Rodzinna kolacja nie trwała długo. Przynajmniej nie dla niej. Szybkie, lekkie kroki odbijały się echem po długim korytarzu, kiedy prawie biegnąc uciekała do swojego pokoju. Zostawiła oburzone głosy rodziny w tle. Były jedynie nic nie znaczącymi odgłosami nieustannie towarzyszącymi tym czterem ścianom ulokowanym na obrzeżach Kioto. Czasami pragnęła być głucha, żeby nie musieć słuchać tych wiecznych pretensji. Przewracając teatralnie oczami rozsunęła z całych sił drewniane drzwi wchodząc do swojego pokoju. Nie posiliła się nawet, żeby je za sobą zamknąć. Trzy kroki później rzuciła się na własne łóżko obejmując szczupłymi ramionami kołdrę. Ukryła głowę w poduszce i zastygła w bezruchu. Wściekłość wychodziła jej uszami, chociaż nie robiła nic więcej poza oddychaniem. Nie uroniła jednak ani jednej łzy. Rodzice nie byli tego warci. Tego ani jej złości. Nic nie rozumieli. Absolutnie nic. Przeleżała tak dobre kilkadziesiąt minut prawie zasypiając.
Z samego jutrzejszego poranka zdecydowali się ponownie wysłać ją do innej posiadłości za miastem. Bo przecież tam była szczęśliwsza, tam było jej lepiej. Mogła być sama. Nikt jej nie przeszkadzał. Nikt na nią nie patrzył. Nikt jej nie psuł. Westchnęła w końcu męczeńsko unosząc się na łokciach. Dopiero wtedy jej mahoniowe tęczówki skierowały się na wysokiego chłopaka stojącego przy drzwiach. Całkiem zapomniała, że musiał wyjść z kolacji zaraz za nią. Cóż nie żałowała go. Ona także nie zjadła deseru.
- Musisz ciągle za mną łazić? - Fuknęła na niego niby niezadowolona ponownie przewracając oczami. Wstała z posłania wygładzając dłońmi idealnie prosty materiał niebotycznie drogiej sukienki. Jego obecność pomimo irytacji wzbudzała też to ciepłe uczucie między żebrami. Nie była już tak całkiem sama, chociaż w życiu by mu tego nie powiedziała.
Podchodząc do dużej szafy szarpnęła za drewniane drzwi. Zaczęła wyrzucać z niej kolejne ulubione części garderoby, które lądowały jedna po drugiej na podłodze. W końcu udało jej się wygrzebać puchate rękawiczki wykonane z białego futerka i pasującą do nich zimową pelerynę.
- Będziesz stał na czatach, a ja wyjdę oknem - przedstawiła mu plan ucieczki zarzucając materiał na drobne ramiona.
- Nie odpowiadam na głupie pytania - skarciła go butnie nawet nie patrząc w jego stronę. Zbyt pochłonięta nowym planem ucieczki. Ten miał być inny od poprzednich. Ten miał się udać. Wyciągała z szafy kolejne bibeloty aż w końcu natrafiła na te potrzebne. Usiadła na skraju łóżka obok poskładanych w idealną kostkę ubrań. Nie zamierzała dopytywać w jaki sposób się tam znalazły. Podwinęła długą sukienkę do kolan zakładając na bose stopy grube śnieżnobiałe podkolanówki. Przygotowywała się. Wiedziała co robiła. W końcu nie próbowała wymykać się po raz pierwszy. Wcisnęła stopy w skórzane buty z milusim futerkiem w środku, poprawiła pelerynę na ramionach, założyła kaptur i podeszła do dużego drewnianego okna.
- Jak by ktoś pytał to mnie porwano - zdecydowała dramatycznie. Wystarczyło, że zaledwie je uchyliła, a zimny podmuch wiatru wtargnął do środka rozwiewając jej długie, sięgające prawie kolan, włosy i zrzucając kaptur z głowy. Pisnęła cicho, bo jej drobne ciało nie było absolutnie odporne na żadne ekstremalne temperatury. Jako, że większość czasu trzymano ją w bezpiecznych ścianach posiadłości przesiadywanie na dworze zazwyczaj kończyło się przeziębieniem. W tym momencie była jednak nieustraszona. Wyściubiła nos na zewnątrz spoglądając na zaspy śniegu pod oknem. Miała szczęście, że jej pokój znajdował się na wyższym parterze, a nie na piętrze.
- Myślisz, że będzie miękko? - Zapytała go już mniej pewna swojego masterplanu. Ostrożnie chwytając się framugi i próbując na nią wdrapać. Zatrzymała się w połowie odwracając do chłopaka. Spojrzała na niego spod długich rzęs i milczała dosłownie chwile. Jej alabastrowa cera zdążyła już zaróżowić się na policzkach i czubku nosa.
- Masz tutaj zostać - dodała ciszej. Tym razem na poważnie.
- Mhmm czyli lepiej zejść niż skakać - wywnioskowała słuchając go jednym uchem, zajęta podwijaniem przydługich rękawów peleryny. Robiły wrażenie, niestety tylko wizualnie. W użytkowaniu jedynie krępowały ruchy. O dziwo naprawdę brała sobie jego słowa do siebie. Przynajmniej te które jej pasowały.
Zadrżała lekko pod wpływem kolejnego podmuchu wiatru, ale zaszła już za daleko, żeby teraz zrezygnować. Nie chciała, by widział w niej jedynie słomiany zapał, bo wbrew sobie zależało jej na tym co o niej myślał. Chwyciła za materiał sukienki i peleryny jedną ręką, drugą przytrzymywała się framugi okna. Przełożyła ostrożnie jedną nogę na drugą stronę badając śliskość powierzchni. Wiedziała, że miała przerąbane, ale to wcale jej nie zniechęciło.
Ponownie przewróciła oczami słysząc jego uwagę , bo był to jeden z tych cholernych nawyków.
- Przeszłam na dietę - zaczęła - zresztą wszystkie służki nieustannie paplają jak to uwielbiasz szczupłe kobiety. Może pójdziesz i pouganiasz się za jedną z nich? - dokończyła niby obojętnie. Próbowała go spławić chociaż doskonale wiedziała, że było to niemożliwe.
Kiedy się zbliżył chwyciła się mocniej framugi jak by w obawie, że spróbuje ją zatrzymać.
- Niech będzie, ale ubierz czapkę - zarządziła szybko dając się przekonać. Całkiem przypadkiem mówiła do niego jak do dziecka. W końcu martwy był bezużyteczny. I wcale nie dlatego, że czuła się pewniej z nim u boku. Spróbowała kompletnie przejść na drugą stronę i przykucnąć, żeby było jej bliżej do ziemi. Ona i jej kondycja kanapowego kota.
Kaptur może być?
- Ujdzie - odparła uśmiechając się sama do siebie tak, żeby przypadkiem nie widział. Jak zawsze musiał znaleźć inne rozwiązanie, żeby pokazać jej jak bardzo pokraczne i nieprzemyślane były jej poczynania. Pan Wszystkowiedzącynajlepiej. Tak czasem go nazywała, kiedy mówiła do siebie, a jego nie było w pobliżu - czyli bardzo rzadko. Chociaż wiecznie narzekała na jego obecność, lubiła mieć go przy sobie. Mogła na nim polegać w każdych okolicznościach. Wtedy jeszcze myślała, że zostanie z nią już na zawsze.
- O bogowie jaki ty jesteś irytujący - złościła się próbując jakoś utrzymać równowagę. Zmęczone dłonie trzymały się ostatkami sił, kiedy ponownie próbowała kucnąć i spuścić jedną nogę w dół. Niestety wciąż dosyć sporo brakowało jej do ziemi. - Powiedziałam, że to one paplają, że gustujesz w szczupłych, a nie że lubisz się za nimi uganiać. Nie mogę, czy to tak ciężko zrozumieć?! Zresztą nic mnie to nie obchodzi! Jak dla mnie możesz gustować też w kucharkach i tych dwóch córkach ogrodnika! Możesz uganiać się nawet za jego żoną mam to gdzieś! - Warczała pod nosem nie wiedząc nawet czy ją słuchał czy nie. Nie miało to większego znaczenia. Była na tyle zirytowana, a próba tłumaczenia się przed nim jedynie pogarszała jej nastrój. Miała taką cholerną ochotę kopnąć go w kostkę tą stopą, która wisiała obecnie w powietrzu. Zamilkła w końcu, bo pogrążała się z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem.
- Poradzę so... - zaczęła akurat kiedy stopa, na której utrzymywała równowagę, poślizgnęła się na oblodzonej framudze okna. Jej ciało runęło w dół, bo zmarznięte od trzymania dłonie nie były w stanie utrzymać jej ciała ani chwili dłużej. Siłę rąk miała praktycznie nieistniejącą. Pisnęła wystraszona i zamiast próbować jakoś zniwelować upadek, przycisnęła dłonie do piersi zaciskając powieki z całej siły. Leciała nie więcej niż półtora sekundy, a spotkanie ze zmarzniętym śniegiem nie nadeszło. Trwała tak jeszcze w bezruchu dobrych kilka chwil normując oddech. Oczywiście, że wylądowała w tych silnych ramionach, omieciona tym znanym, ciężkim zapachem. Nie mógł pozwolić jej upaść. Nie teraz, nie kiedy trwał przy niej. Obojętnie jak bardzo starała się zrobić mu na przekór. On i tak zawsze zwalczał wszystkie kłopoty, wszystkie problemy. Bezpieczeństwem, tym właśnie był dla niej Date Shichiro.
Przez chwilę rozważała, czy nie pozostać dalej w jego ramionach. Mogłaby tak trwać. Nie rozmawiać z nim, nie rozmawiać z nikim. Pewnie zasnęłaby po czasie. Odprowadziłby ją z powrotem do posiadłości. Wszystko jakoś by się ułożyło, a z samego rana wyruszyłby razem z nią tam gdzie ją wysłano. Taka opcja była łatwiejsza. Mniej skomplikowana. Dlatego w ogóle nie wchodziła w grę. Wzdychając ciężko próbowała unormować rozszalały oddech. Przybrała najbardziej niewzruszoną minę na jaką było ją stać. Otwierając powieki popatrzyła na niego z ukosa. Założyła ręce pod biustem niby przypadkiem chowając zmarznięte i zaczerwienione dłonie pod pachami.
- Natychmiast. Mnie. Odstaw - syknęła i były to jedyne słowa wdzięczności na jakie mógł liczyć. Dopiero, kiedy spełnił jej żądanie poprawiła kaptur i pelerynę, która przekrzywiła się na jej wątłych ramionach. Spojrzała na niego i ponownie przewróciła oczami. Jak on cholernie działał jej na nerwy. Patrzył na nią tym swoim niby obojętnym, niby karcący wzrokiem. Aż miała ochotę wydłubać mu gałki pałeczkami. Była gotowa do drogi. Skoro już zdecydowała się odejść, nie zamierzała zmienić zdania. Była zbyt uparta i nie chciała wyjść przed nim na niesłowną. Oczywiście to co o niej myślał nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Bez. Dwóch. Zdań. Odchrząknęła ponownie wzdrygając się od zimna i jak gdyby nigdy nic uczepiła się dłonią jego ramienia.
- Ucieknijmy daleko stąd. Gdzieś gdzie będzie tylko cisza - dodała szeptem. I nie wiadomo, w którym momencie ja zmieniło się na my.
- Takie komplementy - powtórzyła za nim piskliwym głosem karykaturując jego ton. - Nie schlebiaj sobie .
Odpoczywając kilka długich sekund w jego ramionach zanotowała sobie, że wychodzenie oknem należało do zbyt mądrych pomysłów i następnym razem powinna spróbować ulotnić się wyjściem dla służby. Odstawiona na ziemię wyprostowała się szybko ignorując jego dłonie asekuracyjnie trzymane w pobliżu. Nie była przecież aż taką niezdarą. Prychnęła pod nosem, cudem powstrzymując się przed ponownym przewróceniem oczami. Nigdy nie zastanawiała się co pomyślałby ojciec widząc Shichiro pozwalającego jej na te wszystkie niepotrzebne akrobacje. Tak naprawdę ich relacja była jej obojętna. Nie potrafiła zrozumieć, czemu chłopak zdecydował się tak posłusznie wykonywać rozkazy swojego wuja. Chciał udowodnić coś sobie czy może rodzinie? Ona nie czuła takiego poczucia obowiązku. Wręcz przeciwnie starała się robić wszystko odwrotnie. Podświadomie próbując udowodnić rodzinie, ale przede wszystkim sobie, że była osobnym bytem; że miała chociaż prowizoryczną kontrolę nad własnym życiem. Złudnie, bo w rzeczywistości rodzice decydowali za nią w każdej kwestii. Dlatego też takie noce, kiedy próbowała uciec, były czymś najbliższym obrazowi wolności, jaki posiadała. Była Shi za to wdzięczna, że chociaż często kąśliwie komentował jej wszystkie próby, rzadko kiedy jej cokolwiek odradzał. Przynajmniej na początku.
Słysząc jego pomysł spojrzała na niego jak na idiotę. Stajni?
- No chyba nie - skwitowała z politowaniem jak by to on był tutaj dzieckiem i miał kompletnie nierealne pomysły. Pokręciła głową na boki, gdy jedna dłoń uczepiła się tuż pod jego łokciem. Ruszyła wolnym krokiem przed siebie, a jej buty charakterystycznie skrzypiały na warstwie śniegu. Słuchała jego spokojnego wywodu i prawie zachciało jej się spać. Ostatkiem sił stłumiła ziewnięcie, jednak posłusznie wcisnęła wolną dłoń w kieszeń peleryny, a drugą mocniej wtuliła w materiał jego ubrania. Futrzaste rękawiczki, które wyciągnęła z szafy, zostały niestety w pokoju.
Już miała palnąć mu wywodem, że wcale nie musiał z nią iść jak nie chciał, tylko by jej przeszkadzał, i w ogóle najlepiej, żeby zniknął z powierzchni ziemi. Zamiast tego jednak pociągnęła nosem, z którego prawie jej kapało.
- Pójdźmy nad staw - zdecydowała i bardzo prawdopodobne, że nawet nie dosłyszał tej cichutkiej proszącej nuty w jej wiecznie naburmuszonym tonie. Pociągnęła go lekko za ramię w tamtą stronę. Nie było to ani blisko, ani przesadnie daleko. Mimo wszystko śnieg i noc nie sprzyjały nocnym spacerom.
Zdecydowanie nie zamierzała dreptać do stajni. Gdzie było zimno i śmierdziało. Lubiła konie, a jednak tylko te czyste i gotowe do jeżdżenia na jakiejś ładnej polance. Zapuszczanie się w stronę odległego i nieprzystępnego stawu zdecydowanie było bardziej w jej stylu. Pod tytułem zróbmy wszystko odwrotnie niż wypadało młodej szlachciance. Nie musiała się wysilać wiedząc, że Shichiro na pewno zrozumiał jej pomysł. Widziała jak się łamał i zgadzał na jej propozycję nie musząc nawet na niego spoglądać. Znali się już długo, znali się dobrze. I chociaż to on wiedział o niej znacznie więcej niż odwrotnie, wciąż często potrafiła wyczytać z niego zadziwiająco wiele. Kiedy odwracał wzrok, jak coś go denerwowało. Gdy zaciskał szczęki próbując powstrzymać kąśliwą odpowiedź. Kiedy stał jak słup soli pewnie licząc w myślach wszystkie sposoby w jakie mógłby ją za coś zatłuc. Uwielbiała go w takim wydaniu. Lubiła dawać mu popalić. Sprawdzanie jak daleko by się dla niej posunął sprawiało jej satysfakcję. Raniąc siebie chciała zobaczyć, czy będzie mu jej żal. Czy jakkolwiek mu na niej zależało czy tylko ślepo wykonywał rozkazy jej ojca.
Wzruszyła lekko ramionami, bo nie zamierzała nic mu obiecywać. Westchnęła teatralnie.
- Jutro znowu wyjeżdżam - poinformowała go kopiąc bucikiem w jakąś nieistniejącą zaspę śniegu. Wciąż szli ramię w ramię w wyznaczonym przez nią kierunku. Wyraźnie się zasępiła, chociaż nieumiejętnie próbowała to ukryć. - Podobno w posiadłości za miastem będzie mi lepiej - burknęła pod nosem zaciskając dłoń odrobinę mocniej na materiale jego wierzchniego ubrania. Nie musiała nic więcej dopowiadać. Shi wiedział doskonale o tych wszystkich wymyślnych wycieczkach, które dla niej organizowano. Niektóre bliżej, inne dalej. Jak by sama jej obecność z braćmi i ojcem sprawiała komuś ból. Na pewno nie jej, a jednak podobno to ona była powodem tych wyjazdów. Nie rozumiała dlaczego, a jednak nie odważyła się nigdy nikogo zapytać. Zdecydowanie bardziej wolała krzyczeć, tupać nogami i robić sceny. Była zaledwie nastolatką. A on? Nie zapytała czy będzie zmuszony pojechać razem z nią, chociaż obydwoje pewnie znali odpowiedź.
Milczała kilka chwil maltretując policzek od środka. W końcu jednak przełknęła gorzkie łzy, które nieświadomie zebrały się w kącikach jej wielkich oczu. Puściła jego ramię wpadając na genialny pomysł. Jeden z wielu tego wieczoru. Nie odwracając się za siebie ruszyła pędem przez zaspy. Mówił coś o obietnicy, że nie pobiegnie tam na złamanie karku? Niedoczekanie.
- Pierwsza! - Pisnęła radośnie starając się pozbyć wszystkich negatywnych myśli. Biegła ile tchu w płucach oddychając otwartą buzią. Mroźne powietrze szczypało jej zaróżowione policzki, piekło gardło i prawie rozrywało oskrzela. A jednak nie zamierzała się zatrzymywać biegnąc w stronę stawu.
Prychnęła pod nosem, bo rzeczywiście przedstawił całkiem porządku argument. Wciąż wyglądała na naburmuszoną, przewracając oczami.
- W ogóle nie będę ich jadła. Zrobię sobie tydzień jedzenia tylko słodkiego - zdecydowała teatralnie, chociaż mówiła całkiem poważnie. Z dala od rodziny nikt nie mógł jej za bardzo rozkazywać. Chociaż przeróżni nauczyciele, których wynajdowali dla niej rodzice, bywali wymagający. Koniec końców robiła co chciała.
Retsu to Retsu tamto. BLA BLA BLA. Ruszyła przed siebie. Nie bała się ciemności, nie bała się nocy. Biegła ile sił w płucach, które paliły żywym ogniem przy każdym zaczerpniętym głośno oddechem. Mięśnie z każdym kolejnym krokiem stawały się coraz cięższe, bo bieganie nie było jej mocną stroną. Jak każda forma aktywności fizycznej. Chciała uciec jak najdalej. Nie wątpiła, że Shichiro ją znajdzie i złapie. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, a jednak wciąż zamierzała spróbować mu zwiać. Nie przejmowała się konsekwencjami. Wiedziała, że gdyby ją zgubił miałby dosłownie przepierdolone i ciekawe jak by to wszystko wytłumaczył jej ojcu. Wciąż jej to nie powstrzymało. Biegła przed siebie w stronę zamrożonej tafli stawu. Jej stopy grzęzły w coraz to większych zaspach śniegu. Dopiero kiedy dotarła do pierwszych drzew zdecydowała się nagle skręcić w bok. Prześlizgnęła się między dwoma ogromnymi pniami próbując przeskoczyć przez jedną z zasp. Chociaż jej ciało lekko drżało, nie czuła już zimna. Przebiegła jeszcze kilka kroków chowając się szybko za jednym z szerokich drzew. Zamarła w bezruchu przylegając plecami do kory drzewa. Przyłożyła skostniałą dłoń do ust próbując uspokoić rozszalały oddech. Nie chciała, żeby ją znalazł. Nie teraz, gdy w końcu poczuła się chociaż trochę wolna. W końcu miała jakąś kontrolę nad własnym życiem. Czekała w ciszy, aż Shichi ją minie i pójdzie dalej w stronę jeziora. Wtedy miała niewielką szansę ruszyć do ogrodzenia, a potem dalej przed siebie. Nie zastanawiała się co czekało ją poza granicami posiadłości.
I tak nie uciekniesz...
Zobaczymy! - Pomyślała wstrzymując kaszel, którego domagały się zmęczone płuca. Żółć podeszła jej do gardła, kiedy niedawno zjedzony posiłek buntował się w jej żołądku zniesmaczonym nagłym wysiłkiem. Była zmęczona, nawet trochę senna. Spanie w zaspie nie wydawało jej się takie złe.
Schowana za drzewem hamowała wszystkie odruchy własnego ciała. Tłumiła kaszel wstrząsający palącymi płucami, normowała rozszalały oddech. Zwyczajnie nie chciała, żeby ją znalazł. Dogonił ją jednak zbyt szybko. Wiedziała, że jej pomysł ucieczki z posiadłości legł właśnie w gruzach. Zmieliła w ustach przekleństwo, które na pewno nie przystało panienką w jej wieku, na szybko obmyjlślając nowy plan. Niestety ten drugi okazał się zdecydowanie głupszy. Nie miała zbytnio czasu się nad nim poważniej zastanowić.
Najciszej jak potrafiła ukucnęła na śniegu formując w czerwonych i zziębniętych dłoniach okrągłą śnieżkę. Wyprostowała się na drżących kolanach. Teraz albo nigdy, Retsu. wychyliła się zza drzewa rzucając w niego kulką ulepioną ze śniegu z całych sił. Oczywiście sił, których odwiecznie jej brakowało. Pewnie z jej celem trafiła w jakieś drzewo, albo drzemiącemu borsuka. Nie sprawdzając swojego dzieła ponownie ruszyła biegiem przez zaspy. Zacisnęła dłonie na materiale swojego ubrania podnosząc jego fałdy ku górze, żeby biegło jej się łatwiej. Przebierała nogami tak szybko jak tylko potrafiła. Biegła w stronę zamarzniętej tafli jeziora i nie wyglądało na to, że zamierzała się przed nią zatrzymać.
- Umiesz pływać, Shichiro?! - Rzuciła ile tchu w płucach próbując podbiec do jeziora i biec dalej po jego przymarzniętej tafli. Wiedziała, że potrafił pływać. W przeciwieństwie do niej. Czy utonięcie nie byłoby jakąś formà buntu przeciwko kontroli?
Biegła ile sił w nogach nie odwracając się za siebie. Oddychała nierówno, ciężko, ledwo przepuszczając mroźne powietrze przez płonące w bólu płuca. Było jej niedobrze i gdyby teraz się za trzymała pewnie zwróciłaby na idealnie biały śnieg zawartość swojego żołądka. Dlatego biegła, aż trzeszczące zaspy pod jej stopami nie zamieniły się w śliski lód zamarzniętej tafli jeziora. Odruchowo zwolniła stawiając kroki odrobinę ostrożniej. Zdawała sobie sprawę, że ten pomysł był kompletnie spierdolony, ale było już za późno się z niego wycofać. Musiałaby wtedy przyznać się przed Shim, że zrobiła coś głupiego. Dlatego brnęła w ten chory plan dalej, bez wyrzutów czy wątpliwości. Przynajmniej z początku. Pierwsze obawy zmroziły jej krew w żyłach, kiedy lód pod jej stopami zatrzeszczał niemiłosiernie. Miała szczęście, że była lekka. W innym wypadku już dawno uczyłaby się pływać.
Zatrzymała się kilkanaście kroków od brzegu. Na tyle daleko, żeby jej prywatna opiekunka nie mogła jej sięgnąć, a jednak nie na tyle daleko, żeby musiała biegać. Idealne miejsce, żeby go zirytować. Była z siebie nawet dumna, kiedy odwróciła się w jego stronę dysząc niezdrowo i w końcu swobodnie zanosząc się suchym kaszlem. W białym stroju, o bladej zmarzniętej skórze, przyprószonych śniegiem włosach. Czy tak właśnie wyglądała śmierć? Uśmiechnęła się jednak zadowolona, a blade światło księżyca przebiło się w końcu przez rozrzedzone szare chmury.
- Bo co? - Odparła grając nieustraszoną. Wyprostowała się zakładając zziębnięte dłonie pod biustem. - Co mi zrobisz, hm? Myślisz, że jak mi będziesz rozkazywał to Cię posłucham? Nie! Do! Czekanie! - Odkrzyknęła tonem o oktawę za wysokim. Może i robiła dobrą minę do złej gry, jednak jego rozkazy w ogóle do niej nie przemawiały. Rozważyłaby jego propozycję, gdyby ją błagał. Gdyby prosił, gdyby coś jej dał w zamian, coś jej obiecał. Gdyby powiedział, że dzisiejszej nocy potrzyma ją za rękę aż ta nie zaśnie; albo, że zabierze ją jutro na przejażdżkę konną i nauczy posługiwać się mieczem. Może wtedy łaskawie by sobie odpuściła. Ale tylko może.
- Zejdę na własnych warunkach, jeśli mi coś obiecasz, Shichiro - zdecydowała pod wpływem chwili zarzucając długimi włosami, które zaczęły jej nagle ciążyć. Fakt, że drżała niczym osika i ledwo stała na nogach nie miał tutaj żadnego znaczenia. Miała nadzieję, że nie widział jej zmagań przez panujący półmrok. - Obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.
@Date Retsu
Teraz jednak w obliczu niebezpieczeństwa, tak cholernie namacalnego, tęskniła za domem. Za ciepłem ogniska, za wygodnym łóżkiem i smacznym jedzeniem. Słuchała jego słów powtarzając je w głowie niczym mantrę. Znała go dobrze, on ją pewnie jeszcze lepiej. Miała wrażenie, że i on powoli panikował. Chociaż starał się to ukryć doskonale wiedział w jak paskudnej sytuacji się znajdowała. Świadomie i dobrowolnie wychodząc na zamarzniętą taflę jeziora. Bał się, bo mogła umrzeć czy bał się, bo ojciec by urwał mu za to głowę? Chciała, żeby martwił się o nią, nie o siebie. Była tak okropnie samolubna.
- Obiecaj! - Pisnęła głośno wydzierając się ile tchu w płucach. Czyżby próbowała przy tym przekrzyczeć strach? - Obiecaj! Powiedz, że mnie nigdy nie zostawisz. Powiedz na głos! - Wydarła się milknąc. Pociągnęła nosem, który nagle zrobił się jeszcze pełniejszy. Wpatrywała się w niego wielkimi oczami w głębokim odcieniu mahoniu i nie było w nich nic poza czystą formą przerażenia. Dopiero, gdy jej odpowiedział skinęła lekko głową ruszając powoli przed siebie. Szurała stopami po zgrzytającym lodzie nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Patrzyła na niego, bo kojarzył jej się z bezpieczeństwem.
Nie patrz pod nogi.
Oczywiście, że odruchowo popatrzyła.
Pisnęła cicho z przerażenia. Jej zaszklone oczy zalały się gorącymi łzami, których już nie potrafiła hamować. Spływały swobodnie po jej policzkach aż na brodę. - Proszę uratuj mnie - zaszlochała robiąc kolejny, powolny krok.
Cichutkie obiecuję sprawiło, że przytaknęła króciutko głową. Była już zbyt przerażona, żeby ponownie robić scenę. Musiała skupić się na przerwaniu, bo chociaż jej tendencje autodestrukcyjne często wychodziły ponad ludzie pojęcie zdrowego rozsądku, teraz nie chciała umierać. Chciała wyładować w ciepłych ramionach jej osobistego bezpieczeństwa. Chciała, żeby ją uratował.
Poruszała się mozolnie wolno. Ze strachu uginały się pod nią kolana, a ciało drżało niekontrolowanie. Każdy ruch był powolny i niezdarny. Ciało skostniałe z zimna nic nie ułatwiało. Pokiwała powoli głową na znał zrozumienia, bo nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Ukucnęła powoli, ostrożnie na nogach jak z waty. Kolana dotknęły tafli lodu z typowym dla niego trzeszczeniem, który w idealnej ciszy okazał się głośniejszy od krzyku. Szloch wstrząsnął ponownie jej wątłym ciałem, gdy łzy kąpały swobodnie po jej policzkach na lód. Przytknęła jedną dłoń do ust próbując się opanować. Bezskutecznie. Była zbyt słaba, zbyt głupia, zbyt roztrzęsiona. Czy dostała już swoją nauczkę?
- Ja nie chciałam - skomlała cicho. - Nie gniewaj się Shi. Nie gniewaj - słowa płynęły same, gdy kawałek za kawałkiem gramoliła się w jego stronę. Każda sekunda wydawała się trwać wieczność. W końcu znalazła się na tyle blisko, żeby móc spróbować odbić się od kodu i skończyć w jego stronę. Skostniałe kończyny nie chciały jednak współpracować, więc mogła zaledwie wyciągnąć w jego stronę ręce w nadziei, że ją dosięgnie. Patrzyła na niego wielkimi zapłakanymi oczami, w któryś mógł dostrzec jedynie strach i ufność, że ją uratuje.
#414A69
Może lepiej, gdyby jednak umarła. Zaczynała się dziwnie wahać. Skoro zaszła już tak daleko. Skoro z własnej głupoty skazała się na taki los, mogłaby po prostu wpaść pod wodę. Udusić się, utopić. Shi zostałby zwolniony ze swojej służby. Może z rozsądku uciekłby zamiast wrócić do posiadłości i powiedzieć reszcie rodziny o tym niefortunnym wypadku. Mógłby zacząć na nowo gdzieś daleko. Może rzeczywiście zabrałby ze sobą jedną z córek kucharza. Tą rudą o ślicznej twarzy i piegach, których zawsze jej zazdrościła.
Wahała się przez kilka sekund zwalniając. Szybo jednak uświadomiła sobie, że Shi by nie uciekł. Wróciłby z honorem na dłoni dając się zabić za swoją niekompetencję. Biorąc całą winę na swoje barki mimo to, że to ona była odpowiedzialna za ten wypadek.
I wtedy wyskoczył jej na ratunek. Nim się zorientowała uniósł ją do góry. Lód się załamał, a ona mogła jedynie pisać głośno ze strachu wymieszanego z zaskoczeniem. Kilka sekund zajęło jej otrząśnięcie się z szoku, który sparaliżował zmarznięte kończyny.
- O bogowie - jęknęła czując jego szybko bijące serce pod własnym policzkiem. Silne ramiona przyciskające jej wątłe ciało do swojego. Pachniał bezpieczeństwem. - Nie - szepnęła chwytając dłońmi za materiał jego ubrania. Chowając w nim nos. Spływające łzy zamieniły się w cichy szloch, gdy tuliła się do niego z wdzięczności.
- Przepraszam, Shi. Przepraszam - szeptała gorączkowo czując nagły przypływ gorąca. Jej czoło stawało się rozpalone, a widzenie zamglone. Chciało jej się wyć i kaszleć jednocześnie. Z nosa kapały jej sople. Przypominała idealny obraz rozpaczy i nędzy. Gorączka powoli wzbierała i ten wypad miał się skończyć jednym z najcięższych zapaleń płuc, jakie kiedykolwiek przeszła. Wątłe ciało zbyt często chorowało jak na tak młody wiek. Wszystko to nie miało jednak znaczenia, bo to właśnie w tym momencie zrodziła się pewna iskierka. Wciąż wątła i malutka, jednak od tamtej pory skrupulatnie pielęgnowana. Strach, który się w niej obudził niósł ze sobą ten nowo poznany zastrzyk adrenaliny. Nagłe uczucie wolności i endorfin, że udało jej się otrzeć o śmierć. A jednak przetrwać. Oczywiscie Shi miał się o tym nie dowiedzieć. Nie zamierzała mówić mu o swoim szaleństwie.
#414A69
Nie możesz odpowiadać w tematach