Shikemichi
Okoliczna dzielnica została założona dla kupców w czasie, gdy zamek Nagoya został zbudowany jako siedziba lordów Owari w 1610 roku. Kupcy, którzy tu mieszkają, pracują w swoich domach machiya, handlują ryżem, miso, sake, solą, węglem drzewnym i drewnem.
Na północnym końcu ulicy znajduje się drewniany Most Gojō, ulokowany nad rzeką Hori.
wikipedia.org
Choć jego ojciec nigdy tego nie robił, Ryu bardzo często opuszczał posiadłość swojego klanu, nie zabierając ze sobą obstawy w postaci najemników będących na usługach rodu. Zapewne tego nie robił, ponieważ uważał takie działanie za nieodpowiedzialne.
Był wyjątkowo uzdolnionym szermierzem, więc nic nie wskazywałoby na strach przed zbójami chcącymi go zaatakować. Mimo wszystko jego ostrożność nie uchroniła go przed śmiercią, która nadeszła w możliwie najmniej spotykanym momencie. Ryu w odróżnieniu od niego zapewne postępował mniej rozważnie, aczkolwiek nie mógł on być stuprocentową kalką swojego ojca.
Przemierzając uliczki dzielnicy kupieckiej, zaglądał na stragany poszczególnych osób, zawsze zachowując wszelkie uprzejmości. W Nagoi był on uznawany przez mieszkańców za młodzieńca wyjątkowo kulturalnego. Pomimo tragedii, jaka go spotkała, nie chował głowy w piasek i już po kilku tygodniach wyszedł na drogę dzielnicy kupieckiej, załatwiać interesy w taki sam sposób jak robił to do tej pory jego ojciec.
Młodzieniec zawsze wyglądał na pogodnego i uśmiechniętego, kłaniał się ludziom z niższych sfer i nie wywyższał się nad nimi. Nie można było jednak odmówić mu bycia konkretnym, gdyż pomimo wszelkich kurtuazji i życzliwości zawsze przekazywał wiadomość w sposób rzeczowy.
Opuszczając budynek, będący sklepem z węglem drzewnym, pożegnał sprzedawcę, zapewniając go o tym, że wszystkie dotychczasowe ustalenia pozostają niezmienne. Był on ubrany w kamishimo składające się z czarnego kimono oraz szarego kami. Opuszczając drewniany gmach, postawił swoją prawą nogę ubraną w skarpety tabi oraz sandały waraji na gruntowej drodze.
Stawiając kolejne kroki, nałożył na głowę słomiany kapelusz. Zatrzymał się na chwilę i westchnął niezauważalnie, wypuszczając nadmiar zebranego w płuca powietrza nozdrzami. Swój wzrok utkwił w rozciągającym się za drewnianymi przybytkami horyzontem. Zajmując się rodzinnymi sprawami, nie potrafił nie myśleć o ojcu, który, choć bywał szorstki, okazywał mu rodzicielską miłość.
Krajobraz Nagoi zawsze go uspokajał. Jego źrenice podążały za zmarzniętymi od zimy niemalże łysymi koronami drzew, obserwując je, pomyślał, że chyba na dzisiaj już wystarczy obowiązków i pora wracać do posiadłości. Zmrużył oczy, gdy jego spojrzenie utkwiło w ognistej kuli zawieszonej na środku nieba.
Aktualne wydarzenia w Japonii odsunęły ich od powrotu do Kioto - w tym momencie było to miasto przejęte całkowicie przez demony, a co za tym idzie nienadające się do życia dla takich jak oni. Niestety, Kama w ciągu miesięcy życia na zachodzie kraju zebrał tam jakiś majątek. Nie chcąc go tracić postanowił, że wynajmie tragarza, który za odpowiednią opłatę przewiezie cały jego dobytek do nowej lokacji. Pech jednak chciał, że ów tragarz nie był w stanie przewieźć dobytku bezpośrednio do Edo. Po dłuższych konsultacjach uzgodnili więc, że spotkają się w Najoi, skąd Kama osobiście odbierze swoje rzeczy i sam uda się z nimi do nowego mieszkania.
Miejscowość jak zwykle tętniła tym pozytywnym nastawieniem do życia. Zdawałoby się, że wydarzenia tamtej nocy w żaden sposób nie wpłnęły na empatyczne zachowanie mieszkańców. Ba! Można rzecz, że ludzie Ci stali się jeszcze bardziej otwarci dla tych, którzy odwiedzali ich z innych mieścin.
Kama szedł spokojnie, mijając osoby jedną za drugą. Względnie skupienie na własnej osobie szybko zniknęło, kiedy Kama spotkał się z ludzką ścianą, którą później okazał się być jeszcze nieznany mu Ryu. Uderzenie było na tyle silne, że mężczyzna powinien kolokwialnie mówiąc paść na dupę.
Widzący swój błąd Kama ściągnął kaptur i spojrzał na człowieka, który teraz swój wzrok miał kilkadziesiąt centymetrów niżej: - Wybacz, zagapiłem się. - Rzekł, wyciągając rękę w stronę nieznajomego.
Sesja wciąż może być kontynuowana w dziale z retrospekcjami, który znaleźć można tutaj.
'Regeneracja demonów' :
'Regeneracja demonów' :
z/t
Rintarou siedział na balkonie, jednego z przydrożnych barów. Ułożony na najmiększych poduszkach podpierał rękę na balustradzie. Przyglądając się z góry tętniącemu życiu na ulicach Nagoji, przywdział na usta tajemniczy uśmiech; oczy zmrużyły się lekko, a srebro tęczówek okryły ciemne rzęsy.
— Nie dokończył panicz, co było później — odezwał się głos po jego prawej stronie, na który chłopak instynktownie wybudził się z rozmyślań. Spoglądnął na siedzącą tuż przy nim młodą pannę. Dobrze ubraną, z przepiękną związaną fryzurą i hipnotyzującym spojrzeniem, które wpatrywało się w niego w niepewności i napięciu. Błysk skrytych ekscytacji ludzkich dusz nigdy nie przestawał go fascynować.
— Później? — uśmiechnął się, przekrzywiając głowę i podpierając policzek na chłodnej dłoni.
— Później. Po tym, jak zabił panicz demona, który rzucił się na przejeżdżający przez las powóz handlarza ryb — przypomniała mu z przejęciem.
Rintarou zamrugał krótko skonsternowany, orientując się w porę, że przecież upiększył nieco historię sprzed miesięcy.
— Ahhh, tak... — podrapał się palcem po policzku, wywijając się zwinnie z chwilowego zakłopotania i nabierając wcześniejszej pewności. Jego tęczówki na powrót stały się stanowcze i przekonujące. — Później — zaczął zachęcającym do słuchania tonem. — Nawiązałem przymierze z pewnym mężczyzna. Ale jak się okazało mam pecha do ludzkich znajomości. Mimo iż był dupkiem i skończonym gburem, wyciągnąłem do niego pomocna dłoń, a ten okazał się diabłem w ludzkiej skórze. I wiecie co?
Potoczył spojrzeniem po wszystkich kobietach siedzących na balkonie, które zasłuchiwały się w tę historię.
— Co takiego?
— Na tym świecie zepsutym na wskroś istnieją dwa typy ludzi. Dwie tak samo złe. Pierwsi z nich godzą się na swój marny los, a drudzy próbują dostać się po ich trupach. — przeciągnął. — Myślał, że mu się uda. Zostawił mnie na pewną śmierć.
— Co?! Niemożliwe!
— A jednak — potaknął, przymykając oczy z odcieniem fałszywego uśmiechu na wargach.
— Ale nic ci nie jest?
— Oczywiście. Wyszedłem bez szwanku. Choć wcale nie było łatwo. Zastawił na mnie pułapkę, która miała mnie pożreć i rozszarpać na kawałki — po tych słowach ucichł. Wspomnienia tamtych miesięcy były dla niego niczym nagły wybuch gorączki. Nie chciał wracać do tamtych chwil — do tamtych krwiożerczych istot, które za nic nie chciały pozwolić mu odejść. Poczuł przebiegające wzdłuż ramion nieprzyjemne dreszcze. Nieświadomie sięgnął dłonią szyi, wyczuwając pod palcami chłód skradzionego naszyjnika. — ALE — zaśmiał się po chwili, byle zatuszować swoją wywleczoną na wierzch słabość. — Stoczyłem z nimi bój, pozbywając się ich raz na zawsze!
Usłyszał jak zasłuchane w jego opowieść damy, wdychają z ulgą, podekscytowane historią siedzącego przed nimi młodego mężczyzny. Już po chwili wymieniły się między sobą krótkimi komentarzami. Taki dzień mógł trwać dla niego wieczność. Tłok ludzkich ciał, ich niewinność i niewiedza, iż jedną w tym stadzie owiec jest sam najgroźniejszy wilk, gotowy zasmakować ich przepysznej krwi. Nagoja była infantylna, wciąż wierzyła, że ma immunitet, który nie pozwoli demonom, na wtargniecie do ich mieszkań, zakładów pracy, ulic. Poskładali swe nadzieje w demon slayerów, czcząc ich niczym bóstwa. Na samą myśl, zachciało mu się śmiać.
Sięgnął dłonią do wazonu z zerwanymi pachnącymi kameliami. Pochwycił zwinnie łodygę rośliny, wysuwając ją z naczynia i przypatrując się w jej rozłożystemu czerwonemu kwiatu. Nie zdarzył poczuć jej zapachu — nagły porywisty wiatr najpierw wprawił w ruch jego ciemne spięte w wysoki kucyk włosy, jego czerwoną wstęgę utrzymującą upięcie oraz przydługie kosmyki obijające się teraz o blade policzki. Następny był kwiat — brutalnie wyrwany z jego palców. Zaskoczony spojrzał, jak wiruje w powietrzu, jak mknie ulicą pełną ludzi, aż nagle – jak trafia na jednego z przechodniów; jak odbija się od jego jingasa i opada niżej na zapuszczone długie, białe włosy, wplatając się zwinnie w okryte mrokiem kosmyki.
Rintarou wyprostował się w siedlisku, lustrując postać wzrokiem; poczuł, że zabrakło mu tchu, jak wielka niezmaterializowana gula rośnie w jego przełyku i dusi go. Jego pojawienie się wyzwoliło zaburzenia i schizofrenię, strach, że wszelkie zło z przeszłości zabrało się na tę przejażdżkę.
— Paniczu, masz jeszcze jakąś historię?
