KURAN AKIZOU
Ludzie179cm65kg
Data urodzenia 02/05/1628
Miejsce pochodzenia Edo
Miejsce zamieszkania Edo
Klasa społeczna Szlachta spoza dworu
Zawód Niesprecyzowany
- Lubi jeść i chyba można śmiało powiedzieć, że jest wszystkożerny, jeżeli tylko posiłek zostanie podany w sposób apetyczny. Do tego wszystkiego ma również tragicznie szybką przemianę materii i choćby próbował przybrać na wadze, nie jest w stanie. Masa mięśniowa wyrobiona przez treningi pod okiem ojca pozostaje więc jedyną dodatkowa masą, jaką posiada.
- Pragnie się bogacić, zarówno pieniężnie, jak i w każdy inny możliwy sposób, a co za tym idzie - wypełniać nowymi nazwiskami listę osób, które mają u niego długi wdzięczności. Jest to swoiste zabezpieczenie, ponieważ Aki posiada tendencje do zawierania niebezpiecznych znajomości. Również gdyby go spytać, czym się tak naprawdę zajmuje, odpowiedziałby: przepływem dóbr wszelkiego rodzaju i chyba jest to faktycznie najbliższe prawdzie stwierdzenie. Nic w końcu nie daje takiej satysfakcji, jak kupienie czegoś drogo i sprzedanie tego jeszcze drożej. Warto wspomnieć też, że legalność transakcji nie ma w tym wypadku dla niego większego znaczenia.
- Uważa się za konesera sztuki, który lubi otaczać się ładnymi przedmiotami równie mocno, co ładnymi ludźmi. Ma tendencje do nawiązywania więc przelotnych znajomości, ponieważ w tych długoterminowych relacjach, które nie opierają się na interesach, jest beznadziejny. Egocentryczny, o niewyparzonym języku i tendencji do braku empatii, potrafi zrazić do siebie nawet najbardziej cierpliwego rozmówcę, nie wspominając już o mocno zaburzonej umiejętności odróżniania dobra od zła i mocno wątpliwej moralności. Trzeba mu jednak przyznać, że gdy tylko chce, potrafi być zabójczo czarujący.
- Wie o istnieniu demonów, co znając jego historię nie jest żadną niespodzianką, a jednak w głównej mierze to dzięki własnej matce dowiedział się o stworzeniach nocy jeszcze przed tragicznymi wydarzeniami z posiadłości Kuran i również głównie przez jej wpływy, ma do nich zadziwiająco neutralne podejście. Na tyle neutralne, że nie odmawia sobie interesów również z ich przedstawicielami, do tych jednak podchodzi z należytym dystansem.
- O ile jest dość mocno przywiązany do własnej głowy i w pracy kieruje się podejściem bądź dla drugiej strony na tyle wartościowy, aby nikt nie próbował cię zabić, ani zjeść, paradoksalnie jednocześnie wykazuje całkowity brak poszanowania dla własnego zdrowia.
Historia Kuran sięga dalekiej tradycji, która dzieliła się na dwa całkowicie odrębne nurty, a jednak tworzące spójną całość składającą się na niesamowity sukces rodu. Od lat bowiem jego członkowie pieczołowicie pielęgnowali dwa kierunki, dzięki którym na długie lata zyskali swoją dużą popularność i chociaż z początku podział obowiązków w głównej mierze opierał się na płci, z czasem granica ta zaczęła się zacierać.
Szerokie pasma terenów należących do jednej z największych posiadłości w okolicy Edo pełne były placów treningowych, wydeptanej ziemi i ciągnących się baraków szkoły samurajskiej. Było to jedyne takie miejsce, które przede wszystkim miało szkolić elitarne jednostki, bardzo chętnie wykorzystywane później jako choćby osobista straż wysoko postawionych dostojników. Ponadto szkoła stanowiła nie lada możliwość dla samych młodych szlachciców, którzy pragnęli nauczyć się sztuk walki w warunkach, mających nie uwłaczać ich pozycji. Dla takich kandydatów przygotowane były specjalne budynki, nie oszczędzające na wygodach. Wszystko miało być zależne od tego, czy rodzina rekrutów skłonna będzie zapłacić za specjalne traktowanie, a idea była taka, aby niewielu mogło sobie na to pozwolić.
Im bliżej samego centrum posiadłości, tym okolica nabierała elegancji, a z trawników znikały wydeptane przez samurajskie buty placki suchej ziemi, zastępowane pięknie kwitnącą roślinnością, posadzoną z matematyczną wręcz symetrią. Tam, gdzie służba dbała o porządek, a pnącza egzotycznej zieleni posadzone były w specjalnie do tego przystosowanych ogrodach, ciągnących się za plecami bijącego szlacheckim przepychem domu, tam przodowała nauka i spokój. Wojskowa musztra zmieniała się w ciszę i metodykę osób uczonych. W tym miejscu ród Kuran parał się szeroko pojętą medycyną i zielarstwem, choć wszystko zdawało dziać się za grubymi drzwiami posiadłości, z dala od nieproszonych gości i wścibskich oczu.
Poza tym, że zajmowano się tam doprowadzaniem do zdrowia tych, których stać było na wynajęcie jednej z kilku kwater dostępnych dla pacjentów, reszta działań daleka była pomocy chorym. Byli bardziej swego rodzaju placówką naukową, która w ciemności własnych murów naginała granice etyki zawodowej, szukając możliwości przekraczania wszelkich fizycznych barier, wyznaczonych czy to przez dotychczasową wiedzę, czy przez samo społeczeństwo, działając ku chwale postępu i poszerzania horyzontów.
Była to medycyna daleko wykraczająca poza swoje sztywne ramy, tym bardziej, gdy zgłębiający jej tajniki ludzie zdawali sobie sprawę z istnienia demonów wokół siebie.
Tak jak Kuran Taro był najwyższym dowódcą w koszarach i uchodził za człowieka spokojnego i sprawiedliwego, tak jego małżonka Nakaie stała na czele swojej własnej małej armii ludzi pochłoniętych fascynacją do nauki i choć niektórzy mogli nazywać jej pracę niezdrową obsesją, bezsprzecznie pozostawała osobą niesamowicie zdeterminowaną w dążeniu do obranych przez siebie celów, a te były wysokie. Mało kto wiedział czego tak naprawdę dotyczyły jej badania, jednak nie było wątpliwości, że Nakaie pragnęła zmienić świat.
- Widzisz te piękne fioletowe kwiaty, Aki? To jest tojad, jedna z najsilniejszych trucizn, jakie poznano, a jednak, jeżeli użyjesz jej wystarczająco mało, świetnie działa jako środek przeciwbólowy. Szalenie skuteczny, choć stosując go balansujesz na bardzo cienkiej granicy.
Matka uśmiechała się w ten sam energiczny sposób, w jaki uśmiechała się zawsze, gdy mówiła o swojej pracy. Dwunastoletni Kuran Akizou słyszał kilka razy, jak służba mówiła, że to uśmiech człowieka szalonego, za każdym razem jednak gdy sam na niego spoglądał, widział po prostu ją - swoją rodzicielkę pochłoniętą kolejną zagadką tego świata.
Dłoń przeczesała pieszczotliwie burzę rudych włosów, zanim nie sięgnęła do srebrnej zawieszki na swojej szyi, która przypominała drobny flakonik.
- Wystarczy, że przekroczysz dawkę o ledwie krople naparu, o ledwie okruszek proszku. Najpierw wybroczyny i wynaczynienia na całym ciele, krwawienia z każdego naturalnego otworu. Kolejny okruszek za wiele? Nieodwracalne zaburzenia widzenia. Następny etap to śpiączka… Głęboka, wynikająca z uszkodzenia, jakie wywołała toksyna w twoim organizmie, który jedyne co będzie potrafił robić, to oddychać. I jeżeli przyjmiesz wystarczająco dużo, a jednocześnie też wystarczajaco niewiele tojadu, Aki, w takim stanie właśnie pozostaniesz. Niezdolny do ruchu, mowy, może nawet i myśli..
- To gorsze niż śmierć - odparł krzywiąc się na samą myśl o opisywanym stanie. Nakaie zaśmiała się, ruszając w dalszą wycieczkę po ogrodzie, a po kilku krokach pokręciła głową, wyciągając dłoń do syna.
- Nic nie jest gorsze od śmierci, Aki.
Akizou z biegiem lat zdawał się stawać bardziej synem swojej matki, niż mężczyzną, który poszedł śladami ojca. Od zawsze za wysoki i zbyt szczupły, z urodą dziwnie przywodzącą na myśl nieco kobiece rysy i swoją tendencją do szukania wygód, uchodził za słabego. Bardzo szybko został z tego powodu zmuszony do skończenia szkoły samurajskiej pod czujnym okiem Taro, dzięki czemu zyskał nieco muskulatury, jak i umiejętności dość biegłego władania bronią, choć nigdy specjalnie tego nie lubił.
Już jako nastolatek był rozrywkowy w każdym tego słowa znaczeniu, czym zaskarbił sobie głębokie rozczarowanie ojca. Rozpieszczony, wygodnicki, lubiący się elegancko ubrać i pokazać w złym towarzystwie - bardzo szybko stał się tym młodym szlachcicem, który urządzał największe i najbardziej pikantne przyjęcia, na których niejednokrotnie zdradzał swoje zamiłowanie zarówno do dyskusji, jak i alkoholu, kobiet, mężczyzn i wszelkiego rodzaju substancji, których palenie bądź spożywanie wprowadzało umysł w stan błogiej lekkości i chaosu. Był też cwany i miał smykałkę do szemranych interesów oraz cudzych sekretów, którymi handlował niczym najbardziej drogocennym towarem.
W wieku lat dwudziestu dwóch był już powszechnie znany przez większość szlachty, wywołując skrajne emocje - jedni go kochali, inni nienawidzili, mało kto pozostawał obojętny, o co zdawało się dbał sam Akizou.
W tamtym czasie myślał, że miał wszystko, czego mógł zapragnąć i nic, poza może jedynie matką, która wciskała mu wiedzę medyczną niemalże siłą do głowy, nie mogło stanąć na jego drodze do wiecznej rozpusty. Kuran Taro miał jednak dla niego inne plany i żeby położyć kres wybrykom, zawarł umowę z innym rodem, która zakładała, że Akizou należeć się będzie cały rodzinny majątek tylko wtedy, gdy weźmie sobie żonę, a czas na to miał mieć do 26 roku życia. I o ile sam pomysł spotkał się głównie z rozbawieniem ze strony zainteresowanego, sytuacja obrała bieg okrutnej i trwającej miesiącami kłótni, gdy okazało się, że ojciec miał czelność samodzielnie wybrać mu kandydatkę.
Mężczyźni poróżnili się na tyle, że całkowicie przestali ze sobą rozmawiać, a Aki zdawał się traktować cały ten układ, jako kolejny pretekst do grania ojcu na nerwach, co robił z nieskrywaną pasją.
Dopiero pewnego zimowego wieczoru los postanowił zebrać żniwo wieloletnich sukcesów rodu Kuran, jakby był to daleko sięgający dług wdzięczności, który należało spłacić.
Tej felernej nocy, Kuran Taro dowiedział się o eksperymentach własnej żony i o tym, że zaprosiła ona demona do swojego domu.
Fascynacja. Obsesja. Chęć poznania tajemnicy życia wiecznego… Nic nie było w stanie usprawiedliwić takiej decyzji w oczach samuraja. Po trwającej pół nocy kłótni, Taro obiecał Nakaie, że spali wszystkie jej księgi, wszystkie notatki i zabije każdego jednego demona, który przestąpi próg jego domu. Rozwścieczony opuścił posiadłość, aby prosić o pomoc pewną organizację szkolącą Zabójców Demonów. Gdy jednak dnia następnego powrócił z dwoma uzbrojonymi w Nichrin samurajami, w domu zastali oni ślady rzezi, podczas której każdy jeden członek rodziny Kuran został bestialsko zamordowany, podobnie jak służba i młodzi rekruci ze szkoły samurajskiej.
Nie przeżył nikt poza Nakaie, jej demonem i Akizou.
Podczas szybkiego starcia, dwaj Zabójcy położyli kres bestii, zanim jednak im się to udało, demon zdołał zabić Taro oraz ciężko ranić jednego z nich. Kuran Nakaie, która została posądzona o zaplanowanie całego wydarzenia, uciekła do swoich komnat, a gdy w końcu udało się do niej dotrzeć, odnaleziono ją leżącą bez świadomości na ziemi, z oczami wywróconymi do wnętrza czaszki i tętnem tak wątłym, że ledwie zdolnym do wyłapania.
A Akizou?
Aki patrzył na to wszystko z bronią w drżących dłoniach, na której nie było choćby śladu krwi.
Nigdy nie został posądzony o współudział, wszyscy jednak zdawali się wiedzieć, że nie stanął również w niczyjej obronie.
Szedł przez ciemny korytarz, po tych trzech latach całkowicie przyzwyczajony do echa, które odbijało się od pustych ścian ogromnego domostwa. Chłód przestał mu przeszkadzać, podobnie jak wszędobylski kurz, którego nieliczna, zatrudniona przez niego służba nie nadążała zgarniać z mebli. Panujący tu półmrok był dziwnie znajomy, podobnie jak liczne, wypalone już dawno świece, z których nie było już żadnego pożytku.
Posiadłość Kuran stała się piekielnie ponurym miejscem, choć wciąż na każdym kroku widać było jej przepych, teraz jedynie o nieco przykurzonym blasku. Ledwie kilka pomieszczeń przygotowanych było pod liczne spotkania, które organizował pan tego domu i choć nie były one już tak wystawne, jak niegdyś, wciąż paliły w gardle pikanterią, teraz łącząc w sobie również te bardziej szemrane interesy, na które wcześniej Akizou nie mógł sobie pozwolić.
Gdyby Taro wiedział ile demonów przekroczyło próg tych murów od czasów jego gróźb, przekręciłby się w grobie tak gwałtownie, że mógłby wybić głową dziurę w ziemi. Od spodu.
Zdawało się, że w labiryncie korytarzy i pokoi skrzydła niegdyś służącego za swego rodzaju szpital była utarta w ciemności ścieżka prowadząca do jednego konkretnego pomieszczenia - gabinetu Nakaie mieszczącego się w najdalszej części domu.
Aki otworzył powoli drzwi i wszedł do dusznego pomieszczenia. Od razu podszedł do okna i rozsunął zasłony, aby wpuścić do środka nieco światła. Promienie słońca padły na bladą, zapadniętą twarz Nakaie, która z oczami wbitymi w sufit, oddychała spokojnie.
Po prostu oddychała, niezdolna do niczego więcej.
Pomieszczenie było, w przeciwieństwie do reszty posiadłości, w nienagannym stanie. Okazało się bowiem, że rzeź rodu Kuran poza Akim przeżył ktoś jeszcze - jedna z najbliższych i chyba jednocześnie najstarszych pomocnic jego matki imieniem Ayame. Teraz zajmowała się ona głównie dbaniem o Nakaie, postępując zgodnie z jej drastycznie dokładnymi wskazówkami. Akizou miał wrażenie, że widywał ją niezmiernie rzadko, na tyle, że momentami zastanawiał się, czy aby nie zasnęła i nie zdechła ze starości w jednym z licznych kątów tego przeklętego budynku. Starucha musiała jednak żyć, skoro pokój był aż tak zadbany, a leżąca w nim postać zawsze umyta i zaopiekowana. Matula zdawała się zaplanować wszystko z obrzydliwą przenikliwością. Każdy. Jeden. Szczegół.
No. Prawie każdy.
Akizou podszedł do łóżka, którego pościel zdawała się być świeższa niż jego własna i usiadł na brzegu, przyglądając się twarzy Nakaie.
Pomimo ceny, jaką ród Kuran musiał zapłacić za swoją nieposkromioną ciekawość, on od zawsze czuł się mocno zdystansowany do tragedii, która ich spotkała, przeżywając swoją własną żałobę na swój własny sposób. Nie szukał zemsty, nie szukał też winnego, choć to być może dlatego, że podświadomie czuł, iż jego imię było mu bardzo dobrze znane. Mimo wszystko miał jednak wrażenie, że jego umysł po prostu działał w nieco inny sposób, stwarzając idealne pozory poczytalności, podczas gdy w rzeczywistości poddawał się autodestrukcji w głębokim zaciszu własnych kątów.
Patrzący na niego z boku ludzie pluli z obrzydzenia, gdy urządzał kolejne spotkania, zapraszał kolejne dziwki, raz droższe, raz tańsze. Raz kobiety, raz mężczyzn. Gdy litrami rozlewał alkohol, truł się na każdy możliwy sposób, aby późnym popołudniem dnia następnego obudzić się albo w plątaninie obcych ramion, albo samotnie w jakimś kącie, ledwie pamiętając cokolwiek.
Trwonił majątek. Postradał zmysły. Tak o nim mówiono. Ile z tego było prawdą?
Sam nie był pewien.
- Dalej uważasz, że nie ma nic gorszego od śmierci, matko? - spytał cicho, dotykając pękniętego flakonika zawieszonego na srebrnym łańcuszku na jej szyi.
Zamknął oczy, lecz przed nimi zamiast ciemności stanęła mu dokładnie ta sama twarz, na którą patrzył sekundę wcześniej:
- Jak to się wydarzy, Aki, pamiętaj, obiecaj mi, że znajdziesz sposób, aby to naprawić. Że zrobisz w s z y s t k o , aby mnie uratować. Obiecaj mi! - Nakaie błagała, wkładając mu w dłonie kartki papieru z zapiskami. Chłopak przesunął wzrokiem po tekście, ledwo będąc w stanie skupić się na tym, co mógł oznaczać. Widział tylko litery i łzy płynące po polikach swojej matki. Potrząsnęła nim mocno. - Obiecaj, Aki!
- Dobrze! - jęknął, odkładając kartki na bok żeby zaraz objąć sylwetkę Nakaie i pomóc jej się uspokoić. Słowa ledwo przechodziły mu przez ściśnięte gardło, w którym tkwiła gula świadomości czego tak naprawdę od niego oczekiwano.
Cóż jednak mógł zrobić? Komu miał być lojalny, jeżeli nie swojej własnej matce?
- Dobrze. Obiecuje.
Wspomnienie zniknęło w momencie, w którym otworzył oczy, znów spoglądając na leżące na łóżku ciało. Czy była w nim jeszcze jakaś świadomość, która mogła rozliczać jego słowa i czyny? Czy jednak Nakaie była jedynie pustą powłoką, dla której z dawna wypowiedziane obietnice nie miały już najmniejszego znaczenia?
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym zostałeś prawowitym mieszkańcem Edo.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach