Dzielnica wypełniona straganami i różnorodnymi kupcami wydawała mu się jeszcze gorsza. Miał odebrać jedynie zioła, które były potrzebne w sąsiedniej wiosce dla jednego z bardziej doświadczonych zielarzy, to nie było przecież trudne zadanie! A jednak czuł się jakby miał wpaść w panikę w każdej chwili. Gdyby mógł, całkiem by się skurczył w ogromnym tłumie, który przelewał się przez uliczkę - ludzie się targowali i krzyczeli, oglądali wystawione na sprzedaż przedmioty, wyrażali swój zachwyt i zawód odnośnie ceny, czasem się wykłócali, a czasem po prostu spędzali wspólnie czas, w większości będącymi wolnymi od trosk. Czuł, że zupełnie nie pasował do tego tłumu - nic dziwnego, że miasta zawsze wydawały się być dla niego miejscem niedostępnym. Im bardziej starał się schować we własnej skorupie, tym bardziej zdawał się wyróżniać pomiędzy ludźmi. Chciał stąd uciekać jak najszybciej, po prostu nie być pośród ulicami i pośród ludźmi - ale nie mógł dopóki nie odebrał potrzebnej paczki. Wiedział, że liczył na niego zielarz, ale również i zabójcy, którzy potrzebowali wykonanych przez zielarza specyfików, po trudnej walce z demonem, którą dopiero co odbyli. Mógł pomóc chociaż w taki sposób - może nawet mógł nauczyć się nieco więcej od Ne? Skoro sam miał pełnić w przyszłości tę rolę - mimo, że nie czuł się zupełnie na siłach.
Przystanął na moment przy jednym ze stoisk, bardziej dlatego że potrzebował chwili, aby wrócić na odpowiednią drogę - i rozeznać się, czy na pewno nie minął sklepikarza, od którego miał odebrać zioła. Jego węch w ogóle nie pomagał mu w mieście, kiedy wyczuwał zmieszane ze sobą zapachy niedalekiej ulicy, na której znajdywały się stoiska z jedzeniem i inne izakaye.
Przesunął wzrokiem po pięknie zdobionych grzebieniach i pudernicach, usłyszał podawaną innemu klientowi cenę i od razu zamurowało go. Nie był pewny czy kiedykolwiek w życiu słyszał o tylu pieniądzach w jednym miejscu, zdaniu, o czymkolwiek - może rzeczywiście się przesłyszał? Z drugiej strony, nie był pewny czy kiedykolwiek widział podobnie wykonane przedmioty. W końcu nie mógł odmówić im piękna, ale nie był do końca pewny czy ich piękno mogło uzasadnić cenę. Może patrzył zbyt płytko, może w tym wszystkim było coś więcej niż niewyobrażalnie droga cena? Nie wiedział - i nie rozumiał również, co w tym wszystkim widziała młoda kobieta, która wydawała się dzielić swoją uwagę zarówno na przedmioty, ale i na jego twarz.
Orientując się, że ktoś mu się przyglądał, momentalnie zalał się rumieńcem, wbijając prędko wzrok w ziemię. Powinien się wycofać? Nie powinien być tutaj - może to jego blizna była tak odpychająca i brzydka, że jakaś panna poczuła się obrzydzona i nie mogła przestać na niego patrzeć?
Przesunął znów wzrokiem po nieznajomej - która w tej chwili wydawała się być nieco bardziej znajoma. Na pewno wyglądała, jakby próbowała nie wyróżniać się z tłumu - ale dużo bardziej do niego pasowała. Znał ją skądś? Nie, nie mogło to być możliwe - nie należała przecież do korpusu, prawda? Nie posiadała na sobie uniformu, to wykluczało pracę dla korpusu. Może coś zrobił? Może czymś się zawinił młodej kobiecie, która nie odrywała od niego wzroku? Już dawno zapomniał w końcu o dziewczynce, dla której na jedno popołudnie stał się wysłannikiem Inari-sama - zapomniał kilka dni po wydarzeniach, kiedy nikt nie odwiedził jego rodziny z zamiarem wymierzenia mu kary za porwanie dziecka ubranego tak bogato, że równie dobrze mogłoby pochodzić dla niego z rodziny cesarskiej! Cokolwiek miało to oznaczać i z czymkolwiek się wiązać - w umyśle Fukuro wciąż było to pewne, że tamto dziecko należało do rodziny, której bogactwa nawet sobie nie wyobrażał.
Może ceny tutejszych pięknych przedmiotów były kierowane właśnie do nich? Do rodzin, których dzieci nie mogły biegać po lasach, bo były ubrane zbyt bogato?
Czując jak spojrzenie z niego nie schodzi, w końcu skłonił się niemalże w pół do panny.
- Przepraszam - powiedział cicho nie będąc pewnym za co przeprasza, w pośpiechu, na co kupiec znacznie się zdziwił, przez moment zapominając o próbie sprzedaży przedmiotów ze swojego straganu. Uniósł jedną z brwi, spoglądając pytająco na tę scenę - a zdziwił się jeszcze bardziej, kiedy Fukuro się wyprostował i wręcz od razu wycofywał ze straganu, nie będąc pewnym gdzie powinien pójść. Może dlatego przystanął znów kilka kroków dalej na uboczu, próbując znów się rozejrzeć za straganem, którego poszukiwał.
dialog #7d9360
Z początku było w tym coś magicznego, bo kolory wiszących tkanin i zapachy niezliczonych przypraw wprawiały umysł w przyjemny trans. Śmiechy i nagabywania, miłe słowa i obietnice jakości. Yen musiała osiągnąć pewien wiek, aby móc dostrzec wszystko to, co kryło się pod tym pierwszym słodkim wrażeniem. I chociaż z początku żałowała, że obraz nie był wcale tak idealny, z czasem zaczęła doceniać wiedzę płynącą z każdego rodzaju doświadczeń… wiedzę, ale i również tę niezaprzeczalną rozrywkę, choć do tego nie przyznałaby się od razu.
Kłótnie, krzyki, błagania. Kiedy nie starczało pieniędzy, a głód był wystarczająco silny, dochodziło do sytuacji, w których pozory przestawały mieć znaczenie. Do tego dochodzili ci, którzy oszustwem próbowali zwiększyć wartość swoich towarów i to była ta grupa, którą Yen lubiła najmniej, w przeciwieństwie do ulicznych złodziejaszków, których wyczyny, tak trudne czasami do zaobserwowania, uwielbiała oglądać. Niczym komedię, śmiejąc się nie raz, bo sama doskonale znała sposoby, aby ustrzec się przed ich sztuczkami. Bardzo szybko bowiem dotarło do niej, że nie było takiej ilości pieniędzy, którą mogłaby mieć przy sobie, a która nie byłaby atrakcyjna dla głodującego dziecka. Jako osoba, która czasami robiła dość drogie zakupy, wiedziała gdzie chować pieniądze, aby nikt niepożądany nie położył po cichu na nich dłoni.
Szła przez targ, tego dnia kierując się raczej nudą, aniżeli faktycznym celem, nie szukała bowiem niczego konkretnego, a jedynie pomysłu na prezent dla jednej ze swoich przyjaciółek. Miała całe przedpołudnie dla siebie, spacerowała więc między bogato wystawionymi stoiskami, raz na jakiś czas zatrzymując się przy czymś, co wzbudziło jej zainteresowanie.
W tenże sposób zielone spojrzenie wypatrzyło w pewnym momencie stoisko pełne bardziej bądź mniej praktycznych bibelotów, przy którym Yen przystanęła na dłuższą chwilę. Jej wzrok sięgnął ozdobnej pudernicy, a sprzedawca, nie czekając na pytanie od razu podał cenę. Yenhatsu kiwnęła tylko głową, rozważając możliwość kupienia tej drobnostki, gdy kątem oka dostrzegła sylwetkę kogoś, kto zdawał się nie do końca pasować do tego miejsca. Zwróciła swoje spojrzenie w stronę młodzieńca, z początku nie rozumiejąc z jakiego powodu jej serce zabiło nieco szybciej na jego widok.
Tak charakterystyczny, że nie dało się go pomylić z nikim innym. Minęły lata odkąd Yenhatsu zgubiła się w lesie podczas jednej z wypraw ze swoimi rodzicami, jej umysł jednak od razu przywołał z pamięci zapach trawy i ten spokój towarzyszący obecności lisiego magicznego stworzenia… Tutaj, między straganami, gdy ilość ludzi naokoło zdawała się przytłaczać go, niczym zwierzę zamknięte w zbyt ciasnym pomieszczeniu, Lis nie wyglądał już tak magicznie.
Gdy ich spojrzenia się spotkały na krótką chwilę, Yenhatsu poczuła ukłucie niepokoju. Głupiutkie, bardzo podobne nieśmiałości, której już i tak nie miała w sobie zbyt wiele w tym wieku. Była bogata i pewna siebie, a jednak w obliczu tego młodzieńca, poczuła jak twarde mury jej wizerunku kruszą się nieubłaganie. Gdy chłopak szybko odwrócił wzrok, ona spojrzała znów na pudernicę, wiedząc, że sprzedawca wciąż czeka na jej decyzję. Zmarszczyła nos, ledwie będąc w stanie skupić się na podjęciu decyzji, gdy jej ciekawość zmusiła ją do ponownego spojrzenia w kierunku znajomej twarzy. Wtedy on jednak jedynie ukłonił się, przeprosił, po czym po protu odwrócił i zniknął między ludźmi. I chociaż Yenhatsu zazwyczaj nie szukała towarzystwa, które nie było zainteresowane nią samą, ten jeden konkretny młodzieniec był kimś, kogo wiedziała, że nie mogła pozwolić sobie zgubić.
- Dziękuję - rzuciła tylko do sprzedawcy, gestem ręki pokazując mu, że rezygnuje z zakupu pudernicy, po czym, nie bez trudu z uwagi na ilość osób naokoło, wyszła na ulicę.
Rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu znajomej sylwetki, w końcu z przedziwnym uczuciem ulgi dostrzegając go stojącego na uboczu.
Ruszyła w jego kierunku, czując jak jej serce pragnie wyskoczyć z klatki piersiowej, nie będąc pewną z jakiego dokładnie powodu. Nie zachowywała się tak nawet wobec chłopców, których darzyła tą szczególną sympatią. Ten tutaj natomiast, ubrany tak prosto, z twarzą naznaczoną tak okrutnie, sprawił, że zawahała się zatrzymując kilka kroków za jego plecami. Zmusiła się do wzięcia głębiej oddechu, była bowiem naprawdę odważną nastolatką.
- Nie sądziłam, że spotkam cię w takim miejscu. Lisie.
Jej głos byłby względnie spokojny, gdyby nie to napięcie na jego dnie, zdradzające niepewność z jaką podchodziła do tego spotkania.
A co jeżeli jej nie pamiętał? Mogła właśnie zrobić z siebie pośmiewisko, zaczepiając kogoś, kto nie miał najmniejszego zamiaru z nią rozmawiać. Dlatego, jeżeli odwrócił się w jej stronę, mógł dostrzec, jak pewna siebie w tłumie, nastoletnia szlachcianka, w obliczu jego osoby krzyżuje ręce na piersiach w geście stricte obronnym, takim samym, z jakim stawiało się czoła zimnej pogodzie.
- Pewnie nie pamiętasz… - podjęła znów, czując się strasznie głupio, tym bardziej, że naprawdę rzadko kiedy zdarzało jej się zdradzać z nieśmiałością. Spuściła wzrok, przeklinając się w duchu.
Choć posiadanie blisko niczego przy własnym imieniu, stanowczo mu pomagało. W końcu miał niewiele - choć stanowczo więcej niż kiedykolwiek mógłby zamarzyć - ale wystarczająco. Nie mógł pozwolić sobie na wszystko, prawdopodobnie na nic większego, ale jednocześnie nie chodził zmarznięty ani głodny, a czego więcej mógłby chcieć?
Może oprócz ciszy, może oprócz nie zaczepiania jego osoby, może oprócz tego, aby ludzie dookoła nie dostrzegali jego obecności. Były chwile, w których starał się zapaść pod ziemię, ale nie przynosiło to najmniejszych skutków.
Tak jak teraz najchętniej by zniknął - na moment zbyt skupiony, aby dostrzec że ktoś do niego podchodził, starając się odnaleźć odpowiednią drogę pomiędzy tłumami i stoiskami, które były dla niego przytłaczające. Sam z siebie co rusz postąpił krok, jakby miało mu to pomóc w dostrzeżeniu czegoś lepiej, ale usuwał się prędko z drogi, kiedy ktoś miałby znaleźć się zbyt blisko niego. Wręcz intuicyjnie unikał rabusiów i zwykłych ludzi - jakby bał się wejść za bardzo w cudzą przestrzeń, od razu usuwając się z drogi; jakby bał się, że zajmuje zbyt wiele wolnej przestrzeni, z której kto inny chciałby skorzystać w danej chwili.
Słysząc cudzy głos, początkowo nie zwrócił uwagi na niego, uznając że nie był on kierowany do niego. Dlaczego by miał? To było gdzieś w tle, prawda? Chociaż nazwanie go lisem na moment go wmurowało. Jego lisem? Nie, na pewno nikt by go tak nie nazwał.
