FUKURŌ
Zabójcy Demonów - NE163 cmWAGA
Data urodzenia 29/01/1629
Miejsce pochodzenia Edo
Miejsce zamieszkania Yonezawa
Klasa społeczna nietykalni
Zawód -
Fukurō zapisywane znakami 福朗 oznacza radosnego i powinno przynosić szczęście. Ten zapis został wybrany przez samego Ne, kiedy rozpoczął naukę pisania - i wiedząc, że będzie zobowiązany z czasem, aby się podpisywać. W przypływie chwili, mając nadzieję na to, że tak wiele mogło zmienić się na dobre pomimo wszystkich kłód rzucanych przez los, dzisiaj żałuje doboru znaków, uważając że te do niego zupełnie nie pasują.
Samo imię zostało mu nadane, według tego co zawsze powtarzała jego matka, dlatego że w dzień jego urodzin, nieopodal para puszczyków uralskich zdawała się nie opuszczać otoczenia chaty, w której przyszedł na świat. Były niezwykle głośne i zainteresowane, i odpowiadały na każdy płacz dziecka.
Pomimo swojego ograniczenia w wypowiadanych słowach, jest bardzo uważnym i dobrym aktywnym słuchaczem. Często daje sygnały, że przyjmuje do wiadomości słowa rozmówcy, że mimo bycia zajętym innymi sprawami, rzeczywiście przyswaja wszystkie słowa, które padają z ust drugiej osoby.
Jego matka odeszła na skutek choroby, zimą 1650. Ze starszym bratem oraz dwójką młodszego rodzeństwa, utrzymuje regularny kontakt.
Kolejne uderzenie, na które zamknął oczy i które próbował przyjąć w ciszy, nawet jeśli łzy pociekły po jego policzkach. Bał się, że zrobią mu coś więcej. Kolejne wściekłe krzyki mężczyzny wynajętego przez kupca - ten tylko ponaglał wykonanie kary. Jego dłonie się trzęsły, jego całe ciało chciało uciec, ale nie miał ani siły, ani możliwości żeby to zrobić. Czuł się w pełni sparaliżowany, czując wzrok rodziców, który jasno mówił, że zasłużył na wszystko, co miało nadejść. Zasłużył, nawet jeśli jedynie chciał pomóc. Nie mógł się odezwać, nie mógł spróbować niczego dotknąć. Powinien trzymać się z dala od drogi, powinien...
Ból był nie do zniesienia - ból, który wiązał się z ciszą w domu, ale i ten po raz kolejny pulsujący na jego policzku, promieniujący na głowę. Mogli uciąć mu język, ale jednak tego nie zrobili, okazując mu łaskę. A jednak rozcięcie ust bolało jeszcze gorzej. Czuł też kilka ran we wnętrzu ust, które był pewny że niedługo się zagoją, ale czy znikną? Czy kiedyś przestaną przypominać mu o tym wszystkim? O zapachu skór i stali, tkanin które mieszały się z drewnem powozu, a później o zapachu potu i lęku, złości ale i krwi, wszystkiego co zmieszało się w jedno, nawet jeśli nie pochodziło od jednej osoby. Zasłużył, próbując zatrzymać powóz kupca tylko dlatego, że nie chciał aby ten spowodował wypadek - widział jak koło ledwo się trzymało na miejscu, i wiedział że niedługo miał być nieco wyboisty i niepewny most, na którym mogło dojść do tragedii, a jednak po wszystkim sam został oskarżony o manipulacje przy kole. Nie powinien się odzywać, nie jako syn jednego z grabarzy. Nie tutaj, na obrzeżu stolicy, gdzie tolerowano takich jak oni tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś musiał zajmować się podobnymi pracami. Nie patrzono na nich, udawano że nie istnieją, a oni mieli zachowywać się wedle tych zasad, mając nadzieję, że wystarczy im wszystkiego do przetrwania kolejnej zimy. Jedzenia, ubrań czy rąk do pracy.
Powinien być wtedy wdzięczny, że jedyna krzywda stała się jemu - że nikt inny nie poniósł wtedy konsekwencji.
Nie minęło wiele czasu od tamtego wydarzenia, kiedy matka w pośpiechu zbierała wszystko z domu, każąc jemu zabrać młodsze rodzeństwo, a starszemu bratu bagaże. On był odpowiedzialny, aby młodszy brat i siostra nikogo nie obudzili. Nie pytał wtedy, bał się zadawać pytań - ale nawet przez to nigdy nie zadane pytanie, z czasem zrozumiał, dlaczego tak miało być lepiej dla nich wszystkich.
A jednak w noc, w którą uciekali, pamiętał jak jego siostra wskazywała na jedną z sów na drzewie z uśmiechem, mówiąc że i on, i ptak są do siebie podobni, i że równie długo milczą. Nie odpowiedział słowem wtedy, wyłącznie uśmiechem. Miała rację, tym bardziej że widok puszczyków wcale nie był niczym nietypowym dla początku lutego.
Nie odzywał się jednak nawet wtedy, to jego starszy brat był bardziej dociekliwy, rozumiejąc w jak złej sytuacji byli - i w o ile gorszej mogli się znaleźć ponownie.
Czasem zastanawiał się, czy gdyby zostali w starym domu przy ojcu, który był nie tylko grabarzem, ale okazał się również i przestępcą - czy byłoby im łatwiej. Zarówno wśród ludzi, których znali, ale również i z przetrwaniem. Każda zima, szczególnie po pogorszeniu się stanu matki, była dla nich trudnym okresem. On przejmował obowiązki zajmowania się zarówno chorowitą kobietą, jak i młodszym rodzeństwem. Gotowanie, praca około gospodarstwa i przy małych zwierzętach, ale i porządki domowe. Dzielili się zadaniami, którymi tylko mogli - i pracowali tak, jak tylko mogli, nawet jeśli nie zawsze to wszystko wystarczało. Ostracyzm ich dotykający, nie malał tylko dlatego, że nikt nie wiedział, kim był ich ojciec - byli obcą rodziną bez ojca, tyle wystarczało aby wywoływali brak zaufania.
Jeśli Fukurō posiadał talent do jednej rzeczy, stanowczo była to praca z roślinami. Ich uprawa, ich przetwarzanie. Rozpoznawał ich zapachy i smaki, wiedział jak powinny wyglądać i jak płatki poszczególnych kwiatów i liści zachowywały się pod palcami. Znały ich delikatność, znał ich tekstury i odcienie. Uczył się w praktyce, nie mając dostępu do książek - uczył się zawodu, którego nigdy nie przypuszczał, że miałby szansę. Szczególnie, kiedy wizyty w ich chatce na obrzeżu wioski, stawały się coraz częstsze.
Wciąż nie odzywał się często, ale powoli pomagał mieszkańcom, którzy zaczynali spoglądać na ich rodzinę w bardziej przychylny sposób - nie dopuszczając w pełni do społeczności, a raczej przyzwalając na ich jestestwo obok. Była to chłodna akceptacja, a jednak lepsza od żadnej. Lepsza od wszystkiego, co chłopiec był w stanie pamiętać z poprzedniego zamieszkania, nawet jeśli to nie było aż tak silnie oddalone.
Tym co zauważył, była regularna podróż samurajów - a przynajmniej tak ich nazywał wtedy, nie do końca rozumiejąc kim byli ludzie ubrani tak dobrze z bronią u boku, którzy zdawali się przebywać całe odległości wysp pieszo. Widział ich pod Edo, ale nigdy z nimi nie rozmawiał - nawet nie próbował, wiedząc że nikt nie powinien się do niego odzywać. Po ucieczce z domu jednak wszystko stało się inne, nawet jeśli wciąż unikał częstych rozmów, pozwalał sobie na krótkie wymiany zdań, a od słowa do słowa, jeden z podróżujących samurajów, zatrzymał się w ich domu. Po raz pierwszy, po raz trzeci, i następny. Nawet nie zauważył, kiedy zaczął wyczekiwać z zapartym tchem mężczyzny, z którym tak chętnie wymieniał oszczędzane przez lata słowa. Pytał o jego historie, pytał o jego podróże i o wszystko, co tylko widział, nieświadomy niebezpieczeństw, które w rzeczywistości czaiły się na jego przyjaciela.
Choć wioska, w której się znalazł, akceptowała ich bardziej z każdym rokiem - nigdy nie zbliżył się do mieszkańców wystarczająco. Nie wiedział o problemach, ale również nie pytał o plotki i problemu, który dręczyły mieszkańców. Współegzystowali, nie tworząc większych zażyłości i zawsze mając być tymi bardziej na uboczu. Do momentu, kiedy nieufny wzrok mieszkańców skierował się w ich stronę ponownie, wraz ze zjawieniem się pijaka i przestępcy, wszczynającego burdy. Od ust do ust, od ucha do ucha, wieści o ich poprzednim miejscu zamieszkania i mężu, rozniosły się wśród chłopów, którzy nie chcieli mieć z nimi wiele wspólnego - a sam Fukurō nie rozumiał nawet skąd wziął się podobny ostracyzm w ich kierunku. Nagła niechęć była czymś, co go uderzyło. Nastolatka, który tak silnie czuł potrzebę przynależności - który czując dopiero w chwili, że traci coś cennego, uświadamiał sobie jak rzeczywiście cenne było miejsce, które wydawało mu się, że posiada.
Był wdzięczny tamtej nocy, jednocześnie nienawidząc tego faktu - był zły na samego siebie, że rzeczywiście mógł się w pewien sposób cieszyć, kiedy wszystko potoczyło się w taki sposób. Wiedział, że coraz gorsze traktowanie ze strony tych, z którymi wydawało się im coraz lepiej porozumiewać, wynikało wyłączanie przez pojawienie się, a później tajemnicze zniknięcie ich ojca - wiedział i rozumiał to aż za dobrze, choć nikt nigdy nie potwierdził wprost tych przypuszczeń ani jemu, ani jego rodzeństwu.
Nie chciał myśleć o tym, jak to wszystko mogło się skończyć, gdyby znany mu zabójca demonów, nie zjawił się w porę wtedy. Może dopiero w tamtym momencie zrozumiał, z kim miał do czynienia? Kiedy wyszedł wieczorem szukać ich najmłodszego brata, bo ten nie zjawił się o wskazanej porze na posiłek. Nie miał wtedy nawet czym się bronić, poza pochodnią - a jego przyjaciel był szczerze zaskoczony, choć w pozytywny sposób, że zastał go jeszcze żywego.
Miał wtedy szczęście, że młody demon nie potrafił walczyć tak dobrze. Miał szczęście, że udało mu się obronić, przetrwać do momentu w którym pomoc nadeszła.
Miał szczęście.
Przekonanie zabójcy do tego, że posiadał odpowiednie umiejętności do rozpoczęcia treningu, zajęło kolejny rok. W spotkaniu bezpośrednim z demonem, z tak ogromnym zagrożeniem - chciał potrafić z tym walczyć. Poczuł, że była to pewnego rodzaju szansa dla niego dla ucieczki od ostracyzmu; może chciał znaleźć miejsce, zupełnie inne i nieco dalej od wsi, w którym więcej osób będzie go witać przynajmniej neutralnie? Miejsce, w którym mógłby przynależeć. Miejsce, do którego chciałby wracać.
Nawet jeśli inni mieszkańcy poszczególnych wiosek i miast wcale nie musieli witać zabójców z otwartymi ramionami, nie przeszkadzałoby mu to tak długo, jak mógłby mieć miejsce przynależności. Inne niż tylko jedną chatkę, pośrodku rodzeństwa i chorowitej matki. A nawet jeśli ci go potrzebowali... przecież sam widział, że istniała możliwość podróży. I odwiedzin.
Trening był trudny, wyczerpujący i Fukurō wielokrotnie zastanawiał się czy podjął właściwą decyzję - i czy da radę go ukończyć. Brakowało mu początkowo zarówno siły, jak i wytrwałości, ale na pewno nie skupienia. Łamał się przy każdej większej potrzebie rekonwalescencji, tracił wiarę w to, że powinien znaleźć się w Yonezawie w pierwszym miejscu, nawet jeśli czuł się w końcu, że gdzieś przynależy.
Z rokiem na rok, jego zdolności poprawiały. Widział jak inni radzili sobie o wiele lepiej od niego - ale nie zrażał się tym, mając do nadrobienia również naukę pisania i czytania, pracując nad wszystkim nad czym musiał i ciesząc się, że nowe umiejętności odkrywały również przed nim nowe ścieżki w dziedzinie, która tak bardzo go fascynowała - zielarstwie.
Kiedy był w stanie, podczas rekonwalescencji, sięgał po książki na temat roślin, choć czytanie szło mu bardziej niż powolnie z początku, czerpał radość i wiedzę, po wszystkim wracając do treningów ze świeższą głową.
Trening rozpoczął latem 1644, zakańczając go wiosną 1649. Zdał wtedy test - a przynajmniej to chciałby powiedzieć. Nie był w stanie opanować oddechu. Wiedział, że istnieli podobni zabójcy demonów - ale nigdy nie dopuszczał do swojej świadomości, że to mógłby być on; że po tylu minionych latach i takim zaangażowaniu, i pracy jaką włożył, nagle wszystko mogło się skończyć...
Został Ne, korzystając z własnej wiedzy, którą posiadł przez lata zanim znalazł się na ścieżce do stania się zabójcą demonów - i z tej, którą czerpał jeszcze podczas treningów. Choć wciąż nie zaakceptował w pełni braku oddechu, i choć otworzył się jeszcze bardziej stając się żywą duszą towarzystwa podczas samych treningów, wyraźnie jako zielarz, ponownie zamknął się w sobie, trzymając myśli głównie dla siebie, i skupiając się na swojej sztuce.
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty właśnie wstąpiłeś w szeregi Zabójców Demonów.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach