Hayase wyjechał z posiadłości, dzięki czemu ona zyskała przestrzeń i uwolniła się od ciągłego pilnowania etykiety. Mierzwiła ją potulność i sztuczna maska damy, na którą nigdy nie aspirowała, dlatego też, kiedy ciekawskie oczy odwróciły się od niej, Yenna wymknęła się i skierowała swoje kroki do stajni. Od dawna miała wypatrzonego czarnego ogiera, który według relacji stajennych należał do tych mniej lubujących ludzką obecność. Uznała wówczas, że ten koń idealnie odzwierciedla ją samą. Obiecała sobie, że przyjdzie kiedyś dzień, w którym wymknie się z posiadłości i pogna przed siebie właśnie na czarnym ogierze.
Wczesnym rankiem, kiedy pojawił się wschód słońca, ubrana raczej w typowo męski strój; spodnie i koszulę lnianą zapożyczoną od Hayase, a włosy wysoko upięte w kucyk, stała przy boksie z czarnym ogierem.
— Dzisiaj jest ten dzień, Kokuyo — Nie miała zielonego pojęcia czy koń nosił jakiekolwiek imię. Czarna noc pasowała idealnie do majestatycznego zwierzęcia, które na jej widok przebrało w miejscu przednimi nogami, ugniatając ściółkę kopytami. Palcami musnęła jego pysk, dając zapoznać się ze swoim zapachem. Zaglądała do niego wcześniej, starając się go przekupić do siebie cukrem i marchewkami, jednak nigdy nie odważyła się go zabrać ze stajni i dosiąść.
Otwarła drzwiczki boksu, wchodząc do środka. Koń nieco zestresował się i cofnął od niej, ale Yenna cierpliwie czekała, aż ten się uspokoi. Stojąc nieruchomo, ogier w końcu dostrzegł braku zagrożenia z jej strony i nawet zaciekawiony podszedł bliżej. Powąchał twarzy dziewczyny, najwyraźniej nieco tracąc na bojowości.
Pogłaskała jego bok, wzrokiem dostrzegając przewieszone przez drzwiczki innego boksu siodło oraz cugle z lejcami.
Złapała za siodło, a następnie zaczęła go ubierać we wszystkie potrzebne do przejażdżki akcesoria.
Wyprowadziła go z boksu, rozglądając się dyskretnie czy czasem nikt nie nadchodził. Droga przed nią wyglądała na czystą, bez zbędnych gapiów i natrętów, którzy mogliby zaalarmować głowę rodu o próbie wyjścia w samotności przyszłej żony najstarszego syna, co w efekcie skończyłoby się niechciana przyzwoitka bądź, co gorsza, eskortą straży, która miałaby towarzyszyć Yennie podczas krótkiej jazdy — a na to pozwolić nie mogła.
W drodze zgromadził cenną informacje - panicz Hayase opuścił włości, dzięki czemu nie musiał zaprzątać sobie głowy konfrontacją z tym osobnikiem o ograniczonych zdolnościach intelektualnych. Żeby uniknąć niechcianego komitetu powitalnego – surowego spojrzenia ojca, szklących od łez oczu matki i kąśliwych uwag brata - nikogo nie powiadomił o swoim przybyciu.
Przekraczając tereny należące do rodu Karasawa, nie poczuł się jak w domu, nie zanurzył się we wspomnieniach przepełnionych nostalgią. Zwolnił nie dlatego, by kontemplować znajomy krajobraz. Umysł miał trzeźwy, wypatrywał niebezpieczeństw. Co tu kryć, obecnie nie prezentował się jak przedstawiciel znamienitego rodu. Ubrania, które miał na sobie, nie był ani pierwszej nowości, ani świeżości – nagryzione przez trudy wędrówki i zęby czasu. Przemierzył drogę w kilka dni, parł na przód bez chwili odpoczynku. Obawiał się, że jakikolwiek namysł, chwila refleksji sprawi, że się wycofa i porzuci pomysł odwiedzenia rodzinnego domu przed właściwym szkoleniem na zabójcę demonów.
Wchodząc do stajni, by odprowadzić do boksu Kirenjaku - swojego ówczesnego gniadego konia - wyczuł unoszący się w powietrzu obcy zapach, który natychmiast zaalarmował go obecności intruza. Zacisnął mocniej dłoń na lejcach. Po woni pachnideł wywnioskował, że najprawdopodobniej był kobietą. W pierwszej chwili pomyślał, że to być może Sayaka zmieniła olejki, ale szybko odrzucił taką ewentualność; nie zaprzątała sobie myśli takimi drobnostkami. Czyżby miał okazje przyłapać przedstawicielkę płci pięknej na kradzieży? O elemencie zaskoczenia mógł zapomnieć. Kire się o to postarał, wierzgając, więc nadal stał w drzwiach, czekając aż ta podniesie głowę i odnotuje jego obecność, ale szybko pojął, że nie miał w sobie aż tyle cierpliwości i postanowił się odezwać jako pierwszy:
— Powiedziałbym, że ręka ci uschnie, jak nie odstawisz go na miejsce, ale jestem pod wrażeniem, że zdołałaś ujarzmić jego temperament.
Na obliczu Araty na próżno było doszukiwać się jakiekolwiek emocji, ale za to sposób, jaki operował tembrem głosu, przywodził na myśl huragan, nieuzasadniona złość wymierzana z nutą irytacji, czaiła się w tym uśpiona destrukcja.
— Tylko jedna osoba, poza tobą, dostąpiła tego zaszczytu.
Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu. Jemu przypadł ten przywilej. Stajnia była jego ulubionym pomieszczeniem ze wszystkich w tej posiadłości, znał ją niemal tak dobrze, jak zawartość własnych kieszeni. Nigdy nie pozwalał, by to służba odprowadzała jego wierzchowca. Zawsze robił to sam, przedłużając moment spotkania z członkami swojej rodziny.
Nie znała go, nawet nie wiedziała, z kim mogłaby skojarzyć akurat ten rysopis; krucze włosy, jasna cera i łagodne rysy twarzy, które kryły w sobie dużą domieszkę arogancji i pewności siebie.
— Zaszczyty zostawmy tym, którzy na to zasługują. Poskromienie konia nie jest osiągnięciem wybitnym — odparła, a nikły cień uśmiechu wkradł się na jej usta, przez wcześniejszy subtelny komplement.
Zwróciła się bardziej w jego stronę, tym samym odsłaniając więcej swojego profilu.
— Nie widziałam cię tu wcześniej. Jesteś kimś ze służby rodu Karasawa?
Czy powinna zachować powściągliwość?
Owszem.
Czy powinna zachować najwyższy poziom ogłady dworskiej?
Owszem.
Czy powinna spoufalać się ze służbą?
Definitywnie nie.
W ciągu jednej minuty złamała wszystkie zasady wpajane od dziecka, które z łatwością wyrzuciła przez ramię. Sama również prezentowała się dość niekorzystnie, a jako przyszła żona powinna zachować zawsze najwyższy poziom elegancki oraz powabu, a nie przyodziewać stare, śmierdzące łachmany, które z pewnością mógł rozpoznać młody panicz Arata.
Ranek był niezwykle chłodny, rześki wiatr muskał jej bladą skórę, sprawiając, że policzki nabrały lekki rumiany kolor. Palce trzymające lekce, również lekko zastygły w ruchu, co zmusili ją do reakcji.
— Nie wiem jak ty, ale ja nie lubię siedzieć cały dzień w posiadłości i grać w shōgi — Na chwilę umilkła, zawieszając głos — Jedziesz też czy będziesz tak stać?
Ten pomysł nie zwiastował niczego dobrego. Gdyby ich ktoś nakrył razem, w dodatku wymykających się wczesnym rankiem, mogłoby się to bardzo niefortunnie skończyć. Przyjechała na dwór jako przyszła żona Hayase, gdyby i na tym polu zawiodła, rodzina najpewniej odsunęłaby się od niej całkowicie, zrywając kontakt. Na tym etapie życia, pomimo butnej natury, nie potrafiła wyobrazić sobie uciętych więzów rodzinnych, które znała. Trzymała się ich kurczowo i pomimo świadomości własnego niedopasowania do idealnego obrazka rodu Kashiyama to usilnie odpychała od siebie nieprzyjemne myśli, mając złudną nadzieję, że kiedyś jej rodzina dostrzeże potencjał i pozwoli wykazać się na polu walki, a nie jedynie w małżeńskim łożu.
Sama ta myśl sprawiała nagły napływ irytacji, a niechęć względem przyszłego męża się pogłębiła. Zastanawiała się, jak długo zdoła ukrywać, że nie jest tą wymarzoną damą, obiecaną przez ojca.
