W Ruri-do, Yoshiwarze, dzielnicy uciech i kultury, ostatnio nie było za wesoło. Nie trzeba wspominać typowych zmartwień kurtyzan, których życie do najłatwiejszych nie należy, a już w szczególności nie trzeba mówić o tym, że Madame częściej niż rzadziej wstawała lewą nogą, jej odcisk był na tym etapie już dawno zmiażdżony, a dzień, kiedy nie wydarła się na którąś ze swoich dziewcząt należało świętować na poziomie święta narodowego. Nie, nie, mówimy o sytuacji, kiedy to w każdy kąt należało chodzić grupowo, ponieważ nie wiadomo było czy z cieni nie wyskoczy nagle niebezpieczeństwo w postaci natrętnego klienta.
No tak. Najgorszy sort mężczyzny – zdesperowany, zakompleksiony i jeszcze roszczeniowy. Który przychodzi do burdelu po to, żeby chociaż na jeden wieczór zejść ze swojej żony, jeśli takową ma lub żeby właśnie wyładować swoją frustrację na bogom winnej dziewczynie, która po prostu wykonuje swoją pracę, żeby spłacić swój wiecznie narastający dług i to nie mówię o długu wdzięczności za edukację czy miejsce do spania.
Zdarzyło się więc tak, że do Yairi przyszedł klient, którego dla tej historii (i w celu uszanowania danych osobowych) nazwiemy po prostu Klientem. Otóż Klient ten faktycznie wysłał zaproszenie, na które Yairi mogła odpowiedzieć, a że charakter pisma był dosyć ładny, nawet poetyckie te epitety, to odpowiedziała twierdząco i czekała tylko aż Madame potwierdzi rezerwację na jeden wieczór. Jednak kiedy już się zjawił, w przeciągu paru chwil rozmowy wyszło na jaw to, że ewidentnie ktoś napisał za niego to zaproszenie, bo nie dość, że elokwencja była żadna, to jeszcze od razu chciał przejść do meritum, pomijając nawet ewentualne wymienianie śliny i skacząc do momentu, kiedy ubrania Yairi znalazły się na ziemi.
Nikt nie jest więc zaskoczony, że nasza oiran, delikatnie mówiąc, niepochlebnie skomentowała jego zachowanie, żeby nie powiedzieć wprost, że wprost go wyśmiała.
(- Nie wie pan, do jakiego miejsca pan przyszedł? Po co była ta cała farsa z zaproszeniem, kiedy trzeba było zajść po byle yuujo, a nie błagać kogoś, żeby napisał za pana zaproszenie do mnie. Wątpię, czy w ogóle pana stać na chociażby minutę ze mną. Niczym się pan nie różni od psa, który węszy za byle suczką, na którą mógłby wejść.)
Zaznaczyć trzeba tylko, że Yairi szanuje każdą kurtyzanę w Yoshiwarze, jednak potrzeba było odpowiedniej retoryki.
Przeskakując dalej, Klient zdecydowanie nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Prawie doszło do rękoczynów, jednak udało się go ostatecznie wyprowadzić. Samej Yairi się nic nie stało.
Niestety jej koleżanka następnego wieczoru nie była taka szczęśliwa, kiedy Klient wrócił wyrównać rachunki i nie spodobało mu się, że dostęp do oiran był faktycznie warunkowany tylko i wyłącznie zaproszeniem. Wtargnął do pokoju, w którym czekała na klienta inna oiran, Niwa, a która skończyła z siniakami, rozciętą wargą i rozmazanym makijażem od płaczu.
Madame jeszcze tego samego wieczoru postanowiła natychmiast zatrudnić dodatkowych ochroniarzy, którzy nie tylko broniliby jej dziewcząt, ale też wyglądali na tyle onieśmielająco, że nikt nie próbowałby znowu wchodzić nieproszony, a tym bardziej nie próbowałby podnosić ręki na kurtyzany.
Przebitka do dzisiaj, ale paręnaście minut wcześniej.
Minęło już parę dni od tych feralnych zajść i napięcie w Ruri-do jedynie eskalowało do poziomu wszechobecnej, ale milczącej paniki wśród dziewcząt. Trochę częściej niż zwykle można znaleźć walające się skradzione butelki z alkoholami, czuć w pokojach dym czy słychać krzyki kłótni o kolejną pierdołę, która wynikła po prostu z tego, że większość z nich nie czuje się zbytnio bezpiecznie w obliczu takiego wiszącego zagrożenia. Sama Yairi może zewnętrznie po sobie tego nie dawała znać, ale wewnętrznie też odczuwała, jak ją uwiera brak oznak życia Klienta oraz gdzieś ten stres wchodzi jej w plecy. Dlatego też tego wieczoru postanowiła się wymknąć i pójść za Ruri-do zapalić sobie w spokoju.
I w tym momencie popełniła błąd.
Ponieważ Klient pojawił się dosłownie znikąd w parę sekund koło niej, krzycząc przekleństwa w jej stronę, ale na szczęście nie wymachując niczym ostrym czy ciężkim.
Przebitka do bieżącego momentu.
Z Klienta nie zostało… nic. Nic, po czym można było go poznać. Zamiast twarzy w jej kierunku patrzyła krwawa miazga, kończyny były powyginane w różne strony i pod nim powoli rosła kałuża krwi.
Gdyby nie fakt, że była sparaliżowana strachem, to by zwymiotowała. Zamiast tego ściskała swoją kiseru, która była marną bronią mimo swoich metalowych elementów. Zaraz potem jej wzrok przeniósł się na mężczyznę, który co prawda ją uratował, ale… ale…
Ale zrobił z tego człowieka to… coś…
Demon, szeptały jej natrętne myśli, mam do czynienia z prawdziwym demonem.
Nie, to nie mógł być demon. Demony powinny wyglądać demonicznie, a nie ludzko, prawda…? Czy tak naprawdę może zachować się człowiek? W słabo oświetlonej alejce postać mężczyzny wyglądała iście demonicznie, ale to był stres. Strach. Szok wywołany takim przerażającym widokiem zwłok (bo nie było szans, że ten człowiek jeszcze żył) w takim stanie. Nie, nie, demony nie istnieją. Zabójcy Demonów mogą z nimi walczyć, ale one nie istniały. Zaprzeczam sama sobie. Nie, chodzi o to, że tak nie może wyglądać demon, prawda?
Prawda?
Wydała z siebie cichy dźwięk, będący na pograniczu szlochu i jęku przerażenia. Faktycznie została uratowana, ale Klient miał zostać złapany, wyprowadzony, oddany w ręce odpowiednich służb. Nie miał zostać zabity, do jasnej cholery!
Czy będę następna? Bogowie, czy ja będę następna?
Kilkudniowy spokój od problemów wydawał się być swoistą ciszą przed burzą dla pracownic. A przynajmniej tak sądził Kouga, kiedy kątem oczu wyłapywał specyficzne, subtelne oznaki od dziewcząt, że ostatnio sypiać mogły ze wszystkimi, ale na pewno nie ze spokojem. Pewnie jako człowiek postarałby się wdrążyć bardziej w ten temat, może poszukać nawet jakiegoś rozwiązania. A tak to tylko przyglądał się cicho. Jego zdaniem nerwy nie były tutaj potrzebne, a nawet warto by było wykorzystać sprzyjające warunki na prawdziwą relaksację. Miałoby to pozytywny wpływ na wykonywane przez pracownice obowiązki.
Ciężko mu było stwierdzić, czemu naprawdę postanowił pójść za Ruri-do. Może rzeczywiście wywęszył potencjalne kłopoty? Nie było to istotne, bo kiedy zjawił się na miejscu, rzeczywiście stanął twarzą twarz z problemem. Ktoś postanowił dopaść jedną z podopiecznych Madame w tej mniej odwiedzanej alejce. Sprytnie, ale niefortunnie, bo Kouga stał się tego świadkiem. Tylko kiedy zmierzył mężczyznę - dość rozpoznawalnego ostatnimi czasy w kwestii jego interakcji z tutejszymi dziewczętami - a następnie jego ofiarę, coś w bohaterze zabuzowało. Furia zaczęła płonąć w jego oczach, a sam Demon natychmiast szybkim krokiem zbliżył się, od tyłu, do agresora. Złapał go za bark i szarpnął, gwałtownie odwracając w swoją stronę. Szybki sierpowy jednak sprawił, że desperat obrócił się ponownie, tym razem dwa, jak nie trzy razy. Może nawet by się obalił, gdyby Kouga go szybciej znowu nie złapał i nie strzelił znowu. Tym razem jednak mocniej. Dotychczas powstrzymywał się przed wykorzystywaniem swojej prawdziwej siły. Teraz jednak wzbierająca w nim złość niejasnego pochodzenia ściągała z niego kolejne ograniczenia. Każdy kolejny cios przestawał brzmieć jak głuche tupnięcie, a wydawał z siebie coraz głośniejsze, mokre mlaśnięcia, być może połączone z nieprzyjemnym chrupnięciem. Usta bohatera wygięły i rozwarły się w szaleńczym uśmiechu. Brakowało jednak śmiechu. Prawdopodobnie też nawet oddechu.
Z perspektywy bohatera rozprawienie się z Klientem trwało chwilę. Kouga jednak wtedy nie mógł dać sobie głowy uciąć za swoje postrzeganie czasu. Być może cała operacja przerobienia biedaka na coś bardziej zbliżonego do pasztetu trwała dobrą minutę, jak nie dwie. Nie było to jednak tak istotne. Gdy praktycznie nie było już w co uderzać, Demon spojrzał na przyglądającą się całemu zajściu białogłowę. W jego oczach dalej widać było jakąś pierwotną wściekłość, jednak tylko przez chwilę. Widok kobiety pozwolił bohaterowi się opamiętać. A nawet zebrać myśli do takiego stopnia, że już wiedział, skąd wziął się u niego cały ten gniew. Mimowolnie się uśmiechnął i zachichotał pod nosem, co dla niewtajemniczonej mogło nie być dobrym znakiem.
Kouga, jakoby ignorując całe zajście, strzepał z dłoni krew i rozejrzał po sobie, czy aby za bardzo się nie pobrudził. Z lekkim uśmiechem na twarzy westchnął, po czym znowu spojrzał na oiran. Minę i spojrzenie miał łagodne, że można by było dwa razy się zastanowić, czy to on był winny tej masakrze.
- Niech pomyślę...Yairi, prawda? - zapytał - Mam nadzieję, że szybko się uspokoisz, bo chciałbym się stąd prędko wynieść. I pójść z Tobą na jakiś spacer, czy coś. Dobrze?
Miał nadzieję, że nie będzie musiał się powtarzać, korzystając z innych słów i innej tonacji głosu. Już się wyżył, prawdopodobnie słusznie, więc nie chciał do dzisiejszego planu dnia dokładać więcej przemocy. Szczególnie w stosunku do kobiety. Chyba tej dwójce starczyło już nerwów.
Na jej twarzy było widać, że teraz jak się przyjrzała, to mogła powiedzieć, że przynajmniej go kojarzyła. Nie była w stanie zbytnio powiedzieć gdzie, jak, co i kiedy, ale ewidentnie mogła go jakkolwiek poznać. Być może jedynie mijała go któregoś wieczoru. Być może widziała go z podwórka. A być może jej umysł napędzany strachem i paniką sam nie wiedział kto jest kim w tej konstelacji i układzie ciało-nieżywe ciało-ciało. Fajka jedynie zadrżała tak mocno jak trzęsły jej się ręce.
Wykonała krok w tył, kiedy mężczyzna zwrócił się do niej. Znał jej imię, o Boże, znał jej imię. Ale też ciężko było nie znać jej imienia, kiedy było się w Yoshiwarze, przy Ruri-do, a szczególnie w tym okresie, kiedy to historia o kolejnym wymagającym mężczyźnie była plotką na ustach nie tylko dziewcząt z burdeli, ale też i na ustach mężczyzn pracujących w tej dzielnicy. Informacje zawsze znajdowały jakieś źródło, którym mogły sobie popłynąć i bardzo szybko zająć cały teren. Jedna chwila i nim się obejrzysz, to o twojej dupie (wcale nie maryni) wie cała okolica.
Jej brak reakcji na imię właściwie był samoistną odpowiedzią, że tak, to właśnie ona jest Yairi. Ona też miała nadzieję się szybko uspokoić, bo czuła, że zaraz wysiądzie jej pikawa w takim tempie. Ścisnęła mocniej swoją kiseru, jakby ten biedny przedmiot miał jakkolwiek ją ochronić przed kimś, kto właśnie rozniósł innego człowieka w drobny mak. Mogła nią efektownie dźgnąć go w oko, szczególnie że wewnątrz na pewno znajdował się popiół, którego ostatnim razem nie wydobyła. Tak, ona może dźgnąć go w oko, a on jej w zamian rozerwie kręgosłup, mniej więcej taki obecnie panował układ sił.
- Spa-spacer? – wyjąkała, nie czując w ogóle ruszających się ust. Całe jej ciało było zwarte i gotowe do ewentualnej ucieczki, nawet jeśli praktycznie nie miała dokąd mu uciec. Słowo „spacer” wydawało się niegroźne i całkowicie niewinne, ale w tym kontekście, w tej sytuacji? Brzmiało równie zachęcająco co „ostatnia podróż” albo „testament”. Romantyczna przechadzka w parku, ale zamiast pocałunku jest pochówek. Wyszły dwie osoby i wróciła jedna. Wybornie! – Dokąd?
Zaraz się skrzywiła i próbowała opanować dygotanie całego ciała. W sytuacji podbramkowej należy bezwzględnie słuchać się osoby, która wykonuje rozkazy, nie podskakiwać jej i broń Boże nie oferować pomocy. W większości przypadków – jak to mówiła Madame, ale Yairi nie wiedziała skąd ma takie informacje – oprawca jest równie przerażony co ofiara. (Chyba że jest demonem, podpowiedział niezawodny umysł oiran, wtedy to mam całkowicie przejebane. Wzięła parę głębokich oddechów, utwierdzając spojrzenie w jakiś punkt na ciele mężczyzny, byle nie patrzeć w jego oczy. Podobno też nie wolno tam patrzeć, bo się zdenerwują i wtedy będzie koniec gry. Patrzyła na jego ramię, które było wystarczająco wysoko, żeby sprawiać wrażenie, że słucha, a jednocześnie wystarczająco daleko od głowy, żeby nie kusiło ją zerkanie.
Stanęła nieco pewniej, kiseru dalej było wycelowane w jegomościa, ale przynajmniej nie sprawiała wrażenia, że zaraz ucieknie z krzykiem i płaczem. Dużo bardziej przypominało to nieufność, na którą się siliła (siliła pokazać, bo wcale nie miała trudności z odczuwaniem niepewności, oj nie). Może w ten sposób udałoby się jej coś wynegocjować, cholera wie. Teraz jej wszystkie siły umysłowe kierowały się w kierunku przetrwania za wszelką cenę.
- Gdzie chcesz mnie zabrać? – zapytała jeszcze raz, z większą pewnością w głosie, a która za nic nie była odwzorowana w jej oczach. – I po co? – zaraz dodała, licząc, że tym dodatkowym pytaniem wcale nie rozwścieczy mężczyzny.
To co na pewno była w stanie zauważyć, to fakt, że raczej aktywnie wyciągał do niej (zakrwawioną) rękę, jak wilk do owieczki, której matkę właśnie zjadł. Przynajmniej trzeba było dać plusika za chęci, chęci to już połowa sukcesu! Zdecydowanie. Tak. Na pewno.
Nie możesz odpowiadać w tematach