1635Seijirō Hattori, należący jeszcze do pokolenia samurajów średniego szczebla, ślepo wierzył w wyższość swojej klasy nad resztą społeczeństwa i całym sercem oddany był daimyō. Z jakiegoś powodu żył w przeświadczeniu, że wychowując swojego potomka na dobrego wojownika, który w przyszłości będzie pokornie służył jego panu, zdoła odzyskać choć część wpływów, jakie jego klan stracił w ostatnich latach.
Stary Hattori miał wiele talentów, jednak płodzenie synów nie było jednym z nich. Zajęło mu to bowiem ponad dwanaście lat i siedem nieudanych prób z trzema różnymi kobietami, nim męski potomek podupadającego klanu Hattori wreszcie przyszedł na świat. Yukichi był z początku oczkiem w głowie tatusia: ukochany, rozpieszczony do granic możliwości, w porównaniu do swoich siedmiu starszych cieszył się szczególnymi względami głowy rodziny, którą sam miał w przyszłości zostać.
Rodzinna sielanka trwała jednak tylko niespełna pięć lat i zakończyła się brutalnie w momencie, gdy ojciec pierwszy raz dał mu do rąk bokutō. O tym, że drewniany miecz nie służy do zabawy, chłopiec zorientował się jeszcze tego samego dnia, dostając srogie lanie za uderzanie nim w drzewo. Szybko też wtedy zrozumiał, że okres beztroskiego dzieciństwa i pobłażliwego traktowania ze strony rodziców właśnie dobiegł końca. Przez dwa kolejne lata Seijirō uczył go głównie dyscypliny, szacunku i bezwzględnego posłuszeństwa. Kenjutsu czy walka wręcz odeszły na dalszy plan — te rzeczy Yukichi trenować miał w szkole, do której ojciec zamierzał niebawem go wysłać.
1642Sukegawa-ryū była stosunkowo nową szkołą, założoną rzekomo przez byłego ucznia samego Miyamoto Musashiego. Specjalizowała się w walce dwoma ostrzami, do czego — jak okazało się już w pierwszym roku nauki — młody Hattori był kompletnie pozbawiony talentu. Dobrze radził sobie w walce bronią i wręcz, niemniej jednak wakizashi w jego rękach było praktycznie bezużyteczne.
Yukichi nie wyróżniał się niczym na tle swoich rówieśników, zwłaszcza pod względem sprawności fizycznej. Słabszy od innych chłopców, braki w sile nadrabiał jednak ponadprzeciętną szybkością, co nie umknęło uwadze jednego z jego nauczycieli. Seikichi Kawakuma uczył ich wprawdzie tylko kenjutsu, niemniej jednak zdecydował się poświęcać swój wolny czas, by ćwiczyć z chłopcem styl bardziej odpowiadający jego predyspozycjom. W szkole spędził ponad siedem lat życia, trenując niemal codziennie od wschodu słońca do późnych godzin nocnych.
1649Pierwszy raz wszedł w kontakt z demonem w wieku czternastu lat, niespełna dwa kilometry od szkoły, na jednym z wieczornych treningów na otoczonej drzewami polanie wykorzystywanej za dnia do nauki yabusame. Z początku uznali, że przyszedł tam za nimi jakiś młodszy uczeń — był ponad głowę niższy od Yukichiego, bardzo drobny, wyglądający na nie więcej niż dziesięć lat. Sensei Kawakuma na własnej skórze szybko się jednak przekonał że to coś, czymkolwiek było, niewiele już miało wspólnego z człowiekiem. Podszedł zbyt blisko, nieuzbrojony, i ostatnim co zobaczył przed śmiercią było jego świeżo wyrwane z piersi, bijące jeszcze serce, w którym demon chwilę później zatopił swoje kły.
Pierwszym instynktem chłopaka była ucieczka do szkoły w nadziei na znalezienie pomocy. Szybko jednak doszedł do wniosku, że sprowadzenie tam stworzenia, które moment wcześniej bez żadnego wysiłku zabiło doświadczonego samuraja, zagrażałoby życiu innych uczniów oraz nauczycieli. Postanowił zatem zostać i podjąć walkę w nadziei, że pozbawiony elementu zaskoczenia przeciwnik nie będzie miał nad nim dużej przewagi. Wystarczyła chwila, aby dotarło do niego, jak bardzo był naiwny.
Albo przez zastrzyk adrenaliny, albo po prostu demon uznał go za łatwą zdobycz, którą można się pobawić, ale Yukichi był w stanie uciekać, odpierając nieustające ataki, przez kilkanaście długich minut. Jego początkowy optymizm, gdy jednym cięciem pozbawił stworzenie dłoni, szybko ustąpił miejsca bezsilności — okaleczona kończyna zregenerowała się praktycznie od razu, przekonując tym samym chłopaka o beznadziejności jego sytuacji.
Gdy znalazł się na obrzeżach miasta, był już u kresu sił. Ręce i nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a ze świeżej, głębokiej rany na jego lewym boku krew wypływała tak obficie, że pomimo ucisku przeciekała mu przez palce. W akcie desperacji przybrał pozycję bojową, z kataną schowaną do pochwy, gotów do wykonania swojego ostatniego ataku. W momencie, kiedy demon znalazł się wystarczająco blisko, Yukichi postawił gwałtowny krok do przodu i wykonał szybkie poziome cięcie, celując w głowę przeciwnika. Jego miecz — starannie wykuta, wysokiej jakości katana ojca, którą ten przekazał mu w dniu rozpoczęcia nauki w Sukegawa-ryū — w kontakcie ze skronią demona roztrzaskała się na kawałki niczym spróchniałe drewno, pozostawiając chłopaka zupełnie bezbronnym, gotowym do pożegnania się z życiem. Jego ostatnim wspomnieniem z tamtego wydarzenia był widok głowy demona spadającej na ziemię, powoli rozsypującej się w pył.
Duma Yukichiego ucierpiała zdecydowanie bardziej niż ciało, choć blizny po szponach na brzuchu i klatce piersiowej zostały permanentną pamiątką jego pierwszej przegranej walki. Tej nocy stracił twarz wielokrotnie, począwszy od zniszczenia miecza, skończywszy na tym, że przed śmiercią z rąk demona uratował go drobny, niepozorny siedemdziesięciolatek. Przez kolejnych kilka dni, kiedy w domu staruszka dochodził do siebie pod okiem jego córki i dwóch wnuczek, był kompletnie nieobecny. Nie miał pojęcia co ze sobą zrobić, nie mógł przecież po tym wszystkim wrócić do szkoły — ktoś musiał w tym czasie znaleźć ciało nauczyciela, skojarzył jego śmierć z nieobecnością jednego z uczniów, który w takim wypadku stał się zapewne głównym podejrzanym. Nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby mu przecież w bajkę o opętanym dziecku, po prostu uznaliby go za mordercę.
Zenji nie wyglądał na wojownika, nawet pomimo swojego sędziwego wieku. Z jego opowieści wynikało jednak, że pochodził z rodu samurajów wyższego szczebla. Podobnie jak Yukichi, wychowany został w duchu bushidō, gdzie największą wagę przywiązywano do honoru oraz wierności względem swojego pana. Niemniej jednak jego stosunek do osób wyżej w społecznej hierarchii, zwłaszcza daimyō hanu Saga jak i samego Tokugawy, był bardzo negatywny. Zenji wychodził bowiem z założenia, że służenie ludziom, którzy wykorzystują silniejsze jednostki do uciskania słabszych, stoi w sprzeczności z zasadami prawości, dobroci i współczucia. Sam zrzekł się swojego statusu ponad dwadzieścia lat wcześniej, nie chcąc przykładać ręki do pacyfikacji powstania na Shimabarze. Zabójcą Demonów został w zasadzie przypadkiem, ale w korpusie przepracował niemal dwie dekady, robiąc to, do czego czuł powołanie: chroniąc tych, którzy nie mogli obronić się sami.
Pomimo nieskrywanej niechęci do klasy samurajskiej, staruszek chciał mu pomóc, traktując Yukichiego bardziej jak ofiarę systemu feudalnego niż myślącego samodzielnie nastolatka, który świadomie wiązałby swoją przyszłość ze służbą bezwzględnemu prześladowcy pod postacią ich obecnego pana. Niemniej jednak mężczyzna chciał zminimalizować ryzyko, że techniki, jakich chłopak miałby się w przyszłości nauczyć, mogłyby zostać wykorzystane w niesłusznych celach. Dlatego przez tych kilka tygodni, na czas których przyjął Hattoriego pod swój dach, Zenji upewnił się, aby pokazać mu jaki jest świat poza murami szkoły czy rodzinnej posiadłości — niesprawiedliwy i bezwzględny, w którym jedni ludzie głodują przez zbyt wysokie podatki, aby inni mogli być zmuszani do niewolniczej pracy przy budowie kolejnego pałacu dla daimyō. Świat, gdzie można stracić głowę tylko dlatego, że samuraj uzna czyjś zbyt niski ukłon za oznakę braku szacunku. Takie zderzenie z rzeczywistością było dla Yukichiego ciężkim szokiem, choć pomogło mu otworzyć oczy na rzeczywistość, w jakiej miał teraz funkcjonować.
1650Podróż do Yamaguchi była dla niego swego rodzaju testem sprawności fizycznej. Jeśli zdołałby dotrzeć do miasta w mniej niż trzy dni, miałby szansę szkolić się na Zabójcę Demonów pod okiem przebywającej tam tymczasowo Hashiry Pioruna. Nie wiedział jednak, że ten wyścig z czasem był niczym w porównaniu do treningów, jakim będzie poddawany w ciągu kolejnych trzech lat.
Yukichi był w tamtym czasie zupełnym przeciwieństwem starszego samuraja: wycofany, przygnębiony i święcie przekonany o tym, że jednej nocy został pozbawiony jedynego celu swojego istnienia. Daisuke okazał się więc dokładnie tym, czego nastolatek potrzebował, by odzyskać sens życia. Jego ogólny optymizm oraz pogodne nastawienie do ludzi były wręcz zaraźliwe, a intensywne szkolenie nie pozostawiało chłopakowi wystarczająco czasu na pogrążanie się w negatywnych myślach. Przez kilkanaście miesięcy nauki pod okiem Hashiry i towarzyszenia mu na misjach, podczas których przekonał się jak faktycznie wygląda jego praca, Yukichi na nowo odkrył swoje powołanie. W porównaniu do bycia pionkiem w armii despotycznego daimyō, wykorzystywanie swoich umiejętności do aktywnej ochrony bezbronnych ludzi było o wiele bardziej zgodne z jego moralnym kompasem.
1652Był zaskoczony, a jednocześnie niesamowicie usatysfakcjonowany tym, jak pożyczone mu przez Daisuke ostrze Nichirin bez żadnego oporu przeszło przez szyję postawnego demona, w ułamku sekundy pozbawiając go głowy. Chłopak zdawał sobie wprawdzie sprawę, że dzięki nabytym w czasie szkolenia umiejętnościom jego egzamin będzie o wiele prostszy niż walka, którą odbył trzy lata wcześniej. Nie spodziewał się jednak z jaką łatwością zlikwiduje wszystkich wyznaczonych mu przez Hashirę przeciwników. Dwie bezsenne noce i siedem zabitych demonów później, siedemnastoletni wówczas Yukichi ukończył swój trening, zostając pełnoprawnym Zabójcą Demonów. Tamtego dnia symbolicznie zrzekł się także statusu i nazwiska, chcąc w ten sposób całkiem zerwać ze swoją przeszłością, zaś do Yonezawy trafił już pod nowym, bardziej stosownym dla dorosłego mężczyzny imieniem — Yukiharu.