- Ładny obrazek:
Ryūtarō próbował podnieść się z ziemi, gdy sensei zakomunikował mu, że dzisiejszy trening wyjątkowo zakończy się wcześniej. Chłopak wspierając się na popękanym już tu i ówdzie bokkenie stanął wreszcie na równe nogi jęknąwszy kilkukrotnie. Jego ciało było zdrowo poobijane, gdyż Higen dał mu dziś niezły wycisk. Białowłosy otrzepał swój pobrudzony ziemią i piaskiem stój ćwiczebny, a następnie odłożył drewniany miecz na odpowiednio przystosowany do tego stojak.
- Czy coś się stało, sensei? - zapytał mistrza.
- Będziemy mieć dzisiaj gościa młody wilczku. Lada moment powinien przybyć. - oznajmił wyjaśniająco siwiejący mężczyzna. Higen wydawał się chłopakowi niezmienną opoką, był żywym ucieleśnieniem samurajskich zasad i tradycji. Gdy ktoś powiedziałby Bushido, Ryūtarō od razu miałby przed oczami tego postarzałego szermierza. Młodzian bardzo cenił sobie lekcje z nim, gdyż miał podczas nich wrażenie, że obcuje z kimś, kto jak nikt inny może przekazać młodszym pokoleniom wszystkie ideały, zasady, ale też wojenne tajniki drogi miecza. Ojciec Ryūtarō niezwykle cenił Higena, a to już znaczyło bardzo wiele.
- Czy mogę zapytać kto to? - rzucił Kosuke próbując w nieudolny sposób skryć swą nieskrępowaną ciekawość pod płaszczem formalności.
Stary nauczyciel uśmiechnął się delikatnie, gdy kącik jego ust uniósł się nieznacznie.
- To także osoba, która jest w trakcie szkolenia. Liczę, że nauczysz się od niej czegoś nowego. - wyjaśnił nie przestając się uśmiechać.
Konwersację na placu ćwiczebnym przerwał tubalny głos uderzenia w gong.
- Och, już jest. Idealnie. Chodź Ryūtarō-chan, należy się przywitać. Jako przyszła głowa klanu winieneś wiedzieć, co należy do obowiązków gospodarza.
Białowłosy posłusznie podążył za energicznymi krokami nauczyciela, a ten tylko ponaglająco machną na podopiecznego dłonią. Chłopiec już nie mógł się doczekać, aż zobaczy innego ucznia przechodzącego podobne treningi. Skoro Higen-sensei mówił o kimś z większym doświadczeniem, umysł młodzieńca podsuwał mu obrazy walecznych młodych samurajów dzierżących ostry miecz. Ryūtarō nie mógł się już doczekać momentu, gdy sam zamieni bokken na prawdziwą katanę. Przedmiot, który rzekomo był duszą samuraja.
Obydwoje stanęli przed bramą do siedziby rodu Kosuke, a usługujący tu ludzie roztwarli szeroko drewniane odrzwia ukazując tajemniczego gościa.
- To tu? - zapytałam, po czym poczułam się nieco głupio. To było oczywiste, że dotarłyśmy do celu, jednak nie wiedziałam jak inaczej zagaić po naszej milczącej podróży.
- Tak. - odparła, po czym zwróciła spojrzenie w moją stronę. - Witaj w klanie Kouske.
- Co tutaj robimy?
- Muszę udać się na kilka dni załatwić pewne sprawy i nie mogę zabrać Cię ze sobą.
Po tych słowach spojrzałam w kierunku jej niesprawnego prawego ramienia i skupiłam całą siłę woli by nie dopuścić wyrzutów sumienia do głosu.
- Zostaniesz tutaj i będziesz się szkoliła z najlepszymi. - dodała i posłała w moją stronę nikły uśmiech, który nie sięgnął jej oczu.
W tym momencie drewniane drzwi otworzyły się a moim oczom ukazał się rosły starszy mężczyzna w towarzystwie młodego białowłosego chłopaka.
- Witaj Higen-sama - powiedziała moja matka a jej źrenice rozbłysły na ułamek sekundy dawnym blaskiem, za którym tak bardzo tęskniłam. Ukłoniła się nisko a ja poszłam w jej ślady.
Starszy mężczyzna uśmiechnął się na nasz widok, a ja mimo jego ciepłej acz surowej aparycji poczułam ogromny respekt i szacunek do tego człowieka. Dopiero po podniesieniu się z ukłonu miałam okazję przyjrzeć się młodemu towarzyszowi. Byłam pewna, że był ode mnie młodszy - jego ubiór, brud na policzkach oraz lekko zroszone potem czoło wskazywały, że przybył tutaj prosto z treningu. W oczach dostrzegłam młodzieńczy zapał, zaciekawił mnie.
- To moja córka - matka wskazała na mnie zdrową ręką - Kaori. Przywitaj się, proszę.
- Hai! - krzyknęłam nim pomyślałam, ostatnimi laty większość słów matki skierowane w moją stronę były rozkazami treningowymi. - Nazywam się Amai Kaori, miło mi was poznać! - ukłoniłam się ponownie, choć nie było to potrzebne.
- Wystaczy z tymi ukłonami - zaśmiał się Higen i przyjrzał mi się uważnie, zapewnie oceniając moje zdolności bojowe, albo cokolwiek mógł chcieć oceniać. - Fujiko, niemal nic się nie zmieniłaś. - zagaił próbując zmienić temat, jakby wyczuwając że zaczynam czuć się niezręcznie.
- Czego nie mogę powiedzieć o Tobie - zaśmiała się. - Bardzo chętnie zostałabym dłużej i powspominała stare dzieje, jednak czas mnie nagli.
Rzuciła mi pospieszajace spojrzenie, jakby spodziwała się że wiem co powinnam zrobić. Nie wiedziałam.
Biegałam tylko spojrzeniem po wszystkich obecnych szukając kogoś, kto uratuje mnie z opresji.
W piersi czułam kiełkujący strach i złość. Matka nigdy wcześniej nie zostawiała mnie u obcych, nie znałam tych ludzi mimo iż wyglądało na to, że ona zna ich bardzo dobrze. Nie byłam strachliwą dziewczyną, moja brawura dochodziła do głosu częściej niż rozsądek jednak teraz wszystko było nowe i nieznane, nie wiedziałam czy moje lata treningów były tak owocne jak spodziewała by się tego moja matka. Nie wiedziałam też czy moje ciało jest wystarczająco silne, by móc dorównać kroku tak doświadczonemu człowiekowi jak Higen czy ten młody białowłosy chłopak. Po raz kolejny presja napierała na moją klatkę piersiową i choć ludzie stający naprzeciw mnie wydawali się mili, nie wiedziałam czy chce tutaj być, ani czy sprostam oczekiwaniom swojej rodzicielki.
Wzięłam głęboki wdech starając się wepchnąć wszystkie negatywne myśli gdzieś głęboko w czeluść swojego umysłu i wykonałam pierwszy krok w kierunku mężczyzn.
- Dziewczyna? I to jeszcze niewiele starsza ode mnie. - pomyślał białowłosy powstrzymując mięśnie twarzy przed gwałtowniejszymi pląsami, które mogłyby zdradzić zaskoczenie.
- To ona ma być moim senpai? - kolejne pytanie wywołane niedowierzaniem zakiełkowało w umyśle młodzika.
- Tsk. - z jego ust wyrwało się delikatne syknięcie wyrażające zawód. Zaraz jednak przypomniał sobie to, czego uczył go sensei i rodzice. Nigdy nie należało rozpoczynać czyjejś oceny od uprzedzeń i tak wcześnie wyrabiać sobie o kimś opinię. Zwłaszcza bazując na tak trywialnych aspektach jak wygląd, czy płeć.
"- Tylko głupcy postępują w ten sposób Ryūtarō-kun. Czy jesteś głupcem, mała pliszko? Czy chcesz być za takiego uważany?" - wspomnienie tych słów uderzyło go niczym celny cios bokkenem.
Chłopak zganił sam siebie w myślach i wciągnął powietrze do płuc tylko po to, aby zaraz je wypuścić wzdychając.
- Jestem Kosuke Ryūtarō. - rzekł z przekorą w głosie.
