Po pierwszej dobie, zmęczona brakiem snu, zdecydowała się przygotować sobie napar z ziół, który miałby pomóc jej zasnąć. Prawdopodobnie minęła się o włos ze śmiercią, biorąc pod uwagę, że obudziła się z gorączką i różnymi bólami półtorej doby później. Jej najlepsza broń prawie obróciła się przeciwko niej samej, bo znowu nie trzymała się proporcji.
Nie zniechęciło jej to jednak i dalej korzystała z cudów zielarskich, chociaż tym razem pod okiem swojej służki, którą — trochę paradoksalnie — uważała za swoją przyjaciółkę. Była to kobieta starsza od niej o sześć lat, która towarzyszyła jej między innymi podczas wycieczki objazdowej po Imperium. I to ona uczyła ją, jak posługiwać się roślinami. Dzięki jej pomocy teraz spała w nieregularnych odstępach, ale przynajmniej w ogóle.
Ponadto, szlachcianka brała kąpiele kilka razy dziennie, jakby chciała pozbyć się brudu, którym jej zdaniem osmarował ją Goro. Za każdym razem, gdy jej palce dotykały blizn, których on także dotknął, miała wrażenie, że te pulsowały, jakby razem z nią przeżywały tamten dzień.
Poza potrzebami higienicznymi, nie opuszczała swojego pokoju prawie tydzień, także jedząc w nim i komunikując się jedynie ze wspomnianą służką. Chociaż ta dopytywała, nie wyjaśniła jej swojego stanu. Trzymała to w sobie, pozwalając, aby w jej głowie powstał najbardziej bezwzględny pomysł na zemstę.
— Będę potrzebowała twojej pomocy — oznajmiła kobiecie, podczas, gdy sama leniwie przesuwała figurki po mapie. "Oddziały Goro" chwilę temu wygrały bitwę, ale losy wojny nie były jeszcze przesądzone. Jej własne wojska miały coś, czego on się nie spodziewał.
Tak, jak sama prawie opuściła ten świat przez złe proporcje ziół, tak teraz nie mogła pozwolić sobie na błędy jeszcze bardziej. Widziała po kobiecie, że ta nie była przekonana co do tego, czy powinna była jej pomagać, z drugiej strony niewiele miała do powiedzenia w tym temacie. Dlatego w końcu pojawiła się w jej pokoju razem z koniecznymi do wytworzenia wywaru roślinami. Kyōran wyjęła z szafki niezbędne przedmioty i w ciągu paru godzin wspólnymi siłami wytworzyły silną, lecz niewyczuwalną w potrawach i napojach truciznę.
— Ja się tym zajmę dalej — oznajmiła, wstając z miejsca. — Posprzątaj, proszę. Wiesz, gdzie je schować. Potem jesteś wolna.
Parę minut później pojawiła się pod kuchnią. Tam też, na zewnątrz, zatrzymała się i odczekała kilka chwil, aby opracować plan ataku. Przyglądała się krzątającym się w pomieszczeniu ludziom aż do momentu, w którym padło hasło o przygotowaniu herbaty dla Goro. Ponieważ do środka prowadziły dwa wejścia... jak gdyby nigdy nic weszła jednym, wlała zawartość buteleczki do przygotowanego dla kuzyna czajniczka i wyszła drugim.
Ot, "taki skrót", gdyby ktoś pytał.
Pewna swojego zwycięstwa wróciła do pustego już pokoju. Po drodze, na wszelki wypadek opłukała buteleczkę po truciźnie i na miejscu przelała do niej trochę wywaru nasennego. W oczekiwaniu na wybuch paniki mający poruszyć całą posiadłością, zaczęła czytać kronikę Osaki. Może jak Kiyo zaginęła, a Goro stanie się przeszłością, jej rodzina wreszcie wróci do Yonezawy?
"I'll follow you down"
Choć nie miał zamiaru jej skrzywdzić, przez krótką chwilę gniew zamiar ten zasłonił. Gdyby więc nie kolejne zaskoczenie wywołane widokiem, jaki zastał po zerwaniu z niej odzienia, być może zapomniałby się w całości. Malujące się na jej ciele blizny były momentem ocucenia, który wykorzystał; sądząc jednak po jej zachowaniu, osiągnął to, co osiągnąć chciał. A zobaczył nawet więcej, niż spodziewał się zobaczyć.