Dobiegające go zewsząd słowa zatonęły w głębokiej wodzie — zmieniły się w niekształtne wypowiedzi, które za nic nie potrafił przyswoić, a co dopiero na nie odpowiedzieć. Kiedy jingasa przechodnia uniósł się lekko, Rintarou poczuł, że pobladł, że stał się cieniem swojej własnej osoby.
Myślał, że zostawił go za sobą — w zapomnianej przeszłości, że nie pozna już nigdy jego twarzy, ale ta wyryła się w jego pamięci na przekór dobrze. I choć widok, jaki miał przed sobą w innych okolicznościach, wprawiłby go w ledwie opanowany śmiech, teraz rozbawienie spełzło mu z twarzy; w momencie, gdy napotkał jego spojrzenie. Ostatni raz widzieli się cztery miesiące temu, w okolicznościach, które nie koniecznie były im na rękę.
Przełknął z trudem ślinę.
W jadeitowych ślepiach wciąż tkwiła ta sama zatruta oschłość.
A więc niepewnie uniósł dłoń i pomachał mu ręką, a nawet spróbował się uśmiechnąć. "Hej, Rash! Hej, ty przeklęty draniu! Pamiętasz, jak zostawiłeś mnie na pewną śmierć? Tak? Świetnie! Szkoda, że udało ci się uciec!" Był ciekaw, czy jego wymuszony uśmiech wyda się mu rozpaczliwym grymasem.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Ich ostatnie spotkanie, miało faktycznie zostać zapamiętane, jako jednorazowy incydent, lecz zachłanna dusza Rintarou charakteryzowała się dużym zepsuciem, przez które grajek postanowił przywłaszczyć coś, co do niego nie należało. Sakwa, jaką ukradł Rintarou, nie miała szczególnej wartości dla Rasha poza taką, że musiał zapłacić, aby otrzymać wyrób; nie chciał, aby chłystek panoszył się z czymś, co należało do niego.
Przemierzał ulice Nagoi, ukrywając swoje ciało pod grubym, długim czarnym płaszczem, a na głowie jingasa — nieodłączny element jego wizerunku.
Kilka dzwonków przypiętych do kapelusza, rozbrzmiało melodie, muśniętych przez dotyk wiatr. W powietrzu uniósł się zapach kamelii i całkiem znanego aromatu — cholernego demona.
Przechadzający obok niego ludzie, nie zdawali się obiektem zainteresowania rogatego demona — tym razem ich spokój miał zostać niezachwiany. Cel zupełnie różnił się od rzezi, jakiej zazwyczaj dokonywał w okolicznych wioskach.
Ukryty pod mrokiem, ukryty pod fałszywą maską wtopił się nieudolnie w tłum, podążając za specyficzną wonią demonów. Zapachy dochodzące ze straganów potrafiły otumanić ludzkie zmysły, być może i on równie dawałby się zwieść skuszony ludzką strawą pokroju miso, jednak jego nos dawno zlokalizował poszukiwany obiekt. Zapach zgnilizny przedzierał się przez smażone na węglu drzewnym przysmaki.
W wąskiej uliczce zdemaskował jego zapach; zapach, który doskonale zdradzał prawdziwe oblicze Rintarou.
— Tutaj jesteś — rzucił do siebie, stojąc gdzieś na środku ulicy. Paru przechodniów zwróciło na niego uwagę, gdyż wzrost, jaki posiadał nie był czymś spotykanym na co dzień w tych stronach. Być może w większych miastach mieszkańcy, osiągali powyżej metra siedemdziesiąt, lecz w Nagoi ten widok potrafił wzbudzić niemałe zainteresowanie.
Stał dłuższą chwilę, wpatrując się zdezorientowaną twarz chłystka; Rintarou nie spodziewał się, że ich drogi ponownie skrzyżują się ze sobą w tak krótkim czasie; być może łudził się, że kradzież ujdzie mu na sucho.
Rash więcej nie czekał. Ruszył stanowczym krokiem w jego stronę. Surowe i opanowane rysy twarzy niewiele zdradzały — czy za fasadą kryło się zdenerwowanie? Rozbawienie? A może obojętność? Rintarou miał nie lada wyzwanie, aby w ciągu kilku sekund rozszyfrować intencje Rasha.
Demon zbliżał się do niego coraz bardziej, dzieliło ich parę kroków. Przechodzień, który przypadkiem wszedł w drogę rogatemu, został potrącony mocnym uderzeniem. Parę osób zainteresowało się tą sytuacją, lecz niewzruszony kolos kompletnie zignorował otaczający świat, skupiony na młodym demonie. Atmosfera zagęściła się, a powietrze przepełniał aromat strachu, złości i innych zidentyfikowanych uczuć.
Piętro, na którym znajdywały się balkon, nie stanowił problemu dla demonicznego ciała w celu przedostania się na wyższą kondygnację, jedynie krzątający się ludzie stanowili problem. Ich krzyki mogły sprowadzić na Rasha łowców demona, a tych ostatnimi czasy miał w nadmiarze. Musiał działać z rozwagą, której w tym momencie bardzo mu brakowało.
Długowłosy demon ukradkiem spod obszernego rękawa wysunął część kości ramiennej i cisnął nią prosto w siedzącego na balkonie Rintarou otoczonego wianuszkiem pięknych dam; kość przeleciała tuż obok jego głowy, wbijając się w drewnianą ścianę porośniętą kwiatami. Kobiety przerażone zaistniałą sytuacją na początku sparaliżowane siedziały nieruchomo, lecz dopiero po chwili ocknęły się z letargu i wybiegły z balkonu do środka lokalu, zostawiając Rina na łaskę rogatego demona. Kilku gapiów zainteresowało się szumem wokół nich.
— Radzę po dobroci zejść — rzucił do młokosa, mając nadzieję, że ten wykona niewłaściwy ruch w efekcie, czego on będzie mógł połamać mu nogi, tym samym rekompensując sobie cały trud odnalezienia go.
Nagły trzask, jaki przeciął powietrze i ucichł sprężyście w ścianie tuż przy jego uchu, spowodował, że chłopak zamrugał skonsternowany, momentalnie zatapiając się w siedzenie, na którym spoczywał od dobrych paru godzin. Nie tylko on wydawał się zaskoczony. Kobiety, które wcześniej wlepiały w niego wzrok, szybko spoglądnęły na przedmiot, który zdołał przyciąć parę ciemnych kosmyków — w delikatny, dość leniwy sposób opadły na podłogę. Chwilę wgapiały się w jego zaskoczoną twarz, same będąc kompletnie oszołomione, a potem poderwały się szybko, pośpiesznie opuszczając balkon. Rintarou, widząc ten rozwój wydarzeń, spojrzał za nimi, chcąc je zawołać z powrotem, ale powstrzymał się, czując na sobie nachalne ślepia demona z dołu. Słowa, jakie usłyszał już chwilę później, uzmysłowiły mu, że znajduje się na przegranej pozycji. Ten cholerny brutal nie odpuści, jeśli do niego nie zejdzie. A jeśli do niego nie zejdzie, to on z pewnością wejdzie do niego. Czy był gotowy na demaskację w samym sercu tętniącego miasta? Nie — i nie był skory do zmiany swojego nastawienia w tej kwestii. Walka nie wchodziła w grę. Może i był od niego szybszy i zwinniejszy, ale już przekonał się, że siła stojącego poniżej niego mężczyzny, była w stanie pogruchotać mu wszystkie kości i jednym ciosem odesłać go w daleką podróż do nieba. Tego nie zamierzał doświadczać, nawet jeśli określał się nomadą żądnym przygód.
Nerwowo przegryzł wargę, gapiąc się na niego i intensywnie myśląc jak wybrnąć z tej konfrontacji cało i jak pozbyć się go bez uszczerbku na zdrowiu.
— Nie brzmisz przekonywująco — wypalił nagle, zapierając się rekami i nogami przed poruszeniem się z miejsca choćby na minimetr. Złe przeczucia narastały, a on w gonitwie myśli, głowił się intensywnie, czego tak właściwie od niego może chcieć. Czuł zbierającą się wilgoć na karku. Szare komórki działały już na najwyższych obrotach, jak zębatki zazębiały się, tworząc pomysł, który nie był w stanie przepuścić w niepamięć. Jego twarz rozbłysla niespodziewanie, a bystre tęczówki podkreśliła srebrna iskra. Wyprostował się, mówiąc do siebie ciszej: — Nigdy nie posądziłbym cię o taką nieśmiałość. Jeśli byłeś zazdrosny o te dziewki, mogłeś powiedzieć wprost. Przecież bym się jakąś z tobą podzielił.
I choć nie wykrzyczał tego prosto w jego twarz, wiedział, że Rash to usłyszał. Słuch demonów był ponadprzeciętny.
Nie minęła chwila, a Rintarou wepchnął dłonie w swoje włosy, burząc ich dotychczasowy ład; roztrzepał też na bok grzywkę. Przybierając na twarzy najbardziej żałosny wyraz, na jaki było go stać, zeszklił swoje oczy na zawołanie i zawył:
— RATUNKU, NIECH MI KTOŚ POMOŻE!
W mgnieniu oka zerwał się na równe nogi i popędził w głąb baru, szybko znikając z balkonu. Ludzie znajdujący w środku popatrzeli na niego dziwnie, przybierając skwaszone miny. Jakiś facet siedzący ze swoją kobietą, sarkną coś pod nosem, niemal zatykając uszy, ale Rintarou nawet go nie słuchał. Darł się wniebogłosy, przedzierając się w szaleńczym biegu przez zatłoczone pomieszczenie.
Idealnie, ten arogant na pewno nie rzuci się za mną w pościg, gdy zbiorę na sobie uwagę całego lokalu. Nie byłby taki głupi, aby sprać mnie tu na kwaśne jabłko. Zresztą, nienawidzi ludzi, więc tym bardziej da mi już święty spokój, pomyślał naiwnie demon.
Wyminął zwinnie poruszających się w pomieszczeniu ludzi, wpadając kilkakrotnie na klientów z pełnymi czarkami alkoholu. Nie słuchał ich skarg i wyzwisk. Zajęty był szukaniem wyjścia ewakuacyjnego z tego powoli rozgrzewającego się piekła, ale nie dostrzegał żadnej drogi, która umożliwiałaby mu zniknięcie z tego miejsca. Potrzebował w tym momencie torby bezdenka, do której mógłby wskoczyć i zniknąć.
