Tym razem jednak Kuran odwrócił wzrok o sekundę za szybko. Może to kwestia zmęczenia, czy też ledwo opuszczającego jego ciało i umysł rozdrażnienia, które odpływało powoli, z każdą kolejną sekundą działania opium.
Nie zauważył, a to oznaczało, że nie zdążył ugasić zapałki, która nieuchronnie spadała wprost w ogromną plamę łatwopalnego oleju.
Odwracał właśnie swoje spojrzenie od Teściowej, której zastrzelenie jednoznacznie sugerował i to nie bez uśmiechu w kąciku ust, gdy jego orzechowe tęczówki spoczęły znów na Ryōyū - wtedy zrozumiał. Choć może z początku nie do końca wiedział cóż mogło być powodem tej złości, Matsudaira szybko go uświadomił.
Akizou powstrzymał w sobie chęć cofnięcia się o krok, a gdy przyjaciel zamachnął się i wytrącił mu szklankę z rąk, rozłożył je na boki w geście Co do kurwy?!
Czy każde spotkanie z tym człowiekiem musiało wiązać się z marnotrawieniem alkoholu?
- Zawsze to samo, Ryōyū?! - spytał, nie mogąc ukryć rozdrażnienia, ignorując tych gości, którzy znajdowali się najbliżej nich i zerkali z zaskoczeniem na rozbite naczynie. Ściszył głos na tyle, żeby nie niósł się za daleko. - Naprawdę miało być to aż tak kurewsko istotne wydarzenie dla ciebie? Jakaś ambitna misja sięgająca skrytych głęboko pragnień dotyczących obrzucania ludzi gównem?
Nie żeby w momencie, gdy pomysł ten narodził się między nimi, sam był nim potencjalnie podekscytowany.
A jednak było to jego wesele, czego tak naprawdę Matsudaira się spodziewał? Całkowitego, bezmyślnego sabotażu? Wydarzenie to, choć w gruncie rzeczy będące parodią swojego odświętnego znaczenia, wciąż miało dać mu środki, których potrzebował. Miało dać mu kontrolę.
A Retsu? Ona miała być do tego wszystkiego bardzo przyjemnym dodatkiem, którego przeznaczenie, od czasu ostatniego spotkania z przyjacielem, zmieniło się dość znacząco. I zdecydowanie nie zawierało w sobie upokarzania jej przez kogokolwiek, poza może nim samym.
- Zrozum, że w przeciwieństwie do ciebie, nie mam całkowicie w dupie swojej reputacji - dorzucił jeszcze ze złością, zapewne tylko dolewając oliwy do ognia i to jeszcze zanim Ryōyū zwrócił się do demona.
Wtedy złość Akizou zmieniła się w niedowierzanie.
- Ty tak na serio?!
Wystarczyło jedno spojrzenie na Ichitarō, aby zrozumieć, że mimo zmęczenia wymalowanego na twarzy węża, on traktował to śmiertelnie poważnie.
Kuran wypuścił powietrze, tłumiąc w sobie i tak nieosiągalną w tym towarzystwie chęć rzucenia się na przyjaciela, niczym podkurwiony dzieciak podczas zabawy na podwórku, po czym bez protestów pozwolił się chwycić demonowi za ramię. Miał do czynienia z tymi stworzeniami wystarczająco często, aby być świadomym, że jakikolwiek opór po prostu nie miał sensu.
- Przynajmniej skróciłbyś moje cierpienia - mruknął w odpowiedzi na groźbę pożarcia. Ruszył za Ryōyū, tak żeby białowłosy nie musiał wysilać choćby jednego mięśnia, dzięki czemu wyglądali, jak trzech kumpli wychodzących na fajkę, czym nie wzbudzili choćby najmniejszych wątpliwości wśród gości. Akizou posłał też po drodze znaczące spojrzenie w kierunku służby, aby nikt przypadkiem nie wtrącał się w bieg wydarzeń. Ostatnie czego w tej chwili potrzebował to rzeź własnych ludzi, na własnym podwórku, podczas własnego wesela.
Wyszli na chłodne powietrze i szli tak, aż nie dotarli do względnie odosobnionego miejsca, a Kuran nie oparł się tyłem o pień, spoglądając na Ryōyū - nie bez złości.
Nie podejrzewał, żeby Matsudaira planował zrobić mu poważną krzywdę. Kuran wkurwiał go wiele razy i wiele razy nie został przezeń zajebany za dużo gorsze rzeczy… albo tylko tak mu się wydawało. Mimo wszystko żałował, że pozostawił swoją fajkę z opium w pomieszczeniu gospodarczym.
- Nie widzisz, że to pokaz siły? - rzucił do demona z niewesołym rozbawieniem w głosie, a potem zwrócił się do sternika. - Czy to jest w końcu ten moment, w którym każesz mi sobie zrobić loda, czy coś?
the devils have gone crazy.
Pompatyczny dupek, który jakimś całkowicie niesprawiedliwym zrządzeniem losu wygrywał z rozsądkiem przy pomocy podwładnego mu demona.
Los naprawdę kpił sobie z Akizou w ostatnim czasie.
- A więc jestem skazany na cierpienia tak czy siak - odpowiedział beznamiętnie, zupełnie już porzucając rozstrzyganie tematu z czyjej ręki tortury były bardziej znośne. Zerknął jedynie kątem oka na Ichitarō, jakby chciał podpytać o kwestię wspomnianego jadu, nie zdążył jednak, ponieważ dotarli na miejsce, a Ryōyū odwrócił się w ich stronę.
Nie bądź obrzydliwy
Prychnął.
- Odezwał się ten, który się obraził za niemożność zabawy gównem - odpalił nie mogąc się powstrzymać.
I tak najwyraźniej miał tej nocy oberwać od przyjaciela, równie dobrze mógł dopilnować, aby FAKTYCZNIE na to zasłużyć.
W następnej chwili Ichitarō podszedł do niego i założył mu pętlę na kostki, żeby bezpardonowo móc go powiesić do góry nogami na gałęzi drzewa.
Wszelkie proby zachowania swojej szlacheckiej, dumnej postawy legły w obecnej sytuacji w gruzach. Nie było możliwości, aby Kuran powstrzymał demona w jakikolwiek sposób, szybko więc świat zawirował przed jego oczami, gdy cały odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, wprawiony w delikatny ruch wahadłowy.
- MATSUDAIRA TY CHUJU! - wyrwało się z jego gardła gdzieś w międzyczasie tego wszystkiego, gdy szlachcic szarpnął się tylko po to, aby zrozumieć, że znalazł się w pułapce bez wyjścia. Szybko odnalazł przyjaciela wzrokiem i zogniskował na nim swoje wściekłe spojrzenie, czerwony na twarzy zarówno ze złości, jak i z powodu krwi spływającej do jego głowy zgodnie z grawitacją.
- Zajebie Cię za to. Lepiej mnie zabij dzisiaj, bo przysięgam, że jak stąd zejdę to urwę ci jaja.
Ciężko było powiedzieć czy groźby miały jakiekolwiek pokrycie, jednak bezsprzecznie świadczyły o tym, że Kuran został doprowadzony daleko poza skraj swojej cierpliwości. Następne słowa Ryōyū sprawiły, że Aki wykrzywił twarz w grymasie.
- Czy ty siebie słyszysz? Naprawdę wszystko to...? - Tutaj zamachnął się nieco zbyt gwałtownie ręką, która miała zobrazować tę pieprzoną komedię, w której się znaleźli, a w efekcie wprawiła tylko jego ciało w mocniejsze huśtanie. - PRZEZ JEDNĄ DUPĘ?
I wtedy też oberwał pierwszym kamieniem. Szarpnął się w powietrzu, jakby próbował znaleźć coś, cokolwiek czym mógłby mu oddać, nic takiego jednak oczywiście nie znalazło się w jego zasięgu. A skoro oplucie nie wchodziło w grę, mógł poczuć jedynie jak złość przeistacza się w słowa.
-Jesteś aż tak zazdrosny, Ryōyū? AKURAT KURWA DZISIAJ?! Czy się zakochałem? Oczywiście, że do chuja nie, ale TEN JEDEN RAZ, Matsudaira, chodzi o coś więcej, niż żeby tylko zaruchać. I akurat TEN JEDEN RAZ Tobie nagle to przeszkadza?!
Przez moment zakręciło mu się mocniej w głowie, więc musiał wziąć głębszy oddech, który nieco przywrócił mu trzeźwości umysłu, choć tętnienie w uszach wciąż pulsowało złością.
- Nie bądź dzieckiem - odpowiedział mu już bez podnoszenia głosu, ignorując kolejny kamień, który odbił się od jego torsu. - Co jest aż tak ważnego w tym prezencie, że Retsu musi go otworzyć? Zdechły kot? Na tym aż tak ci zależy? Żeby przestraszyć jedną, beznadziejnie niewinną szlachciankę?
Gdy zaraz przyjaciel zwrócił się do demona, Akizou przez moment z niepokojem ale również zaintrygowaniem obserwował, jak jasnowłosy nacina skórę upuszczając nieco krwi. Nie mógł nic poradzić na to, że fascynowały go umiejętności osobników jego pokroju, więc przyglądał się, mimo utrudnionej perspektywy, jak ze szkarłatu wyrasta ogromny wąż. Dopiero gdy ślepia gada skierowane zostały w jego kierunku, poczuł ukłucie strachu. Dogłębne poczucie, że miał do czynienia z czymś, wobec czego pozostawał całkowicie bezsilny.
Byłby idiotą, gdyby udawał, że jest inaczej.
- Ładny - bąknął przez nieco zaciśnięte gardło, rozumiejąc teraz dokładnie co Ichitarō miał na myśli wcześniej. - Domyślam się też, że jadowity.
Odchrząknął, w obliczu stworzenia zupełnie tracąc ochotę na zbyt ekspresyjne wyładowywanie swojego gniewu.
- Masz już czego chcesz, Ryōyū? Czy czekasz aż się zesram w gacie ze strachu? Ostrzegam cię tylko, że może to być trudne, biorąc pod uwagę pozycję, w jakiej się znajduję.
Spojrzał na Matsudairę, po raz kolejny próbując dotrzeć do ostatnich, marnych pokładów rozsądku przyjaciela.
the devils have gone crazy.
Różnych ludzi przez te lata już pożarłem
Pewnie powinien przywyknąć do tego typu deklaracji (sam miał co najmniej kilka
Nie tak miała przebiegać dzisiejsza noc.
Miał mieć wszystko pod jebaną kontrolą, zamiast tego jednak, zanim zdołał jakkolwiek rzeczowo jeszcze podejść do omawianego tematu rzucania w pannę młodą gównem, zdarzenia potoczyły się błyskawicznie prowadząc do sytuacji, w której zawisł głową w dół, powieszony za kostki na własnym pierdolonym drzewie.
Oczekiwałbym honorowego rewanżu
W geście całkowicie nieprzystającym szlachcicowi, do którego Akizou z pewnością by się nie posunął, gdyby nie został doprowadzony do skraju złości, splunął w stronę Ryōyū, choć ślina nie zdołała nawet dolecieć do jego butów.
- Honorowo zawiśniesz za nie na tym samym jebanym drzewie. Brzmi fair?
Zaraz potem pierwszy z kamieni uderzył w jego ciało, a on wybuchł w sposób, z którego z pewnością nie byłoby dumny, gdyby przyszło mu oglądać samego siebie z boku.
Robię dla ciebie, rudy zasrańcu
Niemalże się zapowietrzył słysząc te słowa i w ostatecznie beznadziejnym odruchu wyciągając ręce do ziemi, jakby próbował sięgnąć po cokolwiek, czym będzie w stanie rzucić w Sternika.
- Stary, nie wiedziałem, poczekaj aż zejdę stąd i ci należycie podziękuje za coś, o co NIKT CIĘ KURWA CYMBALE NIE PROSIŁ! Chcesz koniecznie komuś coś udowodnić to KUP SE JEBANEGO PSA I JEGO WYCHOWAJ! Odpierdol się z łaski swojej od mojej żony i pozwól, że to ja dopilnuję, aby nie miała nic do powiedzenia.
Oddychał ciężko, rozszalałe ze złości tętno pulsowało boleśnie w jego skroniach i chyba tylko upór utrzymywał zawartość jego żołądka na miejscu, gdy wielki wąż wyrósł tuż przed nim, wbijając swoje ślepia w atrakcyjny z pewnością posiłek, tak elegancko wyeksponowany na drzewie.
- Imponujące - odpowiedział jedynie, a jego czerwona twarz zrobiła się jakimś cudem nieco bledsza, gdy Ichitarō opisywał swoje jadowite możliwości. I choć mógłby wspomnieć, że Ryōyū również miał szlachecką krew i w złośliwy sposób podkreślić, że zdaje sobie sprawę iż całkowicie nic na to nie wskazywało… nie był w stanie. Igranie z demonami nie było zbyt rozsądne, szczególnie w jego obecnej pozycji.
Ostrze zabłysło w świetle księżyca, sprawiając, że przez ułamek sekundy Akizou szczerze zwątpił, czy aby na pewno dożyje poranka. Wtedy jednak Ryōyū kilkoma szybkimi ruchami przeciął linę, a Kuran, chcąc nie chcąc, poleciał prosto na pysk, ratując się jedynie w ostatniej chwili rękoma przed dosłownym wgryzieniem się zębami w piach.
Gdy tylko odpowiednio umiejscowiony punkt odniesienia wyrównał ośrodek równowagi, szlachcic zerwał się na nogi i choć bardzo, ale to BARDZO chciał rzucić się na Ryōyū (co przyjaciel mógł dostrzec jego oczach pełnych chęci mordu), cofnął się o dwa kroki od potężnego węża i wyprostował lekko. Z tej perspektywy gad wcale nie wyglądał przyjaźniej.
Rzucił spojrzenie na przyjaciela.
- Pierdolony klaun - odparł chłodno, otrzepując ze złością swoje odświętne ubranie z piasku i brudu, powstrzymując w ten sposób własne dłonie przed zrobieniem czegoś głupiego, co mogłoby kosztować go utratę głowy. - Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony?
Jeżeli Ryōyū oczekiwał, że nadejdzie taki moment, w którym będą mogli się razem pośmiać z całego zajścia, musiał uzbroić się w spore zapasy jebanej cierpliwości.
the devils have gone crazy.
Na początku cieszyła ją przestrzeń. Po ostatniej wspólnej kolacji nie wiedziała, co wszystkim myśleć. Zrobił z jej mózgu kisiel, którego nie potrafiła już więcej poskłada. Myślała, że dał jej czas na odpoczynek, na zastanowienie. Następnego poranka, gdy obudziła się ponownie obolała, z wykwitami i siniakami na delikatnej skórze, w jej pokojach znajdowały się wszystkie przedmioty, które zażądała. Paleta kolorów, płótna, zwoje, opowieści. Wszystko tak jak obiecał. Nie zmienił zdania, nawet kiedy zachowała się jak smarkula specjalnie podważając jego autorytet. Nie, żeby potem go przywrócił ze zdwojoną siłą na oczach wszystkich zebranych.
Tak wiele się wydarzyło. Nie potrafiła odgonić wspomnień zeszłej nocy, które zalewały ją falami. Czekała na niego. Czekała aż znowu przyjdzie, żeby odebrać od niej powinność, która mu się należała. Nie przyszedł. Może potrzebował przerwy, może łaskawie dawał jej odpocząć. Nie przyszedł jednak ani tej, ani następnej nocy. Dni mijały jej monotonnie, wręcz nudno. Nie pozwalano jej opuszczać własnego skrzydła posiadłości. Mogła wychodzić na ogród po tej stronie. Nie rozumiała, dlaczego Kuran się od niej izolował. Z każdym kolejnym dniem wzbierał w niej smutek.
Znudził się. Nie podobało mu się. Była kiepska. Przeciętna. Zabrudzona.
Malowała przeróżne obrazy, płacząc czasami po kątach, gdy służba zostawiała ją samą. Patrzyła im dumnie w oczy chociaż przed oczami wciąż miała obraz strażnika, który zerknął na jej rozgrzaną, rozanieloną twarz akurat, gdy szczytowała. Nie widziała go od tamtej pory. Zwolniono go?
Po tygodniu smutek ustąpił złości.
Obiecywał, że jej nie zostawi; że nie przestanie.
Wciąż trzymano ją z dala od pokojów męża. Dostała wszystko czego potrzebowała, ale tylko w zaciszu własnej części. Złość była łatwiejsza do zniesienia. Czytała zaciekle uciekając umysłem od rzeczywistości. Zaczęła planować ucieczkę. Powoli, skrupulatnie dzień po dniu, gdy noce stawały się coraz krótsze zwiastując nadejście wczesnej wiosny. Spędzała cały czas ze swoją najbliższą służącą, Hanae. Były w podobnym wieku, więc często plotkowały o rodach, o służbie. Nigdy jednak nie o Kuranie, bo służka pozostawała wierna swojemu panu. Przynajmniej z początku. Każdy miał swoją cenę i to właśnie jej tak skrupulatnie szukała.
Więdła. Z dnia na dzień mniej jadła, mniej opuszczała łóżko. Nie miała siły się ubierać. Straciła zainteresowanie malowaniem czy tańcem. Przestawała wychodzi do ogrodu. Przypominała ducha posiadłości rodu Kuran. Piękna i martwa w środku. Minął miesiąc. Cały miesiąc. Nudności zaczęły się niespodziewanie. Walczyła z nimi próbując zwracać śniadanie tylko, gdy w pobliżu znajdowała się Hanae. Inaczej służba na pewno powiadomiłaby Kurana. Nie chciała, żeby wiedział. Nie miał prawa wiedzieć. Obiecała służącej, że powiadomi go już wkrótce; że chciała zrobić to osobiście. Krwawienie nie nadchodziło, więc pewnie reszta pokojówek naskarży mu w najbliższym czasie.
Ona jednak nie zamierzała mu o niczym mówić. Chciała zniknąć. Mogłaby umrzeć. Utopić się w wannie. Zadławić posiłkiem. Czy wtedy zwróciłby na nią ponownie uwagę? Służba przestała zostawiać ją samą. Czy inne kobiety wyczuwały jej krytyczne, niebezpieczne myśli? Tej nocy Hanae życzyła jej dobrej nocy. Wyglądała na zmartwioną, jak by bała się, że jej pani nie dożyje następnego poranka; że się więcej nie obudzi.
- Powiem mu z rana - skłamała.
Fizycznie była przecież zdrowa. Nie usłyszała charakterystycznego dźwięku przekręcanego klucza. Hanae zostawiła drzwi otwarte. Dlaczego?
Odczekała chwilę w końcu ruszając na korytarz. Na drżących nogach wyszła w ciemność czując strach i ekscytację. Swoją ulubioną mieszankę. Szła ostrożnie i powoli. Chciała pozostać niezauważona. W końcu usłyszała muzykę i głosy. Przyjęcie? Nie miała czasu na oburzenie. Dotarła do głównej części budynku, której nie odwiedziła od ich wspólnej kolacji. Wszędzie włóczyli się obcy ludzie. Niektórych kojarzyła z wesela, innych nie. Byli bogato ubrani, inni mniej. Wszyscy popijali alkohol, powietrze szarzało od dymu tytoniowego i opium. Czuła jak zaschło jej w ustach. Strach paraliżował ruchy, a jednak ciekawość wygrywała. Niektórzy mężczyźni zwróci na nią uwagę. Szeptali. Ktoś dotknął jej ramienia.
- Przepraszam to pomyłka - rzuciła cicho odwracając się i prąc do przodu. Kątem oka zobaczyła nagą kobietę siedzącą na jakimś arystokracie. Co. Tu. Się. Kurwa. Działo.
W końcu dostrzegła rude włosy męża.
Poczuła ulgę i strach.
Stanęła i ...
Jak go zastała?
Zatracał się w pracy, ponieważ było to najprostsze z rozwiązań, takie, które zajmowało zarówno ciało, jak i umysł.
Zatracał się w treningach, wracając coraz częściej na plac szkoleniowy, gdzie praca mięśni dawała cudowne otępienie, wprowadzając w stan zmęczenia, które było mu tak niezbędne do zaznania choćby skrawka spoczynku nocą.
Sen jednak rzadko kiedy przychodził dobrowolnie, nawet gdy szlachcic kładł się obolały i pozbawiony energii. Nawet, gdy mokry od mieszanki potu, deszczu, piasku i krwi sięgał jeszcze po opium, bądź wszelakie nowe specyfiki, sprzedawane w mniej bądź bardziej szemranych częściach miasta, które powinny wprowadzić go w stan nieświadomości.
Nawet wtedy potrafił leżeć i trwać w stanie zawieszenia, o krok od tego, by opuścić własne komnaty i udać się w jedno jedyne miejsce, które ostatnimi czasy zdawało się go przyciągać. Miejsce, gdzie znów mógłby przekląć własną duszę i po raz kolejny skrzywdzić pewne nie do końca niewinne stworzenie.
Umysł wciąż krążył wokół jednej postaci i dwóch wspólnych nocy, jakby ostał usidlony i niezdolny do uciszenia ciężkich myśli. Tych, które popchnęłyby go ku najgorszym z czynów, byle by móc znów poczuć władzę nad tym drobnym ciałem i upartym, słodkim umysłem.
Nieliczne momenty, gdy w końcu zasypiał, wypełniały mieszanki błagalnych krzyków, niespokojnych zbliżeń, pożądania, wściekłości i spełnienia, które nigdy nie nadchodziło.
Nie odwiedzał jej z uporu, traktując swój stan jako chorobę, którą należało wyplenić. Potrzeba aby zobaczyć Retsu, silna niczym uzależnienie alkoholowe, powinna przecież w końcu ustąpić, jeżeli nie spełni jej przez wystarczająco długi czas.
Nie odwiedzał jej również z obawy, że w końcu zrobi krzywdę drobnemu dziewczęciu, gdy to znów spróbuje go sprowokować. Że spośród tych wszystkich granic, które sprawiła, że przekroczył, w końcu sięgnie za tą, za którą znajdowała się już tylko żałosna otchłań. Bez względu, czy wywołane byłoby to złością, czy może pożądaniem, nad którym tracił przy niej panowanie.
Musiał odzyskać kontrolę nad samym sobą, mieć pewność, że za łańcuch, na końcu którego trzymane były jego najgorsze odruchy, trzymał on sam i nikt inny.
W końcu, nie odwiedzał jej, bo chciał ukarać samego siebie, gdy tortury miały pokazać jego ciału, że nie mogło być aż tak zależne od drugiej osoby, udowodnić świadomości, że nie mogła pożądać aż tak mocno.
Gdyby wszystkie noce przestały być wypełnione głodem dotyku jej skóry, on w końcu znów byłby wolny.
Maj przyszedł dość niespodziewanie, kończąc pewien okres nieco wrażliwych interesów, po którym wielu wspólników rodu Kuran oczekiwało swego rodzaju nagrody. Ta stanowiła bowiem pewną tradycję i, jak co roku, przyjąć miała postać jednej z najbardziej sławetnych uczt na terenie posiadłości.
Przygotowania zdawały się rozpocząć bez polecenia Akizou, który choć tym razem nie zaangażował się w organizację z typowym dla siebie entuzjazmem, w końcu przypieczętował przedsięwzięcie swoją zgodą, widząc w tym pewien sposób na powrót do starej dobrej życiowej rutyny.
Retsu, oczywiście, miała zostać wykluczona ze świętowania i to do tego stopnia, że służba dostała polecenie pod wyraźną groźbą, aby nawet skrawek informacji nie dotarł do jej uszu. Kuran był pewien, że spróbowałaby wykorzystać okazję do ucieczki i choć perspektywa gonienia jej po ogrodach posiadłości była niebezpiecznie kusząca, nie mógł sobie na to pozwolić w obecnych okolicznościach.
Przyjęcia miały trwać trzy dni, a dzisiejszej nocy rozpoczynało się pierwsze z nich. Swego rodzaju wstęp, preludium do wielkiej uczty.
Ubrany w odświętny strój Akizou powitał swoich licznych gości u progu, z uśmiechem za którym kryło się tylko ledwo widoczne zmęczenie.
Wystawność uczty była jednak, jak co roku, bezwzględna - suto zastawione stoły, muzyka na żywo i obsługa gotowa spełnić każde życzenie. Hojność wszelkich używek zachęcała do przekraczania granic, duże pomieszczenie szybko więc wypełniło się gośćmi, a atmosfera zasnuła dymem tytoniowym, zmieszanym z opium, rozmowami i gromkim śmiechem.
Pan domu przez większość czasu trzymał się na uboczu, bardziej obserwując, niż uczestnicząc w zabawie, która nabierała tempa i nagości. Usadzony na stosie poduszek, obracał fajkę z opium, drugą ręką głaszcząc lekko nagie plecy jasnowłosej kobiety, przyklejonej do swego boku. U jego stóp siedział jej brat bliźniak, identyczny w rysach i również pozbawiony większości ubioru. Kuran w porównaniu do nich wciąż prezentował się przyzwoicie, z jedynie górą ubioru rozpiętą na tyle, by odsłonić ostatnimi czasy coraz wyraźniej umięśniony tors i brzuch.
Nie dostrzegł zamieszania wywołanego pojawieniem się nowej osoby w towarzystwie. Nie dostrzegł jej, zanim nie było za późno.
Ktoś gwizdnął przeciągle i to dopiero sprawiło, że Kuran odwrócił swoje znużone spojrzenie w stronę dźwięku, wprost na Retsu.
Wyglądała ślicznie, jak zwykle, nawet jeżeli jej ubiór nie wpasowywał się w ucztę. Poczuł ucisk w klatce, gdy własne ciało, mimo jego wszelkich ostatnich prób, zdradziło go impulsem przedziwnej ekscytacji na ten widok. Ledwie powstrzymał chęć zerwania się na nogi, szybko przejmując kontrolę nad sobą i z pozornym jedynie spokojem odrzucając z piersi dłoń przytulonej, obcej kobiety.
Służba, która znajdowała się w pomieszczeniu i w końcu również dostrzegła obecność Retsu, poruszyła się niespokojnie, a na wcześniej rozluźnionych obliczach widać było napięcie.
Któż dopuścił do takiego zaniedbania?
Kuran Akizou wstał powoli z poduszek, nie spuszczając swojego wzroku z żony, pozwalając, by złość z powodu niekompetencji ludzi, którym powierzył jej bezpieczeństwo tej nocy, rozlała się po jego piersi, bardzo skutecznie zakrywając każde inne uczucie, które to spotkanie mogło w nim wywołać.
Świętujący naokoło ludzie ledwie zauważyli, że działo się cokolwiek niezwykłego, gdy Akizou ruszył w stronę żony, po drodze zapinając kilka pierwszych partii górnej części swego odświętnego ubioru, które pozwoliły zasłonić choćby kawałek brzucha.
- Nie powinno cię tu być - rzucił tylko, jeżeli pozwoliła mu do siebie podejść, a wściekłość widoczna w jego orzechowym spojrzeniu, choć nie była skierowana bezpośrednio na Retsu, mogłaby wręcz przerażać. I zaiste służba, która zgromadziła się naokoło nich, zadawała się skurczyć w sobie.
Gdzieś w międzyczasie mężczyzna, który gwizdnął na Retsu, pewnie przekonany, że była jedną z atrakcji, podszedł bliżej i niemalże natychmiast został pochwycony przez pana domu za przód wyświechtanego ubrania.
-Wypierdalaj stąd - warknął Kuran, odrzucając biedaka na bok, wprost w ręce stojącej obok służby, która pochwyciła go i odciągnęła na stronę, z dala od gospodarza zdolnego w tej chwili do skrajnych rękoczynów.
Tej nocy miały polecieć głowy za to niedopilnowanie.
Nienawidzisz go - przypomniała sobie powoli wracając ze świata własnych fantazji. Stał tuż przed nią. O bogowie z bliska wydał jej się jeszcze bardziej pociągający. Jeszcze bardziej przerażający. Kolana uginały jej się pod intensywnością orzechowego spojrzenia, a jednak spróbowała się wyprostować. Czy widział jej zbyt bladą cerę, bo odmawiała wychodzenia na ogrody? Czy zobaczył zapadnięte policzki i zbyt szczupłe ramiona?
Bez niej on kwitł.
Bez niego ona więdła.
Tak to widziała.
Nie powinno cię tu być.
Zalała ją fala gniewu. Nie? Bo co? Trochę komicznie wychyliła się zza niego, jak by stanowił jedynie przeszkodę w postaci kolumny, a nie główną atrakcję. Zlustrowała spojrzeniem prawie nagą kobietę prężącą się na poduszkach. Ślicznego mężczyznę klęczącego na podłodze, który oblizał wargi gdy tylko przyłapał ją na podglądaniu. Oczywiście pan Kuran mógł robić wszystko czego zapragnęła jego spaczona dusza. Nie musiał się tłumaczyć. Nie należał do niej. To ona należała do niego. Ponownie się wyprostowała.
Nieświadomie, z umysłem zamglonym złością, uniosła otwartą dłoń ku górze. Gest nie do pomylenia. Mogło się wydawać, że cała sala wstrzymała oddech. Zamachnęła się mocno zatrzymując w ostatniej sekundzie. Dyszała głośno. Nie potrafiła poznać samej siebie. O. Kurwa. Zdała sobie sprawę co chciała zrobić. Szybko cofnęła dłoń, bo mąż pewnie i tak bez problemu by ją złapał. Chciała go uderzyć. Ona. Jego. Na oczach wszystkich. Zaczęła się trząść. Zasłoniła drżące od tłumionego płaczu wargi szczupłymi dłońmi. Zrobiła jeden krok w tył. Wpatrywała się w niego wielkimi ze strachu oczami, z których nie mógłby wyczytać niczego innego. Zniknęła cała nadzieja na lepsze życie; niekończące się pokłady ciekawości; dziewczęcą kokieteria i prawie szczeniacka naiwność. Patrzyła na niego z wyrzutem i z przerażeniem. Jak by nic więcej już nie zostało.
Odetchnęła ostatni raz zanim opuściła dłonie chwytając materiał białej halki, której prawie prześwitujący materiał nieprzyzwoicie okalał pudrowy róż jej bladej skóry; kobiecych krągłości i sterczących sutków.
- Odchodzę.
Nie poznała nawet swojego głosu. Był chłodny i pełen obawy. Był głosem osoby, która została sama; która nie miała już nic do stracenia. Nagle zdała sobie sprawę, że wszystkie jej obawy, które zatruwały jej umysł przez ostatnie tygodnie okazały się prawdziwe. On naprawdę ruszył dalej ze swoim życiem. Naprawdę jej nie chciał, nie potrzebował. Chodziło tylko o dziedzica. Stłumiła histeryczny śmiech. Teraz już nigdy go nie pozna.
Nie czekała ani chwili; odmówiła sobie widoku jego reakcji. Odwróciła się w sekundę biegnąc ile sił w nogach korytarzem. Tłum zebranych gości jak by odruchowo się przed nią odsuwał. To nie była ich walka. A jednak widocznie czerpali z niej przyjemność. Czuła na sobie spojrzenia obcych ludzi, oceniające jej ledwie zakryte ciało. Nie miała prawa sama decydować. Wiedziała, że nie pozwoli jej odejść, więc nie zamierzała dawać mu czasu na reakcję. Wybiegła przez duże drzwi opuszczając salę zabaw, do której nigdy wcześniej nie miała wstępu.
Nie myślała. Nie miała czasu. Właśnie na ten moment przygotowywała się od miesiąca. Umawiać, że interesowała się pięknem wnętrz posiadłości, doborem drewna i obrazów. Tak naprawdę studiowała rozkład domu. Wszystkich przejść, drzwi i ukrytych pokoi, o których wiedzieli tylko nieliczni. Zamierzała wpaść do niewielkiej spiżarki, za którą zajmowało się podziemne przejście na ogród. Taki był plan. Ale czy się udał?
Służba czekała na rozkaz swojego pana. Nikt się nie ruszał, nikt nie odważył się odezwać.
- Zawsze zamykamy drzwi na klucz, Panie. Konfiskujemy wszystkie ostre przedmioty, nie zostawiamy jej prawie nigdy samej - zaczęła niepewnie najstarsza ze służących, zajmujących się panią Kuran. Była w średnim wieku, o wieloletnim doświadczeniu. To ona zdawała Akizou relacje z życia i stanu zdrowia małżonki, nie pomijając żadnych szczegółów.
Zapadła cisza.
- Panienka jest w ciąży - szepnęła niepewnie młoda służąca imieniem Hanae. Wszystkie pary oczu reszty służby skierowały się na nią. Pomruki niedowierzania przebiegły przez resztę.
Jego wściekłość narastała z sekundy na sekundę, kiedy ten jeden z najbardziej przestrzeganych przez niego scenariuszy zdołał wcielić się w życie, mimo starań, mimo jego gróźb. I choć to nie jego żona powinna odpowiedzieć za to skrajne niedopatrzenie, siłą rzeczy zmuszona została do stawienia czoła tej wściekłości, dostrzeżenia ciężaru na dnie ciemnych, groźnych oczu.
Jak to się stało, że drobne, niewinne dziewczę zdołało wyfrunąć ze swojej klatki, akurat wtedy, gdy zamknięcie jej w środku było najbardziej krytycznym elementem organizacji?
Powtarzał im to. Dawał do zrozumienia co się stanie, gdy jego polecenia nie zostaną wysłuchane.
Teraz ktoś będzie musiał za to odpowiedzieć.
Duże mahoniowe oczy zdradzały mieszankę wszelkich emocji, od niezrozumienia, przez strach, na złości kończąc, gdy jednak spostrzegły towarzystwo, z którego chwilę wcześniej wyrwał się Akizou, coś w ich wnętrzu zdawało się pęknąć.
Piękna postać, tak idealna w prostocie swojego lekko prześwitującego ubioru, trącona została brutalnym rozczarowaniem. Była to zdrada, której może kiedyś się spodziewała, choć jednocześnie miała nadzieję nigdy jej nie doświadczyć.
Gest unoszącej się dłoni był oczywisty w swoim bardzo jasnym przekazie, a szlachcic złapał się na świadomym oczekiwaniu na uderzenie. Bo choć w żyłach wrzała mu złość, to jednak coś w umęczonym wyrazie twarzy Retsu - blada mieszanka cierpienia i zawziętości wyglądająca spod dużych, podkrążonych oczu - sprawiło, że przyjąłby jej cios na twarz, choć przecież mógłby go zablokować. Pomimo widowni, która tylko potęgowała jego wściekłość i skłonna była uznać to za naruszenie rodowej reputacji. Pomimo służby, która przez lata widziała w nim człowieka do bólu niezależnego i skłonna była stracić część tego przekonania. On pozwoliłby Retsu wymierzyć ten policzek, niezdolny do odwrócenia spojrzenia od twarzy, której widoku odmawiał sobie zbyt długo.
Gdy ręka jednak zatrzymała się w ostatnim momencie, Akizou zaskakując samego siebie poczuł pustkę w miejscu tych wszystkich emocji, które mógłby w nim wywołać cios od żony.
Niemalże rozczarowanie.
Bała się go równie mocno, co nim gardziła. Pożądała jego osoby niemalże z taką samą siłą, jak się nią brzydziła. Widział to w jej spojrzeniu, zanim nie oznajmiła, że odchodzi, by zaraz potem odwrócić się na pięcie i wybiec.
Oczekiwane poczucie wolności zmieniło się w pustkę. Chłodną. Ziejącą, niczym sucha dziura po zębie.
Służba zaczęła coś do niego mówić, tłumaczyć się, podczas gdy on stał, starając się opanować wściekłość.
Starsza kobieta podeszła o krok za blisko, chcąc się usprawiedliwić zamykaniem drzwi i chowaniem ostrych narzędzi.
Zdzielił ją po twarzy.
Na odlew, a jednak wystarczająco mocno, by upadła na bok.
Ktoś sapnął, a potem dotarł do niego cichy, przestraszony głos młodszej służącej.
Panienka jest w ciąży
Akizou poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, a serce staje w miejscu. Rzucił ostre spojrzenie w stronę dziewczęcia, jak gdyby i jej miał zaraz wymierzyć cios, nic takiego jednak się nie wydarzyło. Zamiast tego po prostu odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia.
- Wszyscy mają się stąd wynieść - rzucił oschle do jednego z męskich przedstawicieli służby, zanim nie wyszedł na korytarz, w którym zniknęła Retsu.
Nie biegł, jego kroki były jednak szybkie, gdy ruszył za dźwiękiem zamykających się drzwi.
Spiżarnia była ślepym zaułkiem, chyba że wiedziało się o przejściu na ogród.
Mógłby roześmiać się na myśl, że Retsu przestudiowała plan posiadłości, w tej chwili jednak nie było mu ani trochę do śmiechu.
Wpadł do spiżarni, a gdy okazała się pusta, zszedł do ciemnego, chłodnego korytarza.
- Nie masz wystarczająco dużo sił, aby przede mną uciec - rzucił pustym głosem w stronę ciemności przed sobą, wiedząc doskonale, że Retsu gdzieś tam była i zdoła go usłyszeć. Zaraz też rzucił się biegiem, wykorzystując długi odcinek przejścia, by dogonić swoją żonę.
Biegli, niczym drapieżnik i jego ofiara, w ciemnym korytarzu, a towarzyszył im tylko dźwięk kroków i szum tętna w uszach. Mogła niemalże poczuć na karku jego oddech, spokojny, bo ostatnie regularne treningi poprawiły znacząco jego i tak zawsze całkiem dobrą wydolność.
Czy poczuła się jak w koszmarze sennym? Czy wytrzymała presję pościgu, czy może zaczęła krzyczeć?
Z jakiegoś powodu poczuł ekscytację na myśl o jej strachu. O tym, że czuła się jak ofiara uciekająca przed niebezpieczeństwem. Zimny pot zalewał jej rozgrzane ciało, powodując dreszcz przerażenia, na myśl o tym co się stanie, gdy on ją złapie.
Na wyjściu na ogród udało mu się już skrócić dystans do ledwie kilku metrów. Wybiegli na chłodne, nocne powietrze, a biała halka Retsu powiewała na wietrze odkrywając blade uda pod spodem.
W kilku krokach dogonił ją i chwycił za ramię...
- Sukinsyn - zaklęła pod nosem przeciskając się między regałem w spiżarce. Walczyła o wolność. To jej przecież pragnęła. Prawda?
Biegła ile sił w nogach, bo bała się konsekwencji. Strach i adrenalina dodawały jej siły. Tłumiły piekący ból zmęczonych mięśni; tak bardzo nieprzyzwyczajonych do żadnego wysiłku fizycznego. Nierówny i chrapliwy oddech odbijał się kłuciem w klatce i bokach brzucha. Robiło jej się niedobrze, a jednak walka o przetrwanie nie pozwoliła umęczonemu ciału się zatrzymać. Dyszała ciężko z kondycją kota kanapowego przemierzając po omacku ciemny korytarz. Biegła, bo zdrada postawiała gorzki smak na języku. Nie była czymś niespodziewanym, w końcu wielokrotnie podskuchala plotki służących, które wymieniały między sobą przeróżne podboje pana domu - te damskie, jak i męskie. Wiedziała, że była tylko żoną. Formalną figurą, w jego szlacheckiej reputacji; że nigdy nie mogła sobie pozwolić pragnąć mieć go tylko dla siebie; na własność. Nie była aż tak głupia, a jednak doświadczenie czegoś krzywdzącego na własnych oczach wciąż ją zdziwiło. Chociaż tak naprawdę nie zobaczyła niczego konkretnego, bez zadnych wątpliwości dopowiedziała sobie resztę: to dlatego był taki zajęty. Cierpiała, gdy on bawił się z innymi.
Biegła potykając się o własne bose stopy, które ocierały się o ostre brukowane podłoże. Po omacku odnajdywała drogę sunąc zziębniętymi dłońmi po zimnych kamiennych ścianach.
Był coraz bliżej.
Strach i ekscytacja dzwoniły jej w uszach, odbijając się urywanym oddechem na dnie piekących z bólu i wysiłku płucach. Kto by pomyślał, że w tak skrajnie różnych rolach czuli dokładnie to samo? Potknęła się i upadła. Zaryła kolanami o brudną ziemię w ostatnim momencie amortyzując upadek dłońmi. Ziemia i kamień haratały delikatny naskórek, gdy w sekundę podniosła się z powrotem do biegu.
Czuła go za sobą. Odwracając się wielokrotnie nie potrafiła dostrzec jego sylwetki w ciemnościach a jednak widziała, że tam był. Jej niezdarne potknięcia; nierównomierny oddech odbijały się od pustych ścian korytarza, ale to jego stanowcze i cholernie powolne kroki słyszała najgłośniej. Zbliżał się bez wysiłku. Kilka metrów w tył miał ją na wyciągnięcie ręki. Była ofiarą i jeszcze nigdy nie czuła się tak podekscytowana. Strach i pragnienie łączyły się w dziwną mieszankę sprawiając, że schorowany umysł poddał się całkowicie instynktom spragnionego dotyku ciała. Bawił się nią, wzbudzając skryte pragnienia obleczone w kołnierzyk nienawiści. Do niego; do siebie. Pościg wyrwał ją ze stagnacji tych ostatnich monotonnych i nudnych tygodni przepełnionych użalaniem się nad sobą; beznadziejnością. Przestała w tym momencie myśleć o śmierci, walcząc właśnie o własne życie.
Czuła się żywa, gdy w końcu dopadła do grubych drzwi gorączkowo majstrując przy ciężkim zamku. Chyba w przypływie adrenaliny udało jej się odsunąć pokrywę i zrzucić belkę blokującą jej drogę ucieczki. Wypadła na zewnątrz, aż ją zamroczyło. Zimne nocne powietrze rozdzierało płuca, walczyła o każdy oddech. Dwa niezdarne kroki później poczuła uścisk na ramieniu zatrzymując się w miejscu. Krzyknęła głośno ze strachu i zaskoczenia dając upust chociaż odrobinie kłębiących się w niej emocji. Żółć podeszła jej do gardła, a strach zwęził pole widzenia. Krzyk zamienił się w niezrozumiały jęk.
- Zostaw mnie! - Zdzierała sobie, zaschnięte już od dyszenia, gardło. W pierwotnym odruchu zaczęła się szarpać, próbując ubrudzonymi od ziemi dłońmi odepchnąć go od siebie, chociaż ciało zdradziecko uciszyło się na jego bliskość. Dygotała bojąc się na niego spojrzeć. W obawie, że oprócz strachu, nienawiści i obrzydzenia, wymalowanych w jej wielkich mahoniowych tęczówkach zobaczy też ekscytację i pożądanie.
I pojedynczy odcień ulgi, że nie pozwolił jej odejść.
Ulgi, którą zagłuszała szarpaniną, kolejnymi krzykami i czystą histerią, bo straciła godność i dumę w momencie, w którym zdecydował się ją gonić niczym pierdolony (okrutnie pociągający) psychol.
- Puszczaj! Nie dotykaj mnie - wrzeszczała, bo nacisk jego dłoni palił jej skórę pod cienkim materiałem halki, rozchodził się ciepłem pragnienia do każdej kończyny. Spróbowała wbić paznokcie w jego dłoń i wyszarpać swoje za chude ramię.
- Nienawidzę cię- sapnęła. za to co ze mną robisz.
Korytarz był ciemny, on jednak widział oczami wyobraźni jej okryte ledwie halką, drobne ciało, piersi unoszące się w gwałtownych oddechach po palący tlen, jak i skórę przyozdobioną dreszczem chłodu i przerażenia. Niemalże dostrzegał rumieńce na jej twarzy i ogień w spojrzeniu, gdy odwracała się do tyłu, sprawdzając ile wolności jeszcze jej pozostało.
Czy spodziewał się, że przy tym wszystkim, czuła również podobną mu ekscytację? Była to z pewnością jedna z myśli, które tliły się z tyłu męskiej głowy, wzbudzając tylko większą determinację, zakrawającą o obsesję.
Nocne powietrze powinno ich otrzeźwić. Dodać nieco rozsądku do dwóch głów poddanych mieszance ostrych hormonów i, w przypadku Akizou, narkotyków. Sprawić, że powrócą do bardziej ludzkich ról męża i żony, porzucając tę grę, w której on był potworem, ona zaś skazaną na pożarcie ofiarą. Były to jednak płonne nadzieje, chłód bowiem zdołał jedynie zakłuć w płuca, nie powodując niczego, poza kolejnym skrajnym odczuciem, niezdolnym do powstrzymania wcielonego w życie scenariusza.
Miał ochotę warknąć z satysfakcją, gdy jego palce w końcu zacisnęły się na jej bladym ciele, wyrywając ten oczekiwany, cudownie bezradny krzyk z jej piersi. Uchwyt był wystarczająco silny, by wytrzymać szarpnięcie się oraz falę histerii, która nastąpiła później. Odpychała go od siebie, on natomiast stał, jak ten niewzruszony posąg, do którego została przykuta kajdankami, czekając aż całkowicie zedrze sobie gardło i opadnie z sił.
Walczyła przez moment, brudząc jego wciąż rozpięte do połowy torsu, odświętne ubranie, drapiąc skórę i niszcząc materiał. On w tym czasie patrzył na nią płonącym wzrokiem, który daleki obojętności, pożerał jej zmarznięte, desperacko szukające drogi ucieczki ciało. Chwyciła go za dłoń, wbijając w niego swoje paznokcie i plując jadem nienawiści, na którą z pewnością zasłużył z niemałą nawiązką. Niewzruszony do tej pory, w końcu przyciągnął słabnące ciało do siebie, aż nie wpadła w jego ramiona. Wtedy chwycił ją za kark, unieruchamiając w ten sposób, jakby była ledwie syczącym, prychającym kociakiem.
Palce objęły tył łabędziej szyi i zmusiły Retsu do spojrzenia mu w twarz, wprost w parę pociemniałych tęczówek, w których złość mieszała się z obsesją, niebezpiecznie przywodzącą na myśl głód.
- To prawda? - spytał głosem ochrypłym od próby utrzymania pozorów spokoju. Nie był zdyszany, a jedynie głębsze ruchy klatki piersiowej zdradzały, że faktycznie ją gonił, a nie zmaterializował się znikąd, niczym demon, za którego mogłaby go mieć.
Zacisnął mocniej palce na jej karku, a jeżeli pytanie nie było wystarczająco doprecyzowane, podpowiedzieć mogło jej spojrzenie, które spłynęło niżej, przez jej piersi, aż do brzucha, choć przecież na tym etapie nie mógłby on zdradzać sobą niczego.
- Retsu. - Ostrzegawczy ton zdawał się być groźbą samą w sobie, jeżeli tylko spróbowałaby go okłamać. - Czy. To. Prawda.
Puścił jej ramię, pozostawiając sine ślady po swoich palcach na jasnej skórze, tylko po to, by móc chwycić ją w talii i przesunąć kciukiem po prześwitującym przez materiał brzuchu, którego mięśnie spinały się wraz z każdym jej oddechem.
Dygotała z zimna, czy ze strachu?
Jakkolwiek nie zareagowała, czy zaprzeczeniem, czy też milczeniem, on już wiedział, że pogłoski musiały być prawdą. Służba by go przecież nie oszukała, nie w takich okolicznościach. Nie, przy tak istotnej kwestii.
Odetchnął, jak gdyby mógł w ten sposób pozbyć się choćby części emocji, pochylając się nad Retsu, aż czoło nie dotknęło jej czoła, pokrytego kropelkami potu. Mimo chłodu targającego ich włosami, Akizou zamknął oczy, czując jak coś, co powinno być uznawane za jego własny triumf, rodowy sukces i środek do ostatecznego celu, wzbudza w nim szereg niezrozumiałych reakcji i jedną ciężką obawę. Być może nawet i niechęć, choć bardziej do samego siebie, niż do życia powoli rosnącego w brzuchu jego nieszczęśliwej żony. Twarda gula, która przeszła przez gardło niczym papier ścierny, pozostawiając po sobie suchość niezdolną do przełknięcia.
Nie tak powinna wyglądać ojcowska reakcja, skąd jednak kurwa miał wiedzieć, skoro jego własny ojciec był skończonym idiotą.
Otworzył oczy i spojrzał z góry na Retsu, przyciągając ją bliżej siebie i luzując subtelnie uchwyt na jej karku.
- Dokąd byś uciekła? - spytał sucho, dłoń przesuwając na jej zarumieniony policzek. Była zimna jak lód. Obdarzył ją niewesołym uśmiechem. - Nie spodobała ci się samotność? To, że zostawiłem cię w świętym spokoju, dokładnie tak, jak sobie od początku życzyłaś?
Oczywiście, że tak jej to przedstawił, pomijając kwestię własnych obsesji, których próbował się pozbyć. Własnych potrzeb, z których próbował się wyleczyć i najwyraźniej ponosił sromotną porażkę.
Pogłaskał jej policzek, wbijając w nią swoje ciężkie spojrzenie, jakby nie dostrzegał że drży z zimna, bo jej halka przepuszczała każdy powiew wiatru.
- Czyżby nie zadowoliły cię wszystkie spełnione przeze mnie żądania?
Szarpała się, próbując odrzucić krzyk i śmiech, które równocześnie cisnęły jej się na usta, gdy w końcu do niej dopadł. Pachniał tak, jak zapamiętała. Czymś ciężkim, opium, alkoholem, a jednocześnie orzeźwiającym i męskim. Walczyła dopóki w końcu ich spojrzenia się nie spotkały. Dostrzegła obsesję, upór i głód tak samo mocny, jak swój własny. Czy jemu się to podobało? O bogowie dlaczego wcale nie zadziałało to na nią odpychająco. Jęknęła nieświadomie, gdy przyciągnął ją do siebie; tak samo jak wtedy, gdy w podobny sposób trzymał ją za kark biorąc na chłodnym blacie jadalnego stołu. Spróbowała się zamachnąć i podrapać jego skórę chyba rzeczywiście przypominając bezradnego kotka.
Wychodził z niej wysiłek. Dyszała w zmęczeniu ledwo walcząc o powietrze. Bieg i szarpanina stanowiły dla niej większą dawkę wysiłku niż chyba przez całe życie. Ostatnie tygodnie praktycznie nie wychodzenia z łóżka jedynie pogorszyły jej stan fizyczny. Wydawała się chora. Nie tak powinna wyglądać przyszła matka żyjąca za dwie istoty. Oparła na nim większość ciężaru swojego ciała, bo tak było jej łatwiej. Zdecydowała, że chociaż na to mógł się przydać.
Z początku milczała, udając hardą i niewzruszoną, jednak strach tlący się w mahoniowych tęczówkach pozostał na widoku. Bała się jego; tego, że ponownie każe jej wrócić; że znów zamknie ją otoczoną służbą i samotnością; że znowu ją odtrąci i zostawi. Nie chciała wracać, i chociaż Akizou jeszcze tego nie wiedział zamierzała zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić. A była bardzo zdeterminowana. Zacisnęła mocniej szczęki, uniosła dumnie podbródek.
Retsu.
- Tak mam na imię, a co już zapomniałeś? - Warknęła bezmyślnie, a cień bólu przebiegł przez jej śliczną buzię, gdy w końcu puścił jej obolałe ramię. Pochwycił ją bliżej, więc odruchowo uniosła dłonie kładąc je na w pół rozpiętym materiale jego ubrania, próbując utrzymać dystans między nimi. Odchyliła się lekko w tył, bo nie potrafiła znieść bliskości. Był niczym przekleństwo. Pragnienie, którego nie dało się zaspokoić.
Westchnęła w końcu, jak by sprawa wcale nie była taka ważna. Jak by całe jej istnienie nie było przeznaczone właśnie dla tego momentu; jej rola zaczynała i kończyła się na byciu żoną; na przedłużeniu jego rodu. Nikt nigdy nie pytał czy tego chciała. Jej pragnienia czy cele nie miały znaczenia. Mogła wydawać się zimna, może trochę obojętna. Nie planowała donosić tego co w nią wszczepił. Nie chciała jeszcze bardziej uwiązać się od potwora, na którego kreował się jej mąż.
- Podobno - odparła w końcu wzruszając lekko ramionami. Nikt jej tego nigdy nie tłumaczył. Nie rozumiała, jak to wszystko miało wyglądać; jak dokładnie przebiegała ciąża. Wiedziała zaledwie, że była to jego wina. Służące skrupulatnie sprawdzały jej pościel, krwawienie ustało i podobno miało już nie nadchodzić. - Służba mówiła, że jest wcześnie i może być różnie. Zaczynam miewać nudności - wytłumaczyła spoglądając w końcu na męża z wyrzutem. Nie potrafiła się na niczym skupić. Nieświadomie uchyliła lekko zaróżowione wargi, gdy wodził kciukiem po unoszącym się od przyspieszonych oddechów brzuchu. W c a l e jej się to nie podobało. Wcale nie czuła jego dotyku między nogami. Zacisnęła mocniej uda mając nadzieję, że nie zauważył. Drażnił ją i wydawał się w tym tak perfidny. Zdradzieckie ciało wyrażało ogień i tęsknotę nie za byle jakim dotykiem. Za jego dłońmi. Próbowała wylać na siebie kubek zimnej wody zalewając się negatywnymi myślami: on zabawiał się z jakimiś kurwami cały czas, zostawił ją w klatce, zabrał jej wolną wolę. Na pewno nie o to mu chodziło. Dotykał tego c z e g o ś, co tam rosło. Nie chodziło o nią. Nigdy nie chodziło o nią. Była żywym inkubatorem. Niczym więcej. Od przyjemności miał innych, bo zrozumiała już, że jej mąż nie potrafił kochać. - Na przykład jest mi niedobrze tak jak teraz, jak patrzę na ciebie.
Na dotyk jego czoła mimowolnie przymknęła powieki. Poczuła ulgę i odrobinę szczęścia, że w końcu zwrócił na nią swoją uwagę. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo jej pragnęła; jak ważna była dla niej jego aprobata. Uzależniał ją od siebie. Wiedziała, że nie mogła już bez niego przetrwać. A mimo to zamierzała spróbować. Uwolnić się od Kurana. Tak jak on przez ostatnie tygodnie próbował wymazać ich z pamięci. Brzydziła się soba, że pozwoliła sobie coś do niego poczuć. Chorowała. Był chorobą, a ona potrzebowała lekarstwa. Spróbowała go od siebie odepchnąć, gdy przyciągnął ją bliżej.
Jesteś z tym sama.
Bardzo szybko zrozumiała, że Kuran nie miał się magicznie zmienić na wieść o swoim dziedzicu. Nie miał być chociaż odrobinę mniej umęczony, chociaż trochę szczęśliwszy. Nie miał widzieć w niej kogoś bardziej wartościowego.
Mogła milczeć.
Mogła kłamać.
Zawsze jednak brakowało jej zdrowego rozsądku. Był sćpany i pewnie pijany. Wyglądał na złego i niestabilnego więc z przyjemnością zdecydowała się go sprowokować. Spojrzała na niego z tym błyskiem w oku: co mi zrobisz?
- Do niego - wypaliła bez zastanowienia odwzajemniając tę pokraczną karykaturę uśmiechu. Niby przypadkiem zerknęła na jego wargi, przygryzając przy tym swoje. Wciąż pamiętała jak słodko ją całował. Jej dłonie uniosły się wędrując po odsłoniętej skórze twardego torsu. Wydawał się mocniejszy; bardziej żylasty. Był kurwa idealny, co wcale niczego nie ułatwiało. Wiedziała, że igrała z ogniem; że nie spodoba mu się to co usłyszy. Chciała żeby cierpiał, żeby się gniewał. Chciała, żeby odpokutował za odstawienie jej w kąt niczym niechcianej starej lalki. Miał już nowe. Oby się nimi udławił. I tym słodkim bliźniakiem też.
- Nic mi się w tobie nie podoba - zaczęła rzucając w niego największym absurdem, w który chyba żadne nie mogło uwierzyć. Sposób w jaki jej ciało na niego reagowało nie był normalny. Nic nie było w tej relacji normalne. - Nigdy nie będziesz wystarczający. Nie chcę cię więcej widzieć, rozumiesz? - kontynuowała tracąc nad sobą panowanie. Nie chcę, żebyś znów mnie zostawiał. Dygotała nie z zimna, a ze złości; ze strachu; z podniecenia. Musiała dać upust tym wszystkim emocjom. Musiała się ich pozbyć. Jej dłonie wciąż wędrowały ku górze i jeśli ich nie powstrzymał, zatrzymały się na jego szyi. Objęły jej obwód zaledwie w jakiejś części. - On by mnie tak nie traktował. Zaopiekowałby się mną - szeptała nerwowo specjalnie go prowokując. Chciała, żeby ją skrzywdził w nadziei, że fizyczny ból zatai ten psychiczny. Dłonie zacisnęły się mocniej, nieprzyjemnie. Dusiła go tak samo jak Koro nią przy ostatnim spotkaniu, bo wspomnienie z dzieciństwa właśnie tym było. Wspomnieniem. Wariowała. Tygodnie zamknięcia wbrew własnej woli; buzujące hormony i rozczarowanie zdrady jedynie wpychały ją w otchłań szaleństwa. Była bez Akizou szalona. Stanęła na palcach przybliżając się do niego w impulsie. Ich usta dzielimy milimetry. Zatrzymała się drżąc od jego ciepłego oddechu, który był w stanie stopić każdy lód, za którym się chowała.
- Zabij mnie - poprosiła nagle luzując zaciskające się do bólu palce na jego szyi. Grymas złości zastąpił smutny uśmiech. Zbierała siły - Albo pozwól mi odejść. Nie wrócę tam, Aki. Nigdy. Jeśli ty tego nie zrobisz - dmuchnęła lekko w jego usta próbując go czymś zająć i wyszarpać się jednym ruchem; ostatkiem sił. Ponownie ruszyć w noc: wybrać ucieczkę. Do niego. Do bezpieczeństwa, którym otaczał ją w dzieciństwie.
- Zrobię to sama.
Drobne dłonie próbowały utrzymać dystans, w znajomy sposób napierając na jego tors, pozbawione choćby cienia siły sprawczej w stosunku do jego przewagi, gdy zechciał ten dystans zmniejszyć. Patrzył na jej idealne, blade ciało, a słowa zakrawające o obojętność docierały do jego świadomości z opóźnieniem. Uniósł na nią wzrok, by dostrzec lekko rozchylone usta, z których zaraz znów splunęła słowami nienawiści w jego stronę.
Mimowolnie uśmiechnął się nikle, na moment, zanim nie oparł czoła o jej czoło. Na tym etapie był bliski tego, by zawlec ją siłą do własnych pokoi, mimo tego, że kolejne wypowiedziane przez niego słowa mogłyby świadczyć o obojętności, której wcale nie czuł, choć przecież powinien.
Były prowokacją, która miała przykryć fakt, że ostatni miesiąc był dla niego torturą.
Do niego
Akizou roześmiał się chłodno na te słowa, tym samym odbierając im część ich mocy sprawczej. Faktycznie był pijany i pod wpływem opium, a coś na dnie jego umysłu zawarczało ze złością, gdy jego własna żona miała czelność znów wywlec na wierzch postać demona.
Demona, który najwyraźniej miał być dużo lepszym człowiekiem niż jej mąż.
Akizou, choć znajdował się na skraju rozjuszenia, wciąż pozostawał na tyle rozsądny, by wiedzieć, że postawiona pod ścianą Retsu będzie się bronić. Że będzie próbowała go zranić na każdy jeden sposób, choćby najbardziej podły. Spodziewał się tego, a jednak złość z każdym kolejnym wyrzutem, każdą kolejną obelgą, mimowolnie wzrastała w jego piersi, kontrastując z wrażeniem, które pozostawiały po sobie drobne dłonie sunące w górę jego ciała, jak i widok jej drżącego z mieszaniny emocji ciała.
Gdy zacisnęła palce na jego szyi, uniósł podbródek, spoglądając na nią z góry swoim ciemnym spojrzeniem. Pozwolił jej odebrać sobie oddech, czując jak powoli tworzący się ucisk w klatce piersiowej tłumił wściekłość rosnącą w piersi na wieść o tym, że był w jej oczach gorszy od pierdolonego demona. Puścił jej kark, gotów pozwolić, by jej palce szybciej straciły siłę, niż jego płuca resztki tlenu, wtedy jednak ona bez ostrzeżenia zmieniła kierunek działania siły swojego walczącego buntowniczo ciała i przysunęła się do niego. Jego dłonie dotknęły jej talii po obu stronach, subtelnie, nie mocniej niż halka, która muskała zmarzniętą skórę, jakby w obawie, że przypadkiem znów zmuszą ją do odwrotu. Męskie usta rozchyliły się lekko, a wszelkie do tej pory odczuwane emocje zamarzły w piersi, dla tego jednego momentu.
Zabij mnie
Słowa uderzyły w niego z siłą znacznie większą, niż jej dotychczasowe próby prowokacji. Mogła to dostrzec w jego oczach.
Była aż tak nieszczęśliwa? Aż tak zdesperowana?
Pozwolił sobie na chwilę nieuwagi, a ona wyrwała się z jego objęć i pognała w noc. Mięśnie, które powinny zerwać się i ruszyć za nią, zastygły, jakby zmieniła je w kamień. Pozwolił by biała halka zniknęła w mroku, choć umysł krzyczał, by ruszyć za nią.
Stał, czując jak chłód nocnego powietrza palił go w piersi. Stał, ledwie dostrzegając kątem oka postać, wychodzącą zza rogu posiadłości. Poruszenie, które jako pierwsze tej ciemnej nocy i u niego zdołało wywołać ukłucie niepokoju w piersi. Uczucie tak cholernie bliskie do strachu, jednocześnie nim nie będące, jak się tylko dało.
- Paniczu - chłodny głos Ayame, służki jego matki, dotarł do niego ze swoim charakterystycznym obojętnym i lekko ochrypłym tonem. - Mam ją przyprowadzić?
Sugestia wywołała dreszcz na jego karku. Gdzieś za ich plecami słychać było ludzkie głosy. Służba, która w końcu postanowiła ich odnaleźć.
Spojrzał w kierunku staruchy, której oczy zdawały się błyszczeć w mroku nocy w podejrzanie nieludzki sposób.
- Nie. - Jego własny głos był spięty. Odległy.
Służąca zrobiła krok w jego kierunku.
- Paniczu Akizou…
- Nie, do cholery! - przerwał jej, zaciskając palce w pięści. - Komu ty, kurwa, służysz?
- Rodowi Kuran - odpowiedziała z chłodnym spokojem, robiąc kolejny krok w jego stronę. - Panna Retsu nosi w swoim łonie dziedzica tego rodu. Jeżeli zechce zrobić mu krzywdę, moim obowiązkiem jest ją powstrzymać. - Ayame zrobiła pauzę. Pozostała część służby była coraz bliżej, a wraz z nią rozlegało się szczekanie psów.
Wzięli ze sobą pieprzone ogary.
Ayame uniosła lekko podbródek.
- Jeżeli natomiast pannie Retsu stanie się krzywda, która sprawi, że nie zdoła ona donosić dziedzica rodu Kuran, moim obowiązkiem jest znalezienie rozwiązania, które umożliwi za wszelką cenę przedłużenie linii rodowej.
Akizou spojrzał na nią ostro, wiedząc doskonale co sugerowała. Jeżeli Retsu zrobi krzywdę dziecku, zmniejszając szanse na ewentualne ponowne zajście w ciąże, Ayame uzna ją za nieodpowiednią żonę. I się jej pozbędzie.
Podszedł do niej i nie zważając na wszelki rozsądek, chwycił staruchę za gardło. Pod palcami było niczym chłodna stal, on jednak nie zwrócił na to uwagi. Nie mogłaby go przecież zabić, skoro był ostatnim męskim potomkiem jej ukochanej Nakaie.
- Jeżeli coś się jej stanie, przysięgam, że pogrzebię wszelkie wielkie plany mojej matki, wraz z jej jeszcze ciepłym ciałem. Rozumiesz to?
Służąca przez moment wpatrywała się w niego, jakby rozważała wszelkie sposoby na obejście tej zuchwałej groźby, w końcu jednak skinęła głową.
Puścił jej szyję akurat w momencie, w którym reszta służby wyszła na dziedziniec. Akizou odwrócił się tyłem do Ayame i obrzucił spojrzeniem grupę mężczyzn z trzema ujadającymi, trzydziestokilowymi ogarami, których wygląd daleki był od przyjaznego.
- Znajdźcie ją - rzucił niechętnie, po czym sam ruszył w stronę stajni. - I przygotujcie mi konia.
Cóż poczuje Retsu, gdy usłyszy ujadanie psów za sobą? Czy strach spłynie po jej brzuchu, rozbudzając w niej ponownie chęć do kurczowego trzymania się swojego słodkiego, nieszczęśliwego życia?
Gdy kilka minut później wsiadał na osiodłanego już konia, czując niebezpieczne rozpieranie w piersi, wiedział doskonale, że musiał odnaleźć ją tej nocy jako pierwszy.
Widziała tę zmianę. Subtelną i nieoczywistą. Jak jej słowa wyryły się w jego pamięci formując możliwe scenariusze. Nie potrafiła jednak odszyfrować czy rzeczywiście go to ruszyło, czy może tylko bardziej go rozzłościła? Poczuła się zwyciężczynią widząc jakąkolwiek reakcję w tym wiecznie zimnym i obojętnym obliczu. Jej serce boleśnie obijało się o żebra z radości, że potrafiła jakoś na niego wpłynąć. Coś w nim obudzić. Odruchowo, nieplanowanie dotknęła miękkimi wargami kącika jego ust. Na pożegnanie. Coś skręciło się w jej żołądku, gdy po raz ostatni rzuciła się do ucieczki w poszukiwaniu wolności. Szczęścia i lepszego życia. Bała się, że już więcej go nie zobaczy.
Nie zatrzymał jej, co tylko dodało siły. Biegła ile tchu w płucach, ile wytrwałości w mięśniach. Zdawała sobie sprawę, że by ją dogonił gdyby tylko spróbował. A jednak nie wyczuła jego obecności, brakowało uczucia towarzyszącego ucieczce przed drapieżnikiem; przed mężem. Potykała się w ciemnym lesie ocierając co jakiś czas o wystające gałęzie i szorstką korę. Krzywiła się za każdym razem, gdy boże stopy natrafiły na coś ostrego. Nie była przyzwyczajona do biegu, do wysiłku i już na pewno do takich warunków. Obydwoje zdawali sobie sprawę, że nie przetrwałaby do rana, gdyby rzeczywiście uciekła.
Mimo to biegła, bo nadzieja umierała ostatnia. Euforia wygranej dodawała jej siły. Miała wrażenie, że świat kręcił się tylko wokół niej. Niczym główna bohaterka dobrej książki mknęła przez nocny las. Przynajmniej tak to sobie w obrażała. W rzeczywistości zwalniała, stawała się coraz bardziej wyczerpana, coraz bardziej zmęczona.
Umrę tu.
Zdała sobie sprawę, o dziwo nie czując ani smutku ani żalu. Z każdą sekundą las wyglądał coraz straszniej. Korony drzew zbliżały się do siebie zasłaniając pochmurne nocne niebo. Gęstniejące pnie wilgotniały. Zbierało się na deszcz. Zatrzymała się w końcu uspokajając oddechy. Zgięła w pół prawie zwracając pustawą zawartość żołądka. Zacisnęła powieki starając się wziąć w garść. I wtedy to usłyszała. Wycie. Z początku dalej, po chwili bliżej. Psy. A może wilki? Adrenalina ponownie ruszyła w jej tętnicach niwelując zmęczenie i zimno, od którego drętwiało jej całe ciało. Jeśli przeżyje czekało ją ostre zapalenie płuc. Od dziecka bywała chorowita. A wiadomym było, że same infekcje często kończyły się tragedią.
Ruszyła dalej torując sobie drogę. Chociaż z początku próbowała trzymać się planu ogrodów, tak bardzo szybko się zgubiła. Każdy zakamarek nocą wyglądał tak samo. Wzbierała w niej panika, a jednak wciąż szła przed siebie.
Uciekała od niego, a jednak myślała tylko o nim. O głębokim orzechowym spojrzeniu, o ciepłych silnych dłoniach. O idealnie zarysowanym ciele i tym cholernie pociągającym, zachrypłym głosie. Wiedzieli się kilka razy (pomijając fakt, że na na papierze widnieli jako małżeństwo), a ona niczym skończona idiotka już się przywiązała. Musiał ją znaleść, zanim zrobi to ktoś inny. Niby przez przypadek łamała jedną czy drugą gałąź; niby nie zauważyła jak materiał halki rozdarł się i zwisł na drzewie. Poszlaki, które nieświadomie zostawiała. Dla niego.
Las się przerzedził, gdy dotarła do wielkiego jeziora rozpościerającego się wzdłuż granicy posiadłości. Jedyna droga na skróty. Widziała wolność. Widziała też rozłąkę.
Proszę uratuj mnie, Aki.
Pomyślała wchodząc umęczonymi stopami na chłodny piasek. Woda podmyła jej nogi aż pisnęła z zimna. Cała dygotała robiąc kolejne kroki w ciemną wodną otchłań. Musiała tylko przedostać się na drugą stronę. Szkoda, że nikt nigdy nie nauczył jej pływać. Widziała jak robią to jej starsi bracia, więc nie mogło być przecież aż tak trudnie. Prawdę?
Pogoń i ucieczka. Cudownie niesprawiedliwy rozkład sił, który tworzył okoliczność drapieżnika i jego ofiary. Adrenalina związana z wysiłkiem fizycznym, podejmowanym przez kogoś do granic cielesnej możliwości, bo od tego zależało jego wątłe życie. Pompująca krew do mięśni siła, opierająca się hierarchii natury aż do ostatniej wątłej chwili, aż do ostatniego, słabego uderzenia serca. I ta krytyczna przewaga, która w końcu miała przynieść triumf, zwycięstwo, kolejny krok w ewolucji, bo każda taka wygrana tworzyła gatunek coraz silniejszym.
Czy tak właśnie czuły się demony?
Tętent końskich kopyt karego ogiera wystukiwał tętno jeźdźca, który go dosiadał. Mimo wszelkich wcześniejszych zapewnień, mimo gróźb i obietnicy, że stał się najgorszym, pozbawionym sumienia tyranem, upragniona satysfakcja umykała Akizou, jakby była czymś odległym, czego nie potrafił się teraz chwycić. Wzbudzona wcześniej ekscytacja nieco zbledła, mieszając się z niecierpliwością potrzeby, aby dotrzeć do uciekającej Retsu przed wszystkimi. I choć adrenalina związana z tym wyzwaniem docierała do jego umysłu niebezpiecznie przyjemną mieszanką, nie potrafił pozbyć się również niepokoju.
Bo być może jednak nie był aż takim potworem, za jakiego uważała go jego własna żona.
Za jakiego sam siebie uważał.
Był wściekły, popędzając konia do pośpiechu, jakże niebezpiecznego w ciemności nocy, w której wystarczył jeden wystający korzeń, by zakończyć to polowanie złamanym karkiem. Mimo wszystko, pochylony nad szyją ogiera, nie oszczędzał go, gnając przez pola w stronę lasu, za którym leżała granica jego posiadłości.
Był wściekły na siebie, że pozwolił, aby cały dzisiejszy wieczór potoczył się w tak niefortunny sposób. Że nie zdołał zatrzymać Retsu, zanim uciekła w noc, pozwalając by z dziecinną łatwością wytraciła go z równowagi, wciąż pamiętając palące wrażenie, które pozostawiła na jego ustach swoim pożegnaniem.
Był wściekły na Ayame, za jej bezwzględną lojalność dla umierającej rodziny, nawet jeżeli oznaczało to działanie przeciwko jej jedynemu, żyjącemu członkowi.
Był wściekły na służbę, z oczywistych powodów mając ochotę powiesić ich wszystkich i rzucić ciała ogarom w ramach późnej kolacji. Bo mimo jego gróźb i świadomości istotności zdrowia jego żony i zdrowia tego, co rosło w jej brzuchu, popełnili durny, pieprzony błąd.
Błąd, który mógł jego samego kosztować wszystko.
Zwolnił dopiero, gdy ogier wpadł między drzewa lasu, zmuszony do omijania gęsto rosnących drzew. Poszycie uginało się pod szeroką piersią zwierzęcia i jego wysoko zadzieranymi kopytami, które uderzając w ziemię, wprawiały ją w lekkie drżenie.
Ujadające ogary pozostały w tyle, podobnie jak reszta służby, Akizou natomiast zagłębiał się w doskonale znany sobie las, przeczesując jego powierzchnię dużo sprawniej niż ktokolwiek inny.
Znał to uczucie, gdy wysokie drzewa zdawały się być jedynym schronieniem przed tym, co czekało w jaśniejącej za plecami posiadłości. To, które towarzyszyło ciszy, zapadającej w duszy, gdy gęsta roślinność w końcu odcinała widok na oświetlone drogimi lampionami ściany więzienia, otaczając uciekiniera dzikością przyrody.
Swego czasu spędził tutaj wiele nocy, uciekając od terenów szkoły dla samurajów by choć przez chwilę poczuć namiastkę wolności.
Wolności, której tej nocy przerażona Retsu paradoksalnie, mimo desperackiej ucieczki, mogła nie być w stanie dosięgnąć.
Dostrzegł po drodze połamane gałęzie, a kawałek halki zaczepiony o drzewo, został przez niego zerwany i odrzucony kilkadziesiąt metrów dalej, by zmylić pościg psów. On sam skierował konia w odpowiednim kierunku, czyli w stronę jeziora.
Wpadł na piaszczystą plażę, zatrzymując czarnego, jak otaczającą ich noc ogiera momentalnie w miejscu, a ziemia spod jego kopyt wzbiła się na moment w powietrze. Zwierzę niespokojnie zaryło przednią nogą, podczas gdy Akizou przeciągnął wzrokiem po gładkiej powierzchni plaży przed sobą, na której ślady drobnych, bosych stóp ciągnęły się w stronę jeziora.
Czując, jak krew odpływa mu z twarzy, zeskoczył z konia i pobiegł w stronę wody, której gładka tafla zmywała się z mrokiem nocy, nie ukazując drugiego brzegu, ani też najmniejszego śladu Retsu w promieniu widoczności.
Akizou podjął decyzję w przeciągu ułamku sekundy, wcześniej ostatkiem rozsądku jedynie ściągając z siebie górną część ubrania, porzucając ją na piasku. Zaraz potem wszedł do lodowatej wody, ignorując tysiące igieł, które wbijały się w jego skórę, głuchy na wszelkie protesty własnego ciała.
- Retsu! - krzyknął, pozwalając by głos poniósł się po gładkiej tafli, nie mogąc jednocześnie powstrzymać napięcia, które przedarło się przez jego ostry ton. Nie zwalniając ani na chwilę, wszedł do wody po samą nagą pierś, aż ciemny ogier i plaża za jego plecami nie zniknęły w gęstej ciemności, a on nie dotarł do miejsca, w którym kończył się grunt pod jego stopami.
Czy dostrzegł Retsu gdzieś na powierzchni, czy może jedynie ślad jej białej halki, niknący pod wodą, ciemną, niczym sama otchłań?
Ślizgała się na mokrej ziemi, a jednak wciąż parła dalej. Z każdym kolejnym miniętym drzewem las wydawał się zagęszczać, a ją dopadały wątpliwości. Nie mogła już jednak zawrócić. Uciekła w imię czego? Wolności? Była idiotką, bo wiedziała, że nie poradziłaby sobie na zewnątrz w pojedynkę. Umarłaby z zimna lub głodu. „Do niego”? Czysta głupota. Powiedziała tak Akizou, żeby go zranić. Wiedziała, że Koro wcale na nią nie czekał.
