Rintarou przesunął podejrzliwe spojrzenie w kierunku stojącego obok rogacza. Brwi chłopaka były ściągnięte, a skóra pomiędzy nimi zmarszczona w potężnej dozie niesmaku i obrzydzenia. Źle znosił zapach wisterii. Zakładał, że gdyby przeczesywał ten teren sam, wycofałby się na dobre paręnaście metrów, aby zaczerpnąć leśnego powietrza i na spokojnie przemyśleć sytuację. Jednak teraz gdy miał przy sobie demona, który bez zastanowienia przejął inicjatywę, decydując ze spokojem o obraniu innej drogi, przystanął na to zaskakująco bezdźwięcznie; choć wcześniejsza prowokacja i frywolność w kłamliwych szarych, ludzkich tęczówkach została zastąpiona osobliwą nieufnością. Dopiero w tym momencie uzmysłowi sobie, że po raz pierwszy od dłuższego czasu decyduje się kroczyć za innym osobnikiem swojej rasy, nie znając jego konkretnych intencji.
Przywierając do nosa długi rękaw yukaty, w milczeniu ruszył obraną przez Rasha ścieżką. Była wąska, a on pozostając, parę kroków z tyłu obserwował w skupieniu jego powiewające na wietrze włosy i znajomą szatę — niczym drapieżnik, poruszający się za zającem, aby ostatecznie skoczyć do jego gardła. Ale jaki był z niego drapieżnik? Zawsze krył się pod pozorami, śmiało oszukując cały świat. Ubierał oko w uprzejmość, wyglądając jak niewinny kwiat, pod którym skrywał się jadowity wąż. Czując cierpki smak na języku, miał trudności z wyobrażeniem sobie końca tej paraliżującej ścieżki; od czasu do czasu odrywał pełni skupione tęczówki od sylwetki prowadzącego i spoglądał w bok, w kierunku pozostawionych przez nich toksycznych kwiatów. Ich woń słabnie, przyznał z ulgą w myślach.
W momencie, w którym dostrzegł wyłaniającą się z zarośli nawiedzoną posiadłość, odsunął rękaw od twarzy i zaciągną się śmiało zapachem wioski. W powietrzu wyczuwał kurz, starą zaschniętą krew i przeterminowane, gnijące jedzenie, którym pewnością pogardziły nawet miejscowe dzikie zwierzęta.
— Niezbyt sympatycznie, choć jestem tolerancyjny jeśli chodzi o gusta innych — rzucił bardziej do siebie aniżeli do kroczącego przed nim mężczyzny. Nagłe przyspieszenie, zadziałało na Rintarou niemal natychmiastowo. Uprzednio rozglądając się spokojnie po okolicy, zwrócił spojrzenie w kierunku zdenerwowanej sylwetki, która w pośpiechu dosięgła pierwszych drzwi zdezelowanego budynku. Nie dało się ukryć aury, którą od niego wyczuł. Choć sam już dawno zapomniał smaku większości ludzkich reakcji, tak odczuwanie działań organizmu innych osobników nigdy nie przestawało go fascynować. Doszedł wolnym krokiem do zabudowania i spoglądał, jak mężczyzna przeczesuje wzorkiem pomieszczenie.
— Tu nic nie znajdziemy.
Rintarou nie musiał podchodzić i przedzierać się przez próg, aby domyślić się, co kryją pokryte kurzem i sadzą ściany. Jego nozdrza wyczuwały woń intensywnej krwi i śmierci, którą skrupulatnie osłaniała stojąca w wejściu postura rosłego mężczyzny. Przyglądał się mu podejrzliwie, analizując każdy najdrobniejszy ruch, jak psycholog podczas sesji ze swoim wyjątkowo ciekawym pacjentem.
— A czego szukamy? — odparł, unosząc brew. — Pesymistycznie zakładam, że pozostałe tu ludzkie ciała zdążyły zeżreć szczury. Chyba że chcesz upolować jeża. Jeże są ufne i bardzo powolne — przesunął wzorkiem po rozrzuconych przegniłych owocach. — Albo możemy sprawdzić, czy któreś z nich jest robaczywe.
Podejrzewał, że poszukiwaną przez Rasha rzeczą nie były ludzkie organy, ale nie mógł powstrzymać się od żartobliwych komentarzy. Mimo iż woń krwi wżarta w drewniane meble kusiła i budziła w chłopaku swędzące pragnienie, miał relatywne przeczucie, że wybrane przez rogacza miejsce nie było przypadkowe. Kiedy ten opuścił do niedawna przeczesywaną wzrokiem chatę i wysforował się w stronę pól, Rintarou pozwolił sobie spoglądnąć na wnętrze rozwartej na zniszczony krajobraz budowli. Zawsze był wścibski i nigdy się z tym nie krył. Długie, podłużne żłobienia w podłodze obudziły w nim pewien impuls, którego nie potrafił w jakikolwiek sposób nazwać.
Skierował wzrok w kierunku drzewa i zmrużył szare, dwulicowe tęczówki. W wysokich polach widział podążającego przed siebie mężczyznę — jego długie, śnieżnobiałe włosy niemal zlewały się z wysuszonymi kniejami. Czyżby nie szukał rzeczy materialnej, a...
Ledwie dostrzegalna poświata na granicy horyzontu, odmierzała ich czas. Z pewnością za niecałą godzinę ciemne, mroczne niebo, oświetli pierwszy promyk słońca.
Chłopak ruszył przed siebie. Spięte czerwoną wstęgą włosy zdawały się falować w rytm jego kroków. Szukanie prawdy zdawało się dość ryzykowne, bo jeśli szuka się jej długo i uporczywie, to prędzej czy później się ją znajduje. A czasem lepiej, aby pewne rzeczy pozostały nieodnalezione. Rintarou wiele razy myślał o swojej przeszłości, a zwłaszcza nad tym, kim był. Ale czy miałby odwagę sięgnąć do tej zakopanej w odmętach tajemnicy wiedzy? Czy potrafiłby zmierzyć się z tym, co miałoby go czekać?
Wchodząc na niewielki pagórek, Rintarou załozyl dłonie, pozwalajac delikatnym podmuchom na zaczepne tracenie poł jego ubran i spiętych włosów. Obserwował opierającego się czołem o pień Rasha. Nie reagował na jego obecność. Ciemnowłosy zlustrował jego sylwetkę wzorkiem, po czym spoglądnął w dal, na rozciągające się połacie oddalonego terenu. Ze wzgórza było widać nawet małe mieściny i palące się w nich światła.
— Mamy niewiele czasu. Niebawem zacznie świtać. Powinieneś się pospieszyć, jeśli nie chcesz spalić się jak zapałka.
Frywolnym krokiem skierował się w kierunku pnia i oparł o niego ramieniem. W momencie, gdy Rash upadł na kolana i zaczął gwałtownie kopać w ziemi, Rintarou opuścił na niego wzrok, dzierżąc w dłoni przed chwilą wyciągnięty za pasa flet. Obracał go płynnie w palcach, jakby uczył się tej sztuczki już wiele lat, przestał, kiedy dostrzegł owinięte w szmaty świecące ostrze. Jego źrenice zwęziły się w zainteresowaniu.
— To miecz.
— Katana — dostrzegł już po chwili charakterystyczne żłobienia. — Po co ktoś miałby ją tu zakopywać?
Poszukiwał jej? To ona była tą rzeczą, za która udał się aż do Otsu? Czy może została znaleziona przypadkiem? Nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Jego tęczówki śledziły dłonie mężczyzny. Powietrze stało się cięższe. Rozciągający się za ich plecami mrok rozjaśniała delikatna kurtyna świtu. Z niepokojem skierował spojrzenie w kierunku horyzontu.
Prawdę mówiąc, liczył na kompletnie inny cel tej podróży. Liczył na garść soczystego mięsa, może trochę rozrywki, jednak stojąc teraz pośrodku wzniesienia, ogarnęła jego ciało niezrozumiała pustka.
To było dziwne.
— Rash — powtórzył w otaczający ich mrok, zauważając, że mężczyzna nie reaguje na jego słowa; że jego spojrzenie wciąż szuka odpowiedzi w trzymanej w dłoniach broni. — Zakładam, że jej piekno docenisz w ciemności. W świetle dnia może być zbyt oszałamiająca dla twoich oczu.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Klęcząc na pagórku i palcami muskając ostrą stal, zapomniał o podążającym za nim Rintarou. Wpatrzony w przedmiot nie zauważył nadciągającego wschodu słońca. Uparcie próbował zmusić umysł do przypomnienia sobie czegokolwiek. Łapał się każdego strzępka, a luka nadal pozostawała czarna.
— Po co ktoś...
— Nie wiem. — Tyle zdołał wymamrotać na odczepnego. Głos Rina brzęczał w uszach niczym nieznośna mucha.
Podniósł na niego wzrok, dopiero wtedy zauważając zbliżający się świt. W myślach przeklinał na własną naiwność i lekkomyślność, gdyby nie towarzysz najpewniej siedziałby dalej pogrążony w letargu, aż słońce spaliłoby jego skórę na wiór, Dokonało bolesnej egzekucji.
Podniósł się z kolan, na nowo przywdziewając spokój i opanowanie. Zniknęła niepewność i niezrozumienie. Złapał pewniej w dłoń rękojeść katany, a nadgarstek mimowolnie, wręcz odruchowo wykonał półobroty, lawirując ostrzem. Rękojeść leżała idealnie, podobnie dobrze wyważony trzon, jakby kowal stworzył broń akurat dla niego.
— Schronimy się w chacie, są tam pokoje, w których nie dochodzi słońce. — Nawiązał z nim kontakt wzrokowy, dając jasny sygnał, iż doskonale znał rozmieszczenie domu. Przesiedział w nim po rzezi parę dni, czytając dzienniki niejakiego Kazuno Itarō, samuraja służącego na dworze. Z jego notatek wynikało, iż wyruszał na najważniejszą wyprawę; dowodził grupie wyszkolonych samurai, którzy mieli ochronić wioskę przed grupą demonów. Notatki urywały się, a ich właściciel najwidoczniej nie zdążył już powrócić po walce, która z góry i tak była przesądzona. Zwykli ludzie nie mieli zbyt dużej wiedzy na temat ich gatunku — zwykłe miecze nie wyrządzały szkód, a ludzka determinacja i wola walki nie robiła wrażenia na niemęczących się potworach. Ludzie bezsensownie ginęli na wojach, których nie mogli wygrać, a jednym z tych głupców okazał się Itarō. Rash zaopiekował się jego rodziną w godny sposób, skrócił cierpienie żałoby po nieżyjącym mężczyźnie, uwalniając rodzinę od nadziei, że może wrócić.
Wszedł do środka domu. Bałagan, jaki zostawił, pozostał nienaruszony. Cmentarne hieny nie miały najwyraźniej odwagi zapuścić się do miejsca zbrodni, w którym przebywał demon. Dom stał na uboczu, najpewniej omijany przez mieszkańców szerokim łukiem. W końcu czas odcisnął piętno na żywności, meblach, a także brudzie, jaki powstał przez tyle lat. Przedzierał się przez gęste pajęczyny, odgarniając je od twarzy, aby móc przejść do dalszej części domu.
