Nie tak dawno przydzielono mi zadanie wytropienia demona, grasującego na polach ryżowych opodal Ichiwary. Pech chciał, że trafiłem na Oborozuki-yo - nieprzeniknioną noc, podczas której Yokai chodzą po ziemi i nie można dostrzec czubka własnego nosa.
Tak powiadają.
Na domiar złego zaczęło jeszcze rzęsiście padać. Demon zjawił się wreszcie i dość powiedzieć, że przegrałem z nim sromotnie. Nie tylko warunki działały na moją niekorzyść. Ulewny deszcz przemienił podłoże w gąbczastą, niestabilną breję, do tego ta nadnaturalna ciemność pomimo wyczulonego wzroku upośledzała reakcje. Zasięg mojego ostrza okazał się niewystarczający, w odróżnieniu od wrogich technik. Przeciwnik mógł manipulować bez problemu długością swych szponów i przeorał moje ciało kilkukrotnie, samemu pozostając bez szwanku. Dwoiłem się i troiłem za pomocą Oddechu Wiatru, chcąc nadrobić te braki, ale kończyło się to jedynie rosnącą irytacją i jeszcze mniejszą skutecznością. Demon naigrywał się dodatkowo ze mnie, czym doprowadzał mnie do furii. Przeklinając własne słabości i braki w wyszkoleniu, dawałem się podpuszczać oponentowi do momentu, aż miał mnie na tacy. Nie miałem już sił, aby dalej wyprowadzać jakiekolwiek ataki, te były zresztą wobec niego nieskuteczne. Bawił się ze mną, jak łowca bawi się ze swoją ofiarą i tylko nadejście świtu uratowało mój bezwartościowy żywot. Demon zaśmiał się w paskudny sposób na odchodne, nim czmychnął w leśnej gęstwinie, a ja zostałem z poczuciem całkowitej porażki i wstydu.
Tak też odnalazł mnie wędrujący mnich komuso, który przygrywał na shakuhachi, niespiesznie krocząc przed siebie. Zatrzymał się, spoglądając na mnie i zapytał o powód mego stanu. Zdawkowo opowiedziałem mu o własnej bezsilności i odniesionej porażce. Wychwycił, że mruczałem coś pod nosem o oddechach, o powietrzu i szermierce pełnej wad.
- Niedaleko stąd leży w górach świątynia poświęcona kami wiatru. Udaj się tam, a kto wie - może sam Ryobu wskaże ci właściwą ścieżkę. - odrzekł spokojnym, harmonijnym głosem.
- Wszyscy jesteśmy poszukiwaczami, czyż nie? - dodał, obracając bambusowy flet w dłoni.
- Ja poszukuję muzyki niebios, nieuchwytnej i nieopisanej. Ty zaś chciałbyś okiełznać wiatr. Uczynić z niego sojusznika podczas walki. - skończywszy mówić, zadął w instrument, a delikatny podmuch powietrza i odpowiedni ruch palcami wydał na świat kojące dźwięki.
- Jeden żywioł, wiele zastosowań, nieprawdaż samuraju? - zapytał, obracając się na pięcie i chowając shakuhachi za pas obi.
Wskazał jeszcze palcem ku górze na południowy zachód, uśmiechnął się tajemniczo i odszedł, nim zdołałem mu cokolwiek odpowiedzieć.
Jako że nie miałem nic do stracenia, przystałem na jego propozycję i ruszyłem wedle instrukcji ku świątyni. Samo dotarcie tam okazało się nie lada zadaniem. Górskie powietrze ubogie w tlen, silnie wiejące zewsząd wiatry i nieprzeliczona ilość kamiennych stopni boleśnie dała mi się we znaki. Po wielogodzinnej wędrówce padłem na placu przed samą świątynią i usnąłem niemal natychmiast. Byłem wyczerpany nocną walką z demonem i górską wspinaczką w mało sprzyjających warunkach. Sam nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny, ale gdy zbudziłem się, ze zdumieniem dostrzegłem, że ktoś położył przy mnie czyste i suche kimono o nefrytowej barwie. W centralnej części znajdował się za to wielki ołtarz i różne malowidła.
- Malowidło:
Moją uwagę przykuł olbrzymi fresk przedstawiający samego Fūjina. Autor ukazał go jako humanoidalną postać o demonicznych rysach. Był wysoką, potężnie zbudowaną istotą o jadeitowej barwie z jednym, długim rogiem wystającym centralnie z czoła. Jego zwiewne szaty odsłaniały tors i kończyny, a w umięśnionych łapach i dłoniach zakończonych pazurami trzymał udekorowaną tkaninę nadętą od powietrza. Ponoć trzyma w niej wszystkie wiatry świata, którymi włada wedle swej kapryśnej natury.
Tak powiadają.
- Może rzeczywiście warto zawierzyć się opiece Fūtenowi - Boskiemu Wiatrowi, jak go zwano. - myśl ta zakiełkowała, gdy niczym zahipnotyzowany wpatrywałem się w oblicze boga wiatru.
Przyklęknąłem, zapalając przed malowidłem rytualne świecie i kadzidła, a następnie odmówiłem kilka sutr ku jego czci. Mój klan miał shintoistyczną kapliczkę opodal naszej siedziby i tamtejsza kapłanka nauczyła mnie modlitw. Doskonale pamiętałem jednego z najstarszych kami panteonu, który wyznawaliśmy. Wedle tego, co matka czytała mi z Kojiki, był on synem Izanami i narodził się już po jej śmierci w zaświatach. Teraz miał stać się mym duchowym patronem i to do niego zacząłem kierować każdego dnia modły, aby wzmocnił mego ducha i zahartował me ciało. A przede wszystkim, by wspomógł mnie w okiełznaniu oddechu, któremu się poświęciłem, a którym tak mizernie władałem.
Pię
- Piękny Widok:
Po skończonym posiłku wyszedłem na zewnątrz i oniemiałem od oszałamiającego widoku, jaki rozpościerał się stąd na całą okolicę u stóp góry. Chłodny wiatr smagał nieustannie burze białych kosmyków, łopocząc nimi tak jak i połami świeżo założonego kimona. Po krótkiej kontemplacji dobyłem miecza i w pełni wyciszony przyjąłem na początek postawę ważki - tonbo-no-kamae. Miecz miałem uniesiony jeszcze wyżej, niż zwykle robi się to podczas hasso-no-kamae. Pionowo nad prawym ramieniem, oczy zamknięte. Teraz nastał czas na właściwe Kaze no kokyū. Głęboki, spokojny wdech. Poczułem, jak rześkie powietrze drapie mnie delikatnie w płuca, ale zupełnie się tym nie przejmowałem.
- Druga Forma. Pazury. Oczyszczający wiatr. - zaintonowałem w myślach.
- EEEEIIIII! - ryknąłem w donośnym kiai i poprowadziłem ostrze w dół po przekątnej. Cztery powietrzne ostrza poszybowały przed siebie, ale syknąłem z niezadowolenia. Ni no kata: Sōsō - Shinato Kaze wykonane przeze mnie było niedbale. Zasięg posłanych ostrzy mizerny, a siła ich cięć znikoma. Nie zraziło mnie to jednak i oczyściłem umysł, starając wyzbyć się niepotrzebnych emocji. Powolny wydech i odprężenie. Wsłuchanie się w tańczący na górze wiatr. W przelatujące stado żurawi.
Kolejny wdech.
Korzystając z faktu, że po uprzednim ataku mój shinobi-ken znajdował się przy ziemi, obróciłem dłonie na rękojeści i szarpnąłem ku górze, mówiąc stanowczym, twardym głosem:
- Szósta forma. Czarny wiatr górskiej mgły!
Nichirin powędrował po półkolistym łuku do góry, wzniecając zgodne z trajektorią miecza ostrze wiatru.
- Już lepiej. - oceniłem swoje starania, a krople potu natychmiast zrosiły me czerwone od wysiłku czoło. Nie byłem przystosowany do wykonywania oddechów jeden za drugim i zdawałem sobie sprawę, że w trakcie walki mógłbym przypłacić to niemożnością zareagowania na kontrę.
Spokojny wydech i rozluźnienie wszystkich mięśni. Lekka zmiana postawy, drobne poprawki i po chwili znów na świątynnym placu było słychać donośne kiai:
- EEEEIIIII!
Dni upływały, a ja dochodziłem do co raz większej wprawy. Progres był zauważalny i regularny trening przez większość dnia przestał być dla mnie przykrym obowiązkiem. Mój organizm przyzwyczaił się do rozrzedzonego powietrza i mocnego górskiego wiatru. Co dzień odprawiałem modły ku czci Fūjina. Co dzień medytowałem, wyciszałem swój niespokojny dotąd umysł i co dzień też wykonywałem setki powtórzeń wszystkich znanych mi form Kaze no kokyū. Wiedziałem, że ćwiczenia "na sucho" nie mogły równać się z praktyką bitewną, ale musiałem najpierw opanować ją w zadowalającym stopniu tak, bym podczas walki umiał zrobić z niej właściwy pożytek. Nim się obejrzałem na górskich treningach pod egidą Ryobu upłynęło mi trzydzieści dni.
Twój trening swoją długością przekracza górny pułap słów, przeznaczony dla postów treningowych. Według informacji w temacie dotyczącym treningów, post miesięczny powinien zawierać się w przedziale od 900 do 1100 słów. Popraw proszę swój post, by zamykał się w tych ramach, a następnie zgłoś gotowość do sprawdzenia w temacie zamówień.
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 35PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry.
Nie możesz odpowiadać w tematach