- Jestem sama? - przemówiła chrapliwym głosem, zastanawiając się, jak do tego doszło.
Wcześniej była na polu treningowym, nieco oddalonym od Yonezawy. Z jednym z zabójców trenowała sparing, aż pozwoliła sobie na za dużo. Chcąc pokazać się z jak najlepszej strony, użyła oddechu płomienia, który przy otaczających ich suchych gałęziach wywołał niemałe zamieszanie. Oprócz dźwigania ciężkich wiader z wodą próbowała więcej, niż rzeczywiście mogła. Wtargnęła między żywioł, aby lepiej go okiełznać, ale wtedy... Coś ciężkiego na nią spadło. To... chyba była gałąź, ale nie miała do końca pewności. Zrobiło się ciemno, a później wylądowała tutaj. W uciskających bandażach oraz pomieszczeniu, jakiego nie widziała.
- Uhm... Powinnam iść - wymamrotała cicho, powoli unosząc ciało ku górze - Muszę trenować, jeszcze tyle do zrobienia - miała mały mętlik w głowie. Z grymasem na buzi udało jej się postawić plecy do pionu, ale czy mogła iść dalej? Czuła ogromny ból, który rozchodził się po ciele. Chciała jeszcze tyle zrobić. Im szybciej przez to przebrnie, tym szybciej uzyska możliwość pójścia na selekcję. Zostanie zabójcą i będzie niszczyła demony. Tak... ta cicha obietnica wolności, kusiła ją, aby się spieszyć, aby nie baczyć na konsekwencje. Teraz się liczyło tylko to, prawda?
Spojrzała na nią przenikliwie, nie zdradzając żadnej konkretnej emocji, może poza lekką irytacją, która objawiała się poprzez zmarszczone brwi. Sua próbowała ocenić jej wiek – wyglądała młodo, ale fizycznie nie była już dziewczynką. To by znaczyło, że jest w odpowiednim wieku na małżeństwo, a zamiast tego macha mieczykiem i prawie się podpala. No zgroza!
- A panienka to gdzie się wybiera? – rzuciła, wchodząc głębiej do gabinetu po zasunięciu za sobą drzwi. - Chyba nie z powrotem na pola treningowe?
Ach, ci Zabójcy Demonów. Każdy kolejny coraz mocniej upadł na głowę przy porodzie. Inaczej nie mogła się wyrazić o tych ludziach, którzy gotowi byli rzucić swoje spokojne życie i pozwolić się zamienić w chodzące maszynki do zabijania lub świadomie (lub mniej, zależy jak bardzo byli poczytalni) kroczyli drogą ku własnej destrukcji. Nie miała jeszcze uprawnień czy umiejętności do samodzielnego obsługiwania tych popaprańców, co wychodziło jej to zdecydowanie na dobre. Pomagało stonować jej złość wobec tych, którzy śmieli zostawić swoich ukochanych w pogodni za zgubieniem, powstrzymać łzy przy każdym wspomnieniu o stratach i zgubach oraz poszerzyć horyzont pod względem medycyny.
Kto by pomyślał jednak, że Yonezawa pod względem struktury i sposobu myślenia mogła być tak podobna do kurwidołka jej ojca.
- W tym stanie możesz zemdleć w trakcie schodzenia po schodach, polecisz do przodu, skręcisz sobie kark, umierasz. Albo twój organizm będzie zbyt słaby, żeby zwykłe przeziębienie zwalczyć, będziesz marnieć w oczach z każdym dniem, aż w końcu nie dasz rady i umrzesz. – Podejrzewała, że jednak jej argumenty niekoniecznie mogły dziewczynie przemówić do rozumu. Być może jednak była jednym z tych przypadków, którym nie da się pomóc. Cóż, przynajmniej Sua ma ubaw z wygłaszania swojej mowy. - Innym scenariusz zakłada, że pójdziesz znowu na trening, znowu będziesz chciała użyć swojego Oddechu i znowu się poparzysz, a może nawet i zapalisz, a wtedy będziesz błagać, żeby płomień w końcu pozbawił cię czucia, kiedy topnieje z ciebie tłuszcz i skóra. A wtedy co będzie dalej? – Nie zrobiła nawet półsekundowej przerwy na retoryczną przerwę na odpowiedź. - Oczywiście, że umierasz.
Usiadła przy stoliku pełnym zwojów i papierów. Gdzieś była zapisana instrukcja z recepturą maści na poparzenia, zaleceniami medyka prowadzącego i szczątkowymi informacjami na temat samej dziewczyny. Nie były jakoś bardzo obszerne – właściwie zawierały imię i nazwisko, żywioł oddechu i kto obecnie ją ćwiczy.
- Kami nie przepadają za głupcami, którzy popełniają samobójstwo z własnej głupoty.
Nie dopowiedziała już takich oczywistości jak brak poszanowania do własnego życia, nadszarpnięcie honoru rodziny i generalnego zamieszania, jakie potem wynika z takiego pochówku, a właściwie jego braku. Samobójstwo ma czemuś służyć, a jedyną siłą mogącą zabrać raz dane życie jest sama natura. Tak przynajmniej głosi doktryna religijna.
- Hiryuu Yona, tak? – zapytała, ponownie nie dając jednak możliwości werbalnej odpowiedzi. Sua ledwo na nią patrzyła teraz, wzrok prześlizgiwał się po niej i skakał z widocznych poparzeń na inne rany. Utrapienie z nimi wszystkimi. - Medyk prowadzący kazał mi cię pilnować, żebyś nie próbowała wydostać się podczas jego nieobecności. Rany i poparzenia się zagoją, ale nawdychałaś się sporo dymu, więc odpoczynek jest wskazany, żeby nie powiedzieć, że obowiązkowy.
Minusy obecnej sytuacji były takie, że gdyby chodziło o siłę, to dziewczyna z łatwością byłaby w stanie podnieść Suę i postawić obok. Jednak niech tylko spróbuje – to Sua wiedziała, że wystarczy odpowiednio nacisnąć, żeby zabolało. I nie miała żadnych skrupułów przed wykorzystaniem tej wiedzy.
Wtedy przyszła ona, ta, która miała trzymać nad nią piecze. Medyk, który popsuł jej wszystkie plany i to nie tylko swoją obecnością. Słowa, jakimi obdarzyła rudą, oznaczały koniec wolności - Do pokoju. Chyba nie ma potrzeby, abym tutaj siedziała, prawda? - czujne spojrzenie przeszło na wylot przez Sue. Obserwując, co ta postanowi zrobić. Chciała się uśmiechnąć w sposób łagodny, ale kąciki nawet nie drgnęły. Zamiast tego wykrzywiły się z powodu bólu, jaki poczuła. Wróciła do pozycji leżącej, która przynosiła znacznie więcej komfortu. Kso. Jak ona chciała wrócić, skoro chodzenie przyprawiało ją o dreszcze?
Ha? Odwróciła głowę w jej kierunku, nie wierząc, że właśnie dostawała wykład. Każdy przedstawiony scenariusz kończył się w taki sam sposób. Czy ona była jednym z tych pesymistów, o których słyszała? Czy może zbytni realizm namieszał niewieście w głowie? Miała się temu przyglądać obojętnie, ale nie potrafiła. Uśmiechała się od ucha do ucha, widząc swoją szansę, aby nieco się rozerwać. Nie mogła trenować, to przynajmniej skorzysta z okazji i wykorzysta kompankę do ciekawej rozmowy - Skąd ten pesymizm? Zawsze wróżysz śmierć rannym? Czy to może Twoje zainteresowanie bądź jak to mówią zawodowe zboczenie? - uniosła w cichym zainteresowaniu lewą brew i delikatnie wzruszyła ramionami - Właściwie nie mój interes, ale nie będę narzekać, jeśli zamiast ciszy obdarzysz mnie słowami - uśmiechnęła się zaczepnie, chcąc więcej. Gdyby pragnęła ciszy, to by zasnęła, a tak postanowiła pozostać "na nogach", aż się znudzi.
- Hai - skinęła głową, choć nie w pełnym zakresie ruchu. Znajdując się w tej pozycji, mogła jedynie przybliżyć podbródek do mostku, może nawet nieco wyżej.
- Zrozumiałam, ale w takim razie, jak powinnam Cię tytułować? Skąd pochodzisz oraz czy również jesteś medykiem? Marzenia? Każda historia ujdzie. Widzi pani, nawet jeśli mam odpoczywać, wolę wykorzystać tę chwilę, aby nieco panienkę poznać. Skoro i tak jesteśmy na siebie skazane, cóż... Takie życie. Yona wystarczy, choć raz nie chcę być nazywana Hiryū. Zwłaszcza po tym, co się stało - na jej buzi pojawił się cień udręki. Spartoliła, zamiast stanąć na wyżynach zadania. Eh, nawet jeśli odkryli, który oddech do niej pasował, tak miała wiele do zrobienia. Rok zmarnowano przez podejrzenia kompatybilności z Wodą, a teraz musiała pracować jeszcze ciężej. To brzemię, które nosiła, zmieniło ją nie tylko w maszynę, ale i prowadziło do nietrafnych decyzji. Użycie jednej z form było jednym z nich...
Co nie zmieniało faktu, że mogła trochę temu procesowi przeszkodzić.
- W obecnym stanie to się nawet nie doczołgasz do pokoju. Zdeptaliby cię po drodze jak karalucha.
Zmierzyła się z przeszywającym spojrzeniem Yony. Przypominało trochę dezaprobujące spojrzenie jej męża, które mogło być zwykłym zwróceniem uwagi albo mogło też być pogróżką zagrażającą jej życiu. Poczuła jak nieco więcej śliny zaczęło zalewać jej język, przypomniawszy sobie wspaniały smak przekory i paskudnie stymulujący posmak rzuconego wyzwania.
Nikt nie będzie w stanie dorównać Kannie. Przenigdy. Byli dla siebie stworzeni i świadczyła o tym każda spędzona wspólna noc, każdy poranek, każdy posiłek.
- Mogę cię obdarzyć różnymi słowami – odpowiedziała, trochę papugując po dziewczynie. – Jak na przykład „debilizm”. Albo „lekkomyślność”. A nawet paroma – jak na przykład „brak poszanowania własnego życia”. – Zrobiła przerwę. Trzeba odpowiednio dozować nawet słowa. - Ale z drugiej strony jest to godne podziwu, bo przynajmniej mamy wtedy cokolwiek do roboty – przyznała i wzruszyła ramionami.
Bezgłośnie zachichotała. Zaczęła obkręcać pasemko włosów wokół palca. Dzisiaj postanowiła je mieć rozpuszczone, choć jakoś w połowie związała je luźno wstążką, która do tego czasu zdążyła znacząco się obniżyć.
- Próbuje mnie panienka zagadać? Żeby uśpić moją czujność, wzbudzić litość czy pozbyć się nudy?
Chwilę się zatrzymała. Taksowała od góry do dołu spojrzeniem dziewczynę. Nie miała zbytniej ochoty jakkolwiek się jej uzewnętrzniać. Cisza jej nie przeszkadzała, czasem wręcz była dużo bardziej pożądana niż bezsensowny natłok słów.
(Zdradliwy umysł podsunął przelotnie wspomnienia błogich, cichych momentów z Kanną. I tak radzi sobie z tym lepiej niż te trzy lata temu. Wątek poboczny, teraz zamknięty.)
- Za dużo pytań jak na początek – mruknęła i machnęła ręką. - Idąc jednak po kolei – z życia, tylko tym najgłupszym, nie i nie, jakkolwiek chcesz, z dużego miasta, jestem, żebyś nie pytała przypadkowych ludzi o marzenia.
Można było wyczuć od niej pewnego rodzaju zniecierpliwienie, które łatwo mogło zamienić się w toksyczną szydercę, trujący cynizm i przytłaczającą bezpośredniość, która właściwie graniczyła z bezczelnością. Nie irytowała jej jednak praca, tak jak nie irytowała jej Yona tak naprawdę. Po prostu irytowało ją obecnie wszystko co mogło być bezsensowne.
- Marzenia? Naprawdę? – Uniosła brwi. Nie wykrzywiła jednak twarzy w grymasie, mimo nieco ostrzejszego tonu. Jej mimika nie zdradzała żadnych konkretnych uczuć. - Dużo bardziej lubię w ramach grzecznej rozmowy o niczym rozmawiać o pogodzie. Przynajmniej rozmawiasz o czymś, co widzisz. – Zrobiła pauzę. Nie przystoi jej tak zwracać się bezpośrednio do nieznanej jej osoby, a w dodatku osoby, która wywodziła się z rodziny o danym statusie społecznym. Jednak Sua nie widziała w tym problemu z jednej prostej przyczyny – była w Yonezawie. Była medykiem, była Zabójcą Demonów rangi Ne i wydaje jej się, że nie panują tu normalne zasady społeczne. Nie, nie wydawało jej się – widziała to już od pierwszego momentu interakcji z kimś innym poza jej szkoleniowcami. - Jeśli już coś bardzo musisz o mnie wiedzieć, to fakt, że nienawidzę rozmawiać o abstrakcjach. Od razu nie mam ochoty rozmawiać.
Sua przewróciła oczami.
- Och, ckliwa historia tragedii rodzinnej? Tragedii personalnej? Jakże mi przykro, spełniasz wszystkie warunki, żeby siedzieć w tym miejscu.
Zauważyła jednak, że nie ogarniała jej nuda, co zwykle oznaczało bardzo wymowne ziewanie czy coraz to wolniejsze mruganie. To dobry znak, przynajmniej nie będzie musiała walczyć ze sobą, żeby chociażby udawać jakiekolwiek dalsze zainteresowanie.
Westchnęła głęboko.
- No, teraz ty mi coś opowiedz. Jak to jest tworzyć ogień z niczego?
W jej oczach zapłonął ogień. Wiele rzeczy o dziwo dobrze znosiła, ale nie słowa, które ot, tak sobie rzucała. Pierwsze uszło, drugie ukłuło, zaś kilka naraz doprowadziło do zmiany atmosfery. Mimowolnie uniosła plecy, nie przejmując się dłużej bólem. Oczy, pomimo tego, że wyraźnie pociemniały miały zwiększone źrenice, zaś usta zacisnęły się w wąską linię. Taki stan trwał chwilę, aż emocje na twarzy obróciły się o sto osiemdziesiąt stopni. Kąciki ust delikatnie się uniosły, ślepia wyrażały pewność siebie, a wystarczyła tylko jedna myśl.
- Powiedz skąd tak podłe słowa, skoro to głównie my będziemy walczyć? - w jej głosie nie było słychać przechwał, czy też pysznienia się. Złożyła do kupy kilka informacji, które wiedziała o podziale pracy w Yonezawie i zwyczajnie szczerze zapytała. Nie podobało jej się podejście kobiety, która najpewniej miała ich za bandę szaleńców, co mają nie po kolei w głowie. Owszem mogła wieść spokojne życie, ale po co, skoro pewnego dnia zostałaby zjedzona przez dziecię nocy?
- Nieistotne - machnęła ręką, uważając, że powód nie był ważny. Wystarczyła próba zaczęcia rozmowy, pozbawienie ich przyjemności płynącej z ciszy i zaczęcie od kilku podstawowych spraw. Jak się nazywała, marzenia, wykonywany zawód - zwykła wiedza, która nawet w swojej prostocie otrzymała kilka niepochlebnych słów.
- Zgrywanie trudnej to musi być jedno z Twoich zainteresowań, na pewno - przewróciła oczami, nie wierząc, że nawet najprostsze kwestie mogą zostać tak szybko olane i pominięte. Po co owiewać tyle nieistotnych informacji? Obawiała się stalkera?
- Chociaż imię byś podała - powiedziała wyraźnie znudzona. Tego typu rozmowa nie przynosiła frajdy, a wyraźnie ją męczyła. Zupełnie jakby uderzała w ścianę, która raniła ją z każdym zadawanym ciosem.
- Pogoda? - spojrzała na nią zaskoczona, bo sam temat był nie tylko błahy, ale już dawno Yonie się przejadł. Wielokrotnie podczas odwiedzin gości, któryś musiał go poruszyć, opowiadając o swojej podróży i tych cudownych przeżyciach w blasku słońca - Nuda. Niemal co trzeci szlachcic nawija o pogodzie, o tym jak dobrze, że nie padało i jak bóstwa są wspaniałe, bo przez kilka tygodni nie było tajfunu. Ble, już lepsza jest rozmowa o sztukach walki, skoro tamto nie odpowiada.
Dopiero po chwili wydało się, że jej rozmówczyni nie lubi mówić o abstrakcjach. Kwestie, które były wytworami umysłu, schodziły na drugi plan, a nawet dalej. Powoli przywarła tyłem ciała do zimnej ściany, głowę kierując delikatnie do góry. Powinna ją o to spytać? Czy lepiej było się powstrzymać?
Drgnęła jej brew, kiedy zimne słowa wyrwały ją z krótkiej zadumy - Za to ja nie lubię mówić o swojej rodzinie - co poniekąd było prawdą. Chroniąc powierzone tajemnice, lepiej było trzymać wszystko w sobie, niż później tracić kończyny za zbyt rozwiązły język.
- Naturalnie. Chociaż... Samo uczucie jest dość dziwne. Kiedy trenuje, zwykle tego nie robię. Zdarza się to przypadkowo i jeszcze nie do końca łapie, kiedy się pojawi. Wiem, że potrzeba do tego prawidłowego oddechu oraz odpowiedniego ciosu orężem, ale... To nie do końca jest tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Jednak... samo zobaczenie, że mogę stworzyć ogień, jest piękne. Nawet jeśli na krótką chwilę, to w jednej chwili czuję ekscytację, szczęście i bliskość z żywiołem. A ty, władasz jakimś żywiołem? - przeniosła spojrzenie na miko, otwierając nieco szerzej powieki.
To było naprawdę rozkoszne uczucie; władza nad pacjentem była najbardziej wyrafinowaną z władz, jakie człowiek może mieć nad drugim człowiekiem. Opierała się na wiedzy i umiejętnościach oraz oczywistej słabości jednej ze stron. Nie była potrzebna żadna przemoc, żadne raniące słowa, żaden szantaż – wynikała ona całkowicie naturalnie, bo taka była kolej rzeczy. Medyk musiał opiekować się chorym. Pomagał w rehabilitacji rannego. Dbał o słabszych.
Ona wskazywała jak wysoko Yona musi skoczyć, żeby dostać nagrodę.
- Schlebia mi, że tak mówisz – odpowiedziała z tym irytującym wyrazem twarzy, przelewając swoje słowa między palcami dziewczyny. Nie nabijała się z niej, nie obnosiła się ze swoim zachowaniem, a jedynie sprawiała wrażenie niezwykle upartej, która jednocześnie czerpie jakąś radość z obserwowania frustracji u jej rozmówcy.
Bo wewnętrznie? Wewnętrznie śliniła się na samą myśl o jałowym smaku maści na poparzenia, cierpkim posmaku żółci i niechęci oraz aromacie cudzego bólu.
Wysłuchała całego wywodu na temat tkania ognia. Wbrew pozorom całkiem ją to interesowało. Można by się sprzeczać czy to nie było zbyt abstrakcyjne na jej biedną główkę, ale skoro to jest prawdziwy ogień… W jakiś rzeczywisty sposób musi się pojawiać. I jakoś nie mogła uwierzyć w to, że wszystko zależało jedynie od odpowiednich metod oddychania, ponieważ… czy to by nie znaczyło, że te techniki dawno by wyciekły? Albo ktoś był w stanie opanować Oddech metodą prób i błędów? Zdarzają się takie cuda jak wymyślenie od nowa czegoś, co już istnieje, bez wiedzy na temat tego już istniejącego czegoś. Jakim cudem nie ma przestępców, którzy tkają żywioły z niczego?
Czy to była jedna z tych rzeczy, o której istnieniu i zastosowaniu chciał dowiedzieć się jej ojciec?
- No, może jednak coś z tej rozmowy będzie – oznajmiła, poprawiając swoje włosy i sposób siedzenia. To wcale nie znaczyło, że Yona jakkolwiek zdobyła jej szacunek czy zainteresowanie – znaczyło to tylko tyle, że rozmowa z nią nie była nudna czy irytująca.
- Rozmawianie o pogodzie i dziękowanie bogom za brak tajfunu to bardzo ważne stałe punkty programu – odpowiedziała, parafrazując słowa dziewczyny. Pozwoliła sobie nawet na delikatny śmiech, ponieważ o ironio! To były dokładnie rozmowy, w których Sua brylowała. Sztukę grzecznej rozmowy o niczym opanowała do perfekcji, a już szczególnie w sytuacjach potocznie uznawanych za niezręczne czy niebezpieczne dla ogólnej atmosfery spotkania. (Wtedy wbijało się najlepsze szpile.) - O sztukach walki mogę powiedzieć jedynie tyle, że to czasem bardzo zabawne oglądać ludzi wyskakujących do siebie z pięściami, szczególnie kiedy nawet nie wiadomo dlaczego i po co się biją. Tak jak mówiłam – tacy ludzie przynajmniej zapewniają mi pracę.
Cóż, mogłaby się przedstawić. Przez chwilę zastanawiała się nad udzieleniem tej łaski, bo naprawdę zabawne było takie odmawianie jej jakiejkolwiek informacji o sobie. Jednak gdyby utrzymała to zbyt długo, to mogłoby to negatywnie wpłynąć na jej wizerunek w tym momencie. Plus może rozwiązałaby się sprawa tego, czy mogła znać nazwisko Hiryuu w jakikolwiek sposób.
- Narukawa Sua – rzuciła, trochę tak od niechcenia. Obserwowała jej reakcję, ponieważ zwykle albo wtedy człowiek panikował, bo orientował się, z kim ma do czynienia, albo nie robiło mu to nic, ponieważ może coś tam słyszał, może coś tam ktoś coś mówił, ale był dostatecznie daleko, żeby nie słyszeć żadnych konkretów. Szczęśliwcy. - I nie, nie władam żywiołem, i szczerze mówiąc – nie sądzę, żebym kiedykolwiek miała nim władać. Moją pracą jest leczenie i nastawianie ludzi, niekoniecznie ich łamanie – odpowiedziała z grzecznym uśmiechem i wypowiedziała końcówkę zdania w taki sposób, który uchodzi za zakłopotany. (Yona prawdopodobnie nigdy nie dowie się jak wielkim kłamstwem było to zdanie i to było w tym wszystkim najlepsze.) - Oraz modlitwa. Recytowanie pięknych słówek, żeby bogowie jednak nie machali na was rękami i dali wam pożyć jeszcze trochę.
Chwilę przeniosła wzrok na coś innego. Westchnęła ciężko, bawiąc się kawałkami papierów.
- Jedyna abstrakcja, którą mogę przełknąć bez przewracania oczami – powiedziała z rozbawieniem. Przeniosła nagle wzrok na Yonę. - W końcu… zewsząd otacza nas wola i dobrobyt bogów.
Czekała na jej reakcję. Pragnęła jej. Jej spojrzenie nie było jakkolwiek zabarwione szyderą czy złośliwością, ale wewnętrznie Sua aż kipiała od wrednej ciekawości i szalonej chęci podpuszczenia swojej rozmówczyni do okazania emocji, do ogłoszenia swojego zdania w sposób emocjonalny lub oburzenia jej osobą. To wszystko było właśnie po to. Po taką właśnie reakcję i emocje.
Pokaż mi, co uważasz, złotko.
Bardzo ważne? Niemal od razu pokręciła głową, wyrażając prosto niezgodę. Kiedy jeden temat nieskończenie się powtarzał, dochodziło do monotonii. Mogła z grzeczności podjąć tej katorgi, ale po co, skoro nie występowała jako jeden z oficjeli? Tutaj była zaledwie pacjentem, niedoszłą zabójczynią i przede wszystkim Yoną. Nie musiała podejmować rozmowy, której nie towarzyszyła nuta ekscytacji.
- Pewnie zależy od sytuacji. Samuraje często wyzywają się na pojedynek, gdy dochodzi do obrażania rodu lub udowodnienia swojego honoru. Czy to potrzebne? Właściwie nie, ale pewne zasady są dalej kultywowane - westchnęła przeciągle, przypominając sobie dni, kiedy po otrzymaniu tytułu kilku zakwestionowało jej pozycję. Wtedy zbyła ich dość chłodnymi słówkami, ale w przyszłości te same gęby mogły kiedyś ją odwiedzić, rzucając rękawiczkę na ziemię.
- Sua - smakowała przez chwilę to imię, próbując coś wydobyć. Czy słyszała jej nazwisko wcześniej? Spojrzała w kierunku ziemi, jakby tam miała odkryć niedostępne dla niej zapiski. Zasięgi Hiryū sięgały samego Edo, co nie oznaczało, iż będzie wiedziała znacznie więcej. Zainteresowała się kilkoma krewnymi, stolicą oraz miastem, w którym się urodziła. Tym samym Kioto przeszło jej koło nosa. Niespecjalnie miała tyle czasu, aby przyjrzeć się każdej prefekturze - Czym się zajmuje Twoja rodzina? - to mogła sama wywnioskować, ale czym byłaby rozmowa, gdyby nie sposobem, aby otrzymywać wszystko łatwiej?
- Co nie znaczy, że nie umiesz się bronić - szybko podłapała temat, zdając sobie sprawę, że nawet medycy mogli co nieco pokazać. Czy ich pojedynek zakończyłby się sukcesem miko, a może jeszcze młodego rudzielca? - W tym stanie nie wiele jestem w stanie zrobić, ale gdy wrócę do zdrowia, z chęcią zobaczyłabym, z jakiej gliny zostałaś ulepiona - uśmiechnęła się pewnie, bo przecież tak prostych wyzwań nie była w stanie sobie odmówić. Dowiadywanie się o potencjale drzemiącym u tych, co nie dzierżyli w swoich dłoniach żywiołu, wydawało się całkiem interesujące.
- Czyli duchowieństwo. Cóż za... abstrakcyjna rzecz, pewnie jedyna, którą jesteś w stanie przeboleć - figlarny uśmieszek zawitał na jej lico, chwytając za frazy, z których wcześniej była dumna. Nie lubiła rzeczy należących do wymysłów, co w takim razie z niedostępnymi dla ludzi bóstwami? Opowieści o nich nadawały się jedynie na chwalebne legendy, a jednak wielu zwracało się ku tym, co królowali w innej przestrzeni.
- Czy ja wiem, jedyny kontakt mam ze zmarłymi. To też dobre połączenie, prawda? Ci, co niedawno opuścili padół, o dziwo są dalej wyczuwalni, czy to dlatego, że żyją w naszych wspomnieniach? A może to zwykły wymysł i bujda? Rozumiesz, Narukawa-san? To, co chcę powiedzieć, chociaż... - urwała na moment, drapiąc się po czubku głowy - Nie radziłabym mnie ciągać za język, czy próbować jakichś gierek. W końcu tylko przyjemnie rozmawiamy - wyszczerzyła się, mrużąc oczy. Czujne spojrzenie padło na medyczkę, oczekując jej reakcji na wysunięte wnioski.
- A jednak należysz do tych narwańców, którym tylko walka w głowie – westchnęła niby to pełna żalu. Tak szczerze, to nawet gdyby interesowało ją machanie mieczem, to pewnie nie podjęłaby się tej walki. Nie musi niczego udowadniać, już na pewno nie jakiejś przypadkowej dziewczynie, która spartoliła ćwiczenia z własnym Oddechem. - Muszę cię rozczarować, ale nie biorę udziału w takich pojedynkach. Przeszłam szkolenie, oczywiście, ale bardziej w celach samoobrony niż ofensywy. W końcu nie jestem tu od wycinania demonów w pień, a od nastawiania złamań, wcierania kremów i ganienia za nadwyrężanie organizmu. – Uśmiechnęła się przesadnie słodko. - Przykro mi, że cię muszę rozczarować, Yonko – zaćwierkała, dając już dobitnie do zrozumienia, że nie miała najmniejszego zamiaru przyjmować takich propozycji. Jeśli uważa, że to świadczy o jej tchórzostwie, niech będzie i tak. Aczkolwiek to ona znała rozkosz panowania nad stanem i dobrobytem drugiej osoby, kiedy tylko ktoś nowy pojawiał się na kozetkach w domu medyków.
- Bingo – odparła, kiedy Yona sama odpowiedziała na swoje pytanie. Nie zdziwiło ją, że mogła nie znać jej nazwiska, bo skoro Sua nie kojarzyła Hiryuu, to ona mogła nie kojarzyć Narukawów. Aczkolwiek wewnętrznie cmokała z niezadowolenia, ponieważ wyszukiwanie informacji o innych rodzinach to było jej hobby, wręcz styl życia, żeby potem móc brylować w towarzystwie i sprawiać wrażenie jeszcze bardziej dobrotliwej niż była. Bo była dobrotliwa, czyż nie? - Bogowie mają w sobie coś, czego nie jestem w stanie przypisać byle bajdurzeniu o tym, co mogę robić za pięć lat. Wyróżniają się pewnym okrucieństwem, kiedy wskutek własnego widzimisię są w stanie wywrócić komuś życie do góry nogami. Nie należy mylić tego z szaleństwem, które niekiedy otacza innych, kiedy wydaje im się, że dosięgli samej Amaterasu.
Szaleństwo. Niezwykle poetyckie określenie. Czy jej ojciec jest szalony? Zdecydowanie. Czy Kanna był szalony? W końcu wielokrotnie podniósł na nią rękę i dopuścił się czynów, które czyniły go bardziej zwierzęciem niż człowiekiem. Ale nie, nie był dla niej szalony. Czy w takim razie ona była szalona, skoro dopuszczała się równie okropnych rzeczy? Skoro całe swoje życie chciała zadedykować jednemu mężczyźnie, za którym poszłaby nawet w objęcia demona?
Nie. Nie uważała siebie za szalonej. Może szalona z miłości, tak. Miłość wypełniała każdy skrawek jej ciała. Ale nie była szalona.
Jednak nie łudziła się nawet, że jest jak inni.
- Ależ nie śmiałabym – odpowiedziała tonem insynuującym, że owszem, śmiałaby, gdyby tylko nadarzyła się ku temu bardziej sposobna okazja. Zaraz jednak potem odchrząknęła, zasłoniwszy usta rękawem. - Zmarli… Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Czasem właściwie jedynym sposobem na to, żeby ktoś dalej żył, jest trzymanie go bardzo blisko własnego serca.
Kanna żyje. Na pewno gdzieś żyje. Może nie być już człowiekiem, ale musi gdzieś być w tym cholernym kraju. Nie mogę myśleć o nim jak o zmarłym, to jest po prostu niemożliwe, żeby zmarł. Niemożliwe.
Westchnęła cicho. Odchyliła się i zmieniła sposób siedzenia, przyjmując nieco bardziej męską pozę, pozwalając sobie na nią przez fakt noszenia spodni. Oparła rękę na zgiętym kolanie.
- Skoro jednak i tak schodzimy na rozmowy o rzeczach wyimaginowanych, powiedz, jakie są twoje ambicje? Do której kategorii Zabójców Demonów należysz? – zapytała niby od niechcenia, jednak znowu miała to świdrujące spojrzenie, które oczekiwało bardzo konkretnych akcji od drugiej osoby. Można byłoby powiedzieć w sumie, że było to nieco wredne spojrzenie, co by nie mówiąc. - Do tych zapatrzonych w terminową żądzę zemsty? Do tych, którzy chcieliby niczym bóstwa decydować o istnieniu obcego gatunku? A może do tych, którzy jedynie szukają sensownego ujścia dla własnej żądzy zabijania? Jeżeli wierzysz w jakąś świętą misję tego oddziału, co byłoby całkiem uroczę, to nie czuj się przeze mnie oceniana. – Uśmiechnęła się ponownie z pewnym cynicznym, wrednym uśmieszkiem. - Jak widzisz, sama jestem zaciekawiona, żeby tylko uciec od nudy.
- Mylne wrażenie. Chciałam tylko porównać nasze umiejętności, ale skoro jesteś niechętna do tego typu zabaw... Mówi się trudno - tak to mogła być tylko głupia gra dla Narkuway, ale jakie doświadczenie dla Hiryuu! W końcu, gdy pomysł przeszedł jej przez palce, westchnęła głośno. Niepotrzebnie liczyła na coś więcej, stąd zawiodła się, iż owa okazja uciekła, nie mogąc jej w pełni posmakować - Również odnoszę wrażenie, iż część zabójców, których mogłam poobserwować podczas treningów, porozumiewa się za pomocą wymiany ciosów. Wydawać by się mogło, że tak rozumieją się lepiej, niż gdyby użyli zwykłych słów. Determinacja, pasja oraz powaga, wiele tych środków przez nich przemawia w specyficzny sposób. Chociaż sama... Nigdy tego nie praktykowałam, tak wydaje się to dziwnie fascynujące - zastanowiła się na głos, nie oczekując, iż jej na to odpowie. Zupełnie, jakby komunikowała się sama ze sobą, używając własnego spokojnego głosu - pełnego przemyśleń oraz dociekającego jakiejś większej konkluzji, która by to logicznie wyjaśniła.
- Nie mówisz przypadkiem o konsekwencjach, czy też naturze ludzkiej? Wiele tego co robimy ta się racjonalnie przypisać skutkom naszych działań. Jednocześnie, gdy ktoś ma uraz do nas, potajemnie użyje środków, aby utrudnić nam życie. Nie ma w tym nic boskiego - naprostowała szybko swoją przeciwniczkę w dyskusji, chcąc, aby ta powiedziała więcej. Rozmawianie o bóstwach może i nie było jej domeną, ale kilka z nich znała z atrybutów oraz legend. Sama nie składała im modlitw, w końcu wyjaśniła później, iż jedynie porozumiewa się ze zmarłymi.
- A i owszem, dzięki temu można poczuć się tak, jakby dalej żyli - rozwinęła wcześniejszy wątek, widząc, iż w jednym temacie były w miarę zgodne. Do złotego środka było im daleko, ale to mogło jako jedyne je łączyć.
Uniosła jedną brew w pytający sposób. Przed odpowiedzeniem chciała poznać, jakie są kategorie, do których się odwoływała. Może nawet mogła się uplasować w jednej z nich? Szanse na to były nikłe, tak postanowiła wysłuchać od początku do końca, przyozdabiając buzię delikatnym uśmiechem - W skrócie do żadnej z wymienionych. Dziwne? Nie. Zemsta mnie nie dotyczy, bo nie należę do przypadku, gdzie demon wymordował mi pół rodziny lub kogoś bliskiego - babcia się nie liczyła, bo zginęła na misji z uśmiechem na ustach - Jako bóstwo siebie nie traktuje i nie decyduje o życiu obcych istot, jak to czule nazwałaś. Ostatnia też nie dotyczy mnie, bo nie odczuwam potrzeby zabijania. Co nie znaczy, iż jestem pacyfistką. Zwyczajnie nie lubię, gdy oni krzywdzą innych. Jeśli miałabym nadać sobie jakąś kategorię, bo wyplenienie wszystkich demonów do nich nie należy, to obstawiałabym, przy dwóch sprawach. Pierwsza szukanie wolności, nie wchodząc zbytnio w szczegóły, a druga, aby wspinać się w hierarchii i spełnić ambicje tych, którym to nie było dane. Proste, prawda? - uśmiechnęła się łobuzersko na koniec, czekając na jej reakcję.
Wiedziała też, że taka odmowa stawiała ją w nieco gorszym świetle. Postanowiła nie odpowiadać już na słowa Yony, ponieważ gdyby wdała się z nią w rozmowę, to mogłaby ją oskarżyć o pustosłowie. A chociaż kompletnie jej nie zależało na opinii innych, tak pewnego rodzaju oskarżeń nie mogła po prostu znieść – niezależnie od tego, czy były prawdą, czy też wierutnym kłamstwem. Jeśli życie będzie po stronie Yony, to pewnie kiedyś spotkają się na polach treningowych. Sua będzie musiała się postarać, żeby jednak tak się nigdy nie stało. Byłoby to całkowicie bezsensowne.
Prychnęła z niezadowoleniem na słowa Yony o bogach.
- Mój mąż mimo swojego zwątpienia w bogów, to potrafił docenić moją pracę jako kapłanka – odpowiedziała z widoczną irytacją w głosie. Bardziej w sumie słyszalną niż widzialną. Niemniej dało się po jej tonie wydedukować, że coś w słowach dziewczyny natrafiło na kamień z jej strony.
Irytacja pojawiła się z powodu pojawienia się obrazu Kanny w jej głowie, kiedy zdecydowanie tego nie potrzebowała. Sua jednak potrafiła zachować kamienną twarz, więc zaraz po zirytowanym tonie na jej twarzy pojawił się leniwy uśmiech, nawet jeśli jej strumień myśli zalewała animacja złożona z różnych momentów wspólnego życia z mężem.
W takich chwilach nienawidziła go jeszcze bardziej niż kochała.
- Ta dzisiejsza młodzież. Gdyby tylko Amaterasu to widziała – westchnęła teatralnie. Tym samym próbowała przysłowiowo odgonić się od lecących ptaków, które krakały w rytm wymowy imienia Kanny.
Doprawdy, doprawdy obrzydliwe.
Szybko jednak wróciła na swoje tory.
- Zdecydowanie. Niezwykle proste – skwitowała, papugując po Yonie jej uśmiech. Na jej ustach pojawiło się lustrzane odbicie, dokładna kopia wyrazu twarzy dziewczyny. Z niechęcią musiała przyznać, że coraz bardziej czuła do niej pewnego rodzaju sympatię. Sympatię prześladowcy do swojej ofiary, sympatię drapieżcy do swojego przyszłego pokarmu, sympatię sadysty do obiektu, na którym wyładowuje swoje frustracje, złość i żądze. - Na moje, to mogłabym cię dopisać do tych wielkich sprawiedliwych, którzy wierzą w powołanie, misję, jakkolwiek nie byś tego nie nazwała – w coś, co sprawia, że ich czyny stają się absolutnie wybaczalne. – Pauza. Pomyślała przez chwilę o takich wielkich sprawiedliwych. Najczęściej ich umysły były ciaśniejsze od najmniejszych przesmyków. Podczas kiedy można było nazwać ich odważnymi, w oczach Suy nie byli niczym więcej niż papierowymi talizmanami w kształcie ludzików. Jedno rozdarcie i mogli stać się całkowicie już bezużyteczni. - Jednak nie masz w sobie takiego zadufania, jakie zaobserwowałam u tych, którzy zdecydowanie patrzą na świat jedynie przez pryzmat dualizmu. Białe i czarne, góra i dół, dobro i zło… - zawiesiła głos.
Myśl o Kannie znowu ją nawiedziła, jednak teraz Sua była w stanie przekuć ją w coś innego – w wątek, który mogła wycelować w inną osobę. W drugą osobę w postaci swojego rozmówcy. Niczym strzała z łuku mogła ją rzucić przed siebie i zobaczyć kogo trafi.
- Co byś zrobiła, Yonka, gdyby ktoś ci bliski stanął ci na drodze jako demon? – nagle zapytała, uważnie się przyglądając dziewczynie. Jej twarz nie zdradzała zainteresowania, jakim teraz obdarzyła Yonę, tej uwagi, z jaką obserwowała każdą jej najmniejszą mikroekspresję. Tej chorobliwej ciekawości, która graniczyła z chęcią fizycznego gmerania w jej wnętrznościach. - Demony nie pamiętają poprzedniego życia, prawda? Nie posiadają nic z poprzedniego życia poza twarzy ze swojego ludzkiego żywota, więc nie wiedzą z kim mają do czynienia. – Pomyślała o Kannie, który mógł się błąkać gdzieś w lasach Japonii, bez pamięci o swoim pochodzeniu, swoich zainteresowaniach czy swojej rodzinie, tej jedynej, w postaci niej samej, jego żony, jego ukochanej. - Czy gdyby ten demon nie był szkodliwy dla społeczeństwa… oszczędziłabyś go?
Co by było, gdyby dowiedziała się, że ktoś był przed nią i ubił Kannę zanim się spotkali? Co by było, gdyby Kanna ją zaatakował w obliczu szału głodu za ludzką krwią, ludzkim mięsem, ludzkimi wnętrznościami? Co by było, gdyby wyjątkowo został skazany na śmierć z rąk Zabójcy Demonów z samej racji tego, że był demonem?
Nie pozwoliła sobie na uśmiech. Ale wiedziała jednak, że żaden z tych scenariuszu nie mógłby się ziścić. Absolutnie żaden z nich.
Skąd to wiedziała? Ponieważ była jego żoną, a on jej mężem.
- W takim razie musisz być szczęśliwa z tego powodu. Jednak... Gdzie ta radość w głosie? - kusiło ją, aby drążyć temat. Nie powinna, oczywiście, ale kim by była, gdyby nie mogła wbić szpileczki nieco głębiej. Najdalej jak się tylko dało, aż do samej granicy. O dziwo, pragnęła zobaczyć coś innego, niż fasadę uśmiechu. Coś, odbiegającego od słów "miła" i "potulna", Narukawa miała w sobie ten pazur, ale jeszcze go nie pokazała - Jak się nazywa? - dodała na koniec, z tym swoim przymilnym uśmiechem oraz słodyczą w głosie.
Nie lubiła podziałów. Stąd przychodząc do organizacji, postawiła na równość. Status społeczny, cechy charakteru, dobrzy i źli, to wszystko nie miało znaczenia. Kiedy ludzie mieli taką samą rangę i odgrywali byle pionki na szachownicy, wystarczyło jedno - cel, który zmusza je do ruchu. Hiryuu, nawet jeśli pochodziła ze znanej rodziny, tak nie kryła się za nią. Każda wina, przewinienie, a nawet zadany cios podyktowany był jej własną wolą. Dlatego nie czuła się wielką, sprawiedliwą istotą. Ot wykonywała polecenia, a później sama podejmowała decyzje, doprowadzając do jednego z wielu scenariuszy.
- Każdy czyn ma jakieś konsekwencje, prawda? Dla przykładu, gdybym zabiła kogoś, bo taką miałam misję, to naturalnie nie powinnam brać za to odpowiedzialności. To tylko rozkazy, ktoś musiał umrzeć. Tylko, nie o to chodzi. Moim zdaniem dalej jestem winna, bo ktoś stracił życie przez dzierżony przeze mnie miecz. A przecież mogłam tego nie robić, bo istniała możliwość odizolowania jednostki z dala od krzywdzenia innych. W każdym razie jak wspomniałam, walczę z dwóch powodów, jednak żaden z nich nie zabrania mi, aby zrobić coś inaczej, niż przewidywano. Nie wszystko jest białe, tak samo jak nie wszystko jest czarne - starała się mówić spokojnie, wyjaśnić nieco jak ona na to patrzy. Jednak nie wiedziała, że tak długi wywód może doprowadzić do zmęczenia. Bolące gardło dało o sobie znać, przez co kilkakrotnie zakaszlała. Mroczki przed oczami rozmazały jej obraz medyczki, ale i tak się uśmiechała. Niezależnie od sytuacji, chciała jeszcze porozmawiać, nawet jeśli później zaśnie - Zmuszona potrzebą odpoczynku.
Nowe pytanie wzbudziło w niej zmieszanie. Spojrzała niepewnie, nie dlatego, że się wahała z podjęciem decyzji, ale nie wiedziała, o co mogło chodzić. Co takiego tym razem wymyśliła? Co sprawdzała, pytając o taką abstrakcję. Dobrze wiedziała, że tego typu rzeczy jej rozmówczyni nie lubiła, a jednak... Sama wyszła z czymś takim. Zaczęła nabierać podejrzeń, ale nie powiedziała tego na głos. Zwyczajnie się zamyśliła, pozwalając kobiecie na kontynuacje uderzeń.
Dopiero kiedy skończyła, wzięła głębszy wdech i zaczęła od najmniej spodziewanej rzeczy, bo od prośby - Czy mogłabym poprosić o trochę wody? - nic dziwnego, że w końcu o to zapytała. Ciągłe gadanie nadało szorstkości melodyjnemu głosu, a niedawne zakrztuszenie się dymem było wystarczającym powodem, aby nieco sobie ulżyć.
Do momentu, aż nie dostałaby tego, o co poprosiła, postanowiła nie mówić. Dokładniej to oszczędzać struny głosowe. Ten wysiłek był nieco inny od poprzednich, ale nie narzekała. Wskazała jedynie w stronę szyi, aby tak wskazać przyczynę swojego milczenia. Jeśli otrzymała czarkę lub inne naczynie zawierające napój, wciągnęła nieco mocniej powietrze. Chciała poznać aromat, zbadać podawaną jej ciecz. Dopiero później napije się - powoli i niespiesznie.
- Dziękuję - powie najpierw, tak jak nakazuje etykieta. Bez sarkazmu w głosie, czy sztucznych uprzejmości, naprawdę była wdzięczna.
Mimo to nie zapomniała o wcześniejszej kwestii. Co zrobiłaby, gdyby ktoś z rodziny, stanął jako demon. Powinna od razu odpowiedzieć, że zabije, ale to nie byłoby prawdą. Najpierw by się zawahała, rozwiała swoje wątpliwości. Starała się podejść do sytuacji na chłodno, nie wykonując w panice niepotrzebnych czynności - Gdyby był nieszkodliwy, to oszczędziłabym go, doglądając jego lub jej sytuacji. Byłabym wtedy odpowiedzialna za demona, do czasu, dopóki nie stwarzałby zagrożenia. Zastanawiałam się raz, czy śmierć to jedyne wyjście dla nich. Czy rzeczywiście nie istnieje sposób, aby przywrócić im ludzką formę? Brzmi absurdalnie, ale może kiedyś ktoś znajdzie sposób. Poza tym nawet bez pamięci do dawnych lat można stworzyć nowe wspomnienia, a przynajmniej spróbować. Przynajmniej na koniec, wiedziałabym, że próbowałam - uśmiechnęła się delikatnie, nie wpatrując się dłużej w zabójczynię. Spojrzała w sufit, a później we wpadające przez okno promienie słońca. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek powie coś takiego. Nie chciała kłamać, ani unosić się dumą, ot pozwoliła sobie popłynąć w temacie, jaki jej podano - A ty? Gdyby ktoś z Twoich bliskich pojawił się jako demon, czy próbowałabyś go zabić?
Więcej szczęścia miała za to do imienia męża. Kanna, powtórzyła za nią w myślach, aby przypadkiem nie wejść jej pod pałeczki. Kto wiedział, czy powiedzenie tego na głos, nie wywołałoby lawiny lub trzęsienia ziemi. Lekkim ruchem głowy skinęła na jej późniejsze słowa, choć te zamierzała już skomentować - Piękne imię, pasuje idealnie do Twojego - dla odmiany pozwoliła sobie na komplement, który wyszedł w otoczce spokojnych słów. Nie było tam sztuczności, ot proste i dosadne stwierdzenie.
Mając niemały problem z mówieniem, postanowiła poobserwować jej ruchy oraz zareagować na uniesienie podbródka powolnym wypiciem wody. W smaku nie różniła się od innych, lecz i tak rozkoszowała się nim jak słodkim nektarem. Dającym ukojenie, gdy najbardziej tego potrzebowała.
Odcienie czerwonego kojarzyły się jej głównie z krwią, która błyszczała w słońcu, ale i zmieniała barwę na ciemny brąz. Gdy tak się zastanawiała nad wszelkimi kolorami, spróbowała z tego uzyskać coś jeszcze - Jeśli to prawda, to który odcień wydaje się Tobie najbliższy?
Nie wiedziała, czy powinna jej ufać w tej sprawie. Mogła bez namysłu rzucić ją na pożarcie tych wyższych rangą i skazać na miano zdrajcy, gdyby była w hipotetycznej sytuacji. Jednak w przeciwieństwie do typowego zamyślenia, skwitowała z tyłu w głowy, żeby nigdy tego nie wyznała. Nie powiedziawszy nikomu, unikała ewentualnych komplikacji, jak i kupowała sobie czas, aby podjąć ostateczną decyzję. Choć nie wiedziała, co w przyszłości miało ją spotkać oraz jak mogłaby się zachować, tak teraz nie musiała się tym przejmować. Szkoliła się dopiero na zabójcę, reprezentowała swoją rodzinę i póki co dzielnie się z tego wywiązywała.
- To na pewno - nie miała może na to żadnych dowodów, ale wystarczyło spojrzeć na osoby, które spotkały ukochanych w postaci demonów, aby dojść do prostego wniosku. Ktoś na pewno próbował przywrócić im dawną formę. Jeśli nie w prosty sposób, to w bardziej niekonwencjonalny, szukając czegoś, co posłużyłoby jako katalizator do ziszczenia ich marzeń.
Nie wiedziała, czy poczciwa kapłanka wywiązałaby się ze swojego obowiązku, aby urzeczywistnić te słowa. Problem był typową zagwozdką wojowników Yonezawy, którzy widzieli odbicia swoich krewnych w twarzach dzieci Muzana. Zabić, czy też dać im szansę? Dać się zranić, mając nadzieję na ich cudowny powrót lub uciec od obowiązku? Sytuacja wyjątkowo trudna, choć nie miała pojęcia, czy tak mogłyby wyglądać obrzędy uduchowionych osób. Może znali jakieś inne praktyki wykorzystujące szałwie lub wisterię albo modlitwy pomagające w znalezieniu wyjścia.
- Jaki jest inny sposób, aby pokazać komuś takiemu drogę? - zapytała bez ogródek, dając przemawiającej przez nią ciekawości, aby zatriumfowała nad zdrowym rozsądkiem.
- Zrozumiałam, przyjdę do Ciebie, jeśli się pogorszy - rzuciła pewnym siebie głosem, jakby składała Narukawie obietnicę - Na pewno się ucieszysz - dodała z tym swoim niewinnym uśmieszkiem, przenosząc spojrzenie z sufitu prosto na młodą kobietę.
Nie możesz odpowiadać w tematach