Chūkyō
Sklep z sake, który służy także za bar — ulubiony trunek można więc wziąć w butelce na wynos lub skosztować ze znajomymi na miejscu.
Znał swoją naturę.
Doskonale wiedział, że na tym nigdy by nie poprzestał.
Odsunął drzwi i wszedł do środka. Pomimo iż ostatnie noce były chłodne i mroźne, to w budynku panowało krępujące ciepło — uderzyło go w twarz już przy pierwszym kroku, osiadając na chłodnych, młodzieńczych policzkach niczym para na niezarysowanej szybie. Zatrzymał się i rozejrzał dyskretnie, lustrując tym samym zasiadających przy stolikach gości. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Kilkuosobowa grupa mężczyzn zajmowała część po drugiej stornie pokoju. Jeden z nich siedział oparty o ścianę i trzymając w dłoniach shamisen, ciągnął wątpliwie za kolejne struny. Wyglądał na nowicjusza, bo współtowarzysze zanosili się śmiechem na widok jego długich, nieowocnych prób zagrania prostej melodii — inny próbował pokazywać mu, jak powinien ustawić palce. Oprócz tej gadatliwej grupy znajdowała się jeszcze dwójka siedząca tuż przy wejściu; starszy mężczyzna zwracał twarz ku księżycowi, jak gdyby szukał lepszego punktu obserwacyjnego.
Rintarou postąpił naprzód — jego kroki zdawały się nie wydawać żadnych dźwięków. Był niczym cień, który pewnej, nieznanej nikomu nocy postanowił wkraść się i zamieszkać w obcej parceli. Szkarłat jego oczu zelżał. Spełzł z mrocznych tęczówek, tracąc krwawy koloryt na bardziej ludzki szarawy odcień. Ktoś go minął, wychodząc z chūkyō z kilkoma naczyniami alkoholu i właśnie wtedy zauważył jeszcze jedną osobę. Jakaś postać stała przy wysokim, długim stole rozlewając w kolejne naczynia zabarwiony trunek: szczupła kobieta ze wspaniałym kokiem na głowie i o połyskujących w świetle lamp rysach twarzy, jak u figury rzeźbionej w szlachetnym kamieniu. Chłopak poczuł ostrą woń przypraw i wódki, a chwile później napłynął do jego nozdrzy jeszcze jeden intensywny zapach — ten zainteresował go o wiele bardziej.
Podszedł bliżej i ujrzał, jak kobieta odkłada ostatnią wazę na blat, a potem sięga po kawałek szmaty i przyciska ją do swojej odkrytej szyi; drugą rękę opierała na szczupłych biodrach. Jasne kimono przepasane błękitnym paskiem podkreślało jej wątłą kibić. Ten widok całkowicie pochłonął jego uwagę. Bezwiednie podchodził coraz bliżej, jak kuszone wodą spragnione zwierzę. Wreszcie przystanął oparty o filar, tuż przy stoliku z napojami, które jeszcze chwile temu wykładała na półki. Na zewnątrz przebrnął silny wiatr; kolejny gość musiał skusić się na dobrodziejstwa sprzedawane w sklepiku i wtargnąć do środka. Ponownie poczuł słonawą woń — tym razem intensywniejszą; mlasnął bezdźwięcznie. Kobieta oderwała chustę od szyi i obróciła się, wyginając z wdziękiem swą jasną szyję naznaczoną słabymi czerwonymi znaczeniami, aby móc spojrzeć na migające cienie par przewijających się w chūkyō. Dostrzegła chłopaka niemal od razu.
— Sumimasen — powiedziała zaskoczona bliskością chłopaka, którego najpewniej nie była w stanie nawet usłyszeć. Ukłoniła się grzecznie, stając w jasnym żółtym blasku lamp. Światło padło na jej niewielkie, okrągłe piersi, długie jedwabiste ramiona i wreszcie na chłodną piękność jej twarzy. — Nie zauważyłam pana — urwała i zapytała niepewnie: — Wszystko w porządku?
Rintarou wpatrywał się w jej szyje w kompletnym skupieniu, na tyle silnym, że dopiero drugi człon wypowiedzianych przez nią słów wyrwał go z oszołamiającej kontemplacji. Potrząsnął głową i spojrzał na wpatrującą się w niego dziewczęcą twarz. W jednej chwili na jego młodzieńczym licu zaowocował potężny smutek. Westchnął z emfazą i oderwał się od futryny, i oparł przedramiona o blat stołu przy którym stała. Wysoko spięty kucyk chłopaka otarł się subtelnie o jego plecy, gdy pochylił się do przodu. Opuścił głowę.
— Od kilku godzin szukam mojego kota — Tomo. Przeszedłem wszystkie ulice, wszystkie sklepy i schowki. Nigdzie nie mogę go znaleźć. Widziałaś go może? — Podniósł zbiedzony wzrok na kobietę, na której twarzy bardzo szybko udzieliło się zmartwienie. — Mały, biały w ciemne plamy.
— Bardzo mi przykro, ale nie...
— Uwielbia ciepłe miejsca, może jest szansa, że wkradł się na tyły do waszego schowka?
Kobieta odwóciła się w strone drzwi prowadzących na mały magazynek. Rintaoru w tym czasie przemknął wzrokiem po jej delikatnej zranionej na szyi skórze i uśmiechnął się wyraźnie. Zdecydowanie wolał bawić się w aktora. Ten nie musiał robić nic, tylko udawać, że wyraża sobą cały ból świata. Zastanawiał się, ile może kryć w sobie masek. Nigdy nie wiedział, która jest ostatnia.
A za którą z nich nie ma już nic oprócz kości.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Miał wrażenie, że ta droga prowadzi donikąd, a zmysł orientacji najprościej świecie wywiódł go w pole, tak samo jak koncentracja, która wyparowała wraz z metalicznym posmakiem krwi i smrodem spalenizny pchającym się do nozdrzy.
Szedł trochę na pamięć, trochę na oślep. W amoku. Z zaciśniętymi zębami, ze spojrzeniem wbitym w przestrzeń przed sobą. Była tylko ciemność. Wzrok wyjątkowo nie mógł przez nią przebić, mimo iż akomodacja zazwyczaj nie wodziła go za nos. Zmierzając w kierunku majaczących w oddali kształtów, niewyraźnych, rozmazanych, jakby skąpanych w gęstej mgle, poczuł jak ogarnia go niemal paraliżujący chłód. Ironia losu, zważywszy na upośledzoną termoregulacje jego ciała, ale mimowolnie dłoń sięgnęła do szorstkiego w dotyku materiału, który towarzyszył mu na każdym etapie podróży. Musiał się upewnić, że nadal tam był, że nie zsunął się i nie przepadł. Czarny szal szelaczał pod naporem palców, jednakże na próżno szukał w tym ukojenia.
Szewska pasja nadal nie opuściła jego wątłego przez głód ciała; pragnienie jedynie zmogło się na sile. Jak mógł do cholery jasnej dopuścić do tego stanu, gdzie nawet zaczerpnięcie oddechu kosztowało go sporo wysiłku? Jakby w powietrzu brakowało tlenu.
Idąc tak, byle przed siebie, byle napotkać na drodze ofiarę w postaci ludzkiego istnienia, byle zatopić w miękkiej skórze zęby, byle zagłuszyć głosy, złowrogie szepty w głowie. Krok za krokiem zmuszając tym sposobem organizm do produkcji niebotycznej ilości epinefryny, które z niewysłowioną łatwością i jakże skutecznie rozprzestrzeniły się po całym ciele. Balansując na granicy szaleństwa przemierzał kolejne metry kwadratowe. Symptomy zdrowego rozsądku zostały skutecznie zdetronizowane przez kłębiące się niczym hardy chmur na niebie myśli. Nic, nic nie mogło go odwieźć od ślepego podejrzenia za głosem instynktu przetrwania. Nie walczył ze swoją naturą. Pomimo swoich najszczerszych chęci, po tym obrzydzeniu, które trawiło jego ciało, gdy oprzytomniał po przemianie i zdał sobie sprawy, w jakim położeniu się znalazł, nie pozostało już nic. Wyrzuty sumienia zamarły wraz z następnym i jeszcze jednym ludzkim istnieniem, które odesłał na tamten świat.
