Wzdłuż drogi ciągnęły się drzewa, zachęcające do zboczenia z trasy i zapuszczenia się w las. Gęsto wyrośnięte stwarzały osłonę, jakby czegoś chroniły. Rozpostarły szerokie ramiona, porośnięte liśćmi, zwodząc swoją sylwetką podróżników, bądź zagubione dusze. Wyrastały jedno przy drugim, nadając otoczeniu uczucie natłoku i rzadszego powietrza, przy którym coraz trudniej dało złapać się oddech.
Las zdawał się idealnym miejscem dla wszystkich drapieżników; owiany mrokiem, tajemniczy i posępny, napawał ludzkie serca strachem i napędzał demony do śmielszych poczynań.
Podróż ciągnęła się zbyt długo, aby nie można było mówić o rosnącej frustracji; wydawało się, że świt zbyt szybko wschodził, a noc zdradza ich najgorszą słabość – odkrywała braki, których ich Pan nie dopuszczał do siebie. Głód narastał, a na trasie od kilku dni nie spotkał żadnej żywej duszy. Mięso przemieszczało się po ulicach miasta, a on utknął gdzieś na obrzeżach, starając się nadać tor na wioskę.
Zew świeżej krwi sprawiał, że kły wolno wysuwały się spomiędzy zaciśniętych warg; paznokciami notorycznie raniąc swoją skórę, przywoływał się do porządku.
Instynkty szalały, jednak on nie zamierzał poddawać się żadnemu z nich. Dawno temu, po przemianie, kiedy uzyskał stabilność psychiczną, obiecał coś sobie – dokona tego; uwolni się od klątwy. Plan wydawał się niesamowicie prosty, lecz z realizacją przychodziło nieco trudniej. Polowania na ludzi, skutecznie utrudniali im łowcy demonów, jednak Rash wychodził swoimi myślami nieco dalej niż podrzędne demony – w każdym planie, w każdej obronie, w każdym człowieku, znajdują się luki, braki – wystarczyło je odszukać i skutecznie zmiażdżyć.
Zatrzymał się.
Ciągnąca się przed nim droga, wydawała się tak samo pusta co godzinę wcześniej, lecz wiatr rozniósł kilka znajomych zapachów. Kąciki ust mimowolne unosiły się do góry, obnażył zębiska w paskudnym uśmiechu.
Z oddali słyszał drewniane koła, uderzające o kamienistą i wyboistą drogę. Na wozie siedziała jedna osoba, przewoził ryby. Odór ryb skutecznie próbował wykorzystać inny osobnik.
Rash nie zamierzał się z nikim dzielić zdobyczą; siłą, którą dysponował i agresją, z jaką zdobywał swoje pożywienie, niejednemu wyszła bokiem. Często dominował nad swoimi przeciwnikami, pomimo wielu braków.
Zerwał się z miejsca, gnając w tamtą stronę. Zapach stawał się z każdą chwilą coraz intensywniejszy.
Zbliżał się, a w uszach dudnił mu rytm serca niczego nieświadomego wieśniaka; ogarnęła go niesamowita lekkość, serce przyspieszyło, a krew w żyłach pulsowała – nie miał pojęcia czy inne demony odczuwały podobną satysfakcję, lecz jedno było w tym pewne, Rash za każdym razem czuł osiągnięcie celu, a realizacja przybliżała go o krok do ich Stwórcy.
Oczy Rintorau zmrużyły się odrobinę, a figlarny szkarłat mignął na moment w spowitych szarością tęczówkach demona. Odór ryb może i paraliżował jego zmysły, ale nie na tyle, aby nie mógł wyczuć obcości pobratymca, nadciągającego gdzieś z zarośli. Nie było tajemnicą, iż bestie te kierowały się instynktami; kiedy któryś bez krzty szacunku brnął usilnie w terytorium drugiego, nie pozostawiało to bez echa. Chłopak spoglądał dyskretnie w kierunku krzewów, ale nie dostrzegł nikogo. Zmysły nigdy go nie zawodziły; czuł, jak mięśnie jego pleców spinają się, a on sam porusza się niespokojnie.
Koła przetoczyły się wolno przy jego skrytej w wysokich koronach drzew kryjówce; mężczyzna ziewną potężnie po raz kolejny. Wąskie usta demona drgnęły delikatnie, gdy dostrzegł wyłaniającego się z półmroku przeciwnika. Chyba właśnie w tym momencie podjął decyzje, co tak naprawdę zrobi.
Rintarou zeskoczył zwinnie z drzewa, upadając miękko — niczym kot — na zgięte nogi, dokładnie przed podążającego przed siebie sennie konia. Przestraszone zwierzę, zarżało głośno i podniosło przednie kopyta, w jednej chwili strofując właściciela, który w przerażeniu, złapał zwierzę ciasno za wodze, próbując je uspokoić. Chłopak podniósł głowę, dostrzegając cień demona tuż za wiezionym ładunkiem, uśmiechnął się zuchwale.
— Za tobą!
Nim szpony białowłosej bestii dosięgły karku mężczyzny, Rintarou udało się do niego doskoczyć. Zacisnął palce na kołnierzu nieszczęśnika, zwinnie ściągając go z wozu. Popchnął mężczyznę na ziemię, a on jęknął żałośnie, próbując odzyskać szybko utraconą równowagę — przeskoczył parę kroków na jednej nodze, w końcu upadając na kolana. W kompletnym szoku spojrzał za siebie, jego wielkie okrągłe z przerażenia oczy zmartwiały jak ślepia martwego, marmurowego posągu.
— Podziwiam twoją odwagę — odezwał się Rintarou, stojąc przed człowiekiem. Nie patrzał na niego, choć kierował słowa do śmiertelnika. Założył dłonie na piersi; rękawy ciemnej yukaty podwiał delikatny powiew wiatru. — Nie wiesz, że tuż po zmroku, w ciemnościach budzą się potwory?
— Proszę, ochroń mnie!
Chłopak zamrugał zaskoczony, czując jak mężczyzna zapał go za nogę i skulił się przy jego ciele. Dopiero w tym momencie pozwolił mu się przyjrzeć; z politowaniem przekrzywił głowę, widząc jedynie ciemnowłosego mężczyznę w średnim wieku, o siwiejących końcówkach z tyłu głowy. Śmiech rozbawienia, jaki cisnął się na usta Rintarou, ledwie zdemaskował się nieopanowanym parsknięciem. Przecież jego wybawca nie wyglądał na wojownika. Był wątłej budowy ciała i nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. Wysoko spięte włosy dodawały jego wyglądowi niewinności, więc czemu ten facet pokładał w niego tyle nadziei? Czyżby sprawką była dzierżona przy jego pasie katanie i przewieszony przez ramie łuk?
— Proszę — stęknął. Kolejny wydany przez niego dźwięk wzbudzał w ciemnowłosym jedynie odrazę, ale nie zamierzał tego pokazywać. Zamiast tego Rintarou odwrócił głowę i spoglądnął demonowi prosto w oczy. — Mam trójkę małych dzieci, proszę...
Przez chwilę prowadzili pojedynek na spojrzenia, który w rzeczywistości był walką o dominację. Powietrze wokół zgęstniało, poziom agresji podskoczył. Wystarczył jeden ruch, żeby rzucili się sobie do gardeł. W końcu Rintarou wzruszył ramionami uśmiechając się swobodnie, wkładając w ten gest tak wiele lekceważenia, że nie jedna osoba miałaby ochotę zepchnąć go w tym momencie ze schodów.
— Widzisz? — zaśmiał się melodyjnie i niewinnie, kpiąc z usłyszanych przed chwilą słów. Wskazał na nieszczęśnika. — Ma trójkę małych dzieci, a ty chcesz pozbawić je ojca? Oj, wstydziłbyś się, demonie.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Ukryty w mroku, obserwował marny pokaz cyrkowych sztuczek drugiego demona i z politowaniem ocenił tandetną grę aktorską, której powstydziłoby się nawet kabuki.
— Za tobą!
Przewrócił oczami.
Najpewniej nie powinien lekceważyć Rintarou, instynkt podpowiadał wzmożoną czujność, lecz jak mógł traktować go na poważnie, jeżeli ten całą swoją postawą przypominał karykaturę demona.
Na pierwszy rzut oka; gdyby nie odór zgnilizny, który trudno było zatuszować przed swoimi pobratymcami, najpewniej miałby wątpliwości względem jego przynależności rasowej. Wyglądem przypominał mu wszystkie zabite ofiary, aniżeli drapieżnika, a maniera, jaką emanował, skutecznie działała na nerwy, podobnie jak ta u innych ludzi.
— Proszę, ochroń mnie!
Telenowele przeciągała się z każdą chwilą, a nieszczęśnik nadal nie pojął beznadziei rzeczywistości, w jakiej się znajdywał. Utknął pomiędzy dwoma wygłodniałymi bestiami, ale jedna z nich stwarzała całkiem realne złudzenie odnośnie swojej prawdziwej natury. Noszony z przy boku miecz, świadczył o zdolnościach szermierczych demona, a przybrana maska — o fałszywości i umiejętności wtopienia się w ludzką rasę.
— Ma trójkę małych dzieci, a ty chcesz pozbawić je ojca? Oj, wstydziłbyś się, demonie.
Nie mogło zrobić się lepiej.
Nie wierzył w komizm sytuacji ani tym bardziej w to, że pozwalał przeciągać Rintarou swoją prowokację.
Wyprostował się, a następnie przetarł oczy dwoma palcami, wypuszczając głośno powietrze z nosa.
— Cóż... skoro tak bardzo mnie ma być wstyd, to ochroń go — zaczął, nie spiesząc się z kolejnymi słowami — A może udawanie człowieka weszło ci w krew, że trudno rozszarpać mu gardło? Muszę ci jednak dać parę wskazówek: tragicznie grasz, musisz nad tym mocno popracować, demonie.
Na dźwięk ostatniego słowa wieśniak zadrżał i niczym oparzony odskoczył od Rina nogi tuż pod koła swojego wozu. Z przerażenia łzy napłynęły mu do oczu, trząsł się niezmiernie, aż końcu popuścił w spodnie. Wiatr szybko rozniósł zapach moczu, na co skrzywił się Rash. Z obrzydzeniem obserwował dwójkę, czując, jak bardzo stracił czas.
— Świetnie, dumny jesteś z siebie? Teraz capi na kilometr, zeżryj go sobie, tobie i tak różnicy zapewne nie zrobi. — warknął pod nosem, robiąc krok w przód. — Radzę ci się brać za niego, albo poczujesz moją nogę w twojej dupie, psie.
Odległość między nimi zmniejszała się z każdą chwilą. Nie spieszył się, lecz skutecznie zmierzał ku drugiemu demonowi z nieodgadnionym wzrokiem – nie dało się rozczytać intencji.
— Zamierzasz tak stać? — Przechylił głowę w bok, rozkładając ręce na boki. — A może głód minął? — Nic bardziej nie irytowało go, jak zbyt pewne siebie stworzenia; nie miało znaczenia, jakiego jest pokroju, wszyscy byli tacy sami. Nienawidził wszystkich po równo, bez wyjątku.
Wiatr dudnił mu w uszach wraz z przyspieszoną akcją serca wieśniaka; facet praktycznie zszedł na zawał. Kątem oka spojrzał na niego, ale obrzydzenie nadal nie minęło. Ochota na mięso minęła.
Przesunął końcówką języka po przednich zębach, wzrokiem ponownie spotykając się z Rintarou.
Na Boga...
Usta wypuściły zebrane wcześniej powietrze.
— Musiałeś wszystko zepsuć? — jęknął żałośnie, odsuwając dłoń od twarzy i wpatrując się w zmierzającego w jego kierunku demona. Przez ten ruch jego grzywka przybrała rozczochrany, niesforny wyraz. — Totalnie nie znasz się na rozrywce. Za życia byłeś gburem czy może grabarzem o kamiennej twarzy? A może dostosowałeś się do tysięcy reguł, klęcząc na zimnych schodach?
Mimo wcześniejszego zniesmaczenia westchnął i uniósł brew w górę, patrząc na potwora spod opadających kosmyków. Nie wyglądał na wściekłego, bardziej na niezadowolonego chłopca, który zamiast obiecanego prezentu dostał garść patyków i kamieni. Rintarou kompletnie nie rozumiał reakcji nieznajomego, choć sama jego aparycja powinna powiedzieć mu o nim już wystarczająco wiele: wielkie, grube rogi, długie śnieżnobiałe włosy i ukryte w ustach ostre zębiska. Ten demon z pewnością nie krył się ze swoją przynależnością, najpewniej nawet nie fatygując się, aby przy jakimkolwiek spotkaniu wyzbyć się demonicznych atrybutów. Musiał kierować się kompletnie inną polityką niż Rintarou, który żył z ludźmi na co dzień, wyglądał jak oni, zachowywał się jak oni i znał ich lepiej niż zapewne oni sami siebie. Nic więc dziwnego, że jego największą rozrywką było więc polowanie i zwodzenie swoich ofiar. Nic nie dawało mu tyle radości, co zabawa z nieświadomym człowiekiem, który chętnie zawiązywał przyjaźń ze śmiercią — nim. Z pewnością było w tym coś niepoprawnego, coś, co wzbudzało wątpliwości, wśród innych ich gatunku, jednak nie dla niego. Był jak samodzielny organ wielkiej fabryki, który zdecydował się czerpać przyjemność ze swojej pracy, jeśli już został do niej zaprzężony.
— [...] Muszę ci jednak dać parę wskazówek: tragicznie grasz, musisz nad tym mocno popracować, demonie.
— Tak sądzisz? Myślę, że tę ocenę powinieneś pozostawić oto temu skromnemu mieszczaninowi, który z ekscytacji zapomniał drogi do toalety — bezceremonialnie wskazał podbródkiem okolice wozu, które Rash właśnie minął. Rintarou założył na siebie ręce, choć po jego spojrzeniu widać było, że zmniejszająca się między nimi odległość nie była tym, co było mu na rękę. Wzrok młodo wyglądającego demona wyostrzył się i stał się bardziej czujny. Początkowa pewność siebie zaczynała ustępować miejsca zakłopotaniu. — Posłuchaj. Chyba nie myślisz, że zamierzałem ukraść ci go tuż przed nosem? Potrafię się dzielić, wiesz?
— Radzę ci się brać za niego albo poczujesz moją nogę w twojej dupie, psie.
Demon wykonał kolejny krok naprzód, a Rintarou ledwie powstrzymał się od wykonania kroku w tył. Zerknął ukradkiem na bok, oceniając otoczenie na wypadek ewentualnego ataku z jego strony. Rintarou nigdy nie pchał się w bójki, gdy nie miał stuprocentowej pewności o swojej przewadze. Tak samo było i w tym momencie. Osobnik, który zmierzał w jego stronę, był wyższy, lepiej zbudowany, a co za tym szło na pewno silniejszy fizycznie. Może i mógł być od niego szybszy, ale czy wkurzenie go było dobrym pomysłem, nawet jeśli wkraczało to na ścieżkę jego dziwacznych fanaberii?
— Słuchaj — przybrał na twarzy delikatny uśmiech, przypominający te, które pojawiają się na licach zakłopotanych, ukrywających frustrację kelnerów, wysłuchujących zażaleń co do zaserwowanych posiłków. — Możemy to naprawić. Wspólny posiłek zawsze kończy konflikty.
Zdawało się, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale gdy tylko uniósł wzrok ponad ramię białowłosego, jego twarz zmartwiała, a szare ślepia błysnęły nagłym, nieznanym wcześniej blaskiem. Rintarou wyglądał na zaskoczonego ale i będącego pod wielkim wrażeniem.
— Jedzenie chyba postanowiło wyjść z garnka.
Nagłe rżenie konia i gwałtowny tętent kopyt rozległ się tuż za sylwetką Rasha; zwierzę ciągnące powóz nie baczyło na stojące na drodze demony. Poganiający je wieśniak zaciskał sztywno lejce, popędzając konia coraz mocniej. Twarz mężczyzny była mokra od potu; dotychczas krótkie świeże włosy stały się posklejane i nieatrakcyjne. Jęcząc pod nosem zrozumiałe słowa, zaciskał usta w cienką linię.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— Byłem samurajem i chroniłem dupy takich paniczyków jak ty.
Życie demona, którego spotkał rogaty na swojej drodze, śmiało mógł porównać do gry w teatrze. Sceną pozostawały wszelkie wioski zamieszkałe przez nieświadomych ludzi, a on występował jako główny aktor — wpasował się w społeczność; nauczył się ich języka, manier, a także stylu bycia. Z łatwością zakładał maskę doskonałego oszusta, aby nocą obnażyć prawdziwe oblicze. Grał każdego dnia, lecz nie oszukiwał jedynie ludzi dookoła, a również siebie. Wypierał swoją demoniczną naturę, niechętnie ją ukazując. Były samuraj nie rozumiał takiego toku rozumowania, obaj przyszli na ten świat z przymusu; z egoistycznych pobudek ich stwórcy i każdy z nich obrał kompletnie inną drogę. Rintarou stwarzał pozory, usilnie trzymając się tego, co ludzkie, jakby nie potrafił zaakceptować tego, kim się stał. Rash natomiast także miał problem z akceptacją potwora, jednak on manifestował to całym sobą; sabotując własną rasę. Na obecny moment sprawnie unikał wzroku Muzana, który rozjuszony arogancją i brakiem lojalności, mógł ukarać go poprzez bolesną śmierć. Nie wychylał się z własnymi poglądami przed pobratymcami, stado idiotów pognałoby na złamanie karku, aby donieść o jego planach, byle przypodobać się Panu. Jasnowłosy nie otaczał się nikim; podróżował samotnie i również jadł samotnie, dlatego też propozycja wspólnego posiłku wydała się niezwykle groteskowa i nieodpowiednia względem sytuacji.
— Możemy to naprawić. Wspólny posiłek zawsze kończy konflikty.
Najchętniej naprawiłby ten wieczór zabiciem go, jednak los pokarał ich szybką regeneracją, ale również niemożnością zabicia siebie nawzajem. Jedynym do tego zdolnym demonem był nikt inny, jak sam Muzan. Rash ubolewał nad pokojowym rozwiązaniem konfliktu, niż za pomocą siły, jednak argumenty Rintarou przemawiały na jego korzyść – oczywiście, pomijając propozycję kolacji.
— Jem w samotności. Dzielenie się nie należy do cech naszej rasy. Zapomniałeś o tym? — zapytał, opuszczając barki nieco w dół, rozluźniając się. Dał ewidentny sygnał demonowi, aby ten mógł się rozluźnić — atak nie nadejdzie.
Przez chwilę całkowicie zapomniał o wieśniaku klęczącym przy drewnianych kołach powozu. Koń rżał zaniepokojony ich obecności, nieraz stukając kopytami o podłoże, co zbiło z tropu jasnowłosego. Nie przypuszczał, że przerażony mężczyzna zbierze w sobie resztkę odwagi i zechce próbować ucieczki. Ludzie z każdą chwilą potrafili go zaskoczyć, całkowicie zapomniał, jak funkcjonują i czym kierują się w życiu. Usilnie trzymali się egzystencji, nawet w momencie, kiedy ich sytuacja wydawała się beznadziejna. Staruszek wykazał się ogromnym hartem ducha, pomimo wcześniejszej wpadki z nieutrzymaniem moczu. Rogaty demon nie oczekiwał wobec niego heroicznego poddania się, a następnie zaserwowania swoich wnętrzności jednemu z nich, ale takie obrotu sprawy także nie.
— Jedzenie chyba postanowiło wyjść z garnka.
Wzrokiem powędrował za gnającym na woźnicy wieśniakiem. Tuman kurzu unosił się jeszcze przez chwilę w powietrzu, zanim opadł z powrotem na ziemie, a wówczas Rintarou mógł dostrzec grymas niezadowolenia na twarzy swojego pobratymca.
— Świetnie. Świetnie ci to wyszło. Zawsze tak to wygląda? Dużo gadasz, oni są przerażeni, a następnie uciekają, gdzie raki zimują?
Rash dopiero w tym momencie przyjrzał się dokładniej Rintarou. Chłopak miał długie zadbane włosy upięte w wysoki kucyk, delikatne rysy twarzy oraz szare tęczówki. Wyglądał niepozornie, niewinnie, a twarz wyrażająca całą gamę emocji począwszy od zaskoczenia, zakłopotania lub naburmuszenia się, sprawiała, że rogaty demon jeszcze bardziej czuł niechęć względem niego, co powodowało dziwne dreszcze przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Takie jednostki były najgorsze, pod przykrywką człowieka, skrywały się prawdziwe potwory.
Rash odsunął się od wątłej sylwetki swojego towarzysza, naciągając na ramiona swoją grubą szatę. Podniósł z ziemi słomiany kapelusz, ale zanim go ubrał, schował rogi dla swobody komfortu noszenia i ostatni raz obrzucił go wzrokiem.
Minął Rintarou, mając nadzieję, że ich drogi rozejdą się na dobre, a on spokojnie będzie mógł wrócić do kontynuowania podróży. Za swój cel obrał okolice Kioto, a dokładniej mówiąc wioskę Otsu, dawne miejsce zamieszkania. Demon zmierzał instynktownie do tamtego miejsca, nie mając pojęcia, czym ono jest dla niego. Często w swoich odległych wspomnieniach widział wielkie, samotne drzewo oddalone od ryżowych pól, a pod nim znajdywało się coś, co musiał odszukać. Pamięć zwodziła go, nie pozwalała zajrzeć w głąb. Jedynym punktem zaczepienia była właśnie wioska — Otsu.
Pomimo iż wzrok chłopaka wciąż był zawieszony na znajdującym się przed nim demonie, pozwolił sobie otaksować z uwagą rzeczy, jakie na siebie nakłada. Znaczne zainteresowanie zyskała gruba szata, która przez krótki moment wydawała mu się dość znajoma, jednak to przecież niemożliwe. Skąd miałby ją znać? Gdzie widzieć wcześniej? Przecież przez całe dziesięć lat swojej egzystencji nie miał przyjemności natknąć się na jej właściciela. Wzrok chłopaka podejrzliwie i z wyraźną uwagą przesunął się od poziomu stóp do samej głowy mężczyzny, na której już po chwili pojawił się pokaźny, słomiany kapelusz. Pomimo iż w przeciągu tych paru chwil, okolice lasu zdążyły pochłonąć egipskie ciemności, a ścieżkę oświetlała jedynie nędzna poświata wiszącego na niebie księżyca, widział, jak ozdoba pożera w tajemnicy do niedawna ujrzaną męską, dojrzałą twarz. Zaniepokoił się, faktem, iż kapelusz naprawdę wyglądał na noszony przez samurajów — co prawda akurat ten przedstawiał biedną wersję "jingasa", nakrycia głowy noszonego przez samurajów podróżujących incognito, ale miał z nim wiele wspólnego. Jak nic to jakiś szaleniec. Albo co gorsza, prawdziwy samuraj, pomyślał.
Komentarz, jaki usłyszał już chwilę później, spowodował zniechęcenie na jego twarzy.
— Gdybyś nie zgrywał dupka, ten człowiek nie miałby czym uciekać — odparł, nie spuszczając z niego wzorku. — Nie ufasz demonom? Wyglądasz na przewrażliwionego. Nie zastanawiałeś się nigdy, dlaczego włóczysz się w pojedynkę? Zgaduję, że to winna tego gburowatego podejścia.
Kiedy Rash bez najmniejszego wahania minął go, krocząc ścieżką w kierunku Kioto, Rintarou otworzył chwilowo przymknięte oczy. To, że pozostawił go bez żadnej odpowiedzi, stało się czymś, co uderzyło w czuły punkt honoru, więc gwałtownie obrócił się za siebie.
— Ej, a ty dokąd? — krzyknął za nim, ruszając już chwilę później, przyspieszając kroku. — Spaprałeś sprawę, pozwoliłeś mu uciec, pozostawiłeś nas bez kolacji i zostawiasz mnie w samym środku lasu? Chcesz mieć mnie na sumieniu?
Ściągnął brwi, zjawiając się niemal w ułamku sekundy przy jego prawym ramieniu. Pochylając się lekko, spoglądnął na niego od dołu z wyraźnym wyrzutem. Spodziewał się, że wieśniak po zajechaniu do miasta opowie wszystkim, czego był świadkiem; wszyscy w okolicy usłyszą o diabelskiej bestii, pragnącej pozbawić go głowy i człowieku chowającym przecherę pod niewinnym wyglądem. Czy ta historia nie pomogłaby łowcą w ich zlokalizowaniu? Mniejszy obszar poszukiwań to zawsze oszczędność czasu i skuteczność eliminacji. Rintarou był zbyt cwany, aby ruszyć w podróż w pojedynkę. Trzymanie się nowo poznanego demona, było znacznie prostsze i wygodniejsze. W jego wypadku okazja miała dodać mu ochrony, nieważne, jaki cel czekał na końcu tej dłużącej się drogi.
Westchnął z emfazą, wyprostował się i założył ręce z tyłu głowy, frywolnie krocząc u boku potwora, jakby kompletnie nie przejmował się jego reakcją na to postanowienie i na to, czy mu w ogóle to odpowiada.
Kontynuował:
— A więc byłeś samurajem... — zawiesił głos. — Skąd to wiesz? Wywróżyłeś z czarodziejskiej kuli?
Parsknął, przymykając oczy, darując sobie komentarz na temat jego paniczykowanej dupy; pozostawił na swoich wąskich ustach lekki cień rozbawienia. Przez chwilę miał wrażenie, że ukuła go lekka zazdrość, ale nie był do końca pewny swojej oceny. Czasami zastanawiał się nad swoim życiem — nie tym, które prowadził, a tym, które się skończyło, a doskonale zdawał sobie sprawę, że dawny Rintarou umarł, jakkolwiek miał wcześniej na imię. Ale jak umarł? Przez chorobę? W walce? Jego ciało było młode, więc co mogło się stać, że życie zostało odebrane mu tak brutalnie? Czy był kimś ważnym, a może służącym w wielkim rodzinnym klanie, popychadłem wśród bogatych? Falstart. Ciemna grota, w której dane było otworzyć mu oczy, nie była początkiem. Była poza punktem bez odwrotu. Przeszłość zdawała się dla niego zwykłą układanką jak pęknięte lustro. Ilekroć starał się je składać, ranił się, pozostawiony bez żadnych odpowiedzi. Te myśli wprowadziły go w krótkie rozmyślenie, które przerwał szybciej niż Rash, mógłby przypuszczać:
— Jeśli już mamy razem podróżować, może powiesz, jak cię nazywają, samuraju? No, chyba że twoim zdaniem również i to pytanie nie leży w naszej naturze.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— Gdybyś nie zgrywał dupka, ten człowiek nie miałby czym uciekać [...]
Nie słuchał go, wrócił myślami do wioski Otsu, kompletnie ignorując obecność drugiego demona. Chwilę maszerował w kompletnej ciszy, mając nadzieję, że pozostawił natręta za plecami.
— Spaprałeś sprawę, pozwoliłeś mu uciec [...]
Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, jak bardzo był w błędzie. Przypadkowo napotkany demon okazał się prawdziwym wrzodem na dupie, usytuowanym w najgorzej możliwym do wyciśnięcia miejscu. Rash wyrwany z myśli, przeniósł wzrok na równającego z nim krok Rintarou. Chłopak niezlękniony wcześniejszą sytuacją szedł tuż przy nim, prowadząc monolog, jak gdyby byli najlepszymi przyjaciółmi od co najmniej dziesięć lat — a szczerze, nie przypominał sobie, aby zawierał podobne znajomości.
— Jakich nas? Od kiedy tworzymy wspólnotę? — Czy był jakikolwiek sens wykłócania się z nim o takie niedomówienia? Rash nie powinien w ogóle podejmować próby dialogu, gdyż cała postawa Rintarou krzyczała, że miał w poważaniu jego zdanie. Nie potrzebnie tracił energię, skoro przesądzono z góry zamiary demona.
— A więc byłeś samurajem?
Przez pierwsze lata swojego życia nie podejrzewał, że może wywodzić się z klasy samurajskiej. Odkrył to całkowicie przypadkowo, kiedy pierwszy raz od swojej śmierci dzierżył miecz. Pamięć mięśniowa zadziałała odruchowo; nadgarstek płynnie obracał kataną, a ciało przybierało odpowiednią pozycję podczas szarży. Wyszkolona umiejętność nie była przekazywana w japońskiej kulturze każdej klasie – ściśle trzymano się przynależności i dbano odpowiednio o korzyści z niej płynące.
— Jestem tego tak pewien, jak ty, że twoja rodzina porzuciła cię, aby odetchnąć w spokoju. — Przekomarzanie nie leżało w jego naturze; skarcił się w myślach, jednak chłopak potrafił być niezwykle irytujący; porównując go do brzęczącego komara nad uchem, który pomimo odganiania ręką nadal wracał.
— Jeśli już mamy razem podróżować, może powiesz, jak cię nazywają, samuraju? […]
Rash przez chwilę zastanawiał się, czy czegoś w ich chwilowej konwersacji nie pominął, oczywiście zdarzała mu się nieuwaga, jednak był pewien, że nie zgadzał się na podróż w tak doborowym towarzystwie.
Otwarł usta w geście zaprzeczenia — za późno. Lawina słów Rinatrou zasypała go nagle, niespodziewanie; śnieżyca zdmuchnęła pewność siebie, lekko chwiejąc równowagę rogatego demona.
Mimowolnie, trochę automatycznie odpowiedział:
— Rash — skrzywił się na dźwięk własnego imienia, przytomniejąc. Spojrzał surowym wzrokiem na młodego towarzysza, nie mogąc pozwolić, aby ten pod wpływem natłoku gadaniny, stłamsił go. — Słuchaj, cukierku. Jeśli idziesz do Otsu, to mam świetną propozycję, przejdźmy tę drogę w ciszy, dobra? — zaproponował, chociaż podskórnie podejrzewał beznadziejność sytuacji, w której stał się zakładnikiem.
Naciągnął mocniej kapelusz na czoło, ukrywając sfrustrowany wzrok. W ciągu swojego dwudziestoletniego egzystowanie nie spotkał nigdy na swojej drodze tak osobliwego przypadku. Demony raczej stroniły od jego obecności — co działało w obie strony — a spowodowane to było trudnym charakterem oraz agresywnym stosunkiem do własnej rasy. Rash odkąd pamiętał, spędzał samotnie dni i nie miał zamiaru tego zmieniać. Posiadający układ z samym sobą, pasował mu w stu procentach.
— Jakich nas? Od kiedy tworzymy wspólnotę?
— Miasto nie jest wielkie, wszyscy gramy razem — odparł machinalnie. — Wystarczy jeden demon, aby kusić miasto, ale dziesięciu trzeba do kuszenia wspólnoty duchownej.
Rintorau nigdy nie pałał ufnością do swoich pobratymców, nic więc dziwnego, że musiał posunąć się do tak perfidnego kłamstwa. W ciągu przeżytych lat zdążył uświadomić sobie, jak bardzo kłopotliwe są to stworzenia i jak bardzo pochłonięte swoimi żądzami, nie respektują żadnych zasad — zwłaszcza tych, które obserwował wśród ludzi. Demony nie potrafiły zawiązywać między sobą dłuższych znajomości, nie potrafiły tworzyć przyjaźni, nie potrafiły odczuwać tej przynależności, która wpisana była w naturalną, słabą otoczkę śmiertelników. Wiele razy rozmyślał, w jaki sposób właśnie te instynkty wyparowały z jego ciała. Życie, jakie przyszło mu prowadzić, w gruncie rzeczy opierało się na samozadowoleniu. Demony nie były stworami stadnymi — nieraz walka o pokarm, była walką o godność.
Wiatr wzmocnił się, podwiewając ich włosy w szaleńczy taniec i zagłuszając na moment odgłos stawianych kroków. Słowa, jakie padły później na moment go zmroziły na tyle dotkliwie, że nie zdawał sobie do końca sprawy czy chłód, jaki poczuł w okolicy łopatek, był wynikiem zaskoczenia czy nagłego spadku temperatury. Przez ostatnie lata mało kto potrafił go zaskoczyć — w końcu on przejął inicjatywę i stał się tym, który był w stanie zaskakiwać innych. Tym razem było inaczej i choć wypowiedziane zdanie spowodowało, rodzące się w nim zainteresowanie, nie pokazał tego po sobie, umiejętnie skrywając emocje pod płaszczem obojętności.
Niemożliwe, aby znał jego przeszłość.
Niemożliwe.
Nieważne ile lat miał — nie brał tej możliwości pod uwagę.
Już po chwili nabierając w nozdrza świeżego powietrza, Rintarou uśmiechnął się. Niewinna uroda chłopaka wydawała się niepokornie zwodnicza.
— Czyli wcale nie jesteś pewien.
Zabawne, że demony próbowały za wszelką cenę pisać scenariusz do swojego dawnego życia, wierząc uparcie w ich prawdziwość. Mimo iż odbiegały od reali, trzymały się ich, jakby były jedyną częścią, która nie została zalana krwią ich ojca. Rintarou również miał swoje tezy. W swoich rozmyśleniach był samurajem, który najpewniej należał do jednego z bogatszych klanów i umarł podczas bitwy.
W chwale.
Jaką ironią było to, że los spisał jego historię w kompletnie odwrotnym tonie.
— Rash — powtórzył na głos, spoglądając na drogę. Czasem zastanawiał się jakimi kryteriami kierował się Muzan, nadając imiona nowo narodzonym demonom. Miał już coś dodać, ale nagle wypowiedziane zdanie, kompletnie powstrzymało go przed uchyleniem ust. Najwidoczniej jego nowy towarzysz pragnął uciszyć go najszybciej, jak się tylko da. — Do Otsu? — Zmarszczył brwi, znów się uśmiechając rozbawiony nadanym przydomkiem. — Czemu akurat Otsu? Kioto wydaje się znacznie bliżej. Sądziłem, że jesteś głodny, a nie spragniony przygód.
Zauważając pojawiające się przy ścieżce wzniesienie, wskoczył na kamienną podwyższoną drogę, jakby ta była krawężnikiem, a on dzieckiem, które nie może się powstrzymać od przejścia się nim choćby parę chwil. Rintarou zdawał się kompletnym przeciwieństwem Rasha: był energiczny, eksperymentujący z życiem — jakby czuł do niego wszelkie prawo; jakby życie było jego własnością. Tymczasem kroczący obok niego demon w jego mniemaniu był spięty jak za ciasna guma w gaciach.
Cóż za strata potencjału.
Wiatr zerwał się kolejny raz. Kosmyki wysokiego spięcia otarły się o plecy demona i załaskotały odsłonięty, nagi kark. Powiew niósł ze sobą wilgoć i delikatne krople deszczu, które już po chwili przerodziły się w niewielką mżawkę.
Niespodziewanie wyciągnął za pasa swoją katanę i krocząc pewnie naprzód, przyglądał się jej na wyciągnięciu reki. Zacisnął palce na rękojeści, czując przyjemny chłód jej siły. Zamachnął się ostrzem parę razy, jakby walczył ze spadającymi liśćmi, po czym westchnął z politowaniem:
— W ciszy? Oj, Rash — ściszył ton, niemal szepcząc jego imię. Oparł katanę o swoje prawe ramie. — Może zamiast tego docenisz moją chęć dotrzymania ci towarzystwa? Dzięki temu nawet podróż w ulewie powinna być dla ciebie rajem. Jeżeli będziemy przez cały czas poważni, zdążymy się zmęczyć, zanim osiągniemy coś naprawdę godnego uwagi. Nie uważasz, że skoro już się spotkaliśmy, powinna, płynąc z tego jakaś korzyść? Zachowujesz się, jakbyś dopiero co opuścił grób...
Rintarou zatrzyma się momentalnie, jakby natrafi na niewidzialną ścianę; rozbawienie spłynęło z jego ust, jakby było jedynie farbą osłaniającą prawdziwe demoniczne lico.
Zapach, jaki w tej jednej chwili sięgnął ich nozdrzy, spowodował, że chłopak skrzywił się, jakby zjadł cytrynę i przycisnął nos do wierzchu dłoni, którą okrywał materiał yukaty; długi rękaw podwiewał rosnący w siłę wiatr.
Zdawało się, że nie musiał nic mówić — nawet jakby chciał, trudno byłoby mu się tego podjąć. Miał wrażenie, że jeśli zaciągnie się powietrzem, choć jeszcze jeden raz to zwróci zawartość swojego żołądka.
Leżące pośrodku drogi świeżo zerwane gałęzie wisterii, rozrzucone w gęstym szyku nie były czymś, na co był przygotowany.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Rash nie łudził się długoletnią przyjaźnią i wspólnymi wypadami na miasto, bo zażyłość między demonami praktycznie nie istniała — nie odczuwali przynależności, nie chcieli łączyć się w stada; daleko było im do uzyskania wspólnoty, które obserwowało się u gatunku ludzkiego. U ludzi, więzi często znaczyły dużo więcej, aniżeli siła i długoletniość, jaką posiadły demony, co osłabiało je, aż w końcu samotność i niezrozumiany ból pożerała ich od środka.
— Wystarczy jeden demon, aby kusić miasto, ale dziesięciu trzeba do kuszenia wspólnoty duchownej.
— Świetnie. Trafił mi się filozof — wywrócił oczami — Czy ty kiedykolwiek byłeś w jakiejś wspólnocie demonów albo chociaż na wspólnym polowaniu? Odpowiem za ciebie: nie — takie sytuacje nie mają miejsca, a jedyną osobą, jaka może na nas to wymusić to nasz Pan.
Nie zamierzał się na tym rozwodzić, gdyż podejrzewał, że Rintarou doskonale zdaje sobie z tych oczywistości sprawę, a wypowiadany bezsensu potok słów miał jedynie wypełnić pustkę i echo między nimi.
— Czyli wcale nie jesteś pewien.
— Brawo, jak na to wpadłeś? — zakpił, spoglądając kątem oka na profil młodzieńca. Jego dziecięce oczy, kruchość i niesamowita lekkość sprawiały, że rogaty demon czuł mimowolne spięcie w barkach, jak gdyby podróżował z człowiekiem, a przecież to, nie mogło wchodzić w grę. Rintarou wytwarzał wokół siebie absurdalną aurę, której zazdrościł mu Rash. Płynnie przechodził przez rozmowę, nie miał problemu z towarzystwem swojego pobratymca, co na tle innych demonów znacznie go wyróżniało. Swojego czasu rogaty sądził, że on należy do grona wyjątkowych i unikalnych, ale w blasku jego reflektora stanął Rintarou — niepozornie, tuż za jego plecami, ale nadal obecny.
— Rash.
— A ty jesteś bezimienny, cukierku, tak? — Ponownie pozwolił sobie na przekąs w głosie i delikatną kpinę, ale miał dziwne wrażenie, że Rintarou nijak przejmie się przejawem arogancji z jego strony. Wyglądał na kogoś o dużym dystansie do własnej osoby — co jeszcze mocniej kuło w oczy jasnowłosego. Zazdrość powoli wzbierała, ale on nie potrafił wytłumaczyć w żaden, logiczny sposób skąd się bierze i dlaczego kiełkuje akurat w tym momencie. Mógłby się na tym głębiej zastanowić, a wówczas dojrzałby zachłanne pragnienie człowieczeństwa i wolności — a tego nie chciał dostrzegać, tak długo, jak było to możliwe.
— Czemu akurat Otsu? Kioto wydaje się znacznie bliżej. Sądziłem, że jesteś głodny, a nie spragniony przygód.
— Gdybym to wiedział, nie szedłbym tam. Jeśli chcesz iść jeść to droga wolna, zatrzymywać cię nie zamierzam — Najchętniej to sam odstawiłby go do Kioto, aby reszta podróży minęła w ciszy. Miałby wówczas chwilę na przemyślenie, uporządkowanie dziwnych zlepek obrazów, które pojawiały się w jego głowie od ponad dwudziestu lat; aby dopiero w tym roku życia sprawdzić, o co chodzi z tajemniczą wioską Otsu; znaleźć odpowiedzi albo chociaż postawić nowe pytania, które przybliżyłby jego mglistą przeszłość.
— Tak w ciszy. Jeśli chciałbym gadającego towarzystwa, ukradłbym papugę. — Żeby tylko jedną, mógł wymienić całe stado w zamian za Rintarou, któremu gęba nie zamykała się ani na minutę. Zastanawiał, skąd on bierze tyle energii, aby wyrzucać z siebie serię zdań.
Rash ostatni raz spojrzał na machającego kataną kompana i tylko czekał, aż chłopak padnie ofiarą własnej infantylności. Na próżno — szybko zrezygnował, kiedy do jego nozdrzy dotarł bardzo znajomy zapach. Rogaty demon również go poczuł, a krok mimowolnie zwolnił. Wioska Otsu witała ich otwartymi ramionami, wysypali ich ulubione kwiaty wisterii, aby czasem nie zboczyli z drogi. Wiatr rozdmuchiwał smród wisterii, działający drażniąco na nozdrza jasnowłosego. Przytkał gruby materiał szaty do nosa i ruszył wzdłuż rozrzuconych kwiatów, chcąc sprawdzić, czy wieśniacy dokładnie wykonali pracę, czy może zajmował się tym znudzony życiem parobek.
— Nie musimy przechodzić przez wioskę. Pójdziemy bokiem.
Zarządził, nie czekając na sprzeciw. Nie miał zielonego pojęcia czy poszukiwany dom znajduje się daleko od centrum. Przeczucie jednak podpowiadało, aby ominąć przeszkodzę i znaleźć nowe rozwiązanie. Na szczęście po kilkunastu metrach łańcuch wisterii urywał się, a wraz z nim ślad po życiu; dzięki temu Rash był pewien, że obrali dobrą drogę; w końcu stała się znajoma. Posępny dom dało się zauważyć z oddali. Straszył czarnymi, bez szyb oczami, a wyważone drzwi zapraszały w głąb mroku. Ryżowe pole znajdujące się przy domostwie umarło śmiercią naturalną, a akcesoria do orki pożarł rdzawy czas.
Rash przyspieszył kroku, czując jak dotąd nieczułe serce, zaczyna szybciej pompować krew; oddech stał się niezwykle nierówny, a dłonie spociły — nie rozumiał zachodzących w jego ciele reakcji, stanowiły dla niego nową odskocznię od całkowitej pustki i beznadziei, nawet jeśli zwiastowały dla niego katastrofę.
Zostawił za sobą młokosa, wchodząc za pierwszego do domostwa, ale tak jak przypuszczał obraz, jaki zastał nie mówił mu zbyt wiele. Rozczarowany zaczął przesuwać wzrokiem po zaplamionych, wżartych od krwi ścianach; zdemolowanych meblach i śladach szponów na podłodze. Pamiętał jaką rzeź tutaj dokonał, ale nie pamiętał, dlaczego ślepa nitka ciągnęła go właśnie w tę stronę. Wiedział, że w środku niczego nie zastanie, a więc dlaczego wparował z impetem i rozglądał się w poszukiwaniach?
Nie rozumiał.
Nie widział sensu.
Nic się nie układało w całość.
Dlatego pozostawało mu przed wschodem słońca sprawdzić wielkie drzewo, ostatni trop ze wspomnień.
— Tu nic nie znajdziemy. — Wymamrotał, skrępowany własną naiwnością i nadpobudliwością. Czego oczekiwał? Obraz masakry, jaki za sobą zostawił, nie miał prawa ulec zmianie, a wspomnienia mogły być zwodnicze.
Wyszedł z chaty tak szybko, jak do niej wszedł, kierując się ku wielkiemu dwustuletniemu białemu dębowi. Pokonał niewielkie zielone pola, pagórek, aż w końcu stanął na niewielkim wzniesieniu, na którym rosło drzewo. Przesunął palcami po jasnej korze, obchodząc roślinę dookoła. Dąb nie różnił się od innych niczym szczególnym, zwykłe drzewo. Nie znalazł na nim niczego tajemniczego; zwracającego jego uwagę. Zatrzymał się sfrustrowany i oparł czoło o pień, zamykając na chwilę oczy i starając sobie przypomnieć ostatni, niewyraźny fragment wspomnień. Błądził między gęstymi oparami, próbując rozgonić je ręką; miał się już poddać, kiedy nagle ujrzał stary dąb. Tajemnicza postać schylała się tuż przy nim, zakopując coś dłońmi, a następnie uklepując glebę; tą samą, na której spoczywały obie stopy Rasha. Tępym wzrokiem wpatrywał się w posadzkę, jakby dostał olśnienia; wzniecił się w nim na nowo nagły przypływ sił.
Padł na kolana, kopiąc dziurę; wydostał z niej podłużny, zapakowany w skórzaną szmatę przedmiot. Brudnymi dłońmi odpakował pakunek, a w oczy błysnęła mu stal.
— To miecz — wymamrotał do siebie dla potwierdzenia autentyczności przedmiotu.
z/t x 2
Nie możesz odpowiadać w tematach