Rezydencja Kuran
Wieczór nadszedł szybko, niespodziewanie wręcz, choć Akizou tego dnia miał ewidentny problem z określeniem dokładnej jego pory.
Obudził się wydawałoby się z rana, a jednak w południe. A potem nagle było już po piątej, za oknami zachodziło słońce, a obiad okazał się zimny. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie - jego żołądek i tak zbuntował się na samą myśl o przyjęciu czegokolwiek.
Z początku nie wziął nawet kąpieli, za co został zbesztany przez Ayame spojrzeniem pełnym dezaprobaty, gdy w okolicach godziny dwudziestej próbował wejść do własnej matki do pokoju. Stara jędza oczywiście go nie wpuściła, jakby mierziło ją wyobrażenie, że coś tak brudnego i rozczarowującego wejdzie do pomieszczenia, o które dbała z najwyższą, obsesyjną wręcz dokładnością.
Zapewne nie mógł jej za to winić. Nie miał też w sobie wystarczająco dużo siły, aby się sprzeczać które z nich było osobą decyzyjną w tym przeklętym domu. Po prostu odpuścił, pozwalając jej zaszyć się w mroku z oddychającym jedynie truchłem kobiety, którą zdawała się kochać bardziej niż cokolwiek innego na tym zawszonym świecie.
Pozostawiony bez wyboru zszedł więc do pokoju dziennego, gdzie służba z wyuczoną beznamiętnością wciąż zmywała z podłogi resztki wczorajszego spotkania, z którego sam Akizou miał jedynie mętne wspomnienia. Pokręcił się moment, aż nie poszedł w końcu do łaźni. Gdy wyszedł z niej po godzinie, posiadłość opustoszała do reszty, a on w końcu poczuł głód w trzewiach. W ten sposób, gdy rozłożył się w końcu wygodnie na poduszkach w głównym pomieszczeniu, miał ze sobą talerz sushi i butelkę sake. Odpalił też fajkę, choć tego wieczoru był w niej sam tytoń.
Gdzieś w międzyczasie do pomieszczenia zawitała powolnym krokiem znajomo wyglądająca kobieta, w szlafroku takim samym, jak ten który Aki miał na sobie - pochodzącym z łaźni. Nic nie mówiąc, po prostu położyła się sennie obok niego, układając głowę na jego ramieniu. Nie oponował, była tu najprawdopodobniej jeszcze od wczorajszej nocy i nie było niczym niezwykłym dla Akizou, że pewni jego goście zostawali w posiadłości Kuran na dłużej.
Objął ją ramieniem po czym wsadził sobie porcję sushi do ust, aby następnie sięgnąć po butelkę.
Takim sposobem miał zamiar powoli wrócić do życia i może, ale tylko może, wyciągnąć jeszcze coś z tego ponurego wieczoru.
the devils have gone crazy.
Zdarzało mu się to nader często - pewne informacje po prostu wypadały z jego umysłu, ulatywały, jakby fizycznie brakowało im punktu zaczepienia. I choć głupio było się do tego przyznać, najczęściej nie miało to nawet zbyt wiele wspólnego z jego złą wolą, przynajmniej nie w przypadku osób takich jak Ryōyū, co do których szczerze probował pamiętać o składanych przez siebie obietnicach. A jednak, choćby się starał z całych sił, nie potrafił tego naprawić i niestety zdawał się być jedyną osobą, która zdolna była to zaakceptować.
Oczywiście prymitywna większość maruderów nie robiła na nim wielkiego wrażenia - po prostu również musieli przejść z tym do porządku dziennego. Tylko ten jebany Matsudaira zawsze pozostawał nieugięty, a do tego potrafił zrobić taki dramat z choćby najmniejszej pierdoły, że połowa służby, która jeszcze nie była na dużych dawkach waleriany, groziła Akiemu rezygnacją ze stanowiska przez kolejne dwa tygodnie po wizycie przyjaciela.
Leżał, gotów zamknąć oczy i poprosić o masaż albo chociaż loda, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie, wpuszczając chaos do jego oazy spokoju. I wtedy wystarczyło mu jedno spojrzenie na stojącego w progu przyjaciela, a umysł odblokował się automatycznie, w porę przypominając mu o zaplanowanym spotkaniu.
Nabrał powietrza i już posłał Matsudairze jeden ze swoich obiecujących uśmiechów, chcąc załagodzić jego niewątpliwą złość w zarodku.
- No co ty, przecież ja o tobie nigdy nie zapom...KURWA RYŌYŪ!
Bełt przelatujący przez całe pomieszczenie i wbijający się tuż pod jego pachą przerwał mu skutecznie w połowie tych nieco naciąganych deklaracji. Kobieta obok niego pisnęła przerażona, jednak Aki nie zwrócił na nią uwagi.
- Jebany robi to za każdym razem - jęknął, patrząc ze zrezygnowaniem na przebity materiał swojego szlafroka. - Wiesz, jak tego nie znoszę, zadrży ci ręka, a ja przez to stracę kiedyś jaja... - marudził, lecz urwał, gdy jego tors został przyszpilony przez kolano mężczyzny, zmuszając go tym samym do spojrzenia przyjacielowi w oczy i wysłuchania krótkiej i nieco krzywdzącej, jak na jego gust, reprymendy.
- Odpoczywam, powinieneś kiedyś tego spróbować - wtrącił tylko ze znużeniem swoją poprawkę, bo doskonale wiedział, że nie było najmniejszego sensu tłumaczyć mężczyźnie, jak wyglądała prawdziwa zabawa w jego wydaniu. Gdy na sam koniec butelka sake została przewrócona i doszczętnie spłoszyła urodziwe dziewcze u jego boku, które z przekleństwami na ustach ruszyło obrażone w stronę łaźni, Akizou uniósł ręce do góry w niemym wyrazie TY TAK NA SERIO?, lecz koniec końców wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Ryōyū, żeby opuścić je ze zrezygnowaniem, dając sobie spokój.
Miał za dużego kaca, żeby kłócić się z człowiekiem, którego cierpliwość mieściła się w filiżance od herbaty.
- Zabawne, że o tym wspomniałeś - rzucił, wskazując na niego palcem, a chodziło mu oczywiście o przytyk do dziedzica, po czym sięgnął w stronę sushi, tylko po to żeby się przekonać, że pływało w rozlanym przez gościa, mocnym trunku. Skrzywił się z roztargnieniem odsuwając zmarnowany posiłek daleko od siebie i jakimś cudem powstrzymując się przed rzuceniem przyjacielowi ostrego spojrzenia. Zamiast tego zwrócił się do niego z wymuszonym stoickim spokojem. - Bo widzisz, wszystko wskazuje na to, że niebawem już nic, z najkochańszym martwym ojcem włącznie, nie będzie stało pomiędzy mną, a prawami do tej posiadłości i wszystkiego, co się w niej znajduje. I wiem co sobie pomyślisz: przecież od zawsze było wiadomo, że tak to się skończy, Aki… cóż, to prawda. - Podczas krótkiej pauzy, która miała podkreślić oczywistość tego stwierdzenia, poprawił na ramieniu swoje odzienie tak, żeby nie widać było ziejącej po bełcie dziury. - Mówi ci coś nazwisko Date Retsu?
the devils have gone crazy.
- Odpuśćmy sobie to całkowicie zbędne obrażanie siebie nawzajem i przyznajmy na głos, że akurat ty i akurat w moje jaja, to trafiłbyś z zamkniętymi oczami.
Uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny i dogłębnie niepoprawny sposób, zamykając temat i najprawdopodobniej dokładając swoją cegiełkę do utraty cierpliwości przez ich towarzyszkę, która w następnej chwili zdecydowała się oficjalnie opuścić dwójkę klaunów. Kuran nie podjął najmniejszej próby powstrzymania jej przed tym, będąc nieco zbyt zajętym patrzeniem na Matsudairę z powątpiewaniem na bladym, zmęczonym obliczu, gdy tamten wyliczał swoje służbowe obowiązki. Na szczęście w momencie, w którym Aki malowniczo przewrócił oczami, Ryōyū pozostawał odwrócony do niego tyłem.
Gdy wspomniał o chorobach wenerycznych, Kuran spojrzał w stronę kobiecych pleców znikających za rogiem.
- Nie opiewaj swoich zasług, bo z tym akurat mogłeś spóźnić się o jedną noc - rzucił tylko z roztargnieniem machnąwszy ręką w tamtym kierunku.
Zdawało się, że Akizou nie potrzebował większego zainteresowania tematem, niż to, jakie zostało mu okazane, sięgając w międzyczasie po fajkę, którą wcześniej odłożył na bok i z ulgą orientując się, że rozlane sake nie dotarło do wciśniętego w nią tytoniu.
- Który chłop? - spytał marszcząc czoło i ewidentnie biorąc pod uwagę możliwość, że wśród jego służby był jeszcze jakiś atrakcyjny mężczyzna, na którym nie zdążył położyć swoich dłoni. I paru innych rzeczy. Zaraz jednak wycelował w przyjaciela fajką, jakby była to broń co najmniej kalibru równego kuszy spoczywającej na jego kolanach. - A Mamusie to ty szanuj i w to nie mieszaj. I uważaj co mówisz o Ayame, bo przysięgam, że stara raszpla słyszy przez ściany.
Mówiąc to nawet rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się, że służka faktycznie wyskoczy zza któregoś z obrazów, gotowa zbesztać jego niegodny, szlachecki tyłek. Dopiero, gdy nic takiego się nie wydarzyło, Akizou odpalił swoją fajkę i zaciągnął się tytoniem, pozwalając żeby wypełnił przyjemną trucizną jego zmaltretowane płuca.
Przez moment rozważał słowa przyjaciela, krzywiąc się tylko z powodu bardzo lakonicznych informacji.
- Nie poznaliśmy się i w tym też jest problem, że nikt nic o niej nie wie. Zaczynam sądzić, że ojciec przez ostatnie dwadzieścia lat nie wypuszczał dziewuchy z pokoju, co stwarza pytanie, czy jak w końcu dotknę tego dupska, to nie rozsypie się, jak zleżały pergamin. - Wzdrygnął się mimowolnie i spojrzał na Ryōyū. - Wtedy już na pewno nic nie wniesie do mojego życia. Poza jedynie udręką.
Przybrał swoją typową marudną minę, przez moment obracając lekko dymiącą się fajkę w palcach. Ostatnie słowa przyjaciela dotarły do niego z opóźnieniem powodując, że nagle zerknął najpierw na Matsudairę, a później, z pewną dozą nieufności, na kuszę, którą się bawił.
- Jak dokładnie miałby wyglądać ten wypadek? - spytał, a kącik jego ust drgnął subtelnie.
Właściwie to nie brał na poważnie pod uwagę możliwości uszkodzenia własnego zdrowia, dlatego w końcu oparł ze zrezygnowaniem tył głowy o ścianę i po raz kolejny odetchnął tytoniem, przepalając tym samym swoje głębokie rozczarowanie.
Miał szczerą nadzieję, że przyjaciel będzie jednak bardziej pomocnym informatorem.
Żałował też, że nie może pociągnąć łyka sake, bo przecież miał mu tego wieczoru powiedzieć o jeszcze jednym warunku pieprzonej umowy, która została stworzona chyba tylko po to, aby odebrać mu radość życia.
Odetchnął.
- Potrzebuję jej, Ryōyū - powiedział w końcu, krzywiąc się nieznacznie. - Potrzebuję jebanego dziedzica.
the devils have gone crazy.
Wątpliwe, aczkolwiek…
- Musisz wiedzieć, że przywiązuję dużą wagę do jakości zatrudnianego przeze mnie asortymentu ludzkiego - odpowiedział jedynie z subtelnym uśmiechem, który niemalże mógłby swoim urokiem wynagrodzić to krytyczne uprzedmiotowienie osób z niższych sfer… gdyby tylko rozmówca przywiązywał do tego jakąkolwiek wagę.
Trzeba było przyznać, że Akizou przez ostatnie lata w istocie skrupulatnie dobierał najbliższą sobie służbę, na którą składali się ludzie wyciągnięci z różnych grup społecznych, mniej bądź bardziej poważanych. Lojalność każdej z tych osób miała swoją własną, unikalną cenę, a Kuran uważnie pilnował, aby jego oferta była zwyczajnie trudna do przebicia w sposób daleki jedynie podaniu wyższej stawki.
Co prawda Matsudaira miał swoje własne narzędzie perswazji, które sprawnie i z dużego dystansu mogło pozbawić człowieka dużo bardziej krytycznych narządów niż tylko jego cohones. Jego wpływy na terenie posiadłości rodu Kuran były jednak czymś, do czego Aki zdążył przywyknąć i co skłonny był zaakceptować.
Temat współczucia względem nadnaturalnego słuchu u Ayame, rudowłosy skomentował malowniczym grymasem, po raz kolejny przełykając gorzką gulę w gardle. Żarty żartami, on jednak od dłuższego czasu miał swoje niepokojące podejrzenia dotyczące jej postaci. Zbyt wiele faktów przemawiało bowiem za tym, że to jadowite stare smoczysko faktycznie było w stanie pożreć człowieka żywcem. Choćby to, że była tak blisko z jego najdroższą mamusią.
- Nie wiem jakim cudem ja nigdy na twoje współczucie na zasłużyłem - bąknął jedynie, przeczesując z roztargnieniem rudą czuprynę.
Nie pomyliłeś nigdy baby z dzikiem?
Komentarz ten niemalże pozbawił Akizou życia, gdy parsknięcie śmiechem spowodowało zaciągnięcie nieco spalonego tytoniu do krtani, w konsekwencji gwałtownie szarpiąc ciałem szlachcica, gdy zmuszony zgiąć się w pół, próbował wykaszleć własne płuca.
- Kurwa, wiesz co, nie zdarzyło mi się - wychrypiał tylko cienkim głosem, a łzy w oczach zdawały się pochodzić w połowie ze śmiechu, w połowie z walki o oddech. Wyprostował się w końcu, nabierając powietrza i ocierając wilgoć z kącików powiek. - Najprawdopodobniej dlatego, że te kobiety, z którymi pozwalam sobie spędzać czas, utrzymują pewien standard. Aczkolwiek bądź pewien, że twój pomysł zostanie wykorzystany, w razie gdyby moja żona okazała się od niego zbytnio odstawać.
Wyprostował się, poważniejąc nieco.
- Szlachetny Date, zobaczyłem w krzakach opasłą, włochatą świnię, skąd mogłem wiedzieć, że to twoja córka?
Zaśmiał się krótko, jakby perspektywa takiego scenariusza wcale nie była najgorsza.
Spojrzał na Ryōyū, a jego komentarz o możliwej ilości potomków skwitował jedynie przewróceniem w koło oczami, dobrze wiedząc, że wcale nie musiał mu tłumaczyć wartości szlacheckiego pochodzenia. Zaraz jednak zmarszczył czoło.
- Jest w tym coś zabawnego, że nigdy nie było mi dane poznać żadnego mojego bękarta - zauważył tylko, jak gdyby dopiero teraz został przez fakt ten zaskoczony.
Chciał unieść znów fajkę do ust, jednak zatrzymał ją w połowie drogi, gdy przyjaciel zaczął wyliczać swoje błyskotliwe pomysły na to jak nie poprawić mu życia.
Po pierwsze…
- To byłoby złe na tylu płaszczyznach… - wtrącił, zanim Ryōyū zdążył wyciągnąć drugi palec.
Po drugie..
Tutaj Aki powstrzymał się przed chwyceniem za poduszkę i rzuceniem nią w uśmiechnięte oblicze swojego przeklętego gościa.
- Sam się, kurwa, wyczerpałeś, Cymbale. Ja przynajmniej jestem w stanie dać się dotknąć komukolwiek więcej, niż własnej dłoni. - Wskazał na niego palcem, a kącik ust uniósł się w wrednym uśmiechu.
Po trzecie…
Aki uniósł z pełnym oczekiwania powątpiewaniem brwi, gdy wzrok Ryōyū podążył za nieistniejącą dla nikogo poza nim postacią - widział podobne jego zachowania wystarczająco dużo razy, aby rozpoznać kiedy przyjaciel doświadczał swoich omamów. A jednak, gdy w końcu wypowiedział swój trzeci pomysł, Kuran pokiwał głową, a wyraz jego twarzy spoważniał, jakby właśnie zaczęli rozmawiać o prawdziwych interesach.
- Kto mi broni to faktycznie nie jest problem…- przyznał marszcząc lekko czoło, jakby właśnie obliczał czy jego piwnica jest wystarczająco dobrze wygłuszonym miejscem, na przetrzymywanie zakładniczki. Zdawało się, że przez moment przestał też zwracać uwagę na rozproszenie Matsudairy. - Wsadzić ją tam i zapomnieć o problemie. Równie dobrze ty mógłbyś mi ukraść jakiegoś bachora, który byłby wystarczająco nie-brzydki, żeby ludzie uwierzyli, że jest mój… - urwał, wydymając z usatysfakcjonowaniem wargi.
Po czwarte…
- Hmm? - wyrwany z zamyślenia zerknął na przyjaciela akurat w momencie jego wybuchu. Gdy poduszka przeleciała przez pomieszczenie, nie robiąc nikomu ani niczemu krzywdy, Akizou uniósł tylko fajkę do ust.
- Człowieku, z naszej dwójki to może i ja jestem ćpunem, ale czasami szczerze zazdroszczę ci tej fazy.
the devils have gone crazy.
Tak naprawdę nie chodziło nawet o to, że Akizou nie widział tych rozwiązań przed sobą. Po prostu lubił marudzić, a przy Ryōyū działało to wyjątkowo dobrze, bo podobnie jak sam Kuran, Matsudaira nie miał w sobie za grosz przyzwoitości. Gdyby było inaczej, rozmowa ta kręciłaby się wokół współczucia względem biednej Date Retsu, a o tym przecież nie pomyślał żaden z nich, a przynajmniej nie na głos, zupełnie jakby młode dziewcze zostało z góry skazane na wieczne tortury. Szlachcic odnosił nieoparte wrażenie, że Ryōyū, który sugerował szybkie ukrócenie jej cierpienia, przejawiał jakimś cudem więcej miłosierdzia, niż jego przeklęty ojciec który wpadł na pomysł, że ktokolwiek da radę przeżyć wystarczająco długo u boku Akizou, aby wydać na świat potomstwo.
Śmiech poniósł się po szlacheckiej rezydencji, gdy dwóch przyjaciół przekonanych o swojej inteligencji poskładała na łopatki wizja kobiety podobnej do świni. Akizou zarechotał na odegraną odpowiedź swojego przyszłego teścia, a na pytanie o możliwość rzucenia workiem z gównem pokręcił głową.
- Dopilnuj tylko proszę żebym nie stał wtedy obok.
Po raz kolejny nie doceniając tendencji swojego przyjaciela do wpadania w złość, uniósł tylko ręce ku górze w wyrazie poddania się, gdy kusza na powrót została wycelowana w jego kierunku.
- Dobra, wyluzuj, żartowałem - rzucił, wiedząc że między palcem Matsudairy, a spustem od kuszy była cienka granica, nie posiadająca w sobie za grosz rozsądku. Skrzywił się na jego następne słowa. - I odpierdol z łaski swojej od skuteczności moich jaj, bo nic w twoim życiu od tego, na szczęście, nie zależy.
Przeciągnął wzrokiem za sylwetką mężczyzny, który ze złośliwym uśmiechem położył się z powrotem na poduszkach, starając się nie rozmyślać nad jego słowami i po raz kolejny żałując, że małpiszon pozbawił go butelki sake.
Mógłbym. Jak mnie nie wkurwisz…
Akizou uniósł kąciki ust w jakże urokliwym uśmiechu.
- I tak nie umiesz się na mnie złościć zbyt długo…
Cóż, poniekąd było to prawdą. Na kolejne jego słowa, Kuran przewrócił oczami.
- … będzie musiał mieć wystarczająco małego - sparodiował słowa przyjaciela, jakby były wypowiadane przez przygłupa, po czym spoważniał, spoglądając na niego z złośliwym grymasem. - Nie zesraj się z tej pewności siebie. Nieużywane narządy zanikają z czasem.. - urwał z szerokim uśmiechem na ustach, asekuracyjnie sięgając po poduszkę, jak gdyby była w stanie powstrzymać bełt wystrzelony w jego stronę.
Jak się okazało zaraz też musiał wykazać się refleksem, wypuścić z rąk swoją tarczę i chwycić tę poduszkę, która ze złością została rzucona w jego kierunku. Oczywiście mógłby wkurwić się za sugestię wyruchania własnej matki, przy Ryōyū groźba ta była jednak dużo bliższa wywołania parsknięcia śmiechem, aniżeli czegokolwiek innego. To jednak, wykazując się resztkami rozsądku, Akizou zdusił w sobie, przekształcając w dziwnie sztuczne kaszlnięcie.
- Raczej nie - przyznał pojednawczo, powstrzymując w sobie chęć spytania, w jaki sposób duchy miałyby zmusić przyjaciela do wyruchania kogokolwiek.
Odchrząknął.
- Kto tym razem? - spytał w zamian, mając oczywiście na myśli kim był duch, który wytrącił Matsudairę z równowagi. I choć to nie tak, że całkowicie wierzył w prawdziwość zjaw, o których przyszło mu jedynie słuchać, było coś fascynującego w tym zjawisku. Jeżeli nie na podłożu paranormalnym, to chociażby ze względów medycznych.
the devils have gone crazy.
Tymczasem, gdy Ryōyū ułożył usta w swoim „oof”, Akizou gestem zakreślił między nimi trajektorię lotu wyobrażonych kiszek wypchanych kupą, które na końcu wylądowały na jednej z poduszek z głuchym „puff”, najwyraźniej mającym służyć za dźwięk towarzyszący pękającej ścianie jelit i wybuchającym naokoło fekaliom.
Zaraz potem spoważniał i zrobił ruch ręką w powietrzu, jakby faktycznie coś zapisywał.
- Wystrzelić gówno z kuszy i ujebać wszystko. Prawdopodobnie ze sobą włącznie. Zanotowano. - Zmarszczył czoło. - Warto żebym nie stał wtedy również zbyt blisko ciebie. Za duże ryzyko oberwania rykoszetem.
Już w trzech barach założyłem się o to…
Spojrzał na Ryōyū podejrzliwie, a fajka, która miała sięgnąć jego ust, zamarła w połowie drogi.
- Mam nadzieję, że był to chociaż zakład o duże pieniądze… - mruknął tylko, a gdy przyjaciel wspomniał o ewentualnym zostaniu jego wasalem, Akizou parsknął śmiechem.
- Typie, jest to jedna z najbardziej przerażających mnie perspektyw, która codziennie rano daje mi siłę żeby wstać z łóżka i zapierdalać w kierunku jebanego rodowego sukcesu - odpowiedział, a rozbawienie słyszalne w jego głosie, wcale nie odbierało wiarygodności temu stwierdzeniu. Na chwilę też uniósł palec, chcąc dokończyć myślą, która wpadła mu na koniec do głowy. - Poza może jeszcze chęcią wkurwienia ojca, który w przypadku porażki mógłby z czystym sumieniem powiedzieć to swoje zjebane a nie mówiłem. Nic by go tak nie ucieszyło. Po moim trupie i możesz mu to przekazać, jak go spotkasz.
Przez moment Kuran spoważniał nieco, jakby faktycznie wspomnienie ojcowskiego rozczarowania zdołało zepsuć mu humor, jednak przy Ryōyū i tak nie mogło to trwać zbyt długo, bo jego tłumaczenie ograniczenia sympatii w stosunku do Akizou do niezbędnego minimum, wywołało u szlachcica szeroki uśmiech. Uniósł dłoń w geście uprzejmego wtrącenia się.
- Nie musisz mówić tego na głos.
Następne słowa wypowiedział bezgłośnie, niczym największą tajemnicę, a jedynie z ruchu jego warg można było z łatwością wyczytać jego przesłanie.
Uwielbiasz mnie.
W odpowiedzi na oskarżenia jakoby miał niedorozwinięty mózg, Akizou złapał się za lewą pierś, jakby te słowa wraz z niewidzialnym bełtem trafiły go prosto w serce (perspektywa z jakiegoś powodu była i tak dużo przyjemniejsza, niż gdy kusza wycelowana była w jego krocze).
- Dobrze więc, że większość kobiet zwraca uwagę tylko na wygląd i status - rzucił lekko, jakby faktycznie nie ruszała go groźba bycia bezmózgiem, gdzie oczywistą prawdą było, że swój własny umysł cenił sobie bardzo mocno. Bo jednak, jakimś cudem, mimo reputacji Akizou i jego słabości do pewnego rodzaju rozrywek, w posiadłości Kuran wciąż więcej było zbiorów pism naukowych niż alkoholu i narkotyków.
Przypadek?
Strażnik miejski…
Aki zaciągnął się fajką, słuchając przyjaciela i po raz kolejny dochodząc do dwóch wniosków.
Po pierwsze, jak na każdego porządnego szaleńca przystało, u Matsudairy historia zawsze była niesamowicie wiarygodna, a jego przewidzenia niebywale konkretne. Pozbawione jakiegokolwiek przypadku czy niewiarygodnej chaotyczności, nie były w stanie dać biedakowi poczucia, że umysł zwyczajnie go oszukiwał. Co było przecież najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem, choć Aki porzucił dawno podejmowanie dyskusji na ten temat.
Po drugie, jeżeli zdarzy się, że przyjaciel opuści ten świat szybciej niż Kuran (bardzo prawdopodobny scenariusz, biorąc pod uwagę jego styl życia i zapędy do agresji), Akizou zrobi wszystko, aby móc przeprowadzić sekcję jego mózgu.
Z szacunku dla nauki. I samego Ryōyū, oczywiście.
Szlachcic. Narkoman. Łupieżca grobów.
- Imponujące - przyznał bez nuty szyderstwa, za to z subtelnie słyszalnym podziwem, doskonale wiedząc jakim wysiłkiem musiał wykazać się człowiek, aby uratować stworzenie wielokrotnie od niego silniejsze. Historia szczerze go zaciekawiła. - Co zrobiłeś? Ustrzeliłeś jakiemuś zabójcy łeb?
Nie było tajemnicą, że Kuran nie przepadał za organizacją polującą na demony.
Na chuj tu siedzisz?
Szlachcic nie odpowiedział od razu, przez chwilę pozwalając, aby zapadła między nimi cisza. Pytanie było trafione, na tyle, że rozbawienie wyparowało z wciąż jednak rozluźnionego oblicza Akizou, który tylko wzruszył ramionami, szybko rezygnując z wprowadzania postaci własnej matki jako oczywistej części odpowiedzi.
- Nie wiem, chyba nie chcę tego zostawiać. - Przesunął spojrzeniem po wnętrzu posiadłości, choć łatwo można było zgadnąć, że miał na myśli coś więcej, niż tylko jej ściany. - Może to pojebane, ale nie mam ochoty przyznawać racji tym, którzy spisali nas już na straty. Choć trzeba przyznać, że statek brzmi w tym momencie kurewsko kusząco.
Spojrzał na Ryōyū z subtelnym uśmiechem.
the devils have gone crazy.
- Co do twojej celności nie mam żadnych wątpliwości, biorę jedynie pod uwagę pole rażenia ładunku, którym będziesz operował - zauważył unosząc wskazujący palec w celu podkreślenia jak racjonalna była to obawa. Zaraz jednak opuścił go z przebiegłym uśmiechem i wzruszył ramionami. - Po chuj mam moczyć się w błocie, gównie i krwi po kolana, jak można być bogatym i czystym.
Na zuchwałe słowa o nieczęstej omylności Matsudairy, Akizou przewrócił oczami wyraźnie zniesmaczony faktem, że powodzenie jego rodu zostało skazane na porażkę i to przez osobę, która powinna mu sprzyjać… Co wciąż wierzył, że robiła, choć na swój własny, głęboko pojebany sposób.
- Gówno, krew - przypomniał wyliczając mu ze zrezygnowaniem, jakby większym problemem był charakter wydzielin z jakimi miałby do czynienia, a nie czyny, których dopuścić mógł się jego przyjaciel. - Przy tobie i tak nie mam szans na czyste dłonie, Ryōyū. Ktokolwiek miałby się zesrać czy umrzeć, obiecuje ci, że mój spadek będzie tego wart. - Posłał mu znaczący uśmiech, który mógłby sugerować, że sam Matsudaira również skorzysta na posiadaniu jeszcze bogatszego przyjaciela.
Nazwany gnidą, wzruszył jedynie ramionami, jakby brał to oskarżenie w pełni na klatę. Dopiero gdy Ryōyū odegrał swoją małą scenkę z przekazywaniem informacji od jego ojca stłumił parsknięcie śmiechem i chwycił się za serce, jakby został tam brutalnie ugodzony przez martwego rodzica. Ściągnął brwi w wyrazie dogłębnego zmartwienia i wciąż trzymając dłoń na klatce, pochylił się lekko w stronę przyjaciela.
- Powiedz ojczulkowi, że wciąż mogę mu go uciąć, musiałbym się tylko zastanowić, czy wsadzić go potem w jego dupę, czy jednak wcisnąć do gardła, żeby znów mógł poczuć, jak to jest udławić się własną porażką - powiedział głosem, w którym udawany szacunek i współczucie na samym końcu ustąpiły złośliwemu rechotowi, gdy wyprostował się porzucając resztki gry aktorskiej, a usta wygięły się w złowrogim uśmiechu.
Zrzuć się wreszcie z jakiegoś klifu…
Kuran sprawnie wychwycił rzuconą w jego stronę poduszkę, śmiejąc się złośliwie. Zaraz jednak na następne słowa spoważniał, jakby został nieco urażony przez rzuconą sugestię.
- W tym właśnie problem, że ja cię uwielbiam, Cymbale. - Zmarszczył czoło w sposób sugerujący, że mówił totalnie szczerze i był zraniony, że Ryōyū nie zdawał sobie sprawy z tego prostego faktu. Wszystko wyglądało bardzo wiarygodnie, przynajmniej do momentu, w którym prawy kącik ust nie drgnął mu lekko w niepowstrzymanym drobnym uśmiechu, będącym niczym prawdziwe oblicze wychodzące zza teatralnej maski. Następne słowa wypowiedział głosem, w którym czułość mieszała się z przebijającym rozbawieniem. - Uwielbiam cię, Ryōyū, tak jak uwielbia się małe, upośledzone króliczki.
Dla lepszego efektu, przyciągnął złapaną wcześniej poduszkę i przytulił do piersi, gotów jednak jednocześnie zrobić unik przed tym, cokolwiek przyjaciel znajdzie w zasięgu ręki.
Swój do swego ciągnie..
Rzucił Ryōyū zainteresowane spojrzenie, bo choć słyszał już wcześniej, że jego przyszła żona uchodziła za bardzo urodziwą, przynajmniej dla tych kilku osób, które podobno widziały ją na własne oczy, to jednak rzucone przypadkiem stwierdzenie będące poniekąd potwierdzeniem tego faktu przez przyjaciela było ciekawym zwrotem akcji. Wiedział jednak doskonale, że nie miał co liczyć na poważną odpowiedź przy bezpośrednio zadanym pytaniu, więc pociągnął temat w swój zwyczajowy sposób.
- Widzisz, jak ktoś za sto lat spojrzy na portret rodziny Kuran, będzie oceniał jej wygląd, nie inteligencję - uznał, powstrzymując się przed grymasem i wycelował palcem w Ryōyū. - I wiesz co sobie pomyśli? Ale kurewsko piękni i bogaci byli ci ludzie, musieli być zajebiście szczęśliwi i nikt nawet się nie zastanowi nad tym, czy ma rację. - Urwał, doskonale wiedząc, że dla niego osobiście nie powinno mieć to znaczenia, a jednak jakimś cudem miało. Spuścizna i zdanie innych, nawet tych, których miał nigdy nie poznać, liczyły się mocno dla Kurana Akizou. - Koniec końców liczą się tylko pozory. Ja zrobię wszystko, żeby odnieść życiowy sukces, lecz dla przyszłych pokoleń to Retsu i jej śliczna uśmiechnięta buzia będzie jego końcowym wyznacznikiem.
Nie tym razem..
Aki uśmiechnął się nikle, widząc samozadowolenie Ryōyū, gdy opowiadał o pozyskaniu swojego potężnego sojusznika, w przypływie przyjacielskiego zrozumienia ani razu nie przerywając mu żadnym złośliwym komentarzem. W końcu mógł śmiało powiedzieć, że choć Matsudaira był jedną z najbardziej niewłaściwych osób do dzierżenia jakiejkolwiek władzy, posiadanie go po swojej stronie od zawsze było dużym atutem, szczególnie gdy jednak tę władzę udawało mu się zdobywać. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że choć powinno go to przerażać, Kuran znalazł się w sytuacji, w której szczerze kibicował mężczyźnie, udowadniając tym samym, że sam faktycznie utracił już resztki zdrowego rozsądku.
- Płodność - odparł automatycznie na to niepokojąco szczere pytanie, marszcząc przy tym lekko czoło. Wahał się z przemianą własnej matki, lecz skłamałby, gdyby powiedział, że nie brał pod uwagę przemiany również samego siebie. Ryōyū jednak nie musiał o tym wiedzieć na tym etapie, pomysł bowiem dryfował jako odległa przyszłość. Zanim więc przyjaciel zdążył zareagować, kontynuował swoje wyliczanie, wystawiając dłoń przed siebie i zginając kolejne palce. - Wiedzę. Wspomnienia. Motywację. Resztki moralności… chociaż tego nie byłoby mi pewnie szkoda. - Zawahał się patrząc na piąty palec u dłoni, jakby nie mógł się zdecydować czy zalicza go jako powód przeciw. Uniósł spojrzenie na swojego gościa. - A ty bierzesz?
Na wspomnienie ojca, uśmiechnął się krzywo i wzruszył ramionami.
- Jego. I całej kurewskiej reszty. Jebać ich. - Zakończenie godne obrażonego nastolatka przerwała sugestia Ryōyū, która sprawiła, że Akizou zmarszczył czoło.
Zawsze możesz raz a dobrze zamknąć mordy tym, którzy wam źle życzą
- Że zajebać ich wszystkich? - spytał tonem, który ani przez moment nie sugerował jakoby była to zła propozycja. Uśmiechnął się nikle. - Jakbym się postarał, zawsze mogę spróbować zrobić to stąd.
the devils have gone crazy.
- Jeżeli sądzisz, że seks z kobietą tworzy męskość, powinienes zobaczyć, jak to wygląda, kiedy dwóch, wielki… - urwał w połowie dość chętnie podjętej argumentacji, nagle spoglądając na Ryōyū, jakby przypomniał sobie z kim rozmawia. Konsternacja przemknęła przez jego oblicze ledwo widocznie, kończąc się na zmarszczonym czole. - Albo wiesz co, nieważne. Zapomniałem, że u ciebie nie działa to w żadną ze stron.
Uniósł lekko brwi, gdy przyjaciel zażądał postawienia własnego pomnika, najwyraźniej przez moment zastanawiając się, czy aby na pewno pycha sternika mogła w tak łatwy sposób wygrać z chęcią faktycznego materialnego zysku. Ryōyū jednak, ponad wszystko, był człowiekiem o bardzo specyficznym systemie wartości i fakt, że kupienie jego chęci do współpracy jakimś cudem musiało łączyć w sobie zarówno wydatek pieniężny, jak i swego rodzaju dobrowolne uniżenie samego siebie, było, bądź co bądź, kwintesencją owego systemu.
W końcu Akizou tylko wzruszył ramionami i nawet przyjął ze skinieniem głowy warunek o pożarciu własnego dziedzica przez psy, jakby cały pomysł, koniec końców, był sprawiedliwym układem. Cóż, w swoim życiu ubił już niejeden pojebany interes.
- Niech tak będzie, chociaż ja zadecyduje gdzie dokładnie go postawię i jakiej będzie wielkości - uniósł palec w stronę sternika, dając mu do zrozumienia, że nie wpierdoli się w sytuację, gdzie wyjebana statua przedstawiająca Ryōyū zasłoni mu cały widok z okna. - Będziesz za to zrobiony ze złota, a w słońcu czoło będzie ci lśniło, jak psu jajca. O ile w ogóle do niego dotrze. - Uśmiechnął się szeroko.
Kontynuacja karuzeli śmiechu dotyczącej Kurana seniora i ostatecznego przeznaczenia jego gnijącego już kutasa, sprawiła, że Akizou zarechotał odrzucając głowę do tyłu.
- Jesteście obrzydliwi - uznał tylko, jak gdyby sam nie miał z tym nic wspólnego, nagle poważniejąc teatralnie.
Zapytany o powód niechęci do martwego człowieka wykrzywił wargi w grymasie.
- Był pierdolonym głupcem. To wystarczy. - Urwał na moment, przypominając sobie najbardziej krwawą noc w historii tej posiadłości, a otaczające ich ściany nagle wydały się nienaturalnie czyste, jakby szkarłat, który je wtedy przyozdobił, nie miał prawa zostać zmyty. W końcu spojrzał na Ryōyū. - Ślepy, jak cały ten pieprzony korpus, któremu zawierzył. Chciał zostać bohaterem, czym niemalże doprowadził do naszego upadku, zrzucając na mnie obowiązek podniesienia z kolan rodu, na którego wszyscy zdążyli już położyć chuja. - Machnął lekceważąco ręką. - Zresztą nigdy się nie lubiliśmy. Byłem jego wielkim rozczarowaniem, choć nigdy przecież nie przyznał się do tego nikomu, poza mną. Ot, typowa japońska rodzina.
Ostatnie słowa wypowiedział ironicznie, w tym rodzie nigdy bowiem nie było zbyt wiele normalności, wystarczyło spojrzeć na fakt, że jego ledwo dychająca matka, leżała w zachodnim skrzydle posiadłości, pilnowana przez stare truchło, które najprawdopodobniej było demonem.
Przygotowany na atak złości, widział doskonale kiedy należało się wycofać z podjętej prowokacji, gdy Ryōyū bliski wybuchu i przekroczenia granicy, za którą znajdowała się już tylko czysta przemoc, zaczynał zmieniać kolory na te bliższe purpurze.
Uniósł ręce do góry, poważniejąc, jakby przyjął groźbę przyjaciela, jako prawdopodobny scenariusz wydarzeń.
- To byłby kurewsko suchy pasztet - uznał w najbardziej racjonalnej odpowiedzi, na jaką było go stać, zaraz jednak szybko zmieniając temat.
Groźba utraty wszelkich sympatii politycznych wywołała na twarzy Akizou lekki grymas, jakby z jednej strony miał to w dupie, z drugiej był jednak wkurwiony, bo nie mógł mieć tego w dupie. Gardził większością szlachty dworskiej, nie mógł jednak zaprzeczyć, że ich uznanie było poniekąd w obrębie jego zainteresowań. Pomagało w interesach, a poza tym dużo łatwiej było kpić z ludzi, którzy jednak doceniali jego wysiłki.
Spytany o wyznacznik życiowego sukcesu, posłał Ryōyū rozbawione spojrzenie.
- Wolałbyś żebym powiedział, że pragnę pokoju na świecie? - Wydął wargi w powątpiewającym wyrazie i wzruszył ramionami. - Sukces to sukces. Dla niektórych może to być nie zesranie się w gacie, dla innych zdobycie dachu nad głową. Ja mam zamiar dopilnować żeby moje życie było tak przyjemne, jak się tylko da, a ponieważ obecnie jedynym sposobem na osiągnięcie tego, jest utrzymanie pozycji głowy rodziny, sukcesem będzie, jak nie zdążę zrujnować swojego małżeństwa nim uda mi się spłodzić pierdolonego bachora. Albo nim znajdziesz mi wystarczająco wiarygodnego bękarta. - Przy ostatnich słowach uśmiechnął się znacząco.
Komentarz Ryōyū odnośnie moralności definitywnie sprawił, że piąty palec nie został zaliczony do listy powodów przeciw przemianie w demona, na co Akizou tylko wzruszył ramionami, opuszczając rękę.
- Pewnie masz rację.
Zaraz potem, słuchając odpowiedzi przyjaciela, nie mógł się nie zgodzić z suchymi faktami, które przedstawiał, aż do momentu, gdy nie rzucił ostatnim argumentem. Kuran uniósł z zaskoczeniem brwi, bo jako człowiek, dla którego cel uświęcał środki, Ryōyū mówiący o wartości sukcesu był nie lada niespodzianką.
- Trudno się nie zgodzić - odpowiedział tylko, z nutą podziwu na dnie głosu, jakby był pod wrażeniem, że Matsudaira faktycznie w tak dojrzały sposób podchodził do tematu, nieświadomie drugi raz po rząd przyznając mu tej nocy rację. - Pozostało nam więc trzymać się jebanego człowieczeństwa, dopóki demencja i tak nie odbierze nam pamięci, a na talerzu pozostanie jedynie słodka nieśmiertelność. - Uśmiechnął się pod nosem, bo dobrze wiedział, że przy ich stylu życia (z naciskiem na styl życia Ryōyū) dotrwanie do późnej starości stanowiło nie lada wyzwanie.
Co sugerujesz?
Rzucił przyjacielowi znudzone spojrzenie, w odpowiedzi na jego podejrzliwość.
- Że przy odpowiednich środkach nie będę musiał nawet wychodzić z domu, aby pozbyć się każdego jednego chuja, który spróbuje mnie zrujnować. O, widzisz? Brzmi to trochę, jak życiowy sukces. - Zmarszczył lekko czoło, jakby przez moment zastanawiał się czemu Ryōyū zachowywał się jeszcze dziwniej niż zwykle. - A o czym pomyślałeś?
the devils have gone crazy.
Nie możesz odpowiadać w tematach