Dotarła na miejsce treningu o świcie. Pierwsze ptactwo dopiero budziło się ze snu. Szum rwącego potoku był jej jedynym towarzyszem. Lubiła to miejsce, niedaleko od siedziby, ale wystarczająco opustoszałe, żeby można było ćwiczyć w spokoju. Na szczęście Junko, całkiem trudno było się tutaj dostać. Dużo krzaczorów, pajęczyn i nieprzyjemnie stromy pagórek do pokonania. Poletko było niewidoczne z lasu, dopiero kiedy znalazło się na miejscu bezpośrednio, rosła świadomość jego istnienia. Nieduża polana tuż przy brzegu krystalicznej rzeki. Samo dotarcie na miejsce treningu można by właściwie uznać za rozgrzewkę!
Potrzebowała również rozgrzewki dla umysłu. Zbyt wcześnie... Zawiesiła się więc głową do dołu na gałęzi dużego drzewa. Więcej krwi dopływającej do mózgu = trybiki szybciej się kręcą. Wystarczyła minuta, aby jej policzki oblały się delikatnym rumieńcem. Wróciła do naturalnej pozycji stojącej, odczekując kilkanaście sekund nim zaczęła faktyczny trening.
Kilka przysiadów, pompek, podskoków i wymachów rękoma. Po chwili zdjęła z siebie ubrania, zostając tak jak ją bogowie stworzyli i bezceremonialnie władowała się do potoku.
Na dnie w niektórych miejscach znajdowały się duże kamienie. Usadowiła się na jednym z głazów przeciwnie do nurtu. Pozwoliła jako tako przyzwyczaić się organizmowi do chłodnej temperatury wody. Usiadła po turecku, dłonie kładąc na kolanach. Wystawała ponad wodę od piersi w górę. Siłowała się przez chwilę z nurtem, który usilnie próbował ją zepchnąć ze śliskiego kamienia. Kiedy wreszcie znalazła równowagę, rozpoczęła medytację.
Starała się nie skupiać na zimnej wodzie czy utrzymywaniu równowagi, pozwalając myślom odpływać z prądem rzeki. Celem medytacji był w końcu swobodny przepływ myśli, bycie tu i teraz, akceptacja otoczenia, samopoczucia. Chciała stać się jednością z rzeką — dlaczego ta miałaby więc jakkolwiek się z nią siłować?
Po około pięciu minutach prób, niebezpiecznie głębokich przechyleń (jedno zakończyło się upadkiem do wody) i walce z żywiołem, znalazła złoty środek. Falując w przód i w tył, jak gdyby znajdowała się na spokojnym morzu, a nie w leśnym potoku. Z początku myślała, że to rzeka zaczęła z nią "współpracować", ale po chwili znalazła źródło wewnętrznej energii i siły. To nie woda ustępowała, a Junko walczyła mocniej, była pewniejsza i stabilniejsza. Czuła twardość kamienia, na którym siedziała. Przeniosła cały ciężar ciała w okolice kości ogonowych. Rdzeń i podstawa jej ciała znajdowała się właśnie w tym miejscu. Tam kumulowała się również energia jej oddechu.
Wyrwała się z transu po trzech minutach i wyskoczyła ze zbiornika. Skupianie energii w konkretnej części ciała okazało się wyczerpujące.
Znowu podskoki, przysiady, jakikolwiek ruch, żeby utrzymać temperaturę ciała. Na szczęście słońce coraz mocniej przygrzewało, nie musiała więc bać się znacznego zmarznięcia.
Czuła się skupiona i gotowa do dalszego etapu treningu. Nie myślała już o niewyspaniu, o Kaheim, o drugim śniadaniu czy kolejnej misji. Nie pozwalała sobie jeszcze na zmęczenie.
Planowała połączyć trening siłowy z wytrzymałościowym, trochę ćwiczenia siły woli i szlifowania oddechu. Jeszcze raz zrobiła kilkanaście pompek, tym razem z obciążeniem w postaci niedużego kamienia przywiązanego kawałkiem materiału do pleców. Następnie, trzymając kamień nad głową, wykonała dziesiąt brzuszków.
A potem przeszła do treningu nóg. Trzymając głaz w dłoniach, w niskich kuckach pokonywała wyznaczoną sobie od drzewa do drzewa (około 15 metrów) odległość. Kilkanaście powtórzeń, aż nie czuła, że jej nogi trzęsą się, a ona sama nie upada na ziemię.
Cały czas na boso, chcąc czuć jedność z podłożem, chcąc się uziemić i oswoić ze swoim oddechem. W końcu dzierżyła w sobie moc siłę kamienia, a więc gór, skał, ziemi. Musiała mieć pewny krok, pewnie stąpać, pewnie stać. Czuć energię ziemi, stałości, chłodu.
Kwadrans odpoczynku. Hausty zimnej wody prosto z rzeki.
Zebrała kilka kamieni i ułożyła z nich cztery stosy, po dwa głazy na każdym. Zdecydowała się na plank z drobnym utrudnieniem. Na wyprostowanych rękach, stopy blisko siebie. Dolne i górne kończyny oparte na wcześniej ułożonych stosach, które przez swoją nieforemność nieustannie się obsuwały, szczególnie pod ciężarem czarnowłosej. Junko musiała panować nad równowagą i odpowiednim spięciem mięśni. Już po pięciu minutach czuła jak jej ciało się trzęsie. Dłonie i stopy były obtarte od szorstkiej faktury kamieni. Jeszcze kilka minut. Planowała wytrzymać w tej pozycji dwadzieścia minut. Słyszała dźwięk pocierających się o siebie skał, słyszała swój przyspieszony oddech, słyszała rwący potok, ptaki i szum wiatru, i śpiew lasu, i głos Takeshiego, który kazał jej wytrzymać jeszcze dodatkowe pięć minut, a potem jeszcze pięć. Bo jeśli nie oswoi się z bólem, nie oswoi się z rosnącą w niej siłą.
Legła na plecach, a chłód ziemi przyjemnie koił rozgrzane wysiłkiem ciało. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Leżeć tu, aż nie porośnie jej mech i trawa. Wzięła kilka głębokich wdechów i wydechów, savasana. Nie mogła teraz przestać.
Sięgnęła po omacku nad głowę w poszukiwaniu broni. Kiedy się wreszcie do niej doklepała, musnęła ją z czułością i w sekundę uniosła się do pozycji siedzącej. Gładziła łańcuch i regulowała jego długość. Ściskała rękojeść, bawiła się wysuwanym ostrzem. Chciała oswoić się z bronią na nowo. A przecież używała jej codziennie! Dłonie miała poobcierane, czuła tworzące się odciski, nie przeszkadzało jej to jednak w badaniu tekstur, temperatury czy wagi. Metal szybko się nagrzewał i wolno oddawał ciepło. Miał specyficzny zapach. Ostrza kolczatki ostrzegawczo błyszczały w słońcu. Ileż razy przyszło jej się zmierzyć z własną bronią...
Zacisnęła mocno dłonie i stanęła na równe nogi. Takeshi pewnie by ją zganił za zbyt długie przerwy, chociaż ona wcale nie odpoczywała, analizę własnej broni uważała za pełnoprawny trening!
Zaczęła wymachy, celując w wyimaginowane cele. Chciała, aby łańcuch był przedłużeniem jej ręki, a kolczatka celowały dokładnie tam, gdzie kierowały się jej oczy.
Ćwiczyła również nagłe przejście z używania jednego końca broni na drugi. Do walki bliskiej idealnie przydawało się wysuwane ostrze, jednak Junko musiała najpierw nauczyć się kontrolować trajektorię łańcucha. Nie mogła odrzucać go ot tak, sama mogłaby się stać ofiarą własnej siły. Ćwiczyła zwijanie go w odpowiednim momencie, łapanie i przetrzymywanie, również ataki oburącz — kręcąc łańcuchem w lewej ręce, atakowała ostrzem w prawej. Jej celem było poznanie swojej broni tak dogłębnie, aby mogłaby wykonać i przewidzieć każdy jej ruch bez przyglądania się czy łańcuch nie zahacza właśnie o drzewo czy czyjąś głowę. Chciała, aby oręż stała się przedłużeniem jej ręki. Skupiała uwagę na oddechu, który przekazuje broni. Wypróbowała najróżniejsze wariacje w sposobie walki chigiriki. Ciskała nią tak długo, aż nie miała siły trzymać uniesionych rąk, a odciski stały się zbyt bolesne.
Z szacunkiem położyła broń przed sobą, usiadła po turecku i rozpoczęła zamykającą trening medytację.
Wyciszała łomoczące serce i przyspieszony oddech. Znowuż korzystała z chłodzących właściwości gleby. Parujący pot mieszał się w powietrzu z ulatniającą się poranną rosą. Słońce znajdowało się teraz wysoko na sklepieniu bezchmurnego nieba. Ptaki ćwierkały, a Junko burczało w brzuchu.
Teraz czas na szybki prysznic i jakieś duże drugie śniadanie.
50/300
Twój trening został zaakceptowany i wyceniony na 50 PO. Pamiętaj, aby z tym postem zgłosić się do tematu Zamówienia, w celu odebrania punktów, które mogą być dowolnie wydane w Sklepiku Mistrza Gry
Nie możesz odpowiadać w tematach