Pożegnanie również było tym innym elementem, który wyróżniał się od ich poprzednich pożegnań zwiastując, że zdarzy się coś dużego. Oczywiście jakaś niewidoczna siła nie pozwoliła mu go nie odwzajemnić. Niemniej tak jak się umówili, stawił się w końcu na miejscu, w którym mieli się po tym wszystkim zobaczyć. Czy dotarł jako pierwszy? Jak długo powinien czekać? Te pytania zadawał sobie w głowie lustrując otoczenie. Podnóże, na które wchodził nie należało do najprzyjemniejszych. W każdym razie w końcu jego oczom ukazała się wioska, która z oddali nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale po tym jak w końcu do niej dotarł dało się zobaczyć, że ludzie tutaj nie żyli zbyt dobrze. Była praktycznie w ruinie i bardzo dziwiło go, że mieszkańcy jeszcze jej nie opuścili. Gdy starał się uzyskać jakiekolwiek informacje, pomoc, czy cokolwiek innego został bardzo szybko zbywany. Niestety nie było mu dane doświadczyć jakiejkolwiek gościnności, więc musiał się ustawić w jakiejś opuszczonej szopie. Przynajmniej nie wiało. Pytanie kolejne. Co robić? Nie będzie przecież siedział na dupie i czekał. Nie pozostało mu nic innego jak po prostu oddać się ćwiczeniom, dopóki nie podejmie ponownej próby kontaktu z tubylcami. Przez to pierwsze, słabe wrażenie, które na nim zrobili nie chciało mu się na początku nawet starać próbować znaleźć jakiekolwiek porozumienie. Poza tym po jego głowie chodziły teraz inne myśli, które były związane z pewną interesującą go istotą.
Ruszyła w wyznaczone miejsce o zmroku, Bo jak by inaczej? Podróż nie była przyjemna zwłaszcza dlatego, że Kitsune nie przepadała za powozami. Nie było jednak innego wyjścia. Dopiero u podnóża nieznanych jej gór resztę drogi zdecydowała się przejść pieszo. Nałożyła na puchatą głowę kaptur czarnej peleryny i ruszyła przez gęsty las. Szła i szła w ogóle nie czując zmęczenia. Na szczęście była martwym demonem. Jako ludzka panienka nigdy nie wybrałaby się na tak męczącą wycieczkę. Nigdy w ogóle nie wybrałaby się przecież z domu. W końcu jednak dotarła na miejsce. Wyobrażała sobie jakąś małą śliczną wioskę wysoko w górach, jednak obraz który zastała zdecydowanie odbiegał od jej pomysłów. Zabita dechami wiocha z pozoru wyglądała na opuszczoną. Dopiero po pierwszych oględzinach mogła stwierdzić, że mieszkańcy zwyczajnie kryli się po domach. I dopiero wtedy dotarło do niej, że tym przyjemnym zapachem, który czuła już od samego podnóża góry był ludzki strach. Lekkie ukłucie niepokoju przeszyło jej zimne serce i od razu zabrała się za szukanie swojej zguby. Wiedziała, że była spóźniona, jednak pewne okoliczności zatrzymały ją w Kyoto na dłużej.
W końcu jednak skupiła się na zapachu. Tym cudownym słodkim zapachu. Znalazła go i z ulgą ruszyła w miejsce gdzie się znajdował. Jej zadowolenie szybko się ulotniło, kiedy zobaczyła Go w jakiejś starej opuszczonej szopie. Oparła się biodrem o drewnianą framugę drzwi i założyła ręce pod biustem.
- Nie będę tutaj spała - skomentowała unosząc jedną brew i przerywając ciszę między Niki. Wygladal dobrze jak zwykle zresztą. Był w jednym kawałku.
Sesja wciąż może być kontynuowana w dziale z retrospekcjami, który znaleźć można tutaj.
Mężczyzna siedział pół nagi, jedynie w samych spodniach, gdzieś nieopodal leżała zakopana w śniegu pozostała część garderoby. Umazany we krwi, wpatrywał się w dal, ale przed nim niczego nie było ciekawego — puste pole, na którym doszło do walki. Zabójczyni leżąca tuż obok niego z rozprutą klatką piersiową, nie posiadała już serca, reszta ciała pozostała nietknięta.
&emspRash obracał w zakrwawionych palcach ostatni kawałek organu, który wolno wpakował do ust, żując go. Wszech otaczającą go cisza sprawiała, że widok dla postronnych, niewtajemniczonych ludzi byłby upiorna.
W oddali gdzieś z głębi lasu dobiegało ujadanie wilków. Kilka zawyło do księżyca, najwidoczniej informując o leżącym mięsie. Zwierzęta czekały, aż Rash odejdzie z polany, aby one, kolejny gatunek w łańcuchu pokarmowym, mógł się pożywić — nie były głupie, znały swoje miejsce. Czuły zagrożenie mimo przewagi liczebnej.
W końcu wstał, lecz nie z powodu zimna; skierował kroki do swojej szaty i zarzucił ją na ramiona. Ujął w dłonie kupkę śniegu, obmywając w nim twarz. Pozbył się dowodu własnego instynktu, ale pod paznokciami nadal skrywało się wiele szkarłatnej cieczy z naskórkiem. Przyglądał się swoim dłonią w zamyśleniu — nie pamiętał, kiedy tak bardzo się zmienił. Wzrokiem powrócił do leżącej łowczyni; do starcia, którego chciał uniknąć. Nie chciał jej zabijać pomimo głodu, lecz ona uparcie podążała jego śladem. Kroczyła drogą w jedną stronę. Czy w tamtym momencie wiedziała, że tak to się zakończy? Zdawała sobie sprawę z własnej klęski? Co czuła, kiedy traciła ostatni oddech? Niemo pożegnała się ze światem, kiedy krążąca trucizna w jej żyłach sparaliżowała ją, a Rash odebrał kolejny raz życie. Powieki wówczas nawet mu nie drgnęły, ze spokojem przebił klatkę piersiową, dając jej spokojnie umrzeć. Dawniej czerpał więcej przyjemności z mordu, obecnie uleciała ona z niego, jak żywot, który odbierał ludziom. Gardził własną naturą, potrzebą zaspokojenia szalejących instynktów, nie mogąc zastąpić łaknienia w inny sposób.
Chciał odejść, kiedy w powietrzu rozniósł się zapach czyjejś obecności. Gęsty, charakterystyczny dla każdego demona, a jednak bardzo indywidualny. Odwrócił głowę w stronę nadchodzącej postaci.
Przebudzenie nadeszło kilka lat temu, jakby kurtyna przed jego oczami podniosła się, a zaszczute zwierzę zaczęło zauważać więcej. Od tamtego momentu rósł w siłę, uczył się świata pozostających mimo wszystko względem niego nieufny, ostrożny. Dotąd ludzie stanowiący dla niego tylko pokarm, zaczęli go interesować. Obserwował ich życie, trochę jak zwierzątek w zagrodzie, umacniając tym samym nienawiść do własnego gatunku.
Gardził innymi demonami. Przebywanie z nimi stanowiło dla niego nie lada wyzwanie, lecz odkąd przyjął sobie za cel pozyskanie pozycji wśród Kizuki, jego widoczna niechęć musiała przygasnąć, aby nie wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania, zwłaszcza kiedy oficjalnie przyjął patronat Niwy.
Nadchodzący demon wzbudził w nim te same uczucia co każdy — pogardę. Wzrokiem wypatrywał zbliżającej się jednostki, w końcu dostrzegając ją na horyzoncie. Niczym majak na pustyni zakołysał się na tle zimowego obrazu. Górska przełęcz rysowała wokół nich martwą naturę, szydząc z nich.
Demon zbliżał się, ale Rash nie drgnął nawet na sekundę. Mięśnie napięte pozostały tak samo, a twarz nieruchoma, bez emocji. Maska obojętności przywitała pobratymca. Głos przybyłego rozniósł niezwykle łatwo na pustej przestrzeni, zwracając uwagę rogacza na obiekt, który zainteresował demona. Leżące na ziemi ciało zwabiło go swoim zapachem, Rash mógł tylko podejrzewać jakie uczucia buzowały w nieznajomym na zapach krwi. Ciężko im było oszukać naturę.
— Możesz ją zjeść — odezwał się w końcu, wzrokiem ostatni raz żegnając zabójczynię.
— Skąd przychodzisz? — Nie, żeby szczególnie to go interesowało, jednak dzielenie się posiłkiem stanowiło jakąś nić.
Kucnął w śniegu, obmywając dłonie z resztek krwi. Blade dłonie zabarwione krwią, szybko zrobiły się czerwone od pocierania o siebie. Niestety zaschniętą krew trudno było się pozbyć spod paznokci. Domył kilka kosmyków włosów, nadając im ponownie biały kolor. Zielone ślepia, spokojnie obserwowały Ichitaro.
Demon, który pojawił się na polanie, wydał się Rashowi całkiem znajomy. Charakterystyczna maska podpowiadała mu, że gdzieś już go spotkał — być może nie bezpośrednio.
Obserwował poruszające się ciało drapieżnika, grzebiącego w martwym kawałku mięsa. Kobieta od dawna nie żyła, lecz to najwyraźniej nie przeszkadzało przybyłemu.
— Oguni? — Powtórzył za nim, bardziej do siebie. Obmywał w śniegu dłonie, w myślach wertując wspomnienia. Zdarzało mu się spoglądać na arenę, niezbyt dokładnie, ale jednak zarys sylwetki Ichitaro malował się na krwawym obrazie potyczki.
— Ty byłeś na arenie. W Oguni. Jednym z trzech zwycięzców, tak? — Rzucił, prostując plecy i w końcu podnosząc się z przykucka. Zbliżył się do demona, górując nad nim wzrostem.
— Ona polowała na mnie — Ponownie spojrzał na kobietę, która nie posiadała już oka.
— Trzy dni szła uparcie, widać, że bardzo jej zależało na zabiciu mnie — Nie czuł względem łowczyni szczególnych emocji. Traktował to poniekąd jak pracę — ich pracę, a jego zadaniem było ją uprzykrzyć.
Górska przełęcz wydała się odludnym miejscem; spokojnym, gdzie żywa dusza nie miał odwagi zaglądać. Wiatr wzbierał na sile, roztrzaskując się o drzewa, targając je na boki. Gęsty śnieg opadł na ziemię, tuszując dowody masakry. Krew wolno znikała pod białym dywanem. Z wiatrem przyszedł nowy zapach. Ktoś pomimo nie sprzyjającej pogody brnął przed siebie w zaledwie kilka kilometrów od nich. Ludzie najwidoczniej nie zniechęcali się niesprzyjającą pogodą — musieli polować, a leśna zwierzyna była łatwym celem ze względu na pozostawiane na śniegu ślady. Nawet niewprawieni tropiciele zdołaliby określić kierunek i wielkość zwierzęcia.
— Chyba zbliża się towarzystwo.
Człowiek, który szedł w ich stronę, nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia. Wiedziony własnym instynktem przetrwanie nie dopuszczał do siebie myśli, że poza wilkami może w lesie spotkać znacznie gorszy gatunek.
Pogoda sprzyjała demonom — brak słońca, zachmurzone niebo i szaruga, nawet pomimo późnego ranka, pora pozwalała na swobodne poruszanie się po okolicy.
Rash spojrzał przelotnie na Ichitaro, zastanawiając się, co ten zamierzał zrobić. On sam nie miał ochoty nikogo zabijać. Najadł się sercem kobiety, a bezmyślne mordowanie nie leżało w jego naturze.
Utrata kontroli uświadomiła mu, jak bardzo ich natura jest nieprzewidywalna. W tamtym dniu znienawidził jeszcze mocniej swój gatunek, swoje słabości i marechi; unikał ich, omijał i nie szukał kontaktu z nimi, jak pozostałe demony.
— Nie lubisz dzielić się zwycięstwem? — Spojrzał na niego, siadając obok. Podwinął do zgięcia swoje długie nogi, opierając na kolanach przedramiona.
Spojrzał na zbezczeszczone ciało łowczyni. Jej uroda została zbrukana; przestała być piękna.
— Nie wiem, czy była ambitna — Nie odrywał od niej oczu. Nie pamiętał, kiedy zaczął postrzegać inaczej ludzi, być niekrytycznym jak względem swojego gatunku. — Na pewno była zawzięta. Chciała bardzo uchronić ludzi. Walczyła o przetrwanie, tak jak my — Wzruszył ramionami i spojrzał na zachmurzone niebo.
Chmury leniwie przesuwały się po tafli granatowego nieba. Wiatr ponownie rozniósł zapach zbliżającego się człowieka.
— Wydaje się iść w naszą stronę — Wstał ze śniegu, zerkając na młodego demona. — Zamierzasz go zabić mimo posiłku, który zjadłeś kilka chwil wcześniej? — Twarz miał spokojną, wręcz nieruchomą. Zbędne emocje zostawił dla siebie, lecz wzrok wydawał się ciemny. Jadeitowe ślepia nagle pociemniały, ukrywając w źrenicach wzgardę. Nie zamierzał go powstrzymać przed instynktami, nie zamierzał chronić ludzi. Pozostawił bieg losowi.
Wbił pazury w korę drzewa i kilkoma sprawnymi ruchami wspiął się na wyższe partie gałęzi. Siadł na grubym ramieniu, plecami opierając się o pień. Spoglądał z góry na Ichitarō. Na decyzję, jaką miał podjąć.
Człowiek zbliżał się nieubłaganie. Zdołali usłyszeć chrupanie śniegu pod jego stopami. Od śmierci dzieliło go pięćset metrów. Oddzielała ich wysoka zaśnieżona skarpa.
Mężczyzna, który szedł im naprzeciw, ciężko sapał. Musiał długo wędrować po przełęczy w poszukiwaniu zwierzyny. Zmęczenie dawało mu się we znaki, podobnie jak sędziwy wiek. Kiedy wyłonił się w polu widzenia, jego wiek określić można było na pięćdziesiąt lat. Zdradzały to głębokie bruzdy i zszarzała twarz. Umorusane ubrania wisiały na nim niedbale. Nie wyglądał na zamożnego szlachcica, raczej zaliczał się do pospólstwa, chłopstwa z niedalekiej wioski Otsu.
Nie skomentował jego słów na temat zwycięstwa, nie widział zbyt wiele, co działo się na arenie; wręcz przelotnie zerkał, gdyż trybuny oblegane były zewsząd przez demony, które chętnie wskoczyłyby do nich do walki.
— Jesteśmy egoistami — Przyznał mu w końcu. — Ale ludzie również nimi są. Nie różnimy się od nich. Jesteśmy czymś, co ich przeraża. Ludzie nienawidzą tego, czego nie rozumieją — Patrzał na martwe ciało, życie, które dudniło w jej piersi. Pozbawił ją oddechu. Pozbawił ją serca.
— Łowcy to pasterze. Pilnują swojej trzody, a wilki przeniknęły w stado. Nie uważasz, że mogą czuć się zagrożeni? I to powoduje, że nie potrafią, że nie chcą odpuścić?
Rash oddzielał grubą kreską ich rasy. Wiedział, że nigdy nie będzie już przynależeć do ludzi, obojętnie, jak bardzo żyjący w jego komórkach Itaro, pragnąłby przywrócić stary stan rzeczy. Trzymał się od nich z daleka, obserwował, lecz nie przekraczał granicy spoufalenia. Oswojone zwierzę ciężej było pozbawić życia, a on nie chciał ryzykować wywołania w sobie obrzydliwych, ludzkich odruchów.
Starzec dyszał ciężko, z trudem wspiął się na ośnieżony pagórek. Stanął, mrużąc swoje zmęczone oczy. W pierwszym momencie dostrzegając leżące ciało w śniegu, które ozdobione było szkarłatnym płaszczem. Zadrżał, lecz nie przez wiatr nadciągający z północy. Dreszcze przerażenia oblepiły jego ciało, a oddech spłycił, kiedy rozmazany obraz wyostrzył się, a do mózgu dotarła przerażająca rzeczywistość. Demon. Cofnął się o krok. Chciał uciec, kiedy ten do niego przemówił, ale krążące po wiosce plotki na temat ich siły i szybkości, uświadomiły mu, że w tym starciu i tak nie miałby najmniejszych szans.
— Słucham cię panie... — Głos mu drżał, a nogi przywarły do podłoża, z trudem podnosił je i zbliżył do Ichitarō. — Czego ode mnie sobie życzysz? — Ściągnął z głowy podartą czapkę i mocno przytknął ją do piersi. Najpewniej chciał złudnie ukryć dudniące bicie serca.
Rash z góry przyglądał się tej scence. Nie ingerował w nią ani tym bardziej nie podsycał strachu starca, ukazując się mu.
— To nie my wznieśliśmy nasz gatunek na szczyt. Nie my — a ON. Tylko dzięki jego mocy mamy to, co mamy — odparł, jednak nie chciał wdawać się w głębsze dyskusje. Niechęć do Stwórcy mogłaby wyjść na światło dzienne i nawet pomimo dobrze utrzymanej maski obojętności często jego zielone ślepia zdradzały zbyt wiele pogardy.
— Nie wiem, ile żyjesz, ale zapewne poznasz demony z wieloma barierami — Przez myśl mu przeszła tylko jedna demoniczna gospodyni zajazdu, która mogłaby konkurować z ludźmi. Ona idealnie wpisywała się w ludzkie społeczeństwo pomimo swojej rasy. Potrafiła żyć z nimi i obok nich, a tej cechy brakowało niejednemu demonowi, w tym Rashowi.
— Grupowanie często ich zawodzi. Brałem udział w kilku podbojach i często pomimo ich waleczności, liczebności ponosili klęskę — Wrócił wspomnieniem do rodu Minamoto, a raczej do starego Daichiego, z którym przyszło mu walczyć. Zabójca pomimo swojego sędziwego wieku wzbudzał w rogaczu szacunek. Z takim też go zabił, zyskując dzięki temu wroga w postaci jego syna.
Siedząc na drzewie, spoglądał na nich z góry. Wzrokiem wrócił do leżącej w śniegu kobiety. Dojrzał wyryte imię — Shei. Nie wiedział, kim była ów Shei, ale najwidoczniej jej imię na martwym ciele miało być wiadomością.
Starzec także spojrzał na młodą zabójczynię. Złączył dłonie jak do modlitwy i pochylił głowę do nich. Oddał jej szacunek. Następnie znowu spojrzał na demona. Potaknął pokornie.
— Oczywiście, Panie. Dopilnuje. Powiadomię korpus, aby ja zabrano. Oczywiście, oczywiście — Głos mu drżał. Ubrał czapkę na łysiejącą głowę i zbliżył się do niej. Zakrył jej twarz płaszczem korpusu i wziął na ręce. Spojrzał na Ichitarō i jeśli było to wszystko, o co chciał go demon prosić, i skinął głową, mężczyzna odszedł z kobietą w stronę, z której przeszedł.
— Demon i łowca to trochę niewygodne połączenie, nie uważasz? — zapytał z góry, kiedy obraz człowieka zniknął z horyzontu. Ichitarō najwidoczniej nie przemyślał swojego zachowania, gdyż wszelkie kontakty — poza walką — z zabójcami były niegodne, niechwalebne. Stwórca nie lubił konszachtów, a jak wiadomo, niektóre demony lubiły być jego uszami oraz oczami. Jaką młody demon mógł mieć pewność, że nie spotkał na swej drodze donosiciela.
— Jesteś bardzo zapatrzony w naszego Stwórcę — stwierdził, bardziej do siebie. Nie chciał brnąć w dalsze rozmowy na temat wiary, słuszności i uwielbiania względem Muzana.
— Kilka przyszłoby mi do głowy. Wydaje się, że jeden jest naszym wspólnym znajomym — powiedział, a kącik ust lekko drgnął na wspomnienie o długowłosym demonie z czerwoną wstążką.
Słuchał go uważnie, kiedy ten wypowiadał się o zabójcach. Wydawało się, że Ichitarō jest jeszcze młodym demonem, który nie stoczył tylu walk co on, ale najpewniej po wydarzeniach na trybunach stan ten się diametralnie zmieni, zwłaszcza że zwycięzca był obserwowany czujnym okiem wszystkich Kizukich. Księżyce uwielbiały wydawać rozkazy i pchać ich w paszcze zabójcom.
— Niebawem pewnie sam doświadczysz ich waleczności. Otrzymałeś patronat Kizuki.
Ciekaw był, pod czyimi skrzydłami skrył się Ichitarō. Czy podążył za Rintarou, który obrał za cel najwyżej umiejscowiony księżyc na niebie? Prawdę mówiąc, zamierzał patrzeć na upadek barda z piedestału Tadao.
Zeskoczył z drzewa, miękko upadając na stopy. Wyprostował plecy i z góry spojrzał na Ichitarō.
— Uważaj, kim się otaczasz i jakie kroki podejmujesz. W naszym świecie nic nie ginie bez echa. Oczy i uszy są otwarte na każdym kroku — Przestrzegł go; nie wiedział czemu ani po co go, jednak zamaskowany demon mógł jeszcze na tyle nie poznać przebiegłości ich świata, brnąc w niego nieostrożnie.
Za ich plecami, na horyzoncie, nieśmiało majaczył poranek. Rash chcąc zdążyć z dotarciem do kolejnej wioski, musiał wyruszyć już teraz. Spojrzał ostatni raz na niedawnego kompana. Zapamiętał jego wygląd, gdyż podskórnie przeczuwał ponowne spotkanie.
[zt]
Z/T
Nie możesz odpowiadać w tematach