— Nie wiem, po co za mną podążasz, cukierku, ale następną dobę będziesz zdany na siebie. Nie szukam kompanów, przyjaciół ani tym bardziej sprzymierzeńców. Nie mam celu, który może cię zainteresować, patrząc, jak bardzo potrafisz wtopić się w tłum. — odrzekł, wchodząc do najciemniejszego pokoju. Najpewniej dawaniej zamieszkanego przez Itarō.
Siadł na futon, ponownie odpakowując broń ze szmaty.
— Jak byłem tu ostatnim razem, nic nie wskazywało, abym odszukał katanę. Przypomniałem sobie o niej kilka zim temu, kiedy księżyc świecił najjaśniej. Wydawało mi się, że wtedy pierwszy raz śnie. — powiedział, ale trudno było stwierdzić czy rzucił słowa w eter, czy może chciał podzielić się z Rinem swoimi przemyśleniami. Byłoby to nieco dziwne, zważając na to, że chwilę temu wręcz dał mu jasny komunikat o rozstaniu. Wątpił, aby młody demon jakkolwiek przyjął jego słowa do wiadomości, lecz stwierdzenie tysiąc razy powtarzane w końcu zyskuje na sile. Uznał, że w tym przypadku również po którymś razie zadziała.
— Gdzie na co dzień przebywasz i czym się tam zajmujesz? — Pogładził ostrze palcami, skupiając wzrok na sylwetce młodszego demona.
Drzwi trzasnęły dźwięcznie, a zapach kurzu i zepsutej żywności w jednej chwili przydusił jego nozdrza. Rozejrzał się ukradkiem za swoim towarzyszem, przekraczając leżący pośrodku drogi wór pełny rozsypanych, zgniłych warzyw. Wstępując w cuchnącą ciemność kolejnego pokoju, dostrzegł go. Siedział na futonie i spoglądał na skarb, jaki udało mu się znaleźć. Rintarou nie odezwał się tym razem. Niesamowity spokój i powściągliwość ze strony chłopaka mogła być tylko początkiem niespodziewanego, skrywanego chaosu, o którym zapewne nawet nie myślał Rash.
— A mi się wydaje, że twój prawdziwy cel jest kompletną przeciwnością twoich słów — odparł, wzdychając swobodnie i ruszył w kierunku pożartych zgnilizną mebli. W smolistej czerni, jaka tu panowała, jego źrenice rozszerzyły się, akcentując szarość jego oczu. Patrząc się na zawartość szaf, obrócony tyłem do Rasha, uśmiechnął się na tę kolejną usłyszaną z jego ust "ksywkę". Czyżby celowo nie zamierzał mu się przedstawiać? Przymknął oczy. — Wydajesz się kimś, kto tuszuje swoje plany, kimś, kto zamyka się z nimi na osobności; kimś, kto, mimo iż nie przebywa w towarzystwie ludzi, jest ich ciekawy. Dokładnie jakby twoje poprzednie wcielenie, wołało o pomoc. Jakby wskazywałoby ci mogiłę, w której leży. Ty masz być tym, który je odkopie i przywróci do żywych.
Chłopak sięgnął do papierów, tak starych i zwilgotniałych, że materiał kruszył mu się między opuszkami. Druga część słów demona spowodowała, że odłożył sosik na uprzednio zakurzone miejsce i spoglądnął ukradkiem przez ramie, przyglądając się zapatrzonemu w stal potworowi.
Ten facet śnił o rzeczach, które nie były wymysłem jego wyobraźni, a rzeczami materialnymi; przedmiotami, które być może powinny zniknąć na zawsze w jego pamięci i nigdy się nie ujawnić. Czemu przez moment pomyślał, że mężczyzna odnalazł dzisiaj część swojej przeszłości? To była absurdalna myśl, ale co jeśli? To było w ogóle możliwe?
Wstrzymując się z kontynuacją swojej myśli, nie zmieniając swojej pozycji, zapytał po chwili w ciemność:
— Czy ta broń coś ci mówi? Jeśli to nie pierwszy raz, gdy tu jesteś, co jeszcze pamiętasz?
Nie wiedział czemu, ale temat, który sam postanowił ciągnąc, wzbudził w nim chłód — nie zwykły, nie ten, który odczuwał każdej nocy. Ten chłód mroził krew, był ucieleśnieniem jego starego człowieczego ciała, które pamiętało zatracone reakcje — takie jak dreszcze czy gęsią skórkę, gdy nastawały głębokie mrozy. Dokładnie jak bóle fantomowe. Obrócił się. Mrok objął jego sylwetkę powodując, straszliwe odbicia na twarzy.
— Gdzie na co dzień przebywasz i czym się tam zajmujesz?
Czym się zajmował? Cóż... nie miał długiej listy zasług, którymi mógłby się pochwalić. Nie mówiąc o celach. Żył z dnia na dzień. Wykorzystywał naiwność ludzi. Czy taka odpowiedz, usatysfakcjonowałaby go?
— Nie mam na to konkretnej odpowiedzi. Czy posilanie się i korzystanie z ludzkim rozrywek zalicza się do jakiegokolwiek zawodu?
Już od jakiegoś czasu zauważył, że swoje wady i słabości starał się skrywać za ukazująca się na obliczu pewnością siebie. Był w tym już tak naturalny, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Postąpił naprzód, a skrzypiące deski, jęknęły pod jego krokami.
— Można uznać... — przeciągnął słowa zawieszając je w niepewności. Rash mógł poczuć, jak materiał brudnego futonu ugina się tuż przy nim, gdy chłopak niespodziewanie postanowił wpełznąć tuż obok niego, nie licząc się z jakimkolwiek rodzajem odległości. Cichszy, ale i spokojniejszy głos napłynął od prawej strony rogatej bestii: — Że szukam swojej własnej drogi.
Nie bez powodu jego czysty głos zaakcentował ostatnie zdanie. Wpatrując się w grasującym mroku w mężczyznę, spod lekko opadającej grzywki, zastanawiał się, czy zrozumiał, co miał przez to na myśli.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Droga, którą wybrał z góry była przesądzona o swoim wątpliwym powodzeniu. Zakładał, że w pewnym momencie powinie mu się noga, a stawka jaką zaryzykuje będzie zbyt wysoka, aby móc zrobić krok wstecz. Jego cel określał wszystko to przed czym się bronił; miał zmusić się do zostania psem samego diabła, aby w ostateczności zerwać się z łańcucha, lecz plan nie jawił się równie prosto co założenie, gdyż przewrotna i bezwzględna natura Muzana mogła stanowić większe wyzwanie, aniżeli pochylenie przed nim głowy Rasha.
Chciał już coś odpowiedzieć, ale słowa więzły mu w gardle, skrępowane grubymi nićmi niemocy.
Odkładając na bok katanę i opierając się ciężko plecami o ścianę; przymknął oczy.
— Może moje cele są zbyt niebezpieczne dla mnie samego, a może nie potrzebuję do próby samobójczej widowni?
I faktycznie, nie potrzebował jej. Nie czuł przywiązania do swoich pobratymców, nie współczuł nikomu; demonowi czy człowiekowi — obie te rasy niezwykle go brzydziły i sam widok ich cech napawał go odrazą.
— Wydajesz się kimś, kto tuszuje swoje plany, kimś, kto zamyka się z nimi na osobności; kimś, kto, mimo iż nie przebywa w towarzystwie ludzi, jest ich ciekawy. Dokładnie jakby twoje poprzednie wcielenie, wołało o pomoc. Jakby wskazywałoby ci mogiłę, w której leży. Ty masz być tym, który je odkopie i przywróci do żywych.
Rash kompletnie zignorował wywód Rintarou, pozwolił, aby młody demon wylał z siebie potok słów; być może prawdziwych, ale dla Rasha całkowicie odległych od jego własnej wizji siebie. Prawdopodobnie okłamywał się, zachowywał wyuczone przez lata resztki spokoju i opanowania, aby całkowicie nie zwariować i nie poddać się buzującej w jego żyłach agresji, a Rintarou zbyt dużo gadał, co mogło w późniejszym toku wydarzeń źle dla niego skończyć.
— Skończyłeś analizę? Gdybym potrzebował rozmyśleń na swój temat poszedłbym do wróża, a nie do demona o wątpliwej moralności — mruknął pod nosem w jego stronę mając nadzieję, że chociaż na chwilę aluzyjna groźba zatka mu jadaczkę.
Niestety, błoga cisza nie trwała zbyt długo.
— Czy ta broń coś ci mówi?
Oczywiście, mówiła zbyt wiele. Nie musiał uzyskać klarownej odpowiedzi, aby samemu połączyć odpowiednio pasujące ze sobą elementy - odpowiedź była jasna, nawet dla samego Rintarou.
— Nie. I nie zamierzam szukać odpowiedzi.
Katana należała do niego i nie mógł się wypierać ten myśli dłużej — dotarło to do niego pod dębem, uderzyło z dużą siłą. Świadomość szeptała, że to należy do niego, że wrócił po swój oręż. Nie bardzo potrafił ułożyć elementów z zabitą przez siebie rodziną, gdyż mogło to okazać się zwykłym zbiegiem okoliczności. Miał nadzieję, że wówczas zamordowane z zimna krwią osoby były jedynie tłem, kimś mało ważnym.
— Nie mam na to konkretnej odpowiedzi. Czy posilanie się i korzystanie z ludzkim rozrywek zalicza się do jakiegokolwiek zawodu?
— Nie. Jesteś obibokiem — skwitował, a po krótkiej chwili poczuł, jak futon lekko ugiął się pod ciężarem drugiej osoby. Nie zareagował, ani nawet nie skomentował. Pozwolił mu na zbliżenie, ale jedno czujne ślepie łypnęło na młodszego demona w momencie kiedy ten jasno zasygnalizował mu o swoich planach.
Rash parsknął rozbawiony.
— To powodzenia — Nie planował łączenia sił z kimkolwiek, gdyż sojusz wiązał się z uporczywi kwestiami takimi jak: współpraca, lojalność, a co najgorsza — zaufanie. Na smak tego ostatniego czuł odruch wymiotny niestrawionego jedzenia.
Rash nie był głupi. Widział w młodym demonie świetnego kłamce i manipulatora, który czekał na okazję.
— Dobra droga to ta do Kioto. Tam poleciłbym Ci zmierzać, ja ruszam w przeciwną — Jemu również kłamstwo przychodziło niezwykle łatwo.
A może jak umarły, ale bez śmierci?
Przywarł ramieniem do ściany i opierając o nią głowę, zgiął jedną nogę w kolanie i podparł na kolanie przedramię. W panującym wokół nich stęchłym mroku ciemne włosy chłopaka zlewały się z przeżartą ciemnością. Jedynym jasnym punktem jego twarzy wydawały się oczy, które nabrały odcienia najczystszego srebra. Gdyby Rintarou nie posiadał tak zepsutej duszy, można byłoby śmiało stwierdzić, że wpatrujące się w Rasha ślepia są odzwierciedleniem słodkiego miłosierdzia, które chowa pod ludzką, słabą powłoką. Jednak to, co naprawdę znajdowało się w jego wnętrzu, było znacznie gorsze. Wygląd zdawał się go tylko maskować.
— Skąd pomysł, że posiadam wątpliwą moralność? Zresztą... — przysunął podpierany na kolanie wierzch dłoni do ust, osłaniając je przed jego wzorkiem, jakby pragnął ukryć przemykający po ustach, chłodny odcień rozbawienia. — Jeśli mówimy o samobójstwie, to naprawdę sporo ludzi jest interesujących po śmierci, a niektórzy nawet przed. Ci w trakcie umierania zazwyczaj nie są zbyt ciekawi. Zawsze mógłbyś spróbować zmienić moje zdanie na ten temat.
Pomimo iż jego wspomnienia na moment pomknęły w kierunku wykrzywionych w przerażeniu i bólu setek pożeranych ciał, tak skrupulatnie wrócił rozmyśleniami na pożądany przez siebie tor — skupił się na postaci samego Rasha, który nie parł się do wyjawiania tajemnic, które gromadził w swoim umyśle. Zaciekawiony demon zmrużył oczy; bardzo szybko rozszyfrował siedzącą przy nim bestię. Te ludzkie odruchy były zbyt oczywiste, sam kierował się identycznym dekalogiem prawilności. Nikt nie jest taki, jakim się wydaje, maska od zawsze była konieczna, aby przetrwać, a Rintarou z łatwością ją dostrzegał. Maska Rasha przedstawiała beznamiętną, dojrzałą twarz, niewrażliwą na ból. Nieumiejącą wykrzesać z siebie tych dostrzegalnych wcześniej przez Rintarou u ludzi emocji, jakby mroziła mężczyźnie mięśnie w swym, lodowatym ucisku. Długowłosy chłopak podążył wzrokiem w dół, skupiając się na trzymanej na kolanach broni. Była wykuta z dobrej jakości rudy, bo pomimo spędzonych pod ziemią lat, nie było widać po niej nawet minimalnego ziszczenia. Uchwyt masywny i szeroki, przystosowany do właściciela cechującego się dużą siłą i wyśmienitą sprawnością fizyczną. Kogoś, kto mógłby równać się posturą z siedzącym przy nim facetem. Rash nie musiał go okłamywać.
Białowłosy potwór zamierzał dążyć do prawdy, na przekór swoim słowom.
S A M.
Na ostatni komentarz Rintarou przekrzywił głowę i odchylił ją lekko. Długie, wyraziste ścięgna wyrysowały się na jasnej skórze.
— Muszę przyznać, że twoja reakcja jest typowa dla przedstawiciela naszego gatunku: dezaprobata i niechęć. Ale dobrze widać, co się pod nią kryje. Wyglądasz jak jeżozwierz. Wiesz, że kiedy nastroszysz kolce, nie możesz jeść? Ktoś, kto nie je, umiera z głodu, a wtedy jego kolce umierają wraz z całym ciałem. Skąd w tobie tyle nieufności? — Niespodziewanie przechylił się w przód. Futon jęknął, pod wpływem tego drobnego ruchu, przeżarty paskudną skazą upływu lat. Usta chłopaka sięgnęły niewielkiej odległości dzielącej go od ucha białowłosego, jakby ten ruch miał zaakcentować poufność niebawem wypowiedzianych słów. Przez krótką chwilę, zdołał poczuć wypełniający nozdrza zapach lasu i żywicy, który przywiódł mu na myśl noce spędzane w wysokich koronach drzew. Szepnął konspiracyjnie, choć jego głos z tej odległości wydał się jeszcze dźwięczniejszy niż dotychczas: — Jeśli chcesz tańczyć, jak zagra życie, musisz mieć pewność, że robisz to dobrze. Masz tę pewność?
Zdawało się, że Rintarou posługiwał się swego rodzaju szyfrem, zmuszając słuchacza, by nieustannie weryfikował tok jego myślenia. W momencie, gdy podniósł spojrzenie, zdał sobie sprawę, że Rash być może również chce uwolnić się z okowów, które zostały zaciśnięte na jego nadgarstkach, w momencie przebudzenia. Łańcuchy były ciężkie, dłonie splecione żeliwem obtarte i zmęczone ciągłymi próbami walki. Czy głupim pomysłem było zaufanie mu? Mężczyzna mógł mu się przydać. Rash wydawał się demonem stabilnym i konkretnym, może niezbyt towarzyskim, ale pomimo iż bronił się przed oczywistymi oskarżeniami, dążył do czegoś. Nie miał zamiaru umierać. Gdyby chciał śmierci, nie ruszyłby do Otsu, nie posłuchał go, gdy zaproponował schronienie w domostwie. Chciał być sam, bez zbędnego balastu, w postaci nieznanego mu chłopaka, którego tak naprawdę nawet nie znał, ale czy wtedy nie pozbyłby się go w bardziej umiejętny sposób? Wyglądał na kogoś, kto nie miałby z tym problemów. Co kryło się pod tą grubą warstwą ciała?
Czyżby nieprzyznawana nikomu samotność?
Rintarou powoli odsunął się od demona, odzywając się już naturalnym, spokojnym tonem:
— A co miałoby mnie przekonać do pozostania w Kioto?
Za zasłoniętymi oknami rozszczekały się psy. Słychać było, jak łapy grzęzną im w piachu, gdy pędziły przed siebie przejęte wspólną zabawą. Rintarou spiął się jak struna i zerknął pełen obaw w kierunku ciemnych zasłon. Wyglądał na niespokojnego, choć trudno było określić, co wzbudziło w nim niepokój.
Nie było słychać żadnych ludzi.
Zesztywniały, zdawał się nasłuchiwać twarzą obróconą w stronę okiennicy.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Czym naprawdę była dla niego?
Czy zdążyła go pochłonąć, że nie zauważył tego, jak bardzo się w niej pogrążył?
Tłumaczył sobie niechęć względem własnej rasy, jednak nigdy nie dopuszczał myśli, że mogło to być również spowodowane ogromną samotnością i zgorzknieniem; praktycznym brakiem wyjścia ze swojej strefy komfortu.
Odkąd się narodził, otaczała go samotność, nigdy nie wychylał się, nigdy nie próbował podjąć inicjatywy nawiązania żadnych relacji. Szpony samotności oplatały go od chwili przebudzenia, a jej zimne, trupie palce zaciskały się za każdym razem coraz mocniej, kiedy pozwalał sobie na chwilę słabości; w końcu przestał ją dostrzegać, a słabość stała się jedynie mżawką. Przestał posiadać jakiekolwiek głębsze uczucia, które bardzo szybko zastąpiła bezwzględność — bez mrugnięcia okiem odbierał życia; dłoń mu nie drżała, kiedy miał odebrać oddech dziecku czy pozostawić swojego pobratymca na pastwę losu tuż przed samym wschodem słońca.
Stoczył wiele walk, wiele krwi miał na sumieniu, ale nigdy nie pragnął odkupienia.
— Zawsze mógłbyś spróbować zmienić moje zdanie na ten temat.
— Nie zamierzam — Uciął szybko.
Nie zamierzał mu niczego udowadniać, niczego tłumaczyć i pokazywać swoich racji. Nie interesowało go zdanie Rintarou na jego temat, pozostawał niewzruszony na wszelkie próby zaczepki i prowokacji z jego strony. Wyczuwał nieustającą presję, jaką budował wokół siebie młody demon — chciał poznać prawdę; chciał, aby Rash się odkrył. Nie bardzo rozumiał, czym była uwarunkowana jego motywacja, ale podejrzewał, że niczym szczytnym.
— Nie martw się o mój żołądek, nie głoduje. Ostatnio nawet rozważam kanibalizm — skomentował krótko, czując wolno kiełkująca frustracje. Młody zbyt daleko wysuwał się w swoich osądach, zaczynał przekraczać granice, których nie powinien. Rash ze spokojem znosił jego frywolny styl bycia, lecz im dłużej siedzieli pogrążeni w ciemności, tym dłużej Rintarou zaczynał się spoufalać, sądząc, że mogą ze sobą nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia. Rogaty demon najwidoczniej musiał mu przypomnieć, że przynależność do ich gatunku wiąże się z niechęcią, której Rashowi nie brakowało.
Odwrócił głowę z dozą rezerwy i dezaprobaty w oczach.
— Skąd w tobie tyle nieufności?
— A skąd w tobie tyle ciekawości? — Szczerze nie interesowało go, skąd Rintarou czerpał chęć do życia, co go w nim trzymało. Rash dawno odciął się grubą kreską od swoich pobratymców, traktując ich jedynie jako środki do celów bądź ewentualne przeszkody i zrobił to z pełną świadomością, a nie koniecznością.
Futon jęknął, a Rash wyczuł ruch. W pierwszym odruchu nie zareagował, lecz w drugim uśmiechnął się parszywie; zirytowany jego arogancją, brakiem poszanowania dla granic.
Czy powinien udawać tak długo spokojnego?
Czy powinien zachowywać pozornie spokojną twarz, czy może odsłonić się i ukazać prawdziwy obraz demonicznej strony rogatego demona; demona z piekła rodem?
Czuł jego oddech na swoim uchu, młody demon znajdywał się zaledwie kilka centymetrów od niego samego. Rash również wykorzystał tę bliskość — odwrócił głowę, praktycznie stykając się z nim nosem, zajrzał głęboko w stalowe oczy, czując podskórne rozbawienie.
Czy ten młokos sądził, że w manewruje go w niekomfortową sytuację?
Naiwne szczenie.
Jasnowłosy dłuższą chwilę przypatrywał mu się z bliska, aby wygiąć usta w paskudnym, karykaturalnym uśmiechu, zwiastującym zły omen. Z impetem, w krótkiej chwili, uderzył z całej siły swoim czołem w czoło Rintarou, powodując, że ten znacznie się odsunął.
Przekrzywiając głowę, zapytał:
— A ty masz pewność, że ten cios sprawił ci ból?
Miał nadzieję, że zrozumiał przesłanie swoich idiotycznie rzuconych słów.
— A co miałoby mnie przekonać do pozostania w Kioto?
— Twój łeb zawieszony na palu i czekający na wschód słońca — Rash potrafił być niezwykle mało delikatny nie tylko w czynach, ale również w słowach. Zamierzał się z nim rozejść, nawet jeśli obaj mieli podobne cele podróży, on nie potrzebował zbędnego balastu.
Wstał z futonu, odkładając katanę na bok i przeszedł się po pokoju. Na biurku leżał otwarty dziennik Itaro; rogaty demon długo wpatrywał się w kształt liter, w charakterystyczne znaki kanji. Złapał w palce pędzel, mocząc go w prawie wyschniętym atramencie i tuż obok na wolnym brzegu strony napisał słowo podróż. Głupiec nie dostrzegłby podobieństwa, kuło w oczy. Chwilę wpatrywał się w kartkę, jednak słysząc tupot psich łap, wyprostował się i nasłuchiwał.
Słońce powoli zachodziło, a dźwięki stawały się niezwykle wyraźne. Psy goniły, najwidoczniej za czymś węsząc.
Za nimi.
Przeniósł wzrok na Rintarou.
— Czas stąd zniknąć.
Pomimo iż nie dało się usłyszeć ludzkich stop, Rash podskórnie przeczuwał kłopoty. Psy ujadały zaciekłe, by zaraz z powrotem pognać w stronę, z której przybyły.
To był zwiad.
Pewność siebie znajdującego się przed nim potwora, na krótką chwilę oszołomiła Rintarou — pomimo opanowanego wyrazu twarzy wewnętrznie był zaskoczony niespodziewanym obrotem spraw, bowiem nie brał takiej reakcji pod uwagę. Nie, żeby jakakolwiek bliskość wpędzała go z zakłopotanie, ale widok dwóch jasnych, toksycznych punktów i szkaradnego uśmiechu ledwie minimetry od jego twarzy nie były widokiem, z którym miał styczność każdego dnia i z którym chciałby mieć styczność w ogóle. Ten widok tłumił w sobie wściekłość, a chłopak podejrzewał, że nie chciałby być w centrum jej rychlej detonacji.
Natychmiastowe uderzenie przywróciło mu jasność umysłu, odganiając wcześniej odczuwany dyskomfort. Opadł w tył, prosto na otwarte dłonie, podpierając się na nich na lekko ugiętych łokciach. Wciąż miał przed oczami to przerażające spojrzenie pełne rozbawienia i agresji. To spojrzenie umiejętnie starło pewny siebie uśmiech Rintarou z gęby, zręcznie pozbawiając go rezonu. Czyżby źle rozszyfrował jego reakcje? Widząc, że mężczyzna w oschły, dość introwertyczny sposób reaguje na jego zaczepki, poczuł niepohamowaną potrzebę namieszania; przekroczenia kolejnej granicy, byle tylko ukazać swoją wyższość nad nim. Przez długi czas miał wrażenie, że jego śmiałe działania wpływają na mężczyznę krępująco i wprowadzają demona w dyskomfort, a przecież chłopak uwielbiał wprawiać ludzi w zakłopotanie — widok mieszaniny emocji na ich twarzach, był czymś, w czym pławiła się jego nienasycona demoniczna dusza. On był tornadem, wiatrem porywistym, który ciągnął za sznurki, i który musiał mieć nad wszystkim kontrolę. A przede wszystkim musiał mieć kontrolę nad innymi. Jak wielkie było jego zdziwienie i rozczarowanie, gdy uzmysłowił sobie, że wpadł we własną pułapkę.
Przysunął dłoń do czoła i musnął opuszkami zaczerwienione miejsce. Przez palce obserwował, jak mężczyzna podnosi się z posłania; kurz za jego ciałem uniósł się na wysokość kilku centymetrów. Chłopak ścigał brwi. I choć spojrzenie te było pełne konsternacji i niezadowolenia, szybko przywdział na swoje usta nadprogramową reakcję, byle tylko zatuszować to, co przed chwilą zaszło:
— Jesteś bez serca — fuknął, choć nie było w tym tonie ani odrobiny urazy. Obserwował go spod opadającej grzywki, gdy w końcu odsunął dłoń od czoła. Po upływie tych paru chwil na jego skórze nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Trudno też było mówić o jakimkolwiek większym odczuciu bólu. Od czasu stania się demonem, trudno było mu określić jego próg, ponieważ nie mógł go z niczym porównać. Przebijanie wnętrzności dało się znieść, choć nie należało w jego mniemaniu do najprzyjemniejszych doznań, a odrywanie kończyn plasowało się gdzieś w granicach powyżej znośnej. Nie pamiętał, aby w jakimkolwiek przypadku, od jedenastu lat wył z bólu. Może właśnie dlatego tak intrygował go u śmiertelników? Może tak naprawdę stała za tym ciekawość, próba przybliżenia się do tego odczucia choć jeden prawdziwy, jedyny raz? — Rash, próbuję z tobą porozmawiać, nawiązać jakąś więź, a ty mnie od razu ganisz. Taki z ciebie buc, że gryziesz, nawet gdy wyciąga się do ciebie skrawek surowego mięsa pokoju?
Usiadł po turecku. Nie patrząc na poruszającego się po pomieszczeniu demona, poprawił upięcie swoich włosów; rozwiązał szkarłatną wstążkę, dłońmi zabierając ciemne kosmyki.
Nie przejmował się tym, że porównał go właśnie do wściekłego psa. W sumie, w nawałnicy określeń, które przychodziły mu właśnie na myśl, był to niemal komplement. Rash skrywał w sobie bestie — ukazał mu ją na drobną, ledwie znaczącą chwilę. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Musiał się mieć na baczności.
Słysząc oddalający się od domostwa szczek zadowolonych psów, chłopak odetchnął z ulgą. Opadł na futon, nie zamierzając ruszać się z miejsca. Położył się na zakurzonym posłaniu, głowę opierając o ścianę; nogi zgiął w kolanach. Trwając chwile w milczeniu, przesunął dłonią po podziurawionym kocu, a pod jego brudnymi połami wyczuł kilka miękkich wypukłości, które okazały małymi — mniejszymi od pięści — woreczkami pełnymi grochu i ziaren. Kojarzył to rękodzieło. Były to otedamy, którymi bawiła się chyba cała populacja dzieci w Edo. Sięgnął po jedną i przyjrzał się jej konstrukcji. Piłeczka była porwana przy szwie i wystawały z niej drobne, wypłowiałe nicie. Zaczął przetaczać miękkie tworzywo między palcami, łapiąc je, gniotąc i ściskając w dłoni. Miał wrażenie, że skądś je zna, ale trudno było mu przypomnieć sobie skąd. Znowu miał przed sobą to dziwne wrażenie, że przebił czwartą ścianę i na ułamek sekundy zaczerpnął powietrza po drugiej stronie niewidzialnego muru.
Ukradkiem spojrzał, co robi Rash, ale widząc, że bazgrze coś w dzienniku, uznał, to za mało interesujące.
Westchnął pozbawiony najlepszej zabawy.
Ten dzień będzie naprawdę długi i męczący.
Zwłaszcza w jego towarzystwie.
Po psach nie został najmniejszy ślad. W tym czasie Rintarou nie odzywał się do Rasha nawet słowem. Dopiero kiedy ten zdawał się odzyskać spokój i znów stał się tym samym Rashem z pokerową miną, chłopak wrócił do swoich poprzednich zachowań, bezwstydnie udając, że tamto zdarzenie nie miało w ogóle miejsca. Oprócz tego przestał się z nim droczyć. Ich interakcje stały się chłodne, ale spokojne. Cyklicznie spoglądał na pozostawiony przez demona pakunek na stoliku. Raz nawet próbował z nudów zajrzeć do jego wnętrza, ale surowe spojrzenie Rasha zakończyło temat jego brudnej ciekawości.
Musiał obejść się smakiem.
Leżąc na boku z podpartym na dłoni policzkiem, przeglądał skrawki papierów, które walały się na ziemi. Niektóre dotyczyły przepisów, inne były listami skierowanymi do niejakiej Meeny. Wielokrotnie podpisywane były nazwiskiem Itarō. W jednym z listów znajdowała się wzmianka o dziecku, które samuraj starał się ukryć, a które przepadło na wieki. Nazywał go Shinzō i zapamiętał ten fragment tylko dlatego, że przypominał mu pewną piosenkę o podobnym tytule.
Ziewnął i obrócił stronę, szukając na papierze czegoś ciekawego. Rozczarowany treścią, westchnął z nudów i przetarł dłonią oczy. Z letargu wyrwały go dopiero kolejne szczeknięcia. Gwałtownie otworzył oczy i podniósł się do siadu. Spoglądnął w kierunku zasłoniętej okiennicy. Smuga wkradającego się do niedawna światła ściemniała — słońce zachodziło, a psy odważnie przybliżały się do ścian budynku. Rintarou słysząc je pod oknem na które patrzał i przy którym znajdowało się łóżko, instynktownie zmienił pozycję, jakby był gotów w każdej chwili do zerwania się w pościg. Obserwował nieruchome ściany budynku niczym kot obdarzony jakąś nadludzką, naddemoniczną zdolnością.
— Czas stad zniknąć.
Rash miał rację, trudno było jednak na to potaknąć, gdy w ustach miało się grudy suchego piasku.
— Te psy wyczują nas, gdy tylko otworzymy drzwi — naprawdę był śmiertelnie poważny.
W aktualnej sytuacji odpowiedź chłopaka mogła wydawać się wręcz absurdalnie komiczna. Naprawdę nie przejmował się wrogami czyhającymi w mroku tylko zwierzętami, które na dźwięk rozsuwanego rygla podbiegną zaciekawione, merdając ogonami?
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— Jesteś bez serca.
— Całkiem możliwe, nie sprawdzałem — odparł, a na twarz powrócił dobrze znany dla oka Rintarou spokój. Mięśnie rozluźniły się mimowolnie, a oczy straciły na intensywności, przygasł.
— Więzi? Nie posiadam niczego — powiedział, wstając z futona i kierując swe kroki ku regałom, na których były ułożone jakiejś księgi. Stał chwilę w milczeniu, ale zaraz zaśmiał się cynicznie, wręcz nienaturalnie, w sposób nie pasujący do niego.
— Ach. Nie zależy ci na żadnych więziach. Udajesz, że jest inaczej. Jestem dla ciebie dobrą alternatywą przetrwania. Gdybyś nie widział dla siebie szansy, nie siedzielibyśmy teraz obaj w Otsu — Odwrócił głowę przez ramię z paskudnym, niewidzialnym uśmieszkiem, chcąc zobaczyć głupi, zdziwiony jego nagłą zmianą, wyraz twarzy Rina. Młody demon najwidoczniej nie przeceniał jego zdolności dedukcyjnych i bazował na sile jasnowłosego demona. Dostrzegł w nim marionetkę, dobrą do sterowania laleczkę, dzięki której jego życie zyskałoby nieco więcej na wygodzie i bezpieczeństwie. Podróż z metr osiemdziesięciocentymetrowym demonem wzbudzał niemałe uczucie niepokoju, które również musiał wyczuć sam Rin przy ich pierwszym zetknięciu. Pobratymcy trzymali się od niego z daleka nie tylko ze względu na wzrost, ale również na aurę, jaką emanował; charakteryzowała się nieobliczalnością, którą najwidoczniej sam Muzan go obdarował.
Młody demon był cwany i doskonale potrafił manipulować — tego Rash był pewien — jednak nie wszystkie sztuczki, jakimi dysponował, pasowały do jednego konkretnego typu.
Rintarou uspokoił się szybko; odpuścił i najwidoczniej uznał, że ta strategia przyniesie więcej pożytku niż poprzednia, która mogła skończyć się dla niego poćwiartowaniem i wystawieniem kończyn na promienie słoneczne, a aria jego jęków byłaby błogosławieństwem dla uszu rogacza.
Rin nie miał nawet w najmniejszym stopniu świadomości, w co tak usilnie pragnął się w pakować, gdyby mógł zajrzeć w umysł Rasha, najchętniej ulotniłby się w ułamku sekundy, zapominając o istnieniu jego persony. Być może zadawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie niosło ze sobą igranie z nieprzewidywalną bestią; Rash jak każdy drapieżnik sprawiał, że ofiara traciła czujność, tępiała, a on krążył wokół, budując wrażenie wybawcy.
Minęło kilka godzin, a Rash całkowicie ochłonął podobnie co jego towarzysz. Rintarou prezentował się na futonie, niczym znudzony dziecko, któremu odebrano zabawkę, co Rash przyjął z dużą wewnętrzną satysfakcją; utarcie nosa wrzodowi na tyłku sprawiło mu o wiele więcej zadowolenia, niż mógłby sam się o to posądzić.
Od kilku godzin krzątał się po pokoju, zostawiając na stole ciążącą mu sakiewkę z odebranym niedawno wyrobem, którą żywo zainteresował się kompan. Musiał na nowo ostudzić jego kiełkujący zapał, co spotkało się z dużą dezaprobatą i niechęcią. Chłopak bardzo szybko nauczył się poszanowania granic rogatego demona, co ułatwiało im egzystowanie w ciasnym pomieszczeniu.
Ich spokój został dość brutalnie przerwany, kiedy ponownie z oddali usłyszeć mogli nadbiegające zwierzęce łapy. Psy ujadały, najwidoczniej prowadząc swoich właścicieli pod wskazany adres, prosto do siedliska potworów. Ich powrót nie oznaczał dla nich niczego dobrego, wręcz podejrzewał, że za biegnącymi czworonogami kryli się łowcy demonów.
— Te psy wyczują nas, gdy tylko otworzymy drzwi.
— Dawno już to zrobiły. Teraz przyprowadziły posiłki. Wstawaj — rzucił, ubierając w pośpiechu na siebie swój płaszcz. Narzucił na głowę mocno kaptur, ukrywając przed światem najmniejszy kawałek skóry. Słońce za oknem leżało niezwykle nisko; powoli zaczął panować zmrok, lecz pojedyncze promienie sięgały do pobliskiej okolicy, a oni niczym baletnice, musieli tańczyć między nimi.
— Nie mamy wyjścia, musimy uciekać — Nie czekał na jego zgodę czy protesty, sam dawno zadecydował, co zamierzał.
Ruszył holem do drzwi frontowych, kopniakiem otwierając je, a one jęknęły. Na zewnątrz było w miarę dla nich bezpiecznie. Odwrócił głowę w stronę psich szczeków, a następnie w drugą — w stronę lasu. W gęstwinach posiadał większe szanse na ich zabicie, aniżeli na otwartym terenie, gdzie nie do końca panowała ciemność.
Nie oglądając się za siebie, wybiegł z chaty w stronę lasu.
Już po tych słowach wiedział, że wszystko, co umiejętnie budował przez ostatnie godziny legło w gruzach; że cała ta imitacja bezpieczeństwa, była jedynie zwykłą bańką mydlaną, która otaczała jego ciało i mamiła wyrazistymi kolorami, której jasności nie dostrzegłby w znanym mu mroku. I właśnie ta bańka pękła wraz z kolejnymi wypowiedzianymi słowami, przy kolejnym ruchu mężczyzny sięgającego po poły wcześniej rzuconego niedbale płaszcza, pozostawiając na twarzy Rintarou wyraziste zaskoczenie, którego nie zdołał już skryć. Ktoś, kto idealnie udawał emocje, kto podczas wieloletnich obserwacji uparcie je ćwiczył, aby wtopić się w tłum, w końcu doznał lodowatego przerażenia. Ta reakcja zdawała się kompletnie nie pasować do chłopaka, który do niedawna tryskał zepsutym optymizmem i nadwyraz wygórowaną pewnością siebie. Gdzież ona teraz się podziała?
— Czekaj — wydusił na wydechu spod zaciśniętych ust, momentalnie prostując się za posłaniu. Jego twarz stała się matowa, niema przeźroczysta. Dominowały na niej jedynie srebrzyste oszołomione tęczówki. — Po-poczekaj chwilę.
Mężczyzna nie czekał. Kiedy kaptur skrył jego spojrzenie i twarde rysy twarzy w cieniu długiego kaptura zniknął z pola widzenia chłopaka; zaraz potem nagły trzask wpuścił do wnętrza wilgotny zapach przymrozku.
Rintarou gwatownie zerwał się z miejsca, czując, jak nagle zabrakło mu tchu — dokładnie jakby jakiś olbrzym usiadł na jego klatce piersiowej i za nic nie chciał z niej wstać. W ustach zabrakło śliny, a niezrozumiały skurcz żołądka wywołał w nim krótkotrwałe obrzydzenie, którego nie mógł za nic zdusić ani zlekceważyć. W tej jednej chwili zostawił zdrowy rozsądek daleko za sobą. Owładnięty wizją pozostania w miejscu, które nie było dla niego bezpieczne, nie pozwalało mu myśleć trzeźwo. Musiał za wszelką cenę dogonić tego mężczyznę, nawet jeśli wybiegnięcie na oblany zachodzącym słońcem dwór, po którym włóczyli się demon slayerzey i te przeklęty kundle był najgłupszą rzeczą, jaką mógł w tym momencie zrobić.
Rzucił się do biegu, zrywając się z łóżka tak gwałtownie, że wcześniej naciągnięty schludnie koc, zaczepił się o jego but i opadł na ziemię z parę metrów dalej. Nie patrzał na przeszkody w postaci porozrzucanych śmieci — teraz widział tylko jedną drogę, a ona prowadziła w kierunku zapachu dworu; wodziła go za nos, oślepiając zmysły.
— Rash!
Nagle spowolnił. Spowolnił, do momentu aż stopy nie przykleiły się do podłoża. Rintarou stanął w holu jak wryty, z szeroko otwartymi oczami i niespokojnie bijącym sercem w piersi. Nie mógł wydusić już słowa. W wejściu węszyły psy — dwa duże kundle o długiej, szarej sierści. Wydawały się kompletnie nieprzejęte postacią, która stała jak słup soli i się w nie wpatrywała; ogłuszona i sparaliżowana. Wszystkie najgorsze koszmary Rintarou ziściły się w ten jeden wieczór i nie miały pozwolić o sobie zapomnieć.
Chłopak ostrożnie wykonał krok w tył, ale skrzypiąca deska, na którą nadepnął, zrujnowała ciszę, jaką starał się przy tym odwrocie uzyskać. Łby zwierzaków podniosły się szybko, a ich spojrzenia skrzyżowały się.
To był jego koniec.
Przełykając nerwowo ślinę, czując, jak okolice skroni robią się wilgotne, a jedna z powstałych kropli spływa wolno w dół jego twarzy. Przypomniał sobie, jak pewnego dnia podsłuchał rozmowę rodzica z dzieckiem. Nie byłaby dla niego wcale interesującą, gdyby nie dotyczyła potworów, które powodowały płacz u malucha. Ojciec powiedział mu wtedy, że jeśli kiedykolwiek zobaczy tę niechlubną zjawę, ma na nią nakrzyczeć i sam ją przestraszyć, wtedy ona odejdzie i nigdy nie będzie go już nękać. Czy sposób ten miałby zadziałać również na nie?
Bez zawahania — choć drżącą ręką — dobył swojej katany i wyciągając ją przed siebie, mierząc bezpośrednio w zwierzęta, zawył grobowym głosem:
— Gińcie! Niech pochłonie was mrok!
Sądził, że zwieją, ale jakoś wcale się nie przestraszyły. Więc to on postanowił zwiać.
Z lasu, z którego demony przyszły poprzedniej nocy, bardzo szybko wyłoniła się dwójka mężczyzn. Bacznie obserwowali okolicę — byli uzbrojeni. Przy pasach dzierżyli katany.
— Rozdzielmy się — powiedział jeden, na co drugi potaknął bez zastanowienia.
— Aki i Toya idą od zachodu. Pamiętaj, o naszym sygnale.
Słońce zgubiło się za linią horyzontu.
Wycofując się w głąb chaty, przeklinał siebie i swoje aktualne położenie. Gdyby nie ostatki zmagazynowanej woli walki, wpełzłby pod łóżko i zakrywając się dłońmi, dał się pożreć jak ostatni idiota. Do czego to doszło, że on — DEMON — bał się przeraźliwie tych istot? Przecież to głupie. Był drapieżnikiem, większym od nich. Mordował ludzi, silnych uzbrojonych nie mając przy tym najmniejszych skrupułów, a gdy tylko na scenie pojawiały się te zwierzęta, nogi mu miękły i ogarniał go bezwład, na który nie potrafił nic poradzić. Czuł się jak w pułapce, jak zastraszone zwierze, które za wszelką cenę musi uciec od niebezpieczeństwa, od tych zębisk, które mogły go sięgnąć i rozszarpać na części.
Kiedy w amoku dopadł do wcześniej zasiedlanego przez nich pokoju, rozejrzał się po nim nerwowo, szukając drogi ucieczki, ale zamiast tego jego wzrok napotkał pakunek, który Rash musiał zapomnieć, a którym Rintarou tak uparcie się interesował. Niewiele myśląc, złapał za postrzępiony, bawełniany materiał obrzucając mężczyznę bogatą wiązanką przekleństw i rzucił się w stronę okna. Zapłata za stres, jaki mu sprezentował, miała być słona. W tym wypadku to on ustalał wartości — nie miał co do tego skrupułów.
Za plecami chłopaka rozległ się głośny szczek.
Desperacko przesunął okiennice i wyskoczył na zewnątrz. Nie patrząc jednak, co znajduje się poniżej, poślizgnął się na porozstawianych tam popękanych, ceramicznch naczyniach, robiąc sporo hałasu. Prawa połowa ciała poleciała na prawo i rozbiła się z ogłuszającym łoskotem o ścianę budynku, by zaraz potem przy próbie utrzymania równowagi, pozwolić mu runąć twarzą w ziemię. Do ust chłopaka dostała mu gleba; zwiędły liść przykleił się do lewej powieki.
— Tam!
Męski głos oprzytomnił Rintarou na tyle skutecznie, że zaczął zbierać się z zabrudzonego podłoża. Nim jednak to uczynił, poczuł, jak coś blokuje jego prawą rękę. Obrócił powoli głowę, wciąż leżąc kompletnie nieruchomo. Załamał się, gdy usłyszał jeszcze jeden rozdzierający powietrze szczek. Zdecydowanie zbyt blisko siebie.
Nigdy nie wiedział, co poradzić krzykiem, który odzywał się w nim samym. Zazwyczaj krępował go milczeniem, zaciśnięciem zębów, ale dzisiaj miało się to zmienić. Jeden z psów postanowi wyskoczyć przez to samo okno. Łapiąc agresywnie za długi rękaw yukaty chłopaka, warczał i szarpał go, nie pozwalając mu się ruszyć. Zwierzę jeszcze nie było pewne, co się dzieje. Krzyk demona rozrósł nagle i szybko przerodził się w prawdziwy przeraźliwy wrzask, jakby ktoś przyłożył do jego ciała rozżarzony pręt. Kiedy chrobot ustąpił, echo poniosło ów dźwięk na drugą część lasu, do której tak pospiesznie zmierzał Rash.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Psy krąży wokół domostwa, zatrzymując się u wejścia i obszczekując drzwi, przez które niedawno wybiegł wysoki demon; pozostawiając po sobie charakterystyczny dla jego gatunku zapach.
Rash w tym czasie wbiegł do lasu, a zatrzymując się na ścieżce. Przysunął ostre zęby do boku dłoni, rozgryzając ją, a następnie ulatującą krew wylewając na podłoże.
Przebiegł kilka metrów do momentu, w którym regeneracja naprawiła szkody, a wówczas wskoczył na drzewo, ukrywając się w gęstej koronie.
Kilku łowców zabójców — to znaczy dwóch; nieopierzonych świeżaków wbiegło nieostrożnie w gęstwiny z wyciągniętymi mieczami nichirin. Zielone ślepia w spokoju obserwowały poruszające się sylwetki, napierające naprzód; W końcu znalazły ślady demona, a dzięki aromatowi krwi, rogaty demon zyskiwał efekt zaskoczenia.
Rash przeskoczył sprawnie i bezszelestnie z jednej gałęzi na drugą, podążając za nimi. Zeskoczył w krzaki, a kiedy jeden z nich kucał, sprawdzając dokąd zmierzał trop, zaszedł od tyłu drugiego i ostrymi szponami rozpłatał mu krtań. Krew tryska z rany, plamiąc plecy kolegi, który w pierwszej chwili sparaliżowany tak bliskim zapachem demona, nie był wstanie zareagować.
Rash nie potrzebował większej zachęty — skręcił mu kark.
Z oddali nadbiegały psy łowców, a on mimowolnie odwrócił głowę w ich stronę.
Czekał.
Złapał za leżący miecz nichirin i cisnął nim, niczym włócznią, prosto w łeb zwierzęcia. Drugiego rozerwał na kilka kawałków, kiedy próbował do niego doskoczyć.
Mrok pochłonął ofiary.
Zapach krwi unosił się intensywnie w powietrzu.
Wzrokiem zwrócił się w stronę chaty, nie słysząc dźwięków. Chciał zawrócić i ruszyć w swoją stronę, kiedy nagle, niczym oparzony, uzmysłowił sobie, że zostawił na stole swoją sakiewkę.
— Cholera — warknął pod nosem.
Niechętnie zawrócił w stronę zdezelowanego domu, mając podskórną nadzieję, że Rintarou dawno miał odcięty łeb.
Niestety.
Wchodząc, już wiedział, że młody demon uciekł, ciągnąc za sobą pogoń. Nie bardzo przejmował się jego losem, lecz kiedy nie znalazł swojej sakwy na stole, poczuł wewnętrzny płomień złości; wybuchnął nagle, ale fasada spokoju pozostała nienaruszona.
— Cholery błazen — wymamrotał, nie dowierzając, że ponownie ich drogi będą zmuszone do krzyżowania się.
z tematu x 2, temat wolny
Bohater zakończył rozmowy z potencjalnymi klientami i był w drodze do miejsca, gdzie miał spore szanse natrafienia na ziela, o które go zapytano. Wszystko miało się skończyć na przejściu z punktu A do B, bez robienia żadnych przystanków, zdobycie towaru i powrót. Oczywiście zostałoby to zweryfikowane podczas wędrówki, ale droga wybrana przez Demona raczej nie stwarzała okazji na ewentualne postoje. Tym razem się jednak przeliczył.
Kouga gwałtownie się zatrzymał, doświadczając widoku innego demona walczącego z Zabójcą. Czym prędzej się schował, nie chcąc narażać się na przedawkowanie Nichirin w swoim organizmie. Sytuacja była dla niego niemałym i niezbyt pożądanym zaskoczeniem. Nici z przyjemnego spacerku. Kliknął językiem z niezadowolenia. Musiał teraz zmienić wcześniej obraną drogę do celu, by skutecznie ominąć zagrożenie. Przeklinał własne, felerne szczęcie. Chciał tylko skoczyć po zioła, a nie martwić się o integralność własnej szyi. Istniała jeszcze opcja zaczekać, aż starcie się zakończy, przegrany wyzionie ducha, a zwycięzca ruszy w swoją stronę. Gorzej, jak ta strona uwzględniała bliską okolicę obecnej kryjówki bohatera, a zwycięzcą nie okaże się ten, w którego żyłach płynie płynny Smooth Criminal.
Dłuższa analiza sytuacji i szukanie najlepszego rozwiązania uspokoiły jednak Kougę i pozwoliły przyjrzeć się temu wszystkiemu z innej strony. Wyjrzał z kryjówki, by przyjrzeć się walczącym. Zweryfikował wtedy, że obydwoje nie byli w najlepszym stanie. Odzienie Zabójcy było rozszarpanie w wielu miejscach, a gdzie widoczna była jego skóra, można było zauważyć krew i rany. Niestety stan jego oponenta zdawał się gorszy, wliczając w to utracone ramię. Wszystko wskazywało na to, że szansa na zaistnienie wcześniej obmyślanego, czarniejszego scenariuszu, była wyższa. Umysł bohatera przeszedł jednak na inne tory rozumowania. Perspektywa tchórza zmieniła się na tę oportunisty.
- "Szkoda jednak, że to nie kobieta" - przeszło przez myśl Kougi, a on sam mimowolnie się uśmiechnął pod nosem
Cięcie, następnie pchnięcie, a po nim cios barkiem. Przeciwnik Zabójcy padł od tej kombinacji na ziemię. Ostrze Nichirin nie miało teraz problemu odnaleźć swojego celu. Chwilę potem pojedynek został zakończony z przewidzianym przez bohatera skutkiem. Kouga, dla pewności, znowu się dobrze ukrył i skupił na zmyśle słuchu. Z tej odległości mógł usłyszeć szmer wsuwanego do pochwy miecza. Zapach krwi podrażniał mu nozdrza. Nie musiał długo czekać, nim zaczął słyszeć kroki. Nierówne, chaotyczne, coraz cichsze. Nie było wątpliwości, że nemezis bohatera zaczął się oddalać. Ten musiał jednak jeszcze poczekać.
Zioła? Jakie zioła? Demon był teraz zbyt zaabsorbowany wypełnieniem swoich obowiązków jako dziecka Muzana. Nie często nadarzała się okazja, gdy mógł z taką łatwością spróbować wkraść w łaski swojego Stwórcy, ewentualnie kogoś z Dwunastu. Ostrożności nigdy za wiele, albowiem zapędzony w kozi róg Zabójca Demonów może wykazać się nietypową dla siebie, a niespodziewaną dla Demona zażartością. Ale taki stan rzeczy wydawał się najkorzystniejszy dla Kougi, nawet jeśli nie znał dokładnych zdolności swojego celu.
Wyszedł z ukrycia i rozpoczął pościg. Powolny, metodyczny, ostrożny. Ranny Zabójca zapewne będzie chciał pierw znaleźć sobie jakieś schronienie, żeby przynajmniej częściowo uporać się z otrzymanymi obrażeniami przed dalszą drogą. Tak przynajmniej podpowiadała logika. Demon miał zamiar śledzić swoją potencjalną ofiarę tak długo, aż nie uzna za stosowne natychmiastowo się z nią rozprawić, nim sytuacja stanie się mniej dla niego korzystna. Cicho liczył na nieroztropność Zabójcy, który dokona niemądrego wyboru przez fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Skoro Kouga już zdawał się mieć szczęście, to czemu niemiałby liczyć na więcej?
Zwinny niby górski królik!
Zawzięty jak zagoniony w kozi róg wilk!
Takież to obiecujące, smakowite ploteczki oraz zeznania słyszała o Zabójcy, który pojawił się w tymże regionie i począł eliminować grasujące po nim Demony. W założeniu słowa te miały odwieść ją od wkroczenia na te skromne, po części opuszczone - oddane pod opiekę Matki Natury - tereny, jednakże efekt ich okazał się cudownie odwrotny. Uśmiech - głodny i szeroki, i najeżony czymś pierwotnym - zagościł na jej usteczkach, podczas gdy ciało jej ruszyło automatycznie ku jej nowemu, obranemu spontanicznie celowi. Kompletnie ignorując nasączone gwałtownymi przekleństwami nawoływania za plecami, Ra przyspieszała stopniowo kroku aż do momentu, póki nie przeszła w lekki, podrywający do góry szeleszczące liście bieg. Nie będzie przecież spacerkiem przemierzać ziemie te w poszukiwaniu swego oponenta - zbyt mało miała czasu do nadejścia morderczego, palącego świtu i zbyt łakoma była do stoczenia kolejnego zacnego, tanecznego pojedynku. Za wiele czasu minęło odkąd miała sposobność wziąć kogoś w krwawe, wypełnione pieśnią stali obroty, toteż nie zamierzała stracić jakże cennych dni na szukaniu tego tutaj działającego, eliminującego jej pobratymców Zabójcy. Nie wspominając o fakcie, że miała przecież swoje obowiązki do wypełniania - nie jest, w końcu, jakimś bezrobotnym marnotrawcą powietrza czy bezużytecznym dla społeczeństwa nicponiem - więc nie mogła od tak przepaść sobie i zapaść się pod ziemię na aż tak długo, pf.
- Gdzie, och gdzie - zanuciła ochryple, lawirując między wysokimi drzewami i hałasując niemiłosiernie gęstymi, bujnymi krzaczyskami.
Tak, nie była najbardziej subtelną czy skrytobójczą bestią, ponieważ nie widziała w takim podejściu najmniejszego - przynajmniej dla siebie - sensu. Po cóż miała się chować i bezgłośnie przemykać z kącika w kąt, jeśli i tak zamierzała wejść w srogą potyczkę w tropionym jegomościem, hah! Równie dobrze już na wstępie - a nawet i przed nim - mogła ogłosić swoje teatralne, huczne wejście na scenę i bezczelnie, bezceremonialnie zaalarmować wroga o swej raźnej, kąsającej obecności. Cała jej dotychczasowa, barwna egzystencja składała się z połowy z wykonywania obowiązków grabarza dla malutkiej wioseczki i z podejmowania pochopnych, spontanicznych decyzji nierzadko postrzeganych przez innych jako samobójcze oraz mogące doprowadzić do jej zgubnego końca.
Bojaźliwe łajzy bez klasy.
Zatrzymała się nagle i ostro, natknąwszy się na zakątek, który w niedawnym czasie doświadczył zażartej, gorliwej walki dwóch upartych jednostek - jak rozwścieczone koguty wpuszczone na podziemny, otoczony skandującym tłumem ring. Przykucnęła nisko, skanując błękitnymi ślepiami upapraną posoką glebę i przygryzła w niezadowoleniu dolną wargę - zważywszy na ilość w miarę świeżej krwi, jaka zalegała na ziemi, to Zabójca wyszedł z tej jatki zwycięsko, acz w bardzo kiepskim stanie. Skąd wiedziała, że wygrał właśnie poszukiwany przez nią człowieczek? Cóż, nie słyszała rozgrywającej się w pobliżu potyczki, nie widziała też szczątek częściowo pożartego truchła lub zniszczeń świadczących o przeniesieniu się walki gdzieś indziej, a za to uparty, sprawnym ślepiem dojrzała prowadzące w jedną stronę, bordowe plamy - rzadkie i sporadyczne, jakby persona je zostawiająca próbowała się nie tracić zbyt wiele z tej przydatnej do życia cieczy. Jak wspaniale.
- A jakby tak...
Mhm, to był doskonały - znowu impulsywny, a jakże inaczej - plan! Podniosła się skocznie do pionu i ruszyła za zostawianymi przez Zabójcę śladami, niedługo później wznawiając swój prędki, żwawy bieg. Tym razem musiała się pospieszyć także i z tego względu, że taki bezlik metalicznie pachnącej, słodkiej posoki mógł zwabić w to miejsce - i do jej ofiary - innego krwiożerczego, potencjalnie wygłodniałego demona. Co w sumie też wcale nie byłoby nudną, tragiczną opcją, hm.
Kra~
47677c
Sesja wciąż może być kontynuowana w dziale z retrospekcjami, który znaleźć można tutaj.
