Kiedy przekroczyli okolice Nose, był późny wieczór, dlatego droga była pusta. Mieszkańcy pakowali swoje stragany, choć robili to niezwykle ociężale. Dla Rintarou był to dość ciekawy widok, bo mimo iż Osaka była w całości przejęta przez demony (co wnioskował z plotek), ludzie nie czuli pzred nimi lęku — nie obawiali się, że jakaś przeklęta szkarada lada moment wyskoczy za ich pleców i zatopi zęby w karku. Byli na to gotowi, a może im ufali? Zamyślił się, dotykając swoich ust.
Choć Rash nie zdradził, dokąd tak naprawdę podąża, tak bez żadnych obiekcji ciemnowłosy poruszał się wraz z nim, jakby naprawdę podróże w jego towarzystwie mogły sprawiać przyjemność.
Kiedy jasnowłosy mężczyzna się zatrzymał, Rintarou postąpił jeszcze parę kroków, orientując się dopiero po chwili, że rogacz pozostał w tyle. Przypatrywał się mu ze znacznej odległości, sądząc, że ten dostrzegł przed sobą coś interesującego. Założył ręce na klatce piersiowej, a długie rękawy yukaty poruszyły się na delikatnym wietrze.
— Hatsuyuki? Nie mów, że wziąłeś na serio moją zachciankę dotyczącą onsen — Blade wargi demona wykrzywiły się bezwstydnie. Postąpił w jego kierunku. — Jeszcze pomyślę, że mnie polubiłeś.
Przyjrzał się budowli. Kojarzył tę okolicę. Mijał hotel Hatsuyuki niezliczoną ilość razy. Kiedyś — kilka długich lat temu miał nawet okazję skryć się w jej murach przed wschodzącym słońcem. Spotkał tam wtedy parę samotnych, uroczych dam, które po kilku nic nieznaczących zaczepkach ze strony demona, uparły się aby spędzić czas w jego towarzystwie. Były już po kilku czarkach słodkiego wina i policzki dziewcząt zdążyły nabrać koloru dojrzałej brzoskwini. Upierały się, aby napił się z nimi. Były tak z tym przekonywające, że chłopak bez jakiegokolwiek zawahania opróżniał czarkę po czarce rozczarowany brakiem upojenia i rozkosznego smaku alkoholu. I kiedy kobiety słodko zasnęły, on nadal pozostawał trzeźwy. Niestety niestrawność wywołana tak dużą ilością nietolerującego jego organizm alkoholu spowodowała, że wybiegając z pomieszczenia, zwrócił całą zawartość żołądka na świeżo zasadzone irysy. Dawno nie widział takiej zażartej wściekłości w niczyich oczach jak w tych należących do (obecnej w tamtym czasach) właścicielki przybytku.
Rintarou podrapał się po policzku i westchnął, powracając do tych przemiłych wspomnień. Nim się obrócił, Rash już wchodził na teren posiadłości.
— Ty tak na poważnie?
Rzucił jedynie, ruszając za nim.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Rash w pewnym momencie się poddał. Przestał naciskać na rozejść się każdego w swoją stronę, gdyż wszelkie próby okazywały się bezskuteczne. Opór w końcu zmalał, pozostawiając po sobie rezygnację i nadzieję na szybkie dotarcie do upragnionego celu.
Ostatni cień nadziei na rozstanie z gadatliwym bardem pojawił się w Osace, ale jego kolejne nadzieje szybko zostały rozwiane. Nawet na neutralnym, a wręcz przychylnym dla nich terenie, Rin uwiązał się go i nie raczył spuścić ze wzroku.
Omijający ich ludzie, wydawali się żywo zaciekawieni przybyszami, gdyż ich stosunek znacznie odbiegał od reszty społeczeństwa z pobliskich miast.
Rash pomimo gościny nie czuł się komfortowo.
Wieśniacy szybko wyłapali z tłumu jego wysoką sylwetkę, czasem cicho szepcząc coś między sobą. To skłoniło demona do naciągnięcia kapelusza mocniej na czoło, ukrywając tym samym wściekłą zieleń oczu. Owinął się szczelniej płaszczem, starając się zbytnio nie rzucać w oczy, o ile było to możliwe.
Rintarou natomiast pewnie przemierzał kolejne uliczki, poruszając się między ludźmi niezwykle swobodnie i naturalnie. Nieskrępowane ruchy pozwalały wtopić się w otoczenie, a to tylko frustrowało długowłosego, który ściągał gapiów bardziej niż radosna gęba barda.
W końcu dotarli na obrzeża.
Zmęczony jego towarzystwem rogacz, dostrzegając szyld zajazdu, odetchnął z nieukrywaną ulgą. W milczeniu zignorował sylwetkę stojącego niedaleko grajka, który najwidoczniej nie rozumiał celu podróży. Oczywiste było, że takowej informacji nie otrzymał przez drogę, dlatego z lekka konsternacja mogła wywołać chwilowe otępienie, zanim bard podążył za Rashem.
— Ty tak na poważnie?
Nie skomentował tego.
Wystarczająco znosił paplaninę.
W milczeniu wszedł do środka, wolno ściągając jingisa. Zajazd na pierwszy rzut oka nie charakteryzował się niczym szczególnym. Otoczenie wyglądało na zadbane, schludne i utrzymane w minimalistycznym tonie. Po wskazówkach, jakie otrzymał od Suiren, ryokan znajdywał się na uboczu z dala od ciekawskich tłumów ludzi. Faktycznie, nie wzbudzał zainteresowania, poza kilkoma zapachami, które intensywnie unosiły się w powietrzu od chwili, przekroczenia przez niego progu. Wszedł, wgłąb na korytarz zajazdu, spinając się. Po ryokanie roznosił się zapach demonów, ale także ludzki; najbardziej pasujący do łowcy demonów. Wzrokiem przesunął po każdym zakamarku, szukając czegoś podejrzanego, lecz otaczającą go cisza wolno uspokajała napięte mięśnie. Nigdzie nie wychwycił zapachu krwi ani walki, a więc plotki o tym miejscu musiały być zatem prawdziwe — neutralny teren, na którym demony miały bezwzględny zakaz mordowania ludzi, a co za tym szło — działało to w obie strony. Rash nie zagłębiał się w historię tego miejsca i nie doszukał się informacji, jak udało się osiągnąć symbiozę, ale musiała istnieć, skoro miejsce to nadal funkcjonowało.
— To tutaj kończy się moja podróż — Odezwał się w końcu do Rintarou, którego łaskawie obdarzył wzrokiem — Nie odwal niczego, gdyż w innym przypadku zrobię z ciebie pastę. To miejsce to neutralny teren, a od tego, czy będziesz mógł tu zostać, zależy twoje zachowanie, jasne? — Ostrzegł go. Skoro przyprowadził do ryokanu tę pijawkę, musiał mieć pewność, że niczego nie będzie prowokować, ani tym bardziej odgrywać, gdyż ich obecność w tym miejscu miała zadecydować o dalszym losie ich obydwoje.
Ruszył kawałek dalej, jakby kogoś szukając. Prawdę mówiąc, spodziewał się w ryokanie niedawnej czarnowłosej sojuszniczki, której zapach mgliście rozpoznawał na tle pozostałych.
Malutki ogród, jaki otulił ich zapachem roślin, na nowo rozbudził w młodszym mężczyźnie wspomnienia z dawnych lat, a przebijający się w jego nozdrza zapach ludzi i demonów uświadomił go tylko, że funkcjonowanie tego zajazdu nie zmieniło się z tak odległych perspektyw czasu.
A może jednak się mylił?
Gdy jego uwagę przykuł malutki kamienny wodospadzik skryty mroku młodej sakury, w którym nieprzerwanie szemrała woda, miał już otworzyć usta i skomentować jego wybór — w końcu nie takiej decyzji spodziewałby się po mężczyźnie, który wzdryga się na samą myśl kontaktu z rasą ludzką — ale słowa, które niespodziewanie wypłynęły z ust jasnowłosego, zmusiły go do ściągnięcia brwi. Spojrzał na niego zaskoczony.
— Nie odwal niczego, gdyż w innym przypadku zrobię z ciebie pastę. To miejsce to neutralny teren, a od tego, czy będziesz mógł tu zostać, zależy twoje zachowanie, jasne?
Na myśl o tym napomnieniu Rintorau uśmiechnął się tajemniczo. Trudno było rozwikłać, co przetoczyło się właśnie przez jego głowę.
— Mówisz tak, jakbyś sądził, że moja obecność zepsuje ci reputacje, ale przecież jakby tak było, pozbyłbyś się mnie już kilka dni temu, prawda? — W końcu, jeśli zależałoby mu na zachowaniu godności, nie pozwoliłby mu dostrzec aż do zajazdu, chyba że zrobienie z niego pasty, wydawało się w jego mniemaniu znacznie satysfakcjonującą opcją. — Skąd wiesz tyle o tym miejscu? Tylko nie mów mi teraz, że jesteś gospodarzem tego przybytku, bo prędzej spale się na słońcu niż w to uwierzę.
Gdy wypowiadał ostatnie zdanie, nie mógł się powstrzymać od rozbawienia, które bardzo wolno rozciągało prawy kącik ust młodzieńca — nie trwało to jednak długo, bo już po chwili zaśmiał się dźwięcznie do swoich myśli — jego śmiech był czysty i nieskalany żadną wadliwą barwą, jakby należał do kogoś godnego zaufania nieokrytego ani gramem fałszu. Co jak co, ale to byłoby najlepszy zwrot akcji w ostatnich miesiącach. Rash, ten sam Rash, który wychował się wśród wilków, miał korzystać z dobrodziejstw cywilizacji ludzkiej.
Widząc mężczyznę wchodzącego na schodki korytarza, rozglądającego się podejrzanie, Rintarou zaśmiał się w duchu, a efektem tego były jedynie lekko drgające ramiona. Bez zastanowienia odrzucił na bok długą, czarną szatę i usiadł po turecku na engawie; prawą nogę zgiął w kolanie i przyciągnął do siebie — to właśnie na niej podpał przedramię.
— Nie przypominam sobie, aby ostatnim razem to miejsce nosiło miano jakiegokolwiek immunitetu. — Zapach ludzkiego ciała stał się dla Rintorau jeszcze wyraźniejszy, na krótką chwilę pozbawiając go wątku. — Ludzie znikali w tych pokojach miesiąc w miesiąc. Jedynymi pozostawionymi po nich śladami były nieuregulowane rachunki za nocleg. Kto wprowadził tu zmiany?
Jego szare ślepia wyłapały w mroku poruszający się cień drugiego mężczyzny. Spoglądnął na niego, jakby oczekiwał natychmiastowej odpowiedzi.
— Skoro tu jesteś, to kogoś szukasz — wywnioskował, zniżając ton — zabrzmiał jak świt nocnego wiatru. — Może, zamiast chodzić jak ślepiec po omacku, zapytasz ją?
Rintarou przekrzywił zaciekawiony głowę, spoglądając przed siebie. Gdzieś na końcu rozciągającego się u wejścia ogródka krzątała się drobna kobieta. Wyglądała na pokojówkę — czuć było od niej woń śmiertelnika. Usta demona stały się wilgotne — ledwie hamując pragnienie, które owładnęło go na tę krótką chwilę. Skupił się za to na jej wąskiej talii. Nigdy nie mógł się powstrzymać przed zaczepieniem wzroku, kiedy spotykał ładne kobiety — nic dziwnego, że niespodziewanie uśmiechnął się niewinnie do samego siebie.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Spięty i uważany rozglądał się po korytarzu, nie dostrzegając niczego podejrzanego. Niepokój wolno ustępował, a on opuszczał gardę. W końcu nie miał pewności co do intencji czarnowłosej Suiren. Nie znał jej, spotkali się raptem dwa razy i to w okolicznościach mało sprzyjających na rozgryzienie prawdziwej natury towarzysza. Łączyła ich jedynie walka, w której kobieta okazała się solidnym wsparciem i lojalnością — dzielnie stawiała na szali swe życie, a kiedy przyszła pora do egzekucji, całkowicie straciła zapał, a demoniczna werwa gdzieś wyparowała, odkrywając w niej ludzką twarz. To był wówczas pierwszy raz, kiedy Rash miał styczność z podobną sytuacją, w której nie było miejsca na udawanie intencji tylko faktyczne przekonanie.
Dopiero później poznając Rintarou, uświadomił sobie, że demony zbyt często pragnęły stać się bardziej ludzkie, bardziej śmiertelne. Przenikały do struktur miast, żyjąc z wieśniakami i specjalizując kamuflaż do tego stopnia, że powoli wypierały z siebie instynkt przetrwania. Rashowi nigdy podobny pomysł nie przyszedł do głowy i żyjąc w całkowitej izolacji — tej od demonów i ludzi — traktował ich na równi z tym samym obrzydzeniem. Świadomość egzystowania z pobratymcami wprawiała go w odrazę, a mimo to przybył do zajazdu, jak gdyby ciekaw rozwoju sytuacji.
Nie wiedział, co go czeka w ryokanie, dlaczego Suiren zaproponowała mu azyl; chwilowy dom, ani dlaczego Rintarou uczepił się go, jak rzep. Chociaż z tym ostatnim był pewien, że chodziło jedynie o siłę i pozycję na linii frontu, który mógłby się trafić, gdyby bard spotkał łowcę demonów. Rogaty demon bardzo szybko pojął intencje grajka, dlatego też jego stosunek pozostawał chłodny i ambiwalentny. Z rezerwą przyjmował wszelkie słowa, zapewnienia, gdyż takie najczęściej nie miały realnego pokrycia w wyniku zagrożenia. Rash mógł ufać tylko sobie.
— Zbyt długo mogłem cieszyć się twoim towarzystwem, aby nie zauważyć, jak bardzo potrafisz być problematyczny — mruknął pod nosem w jego stronę, akcentując wybrane słowa tak, aby bard zrozumiał o wadze swojej uciążliwości. Rogaty demon przypuszczał, że jego słowa odbiją się pustym echem od pustej głowy grajka, lecz istniał cień nadziei, że ten w końcu coś pojmie.
— Czy wyglądam ci na kogoś, kto miłuje się w zbieraniu pokrak twojego pokroju i sprowadzaniu ich w jedno miejsce? — Podniósł brew do góry, odwracając głowę w jego stronę. Zbyt dobry humor Rina ewidentnie działał mu na nerwy.
— […] Kto wprowadził tu zmiany?
— Nie mam pewności — odrzekł, zatrzymując się na środku korytarza. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy.
Rintarou szybko spostrzegł, że rogaty demon nie przybył do zajadu z własnej woli, a na czyjeś zaproszenie. Najwidoczniej nie był ślepcem i dlatego zaczął drążyć temat.
— Skoro tu jesteś, to kogoś szukasz.
— Nie do końca — Zawiesił głos w eterze, dostrzegając ruch. Pokojówka pojawiła się znikąd, lecz zapach, jaki od niej bił, sugerował na śmiertelnika. To go nieco skonsternowało. — O tym zajeździe dowiedziałem się od demonicy. Tej czarnowłosej z Minamoto. Nie wiem czego spodziewać — Wyjawił, gdyż Rintarou całą swoją postawą sugerował, że nie zamierzał się nigdzie wybierać.
Pokojówka zniknęła za jakimś rogiem, najwidoczniej zajmując się swoimi codziennymi sprawami i nie zwracając zbyt szczególnej uwagi na dwóch nieznajomych. Jej zachowanie sugerowało, że nie byli szczególnie interesujący, nawet, pomimo iż Rash w pewnym momencie ukrył rogi, aby w razie napotkania niespodzianki, uniknąć zaskoczenia.
— Sami się tutaj rozejrzymy — Zakomunikował i nie czekając na swojego towarzysza, ruszył pierwszym korytarzem, rozglądając się po przybytku.
— Niewiele o sobie mówisz. Nie musisz się krępować. Chętnie poznam twoje hobby.
Wyrzucił z siebie, choć w jego słowach na próżno było szukać jakiegokolwiek szczerego zainteresowania czy nawet rozdrażnienia uwagą starszego mężczyzny. Demon wydawał się nawet nietknięty, dokładnie jakby posiadał na swoich barkach niewidzialny płaszcz osłaniający go przed wyrzucanymi w jego stronę uszczypliwymi komentarzami. Był zbyt zuchwały i arogancki, aby brać je na poważnie.
— Nadal nie wziąłeś pod uwagę zmiany nastawienia? Kompletnie nie radzisz sobie z żadnymi relacjami. Nie widzisz, jak kobiety chowają się na twój widok? — Spoglądnął na niego i uśmiechał się szczanie, angażując w ten odruch jedynie lewy kącik warg. Zauważając, że demon zaczyna się oddalać, bezceremonialnie podniósł się z miejsca i wyciągnął za pasa flet. Poruszając się za nim niczym cień, obrócił kilkukrotnie instrument między palcami, kontynuując: — Powinieneś popracować nad byciem bardziej przystępnym. W takim tempie żadna na ciebie nie spojrzy. — Zadarł podbródek, unosząc spojrzenie — jego oczy stały się ciekawskie. Przyglądał się jego plecom. — Tej z Minamoto też serwowałeś tak wyszukiwany zestaw komplementów?
Poruszał się wolnym, ale płynnym ruchem, wprawiając w ruch swoje sięgające kostek poły szat. Gdy zrównał się z Rashem, kilkukrotnie zastukał bambusowym fletem w podbródek, zamyślając się — nie zdawał sobie nawet sprawy, że ten sam ruch często wykonywała jego matka, gdy dzierżyła w dłoni równo złożony wachlarz. Pomimo iż jego rodzicielka była utalentowaną wojowniczką, w chwilach relaksu oddawała się bogatemu zdobieniu wielorakich wachlarzy, które kochała całym sercem. Nawet gdyby jego wspomnień nie okrywała gruba warstwa mgły, nie byłby w stanie przypomnieć sobie jej twarzy — w końcu, kiedy zginęła miał zaledwie pięć lat. Nawet człowiek miałby problemy z przypomnieniem sobie szczegółów z tak odległego okresu. Mimo iż nie miał szans o niej pamiętać, a jakakolwiek szansa, aby to zmienić, zatonęła w gęstej pośmiertnej brei, nie dało się wyprzeć, odziedziczonych po niej rysów twarzy — dlatego jego oblicze zdawało się znacznie łagodniejsze niż to, należące do kroczącego przy nim demona. Gdyby tylko Rash pamiętał odległe lata i wiedział, że od kilku dni podróżuje z potomkiem Sawai Asami...
— To ta?
Głos Rintarou napłynął nagle, dźwięcznie, gdy mijali kolejne otwarte na korytarz pomieszczenie. Młodszy mężczyzna uderzył Rasha ramieniem i wskazał fletem w kierunku głównego pomieszczenia – dokładnie jakby trzymał w dłoni wskaźnik, za którym winno podążyć się wzrokiem. Przy niskim stoliku siedziała długowłosa piękność o porcelanowej, gładkiej twarzy. Zdawała się w czymś zaczytana, nawet nie dosłyszała ich kroków.
— Może powinienem pokazać ci, jak to się robi?
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
— Nie widzisz, jak kobiety chowają się na twój widok?
— Dobrze, że na twój się nie chowają, a ten tabun kobiet wokół ciebie bardzo to potwierdza — zadrwił ponuro, mając nadzieję zakończyć żenujący temat.
Rash nie był przyzwyczajony do hałaśliwego otoczenia, do ciągłych rozmów i towarzystwa, preferował spokój i samotność, którą Rintarou brutalnie mu wydarł. Chciał odzyskać to, co utracił, lecz jedna głupia decyzja, związana z naszyjnikiem, na nowo przekreśliła upragnioną harmonię.
Rintarou okazywał się beznadziejnym przypadkiem w podróży, gdyż nie tylko był gadatliwy, ale również zdawał się nie przejmować posępną, niezadowoloną miną rogatego demona, a wszelkie aluzje dotyczące rozstania na każdym możliwym kroku ignorował strzepnięciem ręki, jak gdyby odganiał od siebie natrętnego komara.
— Jakbym kogoś potrzebował, to może by mnie to interesowało. Jednak widocznie nie wszystkich moje nastawienie odstrasza — mruknął i zerkając sugestywnie. Przypuszczał, że słowa odbiją się od pustej głowy kompana echem.
— Kiedy ją spotkamy, zapoznam cię z nią i będziesz mógł raczyć ją lepszymi — Zakończył tę bezsensowną gadaninę, która donikąd nie prowadziła.
Otwarł pierwszy pokój, lecz okazał się pusty. Kolejne były zamknięte, a żadna żywa dusza w momencie ich przechadzki nie pojawiła się na horyzoncie. Rash przypuszczał, że więcej gości nie było w zajeździe, pomimo mocno wyczuwalnego ludzkiego zapachu.
Okrążyli praktycznie cały zajazd, jednak spokój, jaki tam panował, wzbudzał w nim pewne podejrzenia i niepokój. Niechęć do osiedlenia się tam na dłużej, coraz mocniej przekładała się na realną decyzję opuszczenia przybytku, najlepiej w pojedynkę.
Spojrzał na idący tuż przy nim rzep.
— Zostań tutaj, ja rozejrzę się po okolicy — Co w wolnym tłumaczeniu oznaczało nic innego jak: „nigdy się już nie spotkamy”.
Zasunął na głowę jingisa i opatulił się szczelniej płaszczem. Ufność do przychylnej dla demonów społeczności również nie wzbudzała w nim zachwytu, wręcz przeciwnie.
Wolnym krokiem zmierzał do wyjścia. Podskórnie przeczuwał, że Rintarou nie usłucha go i kolejny raz ignorując wszelkie pragnienia Rasha, podąży za nim, ale jednak z tyłu głowy tliła się mała iskierka nadziei, która szeptała, że tym razem się uda.
Stanął przy wyjściu z zajazdu i spojrzał na niego przelotnie. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, wyszedł na ulicę.
W końcu był wolny.
— z/t oboje
Nie możesz odpowiadać w tematach