UESUGI GORO
Ludzie183 cmWAGA
Data urodzenia 15/01/1624
Miejsce pochodzenia Osaka
Miejsce zamieszkania Osaka
Klasa społeczna szlachta spoza dworu
Zawód poeta
Nie jest miłośnikiem zwierząt, przebywanie wśród nich zazwyczaj wzbudza w nim irytację. Wyjątkiem są ptaki, gdzie sam posiada trzymanego w klatce giluszka (podobnym zainteresowaniem obdarza motyle). Taką samą, a nawet większą irytacją pała do dzieci i starców.
Czasem miewa nagłe wybuchy gniewu, które kieruje w stronę służby. Potrafi podnieść na nich rękę lub wywrócić cały pokój do góry nogami.
Jeździ konno, a od dziecka uczył się łucznictwa. Gdy zaczął mieć do tego predyspozycje, zajął się yabusame. Ponadto ma pojęcie o posługiwaniu się bronią białą (sieczną).
Choć docenia dzieła plastyczne i uważa je za jedno z najważniejszych dziedzictw człowieka, sam jedyne, co ma z tym wspólnego, to kaligrafia – umiejętność, nauki której wymagano od niego od młodych lat.
Jest częstym bywalcem teatrów.
Mimo publikowania erotycznej treści, prywatnie nie odsunął się całkowicie od pisania mniej bezwstydnych wierszy – te jednak kurzą się po szafach.
Mimo nie najlepszej reputacji, do której przyczyniły się sadystyczne zapędy i rozpusta, na co dzień stosuje się do zasad savoir vivre, a także szanuje (a przynajmniej zazwyczaj nie daje po sobie poznać, że jest inaczej) swoich rozmówców.
Ale nadzieja matką głupich, jak to zwykło się mówić.
Jako pierworodny trzeciego syna klanu Uesugi, przez pierwsze kilka lat był w centrum zainteresowania. Wróżono mu wiele i wiele też po nim oczekiwano, czasem rzeczy tak dalekie od rzeczywistości i mające więcej wspólnego z fantazją, że z każdym kolejnym rokiem, gdy coraz pewniej wychodząca na światło dzienne natura chłopca oczekiwania te i nadzieje burzyła, poczuć można było się jak głupiec. Choć łatwo przyswajał prowadzone w murach rezydencji nauki, trudniej było o jego motywację i uwagę. Brak dobrego wychowania i ucieczki przed ustalonymi mu zajęciami karano, rzecz jasna, czasem nawet cieleśnie, ale to nie zrodziło w nim subordynacji. Z nauczycieli kpił, uprzykrzał im każdą minutę spędzoną w jego towarzystwie, aż doprowadzało to do ich rezygnacji. Z każdym ich kolejnym odejściem o następnego nauczyciela było coraz trudniej, jako że pogłoski o niepokornym i nieznośnym wręcz dziecku młodszych Uesugich rozeszły się po okolicy. Ratunkiem stawali się więc uczeni z bardziej odległych miast, którym za naukę proponowano nie tyle co rezydowanie w ich własnym domostwie wraz z rodziną, ale też obiecywano szepnąć dobre słowo znanej Uesugi szlachcie.
I to właśnie ten nauczyciel, Ogai, jako pierwszy pokazał synowi Uesugich, jak mały, rozkapryszony i skazany na porażkę był. Rodzice Goro, zrezygnowani, szepnęli uczonemu, jakoby do dyspozycji miał wszelkie sposoby na poradzenie sobie z nim – ze sposobności jakiej nie omieszkał skorzystać. "Nie dotknę tego, założę się, że przesiąknęło twoim smrodem", słowa te, po podaniu mu zwoju, były pierwszymi wypuszczonymi z ust chłopca, które utwierdziły nauczyciela w przekonaniu, że sugestia rodziców nie była bezpodstawna.
Kiedy więc dziewięcioletni wtedy Goro ponownie dopuszczał się czynów, które miałyby wypłoszyć gościa z domu, Ogai oddawał dwa razy mocniej. Zniszczone przez niego zwoje kazał przepisywać na nowo pod groźbą wsadzenia mu ręki do wrzątku (czego zrobić nie zamierzał, ale młody umysł chłopaka, choć w to powątpiewał, nie był w stanie wtedy dokładnie stwierdzić, na ile było to kłamstwem – tym bardziej że zaraz obok stała przygotowana już misa z wodą), a kiedy indziej przygniatał czoło chłopaka do podłogi, gdy wykazywał się niewyparzonym językiem.
Zauważywszy więc, że uprzykrzanie życia nauczycielowi skutkowało jedynie w rażeniu jego własnej dumy, zmienił swój kierunek. Syn Ogaia, który rezydował u nich wraz z matką, wcześniej mało go interesował; Goro nie odznaczał się ciekawością względem rówieśników – i ze wzajemnością – toteż jego obecność w rezydencji traktował niczym toczący się po podłodze kurz. Uświadamiając sobie jednak, że wbijanie szpilek w nauczyciela nie przynosiło żadnych skutków, zamierzał wbijać je w coś mu cennego.
Zwróciwszy się do niego pod przykrywką chęci nawiązania przyjaźni, wykorzystywał dziecięcą naiwność chłopaka. Kłamał, jakoby podczas zajęć Ogai wypowiadał się o nim niepochlebnie, bawił się z nim w chowanego w oddalonych od domu miejscach, by następnie bezceremonialnie odejść i pozostawić go w nieznanym mu otoczeniu, a innym razem kazał robić coś upokarzającego pod groźbą naskarżenia rodzicom na jego ojca – co w następstwie miało ponoć doprowadzić do stracenia przez niego pracy. Zdziwiony był co niemiara, gdy chłopak rzeczywiście ugryzł podsuniętą mu żywą żabę (a co skończyło się wymiotami), lub kiedy wsadził ręce w pozostałe w stajni łajno. Z czasem zapomniał już nawet, dlaczego tak właściwie się nad nim pastwił – stało się to po prostu jego rozrywką.
Na tyle wyczerpującą i satysfakcjonującą, że odebrało mu chęci do upierania się przed nauką. Nie żeby nagle zaczął pochłaniać wiedzę niczym gąbka wodę, ale zmiana z pewnością była widoczna. Ogai początkowo podchodził do tego sceptycznie, jakby węsząc kolejny podstęp, jednak po krótkim czasie uznał to za swoją zasługę, nieświadomy, że zapłacił tym dumą i poczuciem bezpieczeństwa swojego syna.
W międzyczasie, gdy Goro rósł i dokazywał, w domostwie zdążyła pojawić się dwójka kolejnych dzieci – syn, młodszy od pierworodnego o dwa lata, oraz córka, młodsza o cztery. Brat najstarszego Uesugich, Kane, okazał się jego przeciwieństwem, a co więcej – nie dawał się jego kpinom i cynicznemu podejściu. Nie zmieniło się to razem z wiekiem; kiedy Goro coś wzniecał, Kane był tym, który to gasił. Kiedy Goro po raz kolejny próbował wrobić w coś syna Ogaia, młodszy brat brał winę na siebie; krzyżował mu plany, niekiedy robił z niego idiotę, tym samym zwiększając jego nienawiść wobec niego. I chociaż fakt, że młodszy o wiele lepiej radził sobie z nauką i obyciem wcale go nie obchodził, tak denerwowało go niemiłosiernie, gdy rodzina, porównując ich do siebie, przedstawiała starszego jako nieudolnego.
A to zrodziło rywalizację. Nie o względy rodziny jednak, a o pokazanie drugiemu, gdzie było jego miejsce – bo Kane, choć odznaczał się sympatią i wyrozumiałością, zaczął dostrzegać coraz dobitniej, że uosobienie brata nie było tylko niegroźną złośliwością, a czymś, co pozostawione same sobie mogło wyrządzić więcej szkód, niż można było przewidzieć.
Czas pokazał, że niewiele się mylił.
Rywalizowali w nauce, w aktywnościach fizycznych i słownie. Gdy szala zwycięstwa przechylała się w stronę Kane, jeszcze tego samego dnia cierpiał na tym członek służby; swoim frustracjom bowiem Goro miał w zwyczaju dawać upust fizycznie, zazwyczaj z dala od oczu, będąc zauważonym przez które poniósłby tego konsekwencje. Za każdym razem młodszy wydawał się o krok przed starszym, jakby nie chodziło o włożony w to wysiłek, a o bóstwa, które zdołały już zapieczętować zwój z ich losem i przeznaczeniem.
Stan rzeczy uległ zmianie dopiero po ukończeniu szesnastego roku życia. Nie w kontekście wyższości jednego nad drugim, a wewnątrz najstarszego syna. Nagle stracił zainteresowanie braterską rywalizacją, w której z braterskości były jedynie więzy krwi; pozostał tak samo bezwzględny i parszywy, ale jednocześnie uświadomił sobie, że ciągnąc to dalej, ponownie niczego nie zyskiwał, a tracił. Aż za dużo czasu odebrał sobie na uprzytomnienie, że to, co miało miejsce między nim a Kane, było powtórką sprzed lat, kiedy do czynienia miał z Ogaiem. Zamierzał więc zastosować podobny zabieg co przy tym drugim, ale by móc to zrobić, musiał poczekać. Na ten moment zamierzał skupić się na sobie.
Chociaż nie wykazywał po sobie specjalnego zainteresowania żadną konkretną dziedziną czy gałęzią nauki, prawdą było, że po tym jak w końcu zdecydował się dać szansę nauczycielowi, literatura była tym, która przyciągnęła jego uwagę. Gdy sięgał po zwoje z własnej inicjatywy, robił to zazwyczaj po kryjomu, by w samotności wczytywać się w powieści i poezje. Te drugie wywarły na nim największe wrażenie; fascynowało go wręcz, w jaki sposób operowano tam słowem, jak przelewano na papier nie puste myśli, a uczucia, a także to, jak uczucia te stawały się emocjami tych, którzy o nich przeczytali. Wydawało mu się, jakby miało to magiczne wręcz właściwości, a dla autora oczyszczające.
I on chciał się oczyścić – z całej tej frustracji i nienawiści, które przysłaniały mu racjonalne myślenie i postrzeganie sytuacji.
Dlatego też zaczął pisać.
Pisał w taki sposób, w jaki uczyły go tomiki poezji, ale nie było to kunsztem, jakim mógłby się pochwalić. Samo czytanie nie dawało mu technicznej wiedzy, której potrzebował, by móc się rozwinąć. Nie do końca był tego jednak świadomy, swoje zainteresowanie utrzymując w sekrecie przed wszystkimi. Dopiero po tym, gdy jeden z utworów przypadkowo wpadł w ręce jego matki, ta, jakby uważając to za to, czego tak po nim wyczekiwali, sprowadziła do domu kolejnego nauczyciela, zwanego Ugumori Oda. Prawdopodobnie pierwszego i jedynego, którego Goro nie zamierzał odesłać z kwitkiem.
Powiedziano mu, jakoby miał talent, ale nieustabilizowany; jakby chciał wyłonić z siebie wszystko za jednym razem, tworząc tym samym, choć z potencjałem, to chaotyczną całość. Musiał poukładać swoje myśli, wiedzieć, czego chciał, a co było na ten moment mu niepotrzebne. Zalecono mu więc codzienną medytację, która pomogła mu nie tylko z wcześniej wspomnianymi komplikacjami, ale i z własnym uosobieniem. Zradzane z błahych rzeczy frustracje zaczęły odchodzić w niepamięć, tak jednak jednocześnie nie oznaczało to zmiany w kogoś, kim nie był.
Oda pomógł mu wślizgnąć się w śmietankę artystyczną, a także z zamianą słów w pieniądz. Pierwszy wydany tomik poezji autorstwa najstarszego Uesugich odbił się echem po Imperium, w sporej mierze dzięki znajomościom poety, pod pieczą którego był siedemnastoletni już Goro; wiedział, komu co pokazać i gdzie przedstawić, by wieści o nowym poecie rozniosły się dalej. Nazwisko Uesugich jednak, choć znane, nie wszystkim było w smak, dlatego też na niektórych terenach jego utwory bywały bojkotowane.
Kariera chłopaka się rozwijała, a sława rosła, ale nie w zastraszającym tempie. W wieku dwudziestu lat zaczął wybywać z rodzinnej rezydencji do Kioto, gdzie przebywając w domostwie Ugumori, kosztował nie tylko artystycznej części miasta, ale i tej, której daleko było do cnotliwej. To ostatnie wpłynęło na pisaną przez niego poezję, która wcześniej skupiona na filozoficznym aspekcie życia, powoli stawała się tak samo bezwstydna i zmysłowa jak kiotańskie dzielnice rozkoszy.
To, ku zaskoczeniu niektórych, nadało pędu profesji mężczyzny. Okazało się, że erotyka sprzedawała się chętniej niż refleksje, tym bardziej kiedy zawierały w sobie rysunki równie nieprzyzwoite co treść wiersza. Prócz jednoczesnego rozwijania kaligrafii, dzięki której poezja stawała się nie tylko słowem, ale i obrazem, mężczyzna zaczął współpracować z artystami wykonującymi do nich ilustracje. Pornografia z kokardką.
W rodzicielach rosła duma, przynajmniej na początku. Choć nie mogli zaprzeczyć, jakoby nowe utwory ich syna przynosiły zyski, nie w taki sposób wyobrażali sobie jego karierę. Nie byli pewni, czy chcieli podpisywać się pod tym swoim nazwiskiem, ale na duchu podnosiła ich myśl, że wraz ze sławą czekać ich będzie wartościowy mariaż.
Tutaj Goro także rozwiał ich nadzieje.
Mimo wszystko dalej był sobą. Tym samym aroganckim i brutalnym dziewięciolatkiem, który jedynie nauczył się panować nad swoimi emocjami. Choć powierzchownie wydawał się elokwentny i charyzmatyczny, po bliższym spotkaniu nie sposób było nie zauważyć, z jakiego rodzaju osobą miało się do czynienia.
Początkowo odmawiając propozycjom mariażu, z czasem zaczął traktować potencjalne partnerki jak kolejną rozrywkę. Udawał zaszczyconego, by z czasem jego specjalnie pogarszające się zachowanie doprowadziło do anulowania oświadczyn. Bardziej od wizji założenia rodziny i powiększenia klanu, preferował swobodę i jednonocne przygody, z którymi się nie ukrywał. Nie zamierzał zaprzestawać żyć życiem, które wtenczas prowadził.
Swoją dezaprobatę odnośnie sposobu życia starszego z Uesugich najmocniej wyrażał Kane. Pisaną przez niego poezję uważał za czystą obrzydliwość, a poparcie ze strony rodzicieli, nawet jeśli słabe, tłumaczył szczęściem, że zważywszy na młodzieńcze lata Goro, nie skończył z odciętą samurajskim mieczem głową. Sam posiadał już wtedy małżonkę, której był oddany i którą tak samo nastawiał przeciwko swojemu bratu. Ten nie wchodził z nim w dyskusje; delektował się jedynie jego frustracją, z tyłu głowy jednak wciąż mając spędzone razem lata, które obiecał sobie pomścić. Mogłoby się wydawać, że czas leczył rany – i rzeczywiście, wraz z minionymi latami nienawiść do brata zaczęła się rozpływać.
Rzecz w tym, że nie wybaczał. I z tego też powodu niedługo później rodzina pogrążyła się w żałobie po małżonce najmłodszego syna, zamordowanej w murach rezydencji. Goro nie był jednak tym, który miał krew na rękach; miał ją ktoś obcy, ktoś, kogo opłacił. Jedyne czego sam się dopuścił, to pozwolenie jednej ze służących na przyłapanie go na schadzce z żoną brata kilka dni wcześniej, by to złe zrozumienie sytuacji przyczyniło się do plotek, jakoby Kane, dowiedziawszy się o zdradzie, zabił własną ukochaną.
W 1648 roku klan obeszła nierealna wręcz nowina, która mówiła o doczekaniu się wcielenia Bishamon-tena. Wiedza o bóstwie opiekującym się jego klanem nie była mu obca, ale nigdy nie był człowiekiem przesadnie wierzącym, toteż uważał to za mało interesującą ciekawostkę. Mimo to opuścił Kioto, by oddać pokłon przemienionej w bóstwo kuzynce, a zaraz po tym ponownie zniknąć. Nie wiedział, czy wierzył w jej boskość, ale z pewnością lepiej było udawać, że tak właśnie było. Na ten moment nie miał też lepszego wyjaśnienia co do jej fantastycznej przemiany, która chcąc nie chcąc postawiła pod znakiem zapytania jego wiedzę o świecie i rządzonymi nim praw.
Odpowiedź dostał zaledwie dwa lata później. Z tym że odpowiedź ta narodziła jeszcze więcej pytań.
Gdy na ulice wyszły krwiożercze, podobne jego kuzynce bestie, jasne się stało, że ta była tylko jedną z wielu. Nie o tym jednak wtedy myślał, a o przetrwaniu nocy, która zabrała ze sobą mnóstwo istnień – i chociaż zarówno jemu, jak i Odzie udało się pozostać przy życiu, stawić musieli czoła nowej rzeczywistości, która uświadomiła im, że są istotami jeszcze bardziej kruchymi niż myśleli.
W Kioto pozostał przez jeszcze trochę czasu, by móc oswoić się z tym, czego był świadkiem; przez pewien okres przestał też pisać, ponieważ w obecnej wtedy sytuacji jego wiersze zdawały się ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała Japonia. Nikt wydawał się nie myśleć o sztuce, a o tym, co ich teraz czekało i czy dożyją kolejnego wschodu słońca. Do przetrawienia było wiele, ale nie było to też czymś, do czego nie mogli się zaadaptować. Jakby nie patrzeć, żyli w tej rzeczywistości przez cały czas, z tym że bez tego świadomości.
Niektórym całe to zajście pokazało prawdziwą wartość życia, a innym dobitniej uświadomiło, jak ulotne było. Rodziciele Goro, ku jego rozczarowaniu, należeli do drugiej grupy. Ściągnęli go do Osaki pod wymówką nagłej sytuacji, rozpisując się o tym tak, jakby stało się coś przeraźliwego. Jedyne jednak, co było w tym przeraźliwe, to fakt, że ich najstarszy syn przynosił im wstyd, dalej pozostając bez małżonki. Twarz nowej narzeczonej uświadomiła mu, jak bardzo zdesperowani byli.
who's searching for redemption
Twoja Karta została zaakceptowana, a ty tym samym zostałeś prawowitym mieszkańcem Osaki.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które możesz przeznaczyć na rozwój postaci. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach