciąż czasami wydawała jej się jedynym wyjściem.
Tak więc jeśli jej nie zatrzymał nachyliła się w jego stronę. Jej szczupła dłoń opadła na jego ramię. Oparła na niej ciężar własnego ciała, gdy zatrzymała usta centymetry od jego ucha. Odetchnęła jego bliskością. Pachniał tak cholernie znajomo. Pachniał domem. Jej długie włosy przelewały się między ich twarzami tworząc jedyną zasłonę, jedyną barierę.
- Co jest, Shi-chi-ro? - Zaczęła szeptem powtarzając jego własne słowa. - Dużo szczekasz jak na psa, który zerwał się ze smyczy. Lepiej ci? Ulżyłeś sobie? - syczała z uśmiechem na ustach i rozbawieniem w głosie. W napływie chwilowej odwagi. Na drżących nogach jak z waty. Czy z tej odległości słyszał jej kołatające nierówno serce? - Nic o mnie nie wiesz i to nie będzie twoją cholerną sprawą. Więc dziękuję za ratunek, a teraz znikaj, bo twoja wolność czeka.
Chociaż brzydkie słowa wychodziły tak łatwo nie potrafiła ukryć bólu w każdym jednym z nich.
#414A69
- Lubisz sobie popatrzeć? - rzuciła zaczepnie, bo musiała jakoś odpowiedzieć; chociaż z pozoru rozmawiać z nim jak z równym. Stawiać jakiś opór na te wszystkie uszczypliwości. Na brzydkie słowa, bo prawda była po prostu brzydka i często bolesna. Miała w dupie jak nieprzyzwoicie to zabrzmiało. A jednak poczuła coś na podobieństwo ulgi, że to on kwitł w swoim wyborze. A ona więdła. Wygięła usta w smutnym uśmiechu patrząc na niego z politowaniem.
- Zepsuta byłam zawsze. Czego możesz nie pamiętać - skomentowała z beznamiętną miną. Jeśli próbował ją obrazić musiał zdecydowanie bardziej się postarać, bo sama nigdy nie widziała własnej wartości. Nigdy nie pałała do siebie sympatią. Była niczym śliczny owoc, którego środek już dawno zgnił. Zepsuty jak trucizna. Tak bardzo zwodniczy pod ochronną warstwą władczość i pewności siebie, którą osłaniała się niczym tarczą. Jego dłoń ważyła tonę, gdy wsparł się na jej ramieniu. Przełknęła ślinę zaciskając usta w wąską linię. W rozrachunku była na przegranej pozycji. W starciu z ogromnym kolosem wyglądała niczym malutka przerażona myszka. Chociaż nie było w niej ani cienia strachu. Nie z rozsądku oczywiście. Jego zawsze jej brakowało. Z głupoty. Zadrżała z zimna obejmując się ciaśniej szczupłymi ramionami. Pogoda nie dopisywała, chociaż ciemne niebo nie zapowiadało na nadciągający deszcz. Kto wie, może mógł zacząć padać teraz śnieg? Byłby tak samo mroźny jak jego mina. Aww Prychnęła pod nosem z własnej głupoty, że wciąż przed nim stała i próbowała kontynuować tę bezsensowną rozmowę. Nie mogła się powstrzymać. Nogi przykleiły się do podłoża i nie chciały zmusić do ruchu. Stała tak tuż przed nim patrząc w jakiś nieistniejący punkt na jego ubraniu.
W końcu dotarł do niej sens jego słów. Zrobiła jeden, ociężały krok w tył próbując powiększyć dzielący ich dystans do minimum pozwalającego jej trzeźwo myśleć. Zmarszczyła lekko brwi jak by czegoś nie zrozumiała.
- Co nazywasz złym ruchem? - zapytała lustrując uważnie jego znudzoną postawę. W końcu zblokowała z nim spojrzenie, a samo patrzenie mu w oczy było formą sportu, na którą nie miała siły.
Wolała sama zniknąć niż ponownie oglądać jak odchodził. A jednak nie potrafiła odwrócić się na pięcie i ruszyć przez mrok. Nie potrafiła uciec, więc wykonała powolne dwa kroki w tył wciąż obrócona do niego przodem. Z każdym kolejnym zdobytym skrawkiem dystansu czuła się pewniej. Już nie musiała udawać nieustraszonej i władczej. Mogła chociaż odrobinę bardziej być sobą.
- Nie zapytam gdzie byłeś - zaczęła cicho, chyba w nadziei ze wiatr zagłuszy jej słowa. - Nie powiem, że tęskniłam czy że się martwiłam, Koro. Na to jest już za późno - kolejny krok w tył. - Kiedyś byłeś dla mnie wszystkim. Teraz jesteś obcy - nie potrafiąc ukryć żalu w głosie zrobiła jeszcze jeden krok. Może dystans mógł cokolwiek zatrzeć? Przystanęła w końcu w pozornie bezpiecznej odległości.
- Na co do cholery czekasz?! Odejdź znowu! To wychodzi ci najlepiej!
#414A69
Rzeczywiście kreowali ją na wzór kogoś wyjątkowego. Tak pięknego, tak wspaniałego, że nie miał prawa bytu. W oczach wielu była nieskazitelnym stworzeniem, które było wręcz niestworzone, niewyobrażalne. Na pewno nie mogło być żywe. I nie było. Powłoka, chociaż rzeczywiście wyjątkowo piękna, kryła pod sobą zepsute wnętrze. Pewnie dlatego zamykali ją z dala od świata i nie pokazywali praktycznie nikomu. Legenda miała pozostać legendą. Zareagowała więc szelmowskim uśmiechem na jego słowa. Zaśmiała się perliście spoglądając na niego spod długich rzęs. Nie była już tamtą zbuntowaną nastolatką, którą pamiętał. Potrafiła kokietować, bo tylko do tego się nadawała. Chwyciła drobnymi dłońmi za materiał ubrania krzyżując lekko nogi po skosie. Skłoniła się płynnie, a długie włosy opadły po dwóch stronach jej szczupłej sylwetki. Wyprostowała się na powrót wyginając przy tym specjalnie plecy w łuk, jak by każdy najmniejszy gest był przemyślany. Na koniec zatoczyła dłonią z materiałem półkole sprawiając, że spódnica odkryła niewielki skrawek jej szczupłych kostek.
- Date Retsu, panna na wydaniu. Obecnie sprzedawana na żonę przez własną rodzinę. Przykładna kłamczucha. Do usług, Panie - rzuciła tonem, którego używała tylko gdy czegoś chciała. Był o oktawę niższy, dziwnie intensywny. Jej pełne usta wygięły się w kpiącym uśmiechu, gdy puściła materiał ubrania. Naśmiewała się z niego, bo te kilka kroków w tył dodało jej niesłusznej odwagi. Skoro sobie z niej żartował chciała przewyższyć jego oczekiwania. Bo kurwa tak było zabawniej.
I wtedy chyba celowo zrobił w jej stronę kilka kroków. A przecież specjalnie próbowała się od niego odsunąć. Zrobiła jeszcze pospieszne dwa kroki w tył, które także pokonał. I już znowu stał przed nią niczym niezłomny posąg. Tak wysoki i wielki, że sam jego cień zasłoniłby ją dwukrotnie. Pochwycił jej dłonie, które odruchowo spróbowała wyszarpać. - Zostaw - syknęła jeszcze chwilę się szarpiąc. Nie miała z nim najmniejszych szans. Chociaż wewnętrznie skuliła się pod jego złym tonem, starała się utrzymać pion. Drżała lekko na całym ciele, bo strach niczym macki zaczął oplatać jej gardło utrudniając swobodne oddychanie. Powinna była uciec. Powinna była zacząć go błagać o życie. Bo chociaż zbyt często chciała umrzeć. Twarzą w twarz ze śmiercią pozostałą tchórzem. Tak jak zweszenzrezzya. Problem był jednak jeden. Od zawsze wykazywała dziwne skłonności autodestrukcyjne, pomysły samobójcze. Kiedyś tego nie rozumiała. Z wiekiem wszystko stawało się jednak łatwiejsze. Po prostu uwielbiała się bać. Strach i adrenalina sprawiały, że w końcu mogła poczuć się żywa. Wolna. Ocieranie się o niebezpieczeństwo było niczym narkotyk, a jej zawsze brakowało silnej woli, żeby sobie czegoś odmówić. Tak więc podjęła wyzwanie w jego oskarżycielskim tonie. Mogła zacząć go przepraszać czy błagać ale była na to za dumna. Prychnęła z kpiny,