- Hajimemashite Fujiko-san, Kaori-san. - powiedział do nowoprzybyłych, skłaniając się głęboko, aby zadośćuczynić gościnności. Wykonany rewerans nie powstrzymał go przed dokładniejszym zlustrowaniem osoby, która miała odtąd tu przebywać. Miała czarne włosy sięgające ramion i bardzo jasne oczy w których Ryūtarō dostrzegł skonfundowanie i zestresowanie. Nie było to w sumie dziwne, zważywszy na okoliczności i nieznane jej zupełnie otoczenie.
Nagle jego uwagę przykuła wyższa i starsza z dam. Lata treningów pod okiem Higena wyostrzyły zmysły i nawyki chłopaka do tego stopnia, że mimowolnie zwracał uwagę na to, jak inne osoby się ruszały, jak stąpały. Jak unosiły dłonie i chwytały w nie cokolwiek.
- To nie jest zwykła kobieta. Wyczuwam od niej podobną aurę, jak od matki. - białowłosy zanalizował osobę, do której Higen zwrócił się Fujiko.
Wszystkie zmysły chłopaka dawały mu do zrozumienia jedno - prawdziwa wojowniczka z krwi i kości. Nie było to oczywiste na pierwszy rzut oka, w przypadku kobiet nie łatwo dawało się to od razu odczuć. Było w nich coś subtelnego i eufemicznego, co myliło i mamiło. Dlatego kunoichi były tak dobre i skuteczne w tym, co robiły. Opowiadał mu o tym niejednokrotnie ojciec wspominając wyczyny matki i to, jak ją poznał.
- Przyprowadź rodzeństwo, Ryūtarō. - zakomenderował Higen. Chłopiec skinął nieznacznie w odpowiedzi na te słowa, obrócił się na pięcie wzniecając odrobinę kurzawy i ruszył do mieszkalnej części budynku. Uważał jak stawia kroki, gdyż nawet tak błaha, wydawałoby się czynność, potrafiła mieć znaczenie w oczach wszystkich. Jako potomka przywódcy klanu, do tego najstarszego, uczono go i wymagano od niego przestrzegania etykiety, rytuałów i ściśle określonych zasad. Z najwyższą surowością oceniano i z wszelaką uwagą obserwowano każdy ruch, każdy gest. Musiał ważyć swe słowa, a był przecież nadal szkrabem. Ile razy inne dzieci miały go za dziwaka i odludka, gdy zamiast wygłupiać się z nimi, bawić, czy zwyczajnie zagadywać, on wolał stać w milczeniu. Gdy wychodził do miasteczka, albo odbywał podróż wraz z liczną świtą, ludzie oczekiwali od niego nie wiadomo czego. W końcu był synem dostojnego samuraja, dziedzicem. Winien ukazywać już od lat szczenięcych przebłyski zdolności przywódczych. Ukazywać swą godność, wyższość i elokwencję. Każdy był ciekaw tego, jaki jest, bo w przyszłości miał objąć we władanie pobliskie ziemie. On tymczasem głównie milczał, albo skrywał się za groźnym nauczycielem, czy za połami matczynego kimona. Większość uznawała to za słabość. Mówili:
- Patrzcie, nawet się nie odezwie.
- To jest przyszła głowa rodu Kosuke?
- Phi, też mi dziedzic.
Ów większość nie rozumiała, że Ryūtarō był po prostu wystraszony i przygnieciony brzemieniem, jakie na niego nałożono, odkąd się urodził. Pomimo dziecięcego wieku przekonał się na własnej skórze, że każde słowo i akt ma tym większe znaczenie, im ważniejszą funkcję ci przypisywano. Reszta nie musiała zastanawiać się nad istotnością i zasadnością zdania, nim opuściło one usta właściciela. To dlatego Kosuke w relacjach z osobami poza swego rodu był tak wycofany i pasywny. Tak było łatwiej, to ściągało z niego przykry obowiązek głowienia się i rozstrzygania w głowie, czy to co powie, bądź zrobi zostanie odczytane we właściwy sposób. Jego przekleństwem było reprezentowanie sobą stanowiska klanu i choć dla niektórych byłoby to wyróżnienie, tak dla małego chłopca potrafiło stanowić to istny koszmar.
W pełni wolny i swobodny mógł czuć się tylko we własnym umyśle, gdy zostawał sam na sam z myślami.
Bywały chwile, gdy Kosuke zazdrościł dzieciom chłopów, kupców i rzemieślników tego, że mogli wieść proste, ale na swój sposób radosne życie. Nie byli skrępowani meandrami polityki, ceremoniału, etykiety, czy przestrzegania bushido. Wygłupiali się, śmiali, babrali w błocie i robili co chcieli podczas zabaw. Nikt nad nimi nie stał, nikt ich nie pilnował, nie strofował ani nie pouczał. Pozwalano im być dziećmi. Tak po prostu. Nawet jego rodzeństwo wychowywano z większym luzem i mniejszą dyscypliną. Ryūtarō czuł czasami ukłucie żalu, ale nigdy nie miał im tego za złe, bo nie mieli na to wpływu. Do tego bardzo mocno ich wszystkich kochał i spędzane z nimi chwile cenił ponad wszystko.
Znalazłszy się w bawialni zawołał wszystkich braci i siostry oznajmiając im, że do domu przybył gość, którego także muszą przywitać. Panował tu wesoły harmider i białowłosy musiał krzyknąć, aby wyegzekwować polecenie. Zrobił nawet groźną, w jego własnym mniemaniu, minę złapawszy się pod boki. Rodzeństwo spojrzało na niego siląc się na najbardziej słodkie i niewinne minki, co było tak zabawne, że Kosuke roześmiał się i całą powagę szlag trafił. Wreszcie udało mu się wszystkich zebrać i już całą gromadą ruszyli pod bramę domostwa.
Ryūtarō stanął przed rodzeństwem i zaczął kolejno przedstawiać ich wszystkich. Miał dwie siostry i dwóch braci, wszyscy byli młodsi i wszystkich łączyły liczne podobieństwa w wylądzie. Pula genowa wymieszała się w równych stosunkach, przez co niektórzy z nich mieli ciemne włosy ojca, inni białe po matce. Podobnie było z oczami, część miała jaskrawo żółte tęczówki po ojcu, a reszta jasnoczerwone, jak ich matka.
Higen pożegnał Fujiko, a odźwierni zamknęli za nią bramę. W końcu cała gromada udała się do przytulnego pomieszczenia, gdzie służba podała herbatę i ryżowe ciasteczka. Ryūtarō uwielbiał onigiri i nie bacząc aż tak na etykietę pałaszował je teraz jeden za drugim, co szybko wytknęła mu jedna z sióstr:
- Onii-chan, nawet przed gośćmi nie potrafisz się powstrzymać! - zasczebiotała słodko udając ganienie, a po chwili zaśmiała się, a reszta dzieciaków jej zawtórowała. Na policzkach chłopaka wykwitł delikatny rumieniec zażenowania.
- Zaraz zobaczycie, przyjdę do was w nocy i załaskoczę na śmierć!- krzyknął wykonując palcami gesty udające łaskotanie.
Chłopak zwrócił się do nowopoznanej dziewczyny częstując ją ryżową kulką:
- Proszę, częstuj się. Jesteś naszym gościem, więc możesz bez pytania korzystać ze wszystkiego, na co będziesz miała ochotę.
- Spoiler:
Następnie nalał im do kubków parującą herbatę, podtrzymując przy tym drugą ręką rozłożysty rękaw kimona.
- Wkrótce służba przygotuje ci pokój, ale do tego czasu co powiesz na to, byśmy rozruszali się trochę na placu, Kaori-senpai? - oczy Ryūtarō zabłysły w ekscytacji.
- Słyszałem, że mamy wspólnie trenować, chyba właściwym byłoby się przekonać, co każde z nas już umie. - młodzieniec był szalenie ciekawy, czy jego towarzyszka rzeczywiście potrafiła walczyć. Słowa Higena jasno na to wskazywały, ale Kosuke po prostu nie mógł wyzbyć się sceptycyzmu. Przez cały czas młodzian udawał zupełną obojętność, ale w rzeczywistości starał się rozpracować Kaori na ile to tylko było możliwe.
- Nie musisz się tak stresować. - powiedział do mnie sędziwy mężczyzna i uraczył pokrzepiającym uśmiechem. - Ryūtarō to dobry dzieciak, na pewno się dogadacie. - a gdy zauważył mój nieco niedowierzający wzrok, dodał szybko: - choć może to chwilę zająć. - uśmiechnął się do własnych myśli.
