Jakiś stłumiony dźwięk wyrwał się nieposkromionym jękiem z kąta pomieszczenia, na który Rintarou westchnął wyraźnie rozdrażniony; przewrócił oczami. Siedząc wygodnie na przybrudzonym futonie, odrzucił zwój (który tak go zaciekawił), uniósł się i otrzepał swoje szaty.
— W końcu się obudziłeś — odparł markotnie, kierując spokojne, ale jednocześnie tajemnicze spojrzenie w kierunku zakneblowanego, związanego mężczyzny. Był to człowiek w średnim wieku — jego ciemne przydługawe włosy były mokre od potu. Grzywka opadała na ciemne jak smoła przerażone spojrzenie, a zęby zaciskały przewiązaną wokół jego głowy szmatę. Kiedy młodszy mężczyzna postąpił w jego kierunku, ten drgnął jak rażony prądem, przyklejając się z całych sił do znajdującej się za nim ściany. Wokół jego marnego, śmiertelnego ciała walały się rozerwane ubrania skąpane w żywo czerwonej, cuchnącej śmiercią krwi. Kiedy wzrok wieśniaka uciekł na moment w bok, spotykając się z martwym spojrzeniem swojej żony, właśnie wtedy zdawał się wpaść w niepohamowane konwulsje, ledwo potrafiąc opanować napływające do oczu łzy. Z ciała kobiety pozostała jedynie poszarpana głowa; choć jej włosy nadal były piękne, teraz poplątane zatopione były w otaczającym brudzie posadzki.
Kiedy Rintarou się przybliżył, to kucnął przed nim i westchnął — dokładnie jak na widok dziecka, z którym do końca nie wiedział, co powinien zrobić. Trzymając w dłoniach długi smukły flet wykonany z ciemnego drewna, wpatrywał się w człowieka z fascynacją. Uderzał delikatnie instrumentem w swój jasny policzek, jakby nad czymś intensywnie myślał.
Nawet po tylu latach emocje ludzkie były dla niego czymś niepojętnym; czymś, czego nigdy nie miał zrozumieć ani odczuć. Nic więc dziwnego, że strach i rozpacz skulonego mężczyzny sprawiły, że dotychczas szare ludzkie tęczówki demona rozpalił żywy ogień zainteresowania, barwiąc je w najczystszy szkarłat.
— Z pewnością chciałbyś usłyszeć, że nie cierpiała — powiedział łagodnym tonem. — Ale niestety cenie sobie towarzystwo.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀Wraz z tarczą spadającą za horyzont, spadała również temperatura. Ostatnie ciepłe muśnięcia pozostawiały na skórze uczucie mrowienia. Niemalże przyjemne, gdyby nie to, że ciało pod jego wpływem rozsypywało się niczym papier wsadzony w ognisko. Drobinki rozwiewał wiatr i w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się dłoń, teraz widniała pusta przestrzeń.
⠀⠀Suna zdusił na wargach coś, co można by uznać za syknięcie. Usadowiony w wąskiej linii cienia wysuwał ramię poza bezpieczną granicę, z fascynacją obserwował znikając trwałość swojego istnienia. To tyle, jeżeli chodzi o nieśmiertelność.
⠀⠀Robił tak od lat i nigdy jeszcze nie odczuł nudy. Nauczył się jedynie hamować niepotrzebne jęki.
⠀⠀Opuścił powieki. Na krótką chwilę, na moment... i kiedy znowu je rozchylił, las zalewały chłodne barwy. Jedyna poświata emanowała z jego kryjówki. Skąpe, pomarańczowe światło i cień przygarbionej sylwetki padający w kawałkach na pobliskie drzewa.
⠀⠀Rozchylił usta. Niczym zwierzę sprawdził powietrze nosem i językiem, smakując je, mieląc na ustach i rozprowadzając na podniebieniu. Pewne wonie nauczył się rozpoznawać bez tych niepotrzebnych ceregieli. Zakręcił się i kopnął w środek niewielkiego ogniska. Żar wystrzelił łukiem na kilka sekund zamieniając las w rozgwieżdżony nieboskłon; kawałek sufitu świata sprowadzony na ziemię. Potem jednak drobne ogniki zniknęły w głębokiej trawie.
⠀⠀Wioska znajdowała się zaledwie kilka minut drogi na zachód. Wyczuł ją, zanim zobaczył dachy wyłaniające się zza drzew. Zapach starego, spróchniałego drewna, zwierząt, niemytych ciał.
⠀⠀Kwaśna woń choroby.
⠀⠀Właściwie to robił ludzkości przysługę. Cokolwiek trawiło mieszkańców tego odludzia, nie powinno wyjść poza jej granicę. Już teraz zapachy mieszały się z bardzo wątłym swędem spalenizny. W szarówce, zaraz po zachodnie dym był właściwie niewidoczny.
⠀⠀Szedł środkiem. Jakie to miało teraz znaczenie?
⠀⠀Ani jednej studni. Strumień był daleko. Ludzie zerkali na niego podejrzliwie. Tu i tam padło słowo "obcy" czy nawet "intruz", ale na bardziej uszczypliwe komentarze szczerzył zęby; długie kły zaczepiały o dolną wargę.
⠀⠀Z lasu zabrał ze sobą tylko jedną rzecz - niedługi patyk, którego końcówka w trakcie marszu zdążyła się porządnie rozpalić.
⠀⠀Stanął przed jedną z chat i szczerząc się w śnieżnobiałym uśmiechu podłożył pod nią ogień.
⠀⠀
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
— I po co te jęki, hm?
Wymruczał cicho, sięgając dłonią do jego mokrych włosów i odgarniając je na bok, na co twarz mężczyzny gwałtownie wyrwała się z niechcianego dotyku. Niestety zaskutkowało to uderzeniem tyłem głowy w ścianę; przymknął oczy, a na przewiązanej wokół szczęki szmacie pojawia się krew. Oczy Rintarou rozpromieniły się nieznacznie. Przepiękny widok — wzrok ofiary, która zdaje się wpatrywać w swojego oprawce, jakby ten miał zaraz zmienić zdanie. I tak był dla niego łaskawy. Oszczędził mu wielu krwawych widoków, które z pewnością same odesłałyby go na drugi świat.
Już starczy tych dobrych uczynków.
Pacną go końcówką fletu w czoło i zabrał dłoń z zastygłym uśmiechem. Wyprostował się, a długie pasma wyplecionych z upięcia włosów poruszył się jak cień za jego postacią. Wytarł dłoń w szatę, jakby uprzednio dotykał czegoś naprawdę paskudnego. Spojrzał na mężczyznę z góry. Miał już się odezwać, gdy jego usta zostały zamrożone nagłym, jeszcze głośniejszym jękiem skrępowanego gospodarza. Rintarou ściągnął brwi. Wpatrywał się w niego skołowany, nagle rozumiejąc. Zaśmiał się dźwięcznie.
— Spodobało ci się, co? Kto by pomyślał, że będziesz od niej ciekawszy.
Gospodarz otworzy szeroko oczy, próbując się uwolnić. Szarpał z całych sił wiążące go więzy i uderzał nogami w podłogę. Jego oczy stały się wielkie jak oczy dziecka w najgorszym momencie bajki — były okrągłe, zaczerwienione jak dwa dojrzałe nieśpliki! Właśnie wtedy Rintarou zdał sobie sprawę, że coś łaskocze odkrytą skórę na jego karku. Wraz ze spoglądnięciem przez ramie, do jego nozdrzy dostał się ostry zapach spalenizny.
Odskoczył gwałtownie, jakby ktoś wystrzelił przy jego uchu fajerwerki. Oszołomiony wpatrywał się w rosnący ogień, który z wolna zajmował coraz większą część ściany. Zdawał się nie zatrzymywać. Ciągle było mu mało — piął się po sam dach, a suche, marne fundamenty budowli zdawały się idealną podpałką dla piekła, które w jednej chwili zaczęło manifestować się na jego oczach. Dłuższą chwilę wpatrywał się w ten obraz kompletnie oniemiały, powracając do najgłębiej zakopanych wspomnień ostatnich miesięcy. Ogień nie odstępował go na krok — można było wręcz rzec, że kroczył za nim jak podstępny diabeł, by w końcu podstawić mu nogę i zmusić do niebezpiecznego potknięcia; wciągnąć go w najciemniejsze czeluści, spalić jego ciao, pętając niezliczonymi cierpieniami, na które z pewnością zasługiwał. On jednak nie był na to gotowy — nie kiedy miał siłę, wciąż przed nim zbiegać. Mimo iż coś wdrapało się na wysokość jego żołądka i przekręciło go silnie, zacisnął zęby i syknął. Szybko ruszył z miejsca.
Widząc jakie kroki podjął młodzieniec, skrępowany mężczyzna zaczął jeszcze głośniej jęczeć. Ukrop, jaki w jednej chwili zapanował w pomieszczeniu, spowodował, że jego twarz stała się jeszcze bardziej morka i świecąca. Oczy były przekrwione, a ślina ciągnęła się ze wciąż trzymanej pod językiem szmaty, którą za nic nie mógł zsunąć ani wypluć.
Rintarou zerknął na niego pospiesznie, wsuwając za poły szaty czekającą na niego, szeleszczącą dźwięcznie saszetkę.
— Wybacz, ktoś potrzebuje mojej niezwłocznej uwagi. Zabawimy się później.
Kiedy ruszał pospiesznie w kierunku jedynych drzwi, słyszał za sobą jego wrzaski, zduszone zdartym kaszlem. Rintarou sam odczuwał skutki duszącego dymu — przysunął przedramię do nosa, osłaniając usta długim rękawem szaty, aby choć minimalnie zdusić przytłaczający zapach spalenizny. Zrobiło się gorąco jak w samym centrum paleniska. Dach już zajął się ogniem, a z sufitu sypały się iskry niczym konfetti na diabelskiej paradzie. Co chwila wpadały mu za kołnierz, rozgrzewając skórę.
Drzwi, do których zmierzał już się paliły, jednak, nie widząc innej drogi ucieczki, musiał się przez nie przedrzeć. Pchnął je wolną ręką, a te w okamgnieniu rozsypały się w trakcie otwierania; podpalone skrawki upadły tuż przy jego butach, paląc się skromnie. Otrzepując dłoń, stanął w wejściu — wciąż osłaniając przedramieniem nos, spoglądnął przed siebie. Obraz, jaki zastał, za nic nie przypominał tego, co zostawił po sobie poprzedniej nocy.
Temperatura rosła, niosąc ze sobą ruchomy wrzątek. Było cieplej niż w samym sercu diabła. Na ziemię sypał się popiół, jakby niebo miało się zaraz zawalić. Płomienie odbijały się od kobaltowego nieboskłonu, a stojący pod jego sklepieniem mroczny cień wyglądał, jakby robił sobie wycieczkę krajoznawczą w czasie gdy wszyscy szukali schronienia, oczekując rychłego końca świata. Po głównej drodze biegały dzieci i dorośli, wrzeszcząc i starając się uratować tych, którzy zbyt schorowani nie byli w stanie opuścić budynków. Nikt w tym amoku nie zwrócił uwagi na tego tajemniczego mężczyznę stojącego nieopodal — który w świetle kolejno pochłanianych przez ogień domów, wygadał jak przeklęty zły duch.
Niespodziewane przeczucie zmusiło Rintarou do opuszczenia ramienia. Coś tu było nie tak. Był przekonany, że zna postać, w którą tak uparcie się wpatrywał.
— HEJ! CO TY DO CHOLERY ROBISZ?! ZOSTAW TO!
W momencie, kiedy spostrzegł szarżującego w kierunku podpalacza rosłego mężczyznę, ujrzał także twarz znajomej mu sylwetki. W zaskoczeniu, jedynie usta Rintarou zdążyły poruszyć się leniwie:
— Suna?
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀Zazwyczaj chodziło właśnie o iskrę. Ludziom brakowało motywacji: aby wyjść z domu, aby wspólnie zaśpiewać. Teraz jednak gnali przed siebie wrzeszcząc chóralnie jak opętani, tworząc w dolinie koncert prawdziwej ludzkiej udręki. Dźwięk płynął zarówno z ich gardeł, jak i prosto z serca. W panice zachowywali się nie lepiej niż uwiązane zwierzęta. Brakowało im organizacji, żeby opanować pożar, a w tym czasie płomyki przeskakiwały figlarnie z dachu na dach, poszerzając teren przyszłego pogorzeliska.
⠀⠀Na ustach Suny drżał śmiech, tak jak drży ciało kota, gdy mruczy. Dźwięk nie opuszczał jego ust, a mimo to twarz mężczyzny wyrażała rozbrajające samozadowolenie. Stał więc na samym środku niczym słup, z prowizoryczną pochodnią u boku, a ogień podkreślał jego drapieżne rysy. Można by pomyśleć, iż to sam bóg ognia zstąpił do wioski. Niewzruszony otaczającym go chaosem odrzucił w tył ramiona szczerząc przy tym dwa rzędy długich zębów.
⠀⠀— Tak właśnie myślałem, że czuję twój zapach. Widzę, że aż palisz się na to spotkanie — zaśmiał się chrapliwie, gdy gorący dym wypełnił płuca. Jak ślepiec zignorował wszystko, co działo się wokół i postąpił w przód nęcony znajomym głosem. Cichy i gibki jak kot przeskakiwał z prawej na lewą zmniejszając dzielącą go od Rintarou odległość. Nic nie mogło mu przeszkodzić - nawet szarżujący dziko mężczyzna, który chyba nie zdawał sobie sprawy, że ogień za jego plecami pożerał kolejne budynki. To nie Suna był teraz największym zagrożeniem.
⠀⠀On tak czy inaczej nie zamierzał kontynuować zabawy w podpalacza. Resztę zrobi wiatr rozganiający iskry i stara drewniana zabudowa, która niczym suche liście dawała się kąsać przez żar. Złociste języki iluminowały rozciągnięte w rozpaczy twarze, a głęboki cień pochłaniał wszystko to, czego nie zdołały sięgnąć iskry.
⠀⠀Powietrze miało smak popiołu. Rozgrzane podmuchy wybuchały na twarzy, pokrywając ją drobinkami przylegającymi do lepkiego potu. Podniebienie szczypało a płuca zmniejszały się konwulsyjnie dławione dymem. Atmosfera była bez dwóch zdań gorąca.
⠀⠀— Dalej, Rintarou. Ile masz zamiar się guzdrać? — pogonił go do działania, głosem suchym od wszechobecnych drobinek. Osiadały się na ustach, w nosie, w uszach. Zaczęło się robić nieprzyjemnie.
⠀⠀Suna miał talent to kreowania sytuacji niekomfortowych, szczególnie dla innych. Los wioski nie interesował go zanadto, stąd kosztem mieszkańców urządził sobie prawdziwy pokaz ognia.
⠀⠀O, z lewej biegł właśnie człowiek-pochodnia, jeszcze żywy. Choć słowo jeszcze było tutaj kluczowe.
⠀⠀Skłonił się nagle, bez żadnej zapowiedzi, na kilka sekund przed tym, jak ręce samozwańczego obrońcy wioski śmignęły nad jego głową.
⠀⠀— Za wolno! — zapiał szyderczo, odskakując jednocześnie poza zasięg kolejnego ciosu. — Co wam da złapanie mnie teraz? Przecież nie od-podpale waszych spróchniałych chatek. Nie od-zwęglę waszych chorych starszych, nie od-przygniotę waszych dzieci i kobiet... — Kąciki ust drżały mu przy każdym słowie, gdy niczym zwierzę umykał przed sidłami w postaci szerokich ramion jakiegoś barczystego mężczyzny. Tańczył płynnie po całym placu, do momentu aż mężczyzna zdał sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia. Poddał się, a Suna uciekł na skraj wioski, machając przy tym ręką. — Tutaj, tutaj Rin! Świeże mięso znad ogniska.
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
— Suna — zawyrokował. Tym razem wypowiedziane z jego ust imię zyskało na pewności. — A więc twoja głowa nadal znajduje się na karku. Miło z twojej strony, że poczułeś mój zapach i postanowiłeś mnie spalić. Inni nie narzekają na twoje sposoby wyrażania sympatii? Bo ja mam do nich lekkie obiekcje.
Twarz stojącego u progu chaty chłopaka nie była przeżartą urazą, lecz co najmniej zaciekawiona. Gdyby tylko wiedział, że w narastającym napięciu wpatruje się w swojego dawnego oprawce — ciekawe czy jego oczy wymierzałyby mu to samo pewne spojrzenie. Ciekawe czy obserwowałby to wszystko z takim spokojem; to jak bezceremonialnie wkracza na jego teren, jak pali za sobą ślady, jak ugina się między irracjonalnymi, tępymi zamachnięciami atakującego go mężczyzny. W takich momentach niepamięć bywała jak zimny okład na rozgorączkowaną ranę. Jak dobrze, że nie czuł jej schodzonego objęcia. W końcu są w życiu spotkania nieuniknione. A te z pewnością do nich należały.
W chwili, gdy poczuł ciepło w okolicy stóp, zdał sobie sprawę, że wcześniejsza uwaga Suny nie była bezpodstawna. Rintarou naprawdę się palił. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Rąbek jego szaty zajął się ogniem. Syknął na ten widok. Pospiesznie uniósł materiał odzienia, aby strzepnąć niechciany płomień. Głuchy na panujący wokół chaos, na agonalne, piekielne krzyki oraz na przebiegającego tuż pod jego nosem płonącego człowieka, któremu głowa jaśniała jak gwiazda. Zachowywał się tak, jakby ten kawałek ubrania stał się dla niego sprawą priorytetową — dmuchnął; na widok nieestetycznych poszarpanych przez języki ognia ubytków skrzywił się w niesmaku. Wtedy też uzmysłowił sobie, że wciąż stoi w wejściu walącego się domu. Nie było to do końca mądre z jego strony. Uskoczył w momencie, gdy jeden ze stropów runął w palenisko; w momencie, gdy Suna pozostawił skonsternowanego, zziajanego mężczyznę jak znudzoną zabawkę pośrodku drogi. Wychwycił jego spojrzenie.
Obecność Suny, za każdym razem była podszyta szeregiem sprzecznych przeczuć. Tym razem nie było wcale inaczej. Płonące spojrzenie Rintarou śledziło każdy najmniejszy szczegół szalejącego wokół nich piekła. Każda gorąca iskra muskająca odsłonięte fragmenty ciała, pobudzała go i wzbudzała obawę jednocześnie. Jakby otaczający ich gorąc wprowadzał we wrzenie skrywającą wewnątrz ciała miksturę, która zaczynała kipieć. Zapach krwi stawał się wyrazisty. Dominował. Znów wodził go za nos, sprawiając, że żołądek momentalnie się kurczył. Wyglądało to tak, jakby ciemnowłosy naprawdę wiedział, jak umiejętnie obudzić w nim zainteresowanie. Może z przypadku, a może z konieczności.
— Co prawda nie musiałeś robić tak wiele, ale doceniam pomysłowość — kontynuował bezwstydnie.
Choć mówił do Suny, jego arogancki wzrok spoglądnął na pozostawionego przez demona pochylonego człowieka, do którego już chwilę później uśmiechnął się czule. Przeklęcie czule. Może i byłaby w tym wyrazie faktycznie jakaś czułość, ale iskrzące szkarłatem oczy psuły ukazywany mężczyźnie delikatny wizerunek. Miał wrażenie, że facet zaraz rzuci się na niego z nadzieją, że on okarze się słabszy. Nie mylił się. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Nim zdołał jednak do niego dobiec, Rintarou pochwycił mężczyznę za wyciągnięta rękę i przyciągnął jego ciało w swoją stronę, w ostatniej chwili prowadząc je w bok — prosto w kierunku rozgrzanego domu.
Mężczyzna stracił równowagę. Jęknął, jednakże dźwięk wydobywający się z jego gardła zmieszał się z trzaskiem upadającego dachu. Nie mogąc wyhamować, wpadł przez płonące ściany, niszcząc ogniste struktury. W jednej chwili pożarło go piekło. Rintarou zaśmiał się, czując, jak wrzące iskry niosą się wiatrem. Nie mógł tu zostać. Przy jego boku wzniosła się już pomarańczowa, ruchoma ściana. Jedyną drogą ucieczki okazał się skraj wioski wychodzący na gęstą część lasu, na którą popędził jego towarzysz. Jak można było się domyślić, przerażeni ludzie szybko ruszyli śladem Suny, widząc w tej części obrzeża umiłowaną ścieżkę ratunku. Rintarou stał i przypatrywał się mi jak głupiemu bydłu; przegryzł dolną wargę. Nie zwlekał. Poderwał się do biegu, kończąc tym samym sznur, który tworzyło kilkunastu ludzi. Jego oczy szkliły się w krwistym odcieniu euforii. Nie wiedział, kiedy tak łatwo jej uległ.
— Szybko, szybko! Zaraz zrobi się tu naprawdę gorąco — klasnął wesoło w dłonie tuż przy ich powykręcanych w przerażeniu twarzach. Uniósł spojrzenie, krzycząc zaraz: — Suna!
Niekiedy miał wrażenie, że ich ścieżki ścierały się ze sobą, tylko po to, aby wprowadzić zamęt; dosmaczać puste noce. Wielokrotnie przekonał się, że destrukcyjne zachowanie Suny, pętało go w sidła i wlokło za sobą po ziemi. Nawet jeśli nie miał zamiaru za nim iść. Dokładnie w ten sam sposób jak odległe, zapomniane lata temu. Wtedy był w stanie zrobić dla niego niemalże wszystko, zaślepiony prezentowaną charyzmą i pewnością siebie. Teraz biegł w jego kierunku beztrosko, kompletnie tego nieświadomy, ale jakże złudnie podobnie.
Dopadł jednego z mężczyzn gdy znalazł się u boku demona i bez zawahania pchnął go twarzą na ziemię tuż przy palącym się jak pochodnia wspominanym przez Sunę ciele; ten nieudolnie próbował się podnieść. Niespodziewana dłoń osiada na ramieniu jasnookiego, a przy jego uchu rozległ się znany mu konspiracyjny głos.
— Skoro już postanowiłeś wprosić się na moją ucztę, co powiesz na małą grę? Kto dogoni tamtą kobietę — wskazał podbródkiem na znikających już w gęstwinach przerażonych ludzi, spomiędzy których wyłaniały się jasne spięte wysoko włosy. Musiał mówić o niej. — Ten wymyśla dla siebie nagrodę.
Szalejący ogień trzaskał za ich plecami. Pozostanie w miejscu zaczynało być dla Rintarou coraz bardziej ryzykowne, ale ucieczka? Ucieczka, którą mógł przerodzić w rywalizację, aby zatuszować swoje przejawiane obiekcje do nieposkromionego żywiołu?
To brzmiało zdecydowanie lepiej.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀Rozsypany motłoch w jednej chwili zwrócił się ku jego drodze ucieczki, nieświadomie pchając się do zagrożenia nie mniejszego niż trawiący ich dobytek żar. Jęki i płacze zmieniały się powoli w rozsadzający płuca kaszel, desperackie chwytanie podmuchów w fali duszącego dymu. Widoczność ograniczała się do kilku, może kilkunastu metrów, po czym wszystko znikało w popielistej aurze, dlatego ludzie uciekali sznurem, poruszając się po bezpiecznych śladach poprzednika.
⠀⠀⠀⠀— Ej, ty tam! Na pewno nie nazywasz się Rin. Nie ciebie wołałem! — wydusił słowa przez wysuszone usta, mieląc zaraz na języku słodkawe drobinki popiołu. Szybko pożałował otworzenia gęby w warunkach, w których skutkowało to natychmiastowym szczypaniem głęboko w przełyku.
⠀⠀⠀⠀A tam nawet bóg nie był w stanie się podrapać i zaradzić irytującemu swędzeniu.
⠀⠀⠀⠀Wolną i w zasadzie jedyną dłoń zacisnął na własnej krtani, wbijał palce w skórę walcząc z odruchem wymiotnym. Każdy oddech przypominał połykanie szkła. Rozgrzanego do czerwoności szkła. Wraz z temperaturą narastała jego irytacja, której chwilowo upust miał miejsce w postaci kopnięcia jednej z przechodzących blisko osób. Kobieta zatoczyła się na trawę zdezorientowana, ale zdołała podnieść się i skamląc uciec w bezpieczny gąszcz lasu.
⠀⠀⠀⠀— I po co ten sarkazm? Już dawno mógłbym chłodzić stopy w strumieniu, gdyby nie ty i twoje dobre wychowanie. Naczekałeś się już grzecznie w kolejce do wyjścia? — zakpił i wyciągnął głowę, rozglądając się dramatycznie za plecy Rintarou. — Przepuściłeś już wszystkie staruszki? — Zakręcił się na pięcie i przywalił otwartą dłonią w kark drugiego demona. — No, to teraz rusz swoje cztery litery. Po to masz te długie szczudła, żeby niby narabiać.
⠀⠀⠀⠀Oczywiście, mógłby potraktować znajomego łagodniej, ale grunt dosłownie palił mu się pod stopami. W tle raz za razem rozlegało się trzaskanie opadającego drewna, wielkie, czerwone bale padały na ziemię roztrzaskując się głośno w deszczu iskier, które wiatr rozganiał na sąsiadujące z osadą wysokie słupy drzew. Jedno zajmowało się o drugiego i nagle zamiast zacienionego sklepienia z igieł i liści mieli nad sobą gorejący sufit piekła.
⠀⠀⠀⠀Uszli zaledwie kilka kroków, gdy dotyk ręki na karku zatrzymał go w miejscu.
⠀⠀⠀⠀— Czego, cholera, zapomniałeś? — zapytał chrapliwym tonem zza zaciśniętych zębów. W jego oczach odbijały się czerwone plamy ognia, dowód, że nie mieli czasu na pogaduszki, ale ostatkiem kultury nie strącił z siebie ręki i wysłuchał propozycji Rintarou. Zacisnął usta, które po sekundzie wykrzywiły się w drapieżnym uśmiechu satysfakcji. — Żebyś później nie jęczał, kiedy już wygram. — odpowiedział i bez zwłoki zerwał się do biegu, zostawiając towarzysza aby zorientował się w sytuacji.
⠀⠀⠀⠀Suna nie uznawał żadnych zasad. Liczyła się tylko wygrana i to, że pękające nad ich głowami płonące drzewo zwali się zaraz na miejsce, w którym dopiero co stali.
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
— Kultura nie przeszkadza wyrafinowanemu barbarzyństwu.
Kiedy siła uścisku zacieśniła się na jego kręgach szyjnych, a uśmiech jego towarzysza wykrzywił drapieżny impuls, dusza Rintarou drżała podsycona ciepłem nadciągającego pojedynku. Tak jak przypuszczał, Suna nie zamierzał mu odpuścić. Byli zbyt zawzięci i pyszni, aby sobie tego odmówić. Kiedy słowa rozlały się w rozgrzanym powietrzu, nie było już odwrotu. Jakość stojącego tuż u jego boku przeciwnika nadała nagle wartości zawodom i cenę zwycięstwu. Gdyby to był podrzędny demon, zwycięstwo szybko by go znużyło, ale w tym przypadku? Niepewność wygranej z Suną go podniecała.
— Żebyś później nie jęczał, kiedy już wygram.
Właśnie po tych słowach odczuł, jak przytrzymujący go uścisk puszcza. Ciemnowłosy demon rzucił się w przód, nie bacząc na pozostawionego skonsternowanego towarzysza w bezruchu. Rintarou spodziewał się tego zagrania. I co zrobił? Zamiast pognać za nim, stał pośrodku ścieżki i śmiał się głośno, odrzucając głowę w tył i przymrużając oczy, które oprószyły pojedyncze, wilgotne pasma krótkiej grzywki.
— Jęczał? Suna... twoje przyszłe błagania, wydają się dla mnie znacznie lepszą motywacją.
I choć widział, jak mężczyzna daje nura w ciemne podszycie lasu, mówił do niego na tyle głośno, aby go dosłyszał — nawet w akompaniamencie trzasków i szelestu lawirujących wokół płomieni. W momencie, gdy Rintarou poderwał się do biegu, pękające na pół drzewo upadło u jego stóp, a iskry uniosły się na wysokość twarzy. Instynktownie osłonił oczy i usta rękawem szaty, choć nie mógł powstrzymać się od kaszlu. Odsuwając rękę, rzucił jedynie szybkie zacięte spojrzenie w kierunku opustoszałego zagajnika, który w rosnącym gorącu zdawał się falować. Ruszył — aż żwir zajęczał pod obuwiem. Jedyne przejście, którym mógł do tej pory się wydostać, porastał teraz ogień, dlatego bez zastanowienia rzucił się do najbliższego ogrodzenia. Wdrapał się na nie zwinnie i przeskoczył po drugiej stornie, rzucając się za Suną w dziki pościg.
Z każdym mijanym metrem serce zaczynało bić szybciej — wyrywało się z piersi oblane niepoprawną ekscytacją. Ślepia demona przeskakiwały z jednego mijanego konaru na drugi. Szybko dostrzegł przed sobą paru ludzi, co spowodowało, że jego spojrzenie zyskało na drapieżności. Nie miał problemu, aby do nich doskoczyć. Jego wyciągnięta dłoń pochwyciła materiał odzienia jednego z nich; pochwycony mężczyzna krzyknął wystraszony. Rintarou uśmiechnął się podle i szarpnął go w swoją stronę.
— W którą stronę pobiegli?
Mężczyzna biegnący u jego boku, ledwie dotrzymywał mu tempa. Wykrzywione w niepewności usta, przełknęły pokaźną ilość śliny, a dłoń szybko wskazała drogę prowadzącą przez wysokie knieje — wyraźnie zamierzali nie trzymać się głównej ścieżki.
Rintarou bez słowa puścił go, a pozostawiony bez asekuracji człowiek uderzył twarzą o glebę, wybijając sobie kilka zębów. Kiedy dostrzegł wychodzącą na jego trasę niską gałąź, zapał się jej i podciągnął. Zwinnie niczym kot wylądował na stabilnej powierzchni, a już po chwili rzucił się przed siebie.
Po kilkunastu susach między gałęziami, dostrzegł przed sobą cień przemieszczającego się rywala; uśmiechnął się nikle, nie potrafiąc powstrzymać krótkiego, wyrywającego się z klatki piersiowej śmiechu. Pomimo iż mężczyzna znajdował się na prowadzeniu, wiedział, że go usłyszy. Ta potyczka nie miała zasad. Liczył na przypadkowe potknięcie demona. A jeśli ono miało zawieść, był zdolny sam podstawić mu nogę.
— Ciekawe co powiedziałby na to Sachi, prawda? Właściwie dawno go nie widziałem. Może zaprosisz go następnym razem na nasze spotkanie? Ostatnio było miło. Trochę się za nim stęskniłem.
____________
Dogonienie Suny — porażka (Rintarou zostaje w tyle)
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀Wszystko było kwestią nastawienia, które w przypadku Suny nie schodziło poniżej pewnego progu samozadowolenia. Nie istniała siła zdolna odebrać mu szczęścia, bo nawet gdy usta wyrażały smutek, prawdziwa intencja czaiła się głęboko w jego spojrzeniu. I gdyby Rintarou mógł go teraz oglądać, przekonałby się jak szeroki bywa drapieżny uśmiech ekscentrycznego demona, który w jego towarzystwie zęby szczerzył niemal wyłącznie z sadystyczną satysfakcją.
⠀⠀⠀⠀Zwiększająca się odległość od źródła dymu inspirowała go do wydłużenia kroków. Miał dość wdychania popiołu, który choć nie mógł na dłuższą metę mu zagrozić, był posiłkiem nie tylko niepożądanym, a przede wszystkim bolesnym. Przyklejał się do lepkiej, przepoconej skóry zostawiając na niej miniaturowe oparzenia, lecz kiedy trafiał do nozdrzy, przełyku i w ostatecznym rozrachunku do płuc, piekł i swędział. Suna miał ochotę rozdrapać sobie krtań, byle tylko pozbyć się tego okropnego uczucia.
⠀⠀⠀⠀— Hej, Rin! Zostajesz w tyle... na pewno się starasz? — zażartował, łącząc śmiech z napadami kaszlu, gdy organizm próbował wyzbyć się z oskrzeli gorącego powietrza. W głębi lasu atmosfera była znośniejsza, ale trzaski przeskakującego górą ognia nie pozwalały całkowicie się zatrzymać. Zwolnił tylko na moment, aby spojrzeć za siebie na smukłą niczym mijane drzewa sylwetkę, która przedzierała się powoli przez gąszcz. Przeskakiwał właśnie przez wąski potok i rzucił w przestrzeń kolejne słowa, aby niosły się niczym wycie zwierzęcia przez noc. — Chcesz przegrać celowo?
⠀⠀⠀⠀A jeżeli rzeczywiście chciał?
⠀⠀⠀⠀Suna znał Rintarou do pewnego stopnia. Czasami miał wrażenie, że demon dawkuje mu informacje o sobie, tak jak palacz dawkuje opium do fajki - wystarczająco, aby wzbudzić głód, lecz nigdy na tyle, żeby sparzyć się na uzależnieniu. Bezpieczniejszym stwierdzeniem było, że kiedyś go znał. Tę część jego, która szukała mentalnych uniesień poza wyznaczoną mu, właściwą, ścieżką.
⠀⠀⠀⠀Zło. Dobro. To wszystko nie może być takie proste, prawda Rin?
⠀⠀⠀⠀Momentami słyszał wyłącznie odgłosy własnego, ciężkiego oddechu, kiedy las zredukowany do smug umykał mu po bogach. Wzrok zahaczył na plecach uciekającej sylwetki, na karku kobiety, której dyszał na odsłonięty fragment skóry - niemalże dosłownie. Była tak blisko, na wyciągnięcie ręki, gdyby tylko zebrał w sobie siły, aby wyskoczyć do przodu, powalić ją na ziemię...
⠀⠀⠀⠀A czy on miał w sobie pragnienie wygranej?
⠀⠀⠀⠀Bez wątpienia. Każdy sukces łechtał przyjemnie jego ogromne ego. Możliwość znalezienia się na szczycie, zdeptanie żałosnych, przegranych mróweczek, rozgniecenia ich pod butem w odgłosach szczekliwego śmiechu. Obserwowanie ich jak kajają się u jego stóp, płaszczą się nie lepsi od ludzkiego odpadu. Widok ze szczytu zawsze przeszywał jego ciało spazmami ekscytacji, triumf rozgrzewał od środka.
⠀⠀⠀⠀Sądził, że pozbył się go na zawsze, a potem łapał się na brutalności takiego myślenia. Nie pozbył, a stracił. Tak jak niebo i ziemia, jak góra i dół, księżyc i słońce... on i Sachi uzupełniali się, balansowali wzajemnie i nie mógł wbrew wszystkiemu po prostu o nim zapomnieć.
⠀⠀⠀⠀Zwolnił o pół tempa. Wystarczająco, aby zdesperowana kobieta zdołała oddalić się na dystans kilku kroków.
⠀⠀⠀⠀— Na pewno nie spodobałoby mu się, że traktuję cię ulgowo — parsknął, nie pozwalając, aby wzmianka o Sachim wybiła go całkowicie z rytmu.
⠀⠀⠀⠀Doskonale wiedział, co myślałby o tym wszystkim drobny, strachliwy Sachi. Zapytałby Suny: dlaczego to zrobiłeś? Ci wszyscy ludzie... sprawiłeś im tyle bólu i cierpienia. Nigdy ci nie wybaczę.
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
Suna parł naprzód, a Rintarou nie zamierzał spuszczać go z oczu, dlatego w pewnym momencie zignorował nawet wolno doganiającą go iskrząca furię. Robiło się gorąco. Skupił swoje migające ekscytacją, szkarłatne tęczówki na poruszającym się ściółką rywalu — znajdował się znacznie niżej. W tym momencie Rintarou dominował nad nim wysokością. Mimo iż niektóre drzewa nie posiadały prostych, sprzyjających mu gałęzi, demon radził sobie nad wyraz dobrze — zwinnie odnajdywał miejsca, od których mógł się odbić. Pierwszy głębszy oddech wyrwał się z płuc, rozchylając blade usta. Choć nie czuł zmęczenia, oddech stał się cięższy — wszystko za sprawą nieznośnego, parzącego klimatu, od którego robiło mu się mokro na karku (w końcu znajdował się najbliżej ścigającego go piekła). Kaszlnął czując osadzający na języku pył.
Na pierwszą uwagę gnającego pod nim mężczyzny uśmiechnął się delikatnie; z jego ust wydobywały się krótkie urywane świsty:
— Chyba nie sądzisz, że zamierzam zrezygnować z nagrody, która mnie niebawem czeka? Powinieneś wiedzieć, że jestem dość zawzięty, jeśli czegoś chcę, Suna. Moja wyobraźnia może i jest bogata, ale często mi nie wystarcza.
Uważnie przyglądał się poruszającemu ciału. Nie spodziewał się, że Suna okaże się taki szybki. Zaczął mu nawet zazdrościć. Może go nie doceniał albo robił się zbyt arogancki? Jaka nie byłaby na to pytanie odpowiedź, zawody zaczynały robić się poważniejsze. Zwłaszcza gdy już po chwili dostrzegł kobietę, którą oboje ścigali. Młoda dziewczyna przytrzymywała dół szaty, aby się nie potknąć. Rozglądała się desperacko. Jej aromat przebijał się przez rozgrzane do czerwoności podszycie lasu. Na widok doganiającego ją demona, zdawała się przyspieszyć, zbierając w sobie całą magazynowana dotąd siłę. Gdzieś w głębinach lasu słychać było krzyki i przeraźliwe jęki — z pewnością tych, którzy byli zbyt wolni i wyczerpani.
— Na pewno nie spodobałoby mu się, że traktuję cię ulgowo
Robiło się głośno. Cały las zdawał się grzmieć. Rintarou przegryzł dotkliwie dolną wargę; serce drgnęło w jego ciele, przypominając kolejny raz o swoim istnieniu. Usłyszane słowa zaskoczyły go, jednak nie zdawał tego po sobie poznać. Był zbyt blisko. Nie mógł na to pozwolić. Nie mógł przegrać. Musiał skrócić dystans.
Musiał coś zrobić.
— Sachi za mną nie przepada? — przeskakując na kolejne drzewo, złapał się palcami szorstkiej kory, raniąc skórę pod paznokciami. Przyłożył drugą dłoń do policzka. — Jest taki niewinny... Nie podejrzewałbym go o to. Naprawdę jest taki zawzięty?
Czy specjalnie ciągnął ten temat? Oczywiście. Nie umknął jego czujnemu spojrzeniu moment, w którym zwolnił. Ryzykując, spuścił z oczu przestraszoną kobietę, która dobiegając do niebawem czekającej na nich niewielkiej skarpy, spuściła się nią w dół, dokładnie w część mniej zalesionego lasu. Wskoczyła w ciemność jak w głęboką wodę.
Rintarou nie miał pojęcia, że Suna i Sachi dzielą jedno ciało. Przez większość swojego demonicznego życia spotykał jedynie Sunę, którego okropny, drapieżny uśmiech był przeklętą wizytówką. Gdy jednak kilka miesięcy temu ujrzał Sachiego... nawet tak pewna siebie osoba, jak Rintarou miała problem z naturalnym zachowaniem. Na początku sądził, że mężczyzna próbuje złapać go w siła; sprowadzić na podstawy wymyślonej przez siebie gry; że zwyczajnie się z niego nabija. Mylił się. Naprawdę wierzył, że oba te charaktery, to demoniczne bliźniaki, które wspólnie podzieliły swój marny los. Cóż, w jak wielkim błędzie zdawało mu się żyć.
Widząc, że Suna niebawem rzuci się śladem zbiegającej zdobyczy, Rintarou musiał zaryzykować. Odbił się z całej siły od kolejnej gałęzi i rzucił w kierunku złotookiego konkurenta. Żwir zaszeleścił pod jego obuwiem, gdy w końcu wylądował za jego plecami. Suna mógł poczuć szybki i ciężki oddech zbliżający się do jego karku, dokładnie jakby ktoś siedział mu na ogonie. Zapach obu demonów stał się nazbyt wyraźny. Rintarou brakowało jednak centymetrów, aby się z nim zrównać. Nie mógł tak tego zostawić.
Kiedy wspólnie dobiegli do urwiska, prowadzącego w gęstwiny (i z którego zsunęła się uprzednio jasnowłosa ofiara), nie zatrzymując się ani na chwilę, zraniona dłoń Rintarou wystrzeliła w kierunku szyi długowłosego, szybko zaczepiając palcami za materiał odzienia. Zamierzał go spowolnić, przyciągnąć do siebie — na tyle mocno, aby zostawić go w tyle, a może i przewrócić?
— Pozwól, że tym razem ja poprowadzę, Suna — sapnął nisko tuż za nim, z beztroskim, ale jakże podstępnym uśmiechem.
____________
Doskoczenie do Suny — wynik neutralny (Rintarou znajduje się parę centymetrów za Suną)
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że to nie ogień jest teraz największym zagrożeniem, a dwa piekielne ogary, spod nóg których przy każdym kroku sypały się fontanny iskier. Śmierć w płomieniach mogłaby się okazać wybawieniem, gdyby strach nie przesłaniał jej rozsądku.
⠀⠀⠀⠀Ale chuda ręka kostuchy nie nadciągała.
⠀⠀⠀⠀— Ciekawi mnie, czego aż tak bardzo możesz pragnąć — Usłyszała za sobą ofiara. Głos rozległ się niemalże przy jej uchu, załaskotało ziajanie, ale kiedy odwróciła w tamtym kierunku głowę, Suny już nie było. Demon przeskoczył przez powalony konar i wylądował miękko na paprociowym podszyciu. Spojrzał przez ramię w kierunku rywala. — Co zaprząta ci myśli po zmroku, Rin.
⠀⠀⠀⠀Ckliwy idiota.
⠀⠀⠀⠀Sachi określił go tak kiedyś w myślach i owo określenie pozostało z Suną na dobre. Wydarzyło się to może zanim jeszcze oboje zboczyli ze ścieżki praworządności i tradycji. Dobro tego pierwszego wynikało ze słabości jego serca, wątłej duszy wypełnionej po brzegi strachem. Nie mógł pozwolić sobie być zły z natury, bo nic w jego osobie nie mogłoby tego potwierdzić. Suna tymczasem dobry wyłącznie bywał. Nigdy nie potrafił zrozumieć, skąd wzięła się w nim ta dobroć, jak chwilowy objaw choroby, który przejawiał się tym, że podał starszej osobie jakiś przedmiot, rzucił resztki z obiadu psom łowczym albo przyniósł wiadro wody ze studni.
⠀⠀⠀⠀Błądził myślami. Nie rozumiał dlaczego.
⠀⠀⠀⠀Dlaczego zamiast uchylić się przed płonącym żywiołem, skoczył w przód, opuszkami palców zahaczając o plecy kobiety. Upadła, widział jak toczy się w przód w niekontrolowany sposób, a potem znika. Następnie niebo zwaliło mu się na głowę.
⠀⠀⠀⠀Gdyby umarła, ich wyścig nie doczekałby się zwycięscy.
⠀⠀⠀⠀Tak to sobie tłumaczył. To nic takiego.
⠀⠀⠀⠀Nienawidził oparzeń. To nie tak, że ból był silniejszy, a obrażenia dotkliwsze niż w przypadku cięcia stalą. Chodzi o to, że pomarszczona, zeschnięta skóra i ugotowane, ściśnięte mięśnie okropnie swędziały. Tkanki kurczyły się i czerniały, ścięgna zwijały tworząc z kończyny karykaturalną, napiętą kupę intensywnie czerwonego mięsa. I wszystko swędziało tak bardzo, że miał ochotę rozdzierać ciało pazurami.
⠀⠀⠀⠀Oswobodzona noga kopnęła desperacko w żarzący się, pobielały kawałek kłody - właściwie fragmentu czubka, który zapadł się pod własną wagą. Gdyby nie gorąco bijące z każdej strony, ucieszyłby się, że nie stracił czucia w stopie. Teraz jednak drobne płomyczki lizały go po łydce paląc włoski i łaskocząc odsłonięty fragment skóry.
⠀⠀⠀⠀Zaśmiał się. Uśmiech rzadko schodził z jego ust. Śmiech był odpowiednią alternatywą dla wycia, które czaiło się w gardle.
⠀⠀⠀⠀— Panie przodem — syknął przez zaciśnięte zęby, nawiązując do uszczypliwych słów Rintarou. Z frustracją złapał lewą - jedyną - ręką za nogawkę, szarpiąc unieruchomioną kończynę. W duchu przeklinał upominający się o zapłatę żywioł.
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
Kiedy dłoń złotookiego demona uderzyła w plecy kobiety, a ta pchnięta sapnęła bezgłośnie, znikając w czeluściach niebezpiecznej nocy, Rintarou spoglądnął na niego w kompletnym osłupieniu. Nawet wcześniejsza ciekawość Suny, utonęła w paraliżu duszy, która przez pierwszą chwilę, nie była świadoma tego, czego okazała się świadkiem. Przez moment miał wrażenie, że skok mężczyzny, który zdecydowanie zwiększył między nimi dystans, spowoduje, że wyciągnięte szpony zacisną się na jej ramieniu i pociągną do siebie prosto pod ostre zębiska, gotowe odebrać ostatni dech, ale pchnięcie, które zdołał zarejestrować, nie sugerowało, aby mężczyzna miał taki plan. Demon ją odepchnął. Najzwyczajniej w świecie pchnął ją w niepożarty jeszcze ogniem gąszcz.
Rintarou nie wiedział wtedy co się jeszcze dzieje. Był zbyt skupiony na wyrwaniu się z objętego osłupienia. Drzewo, które runęło kilkanaście metrów przed nim, uniosło tuman iskier, które zginęły w szarym dymie. Od tej ciemnej mgły paliły go oczy i nozdrza, miał wrażenie, że jego przełyk jest rozżarzony do czerwoności, a jednak jakimś cudem był w stanie jeszcze przełykać ślinę.
Bez zastanowienia przeskoczył nad przewróconym drzewem, instynktownie spoglądając w kierunku potężnej kłody. Usłyszał dziki śmiech. Czy śnił?
Stopy Rintarou opady na przesuszoną roślinność, jakby nadepnął na stertę pogiętych papirusów; jego wzrok był utkwiony w sylwetce Suny, szybko odnajdując jego spojrzenie. Słysząc szybki komentarz, prychnął, nie pozwalając się sprowokować – doskonale wiedział, że odnosił się do jego osoby.
— Szkoda, że ta kobieta nie będzie mieć okazji ci podziękować.
Czas w tym momencie zdawał się dla niego zatrzymać — choć tak naprawdę wszystko działo się w ciągu paru sekund. Mięśnie spięły się gotowe do biegu, jednak widok przed jego oczami unieruchamiał go, jakby dłonie zakopanych w tym lesie trupów, niespodziewanie chwytały go za kostki. Czemu nie potrafił rzucić się w przód, choć tego tak podświadomie pragnął? Czy to wynik tej idiotycznej próby zlekceważenia go? Czemu Suna jej nie złapał? Mógł to do cholery zrobić. Czy miał go za słabszego? Czemu w tak bezczelny sposób zamierzał dawać mu złudne poczucie dominacji?
Na pewno nie spodobałoby mu się, że traktuję cię ulgowo.
Nie wiedząc czemu, powrócił myślami do rzeki Hori — do odległych miesięcy, do pozostawionego w krytycznym stanie Arakiego, który mimo swojej oschłości zrobił dla niego więcej niż on przez całe swoje życie. Czasem w jego spojrzeniu dostrzegał błysk mówiący, że trudno jest mu odmówić; wielokrotnie dzielił się z nim posiłkiem, transportował, gdy nie był w stanie stanąć na nogi. A on? On nie był w stanie zdobyć się nawet na głupi podział upolowanego pożywienia, wiedząc, że ten drugi potrzebuje go znacznie bardziej. Czy naprawdę potrafił tylko wykorzystywać innych? Jak zepsute musiał mieć wnętrze, aby robić to z premedytacją?
— Naprawdę aż tak mnie lekceważysz?
Gdzieś nad ich głowami rozległ się rozdzierający niebo trzask. Ale Rintarou zdawał się go nie usłyszeć, jego ciało drgnęło i przez chwilę mogło wydawać się, że skierowało się w kierunku unieruchomionego Suny, ale czy na pewno? Coś z impetem runęło na jego głowę, w ostatnim momencie się ocknął, a świat niebezpiecznie przyspieszył, wyrywając go z martwej chwili.
Zareagował machinalnie, cofnął się i uskoczył przed opadającym drzewem, nawet mu się to udało, ale wystający spod ziemi korzeń miał co do kolejnej próby inne plany. Zahaczył o niego czubkiem buta, tracąc równowagę i opadając plecami na glebę. Wtedy kolejne drzewo runęło jak długie. Był gotów sturlać się w bok, ale było już za późno. Kłoda przygwoździła go do ziemi na wysokości brzucha, a on zdążył tylko sapnąć i wypluć parę kropel krwi. Zawzięcie rzucił nogami, czując, jak jego stopy bezowocnie brodzą w ziemi. Krajobraz skwierczał. Temperatura rosła. Kolejny niezidentyfikowany dźwięk jakby zaburczał nad ich głowami.
Rintarou osłonił oczy przedramieniem, a jego usta wykrzywiły się — wyrwał się spomiędzy jego zabarwionych krwią warg histeryczny, krótki śmiech.
To nie mogło dziać się naprawdę. Obydwoje byli unieruchomieni; wykluczeni z zawodów — nie tak sobie to wyobrażał. Odsłonił swoje oczy i odchyli lekko głowę, aby móc spojrzeć na swojego rywala; nie znajdowali się od siebie daleko. Tło majaczyło za postacią Suny jak zlewające się ze sobą różne kolory farb. Płomienie z wolna ich dosięgały. Całe niebo wrzało.
Demon uśmiechnął się delikatnie z lekko przymrużonymi oczyma — tuszując pojawiającą się w nim niepewność nagłym humorem.
— Aktualnie pozostaje nam chyba tylko pośpiewać. Może płonie ognisko w lesie?
Nigdy tak naprawdę nie był przygotowany na ból, a naocznie uzmysłowił sobie, że nie zdąży przed nim zbiec. Nieubłaganie się do nich zbliżał. Nie spodziewał się pierwszej spadającej spomiędzy gałęzi szklanej kropli, która już po chwili stoczyła się po jego bladym, rozgrzanym policzku. A potem szybko zaczęły kapać kolejne.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀Lecz to Suna cierpiał konsekwencje nieprzemyślanych działań brata.
⠀⠀⠀⠀— Pieprz się — sarknął, ryjąc pazurami w wyschniętej ściółce. — Doskonale wiesz, że wygrałem. Niech biegnie.
⠀⠀⠀⠀Odetchną głęboko. Pył w powietrzu załaskotał przełyk, ale powstrzymał się od kaszlu. Chłodne powietrze w tej części lasu wlewało się do płuc jak zima woda w upalne popołudnie wlewa się do żołądka. Wiatr jakby zmienił kierunek. Prowadził teraz iskry wzdłuż wzgórza, wędrując w kierunku odległej rzeki. Ogień u jego stóp kołysał się chaotycznie, szarpany przez krótkie zrywy powietrze. Sypał mu w twarz rozgrzanymi drobinkami, chwiał czubkami drzew, które zerkały złowieszczo na wydarzenia poniżej.
⠀⠀⠀⠀Naprawdę aż tak mnie lekceważysz?
⠀⠀⠀⠀Złapał za nogawkę. Zgnieciona noga tkwiła wykrzywiona pod kawałkiem poczerniałego od dymu drewna. Myślał, a pogrążając się w myślach dał dłoni zajęcie powolnego rozgartania zbitej ziemi; pazury pozostawiały po sobie płytkie zarysowania. Wyszczerzył zęby w krzywym uśmiechu, zahaczając kłem o dolną wargę.
⠀⠀⠀⠀— Jesteś egoistą, a egoiści są słabi. Nie stać ich odrobinę... — Uniósł spojrzenie. Ułamek sekundy za późno, aby zareagować, ale wystarczająco wcześnie, aby dokładnie widzieć moment, jak kolejne z osłabionych ogniem drzew łamie się wysoko ponad ich głowami i pada z trzaskiem na grunt, wzniecając w spopielonym krajobrazie wybuch rudych iskier.
⠀⠀⠀⠀Gorące powietrze buchnęło z impetem w efekcie nagłego uderzenia. Głośnie dźwięki, takie jak ten, miały w sobie hipnotyczne działanie. Wielkie słupy drzew jęczały pod wpływem wiatru, ale nie wyglądało na to, aby jeszcze chociaż jedno miało przechylić się nagle i pęknąć, sypiąc przy okazji deszczem drzazg.
⠀⠀⠀⠀Sytuacja była absurdalna. Ale do innych nie przywykł.
⠀⠀⠀⠀— Wyj pod niebiosa. Może porządnie się dzięki temu rozpada — zakpił, zatrzymując się w połowie wytworzonego podkopu. Uniósł wzrok ku niebu, pozwalając by drobne krople zmyły szary pył z twarzy, tworząc na policzkach jasne bruzdy. Wiatr oddychał miarowo, wtłaczając w dolinę chłodne powietrze. Niebo pociemniało od gęstych obłoków, topiąc las w nieprzeniknionej ciemności, rozświetlanej jedynie przez nagłe rozbłyski ognia.
⠀⠀⠀⠀Brudne palce zacisnęły się na kostce. Z sykiem na wargach i odgłosami wysiłku darł mięśnie i ścięgna, rozluźniając uwięzioną stopę. Zamiast porządnej kończyny, to co wydostało się spod konara przypominało raczej posiniały ochłap mięsa.
⠀⠀⠀⠀Wolność miała swój koszt.
⠀⠀⠀⠀— Jeżeli ładnie poprosisz — zasugerował pomoc, unosząc się chwiejnie na odrastającej powoli stopie. Mógł z tej perspektywy spojrzeć ma wyłożonego pod kłodą Rintarou.
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
Rintarou próbował przedrzeć się spojrzeniem przez czarny dym, jednak w tym całym marazmie nie był w stanie uchwycić pełnej sylwetki Suny, choć wyraźnie wyczuwał jego obecność. Charakterystyczny zapach demona przebijał się nawet przez śmierdzącą mgłę, od której szczypały oczy. Był egoistyczny? I to Suna miał mu na ten temat coś do powiedzenia?
Choć rozchylił wargi, nie skomentował tego. Wiedział, że po części miał rację. Bywał egoistyczny i arogancki, ale przecież zawahał się, prawda?
Kiedyś też tak się zawahał; oba wydarzenia potoczyły się tak samo — skończyły się fiaskiem. Teraz zrobił dokładnie to samo. Czyżby było coś w słowach tamtego kabuki z ulicy sprzed miesięcy? Nie, to niemożliwe. To przeczyłoby z naturą, którą zdołał już w sobie poznać. Przerażające zdawało się spoglądać na to, jak łamie się własne schematy. To pewnie porównywalne z obserwowaniem własnego dziecka, które niszczy wszystko, czego się dotknie. Tak pewnie czuli się też rodzice. Czy mógł czuć się tak Suna, obserwując Rintarou? Może i nie był jego prawowitym stwórcą, ale tym mentalnym już tak. W leżącym pod kłodą demonie z pewnością tkwiła jego zaszczepiona, gorsząca cząstka. Tego niestety nie mógł się wyprzeć.
Rintarou położył dłonie na rozgrzanej strukturze kory. Chciał zepchnąć z siebie konar, ale ten zdawał się gdzieś przyblokować. Może i byłby w stanie po długich minutach jakoś się stąd wykaraskać, ale płomienie muskające subtelnie jego rozsypane na ziemi włosy, nie zachęcał do leżakowania, a chęć do śpiewania bardzo szybko straciła na zapale. Płomień figlarnie sięgał też jego przedramion, parząc dotkliwie jasne ciało. Co chwila zdmuchiwał padające na niego iskry, które jarzyły się na jego skórze i ubraniach. Srebrne spojrzenie wbiło się w Sunę, kiedy ten zdołał wyswobodzić nogę. Mimowolnie powiódł wzrokiem w dół na pozostałości z jego stopy.
— Wygrałbyś, jakbyś ją złapał. Doskonale o tym wiesz.
A on doskonale wiedział, że Suna ją złapał. On jako jedyny ją dotknął. Był zwycięzcą, choć Rintarou nie chciał mu tego otwarcie przyznać. Przekrzywił się, ponownie osłaniając krótko usta rękawem, kasłając; wiatr zmienił kierunek, posyłając dym prosto w jego oczy. Szybko je przymknął, a grzywka omiotła wilgotne czoło.
— Jeżeli ładnie poprosisz.
Demon uchylił jedno oko, spoglądając na niego oniemiały, ale domyślał się, że taki okaże się tego wszystkiego finał. A więc chciał słyszeć, jak prosi... To nie mogło być przecież takie trudne.
Przełknął zebraną w ustach ślinę, jakby przygotowywał się do jakiejś trwającej dobre kilkanaście minut debaty, a nie do wyduszenia najprostszego na świecie słowa; jego grdyka poruszyła się nieznacznie. Czy kiedyś przyszło mu o coś w ogóle prosić? W tak desperackich warunkach? Nawet kiedy Kyoya Rin zamierzał pozbawić go łba, nie prosił go o litość. Ani o życie. Miał więc prosić o nie Sunę?
W innych okolicznościach zapewne wybuchłby śmiechem, ale teraz sugestia Suny zdawała się posiadać limit czasu. Jego słowa były poważne i stanowcze, pomimo iż wydawały się powierzchownie dobroduszne i delikatne, to w rzeczywistości były dla Rintarou... poniżające. Zaśmiał się nerwowo.
— Suna... — zaczął swoim zawadiackim tonem, próbując zaaplikować w słowa niewinne rozbawienie, odwlekając go od tego pomysłu. — Daj spokój, przecież mnie tu nie zostawisz, prawda? Właściwie to faktycznie wygrałeś, jakby tak na to spojrzeć... — rozległ się niezidentyfikowany szelest. — Suna? Hej! Cze-czekaj! Nie idź.
Chciał go nastraszyć, obnażyć i upokorzyć. Można przyznać, że po części mu się to udało.
Zamknął oczy, obracając głowę w przeciwną stronę. Jakaś niezmaterializowana gula bez przerwy tkwiła w jego przełyku. Szum coraz głośniejszych kropel z urwanego nieba zagłuszał świst ognia, gnającego w przeciwną stronę. Prawie zdołał zagłuszyć też ciche wydukane szeptem słowo „P-Proszę”.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀— Złapałem. I wypuściłem — Pokręcił oczami z frustracją. Wykłócać się o detale mogli przez resztę nocy. Szczególnie teraz, skoro Rintarou nie miał możliwości uciec spod lufy słowotoku Suny. Skazany na jego towarzystwo, dosłownie. — Poza tym wątpię, żebyś znajdował się w pozycji do agresywnej obrony swojego stanowiska. Wziąłem pod uwagę twoje zażalenie i postanowiłem je zignorować — oznajmił zadowolony. Teraz cieszył się z kikuta po nadpalonej ręce, którego nie zamierzał chwilowo leczyć, bo cała siła pochłonięta w ostatnim posiłku pozwoliła zregenerować stopę niemalże do stanu idealnego. Szczypało i swędziało tuż za kostką, ale mógł się przynajmniej poruszać. Niemal od razu skorzystał z okazji, przeskakując lekko przez pień zwalony na brzuchu drugiego demona. Oklapł w tył, dodając do przeszkody odrobiny wagi i postawił nogi w rozkroku, po obu stronach klatki piersiowej mężczyzny. — Niewygodnie?
⠀⠀⠀⠀Jak kot bawiący się myszką. Największa satysfakcję przyniosłoby oczywiście schrupanie przekąski, ale okazji do zabawy było tak mało... Zamiast zareagować od razu, pozwolił Rintarou jąkać się i plątać w prostej jak drut wypowiedzi. Wystarczyłoby jedno, krótkie "proszę", a oszczędziłby sobie wstydliwych wspomnień i doznanej krzywdy.
⠀⠀⠀⠀Suna tylko się uśmiechał.
⠀⠀⠀⠀Deszcz ściągnął im z barków przynajmniej jeden problem - ogień. Powietrze syczało od drobnych wybuchów, w miejscu gdzie ścierały się ze sobą dwa żywioły. Woda koiła miejsca po oparzeniach, ale miodem na jego zszargane nerwy była desperacja młodszego demona, którego poniekąd skazał na dzielenie ze sobą nieśmiertelnej egzystencji.
⠀⠀⠀⠀— Rin, ty pieprzony szczęściarzu. Nie mogę pozwolić ci umrzeć, bo moja nagroda przepadnie. — westchnął na pokaz i ciesząc się upływającym czasem rozsiadł się wygodniej. Palcami zaczesał mokre strąki włosów do tyłu, pozwalając prośbom rozbrzmieć do zadowalającej głośności. — Tyle że... nawet nie wiem jak to z ciebie ściągnąć. Propozycje?
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
— Czekaj, czekaj — śmiał się cicho, osłaniając oczy dłońmi. Suna mógł zobaczyć na jego twarzy jedynie wykrzywione w rozbawieniu wargi. — Więc to nie była twoja nagroda? Nawet mnie nie wkur- — W ostatniej chwili ugryzł się w język. Miał wiele do powiedzenia, ale nie zamierzał pogarszać swojej sytuacji. Suna mógł spędzić tak całą noc. Wiedział, na co było go stać. Obawiał się, że odsłonięta przed nim słabość, spowoduje, że demon z pewnością mu tego nie zapomni. Przeklinał niedorzeczność tej sytuacji — czemu musiał być świadkiem jego cholernej uległości? Aż coś przewróciło mu się w żołądku. Nie mógł spędzić tu więcej czasu, nie kiedy nie miał możliwości jakiekolwiek obrony. Jego usta zastygły. Westchnął z emfazą. Przetarł twarz, jakby tym ruchem miał zmazać z siebie to całe nieznośne wspomnienie upokorzenia. Kiedy się odezwał, brzmiał jak wcześniej. Zdecydowanie stabilniej. — Dobra. Może po prostu spróbuj... to podnieść?
Zabrał z twarzy dłonie z zamiarem położenia ich przed sobą, ale w ostatniej chwili uzmysłowił sobie, że przecież ten drań zajął miejsce w pierwszym, pieprzonym rzędzie. Zawahał się. Przez dobrą chwilę nie wiedział totalnie, gdzie powinien je położyć.
— Możesz też spróbować mnie pociągnąć — zasugerował. Jego stopy przez cały ten czas kopały doły w ziemi, jakby próbował zająć czymś unieruchomione ciało. I właśnie tym sposobem zdążył zauważyć, że grunt w tym miejscu bytł dość grząski — pewnie dlatego na tym niewielkim terenie rosły jedynie paprocie.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀— To? Nagrodą? Na bogów. Mam za wysokie wymagania, żeby zaakceptować jakieś wymamrotane prooo-szę. — Pokręcił głową, bawiąc się przy tym wyśmienicie. Czubkiem buta zarył w miękkiej ziemi, przechylił go i skrobną czarnym brudem po policzku mężczyzny. — To, mój drogi, jest wyłącznie twoja przepustka do dalszej zabawy. Ochłapy, którymi musisz się zadowolić.
⠀⠀⠀⠀Oparł dłoń za plecami, wyginając się w tył z cichym syknięciem przy naciąganiu zastanych mięśni. Jako demon o dwucyfrowym stażu przeżytych lat nie był szczególnie silny. Podejrzewał nawet, że Rintarou przerastał go w wielu aspektach, jeśli chodzi o fizyczność. Igrać z nim mógł więc tylko wtedy, gdy miał pewność, że temperament mężczyzny stępiony jest przez czynniki zewnętrzne.
⠀⠀⠀⠀Jak kłoda przyciągająca go do ziemi.
⠀⠀⠀⠀Sam widok był wyśmienity, a do tego dochodziła jeszcze kwestia bezsilności dumnego w innym wypadku demona, której był naocznym świadkiem. Nie pozwoli szybko mu o tym zapomnieć.
⠀⠀⠀⠀— Ah, oczywiście. Widzisz te mięśnie? — Zębami podciągnął rękaw, aż do połowy ramienia. Kończyna była smukła i gładka, ale wielu mięśni nie dało się tam uraczyć. Poza tym, po wcześniejszej zabawie na słońcu brakowało mu tej przeciwnej, lewej ręki. — Podnoszenie odpada. A ciągnąć mogę cię zębami. — Spojrzał w dal, wydając z siebie ciche westchnienie zastanowienia. — A może kopnę cię w krok i sam wyskoczysz. Wiesz, jak ryba z ręki, jeżeli zbyt mocno ją ściśniesz? — zachrypiał, kończąc genialną myśl krótkim wybuchem śmiechu. Nie przestawał żartować, ale ześlizgnął się do kucnięcia i stanął w pionie, dając Rintarou kilka chwil na znienawidzenie nowego widoku. Uniósł wzrok do nieba, przyglądając się rzadkim, dużym kroplom deszczu. — Może czas też jest twoim sojusznikiem?
⠀⠀⠀⠀Chmury zawarczały, zwiastując dalsze pogarszanie się pogody. Z minuty na minutę, które Suna spędził obchodząc ułamany pień niczym znawca, ulewa wzmogła się do nieprzyjemnych, pionowych strug lodowatej wody. Zapach przechodzącego w dali pożaru stał się jeszcze intensywniejszy. Ale wilgoć była jego jedynym planem. Niebawem ziemia rozmoknie do tego stopnia, że przesunięcie ciężaru nie powinno stanowić wielkiego problemu.
⠀⠀⠀⠀— Nogi czy twarz? — zapytał, ze śmiertelną powagą. W pierwszym momencie ustawił się od strony dolnych kończyn demona, sugerując, że pchnie kloca wprost na jego facjatę, ale kiedy żart stracił na mocy, ustawił się na przeciw, napierając nogą i pojedynczą, górną kończyną na poszarpany skraj.
⠀⠀⠀⠀Sapał i jęczał, wysilając tą niewielką ilość mięśni, z której składało się jego smukłe ciało, ale w końcu przeszkoda zaczęła sunąć po błotnistym podłożu. Musiało boleć, ale nie mieli innego wyjścia. Trwało to dłuższą chwilę, ale kiedy wreszcie zadowolił się efektem, stanął znowu nad Rintarou, wyciągając w jego kierunku obłoconą dłoń.
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
— Nie za dużo sobie czasem pozwalasz? — sarknął. Nie było co ukrywać — uśmiech zadowolenia Suny wzbudził w nim niepokój. A ślad, jaki pozostawił na jego twarzy, miał być jego ostateczną odpowiedzią — czyli wszelkie zastrzeżenia do traktowania jego osoby mógł sobie po prostu wsadzić.
Kiedy podciągnął rękaw, z uwagą przyjrzał się jego odsłoniętemu ciału. Jednak gdy wzrok Rintarou spotkał się ze szczupła wątłą odpowiedzią, nabrał tylko powietrza w płuca i westchnął zrezygnowany. Czy naprawdę oboje musieli być takimi miernotami? Palce prawej dłoni szybko sięgnęły czoła, a miejsce nad nasadą nosową zmarszczyło się podczas intensywnego rozmyślania.
— A może kopnę cię w krok i sam wyskoczysz. Wiesz, jak ryba z ręki, jeżeli zbyt mocno ją ściśniesz?
Wtem usłyszał ten głupkowaty pomysł. Momentalnie otworzył oczy, uderzając dłońmi o mokrą glebę. Nawet udało mu się oderwać plecy i spoglądnąć na jego sylwetkę — teraz wolno przechadzającą się po drugiej stornie leżącej na nim barykady. Niebezpiecznie blisko. Gdyby nie był tak żałośnie uwięziony, zapewne by mu nie uwierzył, ale teraz... Nie. Nie da mu już żadnej satysfakcji.
— Twoje metody są doprawdy interesujące, ale wolałbym je obgadać w innych okolicznościach. W tej chwili jestem tradycjonalistą.
Gdy Suna przesuwał się w tę i z powrotem, obserwował jego sylwetkę nad wyraz uważnie; z wyraźną niepewnością, obawiając się, że mężczyzna niespodziewanie spróbuje wprowadzić swój plan w życie. Był niepoczytalny. Nogi Rintarou automatycznie się podkuliły. Jego szata była przemoczona do cna. Czerń, jaką sobą prezentowała, stała się najgłębszym wariantem smolistej czeluści. Rąbki dolnej części, które dotychczas frywolnie powiewały na wietrze, teraz przyklejały się do jego łydek i kostek. Sama twarz Rintarou była równie mokra. Strąki niesforniej grzywki wpadały mu do oczu, a kosmyki upięte w wysoki kucyk przywierały do jego szyi, pleców i ramion, tracąc na elegancji.
Kiedy Suna znajdował się już po właściwej stronie. Rintarou zmrużył oczy i poprawił się na ziemi. Jego warga drżała jak rażona prądem. Nie mógł przeboleć tego, że to Suna bawił się z nich najlepiej. Gdy złote tęczówki iskrzyły w ekscytacji, on przełykał niepostrzeżenie ślinę, przygotowując się na skutek kolejnej kiepskiej decyzji. Czekało go jeszcze trochę bólu. Wiedział o tym, gdy zrozumiał, co zamierza zrobić. Jakby w celu uspokojenia się przegryzł dolną wargę, a po chwili rzucił w jego stronę:
— Dalej. Nie mogę się doczekać, aż ten głupkowaty uśmiech w końcu zniknie z twoich warg.
Wiedział, że to zapewne się nie stanie. Ból, jaki po chwili rozległ się w jego ciele, zmusił jego głowę go głębszego odchylenia. Szczupła szyja naprężyła się, aż sapnął. Nie pozwolił jednak wyrwać się choć jednemu stęknięciu. Wygiął się w łuk, a palce wgryzły się w konar, za wszelką cenę próbując przyspieszyć ten proces.
Gdy w końcu zdołał uchylić powieki, obraz zdawał się rozmazany. Wyłaniała się zza mgły brudna, wyciągnięta w jego kierunku dłoń, wydawała się jak wyrwana ze snu. Rintarou długo łapał oddech. Jego twarz nabrała koloru, a oczy dopiero odzyskiwały trzeźwość.
— Ze wszystkich metod...
… Musiałeś wybrać najgorszą.
Suna mógł poczuć, jak szczupłe palce zaczepiają się o jego mokrą dłoń; jak uścisk zacieśnia się, ślizgając na rozlanych kroplach. Jak ciężar Rintarou zmusza go, to przyjęcia stabilniejszej postawy. Zanim regeneracja zaczęła robić swoje, potknął się na zranionych nogach, niemal klękając przed mężczyzną na jedno kolano. Przeklnął ten niedoszły przypadek, dziękując wszelkim bóstwom, że mu na to nie pozwoliły.
— Dupek.
Żadnego dziękuję. Dzisiejszej nocy stracił już wystarczająco dużo dumy.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
⠀⠀⠀⠀Rintarou nie mógł jednak narzekać, kiedy doszło wreszcie do wznowienia akcji ratunkowej, Suna potraktował zadanie poważnie, a w przepychanie kłody włożył całą siłę. No, może spory jej fragment. Musiał pozostawić sobie odrobinę animuszu aby zmierzyć się z konsekwencjami wcześniejszych docinek, kiedy ofiara mściwej natury uwolni się wreszcie z potrzasku.
⠀⠀⠀⠀— Dziwnie mówisz słowo "dziękuję". Ale prawie ci się udało - zaczyna się od tej samej literki — sapnął, opierając się o przesunięty fragment drzewa, który teraz służył mu jako miejsce na chwilowy odpoczynek. Przysiadł lekko, obserwując jak Rin guzdrze się na śliskim błocie i motywuje ciało, do szybszego regenerowania zgniecionych nóg. Nie spodziewał się usłyszeć szczerych słów wdzięczności, ale tak właśnie wyglądała ich dziwaczna znajomość. Wojna toczyła się zazwyczaj w sferze słów, ale gest wyciągniętej, a potem pochwyconej pewnie ręki opowiadały zupełnie inną historię.
⠀⠀⠀⠀Las pogrążony w deszczu brzmiał zupełnie inaczej, niż jeszcze chwilę temu, kiedy podmuchy gorącego powietrza goniły ich wśród zarośli perspektywą dotkliwego poparzenia. Po kobiecie nie było już śladu, choć jej wątły zapach roztaczał się wokół, jak ułudna obietnica posiłku, o którym Suna mógł teraz jedynie marzyć.
⠀⠀⠀⠀Jęknął rozczarowany, bo rzeczywiście zamarzyło mu się świeże mięso.
⠀⠀⠀⠀— Rin... głodny jestem jak niedźwiedź — zaczął od narzekania, niezbyt zmotywowany, aby ruszyć znowuś na polowanie. Do wioski nie zamierzał wracać, bo żywe mięso uciekło, a martwe zwęgliło się zapewne na popiół. Poza tym nadal miał w nozdrzach pozostałości swąd choroby, przed którą uratował łaskawie mieszkańców ukrytej w zaroślach siedziby. — W ramach wdzięczności możesz dla mnie zapolować. Ale nie w ramach nagrody, wiesz? Nad tym muszę poważnie pomyśleć.
⠀⠀⠀⠀Wyszczerzył zęby, jakby wcale nie przeszli właśnie przez piekło, a potem wskazał ręką w dal, w kierunku przeciwnym, niż zmierzał stłamszony teraz już ogień. Tam, mówiło jego spojrzenie, a potem ruszył przed siebie powoli, ale nie dlatego, że liczył na towarzystwo powolnego Rinatarou, o nogach obolałych po obiciu. Robił to tak po prostu, z zachcianki.
z/t x2
I'd rather sleep #615743
Instead of being sixteen and burning up a bible
Feeling super, super, super suicidal
- Przeklęte koło, jak tu to teraz naprawić. Nikogo nie ma w okolicy, najbliższa osada kilka godzin. Wóz mi rozkradną, jak sobie pójdę. Przeklęci bandyci, psia mać. - Klną pod nosem, wielce oburzony na usterkę, za którą sam odpowiadał gdyby nie naładował tyle ładunku, koło na pewno nie zniszczyłoby się, od czegoś takiego w normalnych okolicznościach. Trzymał zapasowe koło przy osi, ale nie był w stanie go zamontować, ponieważ wóz zatrzymał się nią na ziemi, kiedyś się obalał.
- To może ja panu pomogę co? - Chrząknąłem delikatnie, za nim zacząłem mówić, żeby nie przyprawić go o zawał, w końcu był bardzo mocno skupiony na uszkodzeniach, że praktycznie nie zwracał uwagi na otoczenie. Właśnie taki moment mogli wybrać bandyci, jeżeli chcieliby mu zabrać jego dobytek i zostawić go w samej bieliźnie. Mężczyzna zwrócił się nerwowo w moją stronę i zmierzył mnie podejrzany wzrokiem, widać chyba nie wszystkie klepki były na swoim miejscu.
- Ty mi? AA na pewno nie jesteś rabusie, co chce zdobyć moje skarby!? - Jego głos drżał odrobinę, było czuć w nim lekkie obawy i zarazem wrogość. Nawet sięgnął po jakiś drewniany trzonek od łopaty. Chyba gdybym odpowiedział twierdząco, to próbowałbym mnie nim z dzielić, jego szczęście, że wpadł na mnie
- A jak powiem, że nie jestem, to mi uwierzysz, czy sięgniesz po ten kij? Co to za głupie pytanie w ogóle, gdybym był złodziejem, to nie zadawałbym pytań, tylko już Cię ogłuszał i kradł te twoje skarby. - Odpowiedziałem z lekkim przekąsem, nie chciałem być złośliwy, no alej czyjaś głupota czasami mnie rozbrajała. Zbliżyłem się o kilka kroków, uważałem na jego zachowanie, w końcu kto wie, co szalonemu staruchowi może odbić.
- No dobra, to choć pomóż młokosie... Ale nie wiem, czy we dwóch coś zdziałamy, bo trochę przesadziłem z tonażem. Heheheh. - Dziad faktycznie był lekko zwariowany, bo śmiał się z własnej głupoty, ale teraz miałem przynajmniej pewność, że nie będzie próbował rozwalić tego kija na mojej głowie. Podszedłem bliżej, przyjrzałem się jeszcze dla pewności problemowi, przykucnąłem w lekkim rozkroku i złapałem wóz na spód.
- To ja podniosę, a ty załóż nowe koło. - Poinstruowałem go krótko i zabrałem się za unoszenie pojazdu. Napiąłem mięśnie, wstrzymałem oddech i mocno odpychałem się stopami, starałem się wyprostować, wóz był cholernie ciężki, ale stopniowo wracał do poziomu, w którym powinien się znajdować. Jeszcze tylko delikatnie unieść, żeby nowe koło znalazło się we właściwym miejscu. Powoli opuściłem wóz i wypuszczałem przy tym powietrzę, zrobiłem się odrobinę czerwony na twarzy i po wszystkim czułem, jak krew na nowo dopływa mi do wcześniej mocno napiętych ramion.
- Udało Ci się młody, dziękuje i przepraszam za wcześniej. - Staruszek nie posiadał się z radości, od razu wskoczył na wóz i zaczął przygotowywać się do dalszej drogi.
- Powodzenia w dalszej podróży i uważaj na dziury. - Pożegnałem się z nim i ruszyłem w drogę stronę traktem, gdy za pleców usłyszałem jeszcze jego krzyki.
- Zmień drogę, bo idąc nią dalej, trafisz na przeklętą wioskę, w której wieczorami znikają dzieci i młodzież. - Mężczyzna powtarzał jeszcze kilka razy to swoim okrzykiem, ale ja nie zamierzałem teraz zawracać, zwłaszcza gdy usłyszałem, w jakiś okolicznościach dochodziło do tych zaginięć. Czyżby to miał być kolejny demon, którego odprawię z kwitkiem do nicości? Musiałem czym prędzej się przekonać, przyspieszyłem kroku, ponieważ chciałem do niej dotrzeć gdy słońce jeszcze było na niebie. W końcu znalazłem się w okolicy wnioski i pewnym krokiem wstąpiłem w jej obszar, na początku po prostu chciałem zaznajomić się z okolicą i mieszkańcami. Byłem ciekawy, czy to było zwykłe bajanie starego niezrównoważonego dziada, w końcu nawet jak ja byłem mały, to w taki sposób straszyło się dzieci, że pan Cię zabierze albo przyjdzie wiedźma i Cię zje.
albo ją przed sobą stworzę
Droga do wioski była długa, kręta i niesprzyjająca. Mimo ulewnego deszczu i porywistego wiatru przemierzyła trasę w przeciągu dwóch dni z krótkim postojem na kilkugodzinny odpoczynek. Myślami była gdzie indziej; pustym wzrokiem patrzyła przed siebie, lecz nie dostrzegała niczego, lekko rozchwiana, ale zarazem wzburzona chciała dać upust nagromadzonym emocjom i zająć się tym, czym umiała najlepiej — pracą.
Osada wyłoniła się na horyzoncie późnym popołudniem, kiedy ostatnie promienie słońca obejmowały okolice.
Chciała dotrzeć do wioski przed zmrokiem; dowiedzieć się na temat zniknięć i być może nocą rozpocząć pierwsze przeczesywanie ulic. W mroku czaiły się demony. Swymi ślepiami, w ukryciu, szukały ofiar, aby później, kiedy przyjdzie ich czas, wyjść na żer. Niestety Osaka w ostatnim czasie nie sprzyjała łowcom — opanowana przez kreatury, często bywała ślepa na ataki z ich strony.
— Y-yyyenna. Yuiricho. Na południu wioski — zaskrzeczał jej kruk nad głową, który po chwili wylądował na głowie konia.
Kobieta, słysząc dobrze jej znane imię, westchnęła ciężko. Obecność drugiego zabójcy, w dodatku tego zabójcy, mogła być problematyczna. Nie miała ochoty wysłuchiwać kazań rudzielca, który okoniem zawsze stał po stronie Hayase; lecz czego mogła się spodziewać po najlepszym przyjacielu jej męża.
— Niech go szlak — mruknęła pod nosem, rzucając dodatkowo jakimiś magicznymi zaklęciami w postaci przekleństw.
Zwolniła galop konia. Mężczyzna niebawem również odkryje jej obecność, a do tego czasu wolała ochłonąć.
— Gdzie dokładnie jest? — zapytała kruka, a ten okręcił łeb i przekrzywił go, aż cudem, że go nie skręcił.
— Kra. Niedaleko. Kra. Jedź przed siebie — Wzbił się w powietrze, a ona wzrokiem mimowolnie powędrowała za nim. Szeroko rozpostarte skrzydła i zataczające kręgi na niebie ptaszysko, szybko poinformuje rudzielca o obecności kolejnego ds'a.
Kilka ulic dalej, Yenna w końcu dostrzegła plecy kompana z korpusu, który zmierzał przed siebie. Kokuyo dogonił go, równając się z nim krokiem, a ona spojrzała na niego z góry.
— Każdego mogłabym się tutaj spodziewać, ale nie ciebie. Trochę czasu minęło Yui — Przywitała się chłodno.
Yenna nie była z tych kobiet o łagodnym usposobieniu, wiedzących gdzie ich miejsce w szeregu — wręcz przeciwnie. Wzbudzała skrajne emocje w wielu ludziach, najpewniej w nim podobnie. Yuiricho znał ją przelotnie, najpewniej więcej z niepochlebnych opowieści Hayase na jej temat, który nie krył niechęci wobec jej zamiłowania do wymachiwania mieczem.
- Przepraszam panią, szukam miejsca na nocleg, czy wiosce panuje jakaś epidemia? Już się obawiałem, że będę musiał nachodzić ludzi po domostwach, bo nie mogłem nikogo spotkać. - Ukłoniłem się przed nią i mówiłem z delikatnym uśmiechem na ustach. Nie chciałem jeszcze zdradzać jej, z jakiego powodu zjawiłem się w wiosce, może to trochę przesadna ostrożność, ale jednak lepiej dmuchać na zimne. Równie dobrze mogła działać w komitywie z demonem, a ja podałbym się jej na tacy.
- O młodzieńcze, teraz to nikt Cię nie przyjmie. Żadne choróbsko się nie roznosi, ale nikt nie ufa tym którzy zjawiają się o zmierzchu. Zwłaszcza po ostatni incydentach, lepiej rusza dalej może jeszcze dążysz się oddalić na tyle, żeby przetrwać spokojnie noc chłopcze. Dobrze Ci radze nie zwlekaj. - Starsza kobieta w sile wieku, mówiła ze zrezygnowany głosem, ale z marginalną chęcią pomocy. W oczach miała niknącą nadzieje, która już powoli się dopalała jak gasnący węgielek, widać to, co się tutaj działo, trwało zdecydowanie dłużej, niż powinno.
- To niedobrze, ale nie zamierzam stąd uciekać. Zobaczę, co dokładnie ma tutaj miejsce, jakbyś mogła rzucić tylko nieco światła. - Odpowiedziałem jej stanowczym i zdeterminowanym głosem. Musiałem, chociaż zdobyć główne informacje, które pomogą mi jakkolwiek rozeznać się w sytuacji, jeżeli chciałem im pomóc. W końcu ciężko szukać kogoś bezposzlak albo czekać z założonymi rękami aż sprawa się sama rozwiąże.
- W nocy znika młodzież, wcześniej myśleliśmy, że po prostu dzieci wieczorami gubiły się w lesie, ale potem zaczęły już nawet znikać z łóżek. Nie wiemy, co zrobić, wiec chowamy się przed zmrokiem w domach, czekamy i modlimy się, aby nic złego nas nie spotkało. Może powinnyśmy wszyscy się stąd wynieść i zacząć od nowa, ale to nasz dom. Jeżeli możesz jakoś pomóc, to proszę cię z całego serca, zrób to. - Kobieta chwyciła moją dłoń w swoje objęcia i zaczęła wręcz błagać o pomoc, mimo że chwile wcześniej sama doradzała mi odwrót. Czy to moja determinacja na nowo rozpaliła w niej nadzieje?
- Spróbuje, jeżeli los będzie po mojej stronie może uda się załatwić ten problem. A teraz lepiej będzie, jak pani schowa się w swoim domu i nie wyjdzie do rana. - Chciałem delikatnie podtrzymać jej na nowo rozpalaną nadzieje, która umiera ostatnia, a po niej już tylko zostanie najmroczniejszy dno, z którego nie sposób się wydostać. Odprowadziłem kobietę do jej domostwa i zacząłem się zastanawiać, co dalej, w końcu nie miałem zbyt wielu punktów zaczepienia, ale wiedziałem, na co mogłem zwrócić uwagę.
Dość szybko zauważyłem kruka, który nade mną kręcił kółka, więc ktoś inny też zmierzał tutaj? Skoro ptak nie zbliżył się do mnie, to nie miał żadnej wiadomości, którą chciał mi ktoś przekazać, a prowadził swojego właściciela. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko czekać, aż osoba mnie szukająca dotrze w wyznaczone miejsce.
- Trochę czasu minęło Yenna. Japonia nie jest taka duża, jak widać. Ale, że akurat spotkaliśmy się tutaj to pewne zaskoczenie... Kiedy my ostatnio się widzieliśmy co? - Uśmiechnąłem się do niej zadziornie, odpowiedziałem jej normalnie bez niechęci czy chłodu, który ona mi zafundowała. Położyłem dłoń na grzbiecie konia i zacząłem go poklepywać. Ciężko powiedzieć, jakie miałem zdanie względem małżonki mojego przyjaciela, nie znałem jej zbyt dobrze, sam Hayase nie wspominał o niej zbyt często. Nie podobało mu się jej chęć do walki, nie jednokrotnie stoczyliśmy o tym rozmowę w cztery oczy, próbowałem mu wyjaśnić, że życie w złotej klatce to nie życie.
