Zanurzyła się w tym pozbawionym uśmiechu stanie, ani się go nie obawiając, ani nie będąc nim w jakikolwiek sposób zniechęconą. Jak gdyby go rozumiała, jak gdyby stykała się z nim nie pierwszy raz i tym samym dokładnie wiedziała, że nie da rady się ot tak go po prostu pozbyć. Nie było próby rozmowy, bo to nie szlachetna przyjaźń ich łączyła, co sam Sora zrozumiał bardzo szybko, podobnie jak fakt, że poniekąd, przynajmniej w jakimś stopniu, zabójczyni potrafiła się utożsamić z jego stanem. Nie sposób było spojrzeć na jej ciało i pominąć wniosek, że miała popieprzoną przeszłość.
Nie było mowy o próbie naprawy, czy uleczenia kogokolwiek. Jedynie zrozumienie i zaakceptowanie faktu, że istniała ledwie jedna jedyna recepta, na ten rodzaj depresji i wcale nie wiązała się ona z pozbyciem się czerni z umysłu.
Bliskość między nimi budowała się naturalnie, będąc właściwą koleją rzeczy. Ciągiem przyczynowo-skutkowym, do którego dochodzić musiało tak wiele razy, że stworzył on koleiny, z których nie dało się wyjechać. Grząskie, śliskie i tak znajome. Jakby byli razem w poprzednim wcieleniu, którego nie powinien pamiętać. W innym świecie. W innych czasach.
Pożądanie, które rosło w klatce piersiowej Sory, wznosiło się na czarnym fundamencie, przekutym z myśli w bezmyślność przez jej dłonie błądzące po jego ciele i przez ten urywany oddech. Uczucie tak podobne do głodu, że równie dobrze mogące właśnie nim być, a jednak jakimś sposobem zdolne pohamować zęby, przed przerwaniem tej satynowej powłoki, wdarciem się do krwioobiegu.
Nie wiedział, czy to resztki jego człowieczeństwa trzymały w ryzach instynkt demona. Z pewnością nie było niczego szlachetnego w tym, jak raz za razem składał pocałunki w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu mogła powstać krwawiąca wyrwa w tkance. Jakby bardziej igrał z jej żądzą, doskonale wiedząc, jak skutecznie karmiło to jego własną.
I w taki właśnie sposób okazało się to naprawdę trudne, aby w obliczu dźwięków kobiecego zadowolenia, które wyrywały się z co którymś oddechem z gardła Shirei, myśleć o własnych działaniach, jako o drodze do celu innego, niż zwyczajne i bezpardonowe wejście w posiadanie jej ciała i osoby.
Zapomniał.
Zapomniał o tym, że była zabójcą, a on demonem. Zapomniał o Nichrin leżącym ledwie dwa metry od ich zlepionych ciał. Zapomniał o tym, że był zepsuty dla świata, bo najwyraźniej w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
Bądź po prostu sobą.
Kim więc był? Człowiekiem, zamkniętym w ciele demona? Czy może demonem, który usilnie próbował wyprzeć się własnej natury?
Szaleńcem?
Mordercą. Wynaturzeniem. Czarnym, lepiącym złem, którego odór palił w oczy i odbierał oddech.
Mogła poczuć, jak waha się przez moment, jakby nie był gotów na taką odpowiedź. Jakby jej słowa były niczym to żądanie, którego możliwości spełnienia nie był pewien. Zagubiony we własnej sprawie, choć tak pewnie podtrzymywał jej ciało swoim ramieniem, zachłannie zagarniając je dla siebie. Być może nawet czerpiąc gdzieś z tyłu głowy pewną satysfakcję z faktu, że jego chwilowe zawahanie, mogło podsycić w niej pewną niecierpliwość.
Gdzieś pomiędzy pocałunkami pozwolił, aby jego nos zabłądził za jej uchem, a oddech zaciągnął się zapachem jej włosów. Jakby ich woń miała ukoić natłok myśli, co być może rzeczywiście zrobiła.
- Już nawet nie jestem w stanie stwierdzić, co by to mogło oznaczać - odpowiedział do jej ucha spokojnym głosem, który wciąż nosił w sobie ciężkie znamiona tej ponurej aury, wśród której go dzisiaj zastała. Zdawało się jednak, że nie oczekiwał wcale odpowiedzi, bo zaraz wrócił ustami do jej gorącej skóry.
Po raz kolejny pozwolił, aby jej reakcja rozbudziła zmysły drapieżnika; aby to ciało, które zadrżało pod wpływem połączonych bodźców, oparło się na jego torsie, jakby udręczone i jednocześnie tak bardzo spragnione swojego dręczyciela. Tak cudowna, tak zniszczona i tak ewidentnie pragnąca dalszego niszczenia.
Mógł nie wiedzieć skąd ma blizny. Mógł nie pamiętać jej historii. Doskonale jednak czytał z reakcji jej ciała, które krzyczało w tej chorej potrzebie przywołania najbardziej popieprzonych ze wspomnień.
Powinna go odepchnąć. Zamiast tego przyciągała go bliżej.
Sora mówił jej wiele rzeczy. Dzisiejszej nocy, jak i wielu poprzednich. Widywała go w różnych wydaniach. Przetrwała u jego boku nie jeden egzystencjonalny kryzys paląc fajkę, pieprząc się z nim czy zapijając sake do nieprzytomności. Słuchała, czasami pytała. Nie miała w zwyczaju komentować. Nie odważyłaby mu się nic poradzić. Nie próbowała go uratować, skoro nie umiała pomóc nawet samej sobie. Akceptowała go zepsutego, bo psychiczne blizny, które nosił były jego częścią. On, chociaż znał jej historię, też nie mógł jej naprawić. Nie żałował jej, bo tego nie potrzebowała. Liczyła się ta krótka chwila, po której każde z nich będzie mogło wrócić do codzienności. Ona w szukaniu swojej zemsty, a on w agonii depresyjnych myśli. Kto wie może znowu się spotkają. W podobnych okolicznościach, gdy jedno z nich ponownie zaleganie chwili wytchnienia.
Jej smukłe palce okrężnymi ruchami gładziły skórę jego przedramienia, dzięki któremu jeszcze stała w pionie. Zaśmiała się gardłowo, bez krztyny wesołości. Mógł wyczuć jak niecierpliwie się o niego otarła.
- Czy to ma znaczenie? - Westchnęła zrezygnowana, bo nawet w takiej sytuacji nie potrafił wyzbyć się tego negatywnego gówna, które mieszało mu w głowie - Wiec bądź teraz kim chcesz. Bez konsekwencji, bez przemyśleń - kontynuowała pusto, a jej nic nie znaczące słowa odbijały się echem od pustych ścian malutkiego pokoiku. W końcu i tak zrobi co chce. Odwróciła głowę w bok patrząc na niego ukradkiem. Jej potylica wciąż opierała się o jego bark, lekko uchylone usta łapały każdy oddech dusznego od potu i gorąca tlenu. Zblokowała z nim spojrzenie tylko na chwilę. Pozostało tak samo puste. Jak zawsze.
- Tylko na dzisiejszą noc.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Niecierpliwość jej ruchów, sprawiła, że miał ochotę warknąć i przytrzymać ją silniej, był to jednak impuls z głowy, jego ciało natomiast przyjęło napierającą na siebie, nagą kobiecą sylwetkę, z nieskrywanym entuzjazmem.
Słowa wypowiedziane pustym głosem, dotarły do niego z opóźnieniem. Czując, jak Shirei odwraca głowę w jego stronę, spuścił na nią swoje stalowe spojrzenie, które wyrażało jakiś taki przedziwny spokój, choć jednocześnie pozostawało tak wyraźnie napięte. Nie było jednak puste, bo za taflą szarości, krył się cały czarny ocean myśli, których nikt nigdy miał nie usłyszeć. Przesunął wzrokiem po jej twarzy, po rozchylonych wargach, które z niecierpliwością nabierały i wypuszczały powietrze. Powoli chwycił jej podbródek, przesuwając palcem po jego krawędzi, schodząc nim niżej na gardło, czując pod skórą przepływ powietrza i krwi. I w tej jednej chwili, w której blokowali swoje spojrzenia pełne napięcia, Sora zdał sobie sprawę, że nie był w stanie pozbawić zabójczynię życia. Nie tej nocy. Najprawdopodobniej żadnej innej nocy. I może powodem było jakieś chore, nierealne uczucie, że znał ją z wcielenia, którego nie pamiętał… kurwa, którym być może już nie był i nigdy miał nie być.
Jego ciało jednak wbrew wszystkiemu, było lojalne tej zbrukanej cudzymi zębami kobiecie, a on musiał się z tym pogodzić, nawet jeżeli skazywało to jego umysł na tortury.
Więc bądź kim chcesz
A kim c h c i a ł być?
Czy to nie oczywiste? Człowiekiem. Od zawsze, odkąd tylko zrozumiał, że jego ciało przejęła siła nadprzyrodzona, która odbierała mu to jedno jedyne prawo, dając jednocześnie tak wiele w zamian. On oddałby wszelką siłę i wszelką szybkość, możliwość regeneracji ran… oddałby wszystko, aby odzyskać tą jedną rzecz…
Chociaż… jakaś cząstka jego przeklętej duszy zacmokała w jego głowie z dezaprobatą na te myśli. Oddałby wszystko, to prawda. Wszystko… poza jednym.
Więc bądź kim chcesz…
Pozostanie więc przeklęty. Na tę noc i wszelkie inne.
Wpił się w jej wargi, zanim zdołała wziąć kolejny oddech, aby w końcu zakończyć te rozważania i dać jej dokładnie to, czego tak żądała.
Grała w otwarte karty. Nawet jeśli nie pamiętał swojego poprzedniego wcielenia doskonale wiedział po co do niego przyszła. Czego od niego chciała. I chociaż nieświadomie skazywała jego umysł na kolejne tortury, jego ciało zdawało się reagować właściwe. Przynajmniej tak to odbierała. Lubiła jego bliskość, kiedy mogła oprzeć się nagimi plecami o jego tors. Zblokowała z nim puste spojrzenie wypełnione zaledwie jedną, prawie niewidoczną iskierką pożądania. Nie było w niej nic więcej. Stanowiła pustą powłokę zniszczonej dziewczyny. Nie wiedziała, że za tymi tak dobrze znanymi stalowymi tęczówkami czaił się jeszcze chłód błękitu obserwujący wszystko niczym wytrawny widz prywatne przedstawienie. W jej oczach byli tutaj sami.
Przymknęła na chwilę powieki pokazując mu jak uwielbiała dotyk jego dłoni na swojej szyi. Zdążyła odetchnąć tylko raz, gdy zamknął jej usta pocałunkiem. Tak wyczekiwanym i słodkim. Wpiła się w jego usta zachłannie bez zbędnej delikatności, walcząc o dominację. Chociaż i tak znajdowała się na straconej pozycji.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Cztery słowa, które jeżeli kiedykolwiek miały w sobie zalążek prawdy w stosunku do Sory, w obliczu nie tak dawnych wydarzeń runęły niczym najprawdziwszy zamek z piasku, po którym Muzan przeszedł się podczas jednego ze swoich spacerów po plaży w świetle księżyca.
Jego życie, nigdyś niosące za sobą poczucie obowiązku i pewien wyższy cel, być może nie bohaterski, być może nie chwalebny, lecz jednak wciąż znaczący cokolwiek… teraz stało się pustym workiem bezdennego mroku. I chociaż nie pamiętał perspektywy, jaka mu przyświecała zanim stracił swoją pamięć i duszę, nie pamiętał własnego rozwoju, ani tego, jak zrodziła się w nim ta bezinteresowność, a na jej podłożu wykiełkował drobny zalążek wiary w większy sens istnienia. Teraz czuł doskonale miejsce, w którym to wszystko powinno się znajdować. Ziało otchłanią i chłodem, pachniało stęchlizną i pochłaniało każdą dobrą myśl, każdą wartość, jakby nie tylko wyrwano mu serce, ale w zamian pozostawiono zgniłą tkankę, która deprawowała wszystko, co tylko jej dotknęło.
I być może to również było niezwykłe w Shirei - wydawała się całkowicie odporna na truciznę, którą roztaczał, tym bardziej, że ewidentnie znała jej smak i rozumiała jej ból, choć być może teraz już jedynie w pewnym stopniu.
Spijała z jego ust ten mrok, który spływał po jej skórze, wlewał się wraz z jego oddechem, na jej język i połykany ze śliną osiadał na dnie żołądka. Palący mieszanką gorzkiego kwasu, bynajmniej nie zniechęcał jej do sięgania po więcej.
Dał się porwać temu uczuciu, bo było jednym z niewielu tak naprawdę przyjemnych, jakich przyszło mu doświadczyć od bardzo długiego czasu.
- Tylko na dzisiejszą noc - wymruczał jej do ucha pomiędzy pocałunkami, powtarzając jej własne słowa sprzed chwili, podczas gdy jego dłonie błądziły po jej nagiej skórze, zagarniając każdy jej skrawek dla własnej przyjemności. Chwytał za kości biodrowe, przyciągając ją bliżej, zaciskał palce na miękkiej strukturze jej piersi, brał skórę na jej szyi między zęby, naznaczając ją lekkimi siniakami, które miały pozostać wyraźne aż do jutrzejszego poranka. Odetchnął zapachem jej włosów. Tak obcym. Tak słodkim.
Tak znajomym.
- Na dzisiejszą noc jesteś moja.
Jego dotyk był idealny, kiedy błądził po jej ciele. Zaśmiała się pod nosem. Cicho, chrapliwie i bez cienia wesołości.
- Więc niech ta noc trwa - wydyszała między jednym a następnym pocałunkiem ponownie wpijając się w jego usta. Nieustannie, raz po razie. Wspominając wszystkie te poprzednie noce, gdy trzymał ją w swoich ciepłych, ludzkich ramionach. Był tak żywy, tak inny od śmierci, z którą widywała się każdej innej nocy. Zabijała potwory starając się w końcu dopaść tego jednego. Żyła zemstą, a Sora był jej jedynym źródłem zapomnienia. Tak inny od podłego, zepsutego demona, który z każdym kolejnym niefortunnym spotkaniem zabierał ją dla siebie nie bacząc na jej protesty. Sora udowadniał jej, że człowieczeństwo miało jeszcze cokolwiek do zaoferowania; że nie była jedynie pustą lalką w szponach kolejnego demona, który próbował obsesyjnie ją sobie przywłaszczyć.
Życie bywało jednak bardzo mylne, a pragnienia okazywały się jedną wielką pomyłką. Sora był w jej oczach człowiekiem. Pozostawał jednak krwiożerczym demonem. Tak jak potwór z jej wspomnień i tak jak Ichitaro, którego pragnęła i jednocześnie nienawidziła.
Nie. Sora był inny.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Tak - chciał odpowiedzieć, między pocałunkami składanymi na jej skórze, na każdym jednym śladzie po zębach, który ją zdobił. Niech trwa, niech rozpada się na kawałki, odbierając znaczenia wszelkim faktom, które tak usilnie sugerowały, że noc ta, tak naprawdę nie miała prawa mieć miejsca.
Nieświadomy tego, jak bardzo przypominał dawnego siebie i jednocześnie jak daleko poza dawnego siebie wykraczał, dawał jej odczuć każdy jeden bodziec, którego tak bała się pragnąć, przełamując tę granicę między zdrowym rozsądkiem, a fantazją. Akt ten był hipnotyzujący w najbardziej toksyczny sposób, dając to okrutne poczucie satysfakcji, o które nigdy by się nie podejrzewał.
Czy to natura demona tak go zmieniła? Czy może jedynie wyciągnęła na wierzch to, co było już zepsute wcześniej, jednak pozostawało schowane głęboko w środku? Bo choć tak bardzo pragnął znaleźć w sobie to utracone człowieczeństwo, którego nie potrafił się wyprzeć, tej nocy uświadomił sobie, że pozostawał prawdziwie zniszczony. Dogłębnie zdeprawowany. Czuł, jak ten mrok go trawi. Czuł też, jak mu się powoli poddaje i jak fakt ten napawa go przyjemnością niezdolną do opisania.
Nie chciał jej posiąść na własność. Nie pragnął też lalki w swoich szponach.
W żaden sposób jednak nie sprawiało to, że był lepszy od innych, obsesyjnie bawiąc się pragnieniami zrodzonymi z traumy.
A powinien był ją zabić.
Na to jednak nie było już najmniejszych szans.
Powinna być bardziej czujna. Powinna była wiedzieć lepiej. W końcu życie zabójcy było jedną wielką pasją niespodzianek. Długo się nie widzieli, pewnie powinna była wziąć pod uwagę, że może się zmienił; że nie był już tym samym człowiekiem, co zawsze. Nie miało to jednak dla niej znaczenia, bo przyszła tutaj przede wszystkim dla siebie. Dla własnych korzyści, które tylko on mógł jej teraz zaoferować. Nie przypuszczała, że to co go spotkało w ostatnim czasie było tak tragiczne. Nigdy nie wzięłaby pod uwagę, że Sora już nie żył, że miała teraz przed sobą demona podszywającego się pod mężczyznę, którego kiedyś znała. Znała aż za dobrze, chociaż bywali ze sobą blisko jedynie fizycznie. Żadne z nich nie było wylewne, a jednak rozumieli się doskonale, jak by w tej relacji słowa były po prostu zbędne. Rozumieli się na dziwnej płaszczyźnie, powszechnie niedostępnej dla innych. Teraz jednak Sory już nie było. Został brutalnie zamordowany, zastąpiony tą nową, mroczną wersją.
Niewiedza była jednak błogosławieństwem, a Shirei w najgorszych koszmarach nie przypuszczałaby, że Sora nie był już Sorą. Jego zapach, jego dotyk, jego głos i słowa przeczyły tym zmianom. Dla niej wciąż był sobą obojętnie czy żywym czy martwym. Pozostała nieświadoma dla własnego dobra.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Najbardziej zepsuta cząstka jego osoby chciała przebić się przez tą granicę, aby zobaczyć co znajdowało się po drugiej stronie. Nie potrafił tego przemóc, podobnie jak nie mógł powstrzymać przenikającego na wskroś jego ciała pożądania, gdy tylko pomyślał o zaciśnięciu zębów na bladej powierzchni jej skóry. Coś pchało go do tego ruchu, coraz wyraźniej, im bardziej pochłaniany był przez jej narkotyzującą bliskość. I to wcale nie po to, aby się pożywić. Nawet nie po to, aby zranić zabójczynię, która przecież wciąż była realnym zagrożeniem.
Nie. Zrobiłby to wszystko, jak i wiele więcej, tylko po to żeby zwiększyć doznania. Z jakiegoś powodu czuł, że było to coś, czego sama Shirei podświadomie, tą najbardziej zniszczona częścią swojego umysłu, również pragnęła.
Co gorsza, nie był pewien, czy sam mógł obwiniać Akumę za te myśli, czy może powinien wziąć pełną odpowiedzialność na siebie, akceptując w końcu, że był demonem, za którego wszyscy go uważali.
Wszyscy, poza Shirei.
A skoro ona nie dostrzegła różnicy, może jeszcze był dla niego ratunek? Może znaczyło to, że miał bliżej do człowieka, którym niegdyś był, niż sądził?
Z jakiegoś powodu myśl ta wzbudziła w nim obrzydzenie.
Ratunek?
Jaki kurwa ratunek?
Jakże naiwny musiałbyś być, Sora…
Nie spodziewała się jego odpowiedzi. Tłumaczyła sobie, że wcale ją nie obchodziła; że przyszła tutaj tylko i wyłącznie dla siebie. Żeby zaspokoić swój własny głód. Sora miał być zaledwie narzędziem, którego klaśnie używała. Więc dlaczego, gdy szorstkimi dłońmi błądził po jej talii wciąż miała ochotę zapytać co u niego? Dowiedzieć się dlaczego tym razem pozwolił sobie na te ponure i negatywne myśli, które z łatwością pogrążały jego umysł w bezsensownej depresji. Dlaczego, dlaczego co? Przecież i tak nie była w stanie go uratować. Była ostatnią osobą, która mogłaby uratować kogokolwiek, skoro nie potrafiła poradzić sobie nawet ze samą sobą. Zbyt popsuta, zbyt umysłowo niestabilna. Pusta i obca.
Była bezużyteczna i jedyne co mogła zrobić to go zostawić. Wracać co jakiś czas, żeby to on mógł pomóc jej. Na jedną noc zapomnienia, a potem znowu uciec przed odpowiedzialnością, konsekwencjami i jego bliskością. Nawet jeśli jej potrzebował, nie mogła zaoferować mu niczego więcej. Blokada przed zaangażowaniem się nie pozwalała jej zbliżyć się bardziej niż na fizyczną bliskość złączonych ciał. Było to i tak dużo. Było to dla niej wiele. Wiedziała, że dla niego również było to łatwiejsze. Nawet jeśli podświadomie coś w nim umierało. Nawet, jeśli on cały już nie żył.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Pytanie wybrzmiało echem w jego głowie, jakby nie do końca zostało wypowiedziane na głos, a było jedynie jakimś wytworem jego wyobraźni, dźwiękiem ledwie zdolnym do wyłapania, spomiędzy wszystkich innych, które im towarzyszyły. Niemalże nie zrozumiał jego sensu, przez szum krwi tętniącej szaleńczo z jego piersi, słyszalny równie wyraźnie, co urywany oddech Shirei, który otulał go swoim gorącem.
Było mu lepiej niż dobrze - to chyba pierwsza, boleśnie prymitywna myśl, którą zdołał utworzyć jego umysł w odpowiedzi. Idiotyczna oczywistość, choć gdzieś tam na dnie rozbrzmiewała gorzkim pogłosem cielesnej rozrzutności.
Akuma roześmiał się okrutnie, gdzieś daleko w otchłani demonicznej świadomości i chyba to wystarczyło jako sugestia, że przecież żaden z nich nie był święty, ani moralnie, ani w żaden inny możliwy sposób…
Sora nie pamiętał jej osoby, jego ciało jednak doskonale rozpoznawało bliskość, którą Shirei przyniosła ze sobą tej nocy, do tego małego pomieszczenia, które ledwie mieściło w sobie ciężar potrzeb, z jakimi się spotkali. Jedno proste życzenie, choć przecież stwierdzenie, że śmiałe poczynania demona wynikały z chęci spełnienia tej wypowiedzianej gdzieś na początku prośby, byłoby tragicznym nadużyciem.
Robił to więc jedynie dla własnej przyjemności?
Jeżeli tak, można byłoby śmiało uznać, że ta noc była pełnym sukcesem. A przynajmniej wszystko ku temu zmierzało.
Czujesz się lepiej?
Odpowiedź w takim wypadku z pewnością musiała być twierdząca, z jakiegoś powodu jednak nie chciała opuścić jego gardła.
Umysł świadomie odpychał perspektywę zajrzenia głębiej, przykrywając się grubą warstwą gęstej rozkosznej potrzeby zaspokojenia swojej nieposkromionej fascynacji, tak wyraźnie w nim rozbudzonej przez postać Shirei. Nie miał ochoty sięgać pod powierzchnię pozorów, obawiając się że jego palce natrafią na chłód mroku. Mroku, który tak skutecznie przecież odepchnęła. Mógł śmiało udawać, że go tam nie ma, nie zmieniło to jednak faktu, że kawał lodu wcale nie stopniał, a trucizna nie opuściła krwioobiegu.
A więc kłamstwo. Bo czyż nie tym była ta noc? Obłudną, obrzydliwą grą aktorską, mającą na celu… chuj tak właściwie wie co. Dotknięcie ducha z przeszłości? Zasmakowanie tego skrawka człowieczeństwa, w które siedząca na nim kobieta najwyraźniej wciąż wierzyła?
Czujesz się lepiej?
Niemalże zatrzymał się na jedno uderzenie serca, aby spojrzeć jej w oczy, aby stal męskich tęczówek mogła pochłonąć widok jej pokrytej subtelnym rumieńcem twarzy. Dostrzec kosmki włosów przyklejone do jej czoła, które w jakimś takim ludzkim odruchu mógłby mieć ochotę odgarnąć.
Nie był przecież jednak człowiekiem.
Dlatego jego palce zacisnęły się mocniej na jej karku, przyciągając ją do siebie i rezygnując z jakiejkolwiek odpowiedzi.
To chore napięcie, które ciągle między sobą pielęgnowali. Budowało się naturalnie, nie było w nim nic sztucznego. Jedno ciało znało drugie doskonale, więc nic dziwnego, że od dotyku do dotyku. Od pocałunków, bliskości. Od słowa do słowa, wylądowali w łóżku. Splecione ze sobą ciała lepkie od potu i przyjemności zlały się w jedną całość. Teraz po wszystkim, gdy leżała zmęczona nie potrafiła się podnieść. Ciężkie powieki, jeszcze cięższe ciało. Co jakiś czas odpływała do krainy snu nie będąc nawet w stanie stwierdzić czy Sora wciąż znajdował się przy niej czy odszedł. Była wciąż zbyt przytłumiona, żeby zarejestrować dokładnie wszystko co wydarzyło się tej nocy. Luki w pamięci, która chyba specjalnie odpychała te bardziej intensywne wspomnienia. Te bardziej krzywdzące.
Więc dlaczego wspominała młodego chłopca o długich, lśniących włosach i stalowych ślicznych oczach, który podawał jej działkę jedzenia. Była brudna, wychudzona, w podartych ubraniach i na bosaka. Była nikim. Śmieciem. Z tym samym pustym spojrzeniem bez wyrazu dziecka, które przypominało bardziej trupa niż namiastkę człowieka. Sora był inny. Znalazł swój cel, znalazł swoje miejsce. On po prostu chciał gdzieś pasować. Pomagał biednym i może szukał w tym odkupienia, bo nigdy nie potrafiła do końca zrozumieć jego altruizmu. Może chciał odkupić wszystkie swoje grzechy, chociaż wtedy nie potrafiła zrozumieć na jakie odkupienie mógł liczyć zwykły nastolatek. Co zrobił w życiu, żeby w ogóle musieć o tym myśleć? Teraz już wiedziała. Może zbierał uczynki na przyszłość, bo to co obecnie się z nim stało wykraczało daleko ponad odkupienie jakiegokolwiek z bogów.
- Sora - wyszeptała sama do siebie. Do głuchego, ciemnego pomieszczenia. Czy odszedł? Czy został?
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Nie zarejestrował upływu czasu. Nie spał, trwając w pewnej hipnozie, pozwalając, aby jego własne ciało wyciszyło się nieco, nasycone wrażeniami. Drobna, blada sylwetka nagiej Shirei spoczywała w jego ramionach, a on złapał się na tym, że liczy jej oddechy.
Spokój. Bo być może mrok nie odpłynął, lecz w jego umyśle była teraz głównie cisza.
Powinien był ją zabić w momencie, w którym odłożyła swoje ostrze na szafkę.
Teraz? Teraz mógł tylko cierpieć na wieczny niedostatek, czując jedynie mdłości na myśl o chwili, w której serce bijące w jej piersi, przestałoby pompować tę cudowną krew w żyłach.
Sora
Westchnięcie, które padło z jej ust sprawiło, że otworzył oczy, wbijając stalowe spojrzenie w sufit. Serce zabiło mocniej, a dłoń, która już jakiś czas temu wsunęła się pod jej głowę, poruszyła palcami, zatopionymi w jej włosach.
- Jestem tu - odpowiedział cicho, ochrypniętym głosem, nie spoglądając jednak w jej kierunku, jak gdyby czekał cierpliwie na jej reakcję, nie zdradzając się wcale z obawą, która rosła w jego piersi.
Czy był zdolny ją wypuścić? Pozwolić jej sięgnąć do ostrza Nichrin? Wyjść stąd, jak gdyby nigdy nic?
Przesunął nieco głowę, spoglądając na jej blade oblicze, aby następnie zsunąć stalowy wzrok na ślad po własnych zębach, zdobiący zgięcie jej szyi. Wystarczył drobny ruch głową, aby poczuła jak świeża rana napina się nieco, być może uwalnia kroplę krwi…
- Jak się czujesz?- spytał, choć głównie dla odgonienia własnych, natrętnych myśli.
W odpowiedzi w jego głowie rozbrzmiał, jak na złość, znajomy głos, tym razem jednak doszczętnie pozbawiony humoru.
Wyśmienicie. Wpierdoliłeś się w takie gówno, Sora, że nawet ja jestem pod wrażeniem…
Wypowiedziane imię otarło się nieprzyjemnie o jej wysuszone na wiór gardło. Spróbowała odchrząknęła, ale nie dała rady. Chciało jej się pić, bo ilość wypracowanej cieczy z powierzchni jej ciała pozostawała nieokreślona. Czuła się brudna. Przepocona, lepka między nogami, chyba mokra w okolicach szyi, włosów i ucha. Nic jej jednak nie przeszkadzało. Wszystko było w jak najlepszym porządku.
Ciche jestem tu uspokoiło ją bardziej niż powinno. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszała w jego głosie skruchę. Ale tylko przez chwilę. Skinęła ledwie zauważalnie głową. Momentalnie jej spokojna twarz wykrzywiła się w lekkim grymasie bólu, bo pulsująca szyja promieniowała aż do łokcia lewej ręki. Mrowiła ją skóra w miejscach, gdzie kwitły coraz bardziej widoczne fioletowo bordowe siniaki. Bolało ją całe ciało. Zbyt ciężkie, żeby była w stanie go używać. A jednak wciąż nic jej nie przeszkadzało. Chyba gładził jej włosy. Było tak przyjemnie.
- Padnięta - wyznała zdartym głosem. Zaśmiała się cicho pod nosem, bo powód zmęczenia był przecież zabawny. Jej klatka piersiowa zawibrowała delikatnie, a śmiech zamienił się w lekki kaszel. Odetchnęła cicho próbując obrócić się na bok, w jego stronę. Jęknęła cicho zdając sobie sprawę jak mało siły jej pozostało. Jak wiele z niej zostało wyssane przez ich wspólną noc. - Chyba odpłynęłam.
Powoli uniosła drżącą dłoń kładąc ją płasko na jego mostku. Odrobinę w lewo na miarowo bijącym sercu. Chyba o czymś zapomniała. A może umysł celowo jeszcze nie dopuszczał do siebie wszystkich wspomnień. Wszystkiego co się między nimi wydarzyło. Powoli docierało do niej więcej, jednak wciąż zbyt mało. Z ociąganiem otworzyła ciężkie powieki spoglądając na niego sennie. Sora.
- Jak się czujesz?
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
- Nie powiem, jestem też pod sporym wrażeniem tego, jak wiele udało ci się wyciągnąć z tej na pozór beznadziejnej sytuacji.
Być może faktycznie Shirei udało się dopełnić zadania, którego się podjęła i odpędzić część mroku sprzed jego oczu. Nic innego nie tłumaczyłoby tak żywego powrotu demona, który znów mógł w pełni zatruwać umysł Sory swoim irytującym głosem. Mimo wszystko, nie mógł mieć jej tego za złe.
Palce poruszające się między jej włosami, bezwiednie zaczęły bawić się ich jasnym kosmkiem.
Padnięta
- Niewystarczająco, najwyraźniej
Sora ostatkiem sił powstrzymał się przed chwyceniem czegoś ciężkiego i uderzeniem we własną głowę, byleby uciszyć głos, odbijający się echem po wnętrzu jego czaszki. Widział jednak oczami wyobraźni ten złośliwy uśmiech Akumy, gdyby nawet to nie dało dobrego efektu.
Wiedział, że tak by się to skończyło. Zdarzyło mu się już sięgać po środki przemocy bezpośredniej.
Poruszenie się ciała, które otaczał ramieniem, oderwało jego uwagę od własnej głowy, na tyle skutecznie, że docenił ulgę z tym związaną. Spojrzał na twarz Shirei, gdy ta, z lekkim grymasem, odwróciła się w jego kierunku. Stalowe spojrzenie przesunęło po jej obliczu, a kącik ust, choć chciał się unieść w uśmiechu, drgnął ledwie, w czymś nie do końca adekwatnym wyrażeniu pełnej emocji.
- Chyba tak - zgodził się, przykrywając dłoń, która spoczęła na jego mostku, swoją własną, przesuwając opuszkami po strukturze jej wierzchu. Spokój, który towarzyszył mu w tej chwili, byłby niemalże zbawienny, gdyby nie to napięcie na dnie umysłu, które jednak skrupulatnie ukrywał. Wyraz jego twarzy pozostawał nieprzenikniony, chociaż można było wyczuć w jego postaci element oczekiwania.
Czekał, aż sobie przypomni. Nie mogła przecież tego nie pamiętać… prawda?
- Wciąż możesz podjąć właściwą decyzję, Sora. Masz okazję, aby zdusić ten problem w zarodku. A raczej, że tak to ujmę, udusić.
Jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiedział bez zastanowienia, dopiero gdy ochrypłe słowa opuściły jego suche gardło, zdając sobie sprawę, ile prawdy w tym było. Biorąc pod uwagę okoliczności, czuł się bardzo dobrze. Był… spełniony. Głodny, lecz spełniony. Jego zmysły przycichły nieco, choć wspomnienie aromatu, który poznały tej nocy, miało już niebawem zacząć je prześladować.
Tak, czuł się naprawdę dobrze. Dużo lepiej, niż jeszcze kilka godzin temu.
- Jak miałbym obstawiać, czy to zasługa jej krwi, czy ostrego seksu… kurwa, szczerze nie wiedziałbym, które z tych dwóch wybrać.
Podczas gdy Akuma śmiał się w jego głowie, Sora uniósł dłoń do twarzy i chwycił za podstawę nosa, walcząc z towarzyszącą temu migreną.
- Na pewno lepiej niż wcześniej - dodał, starając się, aby w jego głosie nie było słychać niecierpliwości, którą wzbudzał w nim jego nieznośny współlokator. Rękę, gdy oderwał od głowy, podsunął pod potylicę i znów zwrócił swoje spojrzenie na Shirei. Zmęczenie nawet odrobinę nie odejmowało jej urody.
Przez dłuższą chwilę po prostu się jej przyglądał.
O ile prostsza byłaby ta sytuacja, gdyby po prostu był człowiekiem?
Dłoń wyślizgnęła się spomiędzy jej włosów, a zaginające się ramię przyciągnęło ją nieco bliżej. Nagie kobiece ciało było przyjemnie ciepłe, choć podobnie, jak jego własne, lepiło się w większości miejsc. Odgarnął włosy z jej policzka.
- Przydałaby nam się kąpiel - zauważył tylko tym swoim cichym, mrukliwym głosem, jednak wbrew temu stwierdzeniu, nie ruszył się nigdzie, pozwalając swoim stalowym tęczówkom na chłonięcie widoku Shirei. Gdzieś tam może leżała miska z czystą wodą. Kawałek materiału, którym mógłby zetrzeć resztki potu z jej twarzy, resztki wilgoci z jej ud. Resztki krwi z szyi.
Nie mógł się zdobyć na to, nawet jeżeli nie potrzebował Akumy, aby wiedzieć, że bańka tej nocy zaraz pęknie i to z hukiem.
- Długo spałam? - Rzuciła odchrząkując. Nawiązując jakąś rozmowę w czym przecież nie była najlepsza. Żadne z nich nie było. Dwójka tak pozornie obojętna i chłodna na codzień. Dwójka zepsutych ludzi, którzy kiedyś odnaleźli w tym przykrym świecie siebie. Teraz jednak z dwójki pozostał już tylko jeden człowiek. Shirei i Sora, co za kurwa piękna tragedia.
Dopiero po dłuższej chwili pogrążonej w nicości zdała sobie sprawę, że jej się przyglądał. Zblokowała z nim puste spojrzenie. - O co chodzi? - Tak pozornie spokojne. Nie dało się nic z niego odczytać. W końcu rzadko kiedy odczuwała inne skrajne emocje niż gniew. Była pusta niczym lalka bez życia, której od czasu do czasu należała się chwila zapomnienia. Noc bez trosk i zmartwień. Taką właśnie fundował jej dzisiaj Sora. Zabrał wszystkie nieprzyjemności pozostawiają ją nagą i zmęczoną u swojego boku. Bezbronną, bo czuła się przy nim okrutnie bezpiecznie. Tak bardzo obłudnie i bezpodstawnie. Gdyby tylko...
... Coś sobie przypominała, chociaż spaczony wiecznymi tragediami umysł jeszcze nie dopuszczał do siebie wszystkich wydarzeń tej nocy. Wciąż zachowywał gdzieś w głębi ukrytą prawdę. Najważniejszą informację tego co się wydarzyło.Tego co jej zrobił. Między namiętnymi pocałunkami i ostrym pieprzeniem stało się coś jeszcze. Coś co nie miałoby znaczenia, gdyby nie ugryzł jej naprawdę. Gdyby nie zrobił tego z chorej przyjemności pijąc kolejne krople szkarłatnej posoki. Nie z podniecenia, a z pragnienia krwi. Tak jak prawdziwy drapieżnik, którym się stał i o czym miała bardzo szybko się przekonać. Prawda, chociaż ukryta pod cienką zasłoną, którą próbował bronić się jej już i tak zepsuty umysł, musiała wyjść na powierzchnię. Obojętnie jak okrutna i niechciana.
- Rzeczywiście przydałaby się - zgodziła się nie ruszając z miejsca. Jej pełne, lekko opuchnięte od niezliczonych pocałunków, usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Dłoń powędrowała z jego torsu na żuchwę w końcu opierając dwa palce na miękkości dolnej wargi; naciskając na nią mocniej. Przypominając sobie smak, którym przesiąkła tej nocy. W końcu jednak zaczęła się podnosić. Powoli, ociężale i niechętnie. Kosztowało ją to dziwnie sporo wysiłku. Ból promieniujący od szyi, ramienia i barku przybrał na sile, gdy się poruszyła. Skrzywiła się lekko siadając. Mroczki przed oczami i tunelowe widzenie trwały zaledwie sekundę. Zaśmiała się cicho pod nosem, naśmiewając z reakcji własnego ciała. Była aż tak cholernie padnięta? Niespotykane. Chyba nigdy nie była aż tak zmęczona po seksie. Nie zdawała sobie sprawy, że nie tylko zmęczył jej ciało. Zmęczył także jej spaczony umysł. W końcu podniosła się z posłania na równe nogi. Zachwiała się niebezpiecznie ruszając powoli w stronę misy z wodą. Nie przeszkadzał jej fakt, że paradowała przed nim bez ubrań. Wręcz przeciwnie czuła się zwyczajnie swobodnie. Miała tak cholerną ochotę zetrzeć z siebie całą tą lepkość.
- Aż tak mnie wymęczyłeś? - Rzuciła niby pół żartem i wtedy się zatrzymała.
Co. Do. Kurwy.
Stała tak przez trzy sekundy w bezruchu. Oddychała płytko nierówno. Chociaż była odwrócona do niego tyłem mógł zobaczyć tą krótką chwilę zawieszenia. Niby subtelną, a jednak tak cholernie oczywistą. Zamrugała kilka razy, gdy dłoń odruchowo powędrowała ku górze. Dotknęła skóry pod obojczykiem czując zasychający, lepki płyn. Przejechała po brudnej skórze palcami spoglądając na nie w dół. Zakręciło jej się w głowie, gdy czerwień ozdabiająca białe opuszki stała się oczywista. Obrazy ich złączonych ciał zaczęły zalewać jej pusty umysł. Niczym gąbka chłonęła każde kolejne uczucie. Obrzydzenie do siebie, niedowierzanie, nienawiść, ból, pożądanie, rozkosz i chyba najmocniejszy orgazm w swoim życiu.
- Kurwa - szepnęła do siebie nim zdążyła się powstrzymać. Praktycznie o nim zapomniała, gdy rzuciła się w stronę Nichirin leżącego na szafce po drugiej stronie pokoiku.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Sora nie mógł pozbyć się wrażenia, że dopuszczając się coraz gorszych rzeczy, coraz bardziej raniących duszę uczynków, pozwalał na to, aby demon w jego głowie z coraz większą łatwością wydostawał się na powierzchnię jego świadomości. Co gorsza, nie zawsze był pewien, czy mu to przeszkadzało. Człowieczeństwo prześlizgiwało się przez jego palce, niczym gęsta ciecz, której nie był w stanie utrzymać w garści. Jakby stał się pękniętym naczyniem, które nie nadawało się już do tej jednej czynności, do której zostało pierwotnie stworzone. A uporczywy wpływ Akumy, jakimś sposobem nadawał mu zupełnie nowego znaczenia.
Przyglądając się Shirei, nie dało się zignorować wrażenia, że ona jakimś cudem, mimo licznych złamań, mimo pęknięć ciągnących się na każdym fragmencie jej skóry, wciąż trzymała się w całości, a Sora leżący obok był niczym więcej, aniżeli tragicznym obrazem jej przeciwieństwa.
Nawet teraz, po tym, jak sam złamał ją po raz kolejny…
- Nie długo - odpowiedział spokojnym głosem, niemalże mogącym uchodzić za zdawkowy, wierzący, że to właśnie niedostateczna ilość snu odpowiadała za słabość, która tak wyraźnie ogarnęła ciało Shirei.
Miał ochotę zasnąć, choć przecież jednocześnie podświadomie dostrajał się do melodii wzrastającego wciąż niepokoju, która coraz głośniej rozbrzmiewała w jego uszach, jakby to Akuma pogrywał sobie z jego złudnym poczuciem błogości. Demon nie pozwalał mu zatracić się w kłamstwie, jakim była relacja z zabójczynią, w której najwyraźniej żadna ze stron nie chciała wcale znać prawdy. Bo jakiekolwiek by nie były jej fundamenty, stworzone przez ludzką, utraconą już wersję Sory, jak się okazało, stworzyły świetną zasłonę dymną dla zła, którym był obecnie.
I być może była w tym jakaś ironia, która rozerwałaby tamtemu mężczyźnie serce…
Tego i tak nikt już nigdy miał się nie dowiedzieć.
Shirei, choć leżała umęczona u jego boku, zdawała się doskonale wyczuć jego napięcie. To, które niemożliwe do zniesienia brutalnie wytrącało mu możliwość zaczerpnięcia choćby jeszcze jednej kropli przyjemności z tej jakże przyjemnej nocy. Puste, różnobarwne spojrzenie przeszywało go na wskroś, dostrzegając znacznie więcej, niż powinno, jednocześnie nie zdradzając sobą nic konkretnego.
Zaczynał przyzwyczajać się do tego przedziwnego uczucia.
Stal najpierw skrzyżowała się z szarością jej tęczówek, a po chwili prześlizgnęła po twarzy, do której wciąż miejscami przyklejone były kosmki włosów. Nie odpowiedział jej, przez moment po prostu chłonąc ten widok.
Zapamiętaj dobrze ten obraz, bo jakkolwiek ta noc się nie skończy, Sora, i tak szybko jej znów nie zobaczysz…
Zamrugał, słysząc subtelną nutę w głosie demona, którą niemalże można było posądzić o współczucie, które niczym cienkie, niewidoczne ostrze, boleśnie przeszyło jego świadomość.
Kurwa, miał rację.
Delikatny uśmiech przesunął po obrzmiałych wargach Shirei, a Sora nie mógł zrobić nic więcej, aniżeli oddychać miarowo zapachem kobiety, której dłoń przesunęła po jego torsie, sięgając do twarzy i przesuwając opuszkiem po dolnej wardze, by rozchyliła się lekko pod tym drobnym naciskiem.
Mógłby ją powstrzymać przed podniesieniem się, przeciągnąć tę chwilę umęczonej bliskości. Zamiast tego pozwolił, aby poruszyła obolałym ciałem, bo przecież widok był tak przyjemny. Widział na jej sylwetce miejsca, w których pozostawił po sobie ślady - siniaki, drobne wynaczynienia, które miały niebawem zniknąć bezpowrotnie. Jedynie rana na szyi miała potrzebować nieco więcej czasu.
Przyglądał się, jak skóra napina się na żebrach przy każdym oddechu, jak kręgosłup wystaje w miejscu, w którym słabość nakazała mu zgiąć się nieco, by serce zdołało wtłoczyć do głowy nieco więcej tlenu, a wraz z nim trzeźwości myślenia.
Przyglądał się, aby doskonale dostrzec ten moment, w którym zmęczone ciało spięło się pod wpływem wracających wspomnień. Zdążył unieść się powoli na ramieniu. W przeciwieństwie do niej, był tej nocy dziwnie pełen energii.
Trzy sekundy zdawały się wiecznością. Materac zaskrzypiał subtelnie, gdy sięgnęła dłonią do szyi, a Sora poczuł w gardle niebezpieczne, obezwładniające uczucie - to, które nie mogło się doczekać, aż zabójczyni rzuci się do jedynej broni, jaką dysponowała przeciwko niemu.
Była piekielnie szybka, nawet biorąc pod uwagę poziom zmęczenia jej ciała i fakt, że jednak straciła tej nocy nieco krwi. Nie byłby w stanie jej prześcignąć, a jednak, widząc doskonale jej reakcję, rzucił się w jej kierunku pół sekundy wcześniej…
Jeżeli dłoń Sory była w stanie w którymś momencie chwycić jej przedramię, ściągnąłby ją brutalnie z powrotem w swoim kierunku, a jego ramiona otoczyłyby ją niczym stalowa klatka, odciągając jak najdalej, od ostrza.
Jeżeli jednak by nie zdążył… zastygłby w połowie pokoju, a jego stalowe tęczówki przesunęłyby powoli po ostrzu, które z pewnością już znalazło się w kobiecych dłoniach.
- Shirei… - Bez względu na to, czy zdołał ją powstrzymać, czy też nie, do jej uszu dotarłby ten sam głos - ostrzegawczy, jakby prosił o wyrozumiałość, o odrobinę racjonalności, choć przecież obydwoje wiedzieli, że robiła właśnie najbardziej racjonalną rzecz, od początku tej nocy. Usłyszałaby go, albo bardzo blisko swojego ucha, mogąc poczuć jak owiewa je ciepłym oddechem, niemalże intymnym, kontrastującym z nieznoszącym sprzeciwu uściskiem ramion.
Albo z dystansu, dostrzegając jednocześnie jak czoło nad znajomą stalą jego spojrzenia marszczy się lekko, w tym ledwo widocznym wyrazie żalu. Tak ludzkiego, choć przecież nie mogła mieć wątpliwości co do jego prawdziwej natury, która prześwitywała pod spodem…
- Co chcesz zrobić? - spytał z zadziwiającym spokojem. Jakby nie było złej odpowiedzi, na to pytanie.
Stała tak kilka dłuższych chwil; czas stał się nagle odległy. Oddychała nierówno, niczym zwierzę zamknięte w klatce. Zacisnęła dłonie w pięści patrząc w jakiś nieistniejący punkt na jego torsie.
- Od jak dawna Sora nie żyje? - zapytała cicho. Jej głos wydał się tak zachrypnięty. Tak pusty. Pusty jak ona cała. Powłoka, z której ktoś dawno temu wyssał życie i pozostawił jedynie puste naczynie. Dziurawe w wielu miejscach, którego nie dało się już napełnić. Jej szare tęczówki wciąż się nie unosiły, chociaż czuła na sobie jego uważne spojrzenie. Zjechała wzrokiem w dół. Na idealnie zarysowane mięśnie brzucha i wystające kości biodrowe. Był tak okrutnie idealny, że jej ciało samo reagowało na jego bliskość znajomym uciskiem na dole podbrzusza. Uniosła drżącą dłoń; palcem wskazującym dotykając jego mostka. Wbiła lekko paznokieć w jego bladą skórę ciągnąc nim w dół. Orając niewielką, czerwoną smugę przez każdy pojedynczy mięsień aż do podbrzusza. Była popierdolona myśląc o t y m co zaszło między nimi zeszłej nocy. Bez wyrzutów sumienia, którego przecież nie miała. Czekała aż rana zwyczajnie zniknie. Jak by nigdy nie powstała. Tak nienaturalnie. Tak niemożliwie dla zwykłego człowieka. Parsknęła cicho pod nosem suchym śmiechem. Szyja pulsowała lekko zaznaczając krzywdę, jakiej się wczoraj dopuścił. A ona nie miała mu tego za złe. Powoli przyzwyczajała się do myśli, że była chora i zepsuta. Podświadomie próbowała odtworzyć traumę z dzieciństwa, bo była to jedyna bliskość jaką znała. Jedyny rodzaj miłości, jakiej doświadczyła. Sora zrujnował ją ponownie tym samym był to najlepszy seks w jej życiu. Była popierdolona. A Sory już nie było. Czasami zastanawiała się, czy gdzieś nie zdechł. Gdy nie wiedzieli się miesiącami. Nigdy jednak nie wpadłaby na pomysł, że przyjdzie jej spotkać tą wersję jej Sory. Sztuczną i obcą, a zarazem tak cholernie prawdziwą. Taką jak zawsze, ale inną.
W końcu uniosła na niego dwukolorowe tęczówki. Co w nich zobaczył? Mógł doszukiwać się w niej jakiś skrajnych emocji. Żalu, zawodu, smutku czy wyrzutu. Nic takiego jednak nie znalazł. Patrzyła na niego tym samym obojętnym wzrokiem; tym, którym wpatrywała się w niego, gdy się kłócili; gdy pieprzył ją godzinami czy gdy rozmawiali do rana o czymś nieistotnym. Te same martwe oczy osoby, której nie dało się już bardziej zepsuć. Można było jedynie nie dopuścić do jej naprawy.
Wpatrywała się w niego długo. Nic nie mówiła czując coraz bardziej narastającą złość. Coraz więcej agresji. Coraz więcej gniewu. W końcu tylko ta jedna emocja potrafiła westchnąć w nią odrobinę życia. Sprawić, że nagle stawała się bardziej ludzka. Warknęła pod nosem wpatrując się w jego idealną twarz. W te same piękne szare oczy, dla których przepadła wielokrotnie. Był kurwa dokładnie taki sam i to chyba rozpierdalało ją najbardziej. Nie myślała trzeźwo. Niczym dzikie zwierzę spróbowała go od siebie odepchnąć, chociaż wciąż brakowało jej siły. Mięśnie bolały przy próbie zrywu z miejsca, plątała się o własne nogi. Była mizerna, a jednak nie brakowało jej determinacji. Nic nie widziała, tylko gniew. Rzuciła jakąś wiązankę przekleństw pod nosem szamotając się i próbując od niego odsunąć. Pachniał tak okrutnie znajomo.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Palce zacisnęły się mocniej na przedramieniu Shirei, zmuszając jej ciało do gwałtownej zmiany kierunku, aby wpadło prosto w jego stalowe objęcia. Zamknął ją przy swoim torsie, niczym w klatce, czując jak potwór zamknięty gdzieś w tej niewielkiej przestrzeni między płatami płuc, pożywia się kolejnym aktem całkowitej dominacji, pochłaniając stłamszony opór z obrzydliwym apetytem.
Szare spojrzenie przemknęło w stronę Nichrin na szafie, a sylwetka wymusiła na złączonych ciałach dwa kroki w tył, oddalając ich nieco od migocącej w wątłym świetle nocnego nieba stali. Celowo zatrzymał się w taki sposób, aby mieć przeklęty miecz w zasięgu swojego wzroku.
Stali tak przez moment, po prostu oddychając, a ich skóra znów skleiła się w kilku miejscach, choć okoliczności zdawały się sprawiać, że wrażenie było drastycznie inne, od tego jeszcze parę godzin wcześniej, choć przecież jednocześnie pozostawało tak cholernie podobne.
Cisza zaczynała ciążyć w świadomości demona, aż w końcu została przecięta przez pusty, ochrypły głos Shirei. Sora poczuł przedziwne ukłucie w klatce, słysząc jak wypowiada jego imię w trzeciej osobie, dając boleśnie do zrozumienia, że istniała gruba granica między jego poprzednim, a obecnym wcieleniem. Jakby byli dwoma innymi osobami, choć przecież lubił czasem myśleć, że ich żywoty pozostawały połączone, jak jedna, wspólna linia, która po prostu została w pewnym momencie mocno zakrzywiona. Załamana, lecz wcale nie przerwana całkowicie.
Z drugiej strony, któż jak nie zabójca demonów, mógł wiedzieć na ten temat więcej?
- Już od jakiegoś czasu - rzucił niechętnie, wymijająco, bo przecież przez pierwszy okres po przemianie nie liczył wcale dni…
Sora, przecież wiesz, że to nieprawda. Znasz dokładną ich liczbę, jakbyś miał w głowie jebaną tablicę, na której zakreślasz każdą kolejną dobę.
Głos Akumy przez krótką chwilę rezonował w jego czaszce.
- Pięć miesięcy i dwanaście dni temu - doprecyzował w końcu, zdaje się jeszcze bardziej niechętnym głosem, czując jednak, że w tej chujowej sytuacji Shirei należała się chociaż przyzwoita odpowiedź. - W klasztorze, zanim jednak spytasz o jakiekolwiek szczegóły, uprzedzę cię - nie pamiętam nic.
Tym razem to jego głos był pusty, a palce na krótki moment poluźniły swój uścisk. Spuścił wzrok na jej twarz, przyglądając się blademu obliczu, gdy swoim palcem przesuwała po skórze jego torsu, pozostawiając na niej cienką linię. Ta jednak, zanim zdążyła porządnie podbiec krwią, zaraz bledła, aż w końcu, po ledwie kilku sekundach, niknęła, niczym parująca smuga wody, choć palec wciąż jeszcze przesuwał się niżej. Mięśnie napinały się pod jego naporem, a przez ciało przebiegł znajomy, niebezpieczny dreszcz. Język przesunął po podniebieniu, jakby szukał wspomnienia smaku jej krwi, odnajdując jedynie suche pragnienie.
Pozbawiony wesołości śmiech Shirei wydawał się adekwatnym podsumowaniem okoliczności, w których się znaleźli.
Gdy uniosła na niego spojrzenie, skrzyżował z nim stal swoich tęczówek i choć sam nie mógł nic wyczytać z różnokolorowej pustki, pozwolił by Shirei napotkała chłodną dobitność w odpowiedzi. Wyraz, któremu nie dało się zaprzeczyć, który nie pozostawiał choćby cienia nadziei, że jednak, jakimś sposobem, sytuacja wcale nie była aż tak chujowa.
- Co chcesz zrobić? - powtórzył powoli swoje wcześniejsze pytanie, jakby podkreślał, że odpowiedź na nie była bardzo istotna.
Czy dla niego, bo musiał wiedzieć, czy powinien obawiać się o swoją głowę?
Czy może jednak dla niej, bo przecież zmuszona była ustosunkować się do nowej prawdy, pogodzić poglądy z tym, co zaszło między nimi. Może nawet odnaleźć rozsądek w tym chaosie.
Nie mógł winić jej za to, że posiadając pełen wachlarz emocji, wybrała akurat złość, jako odpowiedź. Była jedyną, która dodawała sił i nie wymagała ani krzty wyrozumiałości.
Gdy Shirei szarpnęła się w jego objęciach, on zareagował instynktownie - chwycił ją mocniej. Pozwolił przez chwilę na dalsze próby przełamania stali jego ramion, że stoickim spokojem przyglądając się, jak jej ciało targane było w spazmami wściekłości, jak z gardła wypluwane zostawały słowa, na które w pełni zasługiwał.
- Wystarczy - odparł spokojnie, swoim mrukliwym głosem, z intensywnością, która dość łatwo przedarła się przez jej protesty. Ramiona przyciągnęły bezlitośnie kobiece ciało do nagiego torsu, a jedna dłoń ujęła bladą twarz, unosząc ją do góry, zatrzymując tuż przed własną, pozwalając, aby jego powolny wdech, odebrał jej nieco tlenu sprzed ust.
- Shirei... - mruknął ostrzegawczo, blokując jej żuchwę blisko siebie. - Wystarczy już.
- Żadne z was nie pamięta - weszła mu w słowo brzmiąc tak samo pusto jak on. Poczuła zimny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, bo ta rozmowa wydała jej się nierealna. Wszystkie demony były takie same. Niebezpieczne. A jednak teraz stojąc oko w oko z niebezpieczeństwem czuła się odwrotnie. Pewnie otoczona jego bliskością. W ramionach, którymi zawsze utrzymywał ją n nogach nawet jeśli sama nie miała już siły stać. Wszystko co czuła było kłamstwem, jednak sama nigdy nie należała do prawdomównych.
Gdy powtórzył pytanie uniosła jedną brew prychając.
- A co kurwa twoim zdaniem powinnam? - Wycedziła nie kryjąc sarkazmu. Narastający gniew powoli brał nad nią górę. Nie potrafiła nad nim zapanować. Nie panował już nad sobą. Obraz jej się zamazał, gdy po raz pierwszy tej nocy szarpnęła się w stronę Nichirin. Ale czy ostatni?
Spróbowała uciec, ale nim się obejrzała ponownie trwała w jego silnych ramionach. Gdyby nie one pewnie by upadła przecząc wszystkiemu, czego ją nauczono. Walczyła z demonami. Nie kierowała się emocjami, życie demonów jak i innych ludzi było jej skrajnie obojętne. A jednak, gdy w grę weszło coś prywatnego. Relacja, którą pielęgnowała od lat; która miała być dla niej tylko odskocznią, która miała nie znaczyć nic więcej niż przyjemność i zapomnienie; całkowicie się pogubiła. Plątały jej się nogi, wciąż brakowało jej sił, jak by Sora nie wyssał z niej tylko trochę krwi. Wspomnienia zeszłej nocy ważyły tonę. Powaga tego co się stało przygniatała jej strudzone ramiona i chociaż wciąż pozostawała pusta niczym lalka bez życia, nie radziła sobie. Stała się słabą, bezużyteczną wersją siebie. Nie przypominała już bezlitosnej zabójczyni. Była tylko kobietą, którą ktoś zranił o kilka razy za dużo. Straciła mężczyznę, którego nie kochał tylko dlatego, że nie wiedziała czym była miłość.
Wystarczy.
Skrzywiła się oddychając ciężko przez nos; przypominała rozszalałe zwierzę. Zamknięte w klatce. Tak cholernie próbujące wydostać się na zewnątrz. W panice i agonii walczące o odrobinę wolności. Zacisnęła z całej siły szczęki cudem nie krusząc sobie przy tym zębów. Chociaż przestała się bezsensownie szanować, wciąż wyglądała na wściekłą, gdy z tak bliska wpatrywała się w jego spokojne tęczówki. Pochłaniała ją bezkresna szarość stoickiego sporzenia, dla którego przepadła już tak dawno temu. Przepadała za każdym razem na nowo czerpiąc przyjemność z każdej najkrótszej chwili spędzonej w jego ramionach. Nawet teraz, chociaż brzydziła się samą pojedynczą myślą, chyba podświadomie nie chciała żeby ją puszczał. Wtedy musiałaby ponownie spróbować dotrzeć do broni. Musiałaby go zaatakować, a przecież żadne z nich nie chciało widzieć jego ściętej głowy toczącej się niewinnie po drewnianej schodzonej podłodze. Ich nagie ciała kleiły się do siebie, ale nie czuła skrępowania. Była zbyt pochłonięta wiadomościami, które zwaliły się na nią na raz. Jak by umysł nie potrafił już dłużej ukrywać prawdy i zwyczajnie pozwolił im wszystkim płynąć jednocześnie. Czuła się przytłoczona. Nie myślała trzeźwo. Wciąż drżała na całym ciele ze złości. Tylko na kogo dokładnie się gniewała? Na Sorę za to, że umarł? Na Sorę za to, że udawał żywego? Czy przed wszystkim na siebie, źe pomimo wszystko wciąż był jej Sorą. Wciąż widziała w nim tego samego mężczyznę, którym był dla niej od zawsze. Nie potrafiła przekonać samej siebie, źe tamten już nie istniał. Może chciała w nim widzieć dawnego siebie, a może nawet pomimo braku wspomnień wciąż był taki sam. Wszystko jej się już mieszało.
Stała tak nieruchomo praktycznie o niego oparta. Wpatrywał się w niego niechętnie, gdy mocno trzymał jej żuchwę. Nie szczędziła w nienawistnym sporzeniu, które odstraszyłoby nie jednego. Jego spokojny oddech w ogóle nie pasował do tego rozszalałego, którym owiewała jego usta. Uchyliła lekko wargi, jak by prosząc o więcej tlenu.
- Brzydzę się tobą - wysyczała, chociaż bardziej brzydziła się sobą. Zwłaszcza, gdy w następnym momencie spróbowała wpić się w jego usta. Jeśli jej nie zatrzymał pocałowała go intensywnie, praktycznie pożerając jego usta. Jeśli jednak jej nie pozwolił nic straconego. Spróbowała ponownie. Oderwała się od niego po krótkiej chwili, jak by zaskoczona swoim wyborem. Błędnym oczywiście, ale na wyrzuty było już za późno. - Zginiesz z mojej ręki, Sora - wydyszała w jego usta, a mówiła całkowicie poważnie.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Stoicki spokój, który go ogarnął był zdradliwy, toksyczny. Powstawał w głębi jego świadomości, jako swoista reakcja obronna, która miała zatuszować fakt, że ledwie w ciągu jednej nocy przywiązał się do zabójczyni bardziej niż powinien, a ten głęboko sięgający dysonans, który pojawił się między nimi odbijał się na nim dużo silniej niż zwykła niedogodność.
Żałosne.
O dziwo, była to jego własna myśl, nie Akumy, którego prześmiewcze momentami komentarze, nigdy przecież nie odbijały się na duszy w sposób czysto niesprawiedliwy, czy zwyczajnie zły. Nawet jego złośliwość miała pewne granice.
Nie, tym razem to Sora sam czuł obrzydzenie do siebie, bo nie miał nic wspólnego z człowiekiem, którym tak pragnął być, jednocześnie pozostając całkowicie niezdolnym do bycia w pełni demonem, którym się stał. Nie mógł spojrzeć na Shirei i podjąć jedynej słusznej męskiej decyzji, aby po prostu skręcić jej kark.
Żadne z was nie pamięta.
Kolejne ukłucie, którego nie powinien odczuć. Kolejna prawda, która wrzucała go do worka pełnego zwykłego, przeciętnie złego kurestwa stąpającego po tym świecie.
Żałosne.
Dopiero gdy zdradziła się z rosnącą złością, Sora uśmiechnął się niewesoło. Przyglądał się jej z góry, gdy szarpała się w jego ramionach, ledwie zdolna do przyjęcia prawdy.
Ciekaw był, czy jako człowiek faktycznie znaczył dla niej cokolwiek więcej, poza zapomnieniem.
Nie…
Nie on, on nie był tamtym człowiekiem. Tamtym Sorą.
Dawny Sora zginął i niech Stwórca czuwa nad jego przeklętą duszą, o ile ta nie została pożarta dawno temu.
Rozluźnił się dopiero, gdy przestała się szamotać, choć jego objęcia wciąż były nieprzejednane, nie dając jej najmniejszej drogi ucieczki. Słabe ciało zdawało się być wsparte na demonie, teraz jeszcze bardziej wycieńczone przez manifestację wściekłości. Patrzył na nią z góry, trzymając jej twarz w dłoni, a spokój w jego tęczówkach był niczym najpiękniejsze kłamstwo, tak przecież naturalne dla stworzenia, którym się stał. Gra siły miała być tym, co teraz płynęło wraz z trucizną w jego krwi, nawet jeżeli tłoczące ją serce, obijało się chaotycznie o żebra.
Miarowy oddech palił pragnieniem w klatce, ale ciało pozwoliło sobie aby to uczucie zignorować.
Brzydzę się tobą
Uśmiechnął się, jakby doskonale znał prawdę, jakby czytał jej w myślach, że wszystko to, do czego doszło tej nocy, wciąż rezonowało w jej ciele, wciąż obijało się wspomnieniami po jej umyśle, wciąż paliło na skórze i powodowało subtelne mrowienie. Uśmiechnął się w taki sposób, jakby jej targane wściekłością ciało jakimś cudem jednak zdradzało, że pragnęło jego bliskości. Że tętniąca bólem rana na szyi przywodziła na myśl odczucia dużo bardziej nieprzyzwoite, niż naturalny strach.
Sam się sobą brzydził. Dlatego przez jego szare tęczówki zdążyło przebiec rozbawienie, gdy próbowała go pocałować.
Nie pozwolił jej na to, tylko wpatrując się w jej różnokolorowe tęczówki z okrutnym ponurym rozbawieniem.
- I powinnaś - odpowiedział w jej usta, jeszcze zanim spróbowała znów go pocałować. Tym razem pozwolił, aby jej żuchwa wymsknęła mu się spomiędzy palców, a wargi przywarły do siebie spragnione. Naturalnym ruchem męskie palce pochwyciły za to, co miały zaraz pod sobą - czyli kobiece gardło. Z początku chwytając je subtelnie, z każdą sekundą zaciskając się jednak coraz silniej.
Zginiesz z mojej ręki, Sora
Uśmiechnął się jeszcze nieco szerzej, zanim nie zamknął jej ust w kolejnym pocałunku, całując ją namiętnie, lubieżnie wręcz, aż nie rozchyliła warg w poszukiwaniu oddechu, który jej odbierał. Palce jednak, zaciśnięte na krtani, uniemożliwiały jej wzięcie go w pełni.
- Zabij mnie, Shirei - odpowiedział w jej usta, przyglądając się, jak powoli ogarnia ją poczucie utraty tlenu. - Będę zabijał, jeżeli tego nie zrobisz, wiesz o tym.
Pocałował ją po raz kolejny, jakby nie mógł się powstrzymać, jakby nie był już w stanie utrzymać tej gry, która stawiała go w stoickim świetle. Palce mimowolnie popuściły swój uchwyt, zsuwając się niżej, dotykając rany na szyi. Mogła poczuć jak nabrał głębiej powietrza.
- Zrobiłaś coś ze mną, Shirei - wydyszał, odrywając się od jej ust i odrzucając głowę do tyłu, a ona mogła dostrzec, jak spomiędzy jego rozchylonych warg błyskają kły. Gdy spojrzał na nią znów, jego spojrzenie było głodne. - Zabij mnie, bo ja ciebie nie będę w stanie zabić…
Skrzywił się pochylając nad jej szyją, stanowczo, a ona nie mogła zrobić nic, aby go powstrzymać. Mimo wszystko to nie zęby, a wargi poczuła na swojej skórze jako pierwsze.
Jego uśmiech wkurwił ją jeszcze bardziej. Jak by od razu ją przejrzał. Jak by wcale jej nie uwierzył. Bardzo szybko zdała sobie sprawę, że on doskonale wiedział; że były to tylko puste słowa. Zwykłe usprawiedliwienie bez pokrycia i bez większego znaczenia. Nic nie zmieniło. Wciąż byli parą kochanków, których ciała wiedziały lepiej czego od siebie oczekiwali. Fakt, że Sora nie był już Sorą zmienił tak boleśnie za mało. Już na wstępie przegrała tę walkę. W momencie, w którym pozwoliła wczorajszej nocy zrobić mu ze sobą wszystko. Wszystko czego tak cholernie potrzebowała. Nie miała w sobie już woli walki. Wyglądała jak przegrany, któremu nie pozostało już nic więcej oprócz oddania się w macki szaleństwa. Oddania się potworowi, bo tylko on jej pozostał.
Syknęła z frustracji, gdy nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Nie wyglądała jednak na zniechęconą. Ciało wciąż pamiętało jego bliskość. Wszystkie bodźce, którym wczorajszej nocy zawrócił jej w głowie. Szyja pulsowała niemiłosiernie, ale ból wcale jej nie przeszkadzał. Miał przypominać o tym co jej zrobił. Zamiast tego ciało wciąż pamiętało te wszystkie momenty przepełnione rozkoszą i przyjemnością. Spełnienie, którego jeszcze nigdy wcześniej nie czuła, bo jako demon nie bał się wykorzystać tę spaczoną, traumatyczną część jej umysłu. Wziął go w swoje szpony udowadniając, że tylko on mógł jej zaoferować to czego od zawsze się brzydziła, a czego podświadomie potrzebowała.
I powinnaś.
- Wiem kurwa - syknęła próbując ponownie wpić się w jego usta. Upragniony smak jego warg był niczym nagroda. Całowała go intensywnie, dziko próbując wyssać z niego każdy ostatni pocałunek. Ściskająca się pętlą wokół szyi nie przeszkodziła jej w maltretowaniu jego warg. Z każdą kolejną sekundą tlen ulatywał z jej płuc, nie robiła jednak niczego ,aby temu zapobiec. Policzki czerwieniały pokrywając drobną pajęczyną naczyń cienką skórę wokół oczu, w kontraście do pobielałych warg. Dłonie bezpardonowo powędrowały na jego kark przyciągając go bliżej. Szczupłe palce wplątały się w miękkie kosmki jego długich włosów, ciągnąć za nie lekko. Gdy w końcu się od niej oderwał zaczerpnęła głośno powietrza. Niewystarczająca ilość tlenu zalała jej płuca niczym narkotyk odbijając się drżeniem w napiętych jak struna mięśniach. Oddychała nim ciężko, dysząc głośno. Wychwytując pojedyncze dawki tlenu między pocałunkami. Ten uśmiech, który wyczuła na jego twarzy, już ją nie denerwował.
W końcu się odsunął zostawiając ją bez tchu. Zamglonym wzrokiem przyglądała się jego ostrej jak brzytwa szczęce, ścięgnom idealnie zarysowanym na mocnej szyi, kłom błyszczącym niebezpieczeństwem w lekkim półmroku.
Zacisnęła dłonie w pięści z całej siły wbijając paznokcie w ich wnętrze. Zabij mnie - powiedział jej. Prychnęła bez krztyny wesołości. Jak by to było takie kurwa proste - szepnęła tak cicho, że pewnie miał jej nie usłyszeć. Zamierzała go zabić. Powinna była wciąż walczyć. Z nim fizycznie, ze sobą psychicznie. Wyłączyć myślenie i własne emocje. Zneutralizować opory i dokończyć to co zaczęła; do czego była stworzona. Zamiast tego stała otoczona jego ciepłymi ramionami. Westchnęła z rezygnacją wiedząc, że będzie musiała mu ulżyć, a jedyną możliwością było ścięcie jego głowy (Czy aby na pewno?). Chociażby na wspomnienie tamtego prawdziwego Sory. Będzie musiała rzeczywiście go zabić.
Zrobiłaś coś ze mną.
Kłamca.
Jej głowa opadła bezwładnie na jego ramię opierając się o nagi skrawek skóry czołem. Oddychała płytko, nierówno. Wpatrywała się szeroko otwartymi oczami w niewielką szczelinę między ich nagimi ciałami. Zacisnęła mocniej uda, gdy dotyk jego warg na ranie rozlał się gorącem wyczekiwania między nogami, niczym obietnica tego co miało nadejść. Miała nadzieję że nie zauważył.
- Zrób to - warknęła cicho ochrypłym od pożądania głosem. - Wiesz, że tego chcę więc to kurwa zrób - wydyszała spinając wszystkie mięśnie w niemym wyczekiwaniu. - A potem odejdź i nie oglądaj się za siebie.
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Bo faktycznie tonęli, pozbawieni resztek powietrza, otaczani coraz gęstszym mrokiem, z tym że to właśnie jego ciężar ciągnął ich na dno. I mając ją tak blisko siebie, Sora nie potrafił już nawet zastanowić się nad tym, czy czuje z tego względu jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Nie potrafił myśleć, patrząc jak Shirei próbuje zniwelować dystans między nimi, jak krzywi się we frustracji, gdy jej na to nie pozwala. Czując, jak w końcu zachłannie wpija się w jego wargi, nie pozostawiając miejsca na choćby drobny oddech.
Mogła wyzywać go od najgorszych, a jednak jej ciało wciąż zdradzało swoje potrzeby i to w równie oczywisty sposób, co jego własne.
Gdy zawisł nad jej szyją dokładnie poczuł, jak sylwetka w jego ramionach sztywnieje w sposób tak szalenie daleki stawianiu jakiegokolwiek oporu. Pochyliła się i oparła o niego, jak gdyby poddawała się w całości jego woli, a Sora nie był gotowy na falę pragnienia, jaką tym samym wywoła. Opadająca na jego ramię głowa sprawiła, że sylwetka demona drgnęła, jakby ta bierność trąciła jakąś wrażliwą strunę w jego wnętrzu. Palce na moment zacisnęły się mocniej na kobiecym ciele, a płuca zaciągnęły powietrze przepuszczając przez nos zapach bladej skóry.
Dłonie przesunęły po jej ciele, podświadomie czując prawdę skrywaną pod jego powłoką. Prawdę, którą sama chwilę później niemalże wypowiedziała na głos.
Zrób to.
Warknął doprowadzony do granicy, którą przecież już dawno temu przekroczył, za którą przecież już dawno temu rzucił się bez pamięci, teraz już jedynie pędząc w dół. Nie był w stanie kontrolować już niczego, dlatego przy jej ostatnich słowach zatopił zęby w skórze na szyi, wbijając je w dokładnie to samo miejsce, co wcześniej.
Znajoma, cudowna krew rozlała się wraz z posmakiem żelaza po jego języku, a on jęknął przeciągle pozwalając, aby fala przyjemności ugięła pod nim kolana. Pochwycił Shirei mocniej, przyciągnął jeszcze bliżej i bez opamiętania wbił się zębami jeszcze głębiej.
Świat zniknął, przysłonięty czerwienią i cudownym zapachem, wirując wściekle w poczuciu tak wspaniałym, jak wspaniałe może być tylko zasmakowanie ulubionego narkotyku. Po raz drugi wszystko zostało zalane przez ekstazę, wcale nie lżejszą niż za pierwszym razem, choć przecież pozbawioną cielesnego spełnienia.
I wtedy też na ułamek sekundy pierś Sory przebiło ostrze strachu. Tego najbardziej racjonalnego, mrożącego krew w żyłach poczucia trwogi.
A co jeśli nie zdoła się powstrzymać?
Co jeśli się nie odsunie? Nie opanuje?
Zwierzęca potrzeba niemalże wyrwała mu kolejne warknięcie z gardła, gdy gwałtownym ruchem odsunął się od Shirei, wypuścił jej ciało ze swoich ramion i zatoczył się do tyłu.
Szare spojrzenie uniosło się ku niej i na krótki moment można było dostrzec w nim szczerą panikę demona, który najwyraźniej nie do końca przywykł do bycia demonem.
Czy to jej dawny Sora przeświecał przez ten godny pożałowania obraz? Przerażony tym, kim się stał i tym, co był w stanie zrobić?
Nie.
Nie mógłby jej zabić. Nie zniósłby tego.
A jednak przez moment poczuł, że mógłby nad tym nie zapanować.
Spróbować krwi, to jedno. Lecz to uczucie całkowitego braku kontroli, które na moment nim zawładnęło stanowiło siłę, z którą nie wiedział czy był w stanie walczyć. I chociaż strach o jej stan zniknął w momencie, w którym Sora uświadomił sobie, że upił ledwie kilka łyków, kobieta stojąca przed nim krwawiła zdecydowanie obficiej, niż po pierwszym ugryzieniu. Nie był to stan zagrażający życiu, lecz mimo wszystko demon poczuł przenikającą pierś wściekłość. Na siebie. I na tę pieprzoną niesprawiedliwość.
Otarł usta z krwi i rzucił spojrzeniem po podłodze.
- Nie powinnaś była tu przychodzić - odparł, oczywiście że próbując zrzucić winę za całą tę noc na nią, choć po samym jego głosie można było poznać, że i tak wcale w to nie wierzył. Sięgnął po swoje kimono i szybko narzucił je na ramiona, związując w pasie. Zerknął tylko w międzyczasie w stronę ostrza Nichrin, czując jak cudze obrzydzenie budzi się gdzieś na dnie jego umysłu.
- Nie szukaj mnie, Shirei, to by było... niebezpieczne - rzucił jeszcze, krzywiąc się na samą myśl o tym, że mogłaby kiedyś natrafić na Akumę. Nie patrząc na nią ruszył w stronę drzwi, zatrzymując się dopiero przed samym wyjściem.
- Mówiłem szczerze. - Odwrócił głowę w jej stronę, krzyżując z nią intensywne spojrzenie. - Nie byłbym w stanie cię skrzywdzić… bardziej.
Głos załamał mu się lekko przy ostatnim słowie, bo przecież zdawał sobie sprawę z tego, że skrzywdził ją tej nocy kilkukrotnie.
Zawahał się na moment, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć. Coś dodać. Zamiast tego jednak pchnął gwałtownie drzwi i wyszedł z dusznego pokoju bez choćby słowa więcej.
W końcu się od niej oderwał. Widziała tę zaciekłą walkę w jego szarych, tak okropnie dobrze znanych tęczówkach. Zachwiała się stąpając dwa kroki w tył. Jej plecy wpadły na ścianę w ostatnim momencie łapiąc równowagę. Jej dłoń odruchowo powędrowała do szyi naciskając stanowczo na krwawiącą ranę. Zaczęła się śmiać. Sucho, bez krztyny wesołości. A jednak głośno i dziwnie naturalnie. Była szalona. Oparła potylicę o ściankę wciąż blokując z nim spojrzenie. Bezlitosne, pełne nieskończonej nicości. Nie było w nim ani strachu, ani współczucia. Nie było w nim nic.
Nagie plecy osunęły się w dół po ścianie, gdy w końcu opadła bezwładnie na podłogę. Wciąż się w niego wpatrywała, oddychając przez lekko uchylone wargi. Przypominała zepsutą lalkę rzuconą w kąt. Zużytą i porzuconą. Siedziała tak nieruchomo wpatrując się w jakiś nieistniejący punkt w jego postaci. Mówił, a ona nie odpowiedziała. Nie drgnęła, nie poruszyła się, gdy zaczął się zbierać. Nie spojrzała nawet na ostrze leżące po drugiej stronie pokoju. Nie było w niej woli walki. Nie było w niej już niczego. Pusta powłoka człowieka, który pękł za wiele razy, aż przez powstałe rysy wylało się całe jego człowieczeństwo.
Nie wiedziała jak długo siedziała nieruchomo w tej samej pozycji. Krew zabarwiła jej nagie ciało i część ściany za plecami. Pierwsze promienie słoneczne zaczęły wpadać przez zasłony, gdy w końcu doszła do siebie. Odeszła, bo nic innego jej już nie zostało.
Zt x 2
- Nichirin:
- Shiroi Kiba, 白い牙 - Długie białe ostrze z rękojeścią w tym samym kolorze, do której została przyczepiona biała wstążka. klik
Nie możesz odpowiadać w tematach