"Obyś się nie mylił" - pomyślałam wciąż czując się niepewnie. a głośno powiedziałam: - Na pewno. - rzuciłam mu wyćwiczony uśmiech jakim niejednokrotnie obdarzałam rodzicielkę.
- Twoja matka była dobrym Demon Slayerem. - uciekłam spojrzeniem kiedy usłyszałam, że powiedział o mojej mamie w formie przeszłej, zastanawiałam się, czy wiedział, że to ja byłam przyczyną jej niedyspozycji.
Na szczęście w polu widzenia pojawił się Ryūtarō wraz z gromadką dzieciaków. Najstarszy z nich przedstawił całą resztę a ja nie mogłam się nadziwić jak podobni są do siebie mimo oczywistych różnic jak kolor włosów czy oczu. Uśmiechnięte mordki dzieciaków rozczuliły nieco moje serce i sprawiły że poczułam się pewniej.
- Nazywam się Arai Kaori, miło mi was poznać. - wykonałam kolejny ukłon tego dnia, ale ten przyszedł mi z dużo większą przyjemnością. Uśmiechnęłam się promienne do wszystkich zebranych.
Gdy ruszyliśmy w stronę domostwa trzymałam się nieco z tyłu. Teraz mogłam lepiej przyjrzeć się okolicy i moim nowym towarzyszom. Dookoła było pełno zieleni, drzewów, krzewów - taka ilość natury dookoła mogła wlać spokój w niejedno serce, jednak moje oczy powędrowały do kilku krzewów róż znajdujących się nieco dalej, wyglądało na to, że te kwiaty są wejściem do swojego rodzaju ogrodu kwiatowego. Moje żrenice rozwarły się szerzej w zachwycie a z piersi niemal wydostał się okrzyk zadowolenia. "Muszę się tam udać!" obiecałam sobie, i wiedziałam że gdy tylko nadarzy się ku temu okazja na pewno się tam znajdę. Być może później poproszę o to Ryūtarō. Spojrzałam na dzieciaki idące przede mną wesołym krokiem, na piękną okolice, może nie będzie tutaj tak źle?
Idący przodem białowłosy był intrygujący, zamieniliśmy raptem dwa słowa ale jego głos był przyjemny dla ucha, kojący. Teraz co najwyżej mogłam przyjrzeć się jego plecom i przybrudzonemu strojowi treningowemu, jednak dostrzegłam pewność i precyzje z jakim stawia swoje kroki, dokładnie tak jak uczyła mnie mama. Mięśnie przygotowywane do tego by w każdej chwili przybrać pozycję obronną lub atakującą. Pomimo młodzieńczej postury na jego ciele można było dostrzec delikatny zarys mięśni. Na oko miał między dwanaście a czternaście lat, co znaczyło że musiał być szkolony odkąd był kilkulatkiem. Ja rozpoczęłam swój trening w wieku dziewięciu, było całkiem możliwe że Ryūtarō ma dużą przewagę w doświadczeniu treningowym, ale ja też miałam parę asów w rękawie. Strach, który kiełkował gdzieś w głębi mnie gdy stałam przed wrotami klanu Kosuke zaczynał przeradzać się w ciekawość i ekscytacje.
Gdy dotarliśmy do przytulnego pomieszczenia niemal oniemiałam z wrażenia. Dużo wysiłku kosztowało mnie, by nie stanąć w miejscu z rozdziawioną buzią. Oni mają tutaj SŁUŻBĘ! - ta myśli wirowała mi chwilę w głowie, dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie że przy bramie byli odźwierni. Dzieciaki rozsiadły się wygodnie dookoła niskiego stolika. Zajęłam wolne miejsce obok Ryūtarō i patrzyłam jak pałaszuje jedno onigiri za drugim. Uśmiechnęłam się na ten widok, samej mi niemal pociekła ślinka na widok onigiri.
- Zaraz zobaczycie, przyjdę do was w nocy i załaskoczę na śmierć!- krzyknął wykonując palcami gesty udające łaskotanie.
Zaśmiałam się głośno gdy dziewczynka, pisnęła i wybuchnęła śmiechem uciekając przed łaskoczącymi ją palcami. Wyglądali uroczo. Poczułam lekkie ukłucie zazdrości, jako jedynaczka nigdy nie miałam nikogo bliskiego przy sobie z kim mogłabym podzielić smutki czy radości. Kiedyś tą osobą była moja matka, ale po ataku ta jej ciepła część zniknęła, przepadła...zginęła. I być może to ja ją zabiłam.
Dopiero obserwując piątkę rodzeństwa przed sobą zdałam sobie sprawę iż żałowałam braku rodzeństwa. Jak ułożyłoby się moje życie gdybym miała starszą siostrę lub brata? Czy obronili by mamę tamtej nocy lepiej ode mnie? A gdybym miała młodsze rodzeńśtwo, siedziałabym tutaj teraz z nimi i po prostu przez chwilę dobrze bawiła wraz z rodziną Kosuke, mając obok siebie jakiegoś sprzymierzeńca?
Na szczęście z zamyśleń wyrwał mnie proponujący onigiri Ryūtarō.
- Dziękuję. - czułam jak na twarzy występuje mi lekki rumieniec, zawstydzona swoim tokiem myśli sprzed chwili. - Widzę, że też bardzo lubisz onigiri. Moje ulubione są z Umeboshi i Łososiem. - uśmiechnęłam się do białowłosego częstując się kulką ryżową. Wgryzłam się w kanapkę i z moich ust wydobył się dźwięk zadowolenia, gdy dobrze doprawiony ryż rozpłynął mi się w ustach. - A Twoje? - zapytałam po połknięciu gryza.
Nalał nam gorącego naparu i z wdzięcznością wzięłam łyk zielonej herbaty, której niemal nie wyplułam na wieść że służba przygotuje mój pokój. Nie wiem czy kiedykolwiek się do tego przyzwyczaje.
- Z miłą chęcią - miałam wrażenie że udzielił mi się jego entuzjazm. Sama byłam ciekawa co tak naprawdę każde z nas potrafi, nie nawykłam trenować z innymi, do tego czasu przydarzyło mi się to może z dwa razy. - Nie mogę się doczekać. - rzuciłam w jego kierunku nieco wyzywające spojrzenie. Nawet nie wiem w którym momencie do głosu doszła moja brawura, ale postanowiłam jej nie hamować.
- Czy wy też będziecie z nami trenować? - zapytałam nieco zmiękczając swój głos w stronę reszty rodzeństwa Ryūtarō. - A może będziecie oglądać? Jak obstawiacie wygra wasz brat czy ja? - zaśmiałam się i spojrzałam na twarz najstarszego z rodzeństwa Kosuke. Wyraz jego twarzy zdradzał mi że również zadaje sobie to pytanie. Nakręciło mnie to jeszcze bardziej.
Gdy skończyliśmy udałam się za Ryūtarō, który prowadził mnie na pole treningowe.
Ryūtarō zauważył, że dziewczyna goszcząca w siedzibie ich klanu z zaciekawieniem rozgląda się wokół. Wszystko wskazywało na to, że jest lekko onieśmielona tym miejscem, co nie było niczym nadzwyczajnym. To, co Kosuke uznawał od urodzenia za standardowe, dla innych wcale takie być już nie musiało. Sam rzadko opuszczał teren rezydencji, gdyż liczne obowiązki w postaci ćwiczeń, treningów, ale i zajęć teoretycznych wypełniały większość czasu, który miał. Owszem, zdarzało się, że ruszał razem z którymś z nauczycieli do miasteczka, bądź w odwiedziny do innych samurajskich rodów, ale i to stanowiło jedną z lekcji życiowych i było po prostu kolejnym aspektem przygotowującym go do roli, jaką miał objąć po śmierci ojca. Nie każdy posiadał na swych usługach własną służbę, a to też mogło skonfundowywać.
Słysząc, że trafił na osobę także lubiącą onigiri, a do tego znającą różne, wymyślniejsze ich smaki pokiwał głową z zapałem:
- Ooo, wspaniale. Ja uwielbiam katsuobushi z tuńczykiem, z dużą ilością wakame, z przypiekanymi nori... - Kosuke zaczął wymieniać z wielkim zapałem kolejne znane mu odmiany kulek ryżowych. Widać było, że jest zafascynowany tym tematem i ucieszony faktem, że trafił na podobnego smakosza.
- Świetne są nigirmeshi z dużą ilością kombu, z takanazuke, wspaniałe są też z dodatkiem persymony... - białowłosy ilustrował wszystko wyprostowywanymi palcami, aż dobił do dziesięciu i nadął policzki, tęgo myśląc.
- Ummmm, no to chyba tyle. - zakończył wyliczankę, sięgając jednocześnie po kolejną ryżową kulkę. Następnie dopijał znajdujący się przed nim w kubku zielonkawy napar herbaciany. Pomimo panującego opodal rozgardiaszu wywołanego zabawą dzieciaków, Ryūtarō nie zapominał o właściwej etykiecie i każdą czynność starał się wykonywać z gracją i wedle oficjalnego ceremoniału. Musiał wcielać się w rolę gospodarza i przedstawiciela całego rodu, co wymagało od niego zachowanie odpowiednich prawideł.
- Dwa miesiące temu byłem z ojcem na nabrzeżu, gdzie rolnicy uprawiali wakame. Kto by pomyślał, że hodowla wodorostów może wymagać tyle trudu od osób, które się tym trudnią. Powinnaś to kiedyś zobaczyć, ci ludzie mieli takie specjalne, wysokie szczudła i z daleka wyglądało to tak, jakby chodzili po wodzie. - zagadał młodzieniec, przywołując niedawną wycieczkę, aby podtrzymać rozmowę i zainteresować słuchacza. Brał przykład od swoich rodziców, którzy co jakiś czas przyjmowali w swym domu gości.
Kosuke przechylił gliniane naczynie, podtrzymując drugą dłonią od spodu kubek, tak, aby go nie upuścić i dopić wszystko, co było w jego wnętrzu. Następnie wydał z siebie subtelne westchnięcie artykułujące zadowolenie i uznanie dla naparu:
- Ach. - lekkie rumieńce po wypiciu ciepłej cieczy wystąpiły mu na policzki.
- Umai. - skwitował ukontentowany intensywnością i bogatym smakiem herbaty.
Tymczasem dzieciaki zapytane o wynik sparingu zaczęły przekrzykiwać się jeden przez drugiego. Widać było po nich, że są zadowolone z faktu, iż ktoś chce poznać ich zdanie. Poczuły się dzięki temu ważne i istotne po tym, jak ktoś starszy zwrócił na nie uwagę.
- Braciszek jest bardzo mocny!
- Nie ma mowy, żeby aniki przegrał!
- Onii-chan jest super szybki! - jedno z dzieci zaczęło nieudolną gestykulacją udawać ruchy Ryūtarō podczas szermierki.
- Robi najpierw tak - SZUUU! - szkrab pobiegł przed siebie, machając wyimaginowanym mieczem, potem przeturlał się po tatami kilkukrotnie i zerwał na nogi ,nieomal nie przewracając. Nic jednak sobie z tego nie zrobił i niezrażony dziwną akrobatyką przybiegł z powrotem.
- A potem tak, o! HIYAAA! - wydał z siebie piskliwy okrzyk, ponownie udając szermiercze wypady i cięcia.
- No już, starczy tego. Chodźmy w takim razie na plac. Będziecie mogli się wyszaleć na dworze, gdy ja z Kaori-senpai zrobimy sobie rozgrzewkę. - zakomenderował Ryūtarō, wstając od stolika i klaskając kilkukrotnie dłońmi.
Wszyscy ruszyli więc na rozległy ćwiczebny plac. Prócz kilku idealnie przystrzyżonych krzewów nie było tu nic szczególnego prócz ubitej równo ziemi i paru stojaków z drewnianym mieczami służącymi do treningu.
Kosuke wyciągnął zza pasa kilka lnianych wstążek, którymi obwiązał bufiaste rękawy kimona, tak, aby nie krępowały mu ruchów. Co ciekawe, jego strój nie do końca zgadzał się z tradycyjnym samurajskim odzieniem, gdyż miał wyraźnie zwężane nogawki. Nowoprzybyła mogła też zauważyć, że na stojakach z bronią ćwiczebną znajduje się różnoraki oręż, który bardziej odpowiadał skrytobójcom z opowieści i legend, aniżeli tradycyjnym szermierzom.
Jedna dziewczynka miała kimono ozdobione wzorem w shurikeny, a najmłodszy z rodzeństwa bawił się drewnianym sztyletem przypominającym kunai.
Z pewnością były to osobliwe szczegóły, acz po zebraniu ich wszystkich razem, można było wysnuć wnioski, że to dosyć specyficzne miejsce zamieszkane przez nietypowych ludzi.
Białowłosy podszedł do pierwszego lepszego stojaka i wyciągnął z niego niedługi bokken. Zachęcającym gestem wskazał otwartą dłonią towarzyszce leżakujące obok kijki, a następnie stanął na środku placu i zaczął przyjmować odpowiednią postawę. Spojrzał jeszcze ku górze na błękitny ocean bezchmurnego nieboskłonu i wziął w płuca głęboki oddech. Rześkie powietrze przyjemnie wypełniło mu płuca, a on czekał w pełnej gotowości, aż jego sparing partnerka będzie gotowa do rozpoczęcia ich treningu.
Z uwagą słuchałam informacji o wakame.
- To bardzo ciekawe co mówisz, nie zdawałam sobie sprawy, że uprawa wakame to taka skomplikowana sprawa. - odpowiedziałam. Było mi trochę żal, że nie umiałam znaleźć w głowie obecnie żadnej ciekawej anegdotki do potrzymania rozmowy, ale bardzo miło słuchało mi się Ryūtarō i patrzyło na resztę jego rodziny. Panował tutaj bardzo przyjemny klimat. Byłam zaskoczona, że tak szybko poczułam się całkiem swobodnie.
Nie zdziwiły mnie wcale odpowiedzi młodych Kosuke, gdy pokazywali jek ich bart jest silny, również to podejrzewam.
- W takim razie prowadź, Ryūtarō-kun.
Gdy zobaczyłam plac ćwiczebny odetchnęłam z ulgą, że jest całkiem normlany, być może po tych wszystkich pięknych ogrodach i połaciach zieleni spodziewałam się zaskoczenia również tutaj. Ryūtarō podszedł do stojaków z bronią i wskazał ręką na cały dostęny asortyment. Dopiero teraz zauważyłam że pośród zwyczajnych broni do ćwiczeń, znalazło się tutaj pare cudenek, których nigdy przedtem nie trzymałam w dłoni. Młody brat Ryūtarō podrzucał sobie w dłoni coś na wzór kunaia. Byłam pod wrażeniem jak sprawnie obracał nim w powietrzu i łapał ponownie. Mogłam się tylko domyślać, że miał około dziesięciu lat... ja gdy byłam blisko jego wieku dopiero uczyłam się poprawnie trzymać kunai i wykonywać pierwsze zamachnięcia. Ile lat treningów straciłam przez to, że matka chciała mnie ochronić przed demonami? Być może teraz podchodziłabym do tego sparingu znacznie pewniej.
Przejechałam wzrokiem raz jeszcze po całym arsenale. Najlepiej posługiwałam się kataną, więc postawiłam na bokken w podobnym rozmiarze. Chwyciłam za jego koniec i ostrożnie zważyłam w dłoni. Był lżejszy od mojej katany, jednak bardzo podobny do tego którego używałam na treningach z moją matką.
Wyruszyłam naprzeciw Ryūtarō. Dzieciaki okrążyły plac ćwiczebny, tak aby dostrzec nasz każdy ruch. Wzięłam głęboki oddech, białowłosy spojrzał w niebo i czekał na mój pierwszy ruch.
- Mam propozycję małego zakładu. - rzuciłam w stronę swojego oponenta - Jeśli wygram, zabierzesz mnie do swojego ulubionego miejsca. Jeśli przegram, możesz wymyślić co chcesz.
- A jeśli ja wygram... - odezwał się robiąc pauzę, gdy szukał w umyśle własnej oferty.
- Hmmm. - wymruczał nie mogąc się zdecydować nad paroma pomysłami.