Kiedy dni zlewały się w jedno, nie było już odwrotu. Zmierzał w jednym kierunku. Przed siebie. Donikąd, ale przed siebie, byle tylko nie tkwić w miejscu.
Znajomy zapach zakradł się do jego nozdrzy, gdy znalazł się na często uczęszczanej ścieżce i, zamiast zawrócić, bo tak podpowiadał mu instynkt samozachowawczy, podążył dokładnie w tamtym kierunku. Dopiero przed budynkiem, po tym jak wzrok skonfrontował się z szyldem, odkrył tożsamość tego miejsca - Nagoja. Wślizgnął się niemalże niepostrzeżenie do lubianego przez miejscowe moczymordy przybytku, żałując odrobinę, że czas nie był jego dzisiejszym sprzymierzeńcem.
Językiem automatycznie zwilżył spierzchnięte wagi, gdy jego wyostrzone do granic możliwości zmysły, skoncentrowały się na jednym z wielu punktów – krwi tętniącej w naczyniach krwionośnych znajdujących się tam ludzkich bytów. Poza nim jednak był tu ktoś jeszcze, natrętny swąd burzący harmonie, nie jeden, lecz dwa. Źródło pierwszego odnalazł w palenisku. Zmrużył oczy. Ogień, jego największe przekleństwa. Mimowolnie jego palce skonfrontowały się ze znamieniem, poczuł pod opuszkami jego chropowatą powierzchnie i jeszcze szybciej odwrócił wzrok od źródła swoich – jak mu się wydawało – wszystkich nieszczęść. Teraz musiał zająć się innym mankamentem, intruzem. Nie od razu przypisał do niego właściciela; otępiały przez pragnienie umysł nie nadążał za weryfikacją faktów, dopiero zatrzymując wzrok na znajomej sylwetce, uzmysłowił sobie czemu nogi przywiodły go w te miejsce. Mimo iż na jego ustach nie zamarł żaden grymas świadczący o choćby nikłym rozbawienie, to jednak do oczu zakradł się uśmiech w postaci iskier. Nie ingerował w poczynania młodszego demona, wszakże nie miał przepisanej żadnej roli do tego przedstawienia. Mógł się co prawda wspiąć na wyżyny finezji i sparodiować Tomo, ale to wiązało się za zaangażowaniem, a on zaangażowania z siebie wykrzesać nie mógł. Głód. Musiał zaspokoić głód, by znowu poprawnie zafunkcjonować.
— Yane, jak długo będę czekał na puste naczynia? — Mężczyzna w średnim wieku, o krótkich czarnych włosach, uniósł swe równie czarne, krzaczaste brwi wpatrując się w wyłożonego na blacie młodzieńca. Ten widok zadziałał na niego jak swoista płachta na byka. Wzrok właściciela nabrał surowego wyrazu. — Znów zajmujesz się jakimiś dzieciakami? Mam przypomnieć ci, dlaczego cię zatrudniłem? Weź się do roboty!
Kobieta drgnęła wyraźnie zastraszona i pokiwała nerwowo głową, szybko biorąc wspomniane puste wazy w donie i ruszając pędem do magazynku. Nim zniknęła za drzwiami, stojący w przejściu mężczyzna przeszył Rintarou lodowatym wzorkiem. Gdyby tylko władał mocą zabijania spojrzeniem, z pewnością pozbawiłby go głowy.
— Dzieciak — skomentował urażony, mrucząc do siebie pod nosem, kiedy zniknał z jego pola widzenia. Podniósł się na łokcie, wciąż opierając o blat. — Ciekawe czy mówiłbyś to samo, gdybym pokazał ci parę moich sztuczek.
W zgiełku lokalu słyszał wyraźnie kroki dwóch postaci w schowku — najpewniej Yane i przesympatycznego wielkoluda szowinistę, którzy rozlewali alkohol do kolejnych naczyń; dźwięki instrumentu, który z wolna brzmiał mniej irytująco i pozwalał się zrelaksować; niskie szepty i kroki. Podmuch wpadający przez zamykane drzwi przewietrzył pokój, nie na tyle jednak, by nie dało się rozpoznać zapachu, który zawitał do chūkyō. Ta woń była niezwykle specyficzna: ostra jak dym, ale i na swój osobliwy sposób niepoprawnie słodkawa. Pomyślał, że z pewnością właśnie tak pachną kwiaty na samym dnie piekła.
Oparł podbródek na dłoni i spoglądnął w bok — dokładnie w kierunku intrygującej woni. Przekrzywił głowę i zmrużył powieki, kiedy jego wzrok napotkał wcale nie taką nieznajomą dla niego osobę. Wcześniejsze niezadowolenie Rintarou wydawało się wyparować wraz z pojawiającym się cieniem uśmiechu w kąciku młodzieńczych ust.
— Araki Hotaru — powiedział na głos, przypatrując mu się uważnie. — Jeszcze żyjesz?
Bezceremonialnie sięgnął po stojącą przy nim butelkę, odkorkowując naczynie zwinnym ruchem palców. Jego oczy ikrzyły się tłumionym szkarłatem, dokładnie tak, jakby nie potrafił kontrolować swojej fascynacji. Oderwał się zwinnie od blatu i przemierzył frywolnie pomieszczenie; korek, który wcześniej tkwił u samego ujścia naczynia, opadł na podłogę — dokładnie tuż przy zakurzonym bucie Hotaru. Wtedy nachylił się niespodziewanie w kierunku mężczyzny i uniósł trunek. Ostry zapach wódki uniósł się do ich nozdrzy, a ślepia demona roziskrzyły się zaczepnie.
— Jak myślisz, ile nieudanych spotkań przypada na jedno cudowne spotkanie?
Dopiero z tej bliskiej odległości dostrzegł, jak fatalnie wyglądał. Blada cera, zapadnięte oczy, które wpatrywały się w niego pełne blasku i śmierci. Przemknął spojrzeniem po bladych policzkach i ustach, które musiały skrywać ostre, śmiercionośne zęby. Uśmiechnął się miękko, ledwie powstrzymując od parsknięcia. Naprawdę zamierzał zatrzymać się w tej zajezdni na tani obiad i wino? Jak on? Może powinien go uświadomić, że dzisiejszej nocy w ich obiadowym menu — gdzie Bóg jako jedyny udzielił im kredytu — znajdował się wyłącznie talerz ciepłej wody pachnący ścierką do zmywania talerzy?
— Jeśli czujesz się tak, jak wyglądasz, to najpewniej umarłeś wczoraj — skomentował spokojnie, sięgając rubasznie za poły jego ubrań i poprawiając je niczym matka, odprawiająca syna na pierwsze zajęcia.
Za jego plecami rozległ się odgłos kroków, a później szelest znanej mu z pzred chwili ślicznej kobiety:
— Bardzo mi przykro — zwróciła się w stronę Rintarou, który na dźwięk tych słów spoglądnął na nią przez ramię. Szybko zrozumiał, że mówiła o wyimaginowanym kocie, którego nigdy nie miał i nigdy mieć nie będzie. Prawie o tym zapomniał. Westchnął jak zmartwiony aktor, wsuwając palce we włosy i burząc opadającą na czoło grzywkę. Kiedy kobieta zaczęła obsługiwać kolejnego gościa, demon ponownie spojrzał na Arakiego. Przysunął usta do naczynia i upił wielki zachłanny łyk trzymanej w dłoni wódki; strużka alkoholu przetoczyła się po jego bladym podbródku. Starł ją rękawem już chwilę później.
— Ale może coś na to poradzimy. Zająłem ci miejsce.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Na co czekasz? Rozszarp ich na kawałki.
Pragnienie nie dawało za wygarnę. Przez świadomość Arakiego przebijał się ten znajomy, ironiczny głos, który skutecznie manewrował jego ciałem. Był wobec niego całkowicie bezsilny. Nie wiedział na co Rintarou liczył, na co czekał. Czemu nie wykorzystał okazji. Jego motywacje były dla Arakiego niejasne.
Żeby zająć czymś głowę, prześlizgnął wzrok po klientach sklepu, oblizując koniuszkiem języka spierzchnięte wargi. To nie alkohol przyciągnął jego uwagę. Sake miało drażniącą woń.
Zacisnął mocno dłonie w pięść, z wielkim wysiłkiem tkwiąc w jednym miejscu, starał się przy tym zużywać jak najmniejszą ilość tlenu. Nasłuchiwał rozmów. Dwie moczymordy w kącie opłakiwały stratę konia. Tróje mężczyzn przy barze rozprawiało o nagłych zgonach, które nawiedzały miasto. Jeden tubylca zatapiał w samotność smutki, wlewając sobie do gardła czarkę za czarką. Trudy życia codziennego zwykłych mieszkańców.
Araki przycisnął skrawek szalika do ust, by stłumić w sobie chęć zatopienia zębów w ludzkiej tkance. Swąd wydobywający z paleniska i obecność drugiego demona była wielce pomocna w jego wysiłkach, zwłaszcza gdy po upływie ledwie półminuty głos Rintarou zakłócił ciszę. Cień uśmiechu, który oklał młodą twarz, nie był dobrym omenem, ale Araki, nauczony doświadczeniem, nie skrył się półmroku pomieszczenia, by przeczekać tę burzę, wszedł prosto w zamieć.
— Jak widać — charknął, ale co to właściwie za życie? Ciągłe podążenie za rozdzierającym go od środka pragnieniem, które nie różniło się od uzależnienia. Przebywając w lokalu pełnym ludzkich istnień, czuł się jak niewidzialna pętla na jego szyi zakleszcza się coraz dotkliwej, niemal domykając dopływ powietrza.
Przydeptał korek, który znalazł się tuż przy jego bucie, a potem kopnął go pod stół, nie odrywając wzroku od frywolnych manewrów Rintarou, który mogły zwiastować i beztroskę i niebezpieczeństwo za jednym zamachem.
— Zabierz ode mnie te szczyny — warknął krótko, gdy ten z premedytacją zbliżył się z flaszką, zmarszczył nos, po tym jak woń rozcieńczonej z wodą sake wypełniła nozdrza, na moment paraliżując zmysł węchu. — Capi tylko trochę lepiej od tych moczymord, a twoja dedukcja jest błędna — odparował od razu; przytyki Rintarou nie robiły na nim żadnego wrażenia, był procederem niewartym roztrząsania, gdyż wielokrotnie na przestrzeni ich znajomości udowodnił mu, że w jego przypadku język wyprzedał myśli. — Martwy jestem od dawna i tylko chwilach takich jak te, wiem, że żyje — rzucił jeszcze z przekąsem, w celu ukrócenia tej dyskusji, bowiem nie miał wątpliwości, że młodszy demon mógł ją ciągnąć w nieskończoność i zero byłoby z niej pożytku.
Wzrok Arakiego podążył za źródłem hałasu w formie obcych korków, którego właścicielem okazała się być kobieta o miłej dla oka aparycji. "Bardzo mi przykro" sprawiło, że mężczyzna rozchylił wargi w lekkim grymasie. Jemu też będzie b a r d z o przykro, jeżeli przegra z pragnieniem i posili się daniem, które nie było serwowane w tutejszym menu.
— Jakim cudem ona jeszcze oddycha? — zapytał kąśliwie, na powrót spojrzenie zatrzymując na twarzy młodzieńca, na razie jednak wykrzesał z siebie odrobinę samokontroli, aczkolwiek nie miał złudzeń, jak skończy się jego wizyta w tym przybytku; jedynie odwlekał to, co było nieuniknione.
— Jakim cudem ona jeszcze oddycha?
Przymknął oczy i odchylił głowę. Rozłożył śmiało dłonie (jedna z nich wciąż zaciskała pełne naczynie z alkoholem) i wzruszył ramionami.
— Bo zmieniłem plany — odparł niespodziewanie, znów na niego spoglądając. — Nudny, samotny posiłek nie jest dla mnie satysfakcjonujący.
Niewinny uśmiech oblepił jego wąskie usta. Rintarou z emfazą odstawił do niedawna dzierżone naczynie na pobliski stół i nachylił się w kierunku mężczyzny. Woń Aratakiego wciąż charakteryzowała się tym samym aromatem, co zapamiętał sprzed lat.
— Mam ochotę się rozerwać — wyszeptał ledwie parę centymetrów od jego twarzy. Spoglądał na niego spod opadających na czoło pojedynczych pasm włosów, ze wzrokiem iskrzącym tłumioną czerwienią; wpatrywał się w niego, jakby był szklaną wody, którą ktoś podał mu podczas wędrówki przez pustynię. — Jedna dusza? Po co jak można zyskać kilka?
Rintarou skupiał się na przezroczystej granicy, która zdawała się ograniczać jego wolność. Pragnął roztrzaskać ten betonowy twór i natychmiast o nim zapomnieć. Chciał krwi i męsa. Chciał poczuć pełne zadowolenie i rozkosz strachu w oczach zebranych tu ludzi.
— Więc jak? Chcesz zabawić się na mój koszt?
Kobieta, która wcześniej obsługiwała klienta, obróciła się tyłem do blatu, zajmując się czyszczeniem naczyń. Jej odkryty, nagi kark oblepiły delikatne kropelki potu, którzych bardzo szybko pozbyła się sucha szmatką. W pomieszczeniu zrobiło się niesamowicie gorąco i duszno. Rintarou sam doskonale to odczuł. Zdawało się, że nie musiał dodawać nic więcej. Jego sugestywne spojrzenie pragnęło zabawy i chaosu, a wiedział, że stojący przed nim mężczyzna jest w stanie mu to zapewnić.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Woń ludzkiej krwi jedynie podsycał pragnienie - tak samo, jak duchota, który wkradała się do tego pomieszczenia, mimo iż najbardziej niewątpliwie kusiła go kobieta obsługująca klientów, gdyż nie miała w ustach alkoholu, więc jej posoka, jej ciało nie będzie miało tego drażniącego posmaku.
Wyczekiwał odpowiedzi drugiego demona w pozornym spokoju, mimo iż z coraz większym trudem walczył sam ze sobą. Jeszcze chwila. Kilka chwil. Minutę, ewentualnie dwie.
— Wolisz, jak ktoś odejmuje cię rację żywnościową od ust? To nowy poziom masochizmu? — sarknął, bo dwa demony na jednym terenie nie były zwiastunem polubownych rozwiązań.
Gehenna, jaka czyhała na klientach tego przybytku, wisiała w powietrzu. Widział to w uśmiechu, jaki zamarł na znajomych ustach i pragnieniu, które wypalało jego trzeźwa. Los ludzkich istnień został przesądzony po tym, jak obaj przekroczyli próg tego lokalu.
Nawet nie drgnął, gdy wargi Rintarou znalazły się tuż przy jego twarzy i poczuł jego oddech na skórze. Przeniósł wzrok na widok za oknem po tym, jak uszy zostały napełnione słowami brzmiejące jak słodka obietnica, ale zachował trzeźwość umysłu. Jeszcze.
— I myślisz, że przy mnie się rozerwiesz? — Również zniżył głos do szeptu, jednakże uważał to za zbędny trud; szczerze wątpił, że ktoś usłyszy choćby skrawek ich rozmowy, szmery w lokalu były zbyt natarczywe. Jeden z klientów zaczął zawodzić jak wilk do księżyca, drugi krzyczał, żeby się zamknął, niemniej jednak Rintarou mógł znaleźć odpowiedzieć w jego spojrzeniu, a konkretnie w ognikach, jakie się w nim zaiskrzyły. — Hojnie. — Parsknął.
Nie miał wątpliwości, że trafił pod właściwy adres. Ta noc dopiero się zaczęła.
— Oferujesz mi prowiant, który mogę mieć i bez twojej hojnej oferty?
Wzrok Arakiego powędrował w kierunku kobieta, która głucha na zagrożenie, osuszała szklanki szmatą.
— Nie pozostało mi nic innego, jak na nią przystać. Zabawmy się. Zapalmy w ich umysłach strach i panikę. Zaakcentujemy naszą obecność.
