Przestrzeń wspólna
Nie pamiętał już, jak smakowały winogrona.
Wziął do ręki kolejny owoc. Przyjrzał mu się, przytrzymując go między palcami niczym małą pchłę, po czym przeniósł wzrok na siedzącego niedaleko demona.
— Odwróć się — odparł, chwilę później dodając krótkie "i otwórz usta". Zmrużył jedno oko, przyczaił się do rzutu i wypuścił winogrono z dłoni, to mając w nadziei wrzucić do celu.
Nie trafił.
Zmarszczył brwi i wziął kolejne.
Też nie trafił.
Syknął coś pod nosem i przybliżył się o kilka kroków, gdzie ponownie usiadł po turecku. W jednej dłoni trzymał koszyczek owoców, których zebrał wieczorem, nie wiedząc w sumie po co — były czerwone, niemalże idealnie okrągłe, i widok ten sprawiał, że rodziło się w nim wrażenie, jakoby niegdyś jadał je właśnie o tej porze roku.
Poza tym po zjedzeniu winogron nie musiał za każdym razem prać swojego białego kimono.
Ponownie podniósł rękę i ponownie rzucił winogronem. Gdy to wpadło tam, gdzie z założenia miało wpaść od początku, westchnął. Dwa do jednego nie było zadowalającym wynikiem.
— Nie zamykaj.
Może po prostu zaczynał się upodobniać do swojego twórcy.
Razaro przeklął się w myślach za kolejny raz, gdy nie pomyślał, by pozbierać trochę kości ze swoich ofiar. Drewno w porównaniu z nimi było tak delikatne, że demon miał wrażenie, że szybciej zniszczy figurkę niż uzna, że spełnia ona jego oczekiwania.
Ciekawość wygrała i odwrócił łeb w bok, gdy tylko usłyszał wołanie, ale druga część zdania sprawiła, że zmarszczył brwi. W ułamku sekundy rozchmurzył się jednak, widząc owoce. Otworzył posłusznie pysk i... odprowadził rozczarowanym spojrzeniem winogrono, które go minęło i wylądowało gdzieś za nim.
– Specjalnie nie trafiłeś – syknął oskarżycielsko, węsząc w tym jakiś podstęp, ale mimo to pozwalając na kolejną próbę.
Również nieudaną.
– Daj mi je po prostu... – stwierdził niby ze zrezygnowaniem, choć coś w jego głosie pozwalało wyczuć, że jeszcze chwila wystawiania jego cierpliwości na próbę i o koszyczek zacznie się walka.
Jeżeli chodziło o jedzenie to sprawy zaczynały być poważne. Zwłaszcza, że demona aż skręcało w precel z ciekawości. Na szczęście tym razem winogrono trafiło do pyska i mógł zacisnąć na nim kły, by jak najszybciej je rozgryźć i poczuć ich smak. Z pyska spełzła cała ekscytacja, a zastąpiło ją zwykłe rozczarowanie.
Jeszcze trafił na pestkę.
– Przecież to nie ma smaku – na wszelki wypadek jeszcze przeżuł owoc dokładniej, by się upewnić – CO NIE ZAMYKAJ, DO ŚMIETNIKA MASZ ZA DALEKO?
W mniej lub bardziej poważny sposób.
Przecież to nie ma smaku.
Prychnął pogardliwie i z rozbawieniem w głosie.
— Tak jak twoje towarzystwo, a jednak z niego korzystam — odparł z lekką dozą drwin, ale prawdą było, że gdyby towarzystwo to aż tak bardzo mu zawadzało, wtenczas nie witałby tu tak często.
Już chciał rzucić kolejnym winogronem, kiedy:
CO NIE ZAMYKAJ, DO ŚMIETNIKA MASZ ZA DALEKO?
Najpierw zamrugał kilkukrotnie i bez słowa wbił w niego wzrok, po czym podniósł się z miejsca na równe nogi i wyciągnął koszyczek przed siebie. Jednym szybkim ruchem obrócił go dnem do góry, tak aby cała zawartość rozsypała się po podłodze.
— Wręcz za blisko — stwierdził bez cienia emocji, aktem tym sugerując mu aż zanadto. "Miłego sprzątania", dodał.
Gdyby ktoś wtedy, w dzień w który poznał Gozu, powiedział mu, że będzie przymykał oko na zaległości w spłatach, a mimo to nadal trzymał w zapasie ten jeden wolny pokój na wypadek, gdyby demon postanowił zostać na dłużej, najpewniej by go wyśmiał i na rogach wyniósł poza granice swojego terytorium za opowiadanie takich farmazonów.
I nie, winogrona wrzucanego do pyska, jako zapłaty nie uznawał. Może gdyby było obrane i bez pestek to by się nad tym zastanowił. Nawet nie musiałoby mieć smaku, już mógł iść na ustępstwa.
Widząc jak winogrona rozsypują się po podłodze, najpierw odprowadził kilka z nich spojrzeniem, a później podniósł wzrok w górę, na sprawcę całego zajścia.
– A czemu nasza kluseczka jest taka rozdrażniona dzisiaj? Miejsca sobie nie możesz znaleźć? – spytał, nawet nie śmiąc sugerować Gozu żeby po tych owocach jeszcze poskakał, tak dla pewności i dopełnienia dziecinnego obrazka – Jak cię nosi z głodu to gruby spod piątki będzie dziś ruszał do Kioto. Będziesz mógł pomóc mu się wymeldować.
Razaro podniósł niedokończoną figurkę psa na wysokość wzroku, ustawiając ją mniej więcej obok twarzy Gozu i przez chwilę zamykając na przemian raz jedno, a raz drugie oko, by oba pyszczki porównać. Gdy oględziny wypadły pomyślnie, ponownie sięgnął po nożyk żeby poprawić psią mordkę.
— Płacić? Za to? — Zapukał palcem w ścianę. — Powinieneś dopłacać, że ktokolwiek chce się tu zatrzymywać. Pasożyta to ja mogę co najwyżej dostać od przebywania w tej grzybni. I mam nadzieję, że tylko jego, bo jak patrzę na tę twoją sierść na łbie, to zaczynam się o pchły obawiać.
Czy musiał tu być? Nie.
Czy miał inne miejsce? Powiedzmy.
Czy chciał stąd wyjść? Nie.
Nie chciał, bo choć czasem darli się jak pies z kotem, głównie o najmniejsze pierdoły, tak jak ta obecna, to właśnie ta specyficzność tej relacji sprawiała, że środek słonecznego dnia nie mijał mu na wpatrywaniu się w ściany. I chociaż jeden mógł podejrzewać drugiego o owsiki w dupie, a drugi pierwszego o roznoszenie ich po pokojach, to i tak uparcie spędzali czas w tym samym pomieszczeniu, jakby tylko czekając, aż coś wybuchnie.
Miejsca sobie nie możesz znaleźć?
— Trudno jest tu znaleźć jakieś, które nie byłoby obsmarowane kocimi fekaliami, więc tak, powiedzmy, że nie mogę. — Dłoń, którą dotknął ściany, wytarł o kimono. Już się odwracał, niby przypadkiem depcząc po drodze po kilku winogronach, po czym się odwrócił i wskazał na niego palcem. — I żebyś kurwa wiedział, że mu pomogę — odparł, chwilę później siadając przy palenisku. — O której wycho...
Drzwi się rozsunęły.
I stał w nich człowiek.
Żaden z nich nie wyglądał w tym momencie ludzko.
– Zadowolony jesteś z siebie? – mruknął, chociaż wcale nie musiał pytać, by znać odpowiedź.
Utrzymywanie pozorów prowadzenia całkowicie normalnego ryokanu nie było wcale takie łatwe, a tym bardziej kompatybilne z naturą demonów, ale białowłosy ze skóry wychodził, by jednak temu sprostać. Nie pamiętał kiedy ostatnio zabił kogokolwiek na terenie swojej własności.
Zerknął na byłego gościa leżącego na ziemi w trochę nienaturalnej pozie. Wydawało mu się, czy ten się jeszcze ruszał?
– Nie pełzaj, proszę. Tobie już to nic nie pomoże, a uświnisz mi podłogę jeszcze bardziej. Sprowadzałem ją z Kioto. To nie są tanie rzeczy... A ty... – podniósł nagle wzrok na drugiego demona – Zejdź mi z oczu.
Zwłoki mógł zabrać ze sobą, nawet trzymać je u siebie w pokoju tak długo aż nie będzie ich czuć na korytarzu, to już go nie interesowało. Jego spojrzenie wróciło do plam z krwi, szybko obliczając czym by każdą z nich zakryć, gdyby nie udało się ich pozbyć. To było ważniejsze od zajęcia się sobą.
Nie zwracając większej uwagi na swojego towarzysza, przyjrzał się swojemu kimono, które zamiast dalej oślepiać bielą, teraz oślepiało szkarłatem. Syknął coś pod nosem i zmarszczył brwi; wątpił, by tym razem udało mu się to zmyć, a na pewno nie do tego stopnia, by materiał pozostał bez jakichkolwiek śladów.
A cenił sobie czyste ubrania.
— Powiedz jeszcze, że to z mojej winy ludzie ci się po ryokanie szwendają — odparł obojętnie, gdy ten nakazał mu odejście. Obaj byli zaskoczeni nagłym pojawieniem się w drzwiach człowieka i prawdopodobnie każdy z nich kierował się jak najszybszą reakcją, coby nic nie rozniosło się po reszcie budynku. Chociaż zachowanie Gozu mogło na to nie wskazywać, tak samo jak cenił sobie czyste ciuchy, tak samo cenił sobie możliwość przesiadywania w tym miejscu — bo jakby nie patrzeć, było najbliższym, w którym na ten moment mógł rzeczywiście się odprężyć. W Oguni natomiast rzadko kiedy witał.
Profilaktycznie zmienił swoją prezencję bliższą ludzkiej, pozbywając się tatuaży i innych nienaturalnych oznak. Spojrzał jeszcze raz na swoje kimono, które teraz okazało się nieco przyduże, ale dalej pełniło swoją rolę.
I niezmiennie pozostawało ujebane.
— Pozwól, że powtórzę: miłego sprzątania — po wypowiedzeniu tego opuścił pomieszczenie.
z/t
Nie możesz odpowiadać w tematach