- Co słychać u pana marudy? Znowu jest zawalony sprawami jako następca głowy rodu? - W sumie już od dłuższego czasu nie miałem okazji z nim porozmawiać, ale ciągle się dziej coś i trudno naleźć mi chwile dla niego. Może Yenna rzuci nieco światłą na jego sytuacje, o ile w ogóle zechce ze mną rozmawiać królowa lodu, nie rozumiałem jej niechęci względem mnie.
albo ją przed sobą stworzę
Puste ulice napawały niepokojem. Gdzieniegdzie dostrzegła szybko przemykających ludzi, jednak nie próbowała ich zatrzymywać. Zmierzała do Yuichiro, z którym spotkania nie mogła ominąć. Oboje prawdopodobnie zajechali do wioski przez krążące po okolicy plotki na temat zniknięć. Kruk zdążył ją poinformować o zaginięciach dzieci, dlatego też biorąc to zlecenie, domyślała się, czego może się spodziewać na miejscu.
W drodze do Yuichiro praktycznie tuż obok niego minęła starszego mężczyznę z wiklinowym koszem na plecach, a sądząc po aromacie, wypełnionym po brzegi rybami; staruszek spieszył się gdzieś, człapiąc pospiesznie. Ciężko sapał i nerwowo rozglądał się na boki, a widząc młodą kobietę, przystanął. Dopiero po chwili zobaczył drugiego człowieka, przy którym się zatrzymała. Najwidoczniej przerwał niezaczętą nawet rozmowę.
— Panienka niech lepiej się szybko przenocuje. Nie jest dobry czas dla panienek — Poprawił szelki z kosza na ramionach.
Yenna chcąc już odpowiedzieć na pytanie Yui'ego została zaczepiona przez nieznajomego. Wzrokiem utkwiła ponownie w poszarzałej twarzy, skalanej doświadczeniem oraz wiekiem.
— A dlaczego nieodpowiedni? — Zsiadła z konia, chcąc znaleźć się na wysokości swojego rozmówcy. Nie miała zamiaru się wywyższać ani stawiać wokół siebie dodatkowej bariery.
Mężczyzna spojrzał na Yuichiro, a potem ponownie na nią. Założył, że ich podobne odzienie łączy ich jakąś znajomością, dlatego zaraz odpowiedział:
— Dawniej kobiety znikały w lesie. Teraz dzieci. Licho, jakie nawiedziło naszą wioskę. Nie jesteś bezpieczna — Zwrócił głowę na rudzielca — Zabierz je ją do jakiego przybytku. Przeczekajcie noc — doradził i chciał już odejść, kiedy kobieta go zatrzymała. Złapała lekko, wręcz musnęła jego łokieć palcami, a staruszek spojrzał na nią zdziwiony.
— Dziękujemy za troskę. Na pewno skorzystamy z niej. Jednak zanim udamy się na odpoczynek, wspomniałeś, że w okolicy zaginęły dzieci. Ile dokładnie?
Mężczyzna zawiesił głos i spojrzał na niebo w zamyśleniu.
— Od początku jesieni z pięcioro. Ostatnio córka sąsiadów zniknęła. Była szóstym dzieckiem.
Yenna wsunęła dłoń do sakiewki, wyjmując z niej kilka złotych monet.
— A możesz nam jeszcze powiedzieć w jakim miejscu? — Otwarła dłonie starca i wsunęła w nie pieniądze, zamykając je z powrotem.
Uśmiechnęła się lekko, pokrzepiająco. Wyglądała łagodnie, stwarzając wokół siebie aurę zaufania.
— Niedaleko świątyni mają domostwo. O, w tamtym kierunku — Wskazał palcem na dach widocznego z oddali budynku. Otwarł dłoń, przyglądając się monetom. Potaknął w podzięce i bez pożegnania ruszył do swego domostwa.
Zostali sami.
W końcu odpowiedziała na pytanie zadane przez kolegę z korpusu.
— Z rok, może półtora — przeanalizowała w myślach — Niby Japonia nie taka mała, a jednak spory okres nie natknęliśmy się na siebie
Być może celowo lub nie.
Yenna wyprostowała plecy, ściągając ze sobą łopatki; poważniejąc. Przypomniała sobie o pytaniu Yui'ego, a wówczas cały czar prysł. Dobry nastrój zniknął.
Złapała konia za lejce i prowadząc go za nie, ruszyła w stronę świątyni.
— Pan maruda — wymamrotała niemrawo, niechętnie — Zajęty? Oczywiście. Z klanem? Oj, na pewno — rzuciła ironicznie, wracając myślami do otrzymanych niedawno informacji. Hayase w ostatnim czasie najwidoczniej bawił się przednio, wracając do starego hulaszczego trybu życia.
— Widzę, że ci się nie chwalił — stwierdziła bardziej do siebie aniżeli do niego. Nieco to ją zaskoczyło, gdyż ta dwójka była niezwykle blisko ze sobą.
Yenna miała pełny immunitet, nie musiała mnie lubić, czy szanować, ba nawet mieć dobrego zdania, ale nie pozwolę, żeby coś się stało żonie przyjaciela, nawet jeżeli ten przyjaciel jeszcze nie zdawał sobie sprawy z własnego szczęścia. Zdecydowanie bardziej wolałem zaryzykować życiem niż tłumaczyć się z opuszczoną głową przed Hayase. Tak jak opinia ogółu nigdy nie robiła na mnie wrażenia, tak w jego oczach nigdy nie chciałem być uznany za porażkę. Mogłem być czasami w żartach trochę uszczypliwy albo zbyt mocno droczyłem się z nią, ale wcale nie uważałem, że ich ślub był błędem.
Hayase ze swoim podejściem nigdy nikogo by sobie nie znalazł, więc w jego przypadku mariaż jak najbardziej miał sens. Nie wiem, czy znalazłby desperatkę, która poleciałaby na jego kwaśną minę i suchy pozbawiony głos emocji. Gorzej, że białowłosa miała z nim tyle tarć, nie wiem, ile jeszcze wytrzyma, ale jak gbur się nie zmieni, to jeszcze ktoś inny przy niej się zakręci. Nie przeszkadzałem Kashiyamie w rozmowie, w czasie gdy ona rozmawiała z mężczyzną, a ja korzystałem ze swojego wzroku i rozglądałem się po okolicy, niebo robiło się już pomarańczowo czerwone, a to był znak, że już niewiele promieni słonecznych zostało do powstrzymania demonów.
- Dziękujemy za pomoc, dzisiejszej nocy na pewno żadne dziecko nie zniknie. Tylko pozostańcie w domach dla własnego bezpieczeństwa.- Odpowiedziałem mu ciepłym zdeterminowanym głosem, tego właśnie chciałem. Aby ich problem dzisiejszego wieczoru został zażegnany. Odprowadziłem go wzrokiem i kontynuowałem z nią spacer w kierunku domostwa niedaleko świątyni.
- Czas szybko leci, musiał to być czysty zbieg okoliczności no i nie widziałem Cię w Azuchi tak samo, jak Hayase, ale w sumie to lepiej i tak wszystko poszło na marne. - Fakt, nie szukałem jej zbyt specjalnie, ale to dlatego, że zawsze gdy byliśmy w troje, czułem się jak między młotem i kowadłem. Byłem najlepszym przyjaciele Hayase, ale też po wszystkim w cztery oczy musiałem rudemu przetłumaczyć, że nie powinien tak robić. Bo nie zgadzałem się z nim w każdej kwestii, ale Yenna często słusznie mówiła, ale nie mogłem obrać jej strony przy niej. Oho chyba właśnie mydlana bańka pękła, bo aż w ustach poczułem gorycz.
Hayase znowu coś nawywijał, tylko pytanie co? Co on mógł takiego zrobić, że znowu wzniecił lodową burzę w swoim domu? Nie potrafił sobie radzić z kobietami, a tutaj jeszcze miał bardzo żywiołową sztukę za żonę. Nie zdziwię się, jak kiedyś na jego twarzy pojawi się znacznie więcej blizn i to wcale nie po potyczkach z demonami.
- Widzieliśmy się tylko przez chwilę, a później musiał coś załatwić z Sayaką jakieś rodzinne sprawy. Ma jakieś tajemnice przede mną?... W co ten gbur znowu się wpakowało, że nawet nie poprosił mnie o pomoc? - Nie wiedziałem, o co mogło chodzić, jedyne przypuszczenie, jakie miałem to fakt, że może Arata znowu coś odjebał albo jego zachowanie odbiło się czkawką w rodzie i oni musieli teraz to sprzątać. A może wszyscy Karasowie byli obłożenie jakimś defektem, w sumie to by się zgadzało. Arata był leniwym pyszałkiem, Sayaka była nadpobudliwa z krótki lontem, a Hayase cały czas był prawie wyprany z energii, jakby w ogóle nie spał i jeszcze zagryzał wszystko kiszonym ogórkiem.
albo ją przed sobą stworzę
Dyplomatycznie nie skomentowała więcej, gdyż negatywne emocje mogły wpłynąć na jakość wykonania zlecenia.
— Tak. Nie było mnie w Azuchi. Byłam u swojego mistrza, jednak doszły mnie różne słuchy. Czemu poszło na marne? Słyszałam, że objąłeś stanowisko dowodzące podczas misji — Poklepała konia po szyi. Kokuyo prychnął, jak gdyby coś jej odpowiedział, ale ona wzrokiem wróciła do Yui'ego. Była ciekawa, co mężczyzna miał jej do powiedzenia. Plotki, jakie krążyły o przebiegu misji, były rozbieżne, a ją interesowały fakty.
— Nie prosił cię o pomoc, bo proszenie o pomoc, kiedy spotykasz się potajemnie z inną kobietą, może budzić spory niesmak. Nawet w tobie, Yui — odpowiedziała spokojnie.
Po ostatniej awanturze w posiadłości Karasawa Yenn uświadomiła sobie, jak bardzo zawiódł ją Hayase. Nie była zazdrosna, raczej wściekła, gdyż podobne zachowanie godziło w jej dumę. Zrozumiała bowiem, że łączył ich jedynie świstek papieru, nazwany aktem ślubu, ale oczekiwała od Karasawy dotrzymania umów wiążących się z zawarciem rozejmu między klanami, a w tym małżeństwa. Hayase bardzo nadszarpnął jej zaufanie, pokazując w jednoznaczny sposób postrzeganie ich zobowiązań.
— Zanim się z nim spotkałam, dowiedziałam się, że jego spotkanie wyglądało, jakby układał się z Hiryu. Mój ród nie ma o nich za dobrego zdania, zresztą, jak o większości klanów, co zresztą wiesz. Kashiyama są nieufni i kiedy ktoś z rodu dowie się o konszachtach w tajemnicy, może dojść do większej awantury niż ta, która już się odbyła — Wzruszyła ramionami dla wyjaśnienia, że nie pała do Hiryu szczególną nienawiścią spowodowaną przez dwuznaczną sytuację, a raczej przez uprzedzenia przekazane od ojca.
Jej mimika wyrażała chłód i obojętność; odległa i oziębła emanowała spokojem, przeczuwając nadchodzącą falę wychwaleń Hayase. W tej kwestii Yuiricho nie potrafił być obiektywny. Łączące go relacje z Hayase, często zakrzywiały obraz sytuacji, przez co Yenn nie traktowała rad Yuiricho zbyt poważnie — zawsze stał po stronie jej męża, a ona nie zamierzała nikogo przekonywać do siebie.
— I daruj sobie usprawiedliwianie go, bo jest dorosły, a wszelkie tłumaczenia typu 'nie wiedziałem, nie umiałem' mnie nie interesują. Słabi ludzie kryją się za wymówkami — skwitowała cierpko. Gorzki posmak po awanturze z Hayase odbijał się jej czkawką.
Spojrzała przed siebie z miną, która wskazywała, że jej nastrój nie należał do tych najlepszych. Wzrokiem mroziła bardziej niż zazwyczaj, a ciasno ściśnięte wargi ze sobą hamowały wartki potok przekleństw na męża. Nie potrafiła określić, dlaczego gniew nadal w niej buzował — początkowo wyjaśniała to ujmą, plamą na honorze, jednak stając już twarzą w twarz z Karasawą, poczuła dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Byli ze sobą tyle lat — czy powierzchowna obojętność mogła skrywać drugie dno? Im dłużej o tym myślała, tym bardziej się irytowała, a jej hardość narastała. Stroszyła kolce, warcząc ostrzegawczo.
— Dość o nim — zarządziła, dostrzegając z oddali dach budynku.
Świątynia wyłoniła się przed ich oczami i tak jak mogli się domyślić — panowała głucha cisza. Nikt nie kręcił się koło niej, nie było również dziwnych i podejrzanych śladów. Okolica wydawała się spokojnie pogrążona w śnie.
Nie możesz odpowiadać w tematach