| That’s what the storm’s all about |
Ryūtarō ściąga przed wejściem do przybytku swoje plecione ze słomy waraji i otrzepuje z pyłu i piachu dwupalczaste skarpety o granatowej barwie. Młodzian opiera o niewielki drewniany stojak bambusowy jinkasa, który zabrał ze sobą w obawie przed deszczem. Ostatecznie nie spadła nawet jego kropla, a ciemne chmury zbierające się dotąd na horyzoncie ledwie postraszyły wszystkich wokół. Kosuke zamówił u statecznej kobiety prowadzącej herbaciarnię napar i wszedł do pomieszczenia, które wskazała mu właścicielka. Podobno już tam na niego czekano.
- Hajimemashite, Daizō -san. - przywitał się ze starszym samurajem, kłaniając przy tym wedle zasad etykiety.
- Hajimemashite... - rzekł po chwili, robiąc krótką pauzę, gdyż nie poznał jeszcze miana dziewczyny, której miał pomóc.
Otaksował wnikliwym spojrzeniem nieznajomą i dodał, kładąc prawą dłoń na piersi:
- Jestem Kosuke Ryūtarō. Miło mi cię poznać. - słowa, choć grzecznie wyartykułowane, nie niosły za sobą szczerej konfirmacji w tym, co miały oznaczać. Właściwie to wybrzmiewały zupełną pustką rzucone w przestrzeń. Jak formułka klepana setki razy niczym mnich powtarzający do znudzenia religijne sutry.
Lewa ręka młodzieńca zawieszona była na prowizorycznym temblaku, a jego dłoń poznaczona wieloma zadrapaniami i głębszymi bliznami. Burza powykręcanych jasnych włosów dopełniała obrazu osoby, która niezbyt często poświęca fryzurze należytej uwagi. Strój chłopaka był osobliwy na swój sposób, gdyż z pewnością wyglądał na typowe samurajskie kimono, ale jego rękawy i nogawki w hakamie były zwężone. Przewiązane dodatkowo w nadgarstkach i przy kostkach nóg tasiemkami tak, aby nie krępowały w żaden sposób gwałtownych ruchów osoby je noszącej.
Badające oczy Ryūtarō o barwie żonkili wwiercały się teraz bezceremonialnie w błękit tęczówek zabójczyni. Wzrok był najbardziej wyczulonym zmysłem Kosuke i młodzik używał go do jak najdokładniejszego rozpoznania innych. Białowłosa emanowała dużą dozą pewności siebie, swoistą buńczucznością i jawną czupurnością. Wszystko w niej krzyczało na temat jej zadziorności, buntowniczości i krnąbrności. Strój, mimika, gesty, czy najdrobniejsze ruchy. Ryūtarō nie omieszkał zauważyć, że przyjęła bojową postawę, nim choćby przekroczył próg pokoju. Może i ta niewielka, niższa nawet od niego dziewczyna wywodziła się z pośledniej kasty, ale Kosuke nie mógł odmówić jej bitewnych odruchów cechujących pełnokrwistych wojowników. To wyjaśniało mu pobieżnie powód, dla którego znalazła się w szeregach korpusu. Młodzieniec przypuszczał, że walka z taką osobą mogłaby być ciekawa i była to jedyna myśl, odkąd tu wszedł, która wzbudziła w nim jakiekolwiek emocje. Jego niedawno odniesiona kontuzja sprawiała, że nie uważał się obecnie za godnego sparingpartnera, toteż tylko wzdychnął, ubolewając nad swym godnym pożałowania stanem. Omiatając wzrokiem otoczenie, dostrzegł liczne księgi, notatki, zapiski i kupki papieru. Zadowolony, że zamówił uprzednio herbatę, usiadł po drugiej stronie stolika, gdzie urzędowała starsza na oko o parę lat dziewczyna.
Krytycznym wzrokiem przyjrzał się zapisanym dotąd przez Sango kartkom, co skwitował bardzo irytującym kolejnym westchnięciem.
- WZDECH:
- W czym mogę ci pomóc? - zapytał, pozwalając sobie na drobny, tyci uśmiech w jednym z kącików ust. Ton głosu przesiąknięty był protekcjonalnością i delikatną arogancją. Ryūtarō chciał przekonać się, na ile trafnie odczytał nieznajomą i spodziewał się jej burzliwej reakcji. Gdyby leżał już przed nim kubek herbaty, dopełniłby całości głośnym siorbnięciem naparu z podniesionym ku górze najmniejszym palcem. Nie można było zawsze mieć wszystkiego, toteż pozostało mu póki co delektować się zaistniałą sytuacją. Herbaciana gorycz miała nadejść później.
| That’s what the storm’s all about |
- Ach, to? - odparł młodzieniec, celując podbródkiem w lewą rękę ułożoną na temblaku. Intencjonalnie spapugował gest dziewczyny, nie pozostając dłużnym na żaden przytyk, czy słowny pstryczek. Ta wymiana złośliwościami była na swój sposób zabawna, gdyż ukazywała ich obydwoje w nastoletnim świetle. Nie ważne, z jakich stanów się wywodzili ani jaką funkcję piastowali w korpusie. Nie dało się oszukać natury i wieku, w którym byli.
- Owoc walk z demonami. - wyjaśnił.
- Nie brudzi się ten, co nic nie robi. - dodał z przekąsem. Wymownie omiótł wzrokiem nienaganny stan rozmówczyni, gdyby ta nie załapała aluzji, którą uprzednio zapodał w werbalny sposób.
Przymówka dotycząca wielkości, jaką uraczyła go błękitnooka, nawet nie zdążyła go zapiec, gdy tylko zdał sobie sprawę, że słyszy ją od takiego małego pokurcza. Gdyby nie jej fizjonomia i kobieca anatomia można by wziąć ją za dziecko. Figlarne ogniki zatańczyły przelotnie w żółtych ślepiach młodzieńca, gdy ten z trudem powstrzymał się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Ton jej głosu i samo przesłanie słów, które tak wyzywająco rzuciła, były istnym zaprzeczeniem jej drobnego jestestwa. Stanowiło to wyborny, humorystyczny dysonans. Nawet jak dla niego.
Kiedy to ostatni raz uległ beztrosce i szczerze się roześmiał? Nie pamiętał.
Chrząknął więc jedynie, stopując swój entuzjazm gryzący się z postawą, jaką winien prezentować na zewnątrz i podniósł ze stołu kilka papierzysk. Co pomyśleliby inni, widząc, że przekomarza się z tą niewydarzoną smarkulą? Musiał być ponadto.
- Szast, szast:
Ryūtarō przejrzał kilka stronic pergaminu z dotychczasowymi dokonaniami dziewoi, która przedstawiła się po prostu jako Sango.
Było naprawdę źle.
Kosuke odniósł wrażenie, że jeden z jego młodszych braci w wieku sześciu lat potrafił kreślić wyraźniejsze, bardziej czytelne i przede wszystkim o wiele poprawniejsze znaki kaligraficzne.
- Mattaku. - westchnął po raz trzeci, odkąd tu przyszedł. Pochylił nieznacznie głowę w prawo, kładąc makówkę obrośniętą białymi, kędzierzawymi włosami na zdrowej ręce. Zmierzwił jasną czuprynę jeszcze bardziej, dając tym upust irytacji.
- Ten cały Daizō nieźle mnie wrobił. - skwitował w myślach swoje patowe położenie. Nie mógł bowiem teraz odpuścić i zmienić zdanie. Oznaczałoby to jego osobistą porażkę, co zapewne Aomori, bądź osoby, które dowiedziałby się o tym od niego, w zawoalowany sposób raczyłyby mu nie raz to wytknąć.
- Hmm... Miałem chyba sześć lat, gdy nauczyłem się poprawnie czytać. Pisanie zajęło mi kolejne trzy lata. - odparł, grzebiąc w pamięci.
- Co mi w tym pomogło? - powtórzył zadane pytanie.
- Wiele żmudnych ćwiczeń i nauki malowania tuszem. Miałem dobrą nauczycielkę. - oznajmił melancholijnie.
Dziewczyna była już starsza, miała bardziej lotny i bystry umysł niż dzieci samurajów, które uczą się pisania i czytania. Z odpowiednim sposobem może da radę coś wskórać.
- Zacznijmy może od czegoś prostszego. - Kosuke podniósł z pliku niezapisanych washi jedną kartkę kami i położył ją przed sobą. Następnie złapał za kunsztownie wykonany fude i podniósł ku górze, przyglądając się włosiu pędzelka. Roztarł między palcami poszczególne śnieżnobiałe włókna i uśmiechnął się dyskretnie sam do siebie. Wykonano go prawdopodobnie z prostej sierści z piersi jagnięcia. Jego nauczycielka pisania twierdziła, że to najlepszy materiał na pędzel, a więc ktoś nie szczędził tutaj środków.
Chłopak następnie odszukał suzuri i przysunął bliżej to prostokątne, kamienne naczynie do siebie. Na jednym końcu miało ono zbiorniczek, gdzie znajdował się sam tusz. Jemu także białowłosy nie poskąpił swej uwagi. Nostalgia uderzyła w niego, gdy przyglądał się i dotykał każdego z przedmiotów służących do pisania. Dla nieobytej z tymi akcesoriami osoby były to po prostu przybory piśmiennicze, ale dla kogoś, kto dzień w dzień przez wiele lat odkrywał tajniki Sumi-E, były to...
- Skarby, mój drogi chłopcze. Wymień cztery skarby, na których opiera się sztuka tuszu. - głos nauczycielki, choć naznaczony starczymi tonami, wciąż dźwięczał wyjątkowo, wyraźnie wybrzmiewając stanowczo i czysto.
Ryūtarō wyciągnął do przodu zaciśniętą w piąstkę dłoń i kolejno roztwierał pojedyncze palce, aby zwizualizować to sobie przy pomocy gestykulacji.
- Fude, pędzel. - palec wskazujący został wyprostowany.
- Kami, papier. - palec środkowy zasygnalizował swoją obecność.
- Suzuri, kamień do tuszu. - serdeczny palec stanął na baczność.
- I oczywiście sumi, sam tusz. - najmniejszy palec dołączył do pozostałej trójki.
- Dobrze, dzisiaj przyjrzymy się tuszowi, a więc najważniejszemu pierwiastkowi naszej sztuki, mała pliszko. - kobieta podniosła wyżej niewielki wałeczek zdobiony złotymi ideogramami.
- Spójrz. Widzisz te pierścienie?
Chłopiec przytaknął.
- Oznaczają one głębokość odcienia, przy czym pięć oznacza najciemniejszą czerń.
Nauczycielka wyciągnęła jeszcze trzy inne wałeczki i każdy z nich miał inną barwę.
- Abyś pojął istotę sztuki Sumi-E i docenił kunszt, jakim będziemy tu operować, musisz dowiedzieć się wszystkiego o samych składnikach. Wytwarzanie tuszu to skomplikowany proces, przy czym w jego skład wchodzą sadza, żywica konkretnych roślin i klej. Sadzę zbiera się z... - obraz zaczął się rozmywać i ostatnim elementem tego wspomnienia było przeciągłe ziewanie białowłosego chłopca.
Ryūtarō przejechał niemal z pietyzmem po gładkiej, lśniącej powierzchni kartki i odwrócił ją na drugą stronę. Rewers był wyraźnie matowy, dzięki czemu silniej wchłaniał tusz. Kosuke zanurzył pędzelek w naczyniu i płynnym ruchem zaznaczył pierwszy ślad na papierze.
- Ichi. Ni. San. Shi. - znaki odpowiadające kolejnym cyfrom ukazały się oczom towarzyszki.
- Te pewnie znasz. Jeden, dwa, trzy, cztery. Banalne, prawda? - zapytał retorycznie.
- Ale jeśli liczymy wąskie, długie obiekty takie jak ten fude... - tu wskazał wzrokiem na pędzelek - Brzmią one - nippon, nihon, sanbon i yonhon. - palce jego unieruchomionej w temblaku dłoni wyprostowywały się podczas wyliczania.
- Nasza mowa i pismo mają wiele niuansów, które nie są zbyt oczywiste, ale jak już pozna się te subtelne dyferencje, wszystko nabiera sensu i smaku. Pisanie i czytanie jest tak samo złożoną sztuką co szermierka, czy malowanie obrazów. Spójrz tutaj. - białowłosy kreślił kolejne znaki i zapisywał kolejne kartki. Widać było, że jest w swoim żywiole. Dzielenie się nabytą dawno temu wiedzą, przypominanie sobie tych odległych, szczęśliwych chwil sprawiało mu więcej radości, niż byłby w stanie przed samym sobą przyznać.
- Jeśli coś jest opakowane, jak książka, wtedy należy powiedzieć issatsu, nisatsu, sansatsu i yonsatsu. - wskazał na książkę, z której dukała Sango.
- Inne liczebniki opisują rzeczy cienkie, a inne płaskie. - rzekł, poklepując bunchin i kładąc podkładkę na papier, aby przytrzymywała ona kartki nieruchomo.
- Innych używamy dla ubrań. - tu stuknął palcem w odzienie dziewczyny.
- A innych dla domów, dla pęczków, dla rzeczy zmieszanych. - Kosuke perorował wyraźnie zafascynowany rozległym tematem. Pomimo początkowego narzekania role mogły się teraz odwrócić. Mogło się okazać, że to Sango wpadła w sidła przynudzającego młodzieńca.
- W przypadku liczenia ludzi... - tu wskazał na dziewczynę, a następnie na siebie - Mówimy hitori, futari, sannin, yonin. - młodzieniec zdawał się zapomnieć zupełnie o pierwszych animozjach i słownych utarczkach. Teraz wsiąkł w opisywany temat równie głęboko, co tusz wchłaniany przez kami.
- Ale najciekawsze są przeróżne znaczenia tych samych wyrazów, czy znaków. - Ryūtarō wrócił do jednej z pierwszych zapisanych kartek.
- Zerknij na to, Sango. Ten znak oznacza cztery - Shi. Ale jeśli zapiszemy je takim ideogramem... - kolejne pociągnięcia pędzelka sprawiły, że parę kropli tuszu skapnęło na drewniany blat. Chłopak zdawał się tym zupełnie nie przejmować.
- Wtedy to Shi oznacza już śmierć. - zakończył z iskierkami podekscytowania w oczach.
Dalszy wykład przerwało pukanie i wejście służki niosącej gorący, herbaciany wywar.
| That’s what the storm’s all about |
Nie możesz odpowiadać w tematach