Wsiadła na konia, który w pierwszej chwili wydał się niespokojny, lecz jej łagodny dotyk na jego szyi, sprawił, że ogier się rozluźnił. Z nikłym uśmiechem przyjęła jego kapitulację i nie patrząc nawet przez ramię na Arate, popędziła konia, który ruszył galopem przez otwartą bramę posiadłości.
Podskórnie przeczuwała, że Arata pogna za nią.
Nie, Hayase nigdy nie zrezygnowałby z aprobaty ojca, tańczył jak mu zagra, pozycja społeczna była dla niego ważniejsza od kodeksu moralnego, a nawet więzów krwi, co już udowodnił, uśmiercając Yū i grzebiąc pamięć o niej w pustym grobie.
— Kto według ciebie zasługuje na zaszczyty? Ci tak zwani bohaterowie wojenni, którzy ślepo podążając za rozkazami, przelewają krew w imię wpojonych zasad, bo nie nadają się do niczego innego poza zabijaniem? Jakże szlachetnie, wielkie czyny zapisane na kartach historii — ironia, jaka zakradła się do tonu głosu Araty, nie była udawana. Czuł przemożną ochotę, by się roześmiać, mimo iż w tym śmiechu nie byłoby nawet cienia rozbawienia, a jedynie suche, pozbawione ładu emocjonalnego pokłosie niedorzeczności, jakie kryło się z tymi słowami.
Kim ona była? Łudził się, że nie kolejną wydmuszką: ładną, ale pustką w środku.
— Zajmuję się końmi — nie skłamał, wszakże tym właśnie zajmował się w wolnych chwilach, gdy przebywanie w posiadłości stawało się zbyt nieznośne do wytrzymania. — Nie są tu dostatecznie dobrze traktowane, zwłaszcza przez — tutaj splunął w celu zaakcentowania swojego stosunku do panicza Hayase, którego imię zaległo mu w gardle jak nieprzyjemna gula, definitywnie nie zachowując się tak jak na „służbę” przystało — spadkobiercę rodu.
Demonizował go, celowo, z premedytacją. Badał grunt, obserwując, czy na obliczu jego rozmówni pojawi się inna ekspresja, poza emanującym od niej spokojem. Ujrzy tam dezaprobatę, malując się w jej oczach odrazę? Zostanie skarcony? Skoro miała na sobie jego łachmany i bezkarnie zabierała konia ze stajni, a po przyłapaniu na gorącym uczynku, nie odnotował w jej zachowaniu skruchy, stopień ich zażyłości musiał wykraczać poza z góry ustalone konwenanse. Kimże ona była? Czemu się tak panoszyła?
W shōgi? Teraz tak to nazywajcie?, już otwierał usta, by albo potwierdzić swoje spekulacje, albo je wyeliminować i przy okazji obrazić białogłową tą sugestią, jednakże kobieta go ubiegała, nieświadomie mrożąc mu krew w żyłach.
Cóż za ignorancja.
Poklepał swojego skonanego podróżą wierzchowca po korpusie.
— Wpierw zapewnię Kire odpowiednią opiekę — rzekł, nie ulegając tej pokusie, chociaż perspektywa opuszczenia rodzinnej posiadłości paliła go w trzewiach, to jednak najpierw musiał wziąć odpowiedzialność za swoją decyzje o jak najszybszym zawitaniu w rodzinne strony, a przede wszystkie zaaplikować Kire komfortu, na jaki zasługiwał. — Jest wyczerpany. Przez kilka ostatni dni pokonał znaczący dystans. Potrzebuje odpoczynku.
Zaprowadził konia do przeznaczonego mu boksu. Stajenny, jakby przeczuwając taki splot wydarzeń, przygotował wszystko na jego powrót, choć w rzeczywistości, zgodnie z zawartą nim umową, robił to dwa razy w tygodniu, nieprzerwalnie od roku.
— Kieruj się na zachód — podpowiedział jej, obserwując jak dosiada swojego wierzchowca. — Za dwadzieścia minut spotkamy się przy sakurach.
Chociaż posiadłość nie skrywała w sobie zbyt dużo sekretów, a jej wnętrze było surowo urządzone, to okalająca ją okolica niejednokrotnie zapierała mu dech w piersiach. Biorąc poprawkę na to w jakim pośpiechu zniknęła mu z pola widzenia, istniał cień szansy, że także była stęskniona za wolnością. Na jego ustach zatlił się cień uśmiechu, który szybko obrócił się w pierzynę.