Biegł wciąż przed siebie, wymijając schody prowadzące na parter. Nie — nie mógł zbiec na dół. Rash mógł już tam być, o ile zdecydował się w ogóle przeniknąć do wnętrza knajpy, ale brak chłopaka na balkonie równał się z szukaniem przez niego ucieczki wewnątrz budynku.
Młodzieniec dopadł okna na samym końcu prostokątnego lokalu i wdrapał się na parapet, szybko wyskakując na ustawione pod ukosem dachówki wychodzące na ulicę po drugiej stronie. Nie patrzał nawet za siebie, gnał niczym przestraszony zając, w pogniecionych ciuchach, rozczochranych włosach, reprezentując sobą jedynie udawaną miernotę dotychczas prowadzonego żywota.
Wyskoczył na ulicę, a jego szaty zaszeleściły miękko; rzucił się do przodu. Z każdym mijanym metrem dyszał coraz głośniej. Minął zaskoczonych ludzi, którzy od razu zwrócili na niego uwagę, ale to było mu na rękę.
— Kto do cholery drze się jak duch w środku nocy?!
Rintarou oglądał się właśnie za siebie, aby mieć pewność że Rash zniknął z jego pola widzenia raz na zawsze, kiedy przód jego ciała zderzył się brutalnie czyjąś sylwetką. Przerażony, że tą osobą może być wyrośnięty demon, zesztywniał i spojrzał przed siebie. Stała przed nim starsza kobiecina z tęgą, surową miną. Pomimo wieku była dość krzepka, co na moment wybiło demona z odgrywanej dotychczas roli.
Nie zastanawiając się nad tym, co chce powiedzieć, wypalił bezmyślnie:
— Szybko, proszę mi pomóc! Ten mężczyzna chce mnie porwać!
— Porwać? — odezwał się stojacy przy niej starszy mężczyzna o równie sceptycznym wyrazie twarzy.
— O-oczywiście! Próbuje schwytać mnie już od kilku dni i nocy. Nie pozwala mi uciec! — mówił szybko i nieskładnie, wyglądając na naprawdę przerażonego i przejętego; gotowego paść przed nimi na kolana, aby tylko wyciągnęli do niego pomocną dłoń.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— Co za idiota — wymamrotał do siebie, stojąc w miejscu, w którym chwilę temu się zatrzymał. Wpatrywał się w opustoszały balkon, a kiedy grajek wbiegł również w głąb baru, wpatrywał się w miejsce, na którym raczył do niedawna siedzieć. Westchnął ponownie; ciężko. Gdyby demony miały zdolność mogącą je zmęczyć, najpewniej Rash byłby pierwszym idealnym kandydatem do pozowania w portfolio, jako przykład objawiającego się stanu.
Powątpiewał, że Rintarou opanuje rozszalałe emocje i pójdzie po rozum do głowy, a wizja ganiania go wydawała się rogatemu demonowi niezwykle męcząca. Ponad cztery miesiące szukał jego tropu, wypytywał, stracił nie tylko czas, ale również kilka złotych monet, byle otrzymać strzępki informacji na temat miejsca pobytu barda. Rintarou mógłby wykazać się w mniemaniu Rasha nieco większym taktem i po prostu stanąć z nim twarzą w twarz.
Ale nie.
Królowa dramatu miała swój plan, który za wszelką cenę musiała zrealizować.
Dzięki takim incydentom Rash przypominał sobie, dlaczego tak bardzo stronił od wszelkiego towarzystwa.
W lokalu zaczęły pobrzmiewać głosy. Gwar i oburzenie niosło się na zewnątrz, docierając do uszu demona. Kilku bywalców ubrudzonych alkoholem, wychodzących z knajpki, marudziło na zdarzenie, jakie miało miejsce chwilę temu.
— Słyszałeś? Jakiś obłąkaniec. O co mu w ogóle chodziło?
— Cholera go wie. Pewnie pijany i ma urojenia
Rozmowa dwóch gości jedynie potwierdziła Rashowi o niepoczytalności demona. Nie było sensu ładować się do środka i ściągać na siebie niepotrzebną uwagę świadków. Spojrzał na mężczyzn, którzy go minęli bez większego zainteresowania, które pojawiło się w momencie, kiedy ich zaczepił.
— Jest jeszcze w środku?
— A gdzie tam, panie, biegał jak poparzony — odparł jeden, jednak nie zatrzymali się. Poszli w swoją stronę, pozostawiając Rasha ze szczątkowymi informacjami — one i tak wiele wyjaśniały. Rintarou szukał innej drogi ucieczki. Nie chciał zejść na parter, bo wiedział, że długowłosy może na niego czekać, a więc wybrał inną opcję — całkiem logiczną.
Zerknął w górę na okiennice, lekko przenosząc położenie na boczną ścianę budynku. Dziwny cień mignął mu przed oczami.
Wolno ruszył w tamtą stronę.
Zapach Rintarou demaskował go, nie mógł uciec przed Rashem, jeśli ten podjął tak bliski trop. Intensywność zgnilizny sama prowadziła go do celu.
W końcu usłyszał głosy; jeden doskonale znany, dwa pozostałe kompletnie obce. Po chrypie rozpoznał, że byli to raczej starsi ludzie.
Ukrył się w mroku, obserwując ciąg dalszy teatrzyku. Staruszkowie wyglądali na zirytowanych i lekko zbitych z tropu. Młodzieniec wydawał się chaotyczny. Spoglądali na siebie, nie bardzo wiedząc, co mogą zrobić w takiej sytuacji, żadne z nich nie wyglądało na wyszkolonych wojowników, aby mieszać się w sprawy obcych ludzi.
Stał w przejściu, zatopiony niczym kameleon w otoczeniu. Szacował i rozkładał ewentualne wydarzenia. Nic nie wskazywało, aby tych dwoje mogło go zdemaskować, gorzej z gadatliwym demonem.
Zacisnął mocno szczękę, a ząb pod naporem lekko chrupnął. Cień irytacji pojawił się na ściągniętych ze sobą brwiach.
Nie miał zamiaru poszukiwać go kolejne tygodnie.
Zdecydował.
— Tu jesteś! Wszędzie cię szukam!
Wszedł w jego grę, dlatego też ściągnął kapelusz, pod którym nie ukrywały się już charakterystyczne rogi, jadeitowe ostre ślepia i nawet jakoś tak trochę się skurczył.
— Przepraszam za zamieszanie, kolega trochę za dużo dzisiaj wypił — Uśmiech kompletnie nie pasował do jego twarzy — był pokraczny, nieudolny i wyglądał, jakby sprawiał mu ból. Wzbudzał wiele podejrzeń, jednak opanowana aura Rasha mogła sprzyjać jego wersji wydarzeń.
— Tak jak się wydawało — zaczął starzec — Czy ktoś go goni, ten młodzieniec uważa, że jest w niebezpieczeństwie — Przeniósł wzrok na Rintarou, doszukując się w jego spojrzeniu strachu.
— Jego największą obawą jest uregulowanie należności gospodarzowi przybytku — kontynuował Rash, zbliżając się do młodego demona. Złapał go pod ramię, ściskając się z nim ciałem, a niezauważalna kość wysunęła się z jego żeber i dźgnęła go w jego bok. Ostrzegawczo.
Komunikat był jasny: nie waż się zrobić nic głupiego.
— Wracajmy. Odprowadzę cię, nie rób problemów tym miłym ludziom — rzucił spokojnie, kładąc nacisk na słowo problem.
Gra skończona.
Małżeństwo spoglądało jeszcze chwilę na nich, kiedy zniecierpliwiona kobieta pociągnęła starca w stronę domostwa. Ich sylwetki oddalały się od nich, ale rogaty demon stał twardo, a jego wzrok lodowaciał i surowiał. Łagodność prysnęła niczym bańka mydlana. Głowa wolno się odwróciła, a wraz z nią powracał naturalny wygląd Rasha.
— To było bardzo głupie posunięcie, cukierku, tak samo głupia była kradzież moich rzeczy
Krew odpłynęła Rintarou z twarzy. Stojąc przed skonsternowanymi ludźmi, momentalnie zesztywniał. Dłonie, które dotychczas trzymał przy sobie, wystrzeliły w kierunku kobiety, łapiąc ją stanowczo za poły szat w ostatniej desce ratunku; te zatrzęsły się pod wpływem znanych mu dźwiękowych, niskich wibracji. Kobiecina odchyliła się gwałtownie w tył z miną wyraźnego niesmaku, jakby jakiś włóczęga wyciągnął w jej kierunku obłocone dłonie. Nawet stojący obok niej małżonek wydawał się już niezadowolony z jego natręctwa. Miał zaingerować na widok zbyt śmiałych ruchów chłopaka, pochylając się w przód z zamiarem zdzielenia go po dłoniach, kiedy kolejne zdanie nieznajomego przepełniło na wpół oświetloną ulicę:
— Przepraszam za zamierzanie, kolega za dużo wypił.
Wypił?!
Te słowa go potrzymały.
Rintarou nie odpuszczał, zacisnął powieki, przeklinając w myślach swoje kiepskie położenie, a łzy zalśniły w kącikach jego oczu. Bijąc się z myślami, ze zdenerwowaniem i niespodziewanym szokiem, stał się jeszcze bardziej natrętny, niemal uwieszając się jej szaty, jęcząc:
— Czy w ogóle macie sumienie lub poczucie moralności?
Kobieta popatrzyła na niego krzywo, a kolejne słowa zmierzającego w ich stronę opanowanego mężczyzny tylko uspokoiły ich wzburzone dusze. Twarz pary zmiękła i choć jeszcze przez chwilę przyglądali się chłopakowi jak wariatowi, który najpewniej musiał zbiec z cmentarza, widać było, że nie zamierzali już ingerować.
— Jego największą obawą jest uregulowanie należności gospodarzowi przybytku.
Rintarou bezmyślnie westchnął i właśnie w tym momencie poczuł, jak stanowcza siła odrywa go od ciała starszej kobiety i szarpie go w tył. Miał już zacząć wierzgać, wyrywać się i krzyczeć, ale kiedy po zderzeniu z jego ciałem, poczuł ostry przedmiot nachalnie wbijający się w bok, jak za sprawą zaczarowanego eliksiru stał się jakoś mniej problematyczny. Sylwetka demona wyprostowała się przy mężczyźnie jak struna, będąc kompletnie obezwładniony tak śmiałym zagraniem.
Ah–! Niedobrze, niedobrze! Przecież to on nie pozwala mi odejść! Muszę to odkręcić na jego niekorzyść, muszę--
Ale gdy patrzał, jak uspokojona dwójka spogląda na nich ostatni raz — jak obrzuca go ostrym wzorkiem — a potem oddala się w głąb alejki, kilkukrotnie oglądając się przez swoje ramie, zdał sobie sprawę, że to koniec.
Został sam.
Przegrał.
— Co za szaleniec.
— To było dziwne...
Szepty ich głosów dudniły mu w głowie, a on ostrożnie podniósł spojrzenie na powoli obracającą się jego kierunku spochmurniałą twarz.
Z trudem przełknął ślinę, gdy szare ślepia zderzył się z bezlitosnym blaskiem jadeitu; oczy Rintarou były szeroko otwarte niemal sparaliżowane. Trudno było określić, czy była to udawana reakcja, czy chłopak naprawdę czuł przed nim strach. Rintarou jednak stojąc pośrodku drogi, po której wciąż poruszali się ludzie, był autentycznie przerażony.
— To było bardzo głupie posunięcie, cukierku, tak samo głupia była kradzież moich rzeczy.
Na dźwięk tych słów (zapewne w innych okolicznościach) zaśmiałby się rozbawiony, ale teraz były okrutne i złowieszcze, i mimo iż wydawały się powierzchownie dobroduszne i delikatne, to w rzeczywistości były poniżające i bezwzględne. Rintarou nie był w stanie dużej tego znieść:
— Uważaj na słowa, nic ci nie ukradłem — odezwał się, odzyskując chwilowy rezon, choć nadal był przejęty sytuacją, w której się znalazł. Doskonale wiedział, że Rash nie odejdzie z pustymi rękoma. Chciał tego, co ukradł — zapewne bez znaczenia, jakie konsekwencje to za sobą pociągnie. Podświadomie modlił się jednak, aby nie wyrwał mu głowy w obecności tylu ludzi.
Jakby to się dla niego skończyło?
Przecież nie może być tak lekkomyślny.
Prawda?
Rintarou zauważając, jak pociemniał mężczyźnie wzrok, a ostry przedmiot przypomniał o swoim istnieniu ostrzejszym ukłuciem w bok, wymusił na bladych wargach uśmiech, czując, jak spływająca kropla potu łaskocze prawą stronę jego policzka. W obronnym geście uniósł ręce do piersi, śmiejąc się nieudolnie:
— Poczekaj, możemy porozmawiać na spokojnie, czyż nie? Powiedz mi, czego chcesz, to ci pomogę. — Szare tęczówki chłopaka przeskakiwały co rusz na mijających ich przechodniów, którzy zaciekawieni obracali głowy, jakby spodziewali się jakiegoś niespodziewanego rozwoju wydarzeń. Już po chwili zniżył ton do szeptu: — Ale zejdźmy z ich oczu. Stanie pod ostrzałem spojrzeń, nie pomoże nam w rozwiązaniu twojego problemu.
Jak do niedawna chciał uratować się w tłumie, tak aktualna pozycja zaczynała być dla niego niewygodna i zbyt niebezpieczna. Stojąc w przejściu ryzyko wyczucia ich aury przez łowców, zaczęła rosnąc z każdą minutą, nie mógł pozwolić na swoją demaskację, dlatego postanowił, przekonać demona do oddalenia się z miejsca, które już przepełniło się niewygodnymi gapiami.
Gwałtownie się obrócił. Ostry przedmiot, który do niedawna wbijał się w jego bok, po nagłej zmianie pozycji obrał za cel brzuch, nacinając ciemną szatę na długości paru centymetrów. To jednak go nie powstrzymało. Rintarou uczepił się ubrania męzczyzny, jak tonący rzuconej na taflę jeziora deski, wciskając śmiało nos we wcześniej podtrzymujące go sztywne ramię. Przekrzywił chwilowo podparty na nim łeb, tak, że policzek zetknął się z jego ciałem, gniotąc odważnie ubranie białowłosego. Już po chwili odezwał się zmienionym, miękkim głosem:
— Kazuno Itarō, jesteś bez serca... Nie chcę tam wracać... — mówił pijackim tonem, nie zdając sobie nawet sprawy, że podczas wymyślania przydomku dla Rasha wpadnie mu do głowy zapamiętana po ich ostatnim spotkaniu godność samuraja mieszkającego w melinie w Otsu. — Chcę Yakitori... — mamrotał niesfornie, a z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowem, Rash mógł poczuć jak ciało chłopaka coraz bardziej mu ciąży, jak ten słaniając się na nogach, naprawdę wczuwa się w swoją rolę; jak podciąga się na gniecionych w dłoniach ubraniach, jak wdrapuje się na niego, przybliżając usta w kierunku odsłoniętego ucha: — I kąpiel w onsen też chce...
Kiedy znalazł się wystarczająco blisko, aby nikt nie dosłyszał jego słów, powiedział szeptem:
— Za nami znajduje się od dawna zamknięty warsztat pewnego starego stolarza. Od tyłu można otworzyć drzwi, jedynie przesuwając zasuwkę. Tam porozmawiajmy. — zasugerował konspiracyjnie, a wcześniejsze przerażenie, które mógł dostrzec w oczach młodzieńca Rash, zostało okryte wpatrująca się w niego iskrą pełną nadziei.
Na szczęście Rintarou szata wierzchnia umiejętnie okrywała noszony od miesięcy skradziony naszyjnik — był odrobinę za szeroki, ale niespecjalnie się tym przejmował. Traktował go bardziej jako trofeum, podsycając wściekłość wspomnień z tamtego dnia. Czy to o niego mu chodziło? Jeśli tak: był niemal pewny, że Rash nie zechce go przeszukiwać w takich okolicznościach. Zwłaszcza na samym środku ulicy. Nie miał pewności, że go w ogóle przy sobie ma. Przecież nie zacznie zdzierać z niego ubrań. Musiał podstępnie przekonać go do zniknięcia z tego miejsca i miał nadzieję, że białowłosy zacznie z nim współpracować.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Sukcesem było opuszczenie miejsca zdarzenia przez staruszków, jednak po okolicy nadal kręcili zaciekawieni ludzie, przez co mężczyzna nie mógł przybrać pierwotnej formy. W fałszywej powłoce wyglądał na mniej groźnego i o wiele młodszego jakby był równolatkiem Rintarou.
— Nie chciałeś rozmawiać spokojnie, wolałeś odegrać teatrzyk, więc teraz pogrążę cię w nim — Cierpko spoglądał na Rintarou, a dotychczasowa pogarda względem pobratymca wzrosła o stokroć.
— Ty chcesz pomóc mnie? Zabawne. Nie potrzebuję pomocy, teraz wyrwę ci swoją własność z martwego truchła i zostawię na pamiątkę łowcom — odpowiedział spokojnie niskim konspiracyjnym głosem, podtrzymując napiętą atmosferę, w którą sam wpakował ich Rintarou. Nie zamierzał gnojkowi niczego ułatwiać, wystarczającym poświęceniem w mniemaniu rogatego demona, była zmiana własnego ciała, aby teraz pokornie z opuszczaną głową, wykonać prośbę młodego grajka. Gapie ich otaczający zlewali się dla Rasha z otoczeniem, a tło stawało się jednobarwne; dźwięki zostawały gdzieś poza nimi, nie docierając do uszu demona — ten stan wydawać się mógł najgroźniejszą fazą w złości Rasha, gdyż w takich okolicznościach mógł stać się niezwykle nieprzewidywalny i lekkomyślny, a co za tym szło — obojętny względem zdemaskowania swojej prawdziwej natury.
Bard szybko po swych słowach przeszedł do czynu. Uwiesił się na szacie mężczyzny, kompromitując się w jego oczach jeszcze bardziej niż chwilę temu. Jeśli Rash sądził, że nie da się mocniej upodlić, tak teraz miał doskonały przykład tego, że jednak owszem. Skrzywił się; grymas obrzydzenia wpełzł na jego twarz, nie kryjąc go. Gardził w nim. A pogarda zmieniła się niezwykle szybko w zaskoczenie z wymieszaną głęboką irytacją na dźwięk wymienionego imienia.
Kazuno Itarō.
Chwilowe rozproszenie.
Ciężkim obuchem dostał w głowę, a kilka wspomnień przeleciało mu przed oczami, kiedy to wertował stronicę dziennika niejakiego Itaro. Uświadczenie o zbieżności dawnego samuraja z demonem nie mogło być przypadkowe — wręcz był pewien, że stanowili jedność; różną, bardzo odległą, lecz nadal jedność.
— Nigdzie się nie wybieramy — odpowiedział, kiedy Rintarou skończył się produkować. W jego oczach widział błagalną chęć ulotnienia się z miejsca zdarzenia i niepotrzebnego ściągnięcia na siebie uwagi kogoś postronnego. Niestety, o tym chłopak mógł myśleć wcześniej, zanim zaczął błazenadę.
— Nie jesteś na pozycji, w której możesz ustalać reguły gry. Ganianie za tobą spowodowało, że mnie rozzłościłeś. Nie lubię, jak ktoś robi ze mnie głupca, cukierku. Jeśli dalej będziesz szedł w tę narrację, obnażę twoją prawdziwą naturę bez mrugnięcia okiem, a później zostawię, aby ci wieśniacy zaszachowali cię niczym prosie widłami. Jasne? — Ich obecna rozmowa należała do jednych z dłuższych od ich pierwszego spotkania. Rash z natury był małomównym i niezbyt wylewnym mrukiem, dlatego też lawina słów, jaką z siebie wytoczył, mogła wprawiać w konsternację na temat tego, że faktycznie potrafił mówić.
Ostra kość wbiła się w brzuch chłopaka, dając o sobie znać. Końcówka przebiła ubranie, a następnie nacięła skórę. Złapał jedną z jego dłoni, którą uczepił się jego szat, a następnie wykręcił ją w bok.
Nadgarstek chrupnął.
— Jaka decyzja? — zapytał, a kilku mężczyzn przystało z boku, czekając na znak, że mają zareagować.
— Nie jesteś na pozycji [...]
Był pod wrażeniem tych słów. Kompletnie nie wiedział, jak powinien na nie zareagować — były jak igły zatopione w truciźnie, które z wolna zagłębiały się w jego ciele i rozprowadzały przeklętą zarazę. Wpatrywał się w Rasha, nie wydobywając z ust nawet słowa. Spróbował subtelnie przyciągnąć trzymaną przez mężczyznę dłoń bliżej siebie, ale ta była zakleszczona w tak żelaznym uścisku, że jedynie zadrżała lekko — nie było najmniejszych szans na żadne podstępne uwolnienie się spod jego przytłaczającej siły.
Przełknął ślinę, próbując przepchnąć gulę w gardle. Wyrosła nagle, akurat w chwili, w której uznał, że lepiej powiedzieć cokolwiek niż nic.
— Poszedłem ci na rękę, aby żaden człowiek nie zwracał dłużej na ciebie uwagi. Przystałem na twoje zasady, pozwalając ci ze mną odejść. Można powiedzieć, że dobrowolnie pozwoliłem ci mnie uprowadzić — odezwał się w odpowiedzi na jego słowa. Oczywiście w wypowiedzi wyeksponował jego osobę, podkreślając swoje wielkoduszne serce. Był nieco zaskoczony tak obszerną treścią wylaną ze stanowczych warg — właściwie dopiero teraz był w stanie poznać pełnię barw głosu jasnowłosego demona.
Spojrzenie Rintarou się zmieniło. Nie było już takie jak wcześniej. Nie kipiało udawanymi emocjami, co mogło wskazywać na to, że teatrzyk, jaki wokół siebie wzniósł, właśnie się zakończył. Jego spojrzenie było spokojne, ale jednocześnie ostre — wyraźniejsze, choć daleko mu było do zawziętości spojrzenia Rasha. Czy Rintarou powinien dalej brnąć w tę rozmowę? Czy powinien mówić więcej? Obawiał się, że jeśli zaraz nie ugryzie się w język, zaszkodzi sobie bardziej, niż przyniesie jakąkolwiek korzyść.
— To nie tak, że przed tobą uciekam, po prostu... — Niespodziewanie zacisnął wargi z niebywałą powściągliwościom, przezwyciężając ból w nadgarstku, jaki poczuł po krótkim, zastraszającym trzasku. — ... po prostu nie mam pojęcia, o co ci chodzi! Ktoś, kto rzuca w twoją stronę oskarżenia już na powitanie, nie prognozuje dobrze o przebiegu spotkania — odparł szybko, jakby lada moment miał doświadczyć kolejnego bólu; był ostrożny w niemal każdym słowie. Kiedy spojrzał ponownie na drogę, dostrzel dwójkę mężczyzn, którzy wpatrywali się w nich pełni obawy. W obecnej sytuacji nawet nie przeszło mu przez myśl, aby prosić ich o pomoc.
Wymusił na ustach usmiech i machnął ręką, aby odeszli i nie zaprzątali sobie tym całym zdarzeniem głowy (używając do tego ruchu, który najczęściej stosuje się w przypadku odganiania niesfornych zwierząt czy absorbujących dzieci), choć czuł, że to nie jedyni ludzie, którzy będą rzucać w ich kierunku podobne spojrzenia. Naprawdę sądził (być może naiwnie), że idąc Rashowi na rękę, ten oddali się wraz z nim od miejsca, które o tej porze było niecodziennie przepełnione ludźmi. Sądził, że tego właśnie chciał – rozwiązania sprawy twarzą w twarz, w cztery oczy, bez świadków. Nie przypuszczał, ba nawet nie brał pod uwagę opcji, że Rash będzie planował wywrzeć na nim presję i zagrać w otwarte karty w miejscu, w którym niebezpieczeństwo z każdą chwilą rosło do niewyobrażanego poziomu. Takim zachowaniem sam Rash ryzykował naprawdę wiele — wydawał się na tyle zdeterminowany, aby pójść na dno razem z nim. Rintarou musiał za wszelką cenę to przerwać.
— Dobra — odetchnął z niesmakiem, przystając na jego warunki; nawet na niego nie patrzał, wzrok utkwiony miał w niewidzialnym dla Rasha budynku. — Powiedz, czego chcesz i mnie puść. Chodzi o tę sakiewkę? Sakiewkę, w której był naszyjnik?
Wspomnienie o naszyjniku było ściśle zaplanowane. Podczas pobytu w Otsu, Rash nie pozwalał mu zajrzeć do sakwy, choć próbował tego kilkukrotnie. Demon nie mógł znać jej zawartości bez możliwości spoglądnięcia do jutowego wnętrza. Tą informacją stał się więc najbardziej wiarygodnym właścicielem jego należności. Wtedy na krótką chwilę na niego spojrzał — tylko aby się upewnić, że w jego oczach odnajdzie iskrę porozumienia; kiedy ją dostrzegł, wykorzystał sytuację, próbując z całej siły skupić jego uwagę, mając nadzieję, że Rash nie posunie się do kolejnego kroku, z którym z pewnością będzie się wiązać połamanie mu większej ilości kości:
— Chcesz naszyjnik, tak? Nie ma problemu. Powinieneś się cieszyć, że trafił w moje ręce i że nie zainteresowali się nim łowcy, którzy urządzili sobie za mną wyśmienitą pogoń, szczując psami.
W tych ostatnich zdaniach Rash mógł wyczuć skrywane przez demona ukłucie goryczy. Była to ta sama szkodliwa złość, która nie miała czasu ujść od kilkunastu miesięcy od ich rozstania. Właściwie Rintarou nie myślał o niej zbyt wiele. Teraz kiedy Rash rozgrzebał temat, który opierał się na przeszłości w Otsu, sam zaskoczył się swojego odczucia. Przerażenie, jakie odczuł tamtego dnia, uaktywniło się i spotęgowało, powodując nieprzyjemne dreszcze, których chciał się natychmiast pozbyć. Praktycznie — po raz pierwszy poznał, czym jest prawdziwa frustracja, ten rozdzierający ból, który czuje się, bo to, co jest tak ważne, dla innych jest jedynie pyłkiem kurzu na wietrze.
— Nie wyrwałem ci go z kieszeni, nie okradłem cię z niego z premedytacją. Skąd w ogóle pomysł, że naszyjnik wylądował u mnie? Zostawiłeś go. Gdybym nie musiał uciekać drugą stroną budynku, nawet bym na niego nie wpadł. Uważasz to za kradzież? W okolicznościach gdzie cały dom został otoczony przez zabójców, splądrowany i przeszukany zapewne też? Myślałeś, że po tym wszystkim, sakiewka czekałaby na ciebie grzeczne, nawet nietknięta?
Rintarou już dawno oderwał się od jego ciała i jedyną bliskością, jaka go teraz z nim łączyła, było ciasne utrzymywanie przez mężczyznę wyłamanego nadgarstka, który pulsował nieprzyjemnym bólem. Ciemnowłosy demon przestał się powstrzymywać i spoglądać na ludzi, którzy w tej jednej chwili stali się dla niego jedynie nic nieznaczącym tłem; ci co prawda byli zaskoczeni, że do niedawna słaniający się na nogach młodzieniec, którego miał odprowadzić nieznany nikomu białowłosy mężczyzna, stoi równo na nogach i to o własnych siłach; że nie mamrocze i nie plecie głupstw. To, co o nim teraz sądzili, przestało mieć dla niego znaczenie. Nawet to, że którykolwiek z mieszkańców usłyszy ich rozmowę.
— Wiem gdzie jest. Oddam ci go, jeśli obiecasz, że nie pozwolisz mi umrzeć.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— A co jest z moim wyglądem nie tak? — zapytał, mrużąc niebezpiecznie oczy. Przez chwilę faktycznie sądził, że zbyt rzucał się w oczy, lecz szybko dotarło do niego, że to kolejna manipulacja ze strony barda; Rash dostosował swój wzrost do młodzieńca, ukrywając rogi i wyglądając na mniej agresywnego niż zazwyczaj.
Cwany.
Przemknęło mu przez myśl.
Uśmiechnął się do swoich myśli, a Rintarou mógł ten widok odebrać dwojako.
— Pozwoliłeś się uprowadzić? Jaki ty dobroduszny. Czyli to nie tak, że musiałem cię gonić i siłą odciągnąć od ludzi, abyś wszystkim nie rozgadał o naszej przynależności? Jesteś idiotą, który pomimo bycia demonem ucieka przed drugim. Pamiętasz, że my nie możemy umrzeć? — zapytał lekko zirytowany jego bełkotem. Rintarou coraz mocniej odklejał się od rzeczywistości, nadając swojej narracji mocy. A ona, nie pasowała Rashowi.
Mocniej nim szarpnął, nadgarstek wyginając w przeciwną stronę, pokazując mu, że zaczynał tracić cierpliwość.
— Cieszę się niemiłosiernie, bo gdy wróciłem, sakwy nie było, przypadek? — Spoglądał na niego ostrymi ślepiami, a ich chłód mógł mrozić. Gdyby Rash miał taką moc, najpewniej Rintarou byłby pierwszym królikiem doświadczalnym.
— Uważasz to za kradzież? [...]
— Tak — Co więcej trzeba było dodawać, Rash nie wierzył w ani jednego jego słowo. Godność chłystka dawno spaliła na panewce w oczach rogatego demona, pozostawiając po sobie iskry zażenowania.
— Nie mam za wiele czasu — Puścił jego nadgarstek. Dostrzegając wówczas dwóch mężczyzn, których grajek nagle zaczął przeganiać, a oni chwilę stojąc i przyglądając się rozwojowi wydarzeń, w końcu odeszli w swoją stronę.
— Idziemy. A jeśli zrobisz coś głupiego, to wówczas na pewno będzie nasze ostatnie spotkanie — zakomunikował, wycofując kość z jego brzucha. Wyprostował się, spoglądając z niemałą pogardą.
Pchnął go w ramię ponaglająco w stronę starego warsztatu. Osłonił się płaszczem, jak gdyby w obawie, że ktoś zauważy coś nieodpowiedniego.
Drzwi starego warsztatu znajdywały się z boku, a ich skomplikowany mechanizm zabezpieczający, okazał się zwykłą zasuwą, którą Rash podważył i otwarł cicho drzwi. Miejsce wydawało się opustoszałe. Cisza panującą w środku łagodziła jego zmysły, odcinając od zgiełku, jaki panował na ulicy.
Prowadzony w stronę jednego z domów, zauważył, że Rash udaje się w kierunku warsztatu, o którym wspomniał mu już wcześniej. Zachciało mu się śmiać, jednak efektem okazał się jedynie drobny cień, który osiadł na jego wargach, jak zepsuty rozrastający się kwiat.
Zaczynał domyślać się jaki miał w tym cel. Chciał go nastraszyć, wywlec na światło dzienne jego niepewność i obawę. Obnażyć i upokorzyć. Można przyznać, że po części mu się to udało, w końcu Rash był demonem zacznie silniejszym i konfrontacja z nim, w tak otwarty sposób, z pewnością nie przyniosłaby Rintarou żadnych korzyści. Oczywistym było dla niego wówczas to, że widząc te przerażające spojrzenie (które było gotowe poćwiartować go przy wszystkich mieszkańcach) było zdolne pomóc mu skrócić żywot na tym świecie. Rash doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a jednak musiał uwydatnić swoją mądrość, upodlając go jeszcze bardziej. Ten potwór był bardziej emocjonalny, niż na początku przypuszczał.
Gdy tylko stanęli na uboczu, a stara zasuwka, odskoczyła dźwięcznie pod naporem silnych palców Rasha, Rintarou odchylił zaciekawiony głowę, a jego oczy zalśniły niezdrowym blaskiem.
Choć domyślał się jakimi pobudkami kierował się Rash, tak nie był do końca przekonany, dlaczego mężczyzna zaciągał go tu, gdy sam wyraźnie wcześniej się z tym nie spieszył. Chyba że pomyślał, że wspomnienie warsztatu nie było przez Rintarou przypadkowe. Może sądził, że to właśnie w tym miejscu skrywa błyskotkę?
Niestety, musiał go rozczarować.
Zagłębiając się w mrok, spostrzegł walające się pod ścianą graty. Nie potrzebował oświetlenia, aby odnaleźć stojący pośrodku stół. Gdy przysunął po drewnianym blacie palcem, delikatny tuman kurzu uniósł się jak niesione wiatrem wiosenne pyłki. Chłopak nie kulił się już pod jego spojrzeniem, nie ukazywał strachu — będąc z nim sam na sam, nie czuł presji otoczenia. Rash bowiem nie zdawał sobie sprawę, że zawarł pakt z prawdziwym nędznikiem, który podstępem wykorzystał skradziony wcześniej naszyjnik jako przepustkę do własnego życia. Ale przed oddaniem mu jego należności musiał się upewnić, że grają w otwarte karty.
— Powiedz mi. Jesteś słowny, Rash?
Jego głos napłynął z pośrodku pokoju. Stojąc przy długim zaniedbanym meblu, najpierw poczekał na jego reakcję, dopiero później, jak gdyby nigdy nic, ostentacyjnie rozsunął poły swoich szat, ukazując mu jasną bladą szyję, wystające kości obojczykowe i jego. Naszyjnik. Kiedy wpatrywał się w twarz Rasha, śmiał się w duchu, jednak nie odważył się zakpić z niego tak otwarcie — już wystarczająco nadwyrężył jego cierpliwość. Już same szare tęczówki, które w jednej chwili zabarwiły się na kolor niezdrowej czerwieni, igrały wystarczająco ze stojącym przed nim demonem.
Zwinnym ruchem zerwał naszyjnik ze swojej szyi i położył go ostentacyjnie na zakurzonym stolarskim stole.
— Oto i on. Nie sądziłem, że zwykły kawałek żelaza może być dla kogoś tak cenny. Proszę, jest twój.
Przedstawiana wcześniej zbiedzona postawa Rintarou roztrzaskała się w mak, co z pewnością miało związek z pojawieniem się wcześniejszego niespodziewanego odczucia frustracji. Rash złapał go jak mysz w klatkę. Ten scenariusz nie miał wcale się zdarzyć. Miał skończyć się na zabawie z tymi ludźmi i z nim, robiąc z niego głównego bohatera dramatu. Nie przewidział, że był w stanie przekroczyć własną granicę dobrego smaku i wstąpić między tych ludzi.
Samo wspomnienie tego wydarzenia przypomniało mu o złamanym nadgarstku — wciąż pulsował nieprzyjemnym ciepłem. Obracając się do Rasha plecami, dotknął rany i ściągnął w skupieniu brwi. Naprowadził całą swoją demoniczną energię w kierunku złamania, rekonstruując je oraz zasklepiając płytkie zranienia brzucha, jakby robił to kolejny dzień z rzędu. Poczuł, jak kości nieprzyjemnie przemieszczają się na swoje miejsce, powodując mrowienie wszystkich struktur i mięśni. Chciał zapytać go, czemu dopiero po wrzuceniu z siebie wszystkich żali publiczne postanowił go tu przytargać, ale się powstrzymał. Oddał mu to, co chciał. Sam nie czuł się silnie związany z tym naszyjnikiem — dla Rintarou symbolizował jedynie gorycz, jaką przy nim doświadczył. Teraz był mu zbędny. Być może odczucie po dzisiejszym dniu urosło już do takiego stopnia, że nie potrzebował żadnego przedmiotu.
— Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie, iż byłeś dla niego tyle poświęcić.
Podszedł w kierunku okiennicy, wpatrując się w ulicę. Bez zastanowienia wskoczył na parapet i zmrużył oczy, obserwując przesuwające się postaci w kompletnym mroku. Mógł wytłumaczyć swoją intencję, swoje zamiary, ale nie czuł się do tego zobowiązany. Rash nie był dla niego nikim ważnym tak jak każdy byt żyjący na tym świecie. Nie czuł wobec niego potrzebny ratowania honoru, czy nawet ukazania swojej prawdziwej twarzy. Nie musiał wiedzieć, że za przerażeniem, strachem, który tak pięknie ukazywał ludziom, krył się jedynie podstęp i odwrócenie jego uwagi. Mógł wciąż postrzegać go za słabego, za głupkowatego demona, który nie potrafi poradzić sobie w życiu. Dla niego nie miało to teraz żadnego znaczenia, jedynie plusy.
Przymykając oczy, mrok osiadł na drgających kącikach ust:
— Myślałem, że siedziba rodu Minamoto skrywa w swoich murach o wiele lepsze błyskotki niż to, co według ciebie było warte ukrócenia mojej głowy.
Pocierając nastawiony nadgarstek, jedynie kątem oka spojrzał na demona spod pół przyjemnego oka – był zbyt ciekawy jego reakcji. Przy pasie Rintatou znajdowała się przewieszona katana, która wyrównałaby jego szanse, gdyby jednak mężczyzna postanowiłby go zaatakować i złamać dane słowo.
— Nie przywiozłeś żadnych pamiątek? Czy to nie o tobie mówiono jako o jasnowłosej rogatej bestii, która wraz z przerażającą ciemnowłosą pięknością i krnąbrnym, niewyrośniętym dzieciakiem zbezczeszczali jego mury? Jeszcze trochę a zyskasz na swoją część własną legendę. Dobrze, że zadbałeś o ten wygląd. — Tu otaksował go wzrokiem. — Przynajmniej nie urzeczywistniłeś plotek, jakie zdążyły dotrzeć do miasta. Ktoś taki jak ty, pracujący w grupie? Zaskakujesz mnie z dnia na dzień, Rash.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Jednak nie tylko Rash zrzucił powłokę, ale również sam Rintarou, którego oblicze zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni; w parę chwilę z tchórza stał się aroganckim i dumnym pyszałkiem pewnym swej drapieżności. Szkoda jedynie tylko, że swoją buńczuczność nie ukazał na ulicy, gdzie czyhało prawdziwe zagrożenie, a nie w obliczu bezpiecznej przystani w postaci warsztatu.
Rash nie darzył go sympatią, ani tym bardziej tolerancją, więc siłą rzeczy wzrok, jakim obserwował młodego demona, przyrównać można było do politowania zmieszanego z dużą ilością pogardy i niedowierzania.
— Powiedz mi. Jesteś słowny, Rash?
— Zaraz się przekonasz — I nim dokończył ostatnie słowo, jego oczom ukazał się zaginiony przedmiot, błyszczący na chudej szyi barda. W pierwszej chwili rogaty demon chciał pochwycić kark Rina i najzwyczajniej w świecie go przetrącić; ręka drgnęła w odruchu z zamiarem uczynienia tego, lecz w ostatniej chwili resztkami rozsądku i honoru opanował wzburzone emocje. Płomień złości szybko się rozpalił, lecz również szybko przygasł w niemym zaskoczeniu — nie dowierzał, że Rintarou był tak głupim albo tak odważnym, aby bez obaw przyznać się do zarzucanego występku.
— Oto i on. Nie sądziłem, że zwykły kawałek żelaza może być dla kogoś tak cenny. Proszę, jest twój.
Rash spojrzał na rzucony przedmiot na stół. Złoto okazało się nienaruszone, więc wydane pieniądze nie przepadły. Spojrzał spode łba na młodzika, uchylając usta, a następnie je zamykając, aby znowu otworzyć.
Odpowiedział:
— Zapłaciłem sporo za niego — Otosuke reklamacji nie uwzględniał, a Rash był niezwykle przywiązany do rzeczy, które posiadł w ciągu swojego życia. Nie było ich zbyt wiele, wręcz można się pokusić o ubogość w jego dobytku, gdyż większość swojego życia hibernował w jaskini, odcięty od wszelkich istnień.
Wydźwięk kolejnych słów rozniósł się echem po warsztacie, a stojący bokiem Rash, zatrzymał na chwilę palce na naszyjniku. Przesunął ostrym pazurem po powłoce, w skupieniu obserwując naszyjnik; jak gdyby ocenił czy nie jest na pewno uszkodzony. Prawdą było, że nie spodziewał się, że wieść z posiadłości Minamoto tak szybko dotarła do wiosek znajdujących się na obrzeżach. Nie oznaczało to niczego dobrego, a niepokój budził fakt, że wiedział o tym ktoś tak pyszny, jak bard, a więc miejscowa ludność również mogła orientować się w sytuacji. Nagoja nie była bezpiecznym miejscem; musiał je szybko opuścić.
— Czyli tutaj już wieści dotarły... — mruknął pod nosem, lecz z ich nadludzkim słuchem Rintarou bez problemu usłyszał — Dlatego nie mam czasu na użeranie się z tobą, dzieciaku.
Złapał w końcu za naszyjnik i schował go do pojemnej kieszeni płaszcza. Obrzucił szczyla wzrokiem, a następnie prychnął na jego teorię.
— Przypominam, że mnie nie znasz — odparł — I niech tak pozostanie. Nagoja nie jest dla demonów bezpieczna, sam się przekonasz o tym niebawem — dodał, naciągając na głowę kaptur.
Podszedł do drugiego okna, wyglądając przez nie i sprawdzając, czy teren wokół warsztatu pozostawał pusty. Zamierzał opuścić przybytek i spotkać się z czarnowłosą znajomą.