- Współczucia? - powtórzyła za nim z niedowierzaniem. - Uwierz mi lepiej, że tego nie pamiętasz. Twoje życie u mojego boku było mizerne. Byłeś kurwa nikim. Budziłeś się dla mnie i dla mnie zasypiałeś. Nie byłeś człowiekiem, Koro. Byłeś pustą powłoką, która wykonując rozkazy odmawiała sobie własnej wolności. Byłeś moim strażnikiem, opiekunem, przyjacielem i mił.. - ugryzła się w język. - A ja byłam twoim katem. Mam wiele na sumieniu. - szepnęła nie będąc w stanie spojrzeć mu po tym wszystkim w twarz. - Więc powiedz mi do cholery co ci się przytrafiło - wysyczała z wyrzutem w końcu unosząc na jego gniewne spojrzenie. Była przy nim taka malutka. Mógłby zmiażdżyć jej ramiona jednym ściśnięciem. Zabić pod wpływem zwykłego impulsu. Igrała z ogniem wyrzucając mu to wszystko. Nigdy jednak nie grzeszyła rozsądkiem. A w takich momentach instynkt samozachowawczy szedł się zazwyczaj kochać. Więc brnęła w temat, który na pewno nie był dla niego ani łatwy ani przyjemny. A jej łamał po prostu serce. Pozwalala mu się szarpać. Niczym szmaciana lalka w jego dłoniach. Bezwładna i zrezygnowana. Nie próbowała już się wyrywać czy bronić jak by pogodziła się ze swoim losem. Pojedyncza łza zakręciła się w oku i spłynęła po jej policzku. Zamrugała kilka razy sama zdziwiona taką relacją. Zagryzła zęby ze wstydu.
- Teraz jesteś bardziej żywy. Wtedy byłeś martwy - odwarknęła unosząc dumnie podbródek do góry, gdy złapał jej szczękę. Wciąż się trzęsła, a jednak teraz hardo blokowała z nim spojrzenie. I wtedy coś do niej dotarło. Wcale jej się nie wydawało. Ta pojedyncza iskiera bólu była naprawdę prawdziwa. Gdzieś tam pod powłoką niezniszczalnego demona drzemały jakieś skrawki jej dawnego Shichiro. Chłopaka, któremu zawdzięczała wszystko; który uratował ją więcej niż potrafiła zliczyć. Był przy niej, gdy była chora; gdy marudziła czy się mazała. Znosił jej marudzenia, zawsze przekładał jej dobro ponad swoje. Jesteś taka okrutnie niewdzięczna. Chociaż raz, Retsu, postaw jego zamiast siebie. Daj mu odejść w spokoju. Daj mu…
I wtedy coś w niej pękło. Spuściła głowę w dół, napięła ramiona i zacisnęła z całej siły powieki, próbując powstrzymać gorzkie łzy. Pojedyncza bezkarnie skapnęła ich złączone dłonie. Wstrzymała na chwilę oddech próbując zachować resztki godności.
- Dlaczego. Dlaczego nie zebrałeś mnie ze sobą?
Odszedł bo tak było bezpieczniej i dlatego że wszyscy tego pragnęli. Z wyjątkiem jednej osoby.
#414A69
Przewróciła teatralnie oczami śmiejąc się sucho pod nosem.
- Świat nie kręci się też wokół ciebie więc jesteśmy kwita - odparowała krzyżując ręce pod biustem, autentycznie ignorując fakt, że trzymał ją za ramiona. Prychnęła uśmiechając się z politowaniem. - Tak? To spróbuj. Nie boję się ciebie - skłamała gładko unosząc dumnie podbródek. Nie zamierzała dać mu się zastraszyć. Była wyjątkowo głupia jak na zwykłą ludzką dziewczynę, bo pod odwagę jej zachowanie nie podchodziło. Musiała mieć ostatnie zdanie. Koro mógł być wielkim i silnym demonem. Miała to obecnie gdzieś. Widok jego gniewu, który wywołała tak okrutnie łatwo, sprawiał jej chorą satysfakcję. Adrenalina krążyła po organizmie wraz z nierównym pulsem. Strach byl uzależniający.
- Czy ciebie już po całości popierdolilo?! - Pisnęła, gdy przerzucił ją sobie przez ramię, jak by nie ważyła absolutnie nic. Przypominała małą laleczkę w wielkich dłoniach. Była lekka i drobna. Jej policzki zapłonęły żywą czerwienią, gdy bezczelnie klepnął ją w tyłek. Gdyby Tageri mnie teraz widziała. Odruchowo zaczęła go z całej siły kopać i walić pięściami w jego umięśnione plecy. - Postaw. Mnie. Na. Ziemię. - Literowała w nadziei, że ten nieokrzesany neandertalczyk zrozumie prosty przekaz w ludzkim języku. Szamotała się jeszcze długo zanim całkiem nie opadła z sił. Jej umęczone mięśnie zwiotczały w końcu i przypominała teraz widzące na jego ramieniu zwłoki.
Nie dramatyzuj.
Złamane przed łaty serce zakłuło nieprzyjemnie. Chociaż starała się zasłonić maską obojętności była jedynie człowiekiem. Żyjącym, oddychającym i przede wszystkim czującym każde kolejne brzydkie słowo, którymi od początku ją karmił. Kończyny napięły się w nagłym przypływie złości i żalu, gdy ponownie zaczęła się szamotać.
- Jestem grzeczną oazą spokoju, nie widzisz? - piekliła się próbując sięgnąć dłonią jego szyi i mocno go podrapać. TA! Nie dramatyzuj, idiotko. Nie kurwa dramatyzuj - przedrzeźniała go w myślach przeklinając na wszelkie znane jej sposoby. - Nie, dziękuję. Nie obchodzą mnie twoje miłosne zawody. Musisz ją do siebie przekonywać sercem, bo czegoś innego ci brakuje czy jak? - mamrotała niezadowolona pod nosem nie wierząc w jego tupet. Zrobiło jej się niedobrze na samą myśl, że w takim stanie i sytuacji będzie musiała przestawiać się jakiejś obcej babie. Miała ochotę wydłubać mu oczy, ale niestety nie umiała tak daleko sięgnąć. Co miała kochanka wspólnego z jego sercem? Miała to gdzieś!
Oddychała płytko, wisząc bezwładnie, a jego umięśniony bark wbijał się jej nieprzyjemnie w brzuch. Z każdym krokiem wiotkie ciało uderzało o jego twarde plecy. - Niedobrze mi - burknęła cicho. Gdyby obrzygała mu plecy może wtedy by ją puścił?
#414A69
- Marzyła mi się wolność. Bycie porwaną przez wielką, chodzącą skałę jest jej przeciwieństwem, wiesz? - Dramatyzowała głośno, ale czy można jej się było dziwić? Po raz kolejny spróbowała popruć mu paznokciami ubranie na plecach, gdy poczuła ostrość jego pazurów na swoim boku. - Jestem cholernie spokoj.. - zamilkła w pół słowa, zasysając mocno dolną wargę. Zadrżała, co pewnie poczuł na swoim ramieniu. Jej puls przyspieszył, a serce nieprzyjemnie kołatało o żebra. Zacisnęła małe dłonie na materiale jego ubrania, jak by próbowała się przytrzymać, jednak momentalnie przestała się szamotać. Nie była odważna. Wręcz przeciwnie. Pyskowała i walczyła z głupoty, nie przez odwagę. W momencie oblał ją strach paraliżując zmęczone od ciągłego szarpania się mięśnie. Mógłby ją zmiażdżyć jedna dłonią. Złamać w pół. Momentami zapominała, że miała do czynienia z potworem. Bez uczuć, bez emocji, bez serca. Ale czy rzeczywiście takie były demony? Czy gdyby niczego nie czuł zależałoby mu na poznaniu własnej przeszłości?
