Demon siedział na kamieniu wystającym nieco ponad linię drzew na jakimś bezimiennym zboczu. Sprowadziła go tu ciekawość, bowiem z daleka zobaczył dziwną łunę nad lasem i postanowił ją zbadać. Okazało się, że u stóp wzniesienia płonęła jakaś mała wioska. Dlaczego tak było? Czy ktoś podłożył ogień? Czy był to wypadek? A może nieudolne polowanie na demona? Yamato nie miał pojęcia. Prawdę mówiąc nawet nie bardzo go to interesowało. W tym momencie jedyne co się liczyło co ciepły widok gorejącej osady i koncert dobiegających z jej kierunku ludzkich krzyków.
Oni postanowił smakować tą ulotną chwilę. Przymknął więc oczy, wygodnie rozsiadł się na kamieniu i zaczął wsłuchiwać w akompaniament tej fascynującej nocy. Nigdzie mu się nie spieszyło, jak zgłodnieje to przecież może po prostu porwać jednego z mieszkańców. Oby tylko za bardzo się nie przypiekł.
- Przeklęci! Jak ten pożar mnie podszedł. - Rzucił pytaniem do języków ognia. Te mu odpowiedziały jedynie podmuchem żaru ponaglając go do opuszczenia wygodnego kamienia. - Kurw... - Przegryzł przekleństwo i nie mając większego wyboru puścił się biegiem w jak najdalej od wioski.
Najgorsze było pierwsze kilka kroków. Wymagały przejścia przez piętro płonących koron drzew. Yamato schronił głowę w ramionach i skoczył w płonącą zaporę. Gałęzie smagnęły go po rękach parząc skórę i drąc ubrania. Gdy wylądował znalazł się w innym świecie. Było jasno jak za dnia. Już dawno tego nie widział. Jednak za dnia nie spada wszędzie deszcz iskier i płonących konarów. Demon warknął w powietrze i skoczył do przodu w kierunku gdzie wydawało mu się, że jest nieco mniej języków ognia. Podczas biegu przypomniał sobie o małym stawie, który leżał niedaleko. Wizja zbiornika wodnego napawała go nadzieją. Nie był przekonany dlaczego, przecież nie miał wiadra. Jednak był to jakiś kierunek niepozbawiony pokrętnej logiki. "Lepsze to niż nic" pomyślał i przyspieszył.
Skoro jesteśmy jednak przy zwierzętach. Rogaty nie biegł sam. Z prawej i lewej co jakiś czas słyszał krzyki zwierząt, oraz czasem zdarzyło mu się kątem oka dostrzec jakiś ruch. Niestety, ani nie miał czasu podziwiać lokalnej fauny, ani futrzaki nie zamierzały się do niego zbytnio zbliżać. Zauważył to już od jakiegoś czasu. Bardzo często konie czy psy reagowały negatywnie na jego obecność. Szczekały czy drapały kopytami. Instynkt nie okłamywał ich tak jak ludzki wzrok i nie było im tak łatwo się okłamywać, że ten uśmiechnięty mnich to zwykły wędrowiec. Inteligencja ludzka była często ich zgubą. Co ciekawe koty były całkiem przyjaźnie do niego nastawione. Diabelskie stworzenia.
Kolejne kroki wybijały szybki rytm. Jeziorko musiało już być blisko. Niezależnie jak szybko biegł pożar zdawał się stąpać mu po piętach. Biegł jak w smole, a przecież to nie był sen tylko prawdziwe życie. Oczy łzawiły jak rozszalałe, a gardło drapało jakby połknął liście pokrzywy. Nagle wypadł na tlącą się polankę. Przed nim rozpościerał się mały staw. Na jego tafli odbijało się ciemne nocne niebo. Choć od czasu do czasu drobne fale wzburzone przez wiatr, błyskami czerwieni i żółci przypominały o ścianie ognia za plecami. Mnich zwolnił rozglądając się, a następnie ponownie odbił biegnąc przed siebie, nagle zwrócił uwagę na jakąś stertę desek na mulistym brzegu. Kierowany dziwnym impulsem skierował się w tamtą stronę. Gdy podszedł bliżej zwrócił uwagę, że sterta skrzypi, delikatnie się rusza i złorzeczy. Podniósł lekko brew podszedł na krawędź rumowiska. Okazało się, że pod warstwą drewna leżał demon i próbował się nieporadnie wygrzebać.
- Wyglądasz jakbyś miał drobny problem. - Zapytał z delikatną złośliwością. Następnie spojrzał przez ramię na zbliżające się inferno. Z każdym momentem, skradając się z źdźbła na źdźbło zbliżał się żar. Yamato był mendą, ale również kierował się swoim własnym hipokrytycznym kodeksem, który nie pozwalał zostawić pobratymca na pastwę płomieni. W walce z radością mógł kogoś wyrzucić nawet na słońce, ale tu sytuacja była inna. Tym bardziej, że sam spędził ostatnie chwilę na biegu z podkulonym ogonem przez las. - Żebym tego nie żałował. - Ciężko westchnął z bólem w głosie. Po chwili z rozcięć w koszuli zaczęła ulatywać w powietrze czerwona posoka. Po chwili uformowała się w dwie kościane ręce, którymi podnosić kawałki drewna. Kościane łapy chwytały deskę za deską i odrzucały je za demona. Od czasu do czasu mnich zerkał za siebie kontrolując zbliżający się pożar. Gdy udało się odgruzować drugiego oni fragmenty szkieletu ponownie zamieniły się w krew, która wróciła do właściciela.
Stwierdzenie o ludzkim altruizmie na początku zirytowało Yamato. Zbiegł brwi i przypatrzył się Kannie. Ostatecznie komentarz jednak był sensowny i chwilowa złość nie była skierowana na niego lecz na samego mnicha. Po co to zrobił.
- Uznajmy, że moim zdaniem demon nie powinien zdychać jak szczur pod deskami. - Prychnął krótko. Ciemnowłosy chwalił sobie żywot oni i bądź co bądź uznawał się za lepszego od ludzi. Czy było to spowodowane tym, że nie miał już większego wyboru i próbował sobie zwyczajnie ułożyć życie? Bardzo możliwe, ale ta duma nie pozwalała mu zostawiać pobratymców na pastwę słońca. Nawet wśród samolubnych z natury dzieci Muzana, była to prosta łącząca ich więź - nienawiść do słońca.
- Yamato. - Odpowiedział tylko imieniem. Kiedyś miał nazwisko. Wiedział o tym, lecz z czasem to jak i wiele innych fragmentów jego przyszłości było zasnute dymem. Przemiana w demona zupełnie przeorała jego pamięć. Od czasu do czasu zdarzały się echa. Pojedyncze głosy, widoki czy nazwy. Często mu jednak nic nie mówiły, nawet jeśli je znał z lokalizacji. Następnie kontynuował na temat wspomnianej świątyni. - Słyszałem. Nigdy tam nie byłem, ale słyszałem. - Odrzucił krótko, bo zaczął zdawać sobie sprawę jak gorąca stawała się ich sytuacja.
- Aha. - Mruknął już tylko na temat filozoficznego hasła Narukawy i na stwierdzenie oczywistości pośpiechu kiwnął już tylko głową. Zerknął na chwilę na drugiego entuzjastę nocy jakby oceniając jak szybko trzeba będzie biec. Moment później wzruszył po prostu ramionami. Wystarczy już tego “ludzkiego altruizmu”. A i tak ocenianie demona po wyglądzie miało tyle sensu co ocena korzenia rzodkwi po liściach. Nie mając więcej nic do powiedzenia ruszył biegiem w stronę gdzie wydawało się, że było najmniej ognia.
Krótki sprint po trawie i ponownie wbiegł w las, odwrócił się przez ramię zerkając czy drugi jest gdzieś za nim. Jeśli się nie rozdzielił, Yamato pozwolił sobie na zapytanie podczas biegu. Na ogół był gadułą. Często bawiąc się, wdawał się w rozmowy z człowieczkami. Była to jego prywatna grzeszna przyjemność.
- Kanna! - Rzucił przez ramię między krokami. Na wszelki wypadek żeby lepiej zapamiętać imię. - Czegoś szukał w tej chacie? - Pytanie było tradycyjnie już zaczepne, jednak mnich był ciekaw, co sprowadziło innego demona w tą okolicę. Może to on był sprawcą pożaru wioski i również lasu?
Po dłuższej chwili biegu żar nieco zelżał, wydawało się, że ogień powoli zostaje w tyle. Oni zdecydował się na spowolnienie nieco kroku. Tak dla większego komfortu rozmowy. Nawet jeśli demony się nie męczyły i dyszenie nie było ryzykiem, to rytmiczne tupanie o grunt oraz okresowe odchylanie zdradziecko celujących w oczy gałęzi, przeszkadzało w spokojnej konwersacji.
- I znalazłeś? - Zapytał odruchowo Kannę, nie do końca zdając sobie sprawę, że wypowiedź raczej była rzucona w eter. - Jak nie wiesz czym się zająć to może powinieneś wybebeszyć pół jakiejś wioski, a z reszty uczynić swoich niewolników. Czasem trochę więcej zajętego czasu nadaje życiu przyjemny rytm. - Zaproponował nonszalancko rozwiązanie. Od czasu do czasu się zastanawiał nad podobnym pomysłem, lecz ostatecznie los wędrowca mu odpowiadał. Zwiedzał pół kraju nawiedzając wieczorami liczne osady i w ten sposób realizował własną potrzebę nowości. - A może zmień otoczenie? Podobno podróże kształcą. - Dodał po chwili drapiąc się pazurami po żuchwie. Muzańczyk nie zdawał sobie sprawy, że problem drugiego kapłana był nieco bardziej złożony, ale sam był miłośnikiem prostych rozwiązań więc właśnie takie zaproponował.
Kiedy drugi czart wspomniał o awersji do polowań na ludzi, Yamato odwrócił się i zerknął na niego jakby się urwał z drzewa. Pojęcie to było dla niego zupełnie obce. Jak to nie lubił łowów? Przecież była to wspaniała rozrywka. Wiatr we włosach. Zapach strachu ofiary. Tkanie wokół człowieczka przeświadczenia, że uda mu się uciec by w ostatniej chwili urwać mu łeb. Jak można było nie wielbić tych triumfalnych chwil. Przez chwilę zastanawiał się czy jakoś nie pytać czy