W ciszy, która tu panowała, przerywanej co chwila ich miarowymi oddechami i szelestem poruszających się ubrań, kąciki bladych warg chłopaka drgnęły, jak rażone delikatnym prądem. Najpierw zadrżały ramiona, co szybko dało początek niespodziewanemu wybuchowi śmiechu. Demon nawet nie zdążył pomyśleć o konsekwencjach swojej zbyt gwałtownej, szczerej reakcji; jednak ta była chyba najbardziej szczera od ostatnich dni, a może i miesięcy.
Rintarou wciąż siedząc na parapecie, otarł zbierająca się łzę w prawym kąciku oka i zmienił pozycję, tak, że wcześniej zarzucone na mebel stopy, dotknęły podłogi, a dłonie zacisnęły się na krawędzi — po oby stronach ud. Pochylił się odrobinę w przód w końcu opanowywując rozbawienie. Patrzał się na niego z niedostrzegalnym wcześniej błyskiem w tęczówkach — jasnym, czystym, niemal niepasującym do ostrego, krwistego szkarłatu.
Ten mężczyzna był wyjątkowy. Jaki demon przejmowałby się gotówką, gdy mógł mieć wszystko, o czym tak naprawdę zamarzył? Ta odpowiedź bez dwóch zdań szarpnęła jego serce, można powiedzieć, że niemal rozczuliła. Rintarou często zdawał się patrzeć na innych przez pryzmat swoich poglądów i zachowań. Mierzył wszystkich swoją miarą, dziwiąc się później, że ktoś nie postępował tak czy owak. Poznając jednak Rasha, podskórnie podejrzewał, że problem w jego zachowaniu leżał gdzieś głębiej; podejrzewał, że miał ścisły związek z pozbyciem się przez niego jakiegokolwiek instynktu człowieczeństwa. Rintarou za śmiertelnego życia nienawidził być sam. Był dzieckiem, które bez przerwy szukało nowych znajomości. Nie bał się odrzucenia, bo choć był wychowany przez obcych dla niego ludzi, miał w sobie niezwykle wiele śmiałości. I, mimo że teraz nie potrafił przywołać tamtych wspomnień, uważał wtedy, że każdy, kto kroczył przez życie w pojedynkę, na pewno jest nieszczęśliwy. Budząc się w swoim demonicznym wcieleniu, co prawda, nie pamiętał swoich dawnych potrzeb i swojego sposobu myślenia, a jednak coś ciągnęło go w świat ludzi. Być może była to ta niewidzialna wstęga, którą zyskał jako dziecko wraz z przyjściem na świat? Ta przenikała magicznie na drugą stronę kamiennego muru, który zasłaniał mu dawne znane twarze i odległe wspomnienia. Był do tej wstęgi przywiązany, choć tak naprawdę jej nie dostrzegał, ani nie czuł — ale bez przerwy ciągnęła go uparcie za nadgarstek, tworząc między nim a śmiertelnikami nierozłączny zespolony supeł.
Rash nie lubił tumów ani innych ludzi. Zauważył, że nie przepadał również za demonami. I choć minęło wiele miesięcy od ich ostatniego spotkania, miał dziwne wrażenie, że zrobił postępy. Zastanawiał się jednak czy była to zasługa plotek, jakie usłyszał (bo przecież nigdy nie wyobrażał sobie go w żadnym towarzystwie) albo tego, jak otwarcie przełamał lód i wtargnął do samego centrum miasta — gdzie wcześniej nawet o tym nie myślał.
Młodszy mężczyzna zamyślił się. Podczas tego procesu, przekrzywił głowę, a związane w kucyk włosy, spłynęły z jego ramienia, zahaczając pojedynczymi pasmami o rękaw ubrań. Uważnie obserwował jego profil, skupienie, gdy przyglądał się zgubie. Znów na jego twarzy wykwitł uśmiech.
— Czemu tak na niego patrzysz? Zachowujesz się, jakbyś stracił chęci do życia, bo twoja błyskotka została skażona przez zboczeńca, a nosiłem ją przecież na szyi.
Nie mógł się powstrzymać od głupkowatego komentarza, choć właściwie nie miał nim na celu go urazić, czy wyśmiać. Gdy dostrzegł, że Rash kieruje się w stronę drzwi i chowa biżuterię do kieszeni, ściągną ku sobie brwi i zszedł ze wcześniejszego okupowanego miejsca.
— Czekaj. Nie ubierasz go? Nie win mnie, gdy stracisz go kolejny raz. Sądziłem, że biżuterię nosi się po to, aby dobrze wyglądać. Goniłeś mnie tyle miesięcy, aby znów ją wcisnąć w kąt? To bez sensu. Jak chcesz mogę ci pomóc ją założyć.
Rash miał rację. Nagoja od paru miesięcy była twierdzą, w której patrole łowców demonów stały się znacznie częstsze aniżeli w Osace czy Kioto. Przekonał się o tym na własnej skórze. Jeśli obydwoje mieli na swoim koncie w tym miejscu niemałe zamieszanie, nie wróżyło to o niczym dobrym, zwłaszcza, że towarzyszyły im inne demony.
Kiedy rogacz miał już sięgnąć dłonią do drzwi, przy jego boku pojawił się Rintarou, wyprzedając go i sam sięgając wyjścia. Gdy tylko poczuł jego wzrok na swoim osłoniętym kompletnym mrokiem ciele, spoglądnął na niego, a wciekła czerwień jego tęczówek pozostała już tylko wspomnieniem — znów zastąpiła ja zwyczajna nudna szarość. Doskonale zdawał sobie sprawę, że kąśliwa i wroga uwaga już czaiła się w ustach demona.
— Hm? Oj, już tak się na mnie nie patrz. Rozstaniemy się zaraz na peryferiach. Myślisz, że nie mam swoich spraw do załatwienia?
Miał jakieś sprawy? Nikt w końcu nie wiedział, co siedziało w jego głowie.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Kątem oka obserwował, jak Rintarou zanosił się głośnym śmiechem, lecz w całej tej reakcji nie dostrzegł wcześniej mu znanego fałszu. Rin emanował szczerością, trochę dziecinną pogodą ducha, której tak bardzo brakowało rogaczowi. Przez krótką chwilę próbował przeszukać wspomnienia, aby przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się roześmiać beztrosko, poczuć najzwyklejszą radość.
Niestety, takie wspomnienia nie istniały.
Od początku swojej egzystencji jedynym sobie znanym uczuciem był ból, determinacja, analiza i duża powściągliwość zmieszana z nieufnością. Odkąd kilka lat temu wybudził się z długiego letargu, zaczął uczyć się wszystkiego od podstaw; poruszania, sposobu mówienia, a przede wszystkim zbierania informacji z otoczenia. Widok nowego, nieznanego świata wprawiała go w niemałe osłupienie, dlatego większość dni spędzał zupełnie sam w ciemnej norze, czekając na nadchodzący zmierzch, aby oswoić się z tym, czym przyszło mu żyć. Z biegiem czasu nabrał sporo doświadczenia; wiedział, komu mógł ufać, a bilans wychodził niezwykle prosty — mógł ufać tylko sobie. W tej całej swojej samotności w końcu utonął, zatracił się. Przestał dostrzegać kogokolwiek. Odgrodził się od świata grubym murem, postrzegając wszystko i wszystkich, jako swoją zgubę, piętno śmierci.
— Bo już go nie chce. Da się go gdzieś sprzedać? — zapytał z pełną powagą, przeczuwając kolejny wybuch śmiechu. Rash nie miał tak dobrej orientacji odnośnie do lokalizacji konkretnych przybytków, więc chociaż raz Rintarou w ramach zadośćuczynienia, mógł udzielić mu takowych informacji.
Schował do kieszeni błyskotkę i kiedy Rin zerwał się ze stołka, znajdując niezwykle blisko, oblicze rogatego demona przybrało charakterystyczny dla niego wymiar. Twarz stężała, nadając surowości rysom, oczy rozbłynęły wściekłością, a głos obniżył się do warkotu.
— Nie ubieram. Nie potrzebuję pomocy. I nie twój interes — odparł spokojnie, lecz młody demon najwidoczniej nie zamierzał wcale odpuszczać. Plecy Rasha wyprostowały się.
— Jesteś niczym wrzód — skomentował krótko, nie mając zamiaru nic więcej dodawać. Jego odpowiedź była jednoznaczna, a duma nie pozwalała mu na jej przełknięcie.
Wyszedł z warsztatu, odsuwając demona siłą na bok, jeżeli miał zamiar, zanim podążać musiał utrzymać tempo narzucone przez długowłosego.
Nie czekając ani nie oglądając się za siebie, ruszył w stronę Osaki.
— z tematu oboje
Im głębiej tym zapach alkoholu stawał się silniejszy. Nic dziwnego, że mieszczący szli coraz wolniej. Co chwila zagadywali ich nowi kupcy, oferując gamę różnorodnych towarów. Nie inaczej stało się z Yuichiro. Gdy tylko znalazł się pośrodku drogi, nie oszczędzili nawet jego — z pewnością miał na to wpływ wyróżniający się na łepetynie rudy kolor włosów. Natychmiast podbiegli do niego pracownicy czterech przybytków, jeden bardziej entuzjastyczny od drugiego:
— Zechciałby panicz spróbować? Alkohol rodziny Mayumi jest znany w całej okolicy!
— Paniczu, proszę spróbować. Nie trzeba nawet płacić! Jeśli paniczowi zasmakuje, to zapraszamy do naszej gospody!
— Ten ma zadziwiający posmak, proszę spróbować i się przekonać!
— Jeśli będzie pan w stanie ustać po tym trunku na nogach, nazwę lokal pańskim nazwiskiem!
Kilka — podstawionych niemal pod sam nos — czarek alkoholu, załaskotały nozdrza barwą rozmaitych zapachów. Czy Nagoja miała okazać się dobrym tropem? Okolica pełna sprzedawców i włóczących się mieszkańców miała w sobie pewną nutę nadziei. Yuichiro nie pozostało nic innego jak tylko się o tym przekonać.
Teraz nie jeden wojownik mógł mi, pozazdrościć sylwetki i siły. Wszystkie te unoszące się aromaty przywoływały wspomnienia, gdy jako mały chłopiec biegałem tymi uliczkami i uciekałem przed kupcami, którym podkradałem rzeczy, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę ojca i go rozzłościć. Stare dobre czasy, chociaż z perspektywy dorosłego życia mocno dawałem im w kość, ale w końcu to nic dziwnego, dzieciaki takie już były. Szczere w swoich emocjach i uparte jak diabli, a ja chyba nawet jak dwa diabły i to mi zostało do dziś.
Może człowiek wyjechać z Nagoj, ale Nagoja z człowieka już nie. Gdy przekraczałem most, do mojej głowy uderzyło kolejne wspomnienie. Gdy puszczaliśmy nawet wspaniałe okręty na prąd, które w rzeczywistości były kawałkami kory. Miałem tutaj masę dobry wspomnień, ale na każde dobre przypadało inne złe. Tak jak mówiłem wcześniej, dzieci były dziećmi i bardzo nie lubiły gdy jedno z nich świeciło zbyt mocno i wyróżniało się w tłumie, ale to już opowieść na inną chwilę.
Teraz nadszedł czas, żeby rozpocząć to, co od dłuższego czasu siedziało mi w głowie, od spotkania w domu filara płomienia zastanawiałem się co zrobić, żeby ruszyło coś w sprawie tego zaginionego miecza, ale nie miałem zbyt wielu pomysłów jak szukania poszlak i wyciągania z demonów informacji. Szedłem i zastawiałem się co teraz powinienem zrobić gdy grupa ludzi z alkoholem, zaczęła mnie otaczać i namawiać do skosztowania trunków, ciężko było im odmówić, ale z drugiej strony gdzie indziej niż w pijalniach można zdobyć poufne i różne dziwne informacje. Tam niektórzy mężczyźni potrafili się otworzyć po kilku głębszych, jak małe dzieci i zdradzali wszystkie swoje sekrety albo wstępował w nich ktoś inny, takie ich drugie ja. Które na trzeźwo nigdy się nie ujawniało i tak samo było w przypadku Hayase, ale w niego trzeba było dużo wlać.
- Spokojne … Odwiedzę każdy z waszych lokali i zostawię w nich trochę złota. Nie musicie się tratować. - Spróbowałem każdego z alkoholu i wybrałem lokal, którym serwowali najmocniejszy napitek, bo to był wyznacznik tego jak wiele plotek, prawdy i kłamstw roznosił się w ich ścianach. Wszedłem do środka i zająłem miejsce gdzieś na uboczu.
- Po proszę coś mocnego i przy okazji polać każdemu jedną kolejkę na mój koszt. Proszę rozpuścić małe wieści, że ktoś szukam bardzo nietypowego miecza z pewną inskrypcją i słono za niego zapłaci. - Sięgnąłem do swojej sakiewki i wręczyłem kilka monet mężczyźnie, nie zamierzałem się zdradzać. Ale chciałem się przysłuchać czy ktokolwiek coś będzie wiedział.
albo ją przed sobą stworzę
Właściciela lokalu rozpierała duma, gdy kroczył niczym kolorowy paw z nowo ściągniętym z ulicy klientem. Miał nosa do wędrowców takich jak on — ci najbardziej enigmatyczni, kryjący twarze w głębokich kapturach, zdawali się najbardziej zjawiskowymi gości. Zawsze pozostawiali w pamięci jakiś ślad. Zawsze nieśli ze sobą jakieś tajemnice.
Lokal był zapełniony klientelą. Choć gospoda nie była pokaźna, wszystkie stoliki, jakie pokrywały powierzchnie, były zajęte przez głośno rozmawiających mężczyzn. Większość nich miała na sobie jeszcze robocze ubrania, z pewnością kierowali się do pijali zaraz po skończonej pracy. Gdy tylko Yuichiro zajął miejsce w najdalszym kącie, zza rozwartych drzwi dobiegł go zapach pierwszych upadających na ziemię kropel deszczu. Tym razem udało się nie zmoknąć.
— K-każdemu? — zająknął się handlarz, wyraźnie zbity z pantałyku. Jego pociągła, wzbudzająca zaufanie młoda twarz wpatrywała się w jasne tęczówki Kagamiego, jakby ten miał zaraz wyłożyć na stół ciężką sakiewkę pełną wartościowych monet. I uwaga, zrobił to. — Pewnie. O-oczywiście! — Zakłopotanie zginęło w postępującym entuzjazmie, a szeroki uśmiech rozciągnął cienką skórę na policzkach. — Yane! Dla każdego po czarce! Zdaje się, że przyjmujemy w naszych progach honorowego gościa!
Kobieta, która krzątała się przy beczkach, spoglądnęła w kierunku mężczyzn z niezrumienianą nieśmiałością, ukrywając połowę twarzy za opadającymi niesfornymi pasmami czarnych włosów. Gdy tylko zdała sobie sprawę, że zapatruje się w przybysza zbyt długo, wzdrygnęła się i powróciła do pracy, szybko napełniając czarki. W lokalu zapanował rwetes. Klienci ucieszeni hojnym darem Yuichiro podjęli jeszcze głośnych rozmów. Co chwila spoglądali na przybysza z nieukrywaną ciekawością. Wyglądali jakby po tej wieści, stali się nierozerwalną częścią całej tajemniczej sprawy. W końcu jeden z siedzących w gronie znajomych, rosły, zwalisty mężczyzna zawołał do łowcy odważnie:
— Z inskrypcją? Może być ciężko. Wątpię, aby któregokolwiek z nas było stać na taką wymyślną zabawkę. Czym właściwie jest ten miecz? Własnością Demon Slayerów? — dociekał. Ktoś obok szturchnął go, jakby to pytanie miało rozpętać kłótnie. Albo zwyczajnie było tematem tabu.
Handlarz, który wprowadził Kagamiego, pojawił się znów przy jego ramieniu, podsuwając zamówiony wcześniej trunek. Biały, puszysty kot poruszał się za nim, a gdy przystanął i on okazał się spocząć. Zamiótł ogonem posadzkę; wpatrywał się w nich intensywnie złotymi ślepiami.
— Ten miecz musi być cenny, prawda? — zagadnął Yuichiro nieco cichszym tonem. — W naszym lokalu przeplata się wiele osób. Ludzi, łowców i... — Westchnął, prostując się. — Trudno teraz kogokolwiek obdarzyć zaufaniem. Ma panicz jakieś podejrzenia, że jego właściciel pojawił się w naszych progach? Wie panicz, jak to jest. — Uśmiechnął się przepraszająco. — Ludzie wygadują tu naprawdę dziwne rzeczy, ale niestety nie przypominam sobie, aby ktokolwiek mówił o tak cennym dobytku. Zakładam, że ci wszyscy ludzie nie przestaliby o nim paplać przez najbliższy miesiąc.
Umilkł, jakby próbował zebrać myśli.
—Zna panicz właściciela tego miecza? Wywodzi się z Nagoji?
Dość dokładnie ilustrowałem sobie w powoli wszystkich, ale nie robiłem tego zbyt ordynarnie i głównie poruszałem gałki ocznymi niż całą głową. Wiedziałem, że wiele osób teraz bacznie mnie obserwowało, bo swoim zachowaniem wbiłem kij w mrowisko. Rozsianie plotki i postawieniu kolejki nie miało odnaleźć miecza, a wybadać podziały panujące w Nagoji i kto z kim przystaje. Chciałem wiedzieć, jakie poglądy miała okoliczna ludność i sprawdzić, czy nie ma tutaj przypadkiem jakiegoś demoniego kreta, bo w gruncie rzeczy na to liczyłem. Miałem nadzieje, że jest tu chociaż jeden donosiciel, który doprowadzi mnie do swojego nadzorcy, a potem jak po sznurku do kłębka.
- Jest tam wyryta pewna fraza, ale miecz sam w sobie nie jest drogocenny, nie jest przyozdobiony złotem i wysadzony klejnotami. Po prostu ma dużo wartość sentymentalną dla właściciela.... Z tego co słyszałem, to istnieje taka możliwość, ale jak to z plotkami, ciężko taki uwierzyć na słowo. W jednej podobno demony go ukradły, żeby sobie dokazywać. Co pijalnia to inna wersja tej historii krążyła w powietrzu. - Skwitowałem krótko, celowo wprowadzałem lekką dezinformację, aby sprawdzić, komu taki przebieg wydarzeń mógł się nie podobać. Widać nie tylko ja przyszedłem tutaj obserwować, pijalnia sake to było dość nietypowe miejsce dla takiego sierściucha, ale nie wyprzedzajmy faktów. Postanowiłem co jakiś czas skontrolować zachowanie kota i sprawdzić, czy za tą kulką kłaków kryło się coś więcej.
- Dla właściciela na pewno, gdyby tak nie było, nie rozpuszczałby wici, że go poszukuje... Znalazcę pewnie czeka syta nagroda. - Rozmowa z handlarzem nie była zbyt prosta, ostrożnie stawiał kroki wokół mnie, jakbym przynajmniej rozsypał szkło, a on bał się nadepnąć na którykolwiek odłamek. Może przy końcówce mu się przygryzło język albo złapała go czkawka, ale wiedziałem, kto jeszcze odwiedzał takie miejsca i to na nich w tym momencie liczyłem. Uniosłem czarkę do góry, zachęcając wszystkich do wzięcia toastu. - Za lepsze dni. - Szybko rozejrzałem się, po pomieszczeniu sprawdzając, czy wszyscy przebywający wypili swój alkohol. A sam jedynie imitowałem przełykanie i wykrzywienie twarzy z wydechem.
- To fakt, trudno teraz o spokój... Po prosiłbym o jakiś kawałek wędzonej ryby do zagryzki... Nigdy nie zaszkodzi sprawdzić, pewności żadnej nigdy się nie ma prawda? - Jak na razie nie miałem żadnych mocnych poszlak, ale szykowałem się do drugiej rundki tego quizu i zamierzałem dorzucić kolejną garść informacji.
- Chodzi panu o prawowitego czy tego złodzieja ze znamionami na twarzy? Ciemne włosy, przecięta uroda i tatuaż w poprzek twarzy na wysokości połowy nosa, miał taką, jakby strzałkę a druga przeszywała ją od czoła przez lewe oko aż do policzka i podobno często podróżował w towarzystwie drugiego mężczyzny. - Podałem im rysopis demona, który był jako ostatni w posiadaniu tego miecza. Gdy dzieliłem się informacjami, uważnie obcerowałem te osoby, które wcześniej wydawały mi się podejrzane. Miałem kilku wytypowanych, ale to były takie pierwsze strzały w ciemno, trzeba poczekać, aż padnie więcej światła na sprawę, a w międzyczasie po prosiłem o kolejną kolejkę dla wszystkich. Obserwowałem, które czarki zostały uzupełnione, a w których dalej była ciecz.
albo ją przed sobą stworzę
Nie możesz odpowiadać w tematach