Miał dobrą passę. Na tyle dobrą, że naturalnie pojawiła się obawa przekroczenia pewnej granicy rozsądku, za którą nie chciał wkraczać, choć trzeba było zaznaczyć, że była to i tak mocno naciągnięta granica. Któż rozsądny w końcu wchodził w interesy z demonami? A jednak, Akizu był niczym hazardzista, który balansował na cienkiej linii, a jego niesłabnąca pomyślność mogła stać się tym, co kapryśnie zdolne będzie przekuć sukces w gromką porażkę. Podekscytowanie trzymane było więc w ryzach profesjonalnej postawy człowieka, który pozostawał na tyle ostrożny, na ile można było być ostrożnym pływając w morzu pełnym krwiożerczych bestii. Udowadniał sobie tym samym raz za razem, że zapewne te elementy w jego umyśle, które odpowiadały za strach, nie były wykształcone prawidłowo i zrzucając to na karb konsekwencji ojcowskiej musztry, przekuwał swoją śmiałość w sukcesy. I choć faktycznie nie było w tym zbyt wiele zdrowego rozsądku, wszystko pozostawało skrupulatnie przemyślane i dopracowane do ostatniego, najdrobniejszego szczegółu. A przynajmniej w tych kwestiach, na które miał wpływ.
Ten wieczór miał spędzić w Edo, aranżując spotkanie z jednym ze swoich informatorów - demonem, a jakże. I choć w świecie nocnych stworzeń, ten konkretny miał ledwie średni stopień w ichniejszej hierarchii, to jednak wciąż zdolny był ukręcić głowę przeciętnego człowieka z łatwością, z którą zdmuchuje się płomień świecy. Jakimś sposobem był to jeden z tych elementów pracy, który nadawał jej ekscytującego wydźwięku i nie, nie było to do końca normalne.
Lokal był pełen ludzi korzystających z ostatków późnego już wieczoru, pochłoniętych głośnymi, pijackimi rozmowami i grą w kości. Miejsce nie grzeszyło elegancją, zapewniało jednak swego rodzaju prywatność, choć bez wątpienia trzeba było z niej dość umiejętnie korzystać. Akizou z czasem wydłużającego się oczekiwania na spotkanie, dostrzegł jednak, że w głównej mierze otoczenie powodowało ból głowy i rosnącą irytację, gdy mijały minuty a on, choć nauczył się pokornie tolerować pewne spóźnienia, tej nocy powoli tracił cierpliwość. Drugie opróżnione niespiesznie naczynie sake (niezdolne do wywołania stanu nietrzeźwości, a jedynie wprowadzające w drobne rozluźnienie, tak istotne do delikatnych interesów), uświadomiło go, że margines prawdopodobieństwa poślizgu czasowego zdążył się już przerodzić w groźbę niepowodzenia.
Został oszukany? Naturalnie należało to wziąć pod uwagę, podobnie jak możliwość, że zwyczajnie coś zatrzymało demona w połowie drogi.
W pewnym momencie, gdzieś pomiędzy kolejnym głośnym wybuchem śmiechu obok, a kroplami trunku (bądź śliny) które skapnęły na drewno tuż przed nim, Kuran podjął decyzję, że właśnie dotarł do skraju własnej tolerancji. Wstał od stołu i ruszył w stronę schodów prowadzących na piętro. Złość pojawiła się naturalnie - czy nie został potraktowany poważnie? Być może stawka, którą zaproponował była mało atrakcyjna? Sprawdzano go? To przecież już zdarzało się wcześniej, demony miały irytującą tendencję do wystawiania ludzkiej cierpliwości na próbę, w myśl idei, że były gatunkiem wyższym…
W połowie drogi do swojej izby zatrzymał się, zdając sprawę z tego, że nie miał ze sobą żadnego trunku. Na co mu trzeźwość, skoro najwyraźniej miał nie ubić tej nocy żadnego jebanego interesu? Odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem w kierunku schodów, aby raz jeszcze zahaczyć o bar na dole.
Akizou dobierał wspólników dość rozważnie i unikał tych przedstawicieli gatunku dzieci Muzana, którzy przejawiali silne potrzeby tłumienia ludzkich ambicji pod podeszwą ideologicznych przekonań o wyższości łańcucha pokarmowego nad inteligencją. Ten konkretny nie uniósłby się dumą, nie bawiłby się też w bezsensowny pokaz siły. Obojgu zależało na tym spotkaniu. To musiało być coś innego…
- Co do…- wyrwało mu się, gdy tuż przed schodami wpadła na niego męska postać, wytracając go z zamyślenia i równowagi. Impet sprawił, że Aki zrobił dwa kroki w tył, gotów opierdolić nieuważnego intruza jeszcze sekundę przed tym, zanim nie podniósł na niego swojego spojrzenia. Wtedy zamarł, pozwalając aby zdezorientowany umysł zmroził mięśnie w jego ciele, co o dziwo nie miało nic wspólnego z faktem, że mężczyzna naprzeciwko niemalże sięgnął po broń u pasa.
I tak, jak wyglądający niczym sama śmierć Hikaru rozejrzał się czujnie naokoło, wypatrując Stwórca raczy wiedzieć jakiej dodatkowej niespodzianki, tak Akizou po prostu stał jak wryty, przyglądając się znajomemu obliczu człowieka, którego miał już przecież nigdy nie zobaczyć. Dopiero głos zjawy sprawił, że serce szlachcica zaczęło bić na nowo, jakby przypomniało sobie, że to przecież nie on powinien leżeć głęboko pod ziemią.
Jesteś sam…
Cóż za dziwne stwierdzenie, jednak jego sens przepłynął gdzieś obok świadomości Akiego, który miał ochotę trącić pierś mężczyzny naprzeciwko, żeby sprawdzić czy poczuje opór istniejącej w rzeczywistości postaci, czy może jednak uzyska ostateczne potwierdzenie na własne szaleństwo.
Dopiero komentarz o trzeźwości wyrwał z jego klatki drobne zduszone parsknięcie.
Tak po prostu stał tu i…
- A ty jesteś... - ochrypnięty głos zawisł na moment, gdy umysł Akizou w końcu przebudził się z szoku i poskładał kilka faktów do kupy.
…Przeklętym zabójcą.
- ...żywy - wypuścił to słowo, niczym ciężar z piersi, którego istnienia nie był świadomy, choć prześwitywać mógł przez to również pewien wyraz nieufności.
Był tu. Jebany Hikaru. Żywy.
Jak to możliwe?
Akizou
Imię trąciło świadomością szlachcica, który obdarzył zabójcę przeciągłym spojrzeniem, jakby wahał się, czy może mu uwierzyć na słowo, że jest tym, za kogo mógłby się podawać. A potem, prostując się lekko zmusił wargi do drobnego, niewesołego uśmiechu.
- Wyglądasz jakbyś własnymi rękoma musiał wykopać się z grobu, a gdzieś po drodze stawić czoła samej śmierci…
…Albo mojemu informatorowi - dotarło do niego, ten problem jednak, w obliczu niespodziewanego spotkania utracił wszelkie swoje znaczenie.
Zdawało się że obydwoje musieli tego wieczoru podjąć wyzwanie, na które żaden z nich nie mógł być przygotowany. Wspomnienia z przeszłości ożyły, jak z dawna zapomniany obraz o zakurzonym płótnie, który nagle zaczął się poruszać.
Postać była tak podobna, a jednocześnie tak odległa…
Umysł Akiego był nieco otępiały, choć z wolna zaczynał rozmiękać pod wpływem sytuacji. Należało się dostosować.
Należało odnaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie… albo drogę ucieczki.
- To wymaga opatrzenia - zauważył głosem zaskakująco spokojnym, wskazując na jego rozcięty policzek, jeszcze zanim zdał sobie sprawę z tego, że w sytuacji zaskoczenia kontrolę nad podejmowanymi decyzjami przejęły jego wyuczone odruchy. Oczywiście domyślał się, że nie był to jedyny uszczerbek na zdrowiu mężczyzny, którego sama postawa zdradzała ból z co najmniej kilku źródeł.
Aki rozejrzał się, jakby tym razem to on sprawdzał, czy zabójca był sam.
- Sam tego nie zrobisz, Hikaru.
Proste stwierdzenie miało zostać rzucone lekkim tonem, sugerującym wyciągniętą pomocną dłoń, którą mężczyzna mógł przyjąć, bądź odrzucić. Imię wypowiedziane na wydechu zyskało jednak dziwnego wydźwięku. Przywoływało wspomnienia, które dotykały szlachcica bardziej, niżby sobie tego życzył. Czy raniły, czy może jednak spływały przyjemnym dreszczem wzdłuż pleców?
Nie był w stanie powiedzieć.
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|