- A jeśli ja wygram, to opowiesz mi coś więcej o swojej matce. - miał w zanadrzu kilka pytań, ale nie było sensu ich teraz artykułować na głos. W końcu zakładał także, że może przegrać, a w takim wypadku dziewczyna niekoniecznie będzie chciała spełnić jego prośbę. Kobieta do której Higen zwrócił się Fujiko, wydawała mu się zaprawiona w sztukach walki. Coś jednak mu w niej nie pasowało. Jakiś drobny szczegół, który przeoczył i teraz go to dręczyło. Miał wrażenie, że jakiś drobny detal umknął jego uwadze, ale istniała szansa na wywiedzenie się o niej więcej w rozmowie z młodą Arai. Był także ciekaw jej relacji z córką, a także tego jak ją wyszkoliła, ale tego mógł się dowiedzieć z pierwszej ręki już za chwilę.
- Umowa stoi? - zapytał, wystawiając do ciemnowłosej otwartą dłoń, aby przypieczętować ich układ.
W między czasie grupka dzieciaków dokazywała w pobliżu, bawiąc się drewnianymi imitacjami prawdziwej broni, wzniecając małymi nóżkami tumany kurzu, czy płosząc wodne ptaki w pobliskim oczku wodnym. Ich okrzyki i śmiechy dochodziły do stojącej na placu dwójki stojącej na przeciw siebie.
Już tylko chwile dzieliły ich od rozpoczęcia sparingu i pierwszej wymiany ciosów.
Ryūtarō nie spuszczał dziewczyny z oczu lustrując jej ruchy, oddech i postawę. Tak jak uczył go sensei, należało wywiedzieć się o oponencie jak najwięcej, zanim zaczynało się z nim walkę. Podobno najwięksi mistrzowie szermierki byli w stanie przewidzieć wynik potyczki wyłącznie na postawie tego, co przeanalizowali dokładnie przypatrując się obydwu walczącym. Nie było to coś, do czego dążył teraz Kosuke, ale wybadanie rywala dawało pewną przewagę, albo przynajmniej zapowiedź tego, co mogło go za moment czekać.
- Chce zapytać o moją mamę? - pomyślałam i nawet nie próbowałam ukryć szoku, jaki wykwitł na mojej twarzy. Nie wiedziałam czy kiedykolwiek rozmawiałam z kimkolwiek na temat swojej rodzicielki. Nie miałam za bardzo kontaktu z rówieśnikami, a każdy dorosły który pojawiał się w naszym domu już wiedział co się stało. Co JA zrobiłam. W ułamku sekundy zeszłam jednak na ziemie i z uśmiechem uścisnęłam wyciągniętą do mnie dłoń. - Stoi! - przypieczętowałam nasz zakład. Tak naprawdę wynik sparingu nie miał dla mnie większego znaczenia, chciałam sprawdzić swoje umiejętności w zestawieniu z kimś, kto najwyraźniej trenował całe swoje życie.
Zajęliśmy pozycję. Staliśmy od siebie nie dalej niż na wyciągnięcie naszych drzewcowych broni. Przyjęłam pozycję, ugięłam lekko nogi w kolanach, tak jak uczyła mnie moja Sensei, wyciągnęłam bokken po prawej stronie mojej głowy przygotowując się do ataku. Nie wykonałam go jednak. Powoli kroczyłam w prawą stronę w okręgu. Ryūtarō również przybrał podobną postawę do mojej i obserwowaliśmy swoje ruchy niczym dwa drapieżne koty czekając na atak. To było ważne, dać sobie kilka sekund na poznanie przeciwnika. Każdy najdrobniejszy ruch, każdy szczegół, mógł dać w walce ogromną przewagę drugiej stronie. Kroczyłam ostrożnie stawiając stopy w nawykły mi sposób, najpierw palce, by w każdej chwili móc przyjąć lub zadać cios. Bokken w moich rękach trzymałam mocno, ramiona były nieco rozluźnione, a zgięte łokcie mogły zamortyzować impet uderzających się broni. Po kilku krokach wydawało mi się, że już wiem wiele o Ryūtarō.
Był świetny. Każdy kolejny ruch wywodził się z poprzedniego jakby w życiu nie robił nic innego. Jakby do tego się urodził, bądź tak dobrze go wyszkolili. Nie czułam się jednak źle, poczułam że moje treningi również wiele mnie nauczyły.
Wykonałam trzy podstawowe zamachnięcia, od góry, z prawej i lewej. Wszystkie zablokował bez najmniejszego problemu. Gdy wykonałam pchnięcie w przód, odskoczył o krok do tyłu unikając mojego ciosu. Uśmiechnąłem się zadziornie, oboje wiedzieliśmy, że te pierwsze starcie mają dać nam po prostu więcej informacji o sobie nawzajem.
Ruszył na mnie, wykonał cięcie od góry zza głowy, które zablokowałam. Impet uderzenia poczułam aż w zębach. Nie zamierzał się bawić. I dobrze.
Wykonał jeszcze parę ataków, które odparowałam.
Czas zabrać się za poważną walkę. Odskoczyłam do tyłu i wykorzystując siłę jaką włożyłam w ten manewr wybiłam się ponownie w stronę Ryūtarō, by nadać sobie szybkości. Zamachnęłam się, celując w jego udo.
Nie tyle chciałem, co zwyczajnie musiałem wygrać. Musiałem to zrobić, żeby udowodnić senseiowi, że mylnie mnie ocenił. Aby przyznał wreszcie, że potrafię godnie reprezentować szermierkę rodu Kosuke i matczyne ninjutsu. Zapragnąłem akceptacji, pochwały i afirmacji od surowego ojca. Podświadomie wyczuwałem, że dotychczas nie udało mi się zadośćuczynić pokładanym we mnie oczekiwaniom. Te, zdawały mi się tak wygórowane, że niekiedy potrafiły paraliżować, tłamsząc nadwątloną pewność siebie. Tym razem miało być inaczej. Dodatkowo czułem ciążącą na mnie presję najstarszego potomka i dziedzica. Tego, który miał bronić dobrego imienia rodu, przewodzić i zwyczajnie być najlepszym. Wreszcie nadarzyła się ku temu okazja, której nie zamierzałem zaprzepaścić. Jeśli uda mi się pokonać starszą ode mnie dziewczynę, wytrenowaną przez kobietę, do której sensei czuł szacunek - być może wtedy i ja go wywalczę. Przestanę być małą pliszką, czy wilczym szczeniakiem. Nadszedł czas na wejście smoka!
Musiałem wyjść z tego zajścia z twarzą i honorem, a tak mogło stać się wyłącznie poprzez zwycięstwo. To założenie przesłaniało mi jakiekolwiek inne scenariusze. Byłem usilnie sfokusowany na wygranej i zamierzałem tego dokonać, posługując się całym arsenałem przyswojonych technik. Wyrzuciłem z umysłu dystrakcje takie jak świadomość, że walczę z dziewczyną, czy też przypuszczeniem, że jej trening mógł nie być tak intensywny, ani tak długi, jak mój. Dotychczas zaprezentowałem co najwyżej sprawnie wyprowadzane cięcia i celne parowania. Przyzwoitą pracę nóg, czy właściwą adaptację na to, co pokazywała przeciwniczka. Nic, czego nie potrafiłby pierwszy lepszy szermierz. Podobnie mogło być i w przypadku Kaori, krótki rekonesans, przezorne próby wybadania rywala. Ot, obwąchiwanie i warczenie dwójki drapieżników. Pierwsze uderzenia łapkami, ale jeszcze bez w pełni wysuniętych pazurów.
Nadszedł czas wyszczerzyć kły, by zatopić je chwilę potem w ciele przeciwnika.
Prawdziwa walka miała rozpocząć się dopiero w tym momencie.
Jego przeciwniczka myślała chyba to samo, gdyż w swój kolejny atak Kaori włożyła znacznie więcej siły i prędkości. Z największą ledwością chłopakowi udało się na tyle zejść z trajektorii wyprowadzonego przez nią cięcia, aby nie oberwać potężnie w udo. Cios i tak częściowo otarł się o nogę młodzieńca, co przysporzyło mu o dziwo sporo bólu. Kosuke powstrzymał syknięcie, obdarzając Arai spojrzeniem pełnym uznania. Musiał przyznać, że szkolenie, jakie odbyła pod okiem matki, wyraźnie zaprocentowało. Jej ruchy były bardzo płynne i ciężkie do przewidzenia. Jakby poruszała się w tak nieregularny sposób, iż trudno było wyimaginować sobie, gdzie znajdzie się za chwilę.
Ryūtarō napiął mięśnie stóp i stanąwszy na palcach, wybił się do tyłu, wyginając przy tym niczym wierzbowa gałązka. Uzyskawszy potrzebny mu dystans, wciągnął do płuc nieliche ilości tlenu, zasysając drobinki powietrza przez nozdrza. Obydwie dłonie zacisnęły się niczym imadło na drewnianej rękojeści, gdy białowłosy podniósł ku górze ćwiczebny kij, aby ten znalazł się pionowo nad prawym ramieniem.
- Stanięcie ważki. - wyszeptał młodszy brat Ryūtarō, obserwując z rozdziawioną buzią zmagania na placu.
- Postawa ważki. - poprawiła go siostra, podśmiechując się z jego pomyłki.
- Teraz będzie okrzyk. Zatkajcie uszy. - zalecił reszcie średni z braci.
Cała czwórka przerwała wykonywane aktualnie czynności i wsadziła sobie koniuszki wskazujących palców do otworów słuchowych.
- EEEIII!!! - z gardła młodzika wydobył się zadziwiająco donośny ryk do wtóru wypuszczanego powietrza. Kiai, z którego słynął styl walki klanu Kosuke, był niejako ich wizytówką. Coś z pozoru mało znaczącego potrafiło wywołać szereg użytecznych w walce akcji. Skutecznie wytrącało przeciwnika z równowagi, mogło zdekoncentrować, zastraszyć, czy zdenerwować. Wyrażało także pewność siebie i podbudowywało ducha walki osoby go wykonującej. Powiadano, że mistrzowie tej sztuki potrafili nią spetryfikować wroga do tego stopnia, że zostawał on bezbronny wobec dalszych ataków.
- Enkju! - krzyknął malec, wyjąwszy z uszu palce i klaszczący teraz rytmicznie. Jego ekscytacja objawiała się tym, że przystępował z nogi na nogę, wzniecając ku górze piasek i pył.
- Enkyō. - ponownie poprawiła go starsza siostra, powróciwszy do zbierania kwiatków.
- Małpi okrzyk. Chciałbym, żeby tata też już mnie tego nauczył. - skwitował drugi brat z nutką żalu w głosie.
Rodzeństwo Ryūtarō przypominało widzów, którzy po raz enty przyszli oglądać ten sam spektakl. Najmłodsi z niesłabnącym zainteresowaniem, starsi zerkali tylko kątem oka, komentując poczynania walczących.
Po tubalnym wrzaśnięciu przyszła piekielnie szybka ofensywa Kosuke. Chłopak odbił się od podłoża, pozwalając sobie na salto w powietrzu, które z pozoru nonszalanckie, w rzeczywistości nadało mu odpowiedniego pędu. Miało także za zadanie nieco zmylić przeciwniczkę, która winna się skupić właśnie na powietrznej akrobacji. Wraz z opadającym młodzieńcem nadleciał obłędnie silny cios bokkenem, zadanym wedle sztuki od góry płasko w dół. Ten nadziemny manewr wyprowadzony w parze z płynnym i dynamicznym ruchem ramion miał spaść na Kaori niczym kowalski młot na rozgrzane kowadło. To nie było wszystko. Ryūtarō wykorzystując moment, w którym dziewczyna spróbowała zablokować jego cios, zrobił użytek z oporu, jaki wywierał bokkenem na broń przeciwniczki. To pozwoliło mu obrócić dolną partię ciała na tyle, aby zadać huraganowy kopniak tuż poniżej trzymanej przez Arai gardy. To była właśnie jego karta atutowa podczas potykania się z innymi samurajami - wplatanie w zwykłą szermierkę sztuki walki shinobi.
- HIYAA:
- Słuchaj uważnie mała pliszko. - kojący głos matki przetykany był nutką powagi.
- Mamo, nie nazywaj mnie tak! Jestem już duży. - zaoponował chłopiec.
Rodzicielka skwitowała zażenowanie dziecka drobnym uśmieszkiem i kontynuowała niewzruszona żachnięciem syna.
- Sztuka walki mojego klanu opiera się na czterech głównych pozycjach. - jasnowłosa kobieta perorowała dalej odziana w ciasno przylegające do ciała szaty.
- Teraz nauczę cię pierwszej z kamme no kata. Patrz uważnie, zapamiętaj trwale i powtórz sumiennie. - słowa kunoichi wypowiadane były przy akompaniamencie grających swą letnią muzykę cykad. Kobieta zniknęła na moment z oczu Ryūtarō, by zjawić się tuż obokm prezentując potomkowi jedną z niesamowitych form taijutsu, którymi władała z urzekającą dla malca gracją.
Odniósł wrażenie, że matka bardziej tańczy, aniżeli walczy, co skradło w pełni jego serce. Postanowił, że gdy będzie starszy, spróbuje wpleść ukazane ruchy w sekwencje szermiercze. Był ciekaw, jaka będzie reakcja osoby, której to zaprezentuje.
Po przeprowadzonym natarciu Kosuke wypuścił z płuc powietrze, powstrzymując dyszenie. Pot zalśnił mu na nabrzmiałym od drobnych żyłek czole. Twarz młodzieńca lekko się zaczerwieniła, a dłonie i nogi minimalnie zadrgały. Ryūtarō odczuwał właśnie reperkusje tego, że włożył w swój atak całą swoją siłę i możliwą do uzyskania szybkość. Wszystkie mięśnie krzyczały do niego z bólu po presji, jaką na nich wymusił. Taka była istota Jigen-ryū - stylu prezentowanego przez klan Kosuke, a z którego słynęli w całej prowincji Satsuma. Ich kredo brzmiało - "Jeśli oddasz całego siebie w pierwszym ciosie, drugi nie będzie już potrzebny." W imię tej zasady właśnie go szkolono.
Z lekka dysząc, białowłosy zerknął w stronę Kaori ciekaw z jak twardej gliny została ulepiona. Dopiero poniewczasie przyszła mu do głowy refleksja, czy powinien w ogóle aż tak poważnie traktować ten sparing.
Rodzeństwo Ryūtarō ucichło, zerkając to na starszego brata, to na nowopoznaną dziewczynę.
- Przesadziłeś Onii-chan! - krzyknęła jedna z dziewczynek, łapiąc się pod boki smukłymi rączkami.
- Mama mówi, że nie wolno tak mocno bić dziewczynek! - dodała oskarżającym tonem.
Młodzieniec spurpurowiał wystraszony, że jego siostra rzeczywiście mogła mieć rację. Coś podpowiadało mu jednak, że Kaori nie była osobą, którą można było lekceważyć i traktować ulgowo, jeśli realnie myślało się o zwycięstwie z nią.
Dwunastoletnia dziewczyna przeskakiwała z kamienia na kamień zabijając czas, podczas gdy jej mama rozmawiała z krukiem. Nie podsłuchiwała rozmowy, widok rodzica rozmawiającego ze zwierzęciem też nie był dla niej niczym nowym. Odwróciła się w stronę rodzicielki dopiero gdy usłyszała trzepot skrzydeł i kraczenie oddalającego się stwora.
- Kaori - zwróciła się do dziewczynki. - Podejdź do mnie.
Dziewczyna szybko wykonała polecenie. Nie wiedząc skąd w lewej dłoni kobiety pojawiła się czarna opaska, ruchem dłoni nakazała odwrócić się swojej latorośli i dosyć nie zręcznymi ruchami zawiązała jej kawałek szmatki na oczach.
- Dlaczego mamo? - zapytała się Kaori próbując uchylić rąbek opaski, za co od razu dostała delikatnie po rękach - Nic nie widzę! - wykrzyczała.
- Wiem. - odparła czarnowłosa kobieta. - To dalsza część Twojego treningu.
- Jak on ma mi pomóc, skoro nic nie widzę!
- Odsłoń na chwilę oczy - poleciła a Kaori bez najmniejszej zwłoki to zrobiła.
Nagle przed jej oczyma pojawiła się lecąca z niezwykłą prędkością broń drzewcowa, wycelowana prosto w jej głowę, by za chwilę poczuć ból uderzenia w okolicy brzucha. Wymierzony cios nie był mocny, zabolał, ale podczas treningów niebieskooka otrzymywała dużo silniejsze obrażenia. Jednak zaskoczenie i uderzenie sprawiły, że z płuc uleciało jej powietrze. - Wzrok jest zwodniczy. - dodała Fujiko.
Kaori upadła boleśnie na tyłek i spojrzała szeroko rozwartymi oczyma w stronę matki nie rozumiejąc do końca jej słów. Wiedząc jednak co nastąpi, usiadła w pozycji lotosu i dalej słuchała wykładu.
- Być może nigdy nie będziesz tak szybka jak inni łowcy demonów. - odparła nieco oschło. Dało się wyczuć w tonie jej głosu lekki niesmak. - Musisz jednak trenować inne swoje atuty, które w starciu z jakimkolwiek przeciwnikiem pozwolą Ci przetrwać i zyskać odpowiednią przewagę. - spojrzała na swoją córkę a następnie odwróciła wzrok i wpatrywała się w jakiś nieodgadniony punkt. - moje możliwości szkolenia cię są ograniczone Kaori. - ruszyła nieznacznie swoją niesprawną ręką. - Musisz być wytrzymała, jeśli nie masz w sobie szybkości. Bądź mocna, aby móc przyjąć cios. A to - wskazała palcem na uniesioną opaskę - ma Cię nauczyć korzystania z innych zmysłów niż wzrok.
Następne tygodnie dwunastoletnia dziewczynka obrywała różnymi drewnianymi broniami. Ciało bolało ją codziennie, jednak czuła, że każdego dnia uderzenia boli ją coraz mniej. Próbowała raz za razem obronić swoje ciało przed kolejnymi ciosami. Przez kilka pierwszych dni nie potrafiła zrozumieć czemu ma służyć ten trening. Miała wrażenie, że przechodzi przez tortury, choć tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy ze znaczenia tego słowa. Dopiero po kilkunastu dniach i dziesiątkach jeśli nie setkach godzin spędzonym na ćwiczeniach, zrozumiała. Kiedy broń zmierzała w jej stronę, wsłuchiwała się w szelest kimona mamy, świst powietrza jaki pojawiał się przed uderzeniem, oddech przeciwnika przed zadaniem ciosu. Blok. Udało jej się zablokować zmierzające w nią uderzenie bokkenem. Na jej ustach pojawił się wielki uśmiech i podskoczyła z radości.
- Udało się, mamo, udało się! - krzyczała z zachwytu. Gdyby nie miała na oczach opaski, mogła by zobaczyć ciepły uśmiech jakim obdarzyła ją Fujiko.
- Dobrze. - odparła tylko bez wyrazu. - Kontynuujmy.
Kaori nie zniechęciło to, że rodzicielka nie podzieliła jej entuzjazmu. Nabierając więcej pewności siebie, aż rwała się do ćwiczeń by tylko powtórzyć swój sukces.
Nawet nie zauważyłam kiedy nasz, wydawać się mogło luźny sparing, przerodził się w coś poważniejszego, a uświadomiłam sobie to poniewczasie. Mój udany cios w udo wlał we mnie motywację do dalszego działania, jednak to co wlał w Ryūtarō wyskoczyło poza posiadaną przeze mnie skalę przewidywalności.
Gdy wyskoczył w górę spodziewałam się ciosu w głowę, usłyszałam okrzyk wydobywający się z jego ust i jakieś krzyki jego rodzeństwa, których znaczenia nie rozumiałam. Mówili o jakiejś technice o której wcześniej nie słyszałam. Cios padł dokładnie tam gdzie się spodziewałam, bezbłędnie zablokowałam uderzenie od góry jednak to co nastąpiło później zupełnie mnie zaskoczyło.
Wykorzystując impet uderzenia wykonał kopnięcie nogą tak silne, że mogło zabić.
Nie mam pojęcia co się wydarzyło, czy zadziałał mój instynkt, ćwiczony przez lata słuch, czy jednak zwodniczy wzrok, że udało mi się przesunąć w ostatniej milisekundzie bokken na tyle, by kopnięcie mojego przeciwnika nie trafiło mnie w głowę.
Zacisnęłam mocno zęby i poczułam metaliczny smak krwi w ustach. Siła uderzenia była tak mocna, że nie byłam w stanie ustać w miejscu. Gdy leciałam do tyłu starając się utrzymać nogami podłoża wzbijałam kurz, który zasłonił moją pozycję. Czułam, że moje plecy nie utrzymają mnie w pozycji stojącej i całe moje ciało wyginało się na spotkanie z glebą. Wyrzuciłam nogę do góry, aby wykonać przewrót w tył i zmienić swoją pozycję na dogodniejszą. Wylądowałam na zgiętych nogach, choć cały czas przesuwałam się do tyłu.
Gdy w końcu zatrzymałam się w miejscu, nie widziałam nikogo ani niczego dookoła. Wszędzie unosił się kurz. Słyszałam jakieś krzyki dzieci ale nie docierało do mnie ich znaczenie. Przed oczami na chwilę zrobiło mi się ciemno. W uszach słyszałam szum krwi. Próbowałam podnieść się z przykucu, ale moje mięśnie były napięte jak postronki i odmówiły mi posłuszeństwa. Nim obłoki piasku opadły udało mi się dojść do siebie. Wzięłam kilka głębokich wdechów.
Spojrzałam na Ryūtarō, jego mina była nieodgadniona. Krople potu zrosiłły mu czoło. Wytarłam ręką strużkę krwi wypływającą z moich ust. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że w obu dłoniach trzymam złamany bokken.
- To było mocne. - rzuciłam w stronę białowłosego stojącego ładnych parę metrów ode mnie.
Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. Byłam zadowolona, że wytrzymałam ten atak, jednak wiedziałam, że nie starczy mi sił na długie kontynuowanie tej walki, nie wiedziałam nawet czy uda mi się wykonać chociaż jeden porządny atak. Rzuciłam złamany bokken w stronę Ryūtarō. Zalała mnie fala dzikiej satysfakcji. Podbiegłam się w stronę stojaków, by sięgnąć po nową broń. Chwyciłam za dwa krótkie drewniane sztylety i zrobiłam jedyną rzecz jaka przyszła mi do głowy. Zmusiłam swoje ciało do niemal nadludzkiego wysiłku. Biegnąc, schyliłam się, aby tępym ostrzem wznieść tabun kurzu i schować swoje położenie, następnie zaczełam okrążać białowłosego. Jedyne czego pragnęłam to wziąć go z zaskoczenia, dokładnie tak jak on mnie. Chowając się w improwizowanej zasłonie dymnej, wyskoczyłam i rzuciłam się w stronę Ryūtarō celując dwoma brońmi w jego głowę niczym kłami kobry, by wylądować za jego plecami i podciąć mu nogi. Po wykonaniu tego ataku wiedziałam, że to był mój ostatni ruch. Zmęczenie nie pozwoliło mi ocenić czy udało mi się osiągnąć zamierzony cel. Padłam na kolana i odwróciłam się w stronę białowłosego, by zobaczyć co udało mi się wskórać.
Gdy Kaori rzuciła w jego stronę złamanym bokkenem, Ryūtarō wygiął swoje ciało w bok i ponownie napinając mięśnie nóg, odbił się z impetem od ziemi. Zmusił swoje ciało do kolejnego tytanicznego wysiłku, wlewając w każdy ruch maksimum sił, jakie mu pozostały. Miał zamiar dopaść do przeciwniczki, gdy ta próbowała zastosować dywersję w postaci pyłu i piasku. Ujął rękojeść drewnianego miecza obiema dłońmi, a następnie wyczekując ataku Arai, planował piruetem uniknąć jej ciosów. Skupił się na synchronizacji pracy nóg z resztą ciała tak, aby móc w najbardziej dogodnym momencie zastosować postawę wschodzącego słońca. Oburącz trzymany bokken, poprowadzony od samego dołu, miał trafić prosto w podbródek dziewczyny. Nagła zmiana kierunku i wyprowadzenie cięcia nie z prawej, jak zamarkował na początku, a niespodziewanie z lewej strony. Tym zagraniem Kosuke liczył na nokaut.
- Szast Prast:
- Tyle wystarczy! - rozniósł się echem po pustym placu stanowczy głos Higena. Podstarzały samuraj stał oparty o niewysoką kolumnę przyozdobioną kamienną rzeźbą żaby. Najwidoczniej pojawił się tu chwilę wcześniej, ale wyczekiwał czegoś. Być może sam był ciekaw przebiegu sparingu, a być może jak dobry nauczyciel obserwował poczynania swego podopiecznego.
- Tsk. - syknął z lekką nutką zawodu Ryūtarō. Ingerencja senseia właśnie w takim momencie, gdy zaczynało być naprawdę ciekawie i intensywnie. Białowłosy pomimo niezadowolenia skinął z szacunkiem głową w stronę przełożonego, a także w stronę Kaori.
- Odłóżcie ćwiczebne bronie i zmykajcie stąd. - dodał, lustrując wzrokiem także młodsze rodzeństwo Kosuke.
Dzieci poczęły jęczeć i kwiczeć, ale srogie spojrzenie Higena sprawiło, że cała czwórka umknęła, przekrzykując się i chichocząc opuszczając przy tym plac.
Ryūtarō posłusznie odłożył na stojak lekko sfatygowany bokken, a także pozbierał ten połamany, którego używała jego przeciwniczka.
Na końcu zwrócił się do Arai:
- Dziękuję za pojedynek. - jego głos był na powrót przyjazny i życzliwy. Demon sprzed chwili jakby gdzieś z chłopaka uleciał, gdy tylko zakończyła się walka. Co ciekawe, jaskrawożółte ślepia Kosuke wcale nie patrzył na stojącą naprzeciw niego dziewczynę, a świdrująco wpatrywały się w Higena. Z wyrazu twarzy Ryūtarō dało się wyczuć subtelnie zawoalowaną złość. Z czego mogła wynikać?
Podziękowałem Kaori, wyrażając szczerą wdzięczność za to, że odnalazła się w walce na serio. Nie ustąpiła pola i nie poddała w trakcie, ukazując tym samym silnego ducha.
- Matka naprawdę dobrze ją wytrenowała. - przeszło mi przez myśl.
Mój wzrok zogniskowałem jednak w pełni na Higenie. Przepełniała mnie teraz irytacja i chęć udowodnienia w pełni mej wartości. Miałem ochotę krzyknąć do niego - I co?! Jesteś zadowolony?! Czy to nie wystarczy?! No powiedz coś wreszcie!!!
Ale byłem synem samuraja.
Takie okazywanie wzburzenia było oznaką słabości. Nie mogłem dać mu tej satysfakcji, więc uśmiechnąłem się tylko do Arai wskazując dłonią na jedno z bocznych wyjść.
- Chodźmy zatem do mojego ulubionego miejsca, gdzie opowiesz mi o swojej mamie.
Następnie odwróciłem się na pięcie i zacząłem kroczyć wolno w kierunku, jaki dopiero co pokazałem.
Ryūtarō wziął rzucony przeze mnie złamany bokken i odłożył broń którą sam dzierżył w dłoniach. Było mi głupio, że sprząta po mnie, ale potrzebowałam jeszcze chwili by dojśc do siebie. Zwrócił się do mnie.
- Ja również dziękuję. - odpowiedziałam starając się brzmieć spokojnie. Białowłosy uraczył mnie jednak krótkim spojrzeniem a potem jego skrzące się żółcią oczy skierowały się w stronę Higena. Kosuke również nie wyglądał na zadowolonego takim obrotem spraw.
Nie zasatanawiając się jednak dłużej co kryje się w jego głowie wykorzystałam chwilę gdy nikt z obecnych nie zwracał na mnie uwagi. Podeszłam do stojaka odłożyć drewniane sztylety i splunęłam gęstą sliną zmieszaną z krwią gdzieś w trawę.
Gdy Kosuke zaproponował wybranie się do jego ulubionego miejsca, chciałam chętnie na nie przystać, jednak uświadomiłam sobie że musi to jeszcze chwilę poczekać.
- Chętnie - uraczyłam go uśmiechem - choć przyznam że chętniej w pierwszej kolejności obmyła bym się gdzieś i przepukała twarz. - pokazałam dłoń ubrudzoną we krwi, gdy wcześniej przetarłam nią stróżkę uleciałą z ust. Kurz który opadł również na mnie pozostawiał nieprzyjemnie wrażenie na skórze - Potem możemy ruszyć do Twojego ulubionego miejsca. - zaproponowałam. - A Ty możesz pytać o co chcesz.
Zastanawiałam się jakie myśli dotyczące mojej matki chodzą po głowie Ryūtarō, czego mógłby chcieć się o niej dowiedzieć? Myślałam również jak zareagowałaby ona na widok swojej córki w sparingu, była by dumna czy zawiedziona? Przerwałaby nam podobnie jak Higen czy czekałaby do nokautu lub poddania się? Trenowała mnie długo jednak zazwyczaj w osamotnieniu. Trenowała moje zmysły i ciało, niewiele miałam jednak doświadczenia w walkach z drugim człowiekiem. Być może dlatego wysłała mnie do domu Kosuke? Wyglądają na zaprawnoinych w takich treningach... jako przyszła łowczyni demonów chciałam wyciągnąć jak najwięcej z pobytu tutaj, demony przecież również walczą, a ja musiałam być na nich gotowa, żeby móc ją bronić gdy tylko jakiś pojawi się w okolicy.
- Tutaj możesz się obmyć. - rzekł wyjaśniająco młodzieniec, wskazując na jedno z bocznych przybudowanych pomieszczeń. Drzwi doń były uchylone i z zewnątrz można było dostrzec, że w środku znajdują się miski, wiadra i jakaś balia. Do tego na zydlach i stolikach oparto grube ręczniki, a przy ścianie stało kilka parawanów wykonanych z bambusa.
Młodzik poczekał na towarzyszkę przykucnąwszy na płaskim niczym ława kamieniu i w ciszy odprowadził wzrokiem rozochocone rodzeństwo. Dzieci umknęły w głąb dworu przekrzykując się i przeganiając raz po raz, niczym jedna plątanina wielokorowych żwawych bączków.
Chłopak wstał na powrót, gdy dziewczyna wróciła do niego i wskazał palcem gdzieś ponad murem posiadłości.
- Czeka nas długi spacer, ale myślę, że widok na końcu będzie tego wart. - wyjaśnił.
Następnie udał się z Arai do jednego z bocznych wyjść, które było w dyskretny sposób wkomponowane pośród drewnianych sztachet. Przy furcie znajdowała się niewielka beczułka, w której to leżakowało kilka kijków. Kosuke zabrał jeden z nich i przełożył go przez pas kimona. Samuraj nie powinien ruszać gdziekolwiek bez swej katany i choć Ryūtarō nie miał jeszcze ostrej broni, to jako dziedzic rodu i syn samuraja musiał mieć przy sobie namiastkę prawdziwego miecza. Tego wymagał obyczaj i tego od niego oczekiwano. Także dzięki temu nikt nie pomyli go z prostym chłopem, czy dzieckiem z gminu, a tego typu omyłka mogła być opłakana w skutkach. Sam białowłosy nie raz już boleśnie się o tym przekonał. Higen z ojcem zawsze starali się mu wyłożyć na poważnie temat konsekwencji każdego nieprzemyślanego czynu, jaki narażał na szwank dobre imię rodziny. To były jedne z niewidzialnych kajdan, jakie nosił każdego dnia. Często też rozmyślał o tym, jakby to było urodzić się wśród szarych mieszkańców wioski. Bez nazwiska, bez zobowiązań wobec rodu. Bez oczekiwań wysokich niczym góra Fuji.
Młodzieniec ciężko westchnął i zamknął za towarzyszką drewnianą furtę. Ruszyli obydwoje wąską ścieżką, która zawijała co rusz, pnąc się ku górze. Po bokach wyrastały różne drzewa, a droga usłana była nieprzebranymi różowymi płatkami. Czas, gdy kwitła sakura, przez wielu należał do najpiękniejszego okresu w roku, toteż nie można było odmówić malowniczości i urokowi temu, co ich otaczało.
- Droga pośród sakury:
- Kaori, czy twoja matka jest zabójczynią? - rzucił ni stąd, ni zowąd Ryūtarō, przerywając tym samym ciszę, mąconą dotąd jedynie miarodajnymi krokami dwójki dzieciaków. Jego głos był poważny, ale dało się w nim także wyczuć pokaźne pokłady ciekawości. Temat ten musiał szalenie interesować białowłosego.
Nie możesz odpowiadać w tematach