Yonaka - wybór Araty padł na karego wierzchowca o spokojnym usposobieniu. Kire, chociaż dostrzegł zawód w jego bezbiałkowych ślepiach, został skazany na przymuszony odpoczynek, który miał potrwać co najmniej trzy dni.
Nie miał pewności, czy kobieta na niego poczekała. Równie dobrze mogła być już, hen, daleko stąd, ale nie był gołosłowny, dlatego sam udał się na zachód. Poranek był chłodny i rześki. Lekki wiatr igrał z jego włosami, tworząc na nich większy nieład, który został sprowokowany także przed galop. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że powinien zawrócić. Zmęczenie, jakie towarzyszyło mu w trakcie podróży, nadal było przezeń odczuwalne, a mimo to zbagatelizował wszelkie symptomy, jakie wysłał mu organizm.
Na szczęście Arata wykazał się w ostatniej chwili resztkami zdrowego rozsądku i ugryzł się w język, zachowując tą jakże błyskotliwą uwagę dla siebie. Wówczas ich relacja mogłaby przybrać całkiem inny charakter, a Yenna najpewniej złamałaby mu nos, doprowadzając do krwotoku, a co za tym dalej szło — kłótnie, złe intencje oraz nieporozumienie między dwoma rodzinami.
— Kto według ciebie zasługuje na zaszczyty?
— Widzę dużą niechęć względem panicza Hayase — odparła spokojnie z nikłym uśmiechem na ustach, dosiadając już swojego konia i zerkając na niego z góry.
Młody panicz Arata, a raczej stajenny, za którego się podał, nie darzył dużą sympatią jej przyszłego męża, co dało się wywnioskować po pierwszych słowach.
Yen nie była ślepa, doskonale widziała oddanie rodzinie Hayase, a także ogromną wolę do potyczek. Nie widziała w jego ambicjach niczego złego ani również w przywiązaniu do więzów krwi. Najwidoczniej innego zdania był młody chłopak stojący przed nią. Wydawał się zimny i niezwykle daleki od ideałów, jakie reprezentował sobą najstarszy syn rodu Karasawa.
— Nie są tu dostatecznie dobrze traktowane, zwłaszcza przez spadkobiercę rodu — Zareagowała raczej rozczarowująco do oczekiwań Araty. Mimiką nie wykazała niczego, co mogło sugerować o niechęci względem przyszłego męża, jedynie złote oczy mimowolnie pociemniały na ponownie wspomnienie o nim.
— W takim razie dobrze, że mają odpowiedzialnego opiekuna — Uśmiechnęła się delikatnie, ukazując tym samym całkowicie inne oblicze swojej osoby. Mniej wyniosłe, a łagodniejsze z zachowaną nutką tajemniczości; najpewniej, gdyby jej zabrakło, młody panicz Arata nie pokwapiłby się w ruszeniu za jej tropem.
Na wieść o zaopiekowaniu się wyczerpanym koniem, potaknęła głową, doskonale rozumiejąc stan, w którym koń się znajdywał. Zwierzę najpewniej przebyło sporą trasę, co wiązało się z odpoczynkiem, a nie kolejną wyprawą.
— Kieruj się na zachód.
Pognała konia, a ten ruszył galopem przez bramę, kierując go na zachód w kierunku sakur, które mijała kilka tygodni temu, w dzień, kiedy sprowadziła się do posiadłości.
Gnała przed siebie, czując, jak wiatr uderza w jej twarz. Jak zimne powietrze mrozi jasne policzka, powodując nagłe przyjemne szczypanie, a włosy falują potargane przez wiatr. Nosem zaciągnęła większy haust powietrza, palcami mocniej ściskając lejce. Przymknęła na chwilę z przyjemności powieki, czując podskórną ekstazę. Napawała się wolnością, chłonęła jej każdą serwowaną porcję, ale niestety nadal była zbyt mała. Yenna zachłannie potrzebowała więcej.
Zatrzymała się w umówionym miejscu, wskazanym przez stajennego, który prawdę mówiąc — kompletnie nie wyglądał na tego, za kogo się podawał. Zdradzały go oczy.
Zsiadła z konia.
Sakury pięknie zakwitnęły, a intensywność ich zapachu odurzała. Sad różowych drzew wyglądał niezwykle urokliwie, powodując chęć zostania w tym miejscu na znacznie dłużej niż chwilę. Niedaleko drzew płynął wąski przesmyk, do którego zaprowadziła Kokuyo. Spragniony koń schował się za niewielką skarpą, przez co zbliżający się panicz Karasawa mógł przypuszczać, że Yen zrezygnowała z czekania na niego.
Przed opuszczaniem stajni z Yonaką u boku, upewnił się, że nikt nie kręcił się w pobliżu jego tymczasowej podróży, ale służba najwyraźniej była zajęta innymi obowiązkami, niż doglądanie stajni pod nieobecność stajennego. Gdzie on się podziewał? Czemu nie był tam, gdzie powinien? Miał wychodne? Na razie nie mógł zaspokoić swojej ciekawości. Nie mógł ryzykować, że ktoś się w końcu tutaj zjawi i go rozpozna.
Dosiadając konia, na jego usta mimowolnie wślizgnął się przygaszony uśmiech.
— Od jak dawna tkwisz w tej dziurze, Yonaka? — zapytał konia, który wydawał się bardziej zniecierpliwiony niż zwykle, gdyż zazwyczaj emanował od niego spokój. — Czas rozprostować kości.
Wierzchowiec był wiekowy; niegdyś należał do ich matki, teraz popadł w niełaskę, głównie z powodu swojego długiego stażu. Arata jednak wiedział, jaki tkwił w nim potencjał i wykorzystywał go na każdym kroku, gdy tylko pojawiała się taka okazja. Tylko on, poza Kire, mógł konkurować z czarnym jak smoła koniem, który wpadł oko białowłosej kobiecie.
Przemierzając kolejne metry kwadratowe terenów należących do jego rodu, chłonął widok malujący się przed nim. Chociaż każdy skrawek tego krajobrazu wyrył mu się w pamięci, to jednak nadal był pod wrażeniem, jakie dobrodziejstwa matka natura zaserwowała Karasawą. Rozpościerająca się przed nim otwarta przestrzeń sprawiała, że pierwszy raz, odkąd zawitał do Osaki, poczuł się jak w domu.
Żeby nie wyjść na niesłownego, popędził konia, który rozwinął pełen galop, by jak w najkrótszym czasie pokonać dystans, jaki dzielił go od sakur. Co prawda towarzystwa nieznajomej nie było mu potrzebne do pełni szczęścia, ale było coś aprobującego w jej podstawie. Arata miał wrażenie, że nie odsłoniła przed nim wszystkich kart, że grała rolę, jaką ktoś jej narzucił i, mimo iż naturalności i zaangażowanie nie mógł jej odmówić, to z jej postawy doała się wyczuć fałsz. Jakby potrzebowała więcej swobody, by rozwinąć skrzydła. Pod tym względem byli do siebie podobni. Czy też dusiła się w tych czterech ścianach, do znużenia powtarzając wyuczone gesty, siląc się na uprzejmości, których prawdziwa natura skrywała się pod sztucznymi, wymuszonymi uśmiechami? Chciał poznać odpowiedzi na te pytanie, ale jakież rozczarowanie go spotkało, gdy jego oczy, poza drzewami, nie natknęły się na smukłą sylwetkę, którą widział ostatni raz na czarnym konie. Skąd te lekkie poczucie niedosytu?
— Hanami w tym roku pewnie odbyło się z pełną pompą — zwrócił się do konia, uparcie wpatrzonego w jeden punkt. — Jaką trasę dzisiaj polecasz?
— Polecam trasę w przeciwną stronę, w kierunku Nagoi, tamtejsza okolica okwitła o wiele bardziej — Odezwała się, zdradzając swoje położenie i pozwalając, aby lekki zwodniczy cień uśmiechu wkradł się na jej jasne wargi.
Pozwoliła sobie na chwilową obserwację Araty, dostrzegając przez ułamek sekundy na jego twarzy rozczarowanie. Czyżby zdziwił się, że jej tu nie zastał? A może nie przywykł do lekceważącego traktowania? Zwłaszcza przez kobiety.