Mimo wszystko złość dalej nie opuściła go do końca; wywołana była nie tylko tym nonszalanckim i bezmyślnym wypuszczeniem motyli na wolność, nie tylko zlekceważeniem jego groźby, ale i zebranym całokształtem usposobienia narzeczonej. Nie irytowały go jej obelgi same w sobie czy groźby – irytowało go natomiast, gdy ktoś nie znał swojego miejsca. Była jak naiwne dziecko, które żyło w przekonaniu, że wiedziało lepiej; że nie sięgną jej żadne konsekwencje, nieważne czego by się dopuściła. Nie myślała, a robiła, by następnie zdziwić się, że los nie był jej służbą.
I jeszcze tak samo naiwnie sądziła, że ot tak da jej wyjść z pokoju.
"Wejdź", były słowem, które zapełniło przestrzeń jego sypialni po tym, jak poprzez drzwi zakomunikowano mu o gotowej herbacie; były to zioła, które pijał codziennie, by dzięki nim móc spokojniej spać – i chociaż po tylu dniach dalej nie wykazały żadnych efektów, nadal z nich nie zrezygnował.
Służący powoli rozsunął shoji, schylił się po leżącą na podłodze tacę, po czym wszedł do środka i ostrożnie ułożył ją na zajęty przez Goro stół. Ten nie podniósł wzroku znad papieru ani na moment, jedynie na koniec, gdy służba stanęła w miejscu, jakby w oczekiwaniu na inne życzenie z jego strony, gestem ręki odwołał mężczyznę.
W tej samej chwili jak drzwi zostały zamknięte, na papierze wylądował wypuszczony z klatki ptak. Jego ubrudzone tuszem łapy wraz z każdym skokiem pozostawiały po sobie ciemne ślady.
— Ty głupi… — warknął przez zaciśnięte zęby, kiedy tylko się zorientował i ręką próbował strącić zwierzę ze stołu; ptak zatrzepotał skrzydłami i usiadł na krawędzi tacy, a mężczyzna nerwowo przejechał palcem po pozostawionych śladach – co jedynie doprowadziło do gorszego rozmazania ich. Przeklął pod nosem i gwałtownym ruchem zrzucił papier ze stołu. — Odsuń się, ty marna pierdoło, której tylko przez przypadek przyszło mieć skrzydła — powiedziawszy to, sięgnął po dzbanek, część zawartości którego przelał do czarki. Po tym wstał, by przejść do kosza, w którym trzymał rulony papieru; chwyciwszy za jeden i odwróciwszy się z powrotem w stronę stołu, zauważył, jak ptak siadł na krawędzi czarki i schylił się, by upić nalanych ziół. Jego nieposłuszeństwo i swawolność kogoś mu przypominały.
Ukucnął przy stole, zaraz po tym podsuwając palec pod czarkę. Gdy ptak na niego zeskoczył, wyprostował nogi i skierował się do miejsca, w którym trzymał klatkę. W tej na powrót zamknął zwierzę, ale zamiast zostawić go samego sobie, przeniósł klatkę niedaleko sobie.
Dwór zaczął obejmować coraz większy mrok; mężczyzna dalej siedział nad papierami, tym razem w towarzystwie zapalonych świec. Jego uwaga skupiała się jedynie na zapisywaniu coraz to większej liczby słów, zapominając jednocześnie o ziołach, które z pewnością już wystygły.
Wyprostował się i westchnął cicho; wzrok przeniósł na klatkę, dopiero teraz uprzytomniając sobie, że już od jakiegoś czasu nie słyszał żadnego ćwierkania ani trzepotania – z tym że w klatce nie było niczego, co odgłosy mogłoby te wydawać – a przynajmniej nie było tylko powierzchownie.
Zmarszczył brwi i wychylił się w jej stronę, by zauważyć na jej dnie leżącego bez życia giluszka. Zamrugał kilka razy i otworzył klatkę. Po wsunięciu do niej ręki schwytał za nieruchome ciało swojego towarzysza i przybliżył dłoń z powrotem ku sobie. Dotknął go palcem i przewrócił na drugi bok, ale ten nie dawał już żadnych oznak istnienia.
Mężczyzna wpatrywał się w niego skonsternowany, dopóki jego wzrok nie natknął dzbanka z herbatą. Opuściwszy martwe zwierzę na stół, wstał i schwytał za dzbanek, by tym, po dotarciu do kuchni, rzucić i rozbić o ścianę.