A gdyby je tylko posiadał, jego uszy z pewnością by zastrzykały słysząc coś, czego by się nie spodziewał.
Ostrożnie, jakby jego wzrok miał kogoś urazić, obrócił się w końcu i spojrzał na dziewczynę, która wydawała się być jeszcze bardziej onieśmielona niż sam Fukuro. Chłopak zaraz odwrócił wzrok, rozglądając się, jakby chciał się upewnić, że te słowa były kierowane do niego - ale w końcu dookoła znajdywali się sami przechodnie, którzy nie zatrzymywali się na dźwięk tych słów. I dodatkowo, młoda panna zwracała się do niego.
A on milczał, jakby szukając drogi ucieczki - jakby próbując sobie przypomnieć coś, co powinien. Pamiętać o lisie? Dlaczego miałby mieć powód, aby pamiętać kogoś, kto wyglądał na posiadającego więcej niż on kiedykolwiek mógłby nawet chcieć? Nie mówiąc o samej potrzebie - bo w końcu nie potrzebował wiele więcej od tego, co posiadał. Miejsce do spania posiadał, pracę również. Nawet jeśli coraz bardziej godził się ze świadomością, że nie miała to być praca, dla której spędził kilka ostatnich lat na treningu...
- O-oczywiście, że pamiętam... - wydukał w końcu, nie będąc tak naprawdę pewnym czy pamiętał - ale musiał być powód, dla którego ktoś nazywał go lisem, prawda? Nawet jeśli nie do końca rozumiał tego powodu...
Zresztą, im bardziej widział jak nieznajoma była speszona, tym bardziej sam czuł się speszony - nawet jeśli najchętniej uciekłby bez słowa z tego miejsca, czuł że nie powinien tak pozostawić panny samej w tym miejscu. Miasto wydawało się zupełnie nie być miejscem dla panny - nie tak zatłoczone, nie tak...
- Też nie spodziewałem się... - odchrząknął na moment, czując jak gardło się mu zaciskało, a przecież miał wejść w rolę jakiegoś tajemniczego lisa, więc chyba nie powinien sobie pozwolić na to? Lisy były zazwyczaj mądre... chytre. Ale i oddane bogini. O takim lisie była mowa? Nie był do końca pewny. - Spotkać ciebie tutaj... To nie wygląda jak miejsce dla samej młodej panny, dużo tutaj ludzi jest dookoła, a nawet za dużo. Nigdy nie wiesz, kto jakie ma zamiary w takim tłumie - powiedział, nieco jakby ganił młodszą siostrę za próbę zjedzenia nieznanej jagódki w lesie - choć nie do końca był pewny czy powinien stawiać się w tej roli względem kobiety, która równie dobrze za cenę tego co miała na sobie ubrane, mogłaby z łatwością kupić jego życie. Co jeśli nie do końca rozumiał sytuację..?
Lisy, lisy... była świątynia Inari-sama... zastanawiał się nad tym, dlaczego dla kogoś miałby być lisem - w końcu w jego życiu, szczególnie w ostatnich latach, miało miejsce tak dużo, że trudno było mu przywołać stresujące sytuacje sprzed lat, a stanowczo stresujące było spotkanie młodej szlachcianki w środku lasu, bo kto nie wiedział czy za przypadkowe spotkanie nie mógłby stracić życia, tylko dlatego że starał się pomóc?
- Nie można tak stać wśród tłumu, bo się zwraca na siebie uwagę - powiedział, jakby chciał ją pogonić do tego, aby poszła za nim - choć bardziej miał na myśli, aby wróciła do własnych sprawunków, kiedy poprawiał swój plecak i ruszył w tłum.
dialog #7d9360
I być może zmieniła się diametralnie od ich ostatniego spotkania. Nieco spoważniała, tego przecież od niej wymagano, choć mogło jeszcze nie mieć wiele wspólnego z pełną dojrzałością. Wyznaczyła sobie jednak pewne cele, a umysł zaczął krążyć bliżej rzeczywistości, aniżeli dziecięcej wyobraźni. Z czasem w końcu zrozumiała, że magia nie miała nic wspólnego z tułaczką po lesie, a Lis, który ją znalazł i się nią zaopiekował, wcale nie był Lisem… i chyba ta świadomość tchnęła ją najsilniej, gdy tego dnia spotkała go na miejskim targu. Że faktycznie był po prostu człowiekiem, wtedy ledwie chłopcem. I może była chowaną pod kloszem szlachcianką, nastolatką dopiero, która mało co wiedziała o świecie, pozostawała jednak wystarczająco dojrzała, aby zrozumieć ile miała szczęścia, że w tamtych okolicznościach trafiła akurat na niego.
Być może więc to chęć podziękowania skłoniła ją do ruszenia za nim?
Zuchwały był to pomysł, bo przecież zbyt oczywiste zaintrygowanie i ciekawość wcale nie były cechami, których damie nie przystało wyrażać tak otwarcie.
Dopiero gdy stanęła z nim twarzą w twarz, dotarło do niej, że brakowało jej śmiałości. Wyobrażenie, że ona go pamiętała, że jeszcze przez lata wspominała zapach lasu, a on w tym czasie po prostu wrócił do normalności, wyrzucając z pamięci spotkanie, które przecież dla niego mogło być tak bardzo niewygodne i chyba ten pomysł martwił ją najbardziej. Że coś, co dla niej było niezwykłe, dla niego pozostawało nieprzyjemnym wspomnieniem, którego umysł pozbył się najszybciej, jak tylko potrafił. Że jej przygoda, dla niego była niczym więcej, aniżeli nieprzyjemnym porankiem utrudniającym wystarczająco już trudną codzienność.
Wpatrywała się w niego, rozpoznając w nim tego chłopca pachnącego trawą, choć jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, jak wiele szczegółów dziecięca wyobraźnia potrafiła zakłamać. Jego bliznę choćby, która tak charakterystyczna, w jej pamięci pozostawała jedynie drobnym szczegółem, nie zaś pierwszą rzeczą, która przyciągała spojrzenie. Nie przeszkadzała jej ani trochę, podobnie jak jego niepewność. Mogła właśnie robić z siebie idiotkę, ale przynajmniej on nie miał zamiaru się z niej śmiać.
Gdy się odezwał tym tonem starszego brata, Yen uśmiechnęła się lekko, nie mogąc powstrzymać tego gestu. Zrobiła krok w jego stronę, on wtedy jednak odwrócił się z zamiarem odejścia.
- Poczekaj! Yako! - zawołała za nim imieniem, które przecież doskonale pamiętała i podbiegła kilka kroków, aby zaraz go dogonić. Nieświadoma bezpośredniości swoich czynów, przyzwyczajona do tego, że można jej było tak wiele, w relacjach międzyludzkich, po prostu chwyciła go za nadgarstek.
- Ja… nie chcę ci sprawiać kłopotów - wytłumaczyła się, ściągając go nieco na bok, w miejsce gdzie było ciszej, a tłum znacznie się rozrzedził. Nie zwróciła uwagi, że spokojniejsza uliczka mogła mieścić w sobie przecież złodziejaszków. W tym momencie nawet nie przeszło jej to przez myśl.
Stanęła naprzeciwko niego, chwytając się swojej naturalnej pewności siebie, nie pozwalając aby nieśmiałość znów odebrała jej umiejętność składnej mowy. Niczym prawdziwa dama, choć mówiła trochę zbyt szybko, jakby bała się, że chłopak zaraz straci zainteresowanie, odwróci się i odejdzie.
- Wybacz, po prostu zobaczyłam cię tam… ciężko uwierzyć, że dane nam było się znowu spotkać. A ja od zawsze chciałam.. chciałam ci podziękować, bo… wiem, że nie każdy by się mną zaopiekował. A ty mnie znalazłeś i odprowadziłeś do rodziców. A mogłeś okraść. Albo po prostu zostawić i… Ja.. - dukała trochę, a jej spojrzenie uciekło gdzieś w bok. Westchnęła spoglądając na niego dużymi zielonymi oczami i odgarniając kosmyk kruczoczarnych włosów za ucho, czując jak znów robi jej się głupio. Gadała za dużo. - Dziękuję po prostu - wymamrotała na wydechu, dopiero teraz puszczając jego nadgarstek.
Nie odważył się zaprotestować czy uciec po raz kolejny, kiedy ta go dogoniła, wciąż nie rozumiejąc sytuacji. Szukała... jego? Nie chciał jemu sprawiać kłopotów? Gdyby ktoś go zobaczył przy niej, mogłaby sprawić mu ogromne kłopoty! Ktoś by mógł wziąć go za... za właściwie kogo? Przechodnia, wieśniaka? Nie prezentował się w końcu aż tak źle jak kiedyś, również nie chodził już głodny, ale jednocześnie nie prezentował się dostatecznie dobrze, aby być widzianym przy kobiecie, która chciała... właściwie czego? Wciąż nie rozumiał, choć powoli elementy układanki zaczynały kierować się na odpowiednie miejsca.
- Fukurō - odezwał się w końcu cicho, odwracając wzrok na bok, kiedy został pociągnięty do jednej z uliczek. Nie był do końca świadomy, że ktoś mógł się w podobnych czaić. W końcu bardziej przerażały go tłumy ludzi niż ta cisza i spokój z boku. - Nazywam się... Fukurō, nie Yako - powiedział, chcąc jej powiedzieć, że znalazła wyraźnie złą osobę. Na pewno! W końcu...
Zawahał się. Zaopiekował? Odprowadził? Kiedy odprowadził kogoś do rodziców?
Powoli przesunął wzrok znów na kobietę przed nim, jakby chciał zbadać, z kim właściwie miał do czynienia. Ile mogła mieć lat? Wyraźnie musiała być młodsza od niego. Oczywiście, że była piękna, co jeszcze bardziej onieśmielało go, żeby się odezwać lub ją poprawić, że nie był osobą, której szukała. Chociaż jej wzrok prędko go spłoszył, a młody członek korpusu odwrócił znów wzrok w drugą stronę tym razem.
- Ja nie... - zawahał się znów, zaraz czując ucisk w żołądku. Świątynia Inari-sama, pamiętał wzburzonych szlachciców, szukających dziecka. Pamiętał jak serce mu biło, kiedy popchnął w tamtą stronę dziewczynkę, obawiając się, że zostanie osądzony o niecne zamiary, gdyby zostało jakkolwiek zauważony w jej obecności. Dziecko, za którego ratunek i pomoc pluł sobie w brodę, ale jednocześnie nie potrafił go zostawić na miejscu samego, szczególnie gdy widział jak dziewczynka sobie nie radziła... Przecież sam doskonale znał las, niemalże się w nim wychował. Wiedział, jak bardzo mógł być niebezpieczny.
- To... to nic - powiedział, niemalże od razu kłaniając się w pas przed dziewczyną, kiedy ta puściła jego nadgarstek. Zupełnie jakby to nie ona właśnie mu dziękowała i czuła się w długu. - Dziękuję... że nikomu nie powiedziałaś o mnie wtedy - powiedział znów, wbijając wzrok w ziemię. To było najważniejsze. W końcu jeszcze żył, prawda? Gdyby opowiadała swoim rodzicom czy innym opiekunom o chłopcu spotkanym w lesie, jeszcze zechcieliby go zapoznać...
- Nic co... co wtedy zrobiłem nie zasługuje na podziękowania... naprawdę. Proszę, nie zrobiłem... niczego ponadto... co zrobiliby niektórzy na moim miejscu... - powiedział znów, choć z wyraźnym trudem, stresując się prawdopodobnie jeszcze bardziej od samej dziewczyny. W końcu wtedy, gdyby coś jej się stało i gdyby została odnaleziona poważnie zraniona albo martwa... wolałby nawet nie myśleć jaka kara spadłaby na wszystkich w obrębie lasu, wioski, świątyni - może i nawet w jeszcze dalszym regionie? Ale jak miałby powiedzieć, że wtedy martwił się bardziej o siebie niż o dobrostan dziewczynki? Jak miałby się do tego przyznać, widząc jak ktoś inny przykładał do tego podobną wagę.
dialog #7d9360
I być może córka rodu Kama wiedziała już nieco więcej o życiu, niż jako kilkuletnie dziecko, wciąż nie rozumiała bardzo wielu jego kwestii. Nie widziała powodu do obaw podczas tego nietypowego spotkania, świat bowiem przecież nie chciał jej nigdy skrzywdzić. Była niczym potomkini największych ryb w stawie, pływała swobodnie na szczycie łańcucha pokarmowego… a przynajmniej tak się czuła i o tym też była przekonana. Może nie z perfidią kogoś, kto uważał ludzi niższych szczebli za gorszych. A jednak jej pewność siebie i ta zuchwała lekkomyślność nie pozostawiały wątpliwości, że wierzyła, iż na tym świecie nic nie mogło pokrzyżować jej planów.
Skazana na sukces, choć nigdy by tego nie nazwała w taki sposób.
Ironia losu, który za kilka lat miał jej dać okrutnego pstryczka w nos.
Fukuro
Zmarszczyła lekko nos na tę poprawkę, jakby ta drobna różnica w zeznaniach faktycznie była w stanie zaprzeczyć jej szczeremu przekonaniu, że miała przed sobą chłopca z lasu. Jego blizna jednak, mimika twarzy, jego zachowanie, a nawet ten charakterystyczny stonowany głos, teraz przebity nutą wyraźnego napięcia - wszystko wskazywało jednoznacznie, że Yen się nie myliła.
On również to zrozumiał, chwilę później, gdy w końcu przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie, co widać było w wyrazie jego twarzy, gdy zatrzymali się w końcu w cichej uliczce, a on połączył fakty, które zaczęły układać się w całość. Gdy ukłonił się przed nią nisko, chwyciła go za ramię, powstrzymując przed tym gestem w jego połowie.
Z jakiegoś powodu, jego niepewność nieco zmyła jej własną, dodając jej nieco odwagi. W gruncie rzeczy tak to chyba właśnie działało w relacjach międzyludzkich, że cudzy niepokój w stosunku do nas, wzbudzał pewne poczucie przewagi. Czasem bardziej bądź mniej perfidne, choć akurat w przypadku Yenhatsu, w tej chwili działało to mocno podświadomie. Nie była złą osobą, która wykorzystywała cudzy strach, do własnych manipulacji.
Jeszcze nie.
- Obiecałam w końcu - zauważyła, z tym lekko cwanym i rozbawionym wyrazem, jakby wiedząc doskonale, że obietnica sześciolatki nie mogła znaczyć zbyt wiele. Zaraz spojrzała na niego uważnie. - Okłamałeś mnie - zrozumiała nagle, a chociaż jej ton mógł zawierać w sobie pełne zaskoczenia oskarżenie, szeroki uśmiech, który zaraz wpłynął na jej usta, wyraźnie zmieniał znaczenie tej reakcji. Roześmiała się lekko. - Podałeś mi fałszywe imię. Cwane… I rozsądne - przyznała na sam koniec, unosząc lekko jedną brew w geście, który za kilka lat miał się stać bardzo charakterystycznym w jej wykonaniu. - Podejrzewam, że coś, co dla mnie było niezwykłą przygodą, dla ciebie musiało być kompletnie zepsutym popołudniem. - Chociaż wypowiadała właśnie pewne skryte obawy, jej twarzy zdradzała się tylko delikatnym grymasem, który przeciął uprzejmy wyraz ledwo widocznie. Spuściła wzrok na dwie sekundy, zanim nie powróciła nim na oblicze chłopaka.
- Fukuro - powtórzyła jego imię, kiwając lekko głową. - Naprawdę cieszę się, że na siebie trafiliśmy…- urwała, czując jak rumieniec wpływa delikatnie na jej policzki, a jej stres związany z całą tą sytuacją powraca. Poczuła się znów głupio, spuściła więc wzrok na swoje dłonie, które mięły w palcach skrawek jej kimono. - Obiecuję, że nie będę ci się dzisiaj więcej narzucać. Choć mylisz się, bo niewiele osób zrobiłoby to, co ty, tamtego dnia. Naprawdę zasługujesz na podziękowania. Dlatego, Fukuro, jeżeli jest coś, co mogłabym zrobić, aby ci się odwdzięczyć, to proszę powiedz. - Uniosła na niego swoje szmaragdowe tęczówki, w których płonęła pewna nadzieja. Naprawdę chciała się odwdzięczyć i mimo wszelkich obietnic pozostawienia go w spokoju, szczerze nie miała ochoty kończyć tego spotkania, choć policzki paliły ją lekko w jego obecności. - Szukałeś czegoś, zanim się spotkaliśmy, prawda? Tak się składa, że bywam na tym targu dość często. Może mogłabym ci pomóc?
Uśmiechnęła się dość niepewnie, a jednak bezsprzecznie zachęcająco.
Zresztą, jak mógłby pamiętać kogoś, kto różnił się aż tak bardzo? Małej dziewczynce choć wciąż zdobnie ubranej było daleko do młodej kobiety, która teraz przed nim stała. Choć patrząc na fakt, ile osób o podobnym statusie mógł znać... cóż, to grono mogło się znacznie zawęzić bez większego zastanowienia się. Choć teraz w życiu poznał stanowczo więcej osób, które wywodziły się z lepszych rodzin niż jego - a przynajmniej mógł tak założyć za każdym razem, kiedy słyszał nazwisko innego członka korpusu. Tak, samo nazwisko przecież miało mówić o innych wiele - podobnie do jego braku.
W pierwszej chwili spanikował, jakby powstrzymanie jego ukłonu miało się wiązać z ciosem. Nawet jeśli jego refleks i siła przecież mogłyby go przed podobnym uchronić, nie czuł się w odpowiednim miejscu do podniesienia ręki na kogoś, komu daleko było do demona czy zbira - zresztą wyrządzenie jakiejkolwiek krzywdy kobiecie, jeszcze z wyraźnie dobrej rodziny, mogłoby sprowadzić jedynie serię nieszczęść, których przecież brunet chciał uniknąć za wszelką cenę. Nie zwracanie na siebie uwagi było w końcu jedną z metod przetrwania, które wręcz opanował do perfekcji.
- Ja... przepraszam... Nie chciałem okłamywać... - poczuł ucisk w klatce piersiowej, słysząc jej słowa. Była zła na niego? Oczekiwała przeprosin i wyjaśnień? Nie do końca czytał jej ton głosu czy mimikę, tym bardziej to drugie, kiedy nawet nie podnosił na nią wzroku. Wręcz przeciwnie, zamarł wbijając spojrzenie gdzieś w bok, jakby miała na niego spłynąć złość ze strony kobiety, gdyby obserwował ją zbyt długo.
I wciąż trwał w tej niezbyt przyjemnej pozycji, kiedy był niemalże gotowy do ponownego ukłonu, ale nie walczył z wolą znajomej nieznajomej, z którą nie łączyło go nic oprócz kilku godzin w lesie. To nie było przecież niczym wielkim...
- Yako to... tak wołaliśmy lisy po prostu... na polu - wyjaśnił prędko, nie będąc pewnym co do oceny swojej osoby czy działań jako cwane, ani tym bardziej nie wiedząc jak miał zareagować na jej kolejne słowa. Zepsute popołudnie? Bardziej kilka dni pełnych strachu, nieprzespanych nocy, kiedy nie śmiał nawet odezwać się najbliższym o tym, co miało miejsce w lesie, na wypadek gdyby same jego wypowiedziane słowa miały przyciągnąć do ich rodziny to, czego obawiał się najbardziej.
- To... już nic. Dotrzymałaś słowa, więc nic złego się nie wydarzyło, dziękuję - powiedział znów, powoli się prostując, choć wciaż obawiał się spojrzeć na kobietę, jakby miało to być zabronione z jakiś względów. Coś, czego nie mógłby zrobić, na co nie mógłby się odważyć...
I byłby w stanie jej odmówić - rozejść się po prostu, ale nie był nigdy osobą potrafiącą odmawiać innym. Chociażby chciał, chociaż wiedział jak powinien zadziałać, nigdy odmowa nie przechodziła przez jego gardło. Tym bardziej teraz, kiedy w końcu odważył się unieść na nią wzrok, kiedy wyraźnie nie chciała nigdzie odchodzić - mówiła jedno, ale niemalże był pewny, że gdyby dać jej szansę, próbowałaby podążać za nim i do samego mistrza, i do siedziby korpusu, co wcale nie skończyłoby się najlepiej przecież. Mógłby zostać oskarżony o uprowadzenie księżniczki! Choć nawet nie wiedział czy to właśnie nią była Yen. W końcu... jaka różnica mogłaby być między nią, a księżniczką? Z drugiej strony czy księżniczka mogłaby tak swobodnie poruszać się samej po mieście?
A co jeśli... właśnie uciekała z domu? Co jeśli pozwolenie jej podążać za sobą mogłoby się wiązać z kolejnymi problemami.
- To... em... szukałem kupca tylko. Nic wielkiego, odebranie paczki dla mojego Mistrza... I chciałem rozeznać się w ofercie roślin... Kwiatów, ziół, przypraw... to co kupcy oferują... - wyjaśnił, znów odwracając wzrok, czując się że wpadał w tę samą pułapkę co przy ich pierwszym spotkaniu, kiedy nie potrafił odmówić jej prośbą, jakby zwykłe jego towarzystwo było wszystkim, czego mogłaby sobie zażyczyć, co było przecież absurdem! Nie powinna chcieć za nim podążać - podobnie jak do ich leśnej przygody. Nie powinna znaleźć się w tamtym lesie w pierwszym miejscu - a dzisiaj możliwe, że nie powinna się znaleźć w pierwszym miejscu na ulicach między straganami! A przynajmniej tego Fukurō się obawiał, że mogło się to dla niego źle skończyć...
- Po prostu nagle wszystkiego tutaj zrobiło się tak dużo, że... chyba trochę... skręciłem w złą uliczkę - wyjaśnił, bo łatwiej przeszły mu te słowa niż wprost przyznanie się, że zgubił drogę.
dialog #7d9360
Nie możesz odpowiadać w tematach