Tym razem jednak Kuran odwrócił wzrok o sekundę za szybko. Może to kwestia zmęczenia, czy też ledwo opuszczającego jego ciało i umysł rozdrażnienia, które odpływało powoli, z każdą kolejną sekundą działania opium.
Nie zauważył, a to oznaczało, że nie zdążył ugasić zapałki, która nieuchronnie spadała wprost w ogromną plamę łatwopalnego oleju.
Odwracał właśnie swoje spojrzenie od Teściowej, której zastrzelenie jednoznacznie sugerował i to nie bez uśmiechu w kąciku ust, gdy jego orzechowe tęczówki spoczęły znów na Ryōyū - wtedy zrozumiał. Choć może z początku nie do końca wiedział cóż mogło być powodem tej złości, Matsudaira szybko go uświadomił.
Akizou powstrzymał w sobie chęć cofnięcia się o krok, a gdy przyjaciel zamachnął się i wytrącił mu szklankę z rąk, rozłożył je na boki w geście Co do kurwy?!
Czy każde spotkanie z tym człowiekiem musiało wiązać się z marnotrawieniem alkoholu?
- Zawsze to samo, Ryōyū?! - spytał, nie mogąc ukryć rozdrażnienia, ignorując tych gości, którzy znajdowali się najbliżej nich i zerkali z zaskoczeniem na rozbite naczynie. Ściszył głos na tyle, żeby nie niósł się za daleko. - Naprawdę miało być to aż tak kurewsko istotne wydarzenie dla ciebie? Jakaś ambitna misja sięgająca skrytych głęboko pragnień dotyczących obrzucania ludzi gównem?
Nie żeby w momencie, gdy pomysł ten narodził się między nimi, sam był nim potencjalnie podekscytowany.
A jednak było to jego wesele, czego tak naprawdę Matsudaira się spodziewał? Całkowitego, bezmyślnego sabotażu? Wydarzenie to, choć w gruncie rzeczy będące parodią swojego odświętnego znaczenia, wciąż miało dać mu środki, których potrzebował. Miało dać mu kontrolę.
A Retsu? Ona miała być do tego wszystkiego bardzo przyjemnym dodatkiem, którego przeznaczenie, od czasu ostatniego spotkania z przyjacielem, zmieniło się dość znacząco. I zdecydowanie nie zawierało w sobie upokarzania jej przez kogokolwiek, poza może nim samym.
- Zrozum, że w przeciwieństwie do ciebie, nie mam całkowicie w dupie swojej reputacji - dorzucił jeszcze ze złością, zapewne tylko dolewając oliwy do ognia i to jeszcze zanim Ryōyū zwrócił się do demona.
Wtedy złość Akizou zmieniła się w niedowierzanie.
- Ty tak na serio?!
Wystarczyło jedno spojrzenie na Ichitarō, aby zrozumieć, że mimo zmęczenia wymalowanego na twarzy węża, on traktował to śmiertelnie poważnie.
Kuran wypuścił powietrze, tłumiąc w sobie i tak nieosiągalną w tym towarzystwie chęć rzucenia się na przyjaciela, niczym podkurwiony dzieciak podczas zabawy na podwórku, po czym bez protestów pozwolił się chwycić demonowi za ramię. Miał do czynienia z tymi stworzeniami wystarczająco często, aby być świadomym, że jakikolwiek opór po prostu nie miał sensu.
- Przynajmniej skróciłbyś moje cierpienia - mruknął w odpowiedzi na groźbę pożarcia. Ruszył za Ryōyū, tak żeby białowłosy nie musiał wysilać choćby jednego mięśnia, dzięki czemu wyglądali, jak trzech kumpli wychodzących na fajkę, czym nie wzbudzili choćby najmniejszych wątpliwości wśród gości. Akizou posłał też po drodze znaczące spojrzenie w kierunku służby, aby nikt przypadkiem nie wtrącał się w bieg wydarzeń. Ostatnie czego w tej chwili potrzebował to rzeź własnych ludzi, na własnym podwórku, podczas własnego wesela.
Wyszli na chłodne powietrze i szli tak, aż nie dotarli do względnie odosobnionego miejsca, a Kuran nie oparł się tyłem o pień, spoglądając na Ryōyū - nie bez złości.
Nie podejrzewał, żeby Matsudaira planował zrobić mu poważną krzywdę. Kuran wkurwiał go wiele razy i wiele razy nie został przezeń zajebany za dużo gorsze rzeczy… albo tylko tak mu się wydawało. Mimo wszystko żałował, że pozostawił swoją fajkę z opium w pomieszczeniu gospodarczym.
- Nie widzisz, że to pokaz siły? - rzucił do demona z niewesołym rozbawieniem w głosie, a potem zwrócił się do sternika. - Czy to jest w końcu ten moment, w którym każesz mi sobie zrobić loda, czy coś?
the devils have gone crazy.
Pompatyczny dupek, który jakimś całkowicie niesprawiedliwym zrządzeniem losu wygrywał z rozsądkiem przy pomocy podwładnego mu demona.
Los naprawdę kpił sobie z Akizou w ostatnim czasie.
- A więc jestem skazany na cierpienia tak czy siak - odpowiedział beznamiętnie, zupełnie już porzucając rozstrzyganie tematu z czyjej ręki tortury były bardziej znośne. Zerknął jedynie kątem oka na Ichitarō, jakby chciał podpytać o kwestię wspomnianego jadu, nie zdążył jednak, ponieważ dotarli na miejsce, a Ryōyū odwrócił się w ich stronę.
Nie bądź obrzydliwy
Prychnął.
- Odezwał się ten, który się obraził za niemożność zabawy gównem - odpalił nie mogąc się powstrzymać.
I tak najwyraźniej miał tej nocy oberwać od przyjaciela, równie dobrze mógł dopilnować, aby FAKTYCZNIE na to zasłużyć.
W następnej chwili Ichitarō podszedł do niego i założył mu pętlę na kostki, żeby bezpardonowo móc go powiesić do góry nogami na gałęzi drzewa.
Wszelkie proby zachowania swojej szlacheckiej, dumnej postawy legły w obecnej sytuacji w gruzach. Nie było możliwości, aby Kuran powstrzymał demona w jakikolwiek sposób, szybko więc świat zawirował przed jego oczami, gdy cały odwrócił się o sto osiemdziesiąt stopni, wprawiony w delikatny ruch wahadłowy.
- MATSUDAIRA TY CHUJU! - wyrwało się z jego gardła gdzieś w międzyczasie tego wszystkiego, gdy szlachcic szarpnął się tylko po to, aby zrozumieć, że znalazł się w pułapce bez wyjścia. Szybko odnalazł przyjaciela wzrokiem i zogniskował na nim swoje wściekłe spojrzenie, czerwony na twarzy zarówno ze złości, jak i z powodu krwi spływającej do jego głowy zgodnie z grawitacją.
- Zajebie Cię za to. Lepiej mnie zabij dzisiaj, bo przysięgam, że jak stąd zejdę to urwę ci jaja.
Ciężko było powiedzieć czy groźby miały jakiekolwiek pokrycie, jednak bezsprzecznie świadczyły o tym, że Kuran został doprowadzony daleko poza skraj swojej cierpliwości. Następne słowa Ryōyū sprawiły, że Aki wykrzywił twarz w grymasie.
- Czy ty siebie słyszysz? Naprawdę wszystko to...? - Tutaj zamachnął się nieco zbyt gwałtownie ręką, która miała zobrazować tę pieprzoną komedię, w której się znaleźli, a w efekcie wprawiła tylko jego ciało w mocniejsze huśtanie. - PRZEZ JEDNĄ DUPĘ?
I wtedy też oberwał pierwszym kamieniem. Szarpnął się w powietrzu, jakby próbował znaleźć coś, cokolwiek czym mógłby mu oddać, nic takiego jednak oczywiście nie znalazło się w jego zasięgu. A skoro oplucie nie wchodziło w grę, mógł poczuć jedynie jak złość przeistacza się w słowa.
-Jesteś aż tak zazdrosny, Ryōyū? AKURAT KURWA DZISIAJ?! Czy się zakochałem? Oczywiście, że do chuja nie, ale TEN JEDEN RAZ, Matsudaira, chodzi o coś więcej, niż żeby tylko zaruchać. I akurat TEN JEDEN RAZ Tobie nagle to przeszkadza?!
Przez moment zakręciło mu się mocniej w głowie, więc musiał wziąć głębszy oddech, który nieco przywrócił mu trzeźwości umysłu, choć tętnienie w uszach wciąż pulsowało złością.
- Nie bądź dzieckiem - odpowiedział mu już bez podnoszenia głosu, ignorując kolejny kamień, który odbił się od jego torsu. - Co jest aż tak ważnego w tym prezencie, że Retsu musi go otworzyć? Zdechły kot? Na tym aż tak ci zależy? Żeby przestraszyć jedną, beznadziejnie niewinną szlachciankę?
Gdy zaraz przyjaciel zwrócił się do demona, Akizou przez moment z niepokojem ale również zaintrygowaniem obserwował, jak jasnowłosy nacina skórę upuszczając nieco krwi. Nie mógł nic poradzić na to, że fascynowały go umiejętności osobników jego pokroju, więc przyglądał się, mimo utrudnionej perspektywy, jak ze szkarłatu wyrasta ogromny wąż. Dopiero gdy ślepia gada skierowane zostały w jego kierunku, poczuł ukłucie strachu. Dogłębne poczucie, że miał do czynienia z czymś, wobec czego pozostawał całkowicie bezsilny.
Byłby idiotą, gdyby udawał, że jest inaczej.
- Ładny - bąknął przez nieco zaciśnięte gardło, rozumiejąc teraz dokładnie co Ichitarō miał na myśli wcześniej. - Domyślam się też, że jadowity.
Odchrząknął, w obliczu stworzenia zupełnie tracąc ochotę na zbyt ekspresyjne wyładowywanie swojego gniewu.
- Masz już czego chcesz, Ryōyū? Czy czekasz aż się zesram w gacie ze strachu? Ostrzegam cię tylko, że może to być trudne, biorąc pod uwagę pozycję, w jakiej się znajduję.
Spojrzał na Matsudairę, po raz kolejny próbując dotrzeć do ostatnich, marnych pokładów rozsądku przyjaciela.
the devils have gone crazy.
Różnych ludzi przez te lata już pożarłem
Pewnie powinien przywyknąć do tego typu deklaracji (sam miał co najmniej kilka
Nie tak miała przebiegać dzisiejsza noc.
Miał mieć wszystko pod jebaną kontrolą, zamiast tego jednak, zanim zdołał jakkolwiek rzeczowo jeszcze podejść do omawianego tematu rzucania w pannę młodą gównem, zdarzenia potoczyły się błyskawicznie prowadząc do sytuacji, w której zawisł głową w dół, powieszony za kostki na własnym pierdolonym drzewie.
Oczekiwałbym honorowego rewanżu
W geście całkowicie nieprzystającym szlachcicowi, do którego Akizou z pewnością by się nie posunął, gdyby nie został doprowadzony do skraju złości, splunął w stronę Ryōyū, choć ślina nie zdołała nawet dolecieć do jego butów.
- Honorowo zawiśniesz za nie na tym samym jebanym drzewie. Brzmi fair?
Zaraz potem pierwszy z kamieni uderzył w jego ciało, a on wybuchł w sposób, z którego z pewnością nie byłoby dumny, gdyby przyszło mu oglądać samego siebie z boku.
Robię dla ciebie, rudy zasrańcu
Niemalże się zapowietrzył słysząc te słowa i w ostatecznie beznadziejnym odruchu wyciągając ręce do ziemi, jakby próbował sięgnąć po cokolwiek, czym będzie w stanie rzucić w Sternika.
- Stary, nie wiedziałem, poczekaj aż zejdę stąd i ci należycie podziękuje za coś, o co NIKT CIĘ KURWA CYMBALE NIE PROSIŁ! Chcesz koniecznie komuś coś udowodnić to KUP SE JEBANEGO PSA I JEGO WYCHOWAJ! Odpierdol się z łaski swojej od mojej żony i pozwól, że to ja dopilnuję, aby nie miała nic do powiedzenia.
Oddychał ciężko, rozszalałe ze złości tętno pulsowało boleśnie w jego skroniach i chyba tylko upór utrzymywał zawartość jego żołądka na miejscu, gdy wielki wąż wyrósł tuż przed nim, wbijając swoje ślepia w atrakcyjny z pewnością posiłek, tak elegancko wyeksponowany na drzewie.
- Imponujące - odpowiedział jedynie, a jego czerwona twarz zrobiła się jakimś cudem nieco bledsza, gdy Ichitarō opisywał swoje jadowite możliwości. I choć mógłby wspomnieć, że Ryōyū również miał szlachecką krew i w złośliwy sposób podkreślić, że zdaje sobie sprawę iż całkowicie nic na to nie wskazywało… nie był w stanie. Igranie z demonami nie było zbyt rozsądne, szczególnie w jego obecnej pozycji.
Ostrze zabłysło w świetle księżyca, sprawiając, że przez ułamek sekundy Akizou szczerze zwątpił, czy aby na pewno dożyje poranka. Wtedy jednak Ryōyū kilkoma szybkimi ruchami przeciął linę, a Kuran, chcąc nie chcąc, poleciał prosto na pysk, ratując się jedynie w ostatniej chwili rękoma przed dosłownym wgryzieniem się zębami w piach.
Gdy tylko odpowiednio umiejscowiony punkt odniesienia wyrównał ośrodek równowagi, szlachcic zerwał się na nogi i choć bardzo, ale to BARDZO chciał rzucić się na Ryōyū (co przyjaciel mógł dostrzec jego oczach pełnych chęci mordu), cofnął się o dwa kroki od potężnego węża i wyprostował lekko. Z tej perspektywy gad wcale nie wyglądał przyjaźniej.
Rzucił spojrzenie na przyjaciela.
- Pierdolony klaun - odparł chłodno, otrzepując ze złością swoje odświętne ubranie z piasku i brudu, powstrzymując w ten sposób własne dłonie przed zrobieniem czegoś głupiego, co mogłoby kosztować go utratę głowy. - Mam nadzieję, że jesteś z siebie zadowolony?
Jeżeli Ryōyū oczekiwał, że nadejdzie taki moment, w którym będą mogli się razem pośmiać z całego zajścia, musiał uzbroić się w spore zapasy jebanej cierpliwości.
the devils have gone crazy.
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|