- Dobrze - zgodziła się cicho czekając aż ją postawi, bo była gotowa powiedzieć mu każde kłamstwo, żeby w końcu ją puścił. Kiedy stanęła o własnych siłach zachwiała się lekko od zawrotów głowy. Na moment poczerniało jej przed oczami od zmiany pozycji, ale już po chwili doszła do siebie. Nigdy nie była okazem zdrowia. Objęła się ramionami zaciskając dłonie na skostniałych ramionach. W końcu wypuściła wymaltretowaną wargę, którą przygryzała pół przebytej drogi. Rozejrzała się wokół mrużąc mahoniowe tęczówki. Nie znała tej okolicy. Przecież jej wyjścia z posiadłości w tym roku można było policzyć na palcach jednej dłoni. Nie znała niczego więcej niż teren własnego ogrodu.
- Będą mnie szukali, Shi. Mam wyjść wkrótce za mąż. Naprawdę chcesz ściągając na swoją załogę tych samych ludzi, którymi gardzisz? Porozmawiajmy tutaj. Zadasz kilka pytań. Ja odpowiem i się rozejdziemy - próbowała wyperswadować mu ten walnięty pomysł zabrania jej na statek. Karciła się w myślach, że jakaś cząstka jej serca radowała się, że chciał ją zabrać ze sobą. Nawet jeśli powodem nie było jej towarzystwo, jej osoba. Chciał ją przesłuchać i potem zostawić. Ponownie zostawić. Gdzie była teraz Miyohime? Czy odnalazłaby ją nawet na pełnym morzu? Za bardzo przywykła do polegania na innych, że nie potrafiła radzić sobie sama. Uniosła w końcu wzrok blokując z nim spojrzenie. Czy dostrzegł, że rzeczywiście się go bała? Był to pierwszy raz.
- Mnie też jest wszystko jedno.
2, 3, 4 szybkie oddechy później rzuciła się do ucieczki. Spróbowała prześlizgnąć się pod jego ramieniem i ruszyć biegiem w stronę, z której pewnie przyszli. Nie miała żadnych szans, a jednak zwykły, ludzki instynkt przetrwania kazał jej uciekać. Strach mieszał się z adrenaliną, która była tak okropnie uzależniająca. Koro nie wiedział. A ona po prostu uwielbiała się bać. Dlatego już od dzieciaka pakowała się w przeróżne kłopoty. W końcu czuła, że żyła; że mogła coś zdziałać; że miała na cokolwiek wpływ. Wiedziała, że wynik jej ucieczki zależał tylko od tego czy demon pozwoliłby jej odejść. Była niczym spłoszona ofiara próbująca uciec przed drapieżnikiem. Ciało reagowało automatycznie, umysł się wyłączył.
z/t
#414A69
- Shi? - zawołała za nim. Nim się zastanowiła ruszyła z powrotem. Szła szybkim tempem w stronę miejsca gdzie opuściła demona. Dreptała w miejscu spoglądając na boki. Nie było go. Może odszedł, nie mogła mu się dziwić. Nim się zorientowała szła w stronę, w którą niedawno podążali razem.
- Mogłeś potrzymać mnie za rękę - burczała pod nosem wiedząc, że już go nie było. A może tylko jej się wydawało? - A nie na ramię jak jakieś zwłoki - marudziła dalej idąc w stronę, której nie znała.
Wystarczyło kilkanaście minut, żeby całkowicie zgubiła drogę. Noc stawała się zimniejsza, gdy błądziła w okolicznym lesie próbując odnaleźć cokolwiek znajomego.
- Jak zawsze musiałeś odejść. Tylko to potrafisz - szeptała pod nosem błądząc aż do samego rana.
Ktoś ją potem odnalazł. Ktoś odstawił do domu. Nie wiedziała jednak kto. Zbyt zmęczona, na po przytomna długą tułaczką. Zastanawiała się czy to spotkanie miało w ogóle miejsce czy było tylko wytworem jej wyobraźni. I alkoholu.
Zt
Praca zabójcy demonów często charakteryzowała się nocowaniem w miejscach, w których normalni ludzie nie chcieliby. Tym razem było inaczej. Kilkudniowa cisza zawodowa dała się we znaki Jinowi, który po prostu zaczynał się nudzić. Nie zamierzając jednak tracić czasu na tkwienie w jednym miejscu zdecydował się na nocleg w zajeździe. Takie okazje nie zdarzały się często toteż Tokage był bardzo zadowolony mogąc spędzić noc w lokalu, który oferował ochronę przed wiatrem, ciepły posiłek, spokój oraz względną ciszę. Co prawda Hatago Ashida nie należało do wybitnie prestiżowych jednak samuraj był w stanie to znieść. Godzina była jeszcze wczesna, gdzieś koło popołudnia, zatem zabójca mógł iść jeszcze dalej i znaleźć inne miejsce jednak zdecydował się odpocząć i zostać tutaj. Oczywiście nie oznaczało to leniwego siedzenia na tyłku. Zorganizował sobie dwa bokuto i usiadł na engawie. Rozejrzał się dookoła i przyjrzał pobieżnie innym gościom. Nie poznał nikogo znajomego toteż pozostało mu nacieszyć się samotnością. Po chwili posiadówki wziął do ręki jedno bokuto i wstał. Zaczął od powolnych ciosów w najprostszej możliwej formie. Stopniowo przechodził do coraz trudniejszych i bardziej zaawansowanych kombinacji. Z czasem zaczął je łączyć w sekwencje o coraz zwiększonym stopniu skomplikowania. Układy przeplatał technikami oddechu płomieni, ograniczając się jednak tylko do ruchów. Gdyby dojrzał go inny łowca demonów to zapewne poznałby te układy. Bywalcy lokalu zerkali na samuraja z zainteresowaniem. Część z nich przyglądała się przez dłuższy czas, inni zawiesili wzrok na raptem moment po czym wrócili do swoich codziennych obowiązków, a dzieci z ogromnym zainteresowaniem pozwalały się porwać treningowi i poświęcili sporo czasu na przyglądaniu się.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
Data: 6.05.1654
-Oi, Mam nadzieje że nie przeszkadzam. Ale nie szukasz może sparing partnera~? Zapytał uśmiechając się, trzymając bokuto za ostrze przy pasie, niczym prawdziwy miecz. Osoby z większym doświadczeniem, mogły jasno stwierdzić, że Yoshimatsu, ma stabilną postawę, co było cechą wprawnych szermierzy i przeszywający wzrok skupiony na swoim celu. Czekał na odpowiedź mężczyzny, w tym czasie dzieci będące obserwatorami, tylko zaczęły gadać o pojedynku samurajów, czy czym w ten deseń.
Nie minęła dłuższa chwila i jego wątpliwości oraz obawy zostały rozwiane. Krzyk dobiegający jego uszu jasno oznajmił, że pora na krótką przerwę. Jin dokończył kombinację ciosów po czym zatrzymał się. Trzymając ostrze oburącz przed sobą wziął głęboki oddech, następnie się wyprostował a bokuto wykonał ruch, którym normalnie zrzuciłby krew z broni poprzez szybkie przesunięcie go ostrzem w dół w okolice prawej nogi. Zerknął na nieznajomego i przyjrzał mu się próbując jednocześnie ocenić z kim ma do czynienia. Nie trzeba było zbyt długo się przyglądać aby dojść do wniosków, że osoba stojąca teraz naprzeciw Jina ma doświadczenie w walce. Zarówno blizna jak i postawa jasno sugerowały, że nieznajomy jest doświadczonym wojownikiem. Sytuacja może była nieco dziwna, jednak sam fakt możliwości treningu z nieznajomym, który był doświadczony była czymś miłym i oczekiwanym. Zawsze lepsze to niż wymachiwanie drewnianym mieczem.
- Zawsze chętnie potrenuje z kimś, kto wie jak trzymać miecz – zgodził się niemalże natychmiastowo po czym szybko dodał - zanim jednak skrzyżujemy drewniane ostrza miło byłoby poznać imię osoby, z którą się zmierzę. Jestem Tokage Jin – przedstawił się po czym delikatnie ukłonił. Podszedł krok bliżej do mężczyzny oczekując na to aż on się przedstawi. Jedno było pewne – ich rozmowa zwiastowała pojedynek, który spotkał się z o wiele większym zainteresowaniem niż samodzielne wymachiwanie bokuto.
- Kod:
[color=#ff6666][b]- Tekst[/b][/color]
"- zanim jednak skrzyżujemy drewniane ostrza miło byłoby poznać imię osoby, z którą się zmierzę. Jestem Tokage Jin –" Człowiek z manierami, tylko czy pochodzi to od jego normalnego zachowania, czy też zostało mu wpojone... Trudno powiedzieć...
- Ishida Yoshimatsu. Mam nadzieję na dobry pojedynek. Lekko się skinął głową w geście przywitania. Jednak kiedy ich dwójka znalazła się w bliskiej przestrzeni było jasne, że atmosfera zrobiła się bardziej napięta, czuć było wzrok ludzi z każdej strony... Ale to nie było teraz ważne, dla Yoshimatsu ważny był tylko osobnik stojący przed nim, z którym miał się zaraz zmierzyć...
- Rzut na kostce:
- Rzut na kostce: 18
Walkę zaczyna gracz z większą szybkością, w tym przypadku jest to Ishida.
Każda akcja i jej skutek jest zależny od rzutu kością k20, który należy załączyć do danego posta i w oparciu o wynik napisać post. 1-10 niepowodzenia 11-20 – udany atak/obrona W przypadku dwóch rzutów udanych wygrywa wyższy wynik. Z powodu równego poziomu statystyk żaden gracz nie ma dodatkowych punktów po rzucie kośćmi. Wyjątkowy wynik – 20 – pozwala graczu na „przełamanie” i dalej może zalewać przeciwnika atakami. Otrzymanie drugi raz dwudziestki kończy pojedynek na korzyść osoby, która dwukrotnie trafiła ten perfekcyjny wynik. Ilość punktów wytrzymałości na walkę: Wstępnie 5, jeśli pójdzie za szybko to zwiększymy. Za każdy udany atak i pokonanie obrony odejmujemy osobie trafionej jeden punkt. Walka odbywa się z użyciem drewnianych mieczy więc nie przewidujemy śmiertelnych ran.
Zasady skonstruowane w oparciu o link1 oraz link2
Nieznajomy przedstawił się i również okazał szacunek oponentowi na co Jin zareagował delikatnym, ledwo widocznym uśmiechem. Od razu było widać, że nie ma do czynienia ze zwykłym wieśniakiem a z kimś pokroju samuraja. Oczywiście nawet gdyby Ishida był zwykłym chłopem nie robiłoby to Tokage żadnej różnicy, ale mimo wszystko jednak obecność kogoś o podobnym, jakże wyniosłym statusie była rzeczą pokrzepiającą. Nie minęła chwila a młodzieniec już został zaskoczony. Usłyszał znajomy dźwięk zasysania powietrza, który był dość charakterystyczny. Natychmiastowo zrozumiał kto stoi naprzeciw. Mimo to nie zamierzał się poddawać, a wręcz przeciwnie, postarać się jeszcze bardziej. Pomimo tego, że zarówno zabójcy demonów jak i samurajowie byli ludźmi to ostatecznie łowcy nocnych stworzeń byli w stanie fizycznie osiągnąć o wiele więcej niż zwykli przedstawiciele ich gatunku. Yoshimatsu również o tym szybko przypomniał wykonując szybki i skuteczny atak. Pomimo postawy obronnej, gotowości i świadomości jaki to będzie cios, Jin nie był w stanie się obronić. Otrzymał cios w bok ciała. W ramach obrony zasłonił się mieczem, trzymając go pionowo na linii ciosu dodatkowo wspierając go drugą ręką. Mimo to siła była zbyt duża, a cios z łatwością przepchnął bokuto razem z trzymającymi go dłońmi osłaniając Tokage. Broń przeciwnika natomiast z łatwością powędrowała dalej trafiając młodzieńca w bok. Atakujący z łatwością dosięgnął celu, zdobywając w ten sposób można powiedzieć „pierwszy punkt” a przegrany rundy po otrzymaniu ciosu przesunął się w bok. Dotknął miejsca, w które oberwał, lekko i lekko je potarł.
- Nieźle. Mocny, szybki cios. Zaskoczyłeś mnie. Ale teraz nie pójdzie Ci tak łatwo.
Jin nie zamierzał rzucać słów na wiatr i natychmiastowo ponownie przyjął formę po czym również skorzystał z pomocy sztuk poznanych jako zabójca demonów, podobnie jak oponent. Ruszył w kierunku Ishidy wyprowadzając cios z prawej górnym strony, celując w bark, tudzież rękę przeciwnika.
Wytrzymałość:
Jin: 4
Ishida: 5
Nie możesz odpowiadać w tematach