Dopadając do jeziora nie myślała za wiele. Wbiegła do wody, a każdy krok w ciemną otchłań paraliżował kończyny z zimna. Piszczała cicho, zbyt wycieńczona na jakiekolwiek inne reakcje. Woda zakryła kolana, a potem szczupłe biodra. Oddech w końcu się normował, jednak płuca wciąż okrutnie paliły. Obolałe bose stopy przyjemnie zanurzały się w zalegającym na dnie piasku. Przestała się trząść nie czując już nawet zimna, chociaż skostniałe ciało i suchy kaszel przypominały, że wczesnowiosenne noce bywały zdradliwe. I wtedy usłyszała jakiś hałas za sobą. Nie odwróciła się zbyt przerażona, żeby zobaczyć kto dotarł do niej pierwszy. Zaczęła prędko przedzierać się przez spokojną taflę wody.
Dam radę.
Zdecydowała odpychając się po raz ostatni od dna i próbując utrzymać głowę na powierzchni. Biała halka rozpostarła się wokół wzmagając odrobinę ciężar, plątając kończyny. Machała rękami i kopała nogami starając się jakoś ruszyć w przód. Woda co jakiś czas zalewała jej usta i nos. Zaczęła się krztusić.
Jednak nie dam rady.
Pływanie okazało się umiejętnością, którą trzeba było się najpierw nauczyć. Woda wyniosła ją kawałek dalej i już nie była w stanie dotknąć dna. Bolało ją całe ciało. Brakowało sił na kolejny wysiłek. Odechciało jej się walczyć. Z czystym sumieniem mogłaby odejść wiedząc, że zrobiła wszystko, żeby nie wrócić z powrotem do oprawcy, do jego posiadłości, do uwięzienia.
I wtedy usłyszała jego głos.
Przyszedł po nią.
Zalała ją mikstura strachu, paniki, ulgi i tęsknoty.
Spróbowała wyciągnąć dłonie, odepchnąć się po raz ostatni. Wykrzyknęła coś niezrozumiałego, gdy woda ponownie uniosła, to zasłoniła jej drobną sylwetkę. Sekundy ciągnęły się niewyobrażalnie, gdy w końcu poczuła silne dłonie wyciągające ją z otchłani własnej śmierci.
Odruchowo przywarła do niego całym ciałem oplatając jego umięśniony i bardzo nagi tors rękami, a biodra nogami. Wydawał jej się tak żywy, tak ciepły, chociaż pewnie sam cierpiał z otaczającego ich lodu. Zakaszlała próbując pozbyć się wody z płuc. Zacisnęła z całej siły powieki zbyt zlękniona, żeby nawet na niego spojrzeć. Wcisnęła nos we wgłębienie pod jego obojczykiem chłonąc ten znajomy zapach.
- Nie zostawiaj mnie - zaszlochała wbrew wszystkim kłębiącym się w niej emocjom. Chciała go odepchnąć tak samo mocno, jak już nigdy nie puszczać. Był jej własnym diabłem. Chaosem myśli, bólem serca i końcem ciała. Został stworzony po to, żeby zniszczyć jej życie, które paradoksalnie i tak należało tylko do niego.
Ciemne włosy zlały się z mrokiem otoczenia, więc pierwsze, co dostrzegł, to biała halka rozlana naokoło równie bladego ciała, kopiącego na boki, by spróbować utrzymać się na powierzchni. Bezowocnie. Dopiero sekundę później, gdy Retsu szarpnęła się, łapiąc w płuca haust wody zamiast oddechu, błysnęła mu jej jasna twarz i duże oczy, rozszerzone w przerażeniu.
Dopadł do niej, chwytając ciało w ramiona i przyciągając blisko siebie. Była niczym kawał lodu, jeszcze chłodniejsza od wody, która ich otaczała. Skostniałe ramiona objęły jego szyję, a on czując mieszaninę ulgi i niepokoju, podpłynął w stronę brzegu, by móc wyciągnąć Retsu z wody i w końcu wyjść z nią na brzeg.
Nie zostawiaj mnie
Kuran przełknął mroźną gulę w gardle i pochylił się nad nią, podczas gdy jego nogi wyciągały ich z mroźnej, nieprzeniknionej toni jeziora.
- Nie zostawię cię - odpowiedział twardo, zachrypniętym głosem, a gdy mówił, jego wargi dotykały jej czoła.
Trzymał ją w ramionach, blisko siebie, idąc w stronę pozostawionego na plaży konia, który zarzucił łbem na ich widok, strzygąc uszami w stronę, z której dobiegało coraz wyraźniejsze ujadanie psów. Ociekali wodą, obficie mocząc pasek pod stopami, a nocne powietrze wychładzało dodatkowo ich ciała, co Akizou próbował zniwelować, osłaniając jej własne swoim, na tyle, na ile było to możliwe.
Gdy dotarł do ogiera, opadł na kolana w piasek, sadzając sobie Retsu na udach, by móc oderwać od niej jedną rękę i bez jakiegokolwiek zawahania po prostu ściągnąć z jej ciała przylepiony do skóry, mokry materiał halki.
Możliwe, że chciała protestować, nie posiadała w sobie jednak nawet namiastki siły potrzebnej do tego, by go faktycznie powstrzymać. Odrzucił mokry materiał na bok, a ją, nagą, owinął tym, co przed wejściem do wody zdążył z siebie ściągnąć. Był to górny element odświętnego stroju, który zdołał opleść jej drobne ciało z nadwyżką, nie brudząc przy tym piaskiem nawet jej dużego palca u stopy, który spod niego wystawał.
Akizou wstał z własną żoną na rękach i z jedną wolną ręką dosiadł karego ogiera, siadając w siodle tak, by Retsu mieć przed sobą, w ramionach, wciąż bokiem wtuloną w nagi tors.
Chwycił wodze w jedną dłoń i ruszył w las, szybko oddalając się od ujadających psów i idącego za nimi pościgu.
Nie przyznałby tego na głos, gdy jednak galopowali przez ciemny las, jego oczy wypatrywały śladów starszej służącej, która w tym momencie była jedynym, co faktycznie mogłoby ich powstrzymać. Ayame jednak nie pojawiła się nigdzie, a kary ogier dowiózł ich pod same drzwi posesji.
Akizou przerzucił nogę ponad końską szyją i zsunął się z siodła, nie sprawdzając nawet, czy Retsu zawinięta w jego ubranie, obejmowana i niesiona przez jego jedno ramię, wciąż była przytomna.
Zostawiając konia zaskoczonej służbie, która od razu, pokorna, skłoniła swoje głowy na jego widok, wszedł do środka.
Sala, w której jeszcze godzinę temu świętowała cała rzesza ludzi, teraz opustoszała. Pozostało napoczęte jedzenie, niedokończone w kielichach trunki i niedopalone fajki. Krzątało się tam jedynie kilka kobiet, które na widok swojego pana, szybko zgięły się w pół.
Akizou ominął to wszystko, ignorując nieśmiałe pytania, ubrany tylko do połowy, wciąż ociekający wodą, ze śmiertelnie poważnym obliczem i Retsu na rękach, kierując się w stronę swoich pokoi.
- Przygotuj gorącą wodę - rzucił tylko w stronę Hanae, nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Uśmiechnęła się sama do siebie, a nawet tak podstawowy ruch sprawiał jej ból. Wychłodzone do niebiezpiecznej temperatury ciało przestało już go odczuwać, a jedyne co jej pozostało to otępienie i ból wyziębionych kończyn. Pokiwała ledwie zauważalnie głową. Nie zostawi jej. Przynajmniej nie teraz, może nie dzisiejszej nocy. Było to słabe zapewnienie; możliwe, że tylko puste słowa. A jednak wystarczyły. Każdy ruch wydawał się machinalny, gdy jej ciało działało w spójności z jego poczynaniami. Usadzona na męskich udach spojrzała na niego przelotnie, grzecznie unosząc skostniałe ręce nad głowę. Skrzywiła się, kiedy odkleił przemoczoną halkę od bladego ciała. Nie było miejsca na wstyd. Przypominali medyka i jego pacjenta. Każdy znał swoje miejsce, każdy wiedział co robić. Przestała się zastanawiać zwyczajnie polegając na jego poleceniach. Może już zawsze powinna tak robić? Było to zdecydowanie łatwiejsze niż ciągłe stawianie oporu. Z drugiej strony to złość Akizou dawała jej najwięcej satysfakcji.
Czy był rozczarowany? Jej chudym ciałem, które straciło ostatnimi czasy kilka potrzebnych kilogramów. Nie miało to jednak znaczenia. Owinięta i bezpieczna ponownie zatopiła się w jego ramionach. Przy własnym oprawcy czuła się najbezpieczniej. Oparła głowę o nagi tors nucąc jakąś melodię pod nosem. W rytm uderzeń kopyt o twardą ziemię. O czym myślał? Była ciekawa. Piosenka co chwilę urywała się od szczękania jej zębów. Było kurewsko zimno.
Przemieszczając się przez posiadłość zerknęła na niedopałki, rozlane wino i sprzątane rzygi na drewnianej podłodze. Nie unosiła jednak wzroku na służbę z zażenowania. Wstyd rozlał się karmazynem na policzkach. Czuła się winna. Jak by zrobiła coś złego, a Akizou musiał naprawiać jej głupie błędy. Jak by wcale wszystko nie potoczyło się w tak beznadziejnym kierunku przez j e g o samolubne wybory. Ratował ją zabierając przy tym kolejne cząstki godności.
Nim się obejrzała przemknęli w oddalone od zgiełku pokoje pana domu. Ciche i chłodne, jak on sam. Była tutaj tylko raz i jedyne co pamiętała to demonie tęczówki Koro i tą jebaną komodę. Dobrze, że Akizou nie wiedział. Wchodząc do zaparowanej łaźni uderzyła ją przestronność tego miejsca. Pomieściłaby co najmniej kilkoro osób. Jak często przyprowadzał tutaj kochanki? W pojedynkę czy w grupie? Złapała się na tym, że gdy w końcu (wymuszenie) zaprosił ją do swoich pokoi nie potrafiła przestać oceniać z kim się w nich zabawiał.
Wniesiona do wody stęknęła cicho. Różnica temperatur sprawiała jej ból, ale przynosiła też ukojenie. Skostniałe kończyny spięły się jeszcze bardziej, w końcu delikatnie rozluźniając. Ciało pokryło się gęsią skórką nabierając jasnoróżowego odcieniu pod wpływem ciepła. Zęby w końcu przestały szczęką. Odetchnęła z ulgą patrząc wszędzie byle nie na męża. Jeśli ją puścił usiadła na jednym ze schodków starając się zachować jakiś pozorny dystans. Jeśli nie - wciąż tkwiła w jego ramionach uporczywie ignorując jego bliskość budzącą zmęczone ciało do życia. Nie miała siły się sprzeciw stawiać. Obolałe od nieludzkiego wysiłku mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Przypominała wyplutego flaka lub truskawkowy rozgotowany kisiel.
- Gniewasz się?
Ztx2 cdn Pokoje Akizou
Nie możesz odpowiadać w tematach