Weszła do zniszczonego domu i usiadła pod jedną ze ścian. Ubrana w czarne hakama, zawiązane na biodrach i uwalony nieco już bandaż, owinięty na piersiach. Normalnie robiła sobie ze swojej krwi zbroję na cyckach. Ale skoro nie mogła z niej korzystać nadal, była zmuszona cofnąć się do sposobu sprzed obudzenia jej specjalnej zdolności. Co było cholernie niepraktyczne, wręcz uciążliwe. Zwiesiła głowę w dół, siedząc oparta o ścianę i zdawało się że zasnęła.
Cichy dźwięk się rozległ w zniszczonej ruderze, pomyślał że powinno to wystarczyć aby kogoś obudzić a jak by to nie zadziałało to wiedział co zrobić zaraz.
- Wygląd nichirin:
Midori Zangetsu
Miecz o zielonym ostrzu, niczym innym się nie wyróżnia.
Haruka mirai
Kolor ostrza jasno zielony, z czarnymi pięciolistnymi koniczynami na ostrzu. Tsuba ma kształt hakowatego krzyża o czarnej barwie. (ten znak oznacza szczęście w kulturach azjatyckich) Saya jest czarna, owinięta zielonym sznurkiem u góry.
- hmmmm.. - zamruczała bezczelnie sunąc ciekawskim spojrzeniem od butów w górę na twarzy się zatrzymując. - Zgubiłeś się chłopczyku? - spytała dość uprzejmym tonem. Jej uwadze nie umknęły dwie katany, schowane w czarnych sayach. - Nosisz ze sobą dwie atrapy bo jedna nie odstrasza wystarczająco dobrze zbirów z okolicy? - spytała dość poważnym tonem głosu, przechylając lekko głowę w bok. Podciągnęła jedną bosą stopę pod siebie, zginając nogę w kolanie. Na nim oparła łokieć a policzek na dłoni tej ręki uśmiechając się do niego zaczepnie.
Katsumitsu szybko wymyślił jakiś tekst do kobiety, której nie znał pomyślał że powiedzenie że jest na patrol to lepszy pomysł niż mównie ze poszedł na spacer. W końcu miał u boku dwie katany, miało to sens mogła go pomylić z jakimś samurajem.
-Tak się składa że jestem na patrolu, a poza tym trochę szacunku.
Lekko go zdziwił że kobieta ma dwa różne kolory oczu.
"Nosisz ze sobą dwie atrapy bo jedna nie odstrasza wystarczająco dobrze zbirów z okolicy?"
-Atrapy? Zresztą co może wiedzieć bezdomny o katanach.
Podniósł jedną brew ze zdziwienia, rozumiał że można być wredny ale "chłopcze" i "atrapy" go lekko wkurzyły. Nie był pewien czy to prowokacja czy może brak wychowania kierował tą osobą. Jedynie co go trzymało aby się niewkurzyć to były słowa Hayamiri Suki "O lekkomyślność wcale nie tak trudno". Więc wziął lekki wdech i wydech na uspokojenie. Nie chciał zrobić czegoś głupiego.
-Zresztą na twoim miejscu nie siedziałbym tu, to miejsce grozi zawaleniem.
Spojrzał na dach a potem na kobietę z litością w oczach. Szkoda mu było, że dalej są ludzie którzy nie posiadają domu.
- Szacunku? - spytała zaskoczona jego zuchwałością. - A to nie jest tak że młodsza osoba powinna okazać pierwsza szacunek starszej? - spytała powoli podnosząc się z ziemi i otrzepała z kurzu, jaki zebrały jej czarne hakama. Następnie wolną dłonią zaczęła otrzepywać, opleciony bandażem biust.
- Nie przypominam sobie żeby oznaką szacunku było chrząkanie na kogoś.. - dodała powoli idąc w jego stronę. Był od niej odrobinę wyższy, ale wyglądał na nieco młodszego. - No chyba że piastowanie klasy samurajskiej uderzyło ci już kompletnie do głowy i mam ci się kłaniać w pas z miejsca.. jaśnie panie.. - z tymi słowami ukłoniła się przed nim z gracją, choć na ustach widniał prześmiewczy uśmieszek.
"Atrapy? Zresztą co może wiedzieć bezdomny o katanach."
- To czy w Sayi kryje się katana czy nie można określić dopiero po jej wyjęciu z pokrowca.. wiedziałbyś to gdybyś choć odrobinę się znał na broni.. - oparła dłonie na biodrach i pochyliła lekko tors w jego stronę, mrużąc dwukolorowe ślepia, wpatrując się mu w twarz. - Nie ładnie oceniać książkę po okładce.. zwłaszcza jeśli samemu nie chce się być w ten sam sposób widzianym.. może jestem bezdomna.. może jestem zbuntowaną córką Shoguna.. - podeszła bezczelnie blisko, nadal trzymając dłonie na biodrach. Pochyliła się wrednie, opierając biust na jego torsie. Podbródek na jego barku. - A może.. jestem demonem i Cię zaraz zjem.. - szepnęła ledwo słyszalnym głosem przy jego uchu i chuchnęła mu gorącym oddechem w szyję pod uszkiem zanim się zwinnie odchyliła w tył. Splotła ręce pod piersiami, uwydatniając je nieco bardziej i uśmiechała się zuchwale w jego stronę. Nie miał możliwości wiedzieć czy mówiła prawdę czy jaja sobie z niego robiła. Wiedza o egzystencji demonów była powszechna. A jego zmysł nic nie sugerował przecież że ma do czynienia z bękartem Muzana.
-Wybacz ale kobiet się nie pyta o wiek, więc chyba powinnaś to potraktować jako komplement że oceniłem cię na młodszą.
Powiedział z lekkim zażenowaniem. Nie spotkał osoby która by go jeszcze tak bardzo próbowała wyprowadzić z równowagi. Co za ludzie mieszkają w tym miejscu ciekawe czy ludzie z pobliskiej wioski też byli tak cięci.
"Nie przypominam sobie żeby oznaką szacunku było chrząkanie na kogoś.."
-Chyba to lepsze niż krzyk do ucha, nie uważasz?
Skomentował Katsumitsu jej bez sensowny argument w końcu mógł krzyknąć jej do ucha a nie wymownie chrząknąć.
"To czy w Sayi kryje się katana czy nie można określić dopiero po jej wyjęciu z pokrowca.. wiedziałbyś to gdybyś choć odrobinę się znał na broni."
-A może jestem tak miły i nie wyciągam broni na cywili? Argument siłowy to najgorsze co można stosować.
Katsumitsu nie chciał wyciągać broni gdy sytuacja tego nie wymagała zresztą czemu miałby jej grozić wygląda na bezbronną kobiete było by to co najmniej nie stosowne.
"Nie ładnie oceniać książkę po okładce.. zwłaszcza jeśli samemu nie chce się być w ten sam sposób widzianym.. może jestem bezdomna.. może jestem zbuntowaną córką Shoguna.."
-Kim byś nie była twój ubiór źle o tobie świadczy, a maniery tym bardziej.
Badawczo spojrzał na kobietę urody nie można było jej odmówić ale nie była w jego typie.
"A może.. jestem demonem i Cię zaraz zjem.."
Mimo dreszczu który przeszedł jego całe ciało gdy ta się zbliżyła. W reakcji na zachowanie kobiety iście z dzielnicy czerwonych latarni, Katsumitsu odpowiedział poważnym głosem. W końcu nie mógł pokazać słabości w walce na argumenty z nieznajomą.
-Co tam szepczesz? Poza tym znam ładniejszą od ciebie, więc twoje sztuczki nie sprawią że mnie omotasz. I jak na razie widzę twoja okładka jest bardzo trafna.
Drażniła go to sytuacja więc postanowił się przedstawić jako pierwszy.
-Skoro nie chcesz się przedstawić to ja zacznę jestem Katsumitsu.
Może w końcu ta kobieta przed którą stoi się ogarnie chciał jej tylko pomóc. Ten dom nie wyglądał na dobre mieszkanie. Chyba że kobietą z którą rozmawiał była demonem wtedy by to miało dużo sensu, choć to trochę dziwne trochę daleko od siedliska ludzi stąd.
- O jaki z ciebie słodziak.. - skomentowała z delikatnym uśmiechem na ustach. Choć nie robiło jej to żadnej różnicy na dobrą sprawę, ale fakt. Wyglądała na młodszą niż w rzeczywistości była, ale czy aż tak bardzo młodą? To było w sumie zastanawiające przez chwilę.
"Chyba to lepsze niż krzyk do ucha, nie uważasz?"
- Nie wyglądasz na aż tak zuchwałego.. tudzież odważnego.. - skomentowała, przechyliła przy okazji głowę w bok, jakby się zastanawiała czy serio byłby zdolny do tego. W końcu człowiek mógł zareagować różnie w takiej sytuacji i jeszcze odwinąć młodzieńcowi w przypływie szoku. Ciekawe czy zdawał sobie z tego sprawę. Nie to że ona faktycznie spała, bo bardziej czuwała z zamkniętymi oczkami.
"A może jestem tak miły i nie wyciągam broni na cywili? Argument siłowy to najgorsze co można stosować."
- Nie o to mi chodziło.. mam mówić może wolniej? Czy używać prostszego języka żebyś lepiej zrozumiał mój przekaz..? - spytała splatając dłonie ze sobą na karku. Stała w dość luźnej pozie.
"Kim byś nie była twój ubiór źle o tobie świadczy, a maniery tym bardziej."
- Mój ubiór źle o mnie świadczy.. ach wybaczy panicz.. że te szmaty tak drażnią czuły wzrok.. - sięgnęła dłonią do bandaża, za który mocno złapała i po napięciu go mocno, zerwała kilka pasów, pozwalając aby materiał opadł na podłogę. Złapała za pas spodni i pociągnęła za niego, pozwalając aby luźny materiał poleciał w dół ze specyficznym odgłosem. - Tak lepiej? Czy moja nagość teraz lepiej o mnie świadczy? - spytała ze spokojem w głosie. Na ciele nie miała ani jednej ryski, choć widać było reakcję na chłód nocy panujący w tym miejscu. Gęsia skórka na całym ciele i inne oznaki że za ciepło jej mogło nie być teraz.
"Poza tym znam ładniejszą od ciebie, więc twoje sztuczki nie sprawią że mnie omotasz. I jak na razie widzę twoja okładka jest bardzo trafna."
- Jak wygląda? Opowiedz mi o niej.. jakie ma oczy.. jaki kolor włosów.. czy jest niższa a może wyższa? Jak ma na imię? - zaczęła wypytywać z ciekawości stojąc przed nim w stroju Ewy z rozbawieniem na ustach. Jakoś nie przeszkadzało jej to że widział ją nago, w końcu nie on pierwszy i nie ostatni. A Seiyushi miała bardzo luźne podejście do negliżu.
"Skoro nie chcesz się przedstawić to ja zacznę jestem Katsumitsu."
- Jakie urocze imię.. więc nie jesteś z rodu samurajskiego ani ze szlachty.. ale posiadasz aż dwie katany.. jeszcze pomyślę że trafił mi się prawdziwy zabójca potworów! - w głosie dało się wyczuć entuzjazm nawet. - Seiyushi.. nikt, kto miałby jakieś znaczenie dla tego świata.. - dodała z obojętnością w głosie, splatając ręce pod piersiami, nieco je uwydatniając.
Na te słowa przewrócił tylko oczami, czemu jej tak bardzo zależało aby go uwieść, czy chodziło tylko o miecze.
"Nie wyglądasz na aż tak zuchwałego.. tudzież odważnego."
-To chyba lepiej.
Uśmiechnął się lekko, że nie widać po nim złych cech, ale jego radość nie trwała długo.
Nie o to mi chodziło.. mam mówić może wolniej? Czy używać prostszego języka żebyś lepiej zrozumiał mój przekaz..?
-Czemu ci aż tak zależy aby zobaczyć te katany?
Zdziwiony zapytał kobietę chciał wiedzieć po co chciała je zobaczyć. Gdy zobaczył że ta rozerwała pasy pomyślał "Serio? pierwsze co robisz to się rozbierasz przed nieznajomym" już nie wiedział czy chce go sprowokować uwieść czy co? Wcale to nie polepszyło sytuacji.
"Tak lepiej? Czy moja nagość teraz lepiej o mnie świadczy?"
-Nie o to mi chodziło, i nie świadczy lepiej.
Mówiąc to z wyraźnym niedowierzaniem w głosie, pokiwał głową na boki kładąc rękę na twarzy.
"Jak wygląda? Opowiedz mi o niej.. jakie ma oczy.. jaki kolor włosów.. czy jest niższa a może wyższa? Jak ma na imię?"
-Po pierwsze nie twój interes, po drugie załóż coś na siebie zimno jest. Po trzecie nie mam nic aby ci dać więc na mnie nie licz.
Nie był zdziwiony wybuchem radości w kierunku dobrze wykonanego uzbrojenia, sam lubił podziwiać dobrze wykonane miecze. Oraz poznawać ich imiona które często dużo mówiły o właścicielu. Ale nie szalał za nim za bardzo dla kowali to była sztuka dla niego trochę też, ale bez przesady. Na komplement nie zwrócił uwagi.
" Jakie urocze imię.. więc nie jesteś z rodu samurajskiego ani ze szlachty.. ale posiadasz aż dwie katany.. jeszcze pomyślę że trafił mi się prawdziwy zabójca potworów!
-Jeżeli nie byłbym prawdziwym łowcą to bym nie sprawdzał takiego podejrzanego domku.
Stwierdził fakt co by zrobił zabójca widząc zniszczony domek przecież to mogła być oczywista kryjówka jakiegoś demona, albo po prostu jak tym razem bezdomnego który sobie przywłaszczył dom.
"Seiyushi.. nikt, kto miałby jakieś znaczenie dla tego świata.
-Każdy ma jakieś znaczenie mniejsze czy większe.
Chciał ją trochę pocieszyć bo zaleciało problemami z samooceną nawet jak z nią nie przepadał to nikomu źle nie życzył. Wiedział że z nie każdym idzie się dogadać.
- Nie zrozumiałbyś tego.. - powiedziała zimnym tonem, odwracając wzrok od niego. Dla niego to nie było nic ważnego a dla niej zdawało się być jakąś pojebaną obsesją, na którą nie miała nawet zbytnio wpływu. Nie wiedziała czemu to miało znaczenie. Ale miało!
"Nie o to mi chodziło, i nie świadczy lepiej."
Uśmiechnęła się lekko pod nosem widzą jak zasłania sobie twarz dłonią. - Mi nie robi to różnicy czy jestem naga.. czy mam coś na sobie.. nie ma znaczenia co o mnie myślisz ty.. czy ktokolwiek inny.. mogę być w twoich oczach zwykłym śmieciem.. i co z tego? Jaką wartość ma twoje zdanie o mnie? Jaką wartość ma to co o mnie myślisz? Żadną.. nie znamy się.. i nie poznamy się bliżej.. tego jestem pewna. - skomentowała nieco ciszej. Rozejrzała się po pomieszczeniu i zgarnęła z ziemi jakąś przybrudzoną kurzem yukatę. - To tylko ubranie.. nic nie symbolizuje.. może być czyste i pachnące prosto ze sklepu.. albo zdjęte z martwego człowieka.. ale ta szmata nie ważne jak drogocenna czy bezwartościowa.. nie świadczy o osobie, która ją nosi.. - rzuciła z obojętnością. Zarzuciła na siebie yukatę, ale jej nie wiązała. Niemniej jednak zasłaniała nieco bardziej jej ciało. Była nawet nieco przydługa.
"..nie twój interes.."
- O jaki ty drażliwy.. pewnie ma chłopaka i stąd ta frustracja.. - parsknęła z rozbawieniem. - Ale to nie ma znaczenia.. - wzruszyła ramionami z obojętnością.
"Jeżeli nie byłbym prawdziwym łowcą to bym nie sprawdzał takiego podejrzanego domku."
- Znam jednego zabójcę z dwoma mieczami.. z piękną.. jadeitową barwą katanie i wakizashi.. Oddech wiatru.. przystojniak o białych włosach i czerwonych oczach.. - zaczęła z nutką wzruszenia w głosie. - Ale nie ważne jak piękny odcień zieleni miała na ostrzach nichirin.. nie umywały się do tej boskiej złotej barwy zabójców z oddechem pioruna.. - w głosie był zachwyt z którym się nie kryła nawet.
"Każdy ma jakieś znaczenie mniejsze czy większe."
- Człowiek owszem.. ale demon już nie.. - różnokolorowe ślepka przybrały jedną barwę. Karmazynową. A spod fragmentu tylnej części yukaty wysunął się długi ogon od nasady czarny przechodzący w szkarłat od połowy, zakończony małym grotem.
- Wyciągniesz teraz te swoje katany w moją stronę.. Katsu.. Mitsu? - spytała uśmiechając się do niego tajemniczo.
"To tylko ubranie.. nic nie symbolizuje.."
-Ubrani nie ma niczego symbolizować nosi się je po to aby nie zmarznąć lub aby zasłonić pewne miejsca.
Myślał że to oczywistego dlaczego nosi się ubrania. Ale jak widać nie dla każdego.
"O jaki ty drażliwy.. pewnie ma chłopaka i stąd ta frustracja.."
-To już oszczerstwo, jedyne co ci o niej mogę powiedzieć to to że z charakteru jest stukrotnie bardziej przyjazna niż ty.
Był lekko wściekły gdy usłyszał to istne kłamstwo. Potem pomyślał co właśnie powiedział może trochę przesadził zresztą nie ważne.
" Znam jednego zabójcę z dwoma mieczami.. z piękną.. jadeitową barwą katanie i wakizashi.. Oddech wiatru.."
-Brzmi znajomo.
Przypomniało mu się że Suki miała podobne, ale jak usłyszał słowo przystojniak to zrozumiał że chodzi o jakiegoś chłopa którego pewnie nie spotka. A może po prostu zmyślała, choć nie zgadzało to się z zaangażowaniem z jakim to mówi. Wyglądało na to że nie lubi zieleni.
"Człowiek owszem.. ale demon już nie."
-Co masz na myśli...
Dobył miecze gdy barwa oczu kobiety zmieniła się na czerwone, nie był pewien czy się tego spodziewał. Ale dla bezpieczeństwa wolą mieć broń wyciągniętą z sayi. Jak by nie patrzeć udało jej się osiągnąć to co chciała.
"Wyciągniesz teraz te swoje katany w moją stronę.. Katsu.. Mitsu?"
-A więc jesteś demonem, sporo by to wyjaśniało...
Odparł z poważnym tonem w głosie i wystawił broń w kierunku demona, w pozycji gotowej do obronny. Nie wiedział na co stać tą bestie choć wydawała się bardziej rozumna od wcześniejszych demonów które spotkał, choć nie było ich wiele. Lekko drżał, bo myślał że skoro potrafiła tak kamuflować swój prawdziwy wygląd, to może być silniejsza niż wygląda.
-No to masz to co chciałaś.
Katsumitsu myślał o wycofaniu, nie spodziewał się że kogoś takiego tutaj spotka.
Uniosła brew widząc jak się oburzył na komentarz z chłopakiem. Czyżby trafiła w czuły punkt? Nic tylko go jeszcze trochę z tym przycisnąć i się przekonać. Gdyby tak nie zareagował to pewnie by dała spokój, a tak? To się aż prosiło o skomentowanie. - Oszczerstwo? Że niby co? Jest zbyt brzydka żeby mieć chłopaka? - z głosem pełnym powagi, maskując swoje rozbawienie jego stanem całkiem sprawnie. - Podobno każda potwora znajdzie swego amatora.. więc i za nią pewnie ktoś się w końcu weźmie.. martwić się nie musisz, dziewicą nie umrze.. - dodała dla wzmocnienia efektu obelgi pod kątem wyglądu tamtej dziewczyny. Chciała zobaczyć jak bardzo go tym zezłości. Był przecież taki uroczy gdy szczekał lekko rozjuszony.
"A więc jesteś demonem, sporo by to wyjaśniało..."
- No chociażby to że nie muszę się ubierać żeby chronić się przed zimnem.. niskie i wysokie temperatury mi nie przeszkadzają.. a tym bardziej zasłanianie pewnych części ciała.. jak to ładnie ująłeś.. mnie jakoś też nie ruszają.. w końcu nagość jest taka naturalna.. - roześmiała się lekko rozbawiona tym faktem że chłopak się wcześniej peszył i zasłaniał dłonią oczy gdy nic na sobie nie miała.
Wysunięcie mieczy z pochw rozwiało wątpliwości. - Więc kolejny zabójca z oddechem wiatru.. cóż za rozczarowanie.. jak to właściwie było? - spytała, łapiąc się za podbródek. Ewidentnie próbowała sobie coś przypomnieć. - Ah.. już pamiętam.. 'Ni no kata: Sōsō - Shinato Kaze'... albo...'Roku no kata: Kokufū Enran..' dobrze to wypowiadam? - spytała przechylając głowę lekko w bok z zaciekawieniem w oczach. - starała się zapamiętywać każdy atak zabójców używających swoich form. Bo formy się nie zmieniały i przedstawiały ataki. A poznając każdy z nich, mogła się skuteczniej bronić w walce. Najwięcej form znała oddechu pioruna z Edo.
"No to masz to co chciałaś."
- .. i Tak.. i Nie.. - skomentowała. - Chciałam zobaczyć kolor katan.. zobaczyłam.. chciałam aby były złote ale nie są.. choć pioruny mają tylko jedną broń.. wyciągają ją tylko podczas ataku.. i chowają ją ponownie do sayi.. więc przeczuwałam że nie będzie to złota barwa.. jesteś już drugim zabójcą z dwoma ostrzami i są one w odcieniu zieleni.. to zaczyna się robić jakiś dziki fetysz.. - roześmiała się.
- No to co teraz zabójco? Chcesz stoczyć ze mną walkę na śmierć i życie? Chcesz się sprawdzić w boju? Powiedz mi.. czego ode mnie chcesz? - oblizała górną wargę powoli, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. Okrągłe źrenice przybrały kształt wykałaczek, prawie jak u dzikiego kota. Delikatne drżenie zabójcy nie umknęło jej uwadze, ale była ciekawa co zrobi. Dawała mu możliwość decydowania o swoim losie. Była ciekawa czy był tak samo głupi jak 90% całego korpusu.
Nie możesz odpowiadać w tematach