Nie oszukiwała się ani nie karmiła złudnymi nadziejami na temat jego profesji. Nie pasował do roli stajennego; zdradzał się swoją wyniosłą postawą, której brakowało wszystkim urodzonym w niższej klasie społecznej. Sylwetka Araty przywdziewała myśl o szlacheckich korzeniach, w których trudno było doszukać się pokory. Butny wyraz oczu Araty i jego krnąbrne słowa na temat jej przyszłego męża, całkowicie wykluczały go z kręgu służby. Być może, dlatego zaintrygowana i zaciekawiona wyprowadziła go w las, gdzie ciekawskie oczy nie dojrzały ich podczas zwykłej rozmowy. Arata mógł wiele zdradzić, ale mógł również posiadać hamulce w obrębie posiadłości Karasawa; jeśli chciała się dowiedzieć czegoś więcej o ludziach z tego rodu, niestety musiała nieco go wywabić.
— To twoje ulubione miejsce? Często tu przyjeżdżasz — Odsunęła się od pnia, przechodząc przed pyskiem konia i nie patrząc na minę młodego panicza, skierowała swe kroki po pagórku; w dół do stojącego przy strumyku Kokuyo.
Wyciągnęła z kieszeni kilka kostek cukru, podsuwając pod pysk czarnego ogiera, którego drugą wolną ręką gładziła po idealnie wypielęgnowanym włosiu na boku głowy.
— Czy on ma jakieś imię? Bo trochę się rozpędziłam i już mu swoje nadałam — powiedziała, gdyż spodziewała się, że Arata raczej nie wykaże się odrobiną intencji i dobrej woli do współpracy. Dybał na nią nieufnie, wręcz podejrzliwie, a jego wzrok był niezwykle nieodgadniony, a myśli Yenny za nic nie potrafiły przyporządkować, gdzie widziała podobne spojrzenie. Nie chciała pochopnie strzelać swoimi przypuszczeniami.
Spokojna i kompletnie niezachwiana obecnością młodego mężczyzny, czekała aż ten w końcu się zbliży, a jeśli należał do tego samego gatunku co Hayase, to Yenna zamierzała mu szybko wyklarować sytuację i sprowadzić go na ziemię, nawet jeśli miało to skutkować złamanym nosem lub ręka.
— Szczerze mówiąc, nie jestem wielbicielem kwitnącej roślinności i nie jest mi żal, że przegapiłem tę uroczystość — jego nos buntuje się każdej wiosny i jest tak odkąd pamięta. Niekontrolowany napad kataru, kaszlu. Wszystko na raz. Ponadto, umówmy się, żadne hanami nie jest w stanie przyćmić urody stojącej przed nim kobiety, ale tego na głos nie mówi. Im mniej mówi, tym lepiej. Słowa w tym wypadku to zbędny bagaż.
Zeskakuje z konia i odwraca ku niej twarz. Uśmiech wygasa kilka sekund później. Jest narzeczoną jego brata i tak powinien ją postrzegać. Jako wroga. Nie przyjaciela, nie potencjalnego sojusznika, a nawet nie jak człowieka z krwi i kości. Jest narzędziem w rękach Hayase. Żonę i matkę jego dzieci. Dodatkową parom oczu. Może nawet tymi okruchami człowieczeństwa, który na próżno szukać w bracie. Więc dlaczego, kurwa, dlaczego, nie może odwrócić od niej wzroku? Dlaczego na usta ciśnie się ten zdradziecki grymas w postaci uśmiechu? Co jest grane? Nie może, przecież nie może odsłonić przed nią żadnej słabości. Zaraz doniesie o niej Rudemu.
Ciekawe czy już go rozgryzła. Zwykle nie bawi się w przebieranki, bo za grosz w nim talentu aktorskiego. Umie łżeć, kłamać jak z nut, ale nie w aspekcie swojego pochodzenia. Zdradza go wszystko, od sztywnie wyprostowanych pleców po wyniosłość w spojrzeniu. I jad, jaki przelewa się z jego ust, gdy wspomina brata. Absolutnie wszystko. Ma wyjątkowo marny kamuflaż. Jedne co go ratuje to to, jak dobrze dogaduje się z końmi. I jak dobrze je zna. Ale tym się nie wybroni, jeżeli kobieta jest dobrym obserwatorem i umie patrzeć, a nie tylko widzieć.
— Niezbyt — przyznaje. Sam nie robi zupełnie nic. Stoi tam, gdzie stał, nie zbliżając się do niej nawet o krok. Nie może odrzucić od siebie absurdalnego wrażenia, że celowo wodzi go za nos. Może nawet od początku wie, kim jest. Może to kolejna intryga uknuta przez Hayase. — Gróskie tereny bardziej mi odpowiadają.
Nie może przejść obojętnie obok zwodniczych uczuć, jakie mu towarzyszą. W końcu się przełamuje i do niej podchodzi, czując te niedorzeczne przyciąganie, jakby grawitacja nagle zmieniła swoje prawa, ale nie zerka w jej kierunku. Wbija spojrzenie w dal. Na zarys gór.
— Nie, nie ma. W zasadzie został spisany na straty po tym, jak kopnął w zad panicza... Hayase imię brata z trudem przeciska się przez gardło najmłodszego Karasawy i nie jest w stanie ukryć pogardy, jaka się nim kumuluje, gdy tylko o nim wspomina.
Kłamie, kłamie w żywe w oczy. Ogier nie dopuszczał do siebie nikogo i Hayase nie stanowi tu żadnego wyjątku. Wierzgał i prychał na wszystkich, poza nimi samym i teraz niej. A skoro nie zrzucił ją z grzebietu, znaleźli nić porozumienia.
— Jesteś jedyną osobą, która ujarzmiła jego gwłatowny charakter. Zatem można uznać, że skoro cię w pełni zaackeptował, masz prawo wybrać mu imię. — A Arata już doplinuje, żeby nie stała mu się krzwyda z rąk kata.
I dopiero teraz na nią spojrzał. Była blisko, za blisko. Cholera jasna. Co za czort ją tutaj posłał.
Od dziecka Yennie wpajano wysoką kulturę osobistą, ale także zasady, jakimi miała kierować się każda przyszła żona wojownika znakomitego rodu. Ona przyjmowana to z przymrużeniem oka, z dużą dozą rezerwy i lekceważenia, zazwyczaj podczas takich zajęć wyglądając przez okno i obserwując swoich trenujących braci. Obraz idealnej kobiety szybko zatarł się w miarę dorastania. Buntowniczy i pełen werwy charakter potrafił onieśmielić niejednego panicza, z którym próbował swatać ją ojciec. W końcu padło na najsurowszy z rodów — Karasawa. Nikt nie miał odwagi podważać ich zasad, bez konkurencyjnie byli najbardziej konserwatywnym rodem, który ściśle trzymał się świętych słów szoguna.
A wówczas, jak stare przysłowie mówiło: przyszła kosa na kamień.
Yenna, jak dotąd stonowana, zachowywała pozór ułożonej szlachcianki, lecz skutecznie łamała wszelkie możliwe zakazy, jakie próbowano na nią nakładać. Jej prawdziwy temperament miał dopiero ujrzeć światło dzienne, kiedy ród Karasawa miałby, jak w swoim zwyczaju zacząć ją ograniczać.
— Pochodzę z Nagoi, sądzę, że tam zdecydowanie bardziej ci by się spodobało — odparła, odsuwając się od konia panicza — Chociaż to miejsce ma też wiele uroku, nie ma natrętnych ludzi — Nie miała nikogo konkretnego na myśli, lecz krzątająca się i sprawdzająca ją służba potrafiła spowodować nagłą chęć ucieczki. — Skoro jesteśmy poza murami posiadłości i koń nie posiada imienia, to może ty zdradzisz mi swoje prawdziwe? — Zagadnęła, schodząc w dół z pagórka do swojego wierzchowca, który skubał trawę. Siadła na ziemi, przeczuwając, że Arata dołączy niebawem. Nie miała najmniejszych wątpliwości co do jego pochodzenia, zwłaszcza po niepochlebnym komentarzu na temat Hayase.
— Kokuyo. Takie mu wybrałam. Pasuje, prawda? — Wprawdzie mówiąc „noc”, również pasowała do wizerunku Araty. Idealnie mógłby odzwierciedlać oblicze mroku, mimo że jego jasne oczy kompletnie na to nie wskazywały.
— Panicz Hayase nie ma ręki do zwierząt? Bo chyba z ludźmi również ciężko sobie radzi — Aż przypomniało jej się ich pierwsze spotkanie, gdzie Hayase pierwszy dostrzegł ten błysk w oku nastoletniej Kashiyamy; intensywny płomień pogardy do utemperowania i podporządkowania się do norm.
Nie możesz odpowiadać w tematach