Arai Kaori
04/04/1631, HONSUI, YONEZAWA, KLASA SAMURAJSKA
Czarne włosy sięgające szyi, błekitne niemal przezroczyste oczy oraz tatuaż róż na prawym ramieniu
Tamta noc sprzed dziesięciu lat wydawała mi się jednocześnie zamglona ubiegłym czasem i wyraźna jakby każda chwila wyryła mi się w pamięci niczym piętno.
Jak zawsze mama położyła mnie do łóżka, opowiedziała bajkę na dobranoc i ucałowała moje czoło zostawiając na nim mokry ślad. Jej szmaragdowe oczy, takie niepodobne do moich, zmniejszyły się pod wpływem uśmiechu i zniknęły za drzwiami mojego pokoju.
- Oyasumi - powiedziała już za drzwiami tak cicho, że niemal nie usłyszałam.
Nie wiem ile czasu minęło, nie wiem też czy zasnęłam zaraz po jej wyjściu śniąc może coś miłego po raz ostatni w swoim krótkim wtedy życiu. Wiem natomiast, że otworzyłam szeroko oczy gdy usłyszałam głośny huk i krzyk swojej matki.
Chwyciłam mocniej rąbek swojego futonu i przycisnęłam go mocno do szyi. Zastanawiałam się krótko czy to może mi się przyśniło, jednak nieustające hałasy uświadomiły mi, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Marechi … - usłyszałam stłumiony głos kogoś, kto na pewno nie był moją rodzicielką. Od tego dźwięku przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.
- Zginiesz tutaj. - mama brzmiała na spokojną, choć głos mógł zostać zniekształcony przez zamknięte drzwi.
Następnie słyszałam dziwne odgłosy wydobywające się z pokoju obok, teraz już wiem, że to były odgłosy walki. Strach nieznanego na początku mnie sparaliżował, czułam że moja mama potrzebuje pomocy, ale moje ciało nie chciało się ruszyć. Każdy mięsień stawiał opór na myśl o ruszeniu się z bezpiecznego miejsca.
"- Nie jesteś już małą dziewczynką" - powtarzała mi wielokrotnie mama kiedy próbowałam wymigać się od różnych prac domowych. I to właśnie te słowa odbijające się echem w mojej głowie wlały we mnie odwagę i pozwoliły stawiać krok za krokiem w stronę tego co działo się w innym pomieszczeniu.
Otworzyłam drzwi swojego pokoju najciszej jak to możliwe i powoli dotarłam do miejsca gdzie moja mama walczyła z jakimś dziwnym bytem. Wyglądem przypominał człowieka jednocześnie wszystko w jego ruchach i zachowaniu temu przeczyło. W jego oczach był głód. Moja mama stała w pozycji obronnej z kataną w rękach i obserwowała bacznie stwora. Pomieszczenie, które wcześniej był naszym salonem był zrujnowany, wszędzie leżały porozwalane dekoracje, wazony, obrazy ze ścian. Drewno z którego były wykonane ściany było połamane i poszarpane w niektórych miejscach. Po podłodze rozsypane były odłamki szkła z rozbitego okna, w którym teraz siedział stwór gotowy do ataku. Jego ziemista cera była nienaturalna, płowe włosy rozczochrane w nieładzie a otwarta paszcza ukazywała rzędy ostrych kłów. Głodne i rozszalałe fioletowe oczy potwora biegały po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś. Wtem stwór wbił swoje wstrętne ślepia we mnie.
Włosy na całym ciele stanęły mi dęba gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, a on wyszczerzył kły w uśmiechu i ruszył pędem w moim kierunku. Następne wydarzenia trwały niemal jedno uderzenia serca. Przerażony wzrok mojej matki. Moje sparaliżowane strachem ciało. Nadludzka prędkość z jaką oboje się poruszali. Ból przeszywający moje pośladki kiedy matka odepchnęła mnie i zasłoniła własnym ciałem. Wstrętny krzyk zadowolenia stwora, kiedy dopadł swoją zdobycz i dźwięk upadającej stali.
Stwór skoczył na plecy mojej rodzicielki i wgryzł się w jej obojczyk,
- Marechi…Marechi - mlaskał jak opętany wysysając życiodajną krew z ciała mojej matki.
Ta próbowała się szarpać, wyrwać z objęć nieznanego mi wtedy bytu, lecz trzymał ją mocno i nie reagował na krzyki rozpaczy moje i mamy. Minęło parę sekund nim dotarło do mnie co się właśnie dzieje, a gdy tak się stało zadziałałam instynktownie. Gdy tylko mama ze stworem na plecach odwrócili się do tyłem sięgnęłam po leżącą na ziemi katanę. Pomimo tego, że nigdy nie dzierżyłam w ręku żadnego oręża, moje ciało wiedziało co robić i wbiłam ostrze prosto w serce potwora. Usłyszałam krzyk stwora i matki i wyszarpnęłam miecz z pleców potwora. Gdy ujrzałam jak sączy się z niego czarna posoka zmieszana z krwią, upuściłam broń, a w gardle poczułam jakby kolacja którą spożyłam tamtego wieczora chciała wrócić do świata zewnętrznego. Stwór oderwał się na chwilę od jedzenia mojej rodzicielki i spojrzał w moim kierunku. Jego wzrok pałał czystą nienawiścią tak bardzo, że niemal czułam to fizycznie, gula w gardle sprawiła że niemal straciłam dech.
Mama wykorzystała tą sekundę nieuwagi potwora, sięgnęła po ostrze lewą ręką i wykonała szybki zamach kataną owianą dziwną niebieską łuną prosto w szyję stwora.
W momencie gdy głowa dotknęła posadzki i zabrudziła czarną krwią drewno, całe ciało stwora zaczęło się spopielać.
Nie pamiętam czy zaczęłam krzyczeć, czy może płakać. Pamiętam tylko postawę mojej mamy gdy próbowała podnieść się z klęczek opierając się na katanie, całe kimono miała pokryte krwią. Potem była ciemność.
Odzyskałam przytomność dopiero w skrzydle szpitalnym, obok mnie siedziała mama. Patrzyła na mnie swoimi szmaragdowymi oczami, ale nigdy już więcej nie ujrzałam w nich tego blasku, który miała przed atakiem demona. Włosy czarne jak moje miała teraz starannie upięte w kok. Zdążyła zmienić odzienie, ale większość jej prawej strony pokrywały bandaże. Opowiedziała mi wtedy swoją historię zaczynając od słów:
- Nie jesteś już małą dziewczynką… - a jej głos był pozbawiony wesołości i troski z jaką zwykła do mnie zwracać się wcześniej - Uratowałaś mnie tej nocy. Już nie muszę nic dłużej ukrywać…
I zaczęła opowieść o tym, że na świecie istnieją demony, że istnieją również osoby zwane Demon Slayer’ami, które poprzysięgły zniszczyć frakcję dzikich bestii. Każde kolejne słowo wypowiadane z jej ust zaskakiwało mnie bardziej niż poprzednie, wtedy brzmiało to dla mnie jak wymyślona historia na dobranoc, ale taka, którą straszy się niegrzeczne dzieci. Moja mama opowiedziała mi o tym, że za młodu ochronił ją Hashira przed demonem, który chciał ją pożreć. Przygarnął ją wtedy pod swoje skrzydła i nauczył walczyć, powiedział jej że to dla jej bezpieczeństwa, ponieważ ma krew niezwykle ponętną dla demonów i musi umieć się bronić. Stała się jedną z nich - łowcą demonów, ale nigdy nie pragnęła wspinać się po szczeblach kariery. Chciała umieć nie żyć w ciągłym strachu o swoje życie i od czasu do czasu wykonywała jakieś misje, jednak od chwili ataku przez demona dzisiejszej nocy prawdopodobnie nigdy nie będzie już zdolna do walki.
Od uzdrowicielek dowiedziałam się później, że to ja odebrałam mojej matce zdolność do bronienia się, bowiem kiedy ugodziłam stwora w serce, przebiłam również jej ramię i nieodwrcalanie uszkodziłam jej sprawność w ręce. NIgdy nie czułam od niej żalu, jednak on czasem palił moje serce. Matka postanowiła mnie szkolić w walce na tyle ile mogła z nie do końca sprawną ręką i przekuła moje poczucie żalu w nienawiść do tych przez których tak naprawdę cierpiała całe życie, żyjąc w ciągłym strachu i braku możliwości wyboru drogi swojego życia.
Moja mama nigdy nie odzsyskała radości życia, snuła się po domu i hart ducha wracał jej tylko podczas szkoleń. Pewnego dnia stwierdziła, że jestem gotowa i podała mi adres Hashiry, który szkolił ją.
A teraz jestem tutaj i zamierzam poświęcić kolejne lata na doskonaleniu się i ćwiczeniu, aby stanąć w szeregi Demon Slayerów.
Trenowałam dwa lata pod okiem Hashiry, aż w końcu uznał że czas mojego egzaminu nadszedł. Zadanie było proste - wytropić i zabić demona. Nie czułam żadnych wyrzutów sumienia, kiedy moje ostrze spotkało się z jego szyją.
- po ukończeniu szkolenia u Hashiry, nigdy już nie spotkała swojej matki, zniknęła bez śladu
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach