Pokoje Retsu
Kompleks połączonych ze sobą pokoi z niewielkim patio na środku.
Patrzyła sceptycznie jak świeży bandaż okrywał wierzch jej dłoni. Praktycznie przestała już słuchać wywodu matki na temat tego jak nieskazitelnie powinna dzisiaj wyglądać. Jak ważny był ten wieczór; jak ważna była ta noc. Wszystko po to, żeby zadowolić swojego nowego małżonka. Nie, żeby jej jakoś specjalnie zależało.
- Tak. To był pies - powtórzyła po raz tysięczny zdając sobie sprawę, że stara Date ponownie upewniała się skąd wzięły się ślady zębów na jej dłoni. Ludzkich. A raczej demonich. Matka nalegała, żeby nazwała to skaleczeniem, jeśli ktoś by dopytywał i nie zamierzała protestować. Jutro miało jej już nie być. Jej i całej rodziny. Zostaniesz sama - zdała sobie sprawę i samotność po raz pierwszy zaczęła ją przerażać.
Brudne od własnej krwi kimono zostało zastąpione zwiewną, śnieżnobiałą sukienką opinająca górę jej drobnej sylwetki. Śliski jedwab mienił się w świetle lampionów. Był cienki i przyjemny dla skóry, w porównaniu z grubym i ciężkim wyjściowym kimonem, w którym przetrwała cały wieczór. Powinna była czuć zmęczenie, jednak stres jej na to nie pozwalał. Delikatne wzory, długi rękaw i wiązanie z tyłu. Wszystko po to, żeby Kuran nie musiał się wysilać; żeby szybko sobie poradził. Na samą myśl robiło jej się niedobrze. Chętnie zobaczyłaby jak ściąga pełen zestaw kimona, pewnie nie skończyłby do białego rana. Kąpiel, przygotowania, olejki i kremy. Miała się odprężyć, ale nic nie pomagało.
Ocknęła się w końcu, gdy matka kończyła swój wywód na temat jej zachowania wobec małżonka, zdając sobie w panice sprawę, że był to koniec. W następnych kilku sekundach została sama w przestronnej sypialni pośród pozapalanych świec, małego stoliczku z zaparzoną herbatą i delikatnej kwiatowej woni kadzidła.
Dasz radę.
Tłumaczyła sobie stojąc po środku wielkiego pokoju.
Dasz radę.
Mówiła, gdy spróbowała otworzyć drzwi do sypialni zdając sobie sprawę, że matka zamknęła ją pod kluczem.
Dasz radę.
Dasz radę.
Nie dam kurwa rady.
Ruszyła w stronę okna szarpiąc się z okiennicą. Była tchórzem, który w desperacji postawił na ucieczkę.
Z początku kroki, z którymi Akizou opuszczał ogród swojej własnej posiadłości, były nieco sztywne - mięśnie zbyt dobrze zapamiętały sobie chęć podjęcia niemożliwej ucieczki, na widok wielkiego, jadowitego węża. Poprawiając jednak swoje odświętne kimono, zmusił ciało do przyjęcia bardziej nonszalanckiej postawy i gdy wkraczał z powrotem w mury rezydencji, wyglądał już, jakby wracał z ledwie krótkiego, odświeżającego spaceru.
Goście powitali go entuzjastycznie, zdradzając, że zabawa weselna przebiegała bez większych zastrzeżeń i nikt nie dostrzegł, aby w międzyczasie wydarzyło się coś niepokojącego. Z jednej strony było to pocieszające, z drugiej nieco przerażające, że mógłby zostać pożarty na własnym weselu i nikt, poza Ryōyū i jego demonem, nie byłby tego światkiem.
Kuran wymienił kilka nieprędkich uprzejmości, między którymi zdołał opróżnić jedno czy dwa naczynia sake, w jednym czy dwóch łykach, po czym odnalazł wzrokiem służbę. Wymiana spojrzeń wystarczyła, aby otrzymał sugestywny gest skierowania się w stronę części mieszkalnej posiadłości.
Pożegnał ostatnich biesiadników, życząc wszystkim wyśmienitej zabawy, a pod pretekstem dopilnowania kucharzy, zdołał odebrać swoją fajkę z pomieszczenia gospodarczego. Wtedy w końcu mógł udać się w stronę pomieszczeń sypialnianych. Po drodze jedynie zgarnął dwa kolejne naczynia sake, których zawartość szybko skondensował w jednym z nich (sprawiając, że zostało nieelegancko wypełnione po brzegi, znajdowało się jednak daleko od oceniających je spojrzeń). Puste oddał służbie, stojącej u wejścia do części prywatnych pokoi.
Mógłby kazać swojej małżonce jeszcze trochę poczekać. Mógłby pójść do własnego pokoju, tam wypalić na spokojnie fajkę opium, w końcu się, kurwa, rozluźnić i dopiero wtedy wyjść na spotkanie kobiecie, która spośród wielu nieprzychylnych ludzi, tej nocy wypełniających rezydencję Kuran, zapewne nienawidziła go najbardziej.
I choć wyobrażenie jej rosnącej, wraz z powoli upływającym czasem oczekiwania, obawy było niepokojąco przyjemne, Akizou znalazł się w sytuacji, w której to on sam nie chciał odwlekać konfrontacji. Odczuwał niepowstrzymaną chęć zobaczenia Retsu, a wieczór zdołał już wyczerpać jego pokłady cierpliwości, którymi mógłby walczyć z niebezpiecznie rosnącą w piersi potrzebą.
Gdy wszedł do pokoi Retsu, zamknął szczelnie za sobą drzwi, przekręcając zamek i ani na moment nie zastanawiając się, czy robił to bardziej w celu utrzymania innych na zewnątrz, czy może uwięzienia samej małżonki w środku.
Pojawił się akurat, by móc dostrzec, jak dziewczę szarpie się z okiennicą. Jasny materiał na jej ciele falował lekko, opięty na talii i rozlewający się poniżej, dając przedziwne, mieszane wrażenie stroju niewinnego, a jednak tak cholernie kuszącego. Ktoś (Akizou wolał nie zastanawiać się zbyt długo kto konkretnie) dopilnował, aby ten ubiór pobudzał wyobraźnie, jednocześnie nie pozostawiając na nią wcale zbyt wiele miejsca.
Kurwa. Wyglądała idealnie.
- Ranisz mnie, Retsu - odparł, a jego głos okazał się cięższy, niż sam mógłby się spodziewać. Wskazał wypełnioną sake szklanką na okno, które próbowała sforsować, a po jego ustach przebiegł subtelny, rozbawiony wyraz. - Myślisz, że bym tego nie przewidział?
Nie podchodził do niej. Jeszcze nie. Stał za to, lekko wsparty barkiem o drzwi, jakby po prostu podziwiał widok, który miał przed sobą. Nonszalancko, niczym ten kot, który wszedł do klatki doskonale wiedząc, że znajdujący się w niej piękny ptak, nie zdoła mu uciec.
Uniósł sake do ust, zanim jednak satysfakcja sytuacji zdołała rozlać się po jego języku wraz z ostrym smakiem alkoholu, sprawiając w końcu, że ta noc przybierze obrót, którego faktycznie pożądał, dostrzegł biel bandaża na jej dłoni.
Oblicze szlachcica stężało subtelnie.
- Co to jest? - spytał, a jego głos przybrał ostrzegawczo ostrzejszą nutę. Jednocześnie ruszył w jej kierunku, dając jej niewiele czasu na zastanowienie się.
Czy podjęłaby ucieczkę?
Jeżeli nie, zatrzymałby się dopiero tuż przed nią, pozwalając jednocześnie, aby męski umysł docenił, jak blask księżyca zza okna, którego nie była w stanie otworzyć, sprawia, że materiał jej sukni polśniewa lekko, unosząc się i opadając, wraz z jej niespokojnymi oddechami.
Jebana stara Date wiedziała co robi.
Jeżeli Retsu nie uciekła, odstawiłby sake na bok i sięgnął po jej dłoń, choćby musiał ją wyciągać zza jej pleców, po czym obdarzył opatrunek krytycznym spojrzeniem.
- Wyjątkowo marna robota - ocenił beznamiętnie, choć na dnie gardła czaiła się groźba, która żądała odpowiedzi na pytanie:
Dlaczego moja własność została uszkodzona?
Stała wyprostowana jak struna. Od stresu było jej niedobrze. Złapała się jednak na tym, że nie było to tylko spowodowane strachem przed nieznanym. Strachem przed nim. Był w tym wszystkim też element wyczekiwania. Ona czekała na ten moment. Czeka na niego. Aż do niej przyjdzie. Aż będzie mógł ją podziwiać. Wyglądała w końcu pięknie i zdawała sobie z tego sprawę. Piękno było jedynym, co miała jako kobieta do zaoferowania. Zazwyczaj jednak żaden wysoko urodzony szlachcic nie potrzebował więcej. Nie chciał więcej.
Czekała w strachu. A przecież uwielbiała się bać.
Zblokowała z nim mahoniowe tęczówki odruchowo chowając dłoń za plecami. Zrobiła trzy szybkie kroki w tył, ale on i tak chwilkę później stanął tuż przed nią. Nie było dokąd uciec. Jego obecność cholernie ją drażniła. Kiedy się zbliżał przestawała myśleć. Opuszczał ją rozsądek. Świetnie Retsu idiocisz się przy jakimś baranie. Pogratuluj sobie - skarciła się w myślach. Ani nie drgnęła, gdy sięgnął po jej dłoń, i pewnie jak wcześniej zdążył już zauważyć, i tym razem nie sprawiła żadnego oporu. Pozwoliła, aby ją uniósł; aby pooglądał.
- To tylko zadrapanie - odparła tonem jak by tłumaczyła coś niedorozwiniętemu dziecku. Przewróciła oczami udając, że wcale dłoń nie bolała, a naruszona skóra pewnie wcale nie pokryje się do rana brzydkimi siniakami.
W panice nieumiejętnie szukała wymówek. Szukała zmiany tematu, czegokolwiek. Akizou był zbyt bystry, żeby mogła go przechytrzyć. Jedno spojrzenie na szkło z trunkiem wystarczyło, więc nim się powstrzymała; nim pomyślała, wypaliła:
- Musiałeś się nawalić, żeby na mnie spojrzeć, Kuran-sama? - Zapytała unosząc dumnie podbródek, blokując z nim harde spojrzenie, które było niczym więcej a fasadą zasłaniającą jej obawy. I chociaż doskonale potrafił trzymać swój likier, słodkawego zapachu sake nie był w stanie wyplenić. Zwłaszcza teraz, kiedy stał tak blisko. Zbyt blisko. - Możemy przełożyć to na kiedy indziej - na nigdy. Płynnym ruchem spróbowała zabrać dłoń.
Mahoniowy wzrok, który przebiegł po jego sylwetce w odpowiedzi na wtargnięcie (o ile tak można było nazwać pojawienie się w pomieszczeniu własnej posiadłości), mógłby być niemalże urokliwy w swoim zmieszaniu, gdyby nie fakt, że małżonka zaraz miała sobie przypomnieć, że powinna go nie znosić. Wtedy obdarzyła go znajomą mu już nieufną niechęcią.
Jakimś cudem, Retsu, potrafiła okazywać swój strach w ten najbardziej dumny i elegancki sposób, a młody Kuran nie mógł pozbyć się wrażenia, że hipnotyzowała go tym samym, niczym jeden z jego ulubionych narkotyków.
Była to przyjemna myśl, choć jednocześnie przecież tak niebezpieczna.
Gest chowania ręki za plecy był najbardziej oczywistym z odruchów, który tylko jeszcze silniej przyciągnął uwagę Akizou. Zbliżył się do dziewczęcia, a w jego oczach zabłysło okrutne rozbawienie, gdy spróbowała zwiększyć dystans o te marne trzy kroki. Pochylił się nad nią, cały czas wbijając swoje spokojne spojrzenie w jej duże oczy, zaciągając się zapachem drogich perfum, gdy musiał sięgnąć dalej za plecy, aby móc złapać za przedramię.
Spodobała mu się ta jej kurewsko dumna postawa, pozbawiona jednak choćby grama faktycznego fizycznego oporu.
To tylko zadrapanie
Ton był pozbawiony pokory, którą przez bardzo krótki moment tak wyraźnie zdradziło jej ciało. Akizou jednak w odpowiedzi uniósł jedynie powątpiewająco jedną brew i bez pytania zaczął odwiązywać bandaż, to na nim teraz skupiając swoją uwagę. Wbrew pozorom, jego palce działały z wyuczonym wyczuciem i skutecznością, przez co, choć dobierał się do bandaża bardzo sprawnie, Retsu nie mogła narzekać na brak delikatności w jego działaniach.
Paradoksalnie, mimo jej starań, szlachcic przerwał dopiero na dźwięk ostatnich wypowiadanych przez nią słów, gdy bandaż już zaczynał być odwijany…
Kuran-sama.
Dopiero wtedy jego palce zastygły, a on uniósł na nią swoje spojrzenie.
Jakimś cudem, mimo wszystkich zdarzeń z dzisiejszego wieczoru i zdawałoby się wyczerpanych do granic zasobów zwykłej ludzkiej cierpliwości, Akizou wyraźnie poczuł, jak obecność Retsu działała na niego uspokajająco. Poniekąd z pewnością dlatego, bo nie musiał się martwić jej poczynaniami. Poniekąd jednak również w zupełnie inny, mniej oczywisty sposób, którego nie miał zamiaru próbować zrozumieć.
- Skąd ten pomysł? - spytał, wolną ręką chwytając jej uniesiony podbródek, podnosząc go jeszcze nieco wyżej i tym samym pewnie łamiąc jeszcze bardziej dystans między nimi. Przyglądał się przez moment jej mahoniowym tęczówkom, aby zaraz ześlizgnąć się wzrokiem na otaczające je, śliczne, kobiece oblicze. Zaróżowione lekko policzki, zgrabny nos i kształtne, zachęcająco czerwone usta. - Jesteś piękną, ozdobną ptaszyną - odparł miękko, nie widząc powodu, aby tłumaczyć jej, że ani nie był jeszcze nawalony, ani to nie z jej powodu mógłby chcieć ten stan rzeczy zmienić. - Na co tu trudno spojrzeć?
Było z pewnością coś miłego w tych słowach, choć męski głos nadawał im dziwnie niebezpiecznego wydźwięku.
Palce z jej podbródka przesunęły się na policzek, a Akizou zbyt zajęty śledzeniem opuszków przesuwających się po idealnej skórze, pozwolił, aby Retsu uwolniła rękę z jego uścisku.
Możemy to przełożyć na kiedy indziej
Nie mógł nic poradzić na to, że zaśmiał się lekko, jakby szczerze rozbawiła go ta propozycja.
- Możemy? - spytał, a jeżeli mu pozwoliła, odgarnął wachlarz ciemnych włosów za jedno jej ucho, niczym czuły mąż, którym przecież wcale nie był. Zaraz, jakby na dowód tego prostego faktu, odsunął się od niej i sięgnął po szklankę sake.
- Ściągnij to - polecił i jakimś cudem jego głos nagle nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Spoglądając na nią z subtelnym uśmiechem, doprecyzował swoje żądanie dopiero po chwili, wskazując szklanką na jej dłoń. - Bandaż. Pokaż mi swoją rękę.
Nie musiał się przecież z nią siłować.
Choć mógł i zapewne byłoby to całkiem ciekawe. Tej nocy miał jednak dużo czasu na powolne i stopniowe łamanie jej oporu.
Stała tak pozwalając, żeby odpakowywał jej dłoń. Nie sprzeciwiłaby mu się. Przynajmniej nie fizycznie. Nie w tym momencie. Nie teraz. Sam pewnie zdążył już zauważyć jej niechęć i opór, ale zaledwie werbalny. Tłumaczyła sobie, że w taki sposób dbała tylko i wyłącznie o swoje przetrwanie i wcale nie chciała robić tak jak jej mówił. Wcale. Była niestety głupiutka i obłudna i momentami sama zdawała sobie z tego sprawę.
Palnęła jak zawsze coś bez zastanowienia. Gdy dotknął jej podbródka uniosła go dumnie ku górze, opierając się lekko na jego palcach. Patrzyła na niego z niechęcią, a jednak z pewnym oddaniem. Chyba wciąż żyła nadzieją, że zamierzał jej odpuścić. Pozwolić odejść. Dać wybrać upragnioną wolność. Zwłaszcza, gdy stał tak blisko; gdy zabierał jej możliwość trzeźwego myślenia. Kiedy tak ładnie pachniał i tak miło zajmował się jej ranną dłonią. Tylko wtedy. Nie potrafiła określić czy jej groził czy obdarzał najpiękniejszym komplementem. Był skomplikowany w porównaniu do tego jak ona prosto myślała. Jego dłoń na zaróżowionym policzku wypalała żywe rany na miękkiej skórze.
- Tak. Możemy - potaknela jak by rzeczywiście miała tutaj coś do powiedzenia. Jak by mogła o czymkolwiek decydować. Jej głos zadrżał lekko, gdy odgarnął dłonią jej włosy. Nieświadomie spuściła wzrok przełknęła ślinę, patrząc gdzieś na materiał jego ubrania w okolicach szyi. Jak ktoś tak okropny mógł być zarazem tak delikatny?
Odsunął się pozostawiając po sobie jedynie chłód.
Ściągnij to.
Proste polecenie. A jednak w sekundę zamarła. Mocniejszy ton. Spojrzała na niego z niedowierzaniem chyba na prawdę wierząc, że właśnie kazał jej się rozebrać. W momencie zadrżała lekko patrząc na niego wielkimi oczami jak u małego, skrzywdzonego szczeniaka. Na szczęście szybko sięgnął po szklankę. Słysząc resztę dopowiedzianych słów zajęło jej całe ,okrutnie długie trzy sekundy zanim zrozumiała ich sens. Zacisnęła usta w wąska linię wracając do swojej dumnej postawy urażonej damy dworu. Było jej wstyd, że pomyślała inaczej. Z wielką łaską, i ogromną dozą ociągania, uniosła powoli dłoń rozpakowując resztę bandaża, który i tak już ledwo się trzymał. Czuła jak ciśnienie rozsadzało jej głowę od środka, bo był to cholernie męczący dzień i naprawdę nie miała ochoty tłumaczyć się komukolwiek z tego niewinnego ugryzienia. To nic nie znaczy - mówiła sobie, ale sama nie wierzyła we własne myśli. W ostatnim momencie odwróciła dłoń wewnętrzną stroną do góry strategicznie nie pokazując mu tej uszkodzonej strony. Bandaż opadł na ziemię, a ona wpatrywała się w swojego męża z wyuczoną arogancją, dzięki której inni zazwyczaj zostawiali ją w spokoju.
- Zadowolony? - Zadrwiła wzdychając, bo zmęczyła ją ta cała dziecinada. Wiedziała, że sekundy później Akizou każe jej obrócić dłoń, więc od razu weszła mu w słowo.
- Może już wystarczy, co? - Zapytała ponownie blokując z nim spojrzenie. Odważnie i pewnie (na nogach jak z waty) zrobiła dwa kroki do przodu stając tuż przed nim. Fakt, że musiała unieść buzię wysoko, żeby móc na niego spojrzeć, wcale jej się nie podobał. Odruchowo zacisnęła dłonie w pięści spuszczone w dół po obydwu stronach ciała. Nie podniosłaby na niego ręki, a jednak miała okropną ochotę wyrwać mu szklankę z dłoni i go ją nakarmić. -Miejmy tu już za sobą. Po co to wszystko przedłużasz? - Rzuciła buntowniczo i chociaż wszystko w jej postawie przypominało opór i niechęć, nie odsunęła się ani nie spojrzała chociażby w stronę drzwi. Poświęcała mężowi całą uwagę. Z pewne tak jak lubił.
- Zrób ze mną co chcesz, a potem wróć w końcu do siebie - dodała na jednym tchu czując narastającą gulę w gardle z każdym wypowiedzianym na głos słowem. Robiło jej się słabo na samą myśl co właśnie sugerowała, chociaż doskonale widziała, że i tak nie miała tutaj nic do powiedzenia. Została oddana. Sprzedana. Zmieniła właściciela.
Patrząc w parę dużych mahoniowych tęczówek, nie dało się nie docenić urody płynącej z uporu, który przez nie przebijał. Mogły drżeć z obawy przed nieznanym, wciąż jednak pozostawały dumne, jakimś cudem przy tym wszystkim sprawiając wrażenie niezachwianej szlacheckiej elegancji.
Drżący głos wprawił jego kąciki ust w drobny ruch - subtelny uśmiech, który choć nie zdradzał wcale jednoznacznie prześmiewczego wyrazu, to jednak w żaden sposób też nie koił nerwów. Orzechowe spojrzenie szybko doceniło rumieniec, na policzkach, który przyozdobił bladą skórę w odpowiedzi na śmiały gest męża. Była kurewsko piękna, gdy tak poddawała się jego działaniom, bo choć w środku kipiała od buntu, jej ciało nie zdradzało żadnego otwartego oporu. Była niczym zamknięta i całkowicie bezbronna w tej złotej klatce stworzonej z manier i urody. Tej samej, którą jej rodzice, jak i cała japońska kultura tak skrupulatnie pielęgnowali.
Wystarczyło jedno spojrzenie, rzucone w jej stronę, aby Akizou zrozumiał w jakim kontekście dziewczę zinterpretowało jego polecenie i gdyby miał w sobie mniej samokontroli, zapewne roześmiałby się szczerze. Zamiast tego jednak uniósł tylko jedną brew, jakby poddawał pod wątpliwość sugestie, jakoby faktycznie był zdolny postawić tak bezpośrednie żądanie.
Był. Kurwa.
Oczywiście że był.
Gdy po krótkiej chwili odrętwienia, zaczęła zabierać się do ściągania reszty bandaża, Akizou nie patrzył na nią, lecz spoglądał przez szybę, na ogród, jakby na moment pozbawił ją swojego zainteresowania.
To samo drzewo pod którym tego wieczoru zdarzyło mu się wisieć głową w dół, stało osamotnione. Gdzie podział się Ryoyu i demon Ichitaro? Być może pożywiali się na gościach w jadalni pod nieobecność pary młodej? Nie miałby im tego za złe, dopóki trzymałoby ich to z daleka od tego konkretnego pomieszczenia, a poczucie to nie miało nic wspólnego ze strachem o własną skórę.
W końcu gdyby to jemu coś groziło, nie stałby tutaj.
Z namysłu wyrwało go dopiero pytanie Retsu.
Zadowolony?
Spojrzał na nią, po raz kolejny pozwalając, aby uderzyła w niego jej uroda. Zanim jednak zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ona ruszyła w jego kierunku, powodując że lekko rozchylone usta, zamknęły się na moment, a spojrzenie przetoczyło się po jej gniewnym obliczu, teraz znów będącym tak blisko. Długie wachlarze rzęs, czerwone, lekko drżące wargi, poniekąd pewnie ze złości, być może również ze strachu.
Przez moment po prostu patrzył na nią, pozwalając jej zaabsorbować swoje zmysły tą uroczą, buntowniczą postawą, za którą najwyraźniej próbowała schować własny niepokój. Przyspieszyć nieuniknione, spróbować podjąć inicjatywę szybkiego przejęcia kontroli nad sytuacją, która ewidentnie ją przerastała.
Zrób ze mną co chcesz
Niemalże jej się to udało.
Nie potrzebował tego pozwolenia, a jednak odbiło się ono niebezpiecznym echem po jego ciele. I być może Retsu była w stanie dostrzec cień, który przez krótką chwilę przemknął po jego obliczu. Akizou szybko jednak uniósł szklankę do ust, pozwalając aby ostry alkohol zmył z jego gardła niepohamowaną chęć spełnienia żądania swojej żony i po prostu sięgnięcia po to, co mu się należało. Zaraz też odstawił naczynie na bok, po czym, powrócił spojrzeniem do Retsu, niespiesznie.
- Jestem u siebie - zauważył tylko, z nieznośnie spokojnym uśmiechem na ustach, choć jego głos był nieco zachrypnięty. Bez ostrzeżenia zaraz też po prostu sięgnął po jej dłoń, mocno chwytając za nadgarstek i wyciągając ją między nich, oczywiście wewnętrzną częścią ku górze.
Potrzebował jedynie jednego, krótkiego spojrzenia, aby ocenić że nie była to rana zadana przez dzikie zwierzę. Układ zębów był zbyt charakterystyczny. Brzegi zbyt gładkie.
Sam się prosił o to, zapraszając demony na własne wesele. Fakt ten jednak nie pomógł w stłumieniu złości, na której pojawienie się nie był gotowy.
Nie powinno go to obejść.
A jednak.
- Czemu miałbym się spieszyć? - spytał z bladym uśmiechem, który nie miał w sobie krzty wesołości. Wolną ręką chwytając dziewczę za podbródek, mocno, być może powodując ból, uniósł jej dumne, delikatne oblicze wysoko przed własne. Sake zaprawiło swoim aromatem atmosferę między nimi, gdy pochylił się nad nią. - Boisz się, Retsu? - spytał cicho, beznamiętnie, wdychając jej zapach i czując jak miesza się on ze złością w jego umyśle. - Najwyraźniej nie wystarczająco mocno - ocenił sucho, po czym bez ostrzeżenia, puścił jej twarz, sięgnął po szklankę sake i jednym ruchem wylał zawartość na jej zranioną dłoń, trzymając ją na tyle mocno, aby Retsu nie była w stanie uwolnić się z uścisku.
Czy była to kara? Być może. Sama Retsu z pewnością tak to mogła odebrać. Okrutna, bolesna kara za próbę oszukania swojego męża-tyrana. Kara za to, że ktoś był zuchwały na tyle, aby poczęstować się skrawkiem panny młodej.
Sam Akizou nie myślał zbyt wiele, choć z pewnością przyświecał mu pewien cel. Jako człowiek z wykształceniem medycznym, przejawiał dramatyczny brak zaufania do działań innych. A przecież nie mógł pozwolić, aby matka jego przyszłego dziedzica, straciła dłoń przez gangrenę.
Sterylność musiała wygrać z subtelnością.
Nie wiedziała czego się po nim spodziewać. Chyba intuicja podpowiadała jej, że powinna była być gotową na wszystko. W końcu mężczyzna, który zażyczył ją sobie za żonę, zignorował jej wszystkie obelgi i jawną niechęć za wychodzenie za mąż. Za wychodzenie za mąż za niego. Zrobił jej na złość - tak zdecydowała. Kuran jebany Akizou istniał po to, żeby uprzykrzać jej życie i do tego dupek robił to specjalnie. Nie znalazła żadnego innego argumentu, dlaczego wybrałby właśnie ją. A nie jakąś inną panienkę z bogatego domu, która cieszyłaby się niczym idiotka na jego widok. Na samą myśl o innej u jego boku czuła dziwną złość. Jak by chciała czymś w niego rzucić.
Podeszła do niego. Gniewnie, z pozoru odważnie. Rzucała się na głęboką wodę, nie umiejąc nawet pływać. Może i miała pobudki samobójczyni. Może chciała, żeby ukrócił już jej cierpienie. Stała przed nim pewna siebie dopóki nie zauważyła wyrazu jego twarzy. Była to zaledwie sekunda. Zaledwie chwila, gdy uśmiech zmienił się w grymas. Gdy niebezpieczny błysk w orzechowych tęczówkach odbił się respektem po jej marnej imitacji dominacji. Cofnęła się o krok, gdy gwałtownym ruchem uniósł szkło do ust. Odruchowo. Zaraz poczuła złość. Na siebie. Na niego, że tak łatwo sprzedała swoje prawdziwe uczucia. Strach, bo myślała, że wcześniej go nie dostrzegał.
Jestem u siebie.
Przewróciła oczami.
- Jesteś taki arogancki z natury, Panie, czy dziś wyjątkowo nie w humorze? - Palnęła bezmyślnie, bo coraz bardziej irytowała ją jego postawa pana i władcy, nawet jeśli miał do niej prawo. Zwracanie się do niego jak do nieznajomego sprawiało jej dziwną satysfakcję, jak by przejawiała jawny bunt przeciwko wszystkiemu co ich łączyło. Nie mogła ani uciec ani odejść. Mogła go zaledwie nie zaakceptować. Zdawała sobie sprawę, że pewnie miał jej zdanie gdzieś, i tak pozwalała sobie chociaż na tę drobną przyjemność (uszczypliwość).
Chwycona za rękę zamarła. Nie próbowała się wyrwać. Dłoń na podbródku spowodowała syknięciem jej dezaprobaty, jednak uniosła go posłusznie. Stanęła na palcach, żeby sprostać wyznaczonej przez niego wysokości.
Boisz się?
Odbiło się dziwnym uczuciem po jej ciele. Elektryzującym dreszczem nie strachu, a czegoś ciepłego i przyciągającego. Nie tego, czego spodziewać się można było po ofierze, bo tym właśnie była. Bezbronną ofiarą, która czerpała przyjemność z tej pozycji; którą nakręcał strach. Nieświadomie przygryzła dolną wargę patrząc na niego intensywnie, jak by próbowała rozgryźć jego następny ruch. Bezskutecznie.
Puszczona zachwiała się lekko. Napój rozlał się na jej poranioną skórę wywołując stłumiony, dziewczęcy krzyk. Wystraszył ją, rana zapiekła niemiłosiernie, a ona zaczęła wyklinać go na wszystkie następne pokolenia. Szarpnęła z całej siły dłonią próbując ją wyrwać. Był to chyba pierwszy raz, gdy naprawdę spróbowała użyć całej swojej siły wobec niemu. Za pewne nie ostatni. Tak rzadki przejaw fizycznego oporu.
Wyglądała niczym mały, wściekły skrzat kipiący ze złości. Naburmuszony wyraz twarzy, zapowietrzone policzki o ściągnięte brwi. Całkiem słodko i zabawnie, chociaż z zamiaru chciała wyglądać groźnie. Zacisnęła usta w wąską linie oddychając przez nos, walcząc ze złością. Bo większość ludzi próbowałaby dać jej upust. Coś rozwalić; coś zniszczyć. Ona jednak była mistrzynią w tłumieniu wszystkiego w zarodku. Wkurwiała się słowami.
- Czy ty naprawdę robisz wszystko specjalnie, żebym otwarcie zaczęła cię nienawidzić? - wysyczała artykułując każde pojedyncze słowo. Uniosła gniewne spojrzenie wpatrując się z uporem w jego orzechowe - śliczne - tęczówki. Dłoń paliła niemiłosiernie. Ból promieniował aż do przedramienia, ale nie było to nic w porównaniu z tym jak Koro zatopił w jej skórze swoje ostre zęby. Chciała tego. Chciała pamiątki. Chciała reakcji i ją dostała. Mógł równie dobrze pocałować jej dłoń, a pewnie ucieszyłaby się jeszcze bardziej. Nie miało to teraz jednak znaczenia, bo wciąż zamierzała uparcie iść w historię o dzikim psie. W końcu nie wiedziała, że jej mąż zadawał się z demonami. Chciała także zobaczyć reakcję Kurana. Naprawdę chciała ją oglądać. A, że spodziewała się gniewu, spróbowała zrobić krok w tył, a najlepiej dwa kolejne.
Była piękna i jeżeli tylko chciała, również i to mogła zobaczyć w odbiciu orzechowych tęczówek. Nie jako ten ogłupiający wyraz zachwytu, który cechował większość zidiociałych, prostych zalotników, chcących przypodobać się obiektom własnego pożądania. Nie. Akizou patrzył na swoją żonę z nieskrywanym wcale błyskiem podziwu, otwartego, nieprzejednanego, zakrawającego momentami o ciemny, wyżerający się w trzewia głód. Mogła więc czuć się podziwiana, a jakże, i to w sposób subtelnie podobny wbijaniu lodowatego ostrza w brzuch. I zapewne, gdyby była w stanie sprostać temu wątpliwie przyjemnemu uczuciu, dostrzegłaby, jak w gruncie rzeczy duży wpływ miała na postać szlachcica. Jak jego postać zaostrzała się w jej obecności, co przy odrobinie manipulacji z pewnością byłaby w stanie wykorzystać dla własnej korzyści.
Upadłby, gdyby wykorzystała wszystkie swoje atuty i wycelowała je w jego najsłabszy punkt. Świadomie, bo nie byłby w stanie nie poddać się temu skrupulatnie wplecionemu pomiędzy pozoru pokory uporowi.
Na szczęście Retsu nie była jeszcze niczego świadoma, a Kuran miał zamiar utrzymać ten stan rzeczy tak długo, jak tylko mógł.
Jej złość bezsprzecznie była widokiem przyjemnym dla oka, a rolujące się w wyrazie dezaprobaty tęczówki wprawiały kąciki ust w drobny ruch. Nawet przy jej nieznośnej tendencji do zwracania się do niego w tak formalny sposób, który stwarzał pozory dystansu, myślał tylko o tym, w jaki sposób zniweluje go tej nocy do zera.
- Z natury - odpowiedział bez zająknięcia, jakby poruszona przez nią kwestia była tylko nic nieznaczącym szczegółem, dotyczącym jego osoby. Jakby faktycznie zignorował jej własne zuchwałe zachowanie, które samo zakrawało przecież o rzeczoną arogancję.
Chciała go wyzywać od najgorszych? Niech tak będzie, to w końcu nie tak, że nie planował sobie na to zasłużyć.
Złość była u Akizou niezbyt dobrym motywatorem - robił wtedy te najbardziej okrutne rzeczy, podejmował te najgorsze z decyzji bez choćby cienia zawahania i tym samym sprawiał, że łatwiej było uwierzyć w to, że Matsudaira faktycznie był jego najlepszym przyjacielem.
Gdy rozlał mocny alkohol wprost na otwartą ranę na drobnej kobiecej dłoni, nie miał w sobie choćby śladu zahamowania. I choć z początku trzymał nadgarstek mocno, aby płyn rozlał się dokładnie tam, gdzie powinien, to gdy Retsu w końcu włożyła cały otwarty upór fizyczny w próbę wyswobodzenia dłoni, pozwolił jej wyrwać ją z uścisku.
Orzechowej spojrzenie przesunęło po sylwetce wyklinającego dziewczęcia, pozbawione jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Złapał się jednak na tym, że złość w jego piersi zelżała znacząco, a ponieważ znał ten pokój dużo lepiej, niż jego właścicielka, zaraz niespiesznie podszedł do odpowiedniej szafki, z której wyciągnął świeży, czysty materiał i gazę - zboczenie medyka, który w każdym pokoju sypialnianym w posiadłości miał taki zestaw.
Czy ty naprawdę robisz wszystko specjalnie, żebym otwarcie zaczęła cię nienawidzić?
Było to ciekawe pytanie, nad którym zastanowił się chwilę, przekładając bandaż tak, aby łatwiej się go zawijało. Uniósł na nią swoje niewzruszone spojrzenie, które jednak jednocześnie mogłoby ciąć powietrze, niczym sztylet, aby na koniec wbić się w którąś z pięknych mahoniowych tęczówek.
- Czyli twierdzisz, że jeszcze nie dotarliśmy do punktu, w którym mnie nienawidzisz? - spytał, a jego głos okazał się być nieco spokojniejszy niż wskazywało na to zachowanie sprzed chwili. Złośliwy uśmiech wykrzywił wargi szlachcica, gdy ruszył w jej kierunku akurat w tym samym momencie, w którym ona zrobiła dwa kroki w tył. - Nie bądź śmieszna - rzucił tylko, chwytając z powrotem jej nadgarstek w dłoń i zaczynając opatrywać ranę na nowo. Po raz kolejny jego ruchy były pewne, a palce zaskakująco delikatne, gdy zakładał nowy i zaskakująco elegancki opatrunek, choć przecież Retsu z pewnością wciąż czuła promieniujący wzdłuż ręki ból spowodowany sake.
- Może ci się wydawać, że wszystko to, co dzieje się naokoło jest tylko zabawą - odezwał się, a jego głos był suchy, wyprany z emocji. O czym mówił? Najwyraźniej miała się tego jedynie domyślić. - Że świat jest skonstruowany w taki sposób, aby uprzykrzyć ci życie, a podjęcie walki z systemem jest przejawem uporu i odwagi. Nie wiesz, że klatka, w której cię wychowano, została stworzona również dla twojej ochrony i że nie wszystko, co znajduje się za jej granicami, jest… zabawne. - Ostatnie słowo wypowiedział z lekkim grymasem. Zakończył opatrunek i wypuścił jej dłoń z palców. Był z pewnością dużo bardziej wygodny i porządny, niż ten, który miała wcześniej, a i wyglądał znacznie lepiej. I oczywiście został dużo czyściej założony, ten fakt mógł być jednak trudny do docenienia, z wiadomych względów.
Podniósł spojrzenie z jej dłoni na oczy. Duże mahoniowe tęczówki były tak cholernie hipnotyzujące, że kolejne jego ruchy wydawały się być automatyczne. Uniósł dłoń do jej twarzy, a jeżeli mu pozwoliła, wsunął palce między kosmki czarnych włosów, chwytając ją lekkim uściskiem za kark i przyciągając bliżej siebie.
Jego dolna warga musnęła jej usta, gdy zatrzymał ją tuż przed sobą.
- Palenie opium w świątyni to zabawa. TO natomiast mogło skończyć się dużo gorzej - ostrzegł cicho, a jego spojrzenie zsunęło się na jej usta. - Nie rób tego więcej. - Ostatnie słowa wypowiedział, jakby jego myśli były już krok dalej, kiedy to pocałował ją w końcu z wolna wpijając w pełne wargi. Jego druga dłoń sięgnęła jej talii, prześlizgując się po gładkiej powierzchni białej sukienki aż na lędźwie, by stamtąd móc przyciągając jej drobne ciało bliżej siebie.
Szarpnęła się w pierwszym odruchu samoobrony i zachwiała nieelegancko, kiedy faktycznie udało jej się wyrwać dłoń. Nie spodziewał się, że ją puści. Nie teraz. Nie nigdy. Czyżby jawny fizyczny opór był odpowiedzią na jego zaczepki? Mogła spróbować. Coś podpowiadało jej jednak, że był to komiczny i niebezpieczny pomysł. Za pewne zdrowy rozsądek. Na swoje nieszczęście nigdy go nie słuchała. Śledziła wzrokiem, gdy przechadzał się po jej nowym pokoju, jak by był u siebie (nieważne, że właśnie był). Kiedy tylko odwrócił się do niej tyłem ponownie przewróciła na niego oczami, skoro i tak nie widział.
- Aż tak bardzo zależy ci, żebym cię nienawidziła, Kuran-sama? - Zapytała opryskliwie wkurzając się na samą sobie, że tak perfidnie dała mu przekręcić własne słowa. Musiała bardziej uważać, bo bydlak był okrutnie wygadany. Ciągle ją zaskakiwał. Przypominał zagadkę, której miała nigdy nie rozwiązać. Był intrygujący i ciekawy. Nieznośny a jednak tak cholernie przyciągający. Pociągało ją niebezpieczeństwo i to właśnie miało być początkiem jej upadku. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie - zadrwiła uśmiechając się niczym słodka żmija i patrząc na niego z politowaniem, gdy w końcu odwrócił się w jej stronę. Chciał, żeby go nienawidziła? Nie widziała przeszkód.
Ruszył w jej stronę, a ona odruchowo się cofnęła.
- Sam jesteś śmieszny - rzuciła bez zająknięcia niczym prawdziwy zdenerwowany przedszkolak. Brakowało tylko, żeby zaczęła tuptać nóżkami. Pozwoliła, żeby pochwycił jej nadgarstek przystępując z nogi na nogę. Nie odpowiadała jej ta sytuacja, a jednak wpatrywała się w nowy bandaż z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Nie robisz tego po raz pierwszy - zauważyła cicho nie potrafiąc ukryć pojedynczej nuty zdumienia w swoim tonie. Miała nadzieję, że nie usłyszał.
Miał rację. A jednak jego słowa raniły. Nie przyznałaby się do tego przed nim. Udawała, że miała gdzieś jego zdanie; że nie miał racji. A to właśnie prawda bolała przecież najbardziej. Rzeczywiście nie miała pojęcia. Brakowało jej doświadczenia. Za każdym razem, gdy się umykała ktoś ją ratował. Zabierał do domu. Chronił przed własnymi, głupimi decyzjami. Dowiadywała się zaledwie o tym, że świat był niebezpieczny, kiedy eskortowano ją z powrotem. Widziała zaledwie niewielkie skrawki wolności. Nie był to przeciw jej wybór. Nie była to jej decyzja. Poznawała świat z książek i opowieści. A chciała doświadczyć dużo więcej na własnej skórze. Chciała, a nie mogła. Klatka może i była formą ochrony, ale była też więzieniem. Żaden więzień nie chciał pozostać uwięzionym.
- Rzeczywiście. Nie wiem - ucięła ostrzej niż zamierzała tracąc ochotę na dyskusje. Wiedziała, że jej nie zrozumie. W końcu od początku dawał jej do zrozumienia, że nie zamierzał pozwolić jej odejść. Uciec. Wpatrywała się w niego z uporem i urazą. Miała wrażenie, że jego orzechowe tęczówki pociemniały, a jej momentalnie zaschło w ustach. Wyglądał jak drapieżnik, który wpatrywał się w swoją ofiarę. W jego spojrzeniu widniała także iskierka oddania i podziwu. Była jednak tak doskonale skryta, że nienpotewgila orkeslic czy tylko jej się przewidziało. Jak ktoś mógł wyglądać tak przystojnie, kiedy się wkurwiał? Powinien częściej to robić. Tak. Częściej.
Nie ruszyła się, gdy wyciągnął do niej dłoń. Ponownie niczym pięknie wyrzeźbiony posąg przyjęła ciepło jego palców na swojej skórze. Uniosła lekko podbródek ku górze, kiedy chwycił jej kark pozwalając, żeby nozdrza zalała ostra woń sake i ładny charakterystyczny zapach jej męża. Piękna mieszanka. Idealna. Wciąż wpatrywała się w niego uporczywie wielkimi źrenicami pełnymi obawy, ale także wyczekiwania tego co miło nadejść. Odetchnęła głośniej w jego usta w odpowiedzi na zaledwie muśnięcie jego wargi.
- Zostawiłeś mnie samą na własnym weselu żebym zabawiała twoich gości. Czego niby się spodziewałeś? - szepnela czując jak z każdym wypowiedzianym słowem jej usta ledwie wyczuwalnie dotykały jego warg. Samolubnie i perfidnie zrzuciła na niego winę. Nie było jej z tego powodu przykro. Zwłaszcza teraz, gdy widziała jak spuścił wzrok na jej usta. Jak spięła się mimowolnie pod naporem pierwszego pocałunku. Nie odsunęła się i go nie odwzajemniła. Odruchowo przymknęła powieki skupiając się na smaku. Doceniając sposób w jaki delektował się powoli, niespiesznie. Nie tak, jak udało jej się dotychczas poznać. W końcu zawsze było to coś niestosownego i zabronionego. Kuran jednak nie musiał się spieszyć. W końcu już ją zdobył.
Umysł zaczął wysyłać sprzeczne sygnały do reszty ciała. Nogi zrobiły się bardziej wiotkie, puls przyspieszył i już nie była pewna czy chciała go przyciągnąć czy odepchnąć. A najlepiej jedno i drugie jednocześnie. Stała tak pozwalając, żeby ją całował. Dopiero, gdy drugą dłonią zgarnął jej ciało bliżej odzyskała cień kontroli nad własnymi skostniałymi kończynami. Nieświadomie uniosła dłonie wciskając je między nich. Chwytając się materiału jego ubrania niczym deski ratunku. A może chciała w ten sposób zachować jakiś dystans? Zacisnęła dłonie w pięści mnąc przy tym niebotycznie drogie odzienie. Mogła go odepchnąć. Mogła go też przyciągnąć.
Nieświadomie z dziwną nieśmiałością odwzajemniła deliatknie pocałunek. Ledwie wyczuwalnej, bo miała wrażenie że robiła coś złego. Że popełniała błąd. Już totalnie stopiło ci mózg idiotko. Po co go zachęcasz? - pomyślała, kiedy jego nie rób tego więcej wciąż odbijało się echem po jej ciele.
Wspomnienie Koro rozkwitło w jej pamięci niczym uśpiona choroba. Nie mogła ich nie porównać, chociaż byli całkiem inni. Jeden stanowił jej słodka przeszłość, drugi mroczną przyszłość. W nagłym odruchu spróbowała odsunąć męża od siebie. Chociaż odrobinę zwiększyć dzielnicy ich dystans naciskając dłońmi na jego tors. Całujesz wroga - powiedziała sobie. Ale co z tego jeśli jego usta były tak słodkie?
Czy więc naprawdę zależało mu żeby go nienawidziła?
Odpowiedź była oczywista, lecz zanim zdążył jej udzielić, panna młoda go uprzedziła.
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panie
W tym samym momencie odwrócił się w jej stronę, aby wbić swoje twarde spojrzenie w zuchwale wyprostowaną postać Retsu, a mięśnie na jego policzkach stężały lekko, gdy zacisnął mocniej szczęki w odruchu, którego nie potrafił powstrzymać.
Przeklęta kobieta.
- Dobrze - uznał tylko, choć jego głos był ciężki, a on sam zaraz ruszył w jej kierunku, niczym uosobienie groźby. Mogła nazywać go śmiesznym, jednak strach, który zatlił się gdzieś w jej oczach, zdradzał wszystko. Widok tak satysfakcjonujący w tak przedziwnie upajający sposób, a jednocześnie też zaskakująco urokliwy, choć być może tylko dla socjopatów pokroju jej nowego męża.
Mimo wszystko, gdy zabrał się za opatrunek, jego działania były delikatne w ten głęboko wpojony, wyuczony latami praktyki sposób. Oczywiście, że nie robił tego po raz pierwszy, uwaga Retsu jednak została zignorowana, na rzecz dużo mniej przyjemnego tematu. I wtedy, gdy mimo wcześniej tak skrupulatnie odgrywanej niewinności, teraz nie zaprzeczyła mu ani razu, podobnie jak nie zdradziła zdezorientowania (Kuran-sama, to był tylko jeden pieprzony pies, chciałam go pogłaskać, a on mnie ugryzł. Czy twierdzisz, że właśnie przed tym ojciec mnie chronił przez ostatnie dwadzieścia lat?), mógł zacząć podejrzewać, że jednak nie była tak nieświadomą szlachcianką, jak mogłoby się wydawać.
O dziwo nie poczuł zdenerwowania tym faktem, a jedynie pewien rodzaj fascynacji, gdy sięgnął do niej, przyciągając drobne ciało w swoją stronę i od razu też doceniając sposób w jaki znów nie stawiło mu żadnego czynnego oporu. Jedynie uniesiony dumnie podbródek mógł wyrażać wyzwanie. To samo, któremu Akizou nie potrafił się oprzeć.
Dlaczego, to robiła? Bała się, a jednak jednocześnie rozbudzała w nim te najgorsze zachowania, jakby prosząc się o więcej?
Jej oddech musnął jego usta, drażniąc wyostrzone niczym u drapieżnika zmysły.
Zostawiłeś mnie…
Nabrał powietrza, jakby chciał jej przerwać, zaprzeczyć, wyjaśnić dlaczego jego pierdolnięty przyjaciel postanowił poszczuć go posłusznym sobie demonem, a Akizou zniknął aby ochronić właśnie ją. Zrobił to tylko przez wzgląd na nią. Przez nią zawisł głową w dół na jebanym drzewie własnej posiadłości, straszony gigantycznym wężem przez stworzenie zdolne zjeść go bez choćby cienia zawahania.
A jednak męska pierś uniosła się jedynie w oddechu, bo z ust nie padły żadne słowa. Nie było sensu tłumaczyć zachowania, które sam powinien uznawać za absurdalne. Którego sam nie rozumiał. Nie, kiedy umysł potrafił skupić się jedynie na jej wargach, tak subtelnie trącających jego własne. Nie był w stanie powstrzymać się przed tym, aby naprzeć na nie w pocałunku, zasmakować tej złości, tego buntu. Tej bezradności.
Mogła stać bezczynnie, on z wolna delektował się tym, co było jego darem i przekleństwem jednocześnie. Drobne ciało spięło się w odpowiedzi, Akizou natomiast skłamałby, gdyby uznał, że była to nieprzyjemna reakcja.
Dłonie, które chwyciły się jego ubrania, gdy tylko przyciągnął Retsu bliżej siebie, zdawały się zawisnąć gdzieś pomiędzy dobrą, a złą decyzją, a on sam przez krótki, boleśnie świadomy moment poczuł przemożne pragnienie, żeby dotknęły jego ciała, nawet jeżeli tylko po to, aby je potem odepchnąć. Potrzeba poczucia, jak te delikatne opuszki dotykają skóry, niemalże rozerwała mu pierś na jedno, szybkie uderzenie serca, po którym poczuł, jak usta jego małżonki rozchylają się lekko i nieśmiało napierają na jego własne. Uczucie było tak subtelne, że niemalże nieuchwytne, zdołało jednak wywołać kaskadę reakcji, która przetoczyła się niebezpiecznym dreszczem wzdłuż jego kręgosłupa.
Gdy w trzeźwiejącym odruchu spróbowała go od siebie odsunąć, jego ciało odruchowo stawiło stalowy opór.
Nie. zdawało się mówić w odpowiedzi.
Dłoń na karku zacisnęła się mocniej, a on naparł na drobną sylwetkę, zmuszając Retsu do cofnięcia się pod ścianę, gdzie uwięził ją w niewielkiej przestrzeni między sobą, a pionem pokoju. Plecy dziewczęca dotknęły chłodnej powierzchni, w tym samym momencie, w którym Akizou zabrał dłoń z jej karku, przesuwając ją na szyję i sprawiając, że jej podbródek uniósł się, aż nie poczuła, że potylica również opiera się na ścianie.
W tym czasie miała ledwie kilka sekund na wzięcie oddechu, zanim znów nie zamknął jej ust własnymi, tym razem zdradzając dużo więcej, niż jedynie chęć zwykłej degustacji. Przyparta do chłodnej powierzchni, Retsu mogła poczuć, jak subtelność ustępuje pragnieniu, jak dłoń na jej talii chwyta śliski materiał sukienki, a palce zaciskają na tym, co tak ładnie okrywało jej drobne ciało i mogłoby bez trudu zostać zerwane.
Mógłby pęknąć. Kurwa, tej nocy miał ku temu kilka cholernie dobrych powodów.
Stać się dokładnie tym, za kogo się go uważano. Posiąść tę, która prawnie należała do niego i spłodzić jebanego dziedzica. A potem wrócić do swoich spokojnych interesów.
Mógłby, kurwa, pęknąć.
Mogła zacząć przepraszać. Mogła płaszczyć się przed Kuranem i zapewniać o różnych sposobach, w jakich oszpeciła własną dłoń. Było wiele możliwości, ale im dłużej znajdowała się w jego towarzystwie, tym bardziej miała ochotę, żeby wiedział. Jak by miało go to zaboleć, jak by w ogóle mu zależało. Chciała go tym ukarać; sprawić mu ból. Wywołać jakąkolwiek reakcję. W tym samym czasie zdawała sobie sprawę, że przecież byli sobie obcy, a on traktował ją jako nową rzecz. Bez zbędnych uczuć, z którymi ona w kontraście do niego sobie nie radziła.
Jeszcze nie do końca był przekonany, ale właśnie tak wyglądała prawda. Bała się, a jednak wciąż próbowała wydobyć z niego te najgorsze zachcianki, bo może one mogły sprostać tym ukrytym i haniebnym - jej własnym.
Kaskada emocji otulała jej wątłe ciało. Bezlitośnie burząc wszystkie mury jakimi się zabarykadowała. Odtrącała od siebie męża chcąc trzymać go na dystans. Mimo że wiedziała jak miała przebiec dzisiejsza noc, nic nie mogła na to poradzić. Jednak to fakt, że chyba nie do końca chciała coś z tym zrobić przerażał ją jeszcze bardziej. To zwykła ciekawość, tłumaczyła własne zachowanie, gdy ledwie zauważalnie odwzajemniła pozornie niechciany pocałunek. Wcale nie podobał jej się sposób w jaki przelewał na nią swoje pragnienie. Jak pobudzał jej ciało własnymi bezwarunkowymi reakcjami. I wcale nie schlebiał jej faktem, że mu się podobała; że pożądał jej niczym prawdziwy drapieżnik. W końcu jako bezbronna ofiara nic nie mogła na to poradzić. Chciała być ofiarą i tym właśnie przekreśliła wszystkie swoje postanowienia. Nie zamierzała niczego mu ułatwiać. Nie zamierzała się poddać, chociaż walczyła tak naprawdę ze swoją upartością niż z przystojnym chłopcem, który budził w niej tak skrajne emocje; którego dłonie ślizgające się po miękkim materiale sprawiały, że drżała. Udało jej się wziąć zaledwie trzy nierówne oddechy zanim ponownie złączył ich usta stanowczym pocałunkiem. Tym razem nie udało jej się go nie odwzajemnić. Tym razem pchana odruchem wpiła się w jego usta przez kilka następnych sekund chłonąć też żar, którym emanował. Delektując się smakiem tak okrutnie zakazanym, a jednak jedynym prawnie legalnym.
Kilka sekund zanim odzyskała ostatni podryw zdrowego rozsądku. Odwróciła twarz w bok próbując uspokoić rozszalały puls, tym samym rozłączyła ich usta. Pozwoliła, żeby jego gorący oddech owiał jej zaróżowiony policzek.
- Odsuń się - zarządała testując trochę swoją władzę - i przestań - dodała niepewna czy rzeczywiście mówiła do niego czy może do samej siebie. Jej dłonie mocniej zacisnęły się na materiale jego ubrania tylko po to, żeby w końcu całkowicie je puścić i opaść bezwładnie po obydwu stronach jej sylwetki. Nie próbowała go już od siebie odepchnąć wiedząc, że przynosiło to odwrotne skutki. Nie miała prawa podnosić na niego ręki. Nie miała prawa go odpychać. A jednak miała dziwną ochotę ponownie spróbować, bo jego wcześniejsza rekcja wzbudziła w niej dziwne zagubienie. Ponownie odwróciła buzię przodem do niego - jeśli sam nie zrobił tego za nią wcześniej - niechcący trącając go nosem. Był tak okrutnie blisko. I to właśnie jego bliskość skradała jej rozum. Odbierała możliwości myślenia. Spojrzała na niego gniewnie. Za złością próbując ukryć własne uczucia. Własne słabości. Fakt, że stała na nogach jak z waty, a to on pomagał jej utrzymać pion; że kręciła ją ta władcza postawa; że się go bała i to podobało jej się najbardziej. Jesteś chora - tłumaczyła sobie.
- Powiedzieli mi że mam pozwolić ci na wszystko - poinformowała go chyba próbując sobie przypomnieć swoje stanowisko. Cel tej nocy i tego spotkania. Ale przecież nie mogło być łatwo, bo chciała żeby pęknął. Rozsypał się na miliony kawałków. Nie zamierzała przestawać go prowokować. Na to zasługiwał, a ją pchała duma i tendencję do autodestrukcji. Głupota i brak instynktu samozachowawczego. Nie byłaby sobą, gdyby nie pokazała mu jawnego buntu, bo następne słowa były skierowane tylko i wyłącznie do niego: - Ale ja nie zamierzam słuchać się innych.
I wtedy, gdy gotów był rozerwać biel materiału i odsłonić piękno pod spodem, tylko czekające na to, aby doszczętnie je zniszczyć, Retsu odwzajemniła pocałunek.
Zniknęła wyczuwalna jeszcze chwilę temu nieśmiałość, zniknął upór. Nie było strachu, ani łez spływających po policzkach, jedynie poczucie wpijających się w odpowiedzi warg, które zaczęły spijać gwałtowność tego wybuchu pełnego całkowicie sprzecznych ze sobą żądzy.
Palce do tej pory zaciśnięte na materiale, nagle puściły śliską sukienkę, pozostawiając po sobie liczne zagięcia i pochwyciły za ciało, zaciskając się na talii, czując jak ciepło przenika przez cienką warstwę bieli.
Umysł pełen uporu, złości i goryczy, nagle zgłupiał na moment, gdy uderzyła w niego kaskada reakcji wywołująca całkowicie nowy bukiet emocji, które tylko wzmogły niebezpieczne poczucie głodu.
Całował ją, przelewając to dogłębne, niepowstrzymane pragnienie na parę miękkich warg, które pochłonęły go całkowicie. Dłonie z talii przesunęły się ku górze, powoli i bezpardonowo zagarniając w swoje posiadanie kolejne fragmenty kobiecego ciała, podciągając przy tym materiał zwiewnej sukienki ku górze, choć Akizou był zbyt zajęty, aby docenić, jak odsłaniał tym samym pokrytą dreszczem skórę na smukłych nogach.
Zanim palce zdołały dotrzeć zbyt wysoko, Retsu nagle odwróciła głowę, a wargi Akizou oparły się na jej policzku.
Odsuń się
Wypuścił powietrze otulając gorącem jej twarz i czując, jak przyspieszone tętno wprowadza skórę w przyjemne mrowienie. Oddychał nierówno, w końcu, po oderwaniu się od jej ust, będąc zdolnym dostrzec bodźce docierające do jego umysłu, takie chociażby, jak zapach jej włosów i subtelna woń pudru na policzkach.
Nie odsunął się. Wciąż stojąc nad nią, pochylił się i przesunął czubkiem nosa po wgłobieniu wzdłuż jej policzka, aby bezwiednie i z subtelnością całkowicie doń niepodobną, pocałować zaróżowioną skórę w kilku miejscach. Próżno było jednak szukać romantyzmu w tej czułości, gest zakrawał bowiem o podziwianie deseru, którego miało się zamiar skosztować.
Jej nagła stanowczość odbiła się przyjemnym echem po jego umyśle, naginając pewne czułe struny, z których jedne faktycznie nakazały mu zwolnić, inne uporczywie skłaniały do parcia naprzód. Dłonie w końcu zatrzymały się w miejscu, on jednak wciąż górował nad nią, jak zwierzę zawieszone między posłuszeństwem, a własną, niezłomną naturą.
Odwróciła się do niego, a Akizou zacisnął mocniej palce na kobiecym ciele, gdy jej nos trącił go subtelnie. Drażniła się z nim celowo? Być może powinien poszukać odpowiedzi w jej oczach, orzechowe spojrzenie utkwione zostało jednak w jej pełnych wargach. Hipnotyzujących, gdy wypowiadała słowa, które docierały do niego z lekkim opóźnieniem.
…nie zamierzam słuchać się innych.
Taka bierna. Taka chłodna.
Z jego gardła wydobył się pomruk rozbawienia, niski i daleki pokorze, jakby gdzieś przez męską świadomość przebijała się jego zwyczajowa, ponura natura.
- Retsu... - wypowiedział jej imię niemalże zaczepnie, gdy zaraz sięgnął po zdrową kobiecą dłoń i uniósł do własnego policzka, jak gdyby miała ona pochwycić go czule, a on w odpowiedzi na ten wymuszony gest, pocałował jej wnętrze. - Nie kłam. - Pomruk wypuszczony w zgięcie pod kciukiem miał w sobie coś z groźby, gdy puścił w końcu nadgarstek pozwalając dłoni opaść swobodnie na własny tors.
Jego palce zahaczyły o smukłą łabędzią szyję, obejmując ją, lecz nie dając odczuć większego nacisku, aniżeli subtelny dotyk opuszków o delikatną skórę.
Czuły dotyk, czy raczej chłodna groźba tego, co mógłby jej zrobić?
- Oboje dobrze wiemy, że posłuszeństwo zostało w bardzo skrupulatny sposób wpojone w Twoje ciało. - Palec przesunął wzdłuż naczyń tętniących z boku jej szyi. - Niczym trucizna, sączona tak długo, aż w końcu nie zaczęła na stałe płynąć we krwi, aby stamtąd móc w końcu trafić w jedno konkretne, tak ważne miejsce. Możesz mówić co chcesz, postanowić sobie cokolwiek chcesz. - Z każdym wypowiadanym słowem jego kciuk sunął ku górze, aż dotarł na skraj żuchwy i zaczął ciągnąć opuszkiem po policzku. Zatrzymał się dopiero na jej skroni i dopiero wtedy też Akizou uniósł spojrzenie wprost w jej mahoniowe oczy. - Lecz nie oszukasz tego.
Na dowód o czym mówił, postukał delikatnie w jej skroń.
- Twój umysł bardzo przywykł do oddawania kontroli w cudze dłonie, czyż nie?
Spięła się słysząc jak jego język ułożył się w jej imię. Niemal musiała ugryźć się w język gotowa poprosić, żeby powtórzył. Opanuj się bezmózgi skrzacie - pomyślała. Zamrugała wpatrując się we własną dłoń przytkniętą do jego policzka. Nieświadomie rozpostarła drobne palce gładząc miękką fakturę jego skóry. Dając się zaskoczyć jak delikatny tak naprawdę był. Jak ludzki, bo był człowiekiem. T y l k o człowiekiem. Tak jak i ona. Co mógł jej zrobić? Tak wiele, chociaż wmówiła sobie, że nic. Wystarczył ten głębszy ton, tą chrapliwa nuta zabarwiające jego nie kłam, żeby grzecznie zatrzymała dłoń na jego torsie.
Mówił tak wiele. Tak szybko. Tak boleśnie prawdziwie. A wszystko co jej mówił wpajało się w jej żyły niczym ta właśnie trucizna. Zostawiało piętno, bo wypowiedziane na głos miało jeszcze większą moc.
… oddawania kontroli w cudze dłonie?
Tak
- Odżywiacie, że nie - syknęła blokując z nim coraz bardziej rozgniewane spojrzenie. Jej pewność siebie rosła wraz z każdym nieprzyjemnym słowem, którym ją karmił. Z czystą prawdą, bo podobno to ona boli najbardziej. - Nic o mnie nie wiesz - odwarknęła, a jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy, bo brakowało jej autorytetu i tylko w taki sposób mogła się zrównać z jego chłodnym, wyrachowanym, aroganckim i okrutnie seksownym tonem. Mógł szeptać wtedy, gdy ona musiała już krzyczeć.
Igrała z ogniem. Zamknięta w potrzasku między jego ramionami, obezwładniającym zapachem, a ścianą. Wiedziała, że przegra. Podświadomie pewnie była gotowa na porażkę. Oczekiwanej, a jednak nie zniechęciło jej to w kolejnych próbach postawienia na swoim. Udowodnienia Kuranowi, i przede wszystkim sobie, że była żywą istotą o własnej woli. Obydwoje jednak doskonale zdawali sobie sprawę, że jej istnienie zależało całkowicie od niego. Jak by cały pierdolony wszechświat próbował jej udowodnić, że urodziła się tylko po to, by być jego żoną.
- Myślisz się - zdecydowała nagle wbrew powszechnej wiedzy ich oboje. - Jesteśmy sobie obcy, więc nie udawaj że mnie znasz - syczała wylewając na niego własne frustracje. Fakt, że rozgryzł ją przy drugim spotkaniu; że jej życie było tak płytkie i bezpłciowe, że jakiś obcy szlachcic wiedział o niej więcej niż ona sama starała się do siebie dopuścić; doprowadzał ją do furii. Ciało, wbrew sobie, spięło się w próbie walki. Walki, która była przegrana. Jej dłoń zacisnęła się z całej siły na materiale jego ubrania; nieświadomie wbijając paznokcie najgłębiej jak potrafiła. W sekundę dołączyła do niej druga dłoń, gdy w akcie desperacji spróbowała go odepchnąć.
- A teraz się odsuń, bo zacznę kurwa krzyczeć! - Wykrzyczała napierając na niego swoim ciałem. Zadarła podbródek ku górze chcąc zrównać w miarę możliwości ich poziom. Oddychała głośno walcząc z gniewem, gdy niemal przez przypadek złączyła ich usta próbując go przesunąć. Miarowała gorący oddech, który odbijał się od jego twarzy i omiewał jej policzki. - Zrozumiałeś?! Nie będę tańczyć jak mi zagrasz! N i g d y! - Rozwrzeszczała się na dobre. Prowokowała go, i dobrze. Zasłużył. Artykułowała każde słowo dokładnie, jak by miał przez to lepiej zrozumieć. Przy ostatnim słowie ledwie wyczuwalnie muskając jego usta własnymi, jeśli jeszcze nie nie odsunął. Na koniec znowu spróbowała odepchnąć go od siebie z całej (niewielkiej) siły.
Mogła krzyczeć do woli i tak nikt nie przyszedłby jej na ratunek. Nie miała swojego rycerza w złotej zbroi. Nie istniał anioł stróż czy nieustraszony samuraj, bo przecież nic takiego się nie działo. Ona nie była damą w opałach, tylko nowiutką małżonką, która miała spędzić idealną noc poślubną. Obydwoje jednak dalecy byli od ideału.
Zdała sobie nagle sprawę, że ta noc miała przynieść jej sporo łez. Sporo bólu i złości. Ale też czegoś innego. W końcu stojąc tak blisko, próbując go od siebie odepchnąć, miała niespodziewane wrażenie. Pojedynczą myśl, że właściwie powinna go była teraz pocałować. Tylko czemu? Nie rozumiała własnego umysłu, który chyba kompletnie stopniał pod naporem tego ciężkiego orzechowego spojrzenia błądzącego po jej różowych policzkach i wykrzywionych w gniewie, pełnych ustach. Patrzył na nią z namaszczeniem. Brzydziło ją to tak samo mocno jak jej schlebiało. Był kolejną osobą, która traktowała ją jak przedmiot. A jednak wciąż lubiła być podziwiana. Niczym zwykła własność swojego nowego właściciela. Było to przykre. Po prostu przykre. Było też dziwnie kojące.
Nic o mnie nie wiesz
Uśmiechnął się lekko, przesuwając palcem po jej brodzie. Opuszek zdawał się igrać z tlącą się w drobnej postaci złością, naśmiewać się z próby buntu.
- Być może nie. Zdaje się jednak, że wciąż wiem więcej niż ty sama. - Jeżeli zabrakło spokoju w jego głosie, spowodowane było to tylko parą pełnych warg, które wciąż wytrącały go z równowagi. Rozchylone lekko w zawieszeniu ściągały na siebie całą uwagę jego spojrzenia.
Jej gniew zaczął wzrastać w formie napływającej fali, gdy dłoń zacisnęła się na materiale odświętnego stroju, a paznokcie zahaczyły o tors pod spodem, ostrzegając przed rychłym uszkodzeniem skóry. Uniósł powoli spojrzenie na jej tęczówki, które błyszczały wściekłym mahoniem, gdy groziła krzykiem i stawiała swój pozornie tylko spektakularny opór.
Nie napierał, stojąc na pewnych nogach, korzystając z przewagi, jaką dawało mu samurajskie szkolenie i cofając się jedynie nieznacznie pod naporem jej ciała. Nie mógł odmówić jej odrobiny przewagi, rzuconej niczym mało satysfakcjonujący ochłap, ledwie skrawek tego, co próbowała osiągnąć. Przyglądał się z góry, jak mieszanina bezradności, frustracji i strachu wylewa się z drobnej sylwetki, która w jakimś takim odruchowym geście otoczona została asekuracyjnie męskimi ramionami, jakby gotowe były one pochwycić ją, zanim zrobi komuś (najprawdopodobniej samej sobie) krzywdę. Te same ramiona sprawiały, że choć pozwalał jej odsuwać swoje ciało o drobinę z każdym jednym jej pchnięciem, jakimś cudem wciąż pozostawali nieznośnie blisko siebie.
Wpatrywał się w jej rozzłoszczone oblicze z nieodgadnionym wyrazem, a spokój na jego własnej twarzy, załamywał się pod siłą czegoś innego. Czegoś, co wyostrzało się z każdym przypadkowym muśnięciem ich warg, odbierając mu część powietrza z płuc.
- Skończyłaś?
Ciężki głos zawisł między nimi, gdy po raz ostatni spróbowała go odepchnąć, będąc w stanie wywalczyć tym samym ledwie marne centymetry przestrzeni, które Akizou następnie brutalnie zniwelował, robiąc jeden stanowczy krok w jej stronę.
Wargi znów zawisły kawałek od Retsu, a umysł załamał się pod świadomością z jak wielkim pożądaniem wpiłyby się bez zastanowienia w jej skórę.
Wypuścił resztki powietrza z płuc, by zaraz nabrać z powrotem tego, zabarwionego zapachem jej ciała.
- Możesz krzyczeć, Retsu - odparł tylko, wypowiadając to, z czego obydwoje doskonale zdawali sobie sprawę. Jego głos był odległy. Okrutnie spokojny. Suchy, choć gardło płonęło z pragnienia o całkowicie innej naturze. - Nikt cię nie usłyszy.
Spojrzał w jej oczy, będąc nieczułym na próby sprzeciwu, niczym tyran, za którego go uważała. Godzien każdej jednej negatywnej emocji, każdego jednego okraszonego parszywą nienawiścią czucia, które z chęcią wyplułaby w jego stronę.
Kolejny oddech spowił jego umysł wonią jej skóry.
- Jesteś tak kurewsko… śliczna…- zaczął powoli, sięgając do jej podbródka i unosząc go ku sobie tak, że zmuszona była spojrzeć na jego twarz, gdy wpatrywał się w nią z tym swoim niebezpiecznym podziwem, przesuwając wzrokiem po idealnie wyselekcjonowanych rysach rodu Date. - Masz rację, zostałaś oddana w ręce całkowicie obcego ci człowieka. Nie masz ani jednego powodu, by faktycznie pragnąć tego, co ci się dzisiaj przytrafiło. Ani tego, co dopiero ma się przytrafić. - Kciuk zahaczył o jej dolną wargę, odchylając ją lekko i przesuwając się po jej uwydatnionej krawędzi, podczas gdy męski ton drażnił uszy swoim spokojnym dźwiękiem.
Jakby faktycznie ją rozumiał.
- A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze?
Pytanie zawisło między nimi, a atmosfera zgęstniała pod jego ciężarem, na obliczu szlachcica nie było bowiem choćby cienia uśmiechu świadczącego o tym, że jego słowa były kolejnym okrutnie złośliwym ciosem mającym ugodzić w niewinne serce księżniczki. Kolejnym argumentem w przepychance o władze, pokazem siły i kontroli w tym skazanym na porażkę małżeństwie. Kolejną manipulacją.
Nie.
Coś w powietrzu zdradzało, że prawda ta miała ciążyć Akizou równie mocno, co samej Retsu, co mogła wyraźnie dostrzec, gdy znów uniósł spojrzenie do jej oczu.
Mrok, ciężar i przytłaczającą, brutalną szczerość.
- Najgorsze jest to, że wcale nie potrzebuję twojej zgody.
Jakby na dowód tych słów pochylił się nad nią, powoli, by jej umysł mógł przywyknąć do perspektywy zbliżającego się pocałunku, po czym złączył ich wargi w czymś, co mogłoby być faktycznie tym wymuszonym, pełnym pragnienia gestem, a jednak zostało powstrzymane w ostatniej chwili. Wrażenie wybuchu, którego mogła się spodziewać, zawisło na ostatniej cienkiej nitce, pozostawiając oszukany umysł w stanie lekkich wibracji odczuwalnych na powierzchni warg, a ją w oczekującym bezdechu, gdy Akizou odetchnął resztką powietrza, jaka między nimi została.
- Co mam zrobić, Retsu? - spytał z grymasem robiąc krok w jej stronę i znów zmuszając ją do cofnięcia się pod ścianę, będącą tylko kawałek dalej. Jego wargi ledwie oderwały się od jej własnych, by teraz znów przylgnąć w minimalnym dotyku, odbierając sprzed jej ust powietrze z każdym oddechem.
Zdawał się zawieszony na końcu smyczy ukręconej z resztek własnej samokontroli.
- Co mam, kurwa, zrobić, skoro sprawiasz, że tak cholernie trudno jest się powstrzymać przed wejściem w rolę potwora, za którego mnie uważasz?
Skończyłaś?
Fuknęła z frustracji oddychając niczym uszkodzony parowóz. Wylała na niego wszystko co miała. Całą złość i żal, a on niczym Tytan zmierzył się z każdą emocją z osobna, wlazł w ten cały popaprany chaos jej myśli i wyszedł nienaruszony. Nic sobie z tego nie robił - w jej oczach. Przecież i tak nikt nigdy się z nią nie liczył. Była śliczną laleczką; zabawką dla zamożnych szlachciców, którzy prześcigali się o jej rękę. Ozdóbką w bogatym domu. Pchani statusem, majątkiem czy po prostu chęcią posiadania ładnej żony. Nie wiedziała, dlaczego ojciec zdecydował się akurat na Kurana. Nic nie wiedziała, bo nikt jej się nie tłumaczył.
- Tak. Skończyłam - warknęła urażona w środku truchlejąc pod ciężarem jego głosu. Chociaż wzbudzał w niej respekt nie zamierzała tego okazywać. Nie był to jeszcze ton, który świszczałby o tym; że przesadziła. Był jednak przedsmakiem tego co miało nadejść. Gdy tylko ponownie zniwelował niewielką odległość, jaką udało jej się wywalczyć, straciła resztki nadziei. Kuran mógł wyczuć jak jej drobne ciało lekko zesztywniało, chyba w oczekiwaniu na karę. Przecież go uraziła. Przecież się mu jawnie i głośno przeciwstawiła. Mógłby się wkurzyć. Mógłby wiele, a jednak jego suchy, i w jej uszach, tak okrutnie obojętny ton wydał się jeszcze gorszy niż jakakolwiek fizyczna kara. Brzmiał jak człowiek, któremu nie zależało; który nie miał skrupułów. Więc dlaczego, wbrew wszystkim dowodom, wydawało jej się, że to nieprawda? Na siłę robiła z niego villaina, a jednak ładny odcień orzechu spowity teraz niebezpiecznym cieniem wciąż przebijał się ledwie zauważalnym ciepłem. Jak by było w nim coś więcej, coś o czym może sam nie wiedział. Może był kolejną osobą po Tageri, którą usprawiedliwiała.
Blokowała z nim rozgniewane tęczówki unosząc już grzecznie podbródek ku górze. Komplement przypominał groźbę, gdy wpatrywał się w nią niczym w najpyszniejszy deser. Zdziwiła się faktem, że nie było jej z tym nieprzyjemnie. Żołądek zawiązał się w supeł. Ciężar kciuka na miękkiej wardze sprawił, że uniosła na niego zdziwione spojrzenie. Chyba zaintrygowana faktem, że próbował ją zrozumieć. Nieświadomie przymknęła usta zamykając jego palec pomiędzy miękkością własnych warg, żeby przełknąć ślinę. Słuchała go w milczeniu.
I wtedy padły te konkretne słowa, którymi przypieczętował ich los.
Znaczenie tego co powiedział dotarło do niej z pewnym opóźnieniem. Gdy macki strachu rozlały się po jej ciele wprawiając je w lekkie drżenie; odbijając się już tak wyraźnie w mahoniowych tęczówkach uporczywie utkwionych w jego przystojnej twarzy. Chociaż od początku czytał z niej niczym z otwartej księgi, teraz nie potrafiła już nawet ukryć lęku przed mrokiem, którym spowił całe swoje serce, całą duszę. Czy robił to świadomie? W odpowiedzi na mieszankę strachu i ciężaru jego słów podbrzusze zacisnęło na moment rozchodząc ciepłem aż do lędźwi.
- Nie dostaniesz go - pozwolenia, którego i tak nie potrzebował. Ani formalnie, ani fizycznie, ani w praktyce. Umysł gardził tym co powiedział, gdy ciału chyba przypadło do gustu. Puls przyspieszył. Powieki przymknęły się, a oddech ugrzązł w gardle pod jego przytłaczającą bliskością. Uniosła lekko twarz ku górze, spinając się cała; gotowa do pocałunku. Gotowa do agresji i dominacji, na którą wbrew sobie czekała. Nic takiego jednak się nie stało. Ciało spięte w wyczekiwaniu rozluźniało się delikatnie, gdy jego usta musnęły jej spierzchnięte wargi tak czule, że prawie nie zemdlała z tych wszystkich sprzecznych sygnałów. Sapnęła cicho, chyba z frustracji.
Wiedziała, że go nie przesunie; że nie da rady. Jej sytuacja była beznadziejna. Bez wyjścia. Mogła krzyczeć i się szarpać. Marnować całą swoją energię, a jednak obydwoje wiedzieli, że miało to nic nie dać. Była całkowicie zdana jego łaskę i kontrowersyjnie było w tym coś uspokajającego. Oddania się w ręce kogoś innego. Pozwolenia mu na podejmowanie wszystkich decyzji. Był to sposób na życie, do którego przygotowywano ją od urodzenia.
Jego usta były tak okrutnie blisko, że niemal sprawiały jej fizyczny ból. Każdy oddech pachniał jego ciałem.
- Musisz być potworem - szepnęła oddychając płytko resztkami powietrza, które jej zostawił. Jej klatka unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, z każdym wdechem dotykając jego torsu. Jej drżące dłonie zaczęły się powoli unosić, i pewnie najrozsądniej byłoby ponownie go odepchnąć. Ledwie wyczuwalnie przyłożyła je do pomiętego materiału jego ubrania, sunąc powoli ku górze. Milczała jeszcze kilka chwil skupiając się tylko na oddechu, bo to jego najbardziej jej brakowało, kiedy przytłaczał ją swoją dominującą postawą. Wpatrywała się w swoje dłonie, które wciąż się unosiły z materiału przechodząc na odsłonięty skrawek skóry w okolicach obojczyka. Pozwoliła sobie tylko na krótką chwilę zawahania, a drżące palce wznowiły wędrówkę muskając jego szyję, aż do policzków, gdzie zacisnęło się lekko. W końcu uniosła na niego tak niepewne spojrzenie. - Musisz być potworem, Aki. Żebym mogła cię nienawidzić - dokończyła na jednym tchu z mocą wpijając się w jego usta. Czuła gorąc jego ciała. Jego bliskość odbierała jej zmysły. Miękły jej nogi na sam dźwięk jego głosu i to cholera nie było normalne. Serce mówiło, że go nie chciała, ale ciało miało już przygotowany własny scenariusz. Nieświadomie uczepiła się jego naskórka paznokciami oddając żar, jaki w niej zbudował. Jakim napoił jej niezdecydowany umysł z każdym prawdziwym, nieprzyjemnym słowem. W każdym stanowczym geście, którym wymuszał na niej tak skrajne reakcje.
Ciało pragnęło więcej. Umysł przestał racjonalnie funkcjonować. Nie chciała tego kończyć. Nie powinna była zaczynać. Całowała go jeszcze jedną, długą sekundę. Jeszcze jedną, żeby w końcu w przypływie odwagi przygryźć mocno jego dolną wargę. Miało to odwrócić jego uwagę, gdy spróbowała odepchnąć jego policzki w bok i czmychnąć między jego ramieniem. Ruszyć pędem w stronę drzwi, jeśli tylko jej się udało. Uciec. Jak najszybciej jak najdalej. Tak jak na prawdziwą ofiarę przystało. Na zwierzynę ratującą się przed pożarciem. Przed drapieżnikiem. Tylko czy jej na to pozwolił?
Pośród tego wszystkiego, gdyby nie był takim jebanym ignorantem, może spróbowałby dostrzec coś więcej pod warstwą tak przyjemnego do oglądania niepokoju. Być może zauważyłby w Retsu ten prześwit zwątpienia w postać tyrana, którą miała przed sobą, tę próbę dostrzeżenia choćby skrawka ciepła w jego nieprzejednanym, orzechowym spojrzeniu.
I wtedy może, ale tylko może, nie czułby się tak definitywnie skazany na potępienie z jej strony, choć należało poddać pod wątpliwość sugestię, że zmieniłoby to cokolwiek w jego zachowaniu.
Potępienie bowiem było dokładnie tym, na co zasługiwał, czyż nie?
Jak inaczej wytłumaczyć ten jebany pociąg do pokory, którą na niej wymuszał? Do manipulacji niewinnym umysłem i naginania go wedle własnej, chorej uciechy. Czy nie poczułby przyjemności z widoku, jak to śliczne dziewcze zostaje złamane i rzucone przed nim na kolana, dobrowolnie oddając w końcu już te ostatki kontroli, które jeszcze do niego nie należały, wprost w jego dłonie?
Jak inaczej wytłumaczyć to, że gdy w jej oczach zabłysł niemożliwy już do ukrycia, tak oczywisty strach, on poczuł, że w jego klatce piersiowej rośnie coś bardzo niebezpiecznego?
Nie dostaniesz go.
Prosta, tak oczywista odmowa udzielenia przyzwolenia, odbijała się echem po umyśle Akizou, wywołując wiele reakcji, choć zawód nie był jedną z nich. W tej formie zawieszenia na ostatnim skrawku samokontroli, jakaś cząstka jego osoby czekała na jej akceptację, tę samą której rzekomo wcale nie potrzebował. Czekał na jej poddanie się, bo przecież cóż innego mogła zrobić, jeżeli nie dobrowolnie przyjąć los, na który została skazana?
I niestety właśnie tymi słowami odmowy Retsu miała skazać swojego męża na pozostanie potworem. Bo przecież, ponad wszystko, ród Kuran, nie mógł upaść, a jego sukces zależał zbyt mocno od tego małżeństwa i jego owoców.
To ona sama zmusiła go do zgaszenia ostatniej iskry ciepła, której mogła wcześniej poszukiwać w orzechowych tęczówkach.
A jednak, gdy znów przyszpilił ją do ściany otaczając swoim ponurym autorytetem męża-tyrana, zatrzymał się, nie biorąc tego, co mu się należało od razu, jakby wciąż miała nad nim pewną kontrolę, którą teraz, w obliczu największej dominacji, widać było najbardziej wyraźnie, choć wisiała na naprawdę cienkim skrawku samokontroli.
Musisz być potworem
Słowa zlały się w jego umyśle z poczuciem przesuwających się po jego torsie dłoni. Tych samych, które wcześniej odpychały go, teraz niemalże nieśmiałym ruchem sięgając szyi i twarzy. Pochwycił jej spojrzenie, odnajdując w parze dużych oczu coś, czego nie chciał widzieć. Coś, co mogłoby jego, głowę wielkiego, szlacheckiego rodu, posłać na kolana.
…Aki
Pochwycił jej nagły pocałunek, jakby czekał na niego zdecydowanie zbyt długo i był gotów przyjąć ten ogrom napięcia, który zapłonął nagłą eksplozją, choć jego umysł aż ugiął się pod natłokiem bodźców. Niespodziewana manifestacja dokładnie tego, czego do tej pory tak skrupulatnie mu odmawiała, odebrała mu rezon i czujność, igrając z przytłoczonymi zmysłami, które bardzo szybko zapragnęły więcej. I wtedy, gdy chciał sięgnąć dalej, gdy dłonie w końcu odnalazły siłę w mięśniach, aby sięgnąć do drobnego ciała i przyciągnąć je bliżej siebie, poczuł mocne, bolesne ugryzienie na wardze.
Syknął, mimowolnie pozwalając, aby Retsu wyrwała się i umknęła pod jego ręką. Mięśnie spięły się niczym u drapieżnika, którego naturalnym instynktem było ruszyć w pogoń za ofiarą, umysł jednak szybko wyhamował impulsy, sięgając tylko dłonią do ust, aby poczuć jak szkarłatna kropla o aromacie żelaza spływa po dolnej wardze. W tym samym momencie usłyszał jak drzwi przyjmują na siebie ciężar napierającego ciała, nie poddając się próbom ucieczki.
Spojrzał beznamiętnie na czerwień na swoim palcu, językiem przesuwając po miejscu ugryzienia. Serce obijało się niespokojnie o jego klatkę zdradzając jednoznacznie jak ciało mocno pragnęło tego, czego namiastką zostało poczęstowane jeszcze chwilę wcześniej.
- Ciekawi mnie, czy przed swoim tajemniczym demonem też tak uciekałaś? - spytał ocierając krew z palca czystym skrawkiem materiału, który leżał nieopodal i przez chwilę nie odwracając się w jej stronę. Drzwi z pewnością były w stanie wytrzymać wszelkie próby ucieczki. - Nie sądzisz, że to zabawne, że z nas wszystkich, potworów, musisz nienawidzić akurat mnie?
Nic w jego głosie nie zdradzało choćby namiastki rozbawienia, o którym wspominał, podobnie jak jego spojrzenie, gdy w końcu odwrócił się w jej stronę. Uniósł jedynie jedną brew ku górze, co sugerowało, że faktycznie oczekiwał odpowiedzi z jej strony. Jednocześnie, najwyraźniej porzucając pomysł gonienia za swoją żoną, po prostu zaczął odpinać mankiety swojego odświętnego ubrania, niespiesznie, jak gdyby wrócił po ciężkim dniu do swoich pokoi i potrzebował pozbyć się niewygodnych ozdób, całkowicie już zbędnych w jego prywatnej przestrzeni. Palce sprawnie odpinały kolejne elementy, aż Akizou mógł ściągnąć z siebie część materiału, pozostając w prostej, wciąż eleganckiej, jednak już pozbawionej bogatych ozdób bieli, którą miał pod spodem. Skóra na torsie odsłoniła się nieco, ukazując miejsca, w których Retsu zahaczyła ją swoimi paznokciami.
- Jak myślisz, jak skończy się ta noc? - spytał, gdy w ostatnim etapie poluzował więzy kimono tak, że materiał lekko rozsunął się na jego torsie, zyskując formę znacznie bardziej luźnego ubioru, który odsłonił obojczyki i większą część bladej skory opinającej klatkę piersiową. - Sprawdziłaś już wszystkie drogi ucieczki, Retsu. Co więc ci pozostało? Muszę wiedzieć, bo szczerze mówiąc powoli tracę cierpliwość, której tej cholernej nocy nie pozostało mi zbyt wiele i to jeszcze zanim przekroczyłem próg tego pokoju.
Głos był chłodny, przerażająco szczery, jakby jego właściciel wszedł w rolę, w której nie było już miejsca na skrywanie prawdziwej twarzy pod maską wyrachowanego szlacheckiego ideału.
Odbiła się od zamkniętych drzwi ponownie siłując się z klamką, która ani drgnęła. Wyginała dłonie pod nienaturalnym kątem próbując z całej sił popchnąć mur, którym odgrodzono ją od tej upragnionej wolności. W ostatnim akcie desperacji zaczęła walić w nie małymi piąstkami, a echo jej prób rozniosło się po cichym i pustym korytarzu. Nikt nie spał w tej części posiadłości. Nikt nie miał jej uratować. Nikt nawet by nie nie odważył. Rana na dłoni zapiekła ponownie. Sapnęła wściekła opierając rozgoroczkowane czoło na chłodnym drewnie drzwi. Przymknęła powieki próbując się uspokoić. Piszczało jej w uszach, gdy starała odtworzyć jakąś mantrę, którą kiedyś ją nauczono. Nieskutecznie. Sens jego słów dotarł do niej jak przez mgłę. Chłodny i odległy. Jej tajemniczy demon. Tak kiedyś do niej należał i Akizou, chociaż za pewne nieświadomie, wcale się nie pomylił. Westchnęła czując się tak zmęczona. Po całym dniu wrażeń i skrajnych emocji, aż po pożegnanie z Koro i teraz, aż do spotkania z własnym mężem. Sam na sam. Z potworem, którego nieświadomie stworzyła.
Słysząc szelest za sobą i zdając sobie sprawę, że mężczyzna wcale do niej nie podszedł, odwróciła się powoli w jego stronę. Przez kilka długich sekund praktycznie gapiła się jak odpinał makiety swojego ubrania zdając sobie nagle sprawę jak cholernie pociągająca była tak zwykła czynność. Ogarnij się bezmózga idiotko - skarciła się w myślach odruchowo zasłaniając sobie widok dłonią. Po chwili rozpostarła palce oglądając ukradkiem dalej.
- A może to psychiczny wujek Kuran udający po pijaku, że jest dzikim i groźnym psem? - Walnęła chyba najgłupszą rzecz na świecie zdając sobie sprawę, że to przez te zasrane mankiety. Zaschło jej w ustach, gdy w c a l e nie przyglądała się jak poluźnił swój pas. - Demony nie istnieją przecież - dodała oczywistość, w którą żadne z nich nie wierzyło.
Jak myślisz, jak skończy się ta noc?
Przewróciła oczami, mając nadzieję, że był zbyt zajęty ściąganiem niewygodnych warstw odzienia, żeby zauważyć ten malutki akt braku respektu. Byłoby jej zdecydowanie łatwiej, gdyby przestał osłaniać kolejne skrawki własnej skóry. Westchnęła teatralnie rozczesując drżącymi dłońmi długie, splątane lekko włosy.
- Za pewne tak jak sobie wymyśliłeś, Panie. Czyż nie? - zakpiła zbyt uparta, żeby tak po prostu odpuścić. Ona również miała już dość. Szybko zdała sobie, że podzielała zdanie Kurana. Nie miała już nawet ochoty uciekać, o czym nie musiał wiedzieć. Może to ta szczerość, która odbijała się w jego głosie; może jej własna rezygnacja w cieniu beznadziejnej sytuacji bez wyjścia. Za pewne jedno i drugie. Zrobiła jeden niepewny krok w jego stronę. Wpatrywała się w bok, w ściany swojego nowego więzienia. Wszędzie byle nie na niego. Uderzyło ją jak wiotkie były jej kolana ledwo utrzymujące własny ciężar. Szybko wmówiła sobie, że to ze strachu. Wcale nie z ciekawości i podniecenia, które chyba niezswiadomie w niej zbudował. Zrzuciła ze stóp buty, bo nagle wszystko zaczynało ją uwierać.
Zrobiła jeszcze dwa kolejne kroki w jego stronę stając na wyciągnięcie ręki przed nim. W końcu przeniosła spojrzenie ze ścian na jego lekko odsłonięty tors, który znajdował się na wysokości jej twarzy. Przełknęła ślinę. Widząc zadrapania, których twórczynią była, przygryzła dolną wargę. Nie było jej go szkoda. Zasłużył. Tak. Mówiła mu, że nie powinien wybierać jej za żonę. A on i tak musiał zrobić po swojemu. Teraz zbierał owoce własnych plonów. Więc czemu tą dziwną szczerość sprawił, że zbliżyła sie do niego z taką łatwością?
W końcu uniosła lekko podbródek prześlizgując spojrzeniem po jego torsie, ścięgnach szyi, ostro zarysowanej brodzie, aż po chłodny już orzech, bo własnymi dłońmi zabiła w nim resztki ciepła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak cholernie piekły ją policzki i to przez te zwalone mankiety. O bogowie. Nie wiedziała nawet dlaczego wyciągnęła w jego stronę palce dotykając opuszkami delikatnych zadrapań na idealnej skórze.
- Okno - wyjąkała nagle, bo jego bliskość zaczynała mieszać jej w głowie. Więc wmawiała sobie, że to przez niego; że to z jego winy i wpływu wędrowała dłonią dalej zsuwając materiał z jego obojczyka. Odsłaniając kolejny skrawek szczupłej, ale idealnie umięśnionej sylwetki wojownika. Odsunęła dłoń pozwalając jej opaść wzdłuż własnej sylwetki. Skinęła lekko głową w kontrakcie do kolejnych słów, zdając sobie sprawę, że nie zamierzała stawiać więcej oporu. Nie fizycznego przynajmniej. Niewyparzonego języka nie mogła sobie uciąć. - Ucieknę oknem.
Ktoś mógłby pomyśleć, że prezentowała się naprawdę niewdzięcznie, jako kobieta z bogatego rodu wychowana dokładnie do tego, aby zostać sprzedaną za odpowiednią cenę odpowiednio wysoko postawionemu szlachcicowi. No bo przecież mogła trafić dużo gorzej.
A jednak Akizou przeszło przez myśl, że nie powinien być zaskoczony taką zapalczywością. Któż normalny dobrowolnie pozwoliłby się zmusić do poddania swojej woli pod cudze widzimisię?
Dobra żona z pewnością.
Przykładna i lojalna szlachcianka, skupiona na celu, który został dla niej wybrany przez innych.
Gdy spojrzał w końcu w kierunku Retsu, widząc jej lekko zaczerwienione policzki i wzrok, który mieszał w sobie wiele sprzecznych emocji, uznał, że zdecydowanie nie była ani jednym, ani drugim. Uparta i bezczelna, jakby rzuciła wyzwanie całemu światu, który skazał ją na podążanie wytyczoną ścieżką, kipiała pragnieniem niezależności.
Nie miał pojęcia w którym momencie jego umysł zaczął traktować to jako cholernie atrakcyjną cechę. Być może już wtedy, gdy podczas ich pierwszego spotkania w buddyjskiej świątyni upalała się tym, co pozostawało przeklęte i zakazane, łamiąc prawo ludzkie i boskie. Gdy żadne z nich jeszcze nie zdawało sobie sprawy, że mieli wkrótce stać się swoim wzajemnym potępieniem.
Demony nie istnieją
Była to odpowiedź udzielona zdecydowanie zbyt późno, by móc ją traktować jako szczerą, co Akizou jednoznacznie dał swojej żonie do zrozumienia, gdy tylko uniósł powątpiewająco jedną z brwi ku górze, nie przerywając przy tym konsekwentnego rozluźniania ubioru. Podobnież jej kolejne słowa, wypowiedziane z tą słodką dozą ironii, odbiły się od chłodnej postaci szlachcica, który zajęty prostą czynnością, starał się zyskać nieco panowania nad własnym, rozdrażnionym umysłem, z którym zdawało się, że tej nocy pogrywali sobie wszyscy po kolei.
Od jego ojca począwszy, poprzez jebanego Ryōyū, na zapewne nieświadomej niczego Retsu kończąc. Jak gdyby żadne z nich, nawet zza grobu, nie mogło, kurwa, po prostu wejść w przypisaną sobie odpowiednio rolę wyrozumiałego ojca, pomocnego przyjaciela i kochającej żony.
Paradoksalnie najlepiej w całym tym jebanym przedstawieniu zachowywała się jego pozbawiona świadomości, wisząca gdzieś na granicy życia i śmierci matka, zamknięta w pokoju z tym jedynym przedstawicielem służby, który swoją drogą najprawdopodobniej sam był demonem.
Dopiero gdy zdołał zrzucić ze swoich barków nieco ciężaru pieprzonej elegancji, dostrzegł, że Retsu powoli ruszyła w jego kierunku, bezszelestnie na swoich bosych stópkach. Wyprostował się, wpatrując w jej drobną postać, która w końcu zatrzymała się tuż przed nim, jakby ośmielona chwilowym wycofaniem potwora, nie mogła oprzeć się przed przyjrzeniem się z bliska jego parszywemu obliczu.
A jednak, mahoń wcale nie zawierał w sobie obrzydzenia czy niechęci. Akizou nie był w stanie odczytać emocji wypisanych na obliczu okraszonym lekkim różem podkreślającym jej urodę, choć złapał się na tym, że doskonale pamięta smak wargi, którą wsunęła między zęby. Mimo to stał niczym ten posąg spoglądający na nią z góry, gdy niepewnie uniosła dłoń do jego klatki.
Drobne palce przesuwały się po jego skórze, on jednak wciąż wpatrywał się w jej oczy, nieruchomy i nie do końca pewien co mogłoby się wydarzyć, gdyby pozwolił swoim mięśniom wyrwać się spod tej kamiennej kontroli.
Jego pierś uniosła się w nieco głębszym oddechu, gdy dłoń podążyła do obojczyka, zsuwając sobie część materiału ze skóry. W orzechowych oczach coś stężało, a mięśnie na policzku zacisnęły mocniej szczęki, Retsu jednak w tym samym momencie opuściła dłoń.
Ucieknę przez okno
Nieświadomie, zanim zdołała luźno zwiesić dłoń z boku ciała, pochwycił ją za nadgarstek, stanowczo, jednak bez brutalnego nacisku.
Próbowała już wcześniej uciec przez okno, co skończyło się fiaskiem, jednak nie widział sensu, aby jej o tym przypominać.
Przez moment po prostu przyglądał się jej w milczeniu, niczym chłodna rzeźba człowieka, z którego inni zrobili najgorszą wersję siebie, stojąca naprzeciwko najpiękniejszej z istot, będącej jego dokładnym przeciwieństwem.
Dopiero gdy dotarło do niego, że trzyma jej nadgarstek niczym w niewolniczych kajdanach, poluzował uścisk palców i uniósł kobiecą dłoń z powrotem ku górze, kładąc ją dokładnie tam, gdzie skończyła - na skrawku skóry opinającej pierś tuż pod jego prawym obojczykiem.
- Nie do końca tak to sobie wymyśliłem - mruknął nieco ochrypniętym, pustym głosem, gdy pozostawiwszy dłoń na swoim miejscu, przesunął palcami po jej wierzchu, powoli kierując się w stronę ramienia. Spojrzenie orzechowych tęczówek śledziło ruch opuszków, gdy dotarły do cienkiego ramiączka zwiewnej, białej sukienki, który zaraz powolnym, nieuchronnym ruchem zsunęły za brzeg barku, jakby chciały odsłonić sobie nieco nienaruszonego widoku na większy fragment skóry.
I wtedy właśnie, do tej pory wyważone działania w pewnym momencie przybrały na stanowczości, choć pozostawały wciąż pozbawione tego oczywistego, brutalnego wymuszenia. Dłoń wsunęła palce między włosy, chwytając lekko kobiecy kark, gdy szlachcic zrobił krok w jej stronę i nagle zniwelował dystans do minimum. Rzeźba ożyła i spojrzała wprost w duże kobiece oczy, wciąż chłodna, choć jednocześnie tak bardzo daleka przedmiotowej obojętności.
Mógł jej powiedzieć, że to nie on stworzył potwora, którego miała przed sobą, doszukującego się w jej obliczu strachu, złości, czy wszelkiej innej pożywki, która mogłaby go skłonić do działań, których się po nim spodziewano. Nie on odpowiadał za stępienie zmysłów odpowiedzialnych za czułość i empatię, a wyostrzenie instynktu nakazującego ciągłe parcie naprzód, nie zważającego na trupy padające po drodze.
W końcu, to nie on sam skazał ją na małżeństwo, które miało stworzyć kraty jej nowego więzienia, w którym swoją droga przy okazji sam również utknął.
On jedynie robił to, co do niego należało.
Dlatego choć ledwie musnął jej usta, pocałunek zdawał się być ciężki, przytłaczający, odbierający resztki woli. Trzymał jej kark, więc tym razem nie mogłaby go ugryźć, on natomiast spijał z jej warg każdy jeden oddech, gdy w międzyczasie wolna ręka bezceremonialnie chwyciła materiał sukienki na jej talii i przyciągnęła w swoją stronę, zmuszając całą Retsu do oparcia się na jego torsie.
- Trzeba było nie wypowiadać swoich żądań na głos - warknął w jej usta, by następnie szarpnąć za biel, która poddała się sile mięśni i pękła w kilku miejscach.
Nie wzdrygnęła się nawet, gdy pochwycił jej nadgarstek. Miejsce styku ich dłoni paliło, a ona wpatrywała się w nie z dziwną satysfakcją. Gdy ją puścił, jak by za jego przyzwoleniem zaczęła delikatnie dotykać opuszkami palców odkrytego skrawka jego skóry. Badać kolejne miękkie fragmenty. Uczyć się ich na pamięć. Bo chociaż była to ich pierwsza wspólna noc miała przecież nie być ostatnią. To jest jeśli jej mąż zechce odkrywać kolejne stopnie intymności razem z nią. Może po wszystkim wróci do jednej ze swoich służących? Było w tym coś uspokajającego, w kontraście do brzydkiej fali zazdrości. Zazdrości, na którą nie mogła sobie pozwolić. Nie miała prawa być o niego zazdrosna, w końcu sama go odrzuciła.
- Więc jak miała wyglądać ta noc, panie? - dopytała, czując jak jego ochrypły ton wzbudzał w niej tak mało znane pokłady ciepła. Gorąca, które budowało się na wysokości lędźwi i rozchodziło aż po koniuszki palców, którymi wciąż delikatnie wypalała ścieżki na jego nagiej skórze. Jak by chciała go naznaczyć. Pocieszyć i uspokoić. Tak jak kochająca żona, którą nigdy miała nie być. Tageri nauczyła ją bliskości. Przynajmniej jej początków. Zawsze łączyła się ona ze łzami, gniewem i strachem. Więc czemu tym razem miałoby być inaczej?
Wstrzymała na moment oddech, gdy cienkie ramiączko przesunęło się po odsłoniętym ramieniu. Uderzyła ją ta delikatność. Nie potrafiła zobaczyć w nim już tego wcześniejszego niezadowolenia. Może gniewu, bo wydawał jej się zły, i przecież nie wiedziała że mógł on być wywołany czymś innym niż jej postawą. W swoich oczach była winna. Była niewdzięczna i nie pasowała do roli, która dla niej wybrano. Nie zamierzała jednak niczego ułatwiać. Była też zbyt uparta, żeby pogodzić się ze własną sytuacją. Zbyt dumna, żeby przyznać się do błędu czy przeprosić za swoje karygodne zachowanie.
Kuran Akizou mógł być potworem. Mógł być wszystkim co złe. Mógł nie potrzebować jej przyzwolenia. Mógł wziąć ją siłą, jeśli tylko sobie tego zażyczył. Mógł ją zniszczyć, jeśli mu nie pasowała. Mógł tak okrutnie wiele. Na papierze jak i w rzeczywistości. I chociaż bardzo broniła się przed przyzwoleniem. Przed oddaniem się dobrowolnie w jego dłonie; fakt, że wcale nie potrzebował jej zgody, nakręcał ją chyba jeszcze bardziej. Mogła być tą nieszczęsną i pokrzywdzoną ofiarą własnego życia, tak jak zawsze chciała. Zrobiła z niego potwora, tylko po to, żeby móc go potem usprawiedliwić. Tak jak Koro. Tak jak Tageri. Tak jak Yuuseia. Od zawsze trzymała się swoich oprawców. Bo nie miała nikogo innego. Z Akizou nie było inaczej. Tylko w taki sposób mogła się do niego zbliżyć.
Jego nagła stanowczość odebrała jej dech. Ułożyła się w jego dłoniach, tak jak nią pokierował. Nie było w niej już żadnego oporu. Nie było protestu. Była pokonana, a jednak wcale nie wyglądała na zrezygnowaną. Nie potrafiła ukryć tego tlącego się w klatce piersiowej płomyka, który tak starannie pielęgnował. Każdą kolejną dawką tlenu, jaką spijała z jego miękkich ust. Trzymał ją mocno, ale nie sprawiał jej bólu. Z wyrachowaną stanowczością, od której miękły jej nogi.
- Niczego nie cofnę - odparła stojąc przy swoim; na jednym tchu przymykając i otwierając zamglone źrenice, które co jakiś czas traciły ostrość. Jego zapach wypełniał wszystkie jej zmysły. Dłonie nieświadomie sięgnęły jego szyi, oplatając ją delikatnie. Trzymał ją w garści, a ona przytrzymywała się niego, jak by był ostatnią deską ratunku. Jak by to on miał ją uratować przed tym potworem, którego wspólnie karmili sprzeciwem, powinnością i kłamstwami. No przynajmniej z jej strony. Nie była z nim szczera, bo nie była nawet szczera ze samą sobą. Chciała tego. Chciała jego bliskości, stanowczych dłoni i lekko sarkastycznego uśmiechu, który pozbawiał go tej wyuczonej obojętności, a dodawał drapieżnej iskry w orzechowych tęczówkach. Pragnęła go. Przynajmniej fizycznie. Czy w końcu to zauważył? W sposobie jak drżała w jego dłoniach. Jak wpatrywała się w niego z niecodzienną mieszanką oddania, nadziei i strachu. Zakrapianego pożądaniem. Pragęla własnego męża, mimo że tak bardzo go nie chciała. Dobrowolnie przybliżyła się do niego opierając drobną sylwetkę na jego torsie. Dłonie szczelniej zaplątując na jego szyi.
Pisnęła cicho, gdy materiał sukienki napiął się na jej boku i puścił w kilku szwach. Wciąż blokując z nim tęczówki. Mógł dostrzec w nich przerażenie mieszające się z paniką. A jednak nie spróbowała ponownie się wyszarpać. Wręcz przeciwnie przywarła do niego szczelniej ciałem, jak by szukała w nim ratunku. Nie była w stanie ruszyć głową, więc dłońmi splecionymi na jego karku spróbowała przyciągnąć go do siebie. Pogłębić pocalunek, żeby zagłuszyć własny chaos emocji. Własne pragnienie. Wmówić sobie, że robiła tylko to co do niej należało. Nic więcej. To nic nie znaczyło. A ona wcale nie miała potem rozdrapywać tej nocy na tysiące małych kawałków we własnej głowie.
- Boję się , Aki - szepnęła szczerze w jego usta głosem zachrypniętym od pożądania. Bo sprzeczne uczucia otoczyły mackami jej drobne ciało i nie chciały puszczać. Strach przed nim mieszał się z potrzebą jego bliskości, tworząc chorą kombinację, której sama nie rozumiała. Próbowała musnąć jego usta swoimi napinając uścisk jego dłoni na swoim karku. Oddychała płytko tlenem, którym ją darował. Oddychała tylko nim. Jej jedna dłoń puściła jego szyję zsuwając się na odsłonięty tors w miejsce, gdzie mogła poczuć bicie jego serca. Ludzkiego serca. Mógł być złym charakterem w opowieści o jej życiu, kiedy sama cierpiała na tendencje autodestrukcyjne do zakochiwania się właśnie w takich potworach.
Przez myśl Akizou przemknęło kilka możliwych odpowiedzi, wszystkie jednak brzmiały jak użalanie się nad własnym pieprzonym szlacheckim losem, dlatego tylko szarpnął kącikiem ust w niewesołym, pustym uśmiechu, który zniknął tak samo szybko, jak się pojawił.
- Nie ma to już żadnego znaczenia - odpowiedział jej chwilę przed tym, zanim chwycił za kobiecy kark i przyciągnął drobną postać do siebie.
Jeżeli myślała, że to ona była powodem jego złości, mogła odnieść jednoznaczne wrażenie, że wcale nie potrzebował ani przyznania się do tej winy, ani przeprosin. Ba, nie potrzebował nawet tego, aby zmieniła swoje zachowanie, co już obydwoje ustalili dość jasno - nie musiała się na nic zgadzać.
Zdawało się, że Kuran Akizou nie czuł już rozczarowania zachowaniem własnej żony, zwyczajnie w świecie dostosowując się do tego, jak sama ukształtowała tę sytuację. Stał się tym cholernym potworem i w jakiś sposób ułatwiało to - najwyraźniej zarówno Retsu, jak i jemu samemu - usprawiedliwienie wszystkich czynów, których miał się dopuścić. Tej nocy. I każdej kolejnej.
Mógłby warknąć z frustracji w miękkie, kobiece usta, czując jak znowu poddawała się jego woli, jak naginała jego umysł do granic wytrzymałości, wzbudzając dokładnie ten zachwyt, którego nie powinien czuć. Z idealnym wyważeniem pokory i strachu, a jednak nie tracąc ognia oporu w oczach.
Może Ryōyū miał rację, martwiąc się o jego poczytalność po ślubie? Może Retsu faktycznie miała go zgubić, naginając świat naokoło w taki sposób, że na krótki moment znajdowała się w nim tylko ona i to jej spojrzenie dużych oczu wypełnionych mieszanką emocji, która upajała męską świadomość dużo silniej niż alkohol.
Niczego nie cofnę
Chwyciła się jego szyi, jakby był zdolny uratować ją przed samym sobą. Wpatrywała w niego z nadzieją, bo miał być zgubą i ratunkiem jednocześnie, choć przecież w rzeczywistości pozostawał tylko i wyłącznie tym pierwszym.
A ona?
Ona była wyzwaniem i nagrodą jednocześnie.
Cień pragnienia widoczny w jej mahoniowych tęczówkach dowodził, że dłonie zaczepione o jego szyję drżały nie tylko ze strachu, a wcześniej podejmowana tak zapalczywie ucieczka, została porzucona nie tylko przez wzgląd na pierdoloną beznadzieję sytuacji, w której się znalazła.
Była idealna i w tej chwili wpatrzona tylko w niego. I być może Akizou miał świadomość, że prawdopodobnie widział to, co chciał zobaczyć, jednak nie mógł nic poradzić na sposób, w jaki to na niego oddziaływało, jak mieszało złość z pieprzonym pożądaniem, popychając go naprzód.
Po raz kolejny miał to nie być jego najlepszy motywator.
Biel materiału poddała się gwałtowności szarpnięcia, a Retsu pisnęła cicho, gdy jej ciało odsłoniło się w kilku miejscach, przywierając szczelniej do swojego oprawcy i nieświadomie karmiąc dokładnie tę cząstkę jego świadomości, która za to wszystko odpowiadała.
Umysł Akizou jęknął, gdy spróbowała go zbliżyć do siebie, a ciało szybko poddało wszelki opór i wpiło posłusznie w kobiece wargi, obdarzając je pocałunkiem, którego intensywność była dokładnie taka, jak nacisk drobnych dłoni na jego szyi.
Całował ją, a materiał zerwanej sukni trzymał się resztką sił na szczupłym ciele. Dłoń odpowiedzialna za zniszczenia, wypuściła fragment bieli, który zawisł żałośnie, tworząc wydartą dziurę na wysokości talii, a palce dotknęły nagiej, gładkiej skóry w tym miejscu.
Gdy potrzebowała oddechu, pozwolił jej go wziąć, a wtedy jego uszu dotarły ciche słowa, wypowiedziane głosem tak nieprzyzwoicie przyjemnym dla uszu, że na moment to jego własny oddech zastygł w piersi.
Boję się, Aki
Stwierdzenie tak sprzeczne z tym, co robiło jej ciało, trącając jego własne. Sprzeczne z wargami, które szukały kolejnego haustu powietrza, którym mógłby je nakarmić, sprzeczne z dłonią, która szukała serca gdzieś pod skórą na jego torsie.
Poluzował uścisk na jej karku, powoli oddając jej nieco swobody poruszania, choć wciąż górował nad jej drobną sylwetką.
- Powinienem powiedzieć, że nie musisz się bać - odpowiedział w jej usta, by zaraz potem pocałować je lekko, jakby nie potrafił odmówić im tej drobnej pieszczoty, choć wciąż było w tym więcej z fizycznego podziwiania piękna, które miał przed sobą, niż faktycznej małżeńskiej czułości. Zaraz jednak pochwycił lekko jej talię i zmusił drobne ciało do odwrócenia się tyłem, przyciągając ją blisko siebie.
- Nie boj się, Retsu - mruknął cicho do jej ucha, gdy jego dłoń sięgnęła ku górze i zaczęła zsuwać drugie ramiączko sukienki, doprowadzając do tego, że biel z tyłu podtrzymywana była przez ich złączone ciała, z przodu natomiast jedynie przez krągłość piersi Retsu, gotowa zsunąć się z nich przy najmniejszym nieodpowiednim ruchu.
Przesunął palcami po odsłoniętym ramieniu.
- Nie masz się przecież czego bać. Nie tak ci wszyscy powtarzali? Problem w tym, że na tym świecie jest naprawdę sporo jebanych powodów do strachu.
Jego głos był zbyt spokojny, aby uznać słowa za jedynie złośliwe zastraszanie pozbawione głębszego znaczenia. Zmarszczył lekko czoło zerkając w stronę własnych palców zsuwających się w stronę krawędzi materiału tworzącej dekolt sukienki. Opuszek przebiegł wzdłuż tej krawędzi, subtelnie dotykając krągłości, na której leżał, unoszącej się i opadającej w hipnotyzujących, niespokojnych oddechach.
Na ułamek sekundy głód w jego oczach wyparł wszystko inne. Aki wziął głębszy oddech.
- Okłamali cię, Retsu. Powinnaś się bać.- Po raz pierwszy od dłuższego czasu na jego wargi wpłynął lekki uśmiech, jakby doskonale wiedział, jak mocno biło kobiece serce pod subtelnym dotykiem jego dłoni. Jakby czuł to, co wraz z adrenaliną krew rozprowadzała po jej lekko drżącym ciele.
- Czujesz ulgę z tego powodu?
Było wiele słów, które chciała mu teraz powiedzieć. Wykrzyczeć czy wypluć. Wiele niedopowiedzeń. Wiele obelg i komplementów. Zabrakło czasu na zwykłe rozmowy, dzięki którym mogliby się lepiej poznać. Ale czy tego w ogóle chcieli? Teraz, gdy spijała z jego ust posmak złości, którą wcześniej dostrzegła w ładnym orzechu jego spojrzenia. Wyglądał tak pięknie, kiedy się gniewał. Pogłębiła pocałunek, próbując zagłuszyć chaos własnych myśli, gdy jego ciepła dłoń dotknęła odsłoniętego skrawka jej talii. Kiedy z każdym muśnięciem skóra pokrywała się gęsią skórką. Jej policzki oblały siè truskawkową barwą na samą myśl, czy czuł bezwarunkowe reakcje jej ciała pod opuszkami własnych palców. Nie chciała, żeby wiedział jaki miał na nią wpływ. Miała być obojętna i zimna. Niczym posąg, martwa ozdoba, którą sobie zakupił. Więc czemu tak bardzo próbowała wtulić się w jego ciało, w poszukiwaniu oparcia? Bezpieczeństwa przed potworem, którego sama próbowała stworzyć.
Odwrócona poczuła się bardziej odsłonięta. Bardziej podatna na jego bystre spojrzenie. Ciche mruknięcie sprawiło, że zadrżała. Jej ciało reagowało prędzej na te niższe struny jego głosu niż spowolniony umysł. Chciało jej się wyć i śmiać jednocześnie. Delikatne zapewnienie napełniło jej zszargane nerwy nadzieją. Pojedyncza iskierka ciepła. Chciała mu uwierzyć. Nie bój się wypowiedziane przez jego słodkie usta, którymi jeszcze chwilę temu całował ją tak zachłannie, było warte tysiące innych zapewnień.
Jedno proste kłamstwo.
A jednak mu nie uwierzyła, bo przecież kłamał. Tak łatwo jak wzniecił płomień nadziei tak szybko go zgasił. Z każdym jego kolejnym słowem jej oddech przyspieszał. Umysł truchlał, a ciało tężało. Z każdym milimetrem zsuwającego się po odsłoniętej skórze ramiączka, niczym ostatnim bastionem jej własnej nieistniejącej obrony. Czy czuła ulgę?
- Powinnam się bać - powtórzyła za nim cichutko. Oddychała płytko, zbyt szybko, pod naporem opuszków jego palców, które wręcz parzyły jej odsłonięta skórę. - Ciebie? - a pytanie zawisło między ich złączonymi ciałami. Przylgnęła do niego szczelniej plecami próbując przytrzymać ledwie zakrywającą jej ciało sukienkę. Przycisnęła plecy do jego torsu, dłonie do bioder, mieląc w garść materiał ubrania. Zerkając w dół na jego palce zrobiło jej się cieplej. Odruchowo przekręciła szyję, wtulając policzek w jego obojczyk. Nie chciała oglądać swojej porażki czując jak materiał sukienki zsunął się delikatnie po nagiej skórze, odsłaniając kolejne milimetry zaróżowionej brodawki. Zatrzymał się dopiero na stwardniałej wypukłości jak by bawił się z nimi. Z ich nerwami. Wstrzymała oddech.
- Pośpiesz się. Skończ to i się mną nie baw - zarządała zaciskając dłonie w pięści na materiale jego ubrania, którego uczepiła się zawzięcie. Nie odsunęła się jednak. Nie spróbowała go odepchnąć. Czekała, tak jak i on. Przycisnęła pośladki szczelniej do jego ciała, wzięła głębszy wdech oddychając przyjemnym zapachem jego skóry przy obojczyku. - Bo pożałujesz.
Wtuliła nos w miękkość jego ciała.
- Pożałujesz ty. Twoja rodzina. I ten twój pieprzony dziedzic. Przeklnę was wszystkich - zagroziła mu czując jak materiał sukienki ostatecznie zsunął się w dół odsłaniając resztę jej ciała. Pociągnęła nosem, szarpiąc za materiał jego ubrania, którego i tak nie była w stanie nawet potargać.
Tak naprawdę chciała powiedzieć:
Pożałujemy my. Nasza rodzina. I ten nasz dziedzic. .
Bo tak właśnie teraz wyglądała ich rzeczywistość.
Tak po prostu, jakby byli idealnie stworzeni do tej wzajemnej destrukcji.
Odpowiedź na subtelny dotyk na nagiej skórze mogła być myląca - drżenie bowiem pozostawało zarówno objawem rosnącego pragnienia, przyjemnego dreszczu, jak i strachu, w tej pierwotnej reakcji, która nakazywała ciału ucieczkę. Płonne były to sygnały, gdyż Retsu przykleiła się plecami do torsu swojego
Akizou odnalazł się w tej sytuacji całkowicie niezainteresowany pochodzeniem emocji, które wywoływały odpowiedź tego drobnego, idealnego ciała, które miał przed sobą. Odpowiedź ta była przyjemna niezależnie od tego, czy świadczyła o strachu, czy pożądaniu, i tak bezsprzecznie zdradzając mu, że posiadał tak znaczący wpływ na świeżo upieczoną Pannę Kuran.
Nie mógł oprzeć się prowokacji, drobnej zabawie, która po raz kolejny miała zmanipulować sposób myślenia Retsu, boleśnie wytykając jej niedociągnięcia w pewnych założeniach, którymi do tej pory rządził jej świat. Osłonięta całe swoje dotychczasowe życie rodzicielskim, bezpiecznym kloszem, teraz pozostawała tragicznie podatna na zranienie, choć przecież robiła wszystko, by z zewnątrz nie dać po sobie tego poznać. Otaczając się zbroją szlacheckiej elegancji i tej zarozumiałej, nie podpartej niczym więcej, aniżeli własną wiarą, odwagi, udawała żelazną, niewzruszoną postać.
Akizou jednak nie mógł pozwolić się na to nabrać, czując swąd strachu z daleka. Niczym fałsz w tonie głosu, jak i tę obietnicę, że jeżeli naciśnie odpowiednio mocno, w odpowiednio wrażliwe miejsce, dostrzeże wyraźnie wszelkie jego objawy - dreszcz na skórze, rozszerzające się źrenice, mimowolne drżenie.
Czasami zastanawiał się, czy to po ojcu odziedziczył tę tendencję do okrucieństwa? Czy może przyswoił z czasem, pod wpływem życia, które prowadził i towarzystwa, w którym się obracał.
A może była to jego osobista wada, wyrośnięta spontanicznie, za co winę mógł ponieść tylko i wyłącznie on sam?
Uśmiech na jego ustach zelżał, a palce sunące po miękkości kobiecego ciała zatrzymały się, jakby nawet one zdecydowały się wsłuchać w cichutki głos.
Powinnam się bać. Ciebie?
Pytanie zawisło w ciężkim powietrzu, a on dał sobie chwilę czasu, pozwalając by sens słów trącił jego umysłem w ten niebezpieczny sposób. Drobne dłonie chwyciły się jego ubrania, a pośladki przycisnęły mocniej do jego ud, zmuszając klatkę piersiową do wzięcia głębszego oddechu.
- Tak - odpowiedział sekundę przed tym, jak przycisnęła policzek do jego obojczyka, zaskakując go tym aktem poszukiwania bliskości, rozbijając na kawałki męską zapalczywość, która pewna była, że Retsu robiła to przede wszystkim na przekór własnemu strachowi. A jednak, miękki policzek oparł się o wystającą kość, jakby faktycznie potrzebował jej wsparcia, choć pozostawała przecież jedynie kolejnym twardym kawałkiem chłodnego, niewzruszonego ciała.
Orzechowe spojrzenie, zasnute cieniem, przesunęło się po odsłoniętej skórze, biegnąc od szyi z subtelnie pulsującymi naczyniami, aż po róż, który uchylał się spod materiału białej sukienki. Akizou miał przemożną chęć trącenia palcem obszytego nicią brzegu, aby zmusić go do odsłonięcia idealnego kształtu pod sobą. Wystarczyło odchylić opuszek nieco na bok…
Pospiesz się…
Palec drgnął ledwo zauważalnie, a Akizou odwrócił głowę w jej stronę, trącając nosem miękkość czarnych włosów, które poruszyły się lekko pod wpływem jego oddechu. Zapach był upajający, a kolejna groźba sprawiła, że szlachcic uśmiechnął się nikle, znów spoglądając znad jej głowy na swoją dłoń. Palec w końcu trącił materiał, ostatecznie zmuszając go do obnażenia ciała Retsu, która mogła poczuć, jak klatka piersiowa, na której oparła swój policzek, unosi się gwałtowniej, gdy męski umysł przeszyty został nieopisaną potrzebą pochylenia się i zasmakowania tego, co zostało przed nim odsłonięte. Mięśnie jednak oparły się tej potrzebie.
- Chcesz mieć to za sobą? - spytał cicho, a jego dłoń przesunęła się między jej piersiami, aż na brzuch, z którego zsunęła sukienkę, do momentu, w którym męskie palce nie dotarły do smukłego uda, a drogi materiał nie opadł w całości na ziemię naokoło jej stóp.
Była tak kurewsko piękna, że niemalże zakręciło mu się w głowie, gdy światło księżyca oświetliło jej ciało.
- Nasza rodzina - wymruczał, nieświadomie odpowiadając echem na jej własne myśli, podczas gdy jego palce subtelnie dotykały skóry kobiecego ciała, powracając powoli ku górze, jakby chciały nacieszyć się każdym etapem tej podróży. Nabrał głębiej powietrza, widząc jak dreszcz okala idealnie gładką biel i znów otulając zmysły jej zapachem. - Nasz Dziedzic, Retsu. Przeklinasz samą siebie.
Głos miał zaskakująco spokojny, jak na to, co działo się w jego głowie. W ustach zaschło mu z pragnienia, gdy jego dłoń zatrzymała się pod piersiami małżonki, a kciuk przesunął po krągłości jednej z nich, pieszczotliwie zahaczając o cudowną twardość zwieńczającą jej idealny kształt.
- Mam się pospieszyć? - spytał cicho, a po jego głosie mogła usłyszeć, że uśmiechał się subtelnie, gdy druga dłoń przesunęła się po jej udzie. Zdawało się, że w tej sytuacji, to ona mocniej trzymała się jego, niż on blokował jej jakiekolwiek ruchy. Zupełnie jakby kusił ją ucieczką, która przecież i tak nie była możliwa. - Czy może jednak mam przestać?
Dał jej może trzy pełne sekundy, na zastanowienie się nad odpowiedzią, której możliwe, że nawet nie zdążyła udzielić zanim chwycił jej talię i odwrócił kobiece ciało znów przodem do siebie.
Jedno spojrzenie wprost w mahoniowe tęczówki mogło zdradzić Retsu nadchodzący pocałunek, którym zamknął jej pełne usta w kolejnej chwili, czy tego chciała, czy też nie. Palce zacisnęły się na wąskiej talii, a Akizou, nie odrywając się od cudownych, miękkich warg, naparł na Retsu, nakierowując ją powoli w stronę łóżka, które znajdowało się za nimi.
Jedno proste tak mogło mieć wiele znaczeń. Tym razem jednak rozwiało wszelkie wątpliwości. Nie pozostawiało już nic, czego mogłaby się chwycić. Nie było już obłudnej maski człowieka, pod którą skrywał się potwór. Wypowiedziane na głos tak ciążyło między nimi. Niczym ten gorzki posmak na języku po zażyciu lekarstwa, czy może w tym przypadku trucizny? Teraz mogła oficjalnie się go bać. I tak właśnie też było.
Materiał bez przeszkód poddał się manipulacji jego palców odsłaniając przed nim resztę szczupłego, kobiecego ciała, które praktycznie zakupił. Nabył w zamian za swój status, za majątek i nazwisko. Oddech ugrzązł jej w gardle, kiedy ostatnia cienka warstwa jej zbroi opuściła jej ciało rozpraszając się na drewnianej podłodze wokół jej bosych stóp. Przycisnęła mocniej policzek do jego obojczyka, szukając wsparcia, gdy wstyd rozlał się rumieńcem po jej policzkach. Dotyk szorstkich palców parzył jej skórę, ozdabiając ją przy tym gęsią skórką. Zatykała się co jakiś czas, to znowu się hiperwentylowała, gdy jego dłoń rozpoczęła własną wędrówkę, badając jej ciało. Jak by degustował nowy rodzaj deseru. Czy tym właśnie teraz była? Deserem? Z pewnym opóźnieniem dotarło do niej, że coś powiedział. A może była po prostu zbyt zajęta przeklinaniem wszystkiego co dotknął, niestety wraz ze sobą. Uchyliła spierzchnięte wargi, chcąc się z nim kłócić. Oczywiście nie mogła pozwolić mu wygrać chociażby w przepychance słownej, skoro już zgarnął nagrodę zwycięzcy w każdej innej kategorii.
- Przeklinam ciebie. Ja nie mam z tym nic wspólne… - słowa ugrzęzły jej w gardle, gdy pisnęła cicho niczym głodna świnka morska zaskoczona dotykiem na sterczącej wypukłości. Jej ciało ucieszyło się wbrew protestom umysłu, rozchodząc prądem aż do mięśni podbrzusza. Mocniej się o niego oparła próbując zwiększyć dystans między sobą, a jego dłonią sunącą wzdłuż odsłoniętej skóry szczupłego uda. Nie, żeby było to w ogóle możliwe. Nie chciała, żeby ją dotykał. Brzydziła się nim. Brzydziła się też sobą, bo wszystko co z nią robił było okrutnie przyjemne. Czy miał się pospieszyć? Potaknęła głową ocierając się gorącym policzkiem o jego skórę.
-
A może miał jednak przestać? Nie zdążyła odpowiedzieć. Mętlik w głowie niczemu nie pomagał, tak jak i jego bliskość. Starała się doszczętnie ukryć fakt, jak lepiły się do siebie jej uda od samego dotyku jego dłoni. I tego cholernie pociągającego, tym samym aroganckiego, tonu. Wystarczyło jedno spojrzenie w chłodne, orzechowe tęczówki, żeby dostrzegła w nich ten dziki, niebezpieczny głód. Odetchnęła przez otwarte usta, żeby zaraz potem wpić się z taką samą intensywnością w jego wargi. Jej ciało nie stanowiło żadnego oporu, to umysł dyktował rozwój tej relacji. Robiła małe kroczki w tył z każdym kolejnym wykonanym przez niego w przód.
W końcu dotknęła łydkami chłodnej krawędzi łóżka i chyba chciała upaść. Chciała odetchnąć. Odsunąć się od niego, chociaż na chwilę. W końcu móc trzeźwo podejść do sytuacji, co bezustannie uniemożliwiała jej jego bliskość. Wiedziała, że miała dzisiaj przed nim upaść wielokrotnie. Na przeróżne sposoby. Jego mrok spowił jej umysł i chociaż wciąż miała w sobie opór, nie był już tak głośny. Jeśli jej pozwolił osunęła się na łóżko, z uczuciem spadania w ciemną odchłań własnego zgubienia. Położyła się płasko na miękkim posłaniu. Zacisnęła uda w kolanach, żeby utrudnić mu widok. Nie zamierzała ich za żadne skarby otwierać. Zgięła ręce w łokciach, dłonie opadły luźno po obydwu stronach rozgrzanej twarzy. Bezwładnie, lekko otwarte. Spojrzenie tylko na sekundę zatrzymało się na drewnianych stropach sufitu. Takiego samego, jaki zdobił gabinet głowy rodu Kuran. Jeszcze kilka godzin wstecz właśnie taki sam sufit oglądała, gdy Koro wreszcie po tylu latach zwrócił na nią swoją uwagę, gdy dotyknął jej ciała, gdy ją pocałował i zaczął bezlitośnie dusić. Ale hej, sama tego przecież chciała. On nie był niczemu winien. Sama to na siebie sprowadziła.
Mahoniowe tęczówki w końcu odnalazły sylwetkę stojącego przed nią męża. Nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Przypominał tajemniczą, mistyczną postać. Dostojną, przerażającą i przy tym tak okropnie piękną. Może jej nie wypadało, ale nie potrafiła odmówić sobie prześlizgnięcia ciekawskim spojrzeniem po jego odsłoniętych obojczykach, idealnie wyrzeźbionych mięśniach brzucha aż do niskoosadzonego materiału ubrania, ledwo trzymającego się na wystających kościach biodrowych. Mając nadzieję, że nie zauważył zblokowała zanim spojrzenie.
- Tak - wychrypiała odchrząkując. - Masz przestać. Przestań. Ani waż się do mnie zbliżyć - dodała cicho czując jak głos jej się łamał. Jak ciężka była dla niej jego obecność. Jak podobało jej się, że nad nią górował. Dreszczyk emocji, strachu i adrenaliny. Wpatrywała się w niego z tą niebezpieczną mieszanką ciekawości i lęku. Naga, rozłożona przed nim w wyczekiwaniu. Prawie jak odpakowany prezent. Niczym złożona w ofierze nowemu Bogu. Bo właśnie tym dla niej się stał. W końcu od dzisiaj miał dyktować całym jej życiem.
Przełknęła ślinę czując jak zaschło jej w gardle na sam widok jego idealnego ciała. Zagryzła dolną wargę.
- Nigdy ci nie wybaczę.
Ale czy Kuran Akizou rzeczywiście potrzebował wybaczenia?
Widział obawę młodego dziewczęcia, przemożny strach zarówno przed nieznanym, jak i przed nim samym. Widział też niechęć płonącą w jej oczach tak wyraźnym ogniem, który jeszcze nie tak dawno temu nakazywał ucieczkę przez okno.
Nie chciała tego. Nie chciała jego. Nie mógł jej winić i niespecjalnie też fakt ten wywoływał w nim jakiekolwiek uczucia.
A jednak, pomiędzy tym wszystkim nie dało się nie odczuć tego, jak drobne kobiece ciało poza tym oczywistym krzykiem o litość, przyklejając się szczelnie do swojego oprawcy prosiło o coś jeszcze, udowadniając, że stał się on zarówno źródłem jej cierpienia, jak i jedynym pozostałym ratunkiem.
Przesuwał palcem po bladej skórze, czując jak ciało pod spodem drżało z mieszających się i skrajnie różnych potrzeb. Musiał przyznać, że choć dotykał wielu kobiet, wywołując wiele emocji, żadna nigdy nie była tak wiarygodna, jak Retsu. Prawdziwa, zarówno w swojej niechęci, jak i potrzebie poczucia jeszcze czegoś więcej.
Żadna nigdy nie bała się tak słodko, jak jego żona.
Uśmiechnął się, gdy w tak przewidywalny sposób zaprzeczyła jego słowom, aby zaraz udławić się w połowie zdania, bo powietrze utknęło w jej piersi pod wpływem jego dotyku. Zaraz też, niczym posłuszna marionetka w jego dłoniach, dała się odwrócić i pocałować, a smak jej ust po raz kolejny odebrał mu nieco samokontroli.
Niewiele myśląc skierował ich ciała w stronę łóżka, aż Retsu nie dotknęła jego brzegu i opadła na plecy w miękkość drogich pościeli. I dopiero wtedy, gdy już znalazła się w pewnej odległości, Akizou mógł w pełni docenić jej piękne, nagie ciało - idealne linie sylwetki, kształtujące samą istotę kobiecego piękna. Bladą skórę, lśniącą lekko w świetle księżyca, w niektórych miejscach przyozdobioną dreszczem, w innych lekkim rumieńcem.
Przez moment karmił swoje oczy tym widokiem, aż Retsu nie odezwała się, swoim lekko drżącym, tak ewidentnie odmawiającym posłuszeństwa głosem. Nie mógł nie uśmiechnąć się lekko w odpowiedzi, a uśmiech ten złagodniał dopiero pod naporem jej kolejnych, jakże ciężkich słów.
Nigdy ci nie wybaczę
- Dobrze - odpowiedział, jakby była to pewna ugoda, na którą zostali zmuszeni pójść. - Niech i tak będzie, kochanie
Nie możesz odpowiadać w tematach