Wstał, tym samym wyrażając swoją gotowość do działania, ale tu Rintarou miał decydujący głos, był dzisiaj gospodarzem. W końcu miał się zabawić na jego koszt.
Rintarou uśmiechnął się, przymrużając powieki. Z uwagą i niezdrowym zainteresowaniem przyglądał się jego profilowi. Hotaru odwrócił od niego wzrok, aby ukryć rosnące pożądanie?; trzymaną na ostatnich hamulcach zbrukaną samokontrolę? Sądził, że chłopak jej nie dostrzeże? Przekrzywił łeb, a ramiona demona drgnęły w bezgłośnym rozbawieniu.
Trudno ukrywać coś, co bez problemu demaskuje ciało.
Przesunął dłoń po barku Arakiego — to wystarczyło, aby wyczuć spięcie zakrywającego odzieniem ciała. Zabrał dłoń, w momencie, gdy zbłąkany fragment szala znalazł się na upatrzonym przez niego miejscu.
— Mroźny wieczór, alkohol, muzyka, krew... — szepnął słodko w akcencie. — To sprawdzony przepis na wspaniałą zabawę. Może i mógłbyś mieć to wszystko bez mojej skromnej oferty, ale pamiętaj: dzięki hojności otrzymujesz życie znacznie szczęśliwsze. A ja tylko pragnę uczcić tą nocą naszą wieloletnią znajomość.
Odsunął się od niego, zauważając błyszczącą iskrę w jego ślepiach. Rintarou był pod wrażeniem. Jakim cudem nie rzucił się jeszcze na żadnego znajdującego się w tej gorzelni człowieka? Chyba jeszcze wiele o nim nie wiedział.
Przymknął oczy i wyprostował się za towarzyszącą mu zgodą mężczyzny. Sięgnął do swojej zwisającej wstążki i poprawił upięcie, jakby naprawdę przygotowywał się na wyjście do bogatej, wykwintnej knajpy. Miał już ruszyć w kierunku centrum lokalu, gdy pewna kobieta wpadła na niego ramieniem. Chłopak zachwiał się i szybko obrzucił ją spojrzeniem, które złagodniało, gdy dostrzegł jej niewinną, nieobecną twarz.
— Przepraszam bardzo — jęknęła cichutko. Już odchodziła, jednakże dłoń demona pochwyciła ją za nadgarstek; odwróciła się zaskoczona.
— Całkiem sama, josei? W miejscu takim jak to?
— Miałam już wychodzić...
— Myślę, że o tej godzinie, niebezpiecznie poruszać się w pojedynkę. Mój przyjaciel chętnie się tobą zajmie. Nie miałbym sumienia zgadzać się na twoją samotną podróż w tak parszywą pogodę. Poza tym nocami zdarzają się tu paskudne rzeczy. Nigdy nie słyszałaś?
Dłoń Rintarou wsunęła wyplątane z upięcia kosmyki za jej ucho, wpatrując się w powierzchowność zmętnionego spojrzenia. Wyglądała na kurtyzanę — miała bogate szaty i kunsztowną biżuterię. Jego spojrzenie na dłuższą chwilę przykuł rubinowy wisior, sięgający w głąb wykrojonego dekoltu. Musiała dużo wypić. Jej niestabilna sylwetka zachwiała się delikatnie, gdy Rintarou obrócił ją ochoczo w stronę wyprostowanego Hotaru. Patrząc na mężczyznę nieczystym wzorkiem, poprowadził delikatny ruch po jej odsłoniętej szyi — ta odchyliła ją niczym zwierzątko poddane na delikatną, miłą pieszczotę. Ciemnowłosy zmrużył podejrzliwie oczy i wychylił się nieco do przodu. Spoglądał w pożądliwe ślepia Arakiego z uśmiechem zdolnym zamrozić piekło i jednocześnie słodkim jak jabłko w karmelu. Właśnie w tym momencie pojął, jak bardzo podobało mu się testowanie jego granic; sprawdzanie jak wytrwały jest i jak mocne posiada hamulce. Przed rozgrzaniem wnętrza pomieszczenia, musiał nasycić się tym widokiem. Sprowokować go jeszcze bardziej; nakarmić swoją brudną duszę.
— Co o nim sądzisz? — odparł, pochylając się do jej ucha. — Nawet atrakcyjny, prawda?
Potaknęła, patrząc się na Arakiego.
Ostry pazur nakreślił ślad krwawego zadrapania — kobieta jednak ani nie jęknęła. Jej zadarte kimono wplątało się między nogi, kiedy próbowała utrzymać pion.
Życie tętniło wokół nich jakby nigdy nic. Nikt nawet nie dosłyszał pierwszych nut rozpoczynających tę krwawą noc. Rintarou opuścił spojrzenie na szkarłatny ślad, którego sam stał się sprawcą; ślina zmoczyła jego język, a nozdrza rozpalił ostry metaliczny zapach. Przysunął zmoczony krwią palec do swoich ust i musnął opuszek.
Ekscytacja pochłonęła jego zmysły.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Nie pozwolił mu na samowolkę. Zaraz po tym, jak zwinne palce zetknęły się z jego barkiem, zamknął drobny nadgarstek w żelaznym uścisku. Wbił paznokcie w miękką skórę, wyczuwając nie tylko sieć naczyń krwionośnych, a przede wszystkim krew tętniąca w żyłach. Zawiesił spojrzenie na krnąbrnym uśmieszku zawieszonym na jego wargach, które znowu się poruszyły i wydawały z siebie kolejne swawolne dźwięki. Mdliło go od tego szczebiotu.
— Słowami nie zbudujesz atmosfery. Już ci mówiłem, że tutejszy alkohol smakuje, jak każdy alkohol bez wyjątku, jak szczyny.
Nawet go nie tknął. Nie chciał rozczarować się brakiem jakiegokolwiek efektu. Zazdrościł tym wszystkim moczymordom topiącym smutki w wysokoprocentowych trunkach. Choć nie pamiętał, jakie to uczucie, pozwolić, by procenty zadomowiły się w ciele, widok ich paskudnych mord wykrzywionych w błogostanie, było potwierdzeniem, że miał czego żałował. Jemu pozostało marzyć o chwili zapomnienia.
Rozluźnił uścisk z jego nadgarstka, pozostawiając na bladej skórze płytkie zadrapanie, które nawet nie krwawiła. Samokontrola w obecności wieloletniego znajomego przychodziła mu z mniejszym wysiłkiem niż dotychczas. Czerpanie motywacji z próby udowodnia mu, że jest w błędzie, na razie zdawała swój egzamin. Nie chciał dać mu nawet cienia satysfakcji. Rzucenie się na pierwszą osobę z brzegu zrujnowałaby plan na wieczór, chociaż wiedział, że przepełnienie się czary goryczy było zaledwie kwestią czasu, a ten kurczył się nieubłagalnie. Dlaczego u licha wszystko było od niego uzależnione?
Araki wypuścił gwałtownie powietrze z płuc, gdy Rintarou uczynił stosowne przygotowania do kolejnego teatrzyku, który miał zapewnić im pełne żołądki. Nie odrywał pożądliwego wzroku od jego sylwetki, aczkolwiek w tym wypadku pożądanie było uwarunkowanie pragnieniem, jakie odczuwał. Głód. Coraz większy. Ileż można się powstrzymywać?
— Do rzeczy — warknął na swojego towarzysza, po raz kolejny posilającą się zbędnymi kurtuazjami. Nie wiedział po co tak omamiać ofiary, które prędzej czy później wyzionął ducha, ale widocznie Rintarou czerpał z tego chorą satysfakcję, a Hotaru wspaniałomyślnie nie interweniował.
Obserwował złakniony te przedstawienie, którego niefortunnie stał się częścią, w międzyczasie, gdy "gospodarz" otulał kłamstwami czujność ofiary, zwilżył językiem spierzchnięte wargi. Resztkami ogłady powstrzymywał się przed zanurzeniem zębów w naznaczonej przez palec skórze, obserwując jak ten zatrzymuje się w pobliżu pulsu tętniczego. Jak bardzo biło jej teraz serce? Jej otumaniony przez alkohol umysł wyczuł zagrożenie wiszące nad nią jak fatum, w chwili, w której wpadła na fałszywego wybawcę?
Nie wiedział, co takiego Rintarou wyszeptał kobiecie do ucha, ale to nie miało właściwie żadnego znaczenia. Uległa tym słowom, kiedy kilka kropel krwi potoczyło się po jej skórze. Wówczas, gdy ten zapach doleciał do jego nozdrzy, zniecierpliwienie, Hotaru sięgnęło zenitu. Zminimalizował odległość, jaka dzieliła go od tego osobliwego duetu i bez żadnych subtelności sięgnął po jej dłoń. Musnął ją ustami, by chwilę później zacisnąć na niej mocno zęby i poczuć pod językiem metaliczny posmak, co uruchomiło uśpione mechanizmy, jakie dotychczas tłumił. Odgryzł je dwa palce na raz, żywiąc się nimi łapczywie. Krzyk, jaki zamarł jej na wargach, został zagłuszony przez harmider panujący w pomieszczeniu.
— Moje palce. Nie, proszę... Nie umrę, prawda? Nie pozwolicie mi?
Twarz chłopaka była równie spokojna, jak Arakiego (może twarz jego kompana była bardziej ożywiona z powodu wypitej krwi), ale lico młodszego demona było zimne i pozbawione zupełnie emocji, tak jakby na tę krótką wymianę spojrzeń, odkrył przed nią swoją skrywaną pod warstwami pozorów bezduszną naturę. Nie rzucał złych spojrzeń niczym sceniczny czarny charakter ani nie rozkoszował się jej cierpieniem. Nie, po prostu beznamiętnie na nią patrzył.
— Nigdy nie byłam zła, nigdy nie zrobiłam niż złego — jęknęła. — Robiłam to, co musiałam. Rodzina mnie odrzuciła, potrzebowałam pieniędzy — zaniosła się cichym szlochem, zaczynając mówić bez ładu i składu. Jej głos był podpity i nawet nie było sensu, by brać go na poważnie. — Mam męża, muszę żyć. Powiem mu o tym, co robię. Nie mogę umrzeć w taki sposób! Muszę iść do duchownego. Pozwól mi odejść.
— Ale mój przyjaciel jest właśnie duchownym — powiedział Rintorau, uśmiechając się, jak gdyby uznał to za dobry żart. — Widzisz... byłaś na przyjęciu — pochylił się do jej ucha, dodając cicho ostatnią sekwencję: — I umarłaś.
Puścił ją i ruszył w kierunku drzwi, obdarzając Arakiego ostatnim frywolnym, tajemniczym spojrzeniem. Nie zamierzał mu jej zabierać. Chciał, aby najadł się do syta, w końcu to on dzisiejszej nocy miał zaserwować mu kolację. Nie zamierzał pokazywać się z tak kiepskiej strony.
Podszedł do drzwi i zastawił je stołem. Nikt prócz dwójki mężczyzn nie zwrócił na to szczególnej uwagi — zapewne przez gwar, jaki wciąż się tu kotłował. Oparł się tyłem o jego krawędź i zlustrował na spokojnie pomieszczenie. Uśmiech sam wykwitł na jego ustach.
Najpierw skierował się w kierunku grającego na shamisenie dziwaka. Na początku, gdy tu zawitał, nie szło mu tak dobrze, jak teraz — najwidoczniej po dwóch wielkich naczyniach alkoholu miało się to drastycznie zmienić; wino najwidoczniej obdarzało boską zdolnością, którą chłopak szanował, nawet za swojego demonicznego życia. Rintarou doskonale znał melodię jaka zagrywał. Było w niej parę błędów, ale dzisiejszej nocy miał okazać się wyrozumiałym nauczycielem. Zaszedł mężczyznę od boku i kładąc na jego ramieniu łokieć, pochylił twarz do jego. Nie krył już szkarłatu w szarych, stalowych tęczówkach. Na to było już za późno. Najpewniej o tym samym pomyślał mężczyzna, który spojrzał w ich krwistą czerwień; miał rozdziawione usta. Momentalnie zaprzestał gry.
— Nie przestawaj. Lubię tę piosenkę.
Nim chłopak zdążył się odezwać, Rintarou złapał drugą dłonią siedzącego obok niego kolegę i zaciskając palce na jego gardle, szybkim ruchem zmiażdżył mu krtań. Upuścił go pół żywego na stół — wstydliwa struga krwi wylała się z ust denata, gdy próbował jeszcze złapać oddech, nie trwało to jednak długo.
Nie minęła nawet chwila, a w pomieszczeniu zapanował chaos. Klienci siedzący najbliżej rzucili się w chory, oszałamiający bieg w stronę wyjścia. Przypominali w tej chwili głupkowate bydło, które w przerażeniu pragnie schować się w najmniejszy możliwy kąt. Jednak bydło przed ubojem było zazwyczaj oszołamiane. Ach, zwierzęta jednak miały szczęście.
Rintarou umiejętnie zadbał, aby kilku potknęło się o jego podstawiona nogę. Jeden z mężczyzn wpadając w jego pułapkę, uderzył w rant stołu, sam rozbijając sobie głowę. Rintarou niemal parsknął z rozbawienia. Czuł, że nie musi się upewniać czy Araki korzysta z jego boskiej dłoni pełnej obfitości. W końcu najpiękniejszy zapach krwi zdominował wnętrze i właśnie w tej fali pełnej ekscytacji, podbitej wrzaskami ludzi, dopadał kolejnej pozostawionej żywej w pomieszczeniu ofiary — wyrywając jej potężny kawał skóry i rozcinają gardło.
W całym tym amoku śmierci czuł jednak przyspieszony puls wciąż żywej sprzedawczyni. Ta stała za lada z oczami przepełnionymi śmiertelnym przerażeniem. Zaczęła cofać się w głąb składziku, najwolniej jak potrafiła, a gdy znalazła się na jego granicy, gwałtownie — zapewne z nerwów i przerażenia — zatrzasnęła drzwi.
— zt
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Gdy wkroczył na teren Nagoji, wiedział, w którą stronę się udać. Już parę razy odwiedził to miejsce. Co prawda nie zostawał tam na dłużej. Raczej wolał sobie kupić alkohol, aby ten zabrać ze sobą z powrotem do Edo. Lokalne trunki miały nieco inny smak, były nieco słodsze niż w jego rodzinnym mieście. Traktował to jako pamiątkę z jego podróży. Przemierzał ulice niewzruszony na jego otoczenie. Trochę się spieszył, dlatego nie przejmował się spojrzeniami, jakie ludzie rzucali w jego kierunku. Ktoś jego postury był tutaj rzadkością, dodatkowo jego oręż noszony na plecach tylko potęgował zainteresowanie losowych osób z ulicy. Niecodziennie można zobaczyć użytkownika oddechu kamienia.
Gdy tylko był za rogiem, stres zaczął się budować niezwykle szybko. Czemu tak się martwił? Od tamtego momentu minęło wiele lat. Gdyby był na jego miejscu, ucieszyłby się na widok starego przyjaciela. Znał go bardzo dobrze, powinien wiedzieć, że nic złego się nie stanie. Jednak tak długi czas mógł zmienić Seiyego. Tego obawiał się najbardziej. Bał się, że ich przyjaźń nie przetrwała próby lat i nie będzie tak jak dawniej. Mimo tych głupich przemyśleń szedł przed siebie z udawaną pewnością siebie. Gdy widział już lokal, w którym to jego przyjaciel czekał na niego, stanął na sekundę, by wziąć kilka głębokich oddechów i uspokoić swój umysł. Dało mu to chwilowe ukojenie i nie tracąc czasu, ruszył do wejścia. Odchylając zasłonki przy drzwiach, uchylił się tak, aby nie uderzyć głową w przejście i wszedł do środka. Wewnątrz nie było tłoku, sklepik sam nie był duży, jednak posiadał kilka stolików, aby pomieścić ludzi, którzy chcieli się napić na miejscu. Przerzucił szybko wzrokiem, żeby znaleźć Seiyego. Spoglądając w lewo, zauważył wstającego mężczyznę, który również wpatrywał się w niego. Nie potrzebował nawet chwili, aby rozpoznać, kim on był. To właśnie był Seiya. Zauważył, że on również zmienił się diametralnie. Był co prawda niższy od niego, jednak mógł się pochwalić ponadprzeciętnym wzrostem. Włosy miał spięte z tyłu i były bardzo długie. Jednak jego twarz była bardzo podobno do tej, jaką zapamiętał. Co prawda, było widać, iż jest to twarz przystojnego, dorosłego mężczyzny. Jednak połączenie jego zielonych oczu i rys twarzy, których czas nie zdążył zamienić, był pewny, że patrzy na swojego starego przyjaciela. Po rozpoznaniu go, uśmiech sam wkradł mu się na twarz. Zauważył, że Seiya chowa coś za plecami. Czyżby prezent? Zmartwił się przez sekundę wiedząc, że nie przygotował nic dla niego. Nie pomyślał o tym. Był zbyt przejęty samym spotkaniem, żeby podarować mu coś. Postanowił odepchnąć od siebie te myśli i skupić się na tym, co teraz było najważniejsze. Ruszył w jego stronę. Nie mógł się doczekać, aż opowie mu wszystko, co chciał powiedzieć przez te lata.
Pierwszy przywitał się Seiya. Słowo "bracie" rozchwiało wszystkie jego zmartwienia. Teraz był pewny, że pomiędzy nimi nic się nie zmieniło. Oboje uściskali się jak prawdziwi bracia po zbyt wielu latach. - Seiya, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię widzę. - stali tak przez pewną chwilę. Oboje tego potrzebowali. Po chwili puścił swojego przyjaciela i chwycił go za ramiona mówiąc. - Tyle lat... Tyle się zmieniło, chciałbym ci wszystko opowiedzieć. Tak jak i usłyszeć co się z tobą działo przez ten czas. - po tych słowach puścił jego ramiona i zajął się zdejmowaniem ekwipunku. Jego masywne ostrze tsurugi i nieco większej wielkości stalowe kanabo połączone łańcuchem położył wraz z plecakiem przy ścianie, tak aby nie przeszkadzało nikomu. Gdy oboje już zasiedli, zauważył dwie butelki sake i taką samą ilość czarek. - Widzę, że się przygotowałeś. Jednak wiedz, że na dwóch to się nie skończy. - roześmiał się serdecznie i usiadł przy stoliku. Wiedział, że to spotkanie prędko się nie skończy. W tym momencie czas nie grał roli. Liczyło się tylko to, że w końcu są razem raz jeszcze.
Gdy Seiya wspomniał o podarunku, jego domysły się potwierdziły. Było mu faktycznie głupio, że nic dla niego nie przyniósł. Z zakłopotania, aż złapał się za głowę i krzywo uśmiechnął. - Prezent? Nie musiałeś... Ja dla ciebie nic nie mam, wybacz. - zakłopotanie było widoczne na jego twarzy. Miał nadzieję, że jego przyjaciel nie będzie miał mu tego za złe. Znając go, była to oczywista prawda, jednak każdy mógł się zmienić po latach. Był bardzo zaskoczony tym, co miał otrzymać. Było to Wakizashi jego ojca. Za młodu uwielbiał się bawić, tym jakże krótkim mieczem. Nie wiedział jednak, czy był stanie przyjąć ten prezent. - Wakizashi twojego ojca? Nie wiem, czy powinienem je przyjmować. Jesteś pewny? - co prawda jego ojciec miał wiele oręży w swoim posiadaniu. I skoro jego syn chciał mu podarować jeden z nich w ramach pamiątki... Chyba musiał się zgodzić. - Dobrze, ale jak tylko będziesz je chciał z powrotem, to zwrócę ci je. Do tego czasu przechowam to i będę strzegł jak własne. - gdy dostał je w swoje ręce, ukłonił się przed nim w podziękowaniu i położył je oparte o ścianę koło plecaka. Na dźwięk toastu podniósł swoją czarkę i uchylił ją wraz z nim. Nie była to ostatnia, wypita tego wieczoru. Mieli bardzo dużo do nadrobienia.
Pierwszy z kolei miał opowiadać Kiryu. Na samą myśl wspomnienia zalewały jego umysł. Gdyby miał opowiadać każdy dzień, to nie starczyłoby w mieście alkoholu na tak długie posiedzenie. Postanowił wdrążyć go w najważniejsze szczegóły z jego życia. Zaczynając od tego, jak został Zabójcą Demonów. - Jak pewnie już rozpoznałeś, dołączyłem do Zabójców Demonów. Jednak nie z własnej woli. - przełknął ślinę i kontynuował. - Parę lat po tym, jak przestaliśmy się widywać, mój dom zaatakował demon. Na całe szczęście nikt nie ucierpiał poza kilkoma ścianami i całym salonem. Uratował nas wtedy mój przyszły Mistrz. Jednak to nie to było najgorsze. - sam fakt, że demon zaatakował jego rodzinę, był już dość stresujący dla młodzieńca. Natomiast to powód, dlaczego się tam znalazł był w całej tej sytuacji najgorszy. - Mam specyficzną krew przyjacielu. Demony ją uwielbiają i wpadają w amok, jak tylko ją poczują. Byłem zagrożeniem dla swojej rodziny, dlatego postanowiłem pójść za moim mistrzem. Ratując przy tym rodzinę od samego siebie. - smutek wkradł się na jego twarz. Usłyszeć, że to jaki się urodziłeś sprawiło, że jesteś zagrożeniem dla swoich bliskich, nie jest łatwe. Nie umywa to się do tego, co przeżył Seiya, jednak każdy miał swoje zmartwienia. I nikt nie powinien mówić, czyje są większe od drugiego. - Od tamtego momentu nie miałem odwagi, aby wrócić do domu i odwiedzić moje siostry, ojca i matkę. Boję się, że sama moja obecność narazi ich na niepotrzebne bezpieczeństwo. Jednak wiem, że któregoś dnia, jak będę dość silny, to wrócę tam i tym razem będę mógł ich ochronić. - iskierka nadziei błysnęła w jego oczach. Dokładnie ta myśl trzymała go w ryzach przez największe wyzwania. Nie wiedział, kiedy ten dzień nastąpi. Chciał, żeby nastał on niedługo.
Gdy tylko wspomniał o Tamagoyaki, od razu zgłodniał. Nie spodziewał się takiego jedzenia w tym miejscu. Jednak urok osobisty i odrobina pieniędzy potrafi załatwić sporo rzeczy. - Nawet nie wiesz, jak dawno ich nie jadłem. - z uśmiechem na ustach zabrał się za konsumpcję. Smakołyki zostały pochłonięte przez dwóch dorosłych facetów w mgnieniu oka. Byli jak dwaj mali chłopcy, którzy dorwali się do schowka na słodycze w swoim domu.
Kolejny toast, kolejna czarka sake. Po kilku głębszych widać było, że alkohol dobrze zrobił Seiyemu. Uśmiech zagościł na stale na jego twarzy i razem z Kiriem, śmiali się jak gdyby nigdy nic. - Pamiętaj Seiya, nieważne ile czasu minię. Zawsze we mnie znajdziesz przyjaciela. - była to najszczersza prawda. Brakowało mu tego i to jak bardzo. Miał nadzieję, że już zawsze będzie tak jak teraz.
Po jego słowach, na temat wakizashi, skinął głową i przyjął je. Zamierzał pilnować go, jakby był jego własnym. W końcu taka pamiątka wiele znaczyła dla niego. Na słowa o jego silne lekko się zaśmiał. Śmiał się nie z niego, a z samego siebie. Faktycznie los sprawił, że ta sytuacja wyciągnęła z młodzieńca jego ukrytą siłę. Może i był zabójcą demonów, lecz były demony, które niezwykle ciężko było pokonać, a mianowicie te w nim samym.
Historia o jego ukochanej była niezwykle dołująca. Pomyśleć, że człowiek, który stracił tak wiele, dostanie kolejny strzał w pysk od losu. Bogowie chyba lubili męczyć jego przyjaciela i to w bardzo zły sposób. Strata ukochanej mogła być na równi straty swojej rodziny. Czerwono-włosy bił się w sobie za to, że nie był w stanie mu pomóc. Gdyby tylko nie stracili kontaktu, to całkiem możliwe, że przeszłość Seiyego nie byłaby tak tragiczna. - Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić twojego bólu bracie. Wierzę, że kiedyś znajdziesz ludzi odpowiedzialnych za twoją stratę i pomścisz ukochaną. Wiedz, że jeżeli będziesz potrzebował pomocy, to zawsze stanę do walki u twego boku. - tym razem nie zamierzał opuścić swego przyjaciela. Może i wcześniej nie była to jego wina, ale i tak postanowił, że stanie na każde jego zawołanie. Nie ważne czy to ludzie, czy demony, pokona każdego, kto stoi na drodze do szczęścia jego przyjaciela.
Dobrze było słyszeć, że nie jest sam w tym mrocznym świecie. Co prawda mieszkanie w jego rodzinnym domu, na pewno nie robi mu dobrze. Przez to, co się stało, to wspomnienia, jakie były w tym miejscu, muszą go nieźle przytłaczać. Jednak widać, że dobrze sobie z nimi radzi. Nawet lepiej niż on sam, kiedy wspomina o swojej rodzinie. Gdyby miał tylko taką odwagę jak on, aby wrócić do swojego rodzinnego domu, to może w końcu pozbył się tego, co drzemie w odmętach jego świadomości. - Teraz gdy już się odnaleźliśmy, to będzie tylko lepiej. Gwarantuję ci to. - chciał go zapewnić, że już nigdy nie będzie sam w tym świecie. Nawet jeżeli wszyscy się od niego odwrócą, to on zawsze za nim będzie stał. Tak powinni zachowywać się najlepsi przyjaciele. Na dobre i na złe.
Na ciekawość Seiyego zareagował z ostrożnością. Ewidentnie chłopak chciał stać się tym, kim on. Jednak nie miał zamiaru przed nim niczego ukrywać. - Nie każdy jest w stanie zostać zabójcą demonów. Jest wiele czynników na to wpływających. Walka ze złodziejami czy bandytami nie umywa się do walki z demonem. Są od ciebie szybsze, silniejsze i bardziej wytrzymałe. Mają przeróżne umiejętności. Nie sposób jest zapisać wszystkie rodzaje, bo każdy demon jest inny. - walka z demonami była niezwykle trudna. Nigdy nie wiesz, co taki demon potrafi, zanim z nim nie zawalczysz. Dlatego było to tak ryzykowne. Dodatkowo zawsze walczyłeś w nocy, bo za dnia nie wychodzą na zewnątrz z racji, iż słońce wypala je na popiół. - Natomiast jeżeli chcesz nim zostać. To najpierw jeden z zabójców musi cię polecić. Jesteś silnym mężczyzną, to widać od razu. Jednak jeśli naprawdę zamierzasz dołączyć, to musisz najpierw się ze mną zmierzyć. Nie poślę najlepszego przyjaciela na pewną śmierć bez wcześniejszego sprawdzenia go w boju. - czuł, że byłby dobrym zabójcą demonów, ale nie potrafił tak po prostu go polecić. Wysyłanie kogoś na pewną śmierć jest niezwykle trudne. Dlatego chciał zobaczyć czy Seiya podoła tej ścieżce i pierwszej blokadzie na niej, którą był właśnie Kiryu.
Sądził, że jego zapewnienie, iż nie będzie już sam brnął przez ścieżkę życia, pomogło jego przyjacielowi. Nikt nie powinien sam brnąć przez świat. Za dużo złych rzeczy mogło spotkać zwykłego człowieka na tej drodze. Szczególnie w czasach, w jakich teraz żyli... a jakie zdradzieckie to czasy były. Dlatego na wznak zapieczętowania ich paktu, uchylił z nim czarkę sake. Był to początek nowego rozdziału w ich księgach. Miał tylko nadzieję, że w obu ich przypadkach nie był to ostatni.
- Nigdy nie wiesz, kiedy demon zaatakuje. Jeżeli w tym stanie uda ci się mnie zranić. To masz moje poparcie, aby dołączyć do Zabójców. - chciał go zapewnić, że ma zamiaru się z nim bić do upadłego. Mógł od niego wyczuć, że Seiya jest naprawdę dobrym wojownikiem. Dlatego ten test był tak naprawdę dla samego Kiryu. Test, aby sprawdzić, czy jest w stanie zmienić swojemu najlepszemu druhowi życie. - A sam trening jest niezwykle wymagający. Może nawet trwać do pięciu lat, lecz w twoim przypadku nie powinien tyle zająć. Zostanie ci przydzielony mistrz, który pomoże ci znaleźć kompatybilny oddech. Po zakończeniu treningu pójdziesz na selekcję, gdzie zabijesz swojego pierwszego demona, lub umrzesz próbując. - była to całkowita prawda. Sam trening był niezwykle wymagający, lecz to, co było najgorsze to sama selekcja. Po wejściu na teren testu i znalezieniu demona tylko jedno z nich wyjdzie z tego żywe. Wierzył jednak, że jego przyjaciel temu podoła.
Było to dość obszerne pytanie, ale postara się, mu to wyjaśnić najlepiej jak potrafi. - Największą różnicą jest wyczulony zmysł. Każdy zabójca ma przewagę w jednym z nich nad zwykłym człowiekiem. W moim przypadku jest to dotyk. Wyczuwam obecność demonów po samym ich ruchu ciała i po odpowiednim szkoleniu jestem w stanie wiedzieć, z której strony atakują. - co prawda do tego poziomu jeszcze nie doszedł, ale już niedługo mogło się to zmienić. - Nie wspomnę już nawet o zwiększonych możliwościach ciała. Jesteśmy szybsi, silniejsi i bardziej wytrzymali niż reszta. Będziesz musiał również nauczyć się oddychać w zupełnie nowy sposób, ale to lepiej ci wytłumaczą, jak już będziesz na treningu. - nie był w stanie mu tego wyjaśnić lepiej. Sam jeszcze nie był za długo zabójcą. Ledwo minął rok od jego selekcji, ale mógł się pochwalić całkiem sporym doświadczeniem.
- Jeśli nie masz więcej pytań, to możemy się udać do twojej posiadłości. Jak dobrze pamiętam, to masz tam dojo. Idealne miejsce na nasz mały sprawdzian. - w ten sposób oboje będą mogli się skupić na samej walce. Nie potrzebowali widowni, tylko by przeszkadzała. Jeszcze tego wieczora, oboje będą wiedzieć, czy Kiryu będzie mógł spać spokojnie, wiedząc, że jego przyjaciel obrał niezwykle trudną ścieżkę.
- Cieszę się, że rozumiesz moje podejście. Może jest to samolubne, ale w ten sposób będę o wiele spokojniejszy, wysyłając się na trening. - wiedział, że jego przyjaciel go zrozumie. Widział w nim chęć zdobycia siły, aby pokonać nie tylko te prawdziwe demony, ale też jego własne. Dla rudowłosego zostanie zabójcą demonów, pozwoliło pokonać swój lęk przed swoją krwią. Jego prywatne demony już prawie go nie nękały, a to wszystko przez zdobytą siłę nie tylko fizyczną.
- Racja, może się trochę pośpieszyłem. Sparing może poczekać, aż oboje wytrzeźwiejemy. W ten sposób walka będzie najbardziej równa dla nas obu. - oboje wiedzieli, że nie będzie wyrównana. Lecz nie zamierzał się z nim bić do upadłego. Nie chciał mu tego powiedzieć, ale oczekiwał tylko jednego dobrego uderzenia od niego. Czasami to jedno uderzenie może przeważyć nad losem walki na śmierć i życie, więc jeśli Seiya zada mu taki cios, to w oczach Kiryu będzie gotów podjąć się tej niezwykle trudnej ścieżki.
- Oj jeszcze nie wiesz jak bardzo. Nawet nie pamiętam ostatniego mojego pobytu w twoim domu. Z chęcią zobaczę, ile się pozmieniało. - oczywiście przystał na jego propozycję. Po przespaniu i pozbyciu się alkoholu z krwi oboje będą w pełni gotowi na swoje starcie. Dodatkowo nie był w domu swojego przyjaciela od dobrej dekady. Przez tak długi czas zdążył już pozapominać niektóre detale czy też zarys samego miejsca. Jednak był pewny, że jak tylko postawi stopę w tamtym miejscu, to wszystkie miłe wspomnienia zaleją go niczym tsunami. Ah jak dobrze by było teraz cofnąć się w czasie do tych dobrych chwil. Po krótkiej chwili oboje wstali od stołu i wzięli swoje rzeczy. Następnie po zapłaceniu za ich pobyt w lokalu, oboje ruszyli w stronę posiadłości Seyiego.
z/t dla Kiryu i Seiya
Nic niezwykłego. A przynajmniej taką miała nadzieję.
Miejsce do którego zmierzała, było punktem spotkania z człowiekiem, który handlował drogą sztuką i posiadał obraz, którego bardzo pragnęła.
Tak, była beznadziejną materialistką i nawet jeżeli któregoś dnia przypłaci to życiem, wciąż uznawała że było to warte poświęcenia.
Umówione spotkanie w sklepie sake przebiegło bez zastrzeżeń, a obraz gładko wylądował w jej posiadaniu. Dlatego też gdy po wszystkim siedziała przy barze i udawała, że popija sake, miała wyśmienity nastrój. Kaptur od płaszcza zsunął się z głowy na ramiona, a ona przeczesała ciemne włosy, pozwalając im wylać się zza kołnierza materiału.
Dźwięk otwieranych drzwi towarzyszył temu miejscu co chwilę, tym razem jednak kolejny przybysz wybrał miejsce niedaleko niej. Demon siedzący w zamyśleniu, mógł usłyszeć szorstki głos mężczyzny, zamawiającego wodę w pijalni sake. Uniosła szmaragdowe spojrzenie na poparzonego człowieka, a jej usta wygięły się w delikatnym uśmiechu.
Było coś pięknego w tej brzydocie. Towarzyszący jej mrok działał na umysł Katsu podobnie co sztuka. Pewne pociągnięcia pędzlem, nieważne jak groteskowe czy okrutne, pozostawały po prostu wyjątkowe. I to sprawiało, że trudno było im się oprzeć.
A Katsu miała naprawdę słabą wolę i jeżeli miała ochotę po coś wyciągnąć ręce, ciężko było ją przed tym powstrzymać.
- Jest wiele innych i bardziej odpowiednich miejsc do tego, aby napić się tylko wody, nie sądzisz? - spytała nieznajomego, tylko na tyle głośno, aby był w stanie ją usłyszeć. Jeżeli przykuła tym komentarzem jego uwagę, spoglądając na nią mógł dostrzec coś, czego z pewnością nie widywał w ludzkich spojrzeniach. Zainteresowanie pozbawione zniesmaczenia czy niechęci związanej z jego bliznami. Żadnej pogardy czy złośliwości. Zero rozbawienia wywołanego brzydotą.
Czyste zainteresowanie.
Czysta ciekawość.
No i może ten drapieżny cień, który jej towarzyszył. Cień, który musiał mu podpowiadać, że ma do czynienia z kimś więcej aniżeli filigranową młodą szlachcianką, która rysy twarzy miała, w przeciwieństwie do niego, wręcz idealne, jednak dalekie do wyrazu niewinnej niewiasty.
Nie miała oporów przed robieniem tego, na co miała ochotę i z kim miała ochotę. Dlatego też zaczepienie osoby pokroju Masanoriego, przyszło jej zupełnie naturalnie, a on nie mógł dopatrzyć się w jej postawie nawet odrobiny pogardy czy poczucia wyższości. To co natomiast mogło go zdziwić, to nieskończona pewność siebie i zupełny brak pokory odnośnie miejsca w jakim się znajdowała.
Nie bała się kradzieży czy napaści i było to widać w jej postawie, chociaż jednocześnie jakimś cudem nie pozostawała ona wrażenia, że kobieta robiła cokolwiek na pokaz. Jej nieroztropność przychodziła zupełnie naturalnie, jakby faktycznie fizycznie nikt nie był w stanie zrobić jej krzywdy.
Nie było to oczywiście prawdą. Nie w tym mieście.
Jednak Katsu nigdy nie twierdziła, że jest ostrożną i rozważną kobietą.
Kiedy mężczyzna obdarzył ją ledwo dostrzegalnym uśmiechem, Katsu odwzajemniła ten gest z prześwitującym przezeń rozbawieniem.
- Ciężko się nie zgodzić – przyznała, po czym sięgnęła po swoją szklaneczkę sake i wstała od swojego miejsca, aby bezpardonowo zająć to wolne po prawej stronie mężczyzny. Uśmiechnęła się delikatnie, w sposób zbyt bezpośredni jak na przyzwoitą szlachciankę.
- Nie obawiam się pijanych mężczyzn. Powiem więcej, to ci trzeźwi są o wiele bardziej warci uwagi. Szukający interesów, a nie alkoholu. Bądź też mający skłonności do samobiczowania się, gdy w grę wchodzi niemożność wypicia tego, na co tak bardzo ma się ochotę. - Uniosła lekko lewą brew, chociaż nie był to wyraz mający skłonić mężczyznę do otwarcia się, a jedynie sugestywna mina, jakby kobieta chciała sprawdzić czy ma rację. Jednocześnie bawiła się szklaneczką wypełnioną sake, której nie mogła wypić tak beztrosko, jakby sobie tego życzyła, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jej ostatnie słowa były bardziej o niej samej.
Masanori mógł pomyśleć o niej jako o wścibskiej babie, jednak w jej gestach ciężko było dopatrzyć się nachalności. Zupełnie jakby po prostu pewne emocje jej nie dotyczyły, a otwarta i bezpruderyjna postawa była nieodzowną częścią jej osoby.
Na jego pytanie, Katsu roześmiała się lekko i chociaż nie był to perlisty dźwięk ułożonej kobiety z dworu królewskiego, wciąż pozostawał naprawdę przyjemny dla ucha.
- Szybko oceniasz kobiety, co? - spytała z rozbawieniem, przyglądając mu się swoim szmaragdowym spojrzeniem. Był to komentarz zupełnie pozbawiony oskarżenia.
Katsu mogła udawać ułożoną i zagubioną w świecie mężczyzn szlachciankę, aby zabawić się kosztem tego człowieka, coś jednak w jego osobie i postawie wzbudzało jej zainteresowanie na tyle intensywnie, że nie chciała owijać się złudzeniem kogoś, kim nie była. Pragnęła poznać historie, które kryły się pod tymi bliznami. Z jakiegoś powodu też ciekawa była jaki człowiek znajdował się tam głęboko pod oszpeconą skórą i nie była to wcale zdrowa ciekawość.
- Właściwie to nie mogę cię za to winić – kontynuowała, a w jej głosie wciąż dało się słyszeć nutę rozbawienia. W końcu wskazała brodą w stronę obrazu owiniętego w papier, który stał pod ścianą. - Wyobraź sobie, że jestem tutaj na zakupach. Zrobiłam krótki przystanek w swojej podróży. Musiałam nabyć coś, czym będę mogła cieszyć oczy w tym moim zamku. - Ostatnie słowa wypowiedziała jednoznacznie w formie żartu. - A czemu sake? Cóż, na to pytanie już zdaje się padła odpowiedź chwilę wcześniej. - W oczach Katsu zabłysnęła drapieżna iskierka. Kobieta przechyliła lekko głowę, przyglądając się mężczyźnie bez ogródek. Nie odwracała wzroku, nie gapiła się też usilnie na jego blizny, chociaż szmaragdowe tęczówki od czasu do czasu przesunęły się z wolna po oszpeconej skórze, nie kryjąc się z tym. Być może, jeżeli by chciał, mógł dostrzec w jej oczach coś, co widzi się u konesera sztuki, gdy patrzy na obraz. Większość czasu jednak przyglądała się po prostu jemu. Całościowo.
- Jestem Katsu.
Nie możesz odpowiadać w tematach