Drzwi do sypialni Kyoran rozsunęły się z hukiem. W progu stał Goro, a zaraz obok niego, na kolanach i schwytana za tył odzienia, służąca. Tę agresywnym ruchem podniósł na nogi i wprowadził do pokoju, gdzie pchnięta ponownie upadła na ręce. Ukucnął przy niej, niedelikatnie zacisnął jedną dłoń na jej polikach i uniósł twarz kobiety ku jego narzeczonej.
— Powiedz, czy ta osoba, którą widziałaś — zaczął — była ubrana w ten sposób? — zapytał, sam uśmiechając się szaleńczo. Służka nie odpowiedziała na pytanie, a jedynie wydusiła z siebie niezrozumiałe "przepraszam". — Dalej, mów, nie bój się. Ta nędzna suka nie zrobi ci krzywdy — stwierdził zachęcającym tonem i przybliżył twarz do twarzy służki. Trudno było opisać jego stan; zahaczał o furię, ale i dziwną ekscytację jednocześnie. — Dopilnuję za to, że krzywda stanie się jej — zbliżając się do końca zdania, przeniósł świdrujący wzrok na narzeczoną.
Z początku uznał, że to służba była odpowiedzialna za zatrucie herbaty, dlatego właśnie to do kuchni skierował swoje kroki w pierwszej kolejności. Po przelaniu się jednak krwi i wywróceniu pomieszczenia do góry nogami, gdy chęć wyżycia się fizycznego zmalała, a sam sapiąc ze zmęczenia stanął w końcu w miejscu, ta sama kobieta, którą tu przywlókł, zaczęła zapewniać go o ich niewinności i lojalności, a co więcej – o obecności w kuchni jednej ze szlachcianek, której twarzy nie widziała.
"[...] słyszałeś może, czy takie ludzkie rzeczy jak trucizny działają na demony?", przypomniał sobie wtedy i to było tym momentem, w którym schwytał służkę za ciuchy. Przyćmiony gniewem nie rozważał sytuacji, w której ta mogłaby go okłamać, byle tylko się uratować.
Kobieta przytaknęła. Na ten gest mężczyzna uśmiechnął się łagodnie, puścił jej policzki, pogładził jeden z nich i podniósł się z klęczek. "Zostań tutaj", mruknął jeszcze w jej stronę, po czym skierował się do Kyoran. Z bliska można było zauważyć na jego twarzy i szatach rozpryskane krople krwi; nikt jednak tego wieczoru poza ptakiem nie stracił życia.
Tylko co do jednej osoby nie był pewien.
Uniósł rękę i z impetem wycelował otwartą dłonią w twarz narzeczonej. Zaraz po tym brutalnie chwycił ją za buzię na poziomie ust i przycisnął tył jej głowy do ściany.
— Przyznaję, wygrałaś. — Wolną ręką sięgnął po jej dłoń, którą powoli i nadzwyczaj delikatnie uniósł na wysokość ramienia kobiety. Nie spuszczając z niej spojrzenia, łagodnie przejechał kciukiem po jej palcach. — Pokazałaś mi mój błąd i utwierdziłaś w przekonaniu, że to jednak palce powinny być tym, czego cię pozbędę. — Podniósł dłoń jeszcze wyżej i przyłożył ją do swoich warg; ucałował ją czule. — Bez nich trudno będzie o chwycenie trucizny, mam rację? — Spoglądając na nią znad jej ręki, uśmiechnął się. W bolesny sposób zacisnął palce na jej własnych. — Nie wyobrażasz sobie nawet, jak wielka przepełnia mnie ku temu ochota, — zaczął znowu — ale w twoim przypadku to byłoby za łatwe. Zrobimy więc inaczej. — Uniósł brwi. Już wcześniej powinien zatkać jej usta w taki sposób. — Wezmę cię za żonę, tak samo jak wybiera się świnię na rzeź – i dopilnuję, by każdy twój kolejny dzień był gorszy od poprzedniego. Do stopnia, że wieczorami będziesz wracała myślami do tego właśnie dnia i żałowała, że cię wtedy nie zabiłem. — Obniżył nieco głowę, jakby w geście oczekującym od niej jakiegokolwiek znaku zrozumienia. — I bądź spokojna, nikt nie dowie się o tym, że próbowałaś mnie zabić. Pozostanie to między nami. Między nami i nią. — Zerknął w bok, na wciąż obecną w pokoju służkę. — Chyba że ponownie spróbujesz czegoś, czego nie powinnaś; wtedy nie byłbym już taki pewny o utrzymaniu tego w sekrecie. Ani tego, że dalej będziesz warta utrzymywania przy życiu. — Przez krótką chwilę wpatrywał się w nią w ciszy, po czym kontynuował: — A żeby nie kusiła cię kolejna próba odebrania komuś życia i pozbycie się świadka, kobieta ta jeszcze dzisiaj stąd wyjedzie, bez twojej wiedzy gdzie i z kim, gotowa zeznawać przeciwko tobie w każdej chwili. — Przybliżył usta do jej ucha, by dodać: — Tak w razie gdybyś zapomniała, że nadal jesteś tu jedynie gościem i służba ta jest lojalna mi, a nie takiej wywłoce jak ty.
Puścił ją powoli i odsunął się do tyłu na kilka kroków.
— Wiem nawet, od czego zaczniemy. I nie obawiaj się, nie będzie to nic nadzwyczaj trudnego. — "No, dla ciebie może", mruknął pod nosem i uśmiechnął się lekko, rozbawiony. — Pomożesz mi jedynie przy pracy. Twoja nieudana próba pozbawienia mnie życia zabiła mi kanarka, więc teraz to ty będziesz mi ćwierkać.
who's searching for redemption
A te rozwinęły się wyjątkowo szybko.
Gdy u wejścia stanął jej narzeczony, ewidentnie żywy i to w towarzystwie kucharki, Kyoran natychmiastowo podniosła się z podłogi.
— Co ty... — urwała, kiedy jej kuzyn zaczął mówić do kobiety.
Dlaczego jeszcze nie był martwy? Czy coś było nie tak z ich wywarem? Zioła były złej jakości? Ale przecież jej służka zajmowała się tym od lat, niemożliwe więc, aby teraz zepsuła tak "prosty" dla jej umiejętności przepis.
Dopilnuję za to, że krzywda stanie się jej.
Krzyżując spojrzenia z Goro, nerwowo uniosła brwi, rozchylając przy tym usta.
Jakim cudem on jeszcze żył?
Zamyślona nie drgnęła nawet, kiedy ten się do niej zbliżył, czego chwilę potem pożałowała, odczuwając na swojej twarzy uderzenie. Mimowolnie krzyknęła krótko, wpadając na stół z mapami, o który zdążyła się oprzeć. Nie na długo jednak, wkrótce będąc przyciśniętą do ściany. Paradoksalnie, ponowny dotyk sprawiał jej większy dyskomfort niż odczuwany przy tym wszystkim ból.
— Zostaw. Mnie. — warknęła w mało zrozumiały sposób ze względu na bycie trzymaną za twarz. Przez cały ten "teatrzyk", który zorganizował jej narzeczony, wydawała z siebie takie dźwięki, jakby dosłownie miała zaraz zacząć toczyć pianę z ust. Wpatrywała się w mężczyznę gniewnie; ostatnia sytuacja między nimi i aktualny przypływ adrenaliny sprawiały, że chociaż wciąż wyśmienicie wykorzystywał jej słabość przeciwko niej, Kyōran nie zwijała się w przerażoną kulkę, a dosłownie była gotowa walczyć. O swoją przyszłość, honor, a znając Goro to być może i nawet życie.
Głęboko, głośno i szybko oddychając, niemalże kipiąc ze złości, czekała, aż mężczyzna się odsunie. Kiedy tylko jej policzki zostały uwolnione, od razu poczuła metaliczny posmak — prawdopodobnie w którymś momencie zahaczyła zębami o wargi, język lub wnętrze policzków, powodując skaleczenie. W końcu odepchnęła się ramieniem od ściany i żwawo podeszła do swojego oprawcy.
Stojąc niecały metr od niego, zaśmiała mu się w twarz. Kierowana odruchami oraz impulsem zamiast zdrowym rozsądkiem w ogóle nie przemyślała swoich działań. Jak zwykle z resztą.
— Przeżyłam demona, a myślisz, że nie dam rady tobie?! — wrzasnęła wściekle, z nutą drwiny. — Nie jesteś w stanie mnie bardziej zranić. — Jakby usiadła na pięć minut i pomyślała to pewnie doszłaby do wniosku, że w zasadzie to jest. Ale tego nie zrobiła. — Nie jesteś. W stanie — powtórzyła, cedząc przez zęby. Uniosła dłoń w celu popchnięcia go, jednak wycofała się. Z własnej inicjatywy wciąż nie była w stanie przełamać tej bariery.
Zatrzymała się na kilka głębszych wdechów i wydechów, aby zaraz potem kontynuować:
— Po tym wszystkim co mi zrobiłeś — a mowa tu była o ich ostatnim spotkaniu — myślisz, że jesteś na pozycji, aby stawiać takie żądania?! — Ponownie podniosła głos, chociaż tym razem dało się usłyszeć w nim załamanie. Co prawda ostatecznie tamtego dnia do niczego nie doszło ale samo doświadczenie wcale nie bolało mniej. Śliną zmieszaną z krwią splunęła na jego strój (do twarzy mogłaby mimo wszystko nie dosięgnąć). — Może teraz — dodała, sugerując, że w ten sposób sobie "odbiła" za tamto. Przetarła wargi rękawem i kontynuowała półszeptem, którego kobieta z kuchni mogła nie dosłyszeć:
— Brzydzę się tobą. Upewnię się, że zdechniesz przed tym ślubem, bo wolę zostać stracona albo spędzić resztę życia w więzieniu czy na wyspie niż u twojego boku.
Wyprostowała dumnie plecy, patrząc mu w oczy, jednocześnie wyczekując kolejnego uderzenia. Nie była masochistką, ale nie była też... zbyt rozważna.
— Twój ptaszek nie zdechł przez truciznę, tylko przez ciebie. — Bo jakby wtedy jej nie próbował wrobić w kradzież...
"I'll follow you down"
Przeżyłam demona, a myślisz, że nie dam rady tobie?!
Mógłby rzec, że przeżyła go jedynie ze względu na ofiarowaną jej pomoc, a nie dzięki własnym siłom, ale nie zamierzał psuć jej mniemania, jakoby mu tym umniejszała. Miał jedynie nadzieję, że z tym samym przekonaniem przeżyje kolejnego demona, który w odróżnieniu do pozostałych, potrafił stąpać w świetle dziennym.
Gdy ta na niego splunęła, spojrzał w dół, na miejsce, po którym zaczęła spływać ślina kobiety. Uniósł rękę, by palcem zetrzeć jej nadmiar, a ten następnie wsunąć do ust i oblizać.
Bardziej niż on nie był na pozycji, by stawiać jej żądania, ona nie była na tej, by po próbie zabójstwa sprzeciwiać się czemukolwiek. Była w niej zerowa ilość instynktu samozachowawczego i choć przyznać musiał, że momentami łapał się na podziwianiu tego, tak teraz potraktować mógł to politowaniem. Powinna znać granice – i nie miał tu na myśli granic związanych z obchodzeniem się z nim, a granic, które po przekroczeniu ich robiły z niej zwykłe pośmiewisko. Dla własnego dobra i poszanowania mogłaby więc myśleć choć trochę.
Kolejne groźby potraktował równym milczeniem, nieustannie stojąc w tym samym miejscu. Rozejrzał się jedynie krótko po pokoju kobiety, mimo padających w jego stronę słów w końcu znajdując ku temu okazję. Dopiero gdy wspomniała, jakoby jego towarzysz zmarł przez niego, wrócił wzrokiem na narzeczoną.
— To samo zapewne możesz powiedzieć o swoim zmarłym bracie? — zapytał, przechylając głowę lekko w bok. Choć plotki te, które twierdziły, jakoby to właśnie ona była odpowiedzialna za śmierć brata, nigdy nie zostały potwierdzone – bo gdyby zostały, teraz by przed nią nie stał – tak zamierzał się nimi posłużyć. Czy były prawdą czy nie, niekiedy samo ich istnienie robiły wystarczająco.
Przyglądał się jej jeszcze przez chwilę bez słowa, po czym powiedział:
— Jutrzejszego popłudnia będę wyczekiwał twojej obecności w czytelni. Jeśli postanowisz się nie pojawić, upewnię się, że ktoś wskaże ci do niej drogę. — Uśmiechnął się po raz ostatni, odwrócił się na pięcie i podszedł do wciąż klęczącej na podłodze kobiety. Tej podał rękę, by pomóc jej wstać i wraz z nią opuścić pomieszczenie. Tak jak powiedział, jeszcze dzisiaj zamierzał wyprowadzić ją z posiadłości.
z/t x2
who's searching for redemption
Nie możesz odpowiadać w tematach