Nigdy by tego nie przyznała na głos, ale chodziła za nim jak pies, jakby każdy jej ruch dyktowała ciążąca na szyi, niewidzialna obroża i smycz, na której drugim końcu znajdował się on - jej zbawienie i przekleństwo zarazem. Bo czy gdyby nadal żyła - o ile demonią egzystencję można w ogóle nazwać życiem - gdyby nie znalazł jej tamtej pierwszej nocy po przemianie i siłą nie wmusił w nią oblepionych ciepłym karminem ludzkich wnętrzności? To natomiast rodziło kolejne pytanie, czy w ogóle chciała tego życia? Tej wieczności przedłużanej krzykami kolejnych ofiar? Nie, oczywiście, że nie…
—
Jeden krok. Tylko albo aż tyle dzieliło ją od promieni słońca czule muskających niewielką polanę. Jeden krok, by wyszła z okalających jej drobną sylwetkę cieni i pozwoliła swojemu ciału obrócić się w popiół. Czy śmierć byłaby szybka i bezbolesna? Czy w ogóle zdążyłaby cokolwiek poczuć, a co dopiero pomyśleć? Stała tak już od paru godzin, nie po raz pierwszy i, zapewne, nie po raz ostatni. Nie chciała tego wiecznego życia, mimo to trzymała się go kurczowo… Dlaczego? Mogła to sobie tłumaczyć na wiele sposobów, powtarzać słodkie kłamstwo tak długo aż stało się prawdą, aż uwierzyła, że nie popełniła samobójstwa dla niego, choć fakty były zupełnie inne. Po prostu była zbyt przerażona, żeby to zrobić. Choćby chciała, nie potrafiła. Bała się nie tylko bólu, który mogłaby poczuć, ale też ciemności, w której miałaby się zatopić. Nie wierzyła w bogów, nie potrafiła samej siebie przekonać, że po drugiej stronie cokolwiek na nią czekało i strach paraliżował ją na myśl o tej zimnej, obcej nicości. Właśnie dlatego nigdy nie wykonała finalnego ruchu, nie opuściła bezpiecznej kryjówki, nie pozwoliła aby słońce polizało bladą skórę i spaliło ją żywcem. Nie chciała żyć, ale nie potrafiła umrzeć. Była tak tragicznie słaba i tchórzliwa, że czasami nie potrafiła czuć niczego poza zalewającym ją wstydem.
—
Ta beznadzieja, przeplatana ciągłym poczuciem winy za to kim była oraz zupełny brak celu sprawiały, że coraz częściej chciała po prostu zniknąć. Znacznie rzadziej spędzała czas u boku Rintarou, bo choć ostatecznie zawsze do niego wracała, coraz częściej wybierała samotność. Dużo wędrowała, jeszcze więcej obserwowała ludzi i zwyczajnie żałowała, że nie mogła wieść tak prostej egzystencji jak oni. Tak cholernie im zazdrościła tej zwyczajności, że wkrótce zaczęła zamieniać samotność na ich towarzystwo. Uczyła się ich na nowo, próbowała być jak oni, naśladować sposób bycia, zainteresowania oraz to jak spędzali czas. Och, oczywiście, że jej zachowanie nie miało najmniejszego sensu i nie dawało jej niczego poza tą drobną satysfakcją, na krótką chwilę pomagającą uspokoić ścigające ją mroczne myśli. W takich momentach czuła się niemal normalna, coraz mocniej tonąc we własnych urojeniach. Miała wrażenie, że poza nimi niczego już nie posiadała. Ż a ł o s n e.
—
Okrągła tarcza słońca ledwie wsunęła się za linię horyzontu, ledwie ostatnie parzące macki zgasły, oddając kobaltowe sklepienie we władanie wczesnego wieczoru, gdy drobna postać wymknęła się niezauważenie z kryjówki. Zapadający zmrok otulił stary bór miękkimi ciemnościami oraz przyjemnym dla skóry chłodem; stworzenia nocy budziły się do życia. Księżyc leniwie zbierał się do wzejścia. Cień niewysokiej dziewczyny przesuwał się giętko wśród rosłych, pękatych pni, lawirował między bujnymi krzewami wyciągającymi kruche gałązki, by musnąć odzianą w hebanowe, kradzione szaty sylwetkę. Udało jej się - znów ukradła biorącemu kąpiel mężczyźnie odzienie, mając nadzieję, że i tym razem nie będzie jej ścigał. Gdyby była na jego miejscu, też by nie chciała biegać po lesie z gołym tyłkiem.
Wraz z tą niespokojną myślą przystanęła, nasłuchując. Nie wychwyciwszy jednak żadnych podejrzanych dźwięków, odcinających się na tle melodii śpiącej puszczy, kontynuowała wędrówkę, zwalniając do najzwyklejszego, spokojnego marszu. Śnieżnobiały, puszysty ogon kołysał się w rytmie kroków, zdradzając niemałe zadowolenie. Inu, jesteś taka mądra, taka sprytna. Jesteś wspaniała, najwspanialsza! Wypełniając świadomość coraz bardziej wykwintnymi pochwałami dla samej siebie, dotarła na skraj lasu. W oddali majaczyły zarysy budynków, miejsce do którego ostatnimi czasy coraz częściej uciekała. Miejsce, gdzie starsza kobiecina dzieliła się z nią swoją wiedzą. Czasami młoda demonica miała wrażenie, że babuszka już pierwszego dnia odgadła jej tożsamość, a może tylko tak jej się wydawało? Jakby nie było, traktowała ją całkowicie zwyczajnie, bez choćby grama lęku. Czy zaprosiłaby ją do swojego domostwa tak chętnie, gdyby wiedziała czym była?
—
Po wielu miesiącach zabaw w bycie człowiekiem, wielokrotnym wyśmiewaniu przez Rintarou gdy tylko odkrył gdzie znikała na długie tygodnie i narastającej frustracji, w końcu znalazła jakiś sens w swojej bezsensownej egzystencji. Sposób, który pozwalał jej odnaleźć odkupienie za to kim była, a przynajmniej kruche złudzenie tego odkupienia. Poświęciła wieczność, której wcale nie chciała, by zrozumieć podstawy ziołolecznictwa, i choć całkowicie przeczyło to demoniej naturze, starała się więcej ratować niźli zabijać. Dzięki temu mogła czuć się potrzebna. Zabijała w ostateczności, tylko kiedy nie było już nadziei i wyraźnie ją o to poproszono - i tylko wtedy się pożywiała. Gdyby nie obecność drugiego demona, ta dieta dawno już doprowadziłaby ją do powodowanego głodem szaleństwa. Poniekąd była mu za to wdzięczna, gdyby to on nie był potworem, sama musiałaby się nim stać. Bez niego nie mogłaby istnieć w takiej formie, w jakiej wciąż trwała - niewinnej, naiwnej, dobrej. O ile jakiegokolwiek demona można było opisać tymi słowami.
#9b5e64
Nie możesz odpowiadać w tematach