Zaczekała, aż z Hanshinem będzie wszystko "w porządku" i zamierzała wrócić na własną rękę. Bez nikogo, ot sama, aby poskładać do kupy wszystkie myśli.
Jednak targała nią wściekłość, niepewność i to musiało się z niej w pewnym momencie wylać. Energiczne uderzenia o korę drzewa wypłoszyły okoliczne ptaki, które wzleciały w stronę nieboskłonu i rozproszyły się w każdym, możliwym kierunku. Ile upłynęło, zanim kłykcie poczerwieniały i zdarły się prawie do krwi? Ile oddechów, zamieniło się w parę, kiedy opadła na ziemię?
Oparła się swobodnie o samotne drzewo i nie przejmując się opatrywaniem rany, postanowiła zrobić jedną rzecz, która mogła jej pomóc. Sięgając po odstawiony z boku instrument, zmieniła pozycję z wyciągniętych nóg przed sobą w klęk. Oparła ukochany przedmiot na udach, a sama się wyprostowała i pewniej złapała wolną dłonią za kość. Syknęła.
Odwrócona tyłem do ścieżki, nastroiła najpierw struny - rytmicznie uderzając plektronem, sprawiając sobie jeszcze większy ból. Wciągając głęboko powietrze, zaczęła swój koncert, zamieniając początkowo smętne brzmienie w czystą wściekłość, zawód.... Wszystko, od czego chciała się uwolnić.
Myślami nadal była w domu Hizashiego, w którym schronili się po odbiciu Kiby z rąk cholernych Akum. Narazili się na odkrycie, mieli ludzką krew na rękach (choć szczerze mówiąc ten fakt specjalnie jej nie bolał) i udało im się załatwić bezpieczne wejście do drugiego dystryktu! Wszystko po to, żeby ostatecznie wycofać się z miasta z podkulonymi ogonami?
Walka się nie skończyła. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Nagła zmiana planów wydawała się idiotyczna i niezrozumiana. Kręciła się po okolicy, nie będąc do końca pewną co ze sobą zrobić. Nie była gotowa na powrót, na pewno nie mentalnie, chociaż nie wiedziała jak miałaby się odpowiednio pożegnać z miejscem i nieprzyjemnym doświadczeniem.
Wałęsała się więc, szukając jakiegoś produktywnego zajęcia. Przemedytowała już dwie godziny, zdążyła dać bóstwom ze trzy koncerty, a cały ranek spędziła na treningu. I nadal nie mogła zapomnieć o misji!
Z zamyślenia wyrwał ją głuchy łomot. Junko odruchowo skryła się w zieleni. Demon? Jej sprawne oczęta szybko wykryły źródło tępych dźwięków. Była skłonna stwierdzić, że wcale się nie pomyliła, bo rudowłosa z demonicznym zapałem wyżywała się na bogu ducha winnemu drzewu. Dzika czy ślepa? A może jedno i drugie?
Z zaciekawieniem obserwowała dziwaczny wybuch agresji, przy okazji ostatecznie utwierdzając się w przekonaniu, że ma do czynienia ze swoją. No, w teorii. Bo w praktyce to różnie to mogło być, szczególnie w przypadku Junko, która, no, miała swoich tylko w teorii. Na papierku czy coś. Dłubiąc w zębach czekała, aż szanowna zabójczyni skończy swój maraton przemocy wobec rzeczy nieożywionych.
Decydując się nie zastanawiać nad gwałtowną zmianą nie dość, że zajęcia, to jeszcze humoru — jak mniemała, wsłuchała się w wirtuozyjną grę rudej. Niektóre rzeczy należy pozostawić same sobie i nie pytać o więcej — tak zwykle żyła i wychodziło jej to do tej pory jedynie na dobre!
Przysiadła na drugim końcu ścieżki, ślepia mając skierowane na wyprostowane plecy zabójczyni. Przez chwilę słuchała w zadumie, by po chwili sięgając na przewiązany przez ramię instrument i zacząć przygrywać razem z nią. Starała się dopasować do dźwięków nieznajomej, mimo wszystko melodie przygrywane przez Junko były skropione nutą nadziei i pogodności. Nie była rozgoryczona czy zasmucona. Podirytowana i niespełniona, może. Ale nadal w ferworze walki i przepełnioną swego rodzaju optymizmem. Bo walka trwała, tak?
Nie po to brudziła sobie ręce zepsutą, ludzką krwią.
Harmonizowała z grą zabójczyni, nie przejmując się jej ewentualną reakcją. Skupiła się na muzyce i historii, którą opowiadała jej nowa kompanka. Palce Junko były zdecydowanie lepszymi nośnikami myśli niż usta, czy i ona zdecydowanie lepiej komunikowała się muzyką?. Coś w tej przypadkowej, wspólnej grze działało kojąco, nawet jeśli trwało tylko krótki moment.
Miała na imię Yona, czyż nie?
Postanowiła zostawić ją w spokoju, nie zagadywać. Może to jeden z nich, a może to jakiś podróżnik, który pójdzie sobie dalej. Z cichym westchnięciem, przysiadła za drzewem, przygrywając otoczeniu jedną z nowych melodii, coś... Co dopiero sama tworzyła. Batalion wojenny, niedawna wrzawa pełna krzyków stało się jej kluczowym wyobrażeniem, które tak bardzo chciała podtrzymać. Do czasu...
Dźwięki biwy były czymś nowym. Żyjąc w samurajskiej rodzinie zwykła słuchać koto, shamisenu, czy też koncertów z uderzeniami w taiko. Nie miała za dużo okazji, aby słuchać tak pięknych uderzeń. Nadzieja? Radość? Były przeciwieństwami, a jednak... wydawały się ze sobą współgrać. Z lekkim uśmiechem na buzi poprowadziła swoją walkę dalej... Do ciszy po wojnie, wyczekiwaniu na to, co nadejdzie później. Zmieniła tym samym tempo uderzenia kością na spokojniejsze, a jednocześnie pełne napięcia. Czy i ona chciała coś powiedzieć nieznajomej? Przekazać, iż po tym, jak walczyła, teraz nadszedł czas, w którym będą wypatrywać nowych okazji? Nowych momentów, które zapewnią korpusowi wygraną? To byłoby... takie optymistyczne podejście, prawda? I choć Yona była realistką z zasady, tak istniały momenty takie, jak te, kiedy zwykłe natchnienie mogło zmienić spojrzenie na świat i widzieć go w znacznie lepszych kolorach. Na przykład w ciepłych, czerwono-różowych odcieniach przypominających niebo o brzasku albo barwach pozbawionego chmur nieba. Wtedy, kiedy wojownicy Yonezawy mieli największe szanse z demonami, gdy byli prawdziwie bezpieczni.
I wtedy tempo grania ponownie się zmieniło. Nawiązywało do tego, co wcześniej przekazywała Junko. Obfity w nadzieję rytm, pełen skoczności i emocji, które mogła wyrazić jedynie za pomocą muzyki. Dłonie zgrabnie zmieniły napięcie strun, a później opuszkami radośnie po nich tańczyły. W końcu ruda należała do wymagających artystów, sprawdzających przy okazji tych, co przygrywali w okolicy. Może, ale o tym pomyślała jedynie przez krótki moment, znalazła kogoś, z kim mogłaby grać? Chciała kiedyś dać piękny koncert, pełen ożywionych dźwięków, umacniających ducha oraz sprawiających, iż ludzie patrzyliby w stronę kolejnego brzasku. Nie zaś jak co poniektórzy, liczący na nadejście długiej nocy, pełnej krwi oraz cierpienia.
Dopiero po dłuższej chwili z blaskiem w oczach zerknęła zza drzewa, aby spojrzeć na dziewczynę o kruczych włosach. Kim ona była? Nie znała jej imienia, a jednak nie widziała w niej zagrożenia. Przecież po stroju można było wnioskować, iż należy do korpusu? Co prawda, sama może wcześniej nie przypominała zabójczyni, ale wybierając się w podróż, przywdziała swój "mundur". Od dołu można było zobaczyć wysokie buty, obwiązane ciemnym materiałem pod spodniami hakama o obsydianowej barwie. Tors zasłaniała czerwonego koloru góra od kimona z motywem szybującym do góry smoka o złotej barwie. Przy łokciach obwiązała czarne pasy, aby ułatwić sobie posługiwanie mieczem. Na wierzchu, a właściwie tylko na ramionach okryta była dzięki kruczoczarnym haori. Przy boku leżał płócienny plecak z najważniejszymi rzeczami oraz wcześniej użytym strojem, który służył jej w roli udawania "artystki" z dalekich ziem.
- Jak się nazywasz? - powiedziała miękkim głosem ani na moment nie myśląc sobie, aby przerwać granie na shamisenie. Jedynie poprawiła sylwetkę, aby teraz móc swobodnie wpatrywać się w drugiego muzyka - Oczywiście, wybacz mi maniery... Moje imię brzmi Yona - uśmiechnęła się ciepło, lekko mrużąc oczy.
Nie możesz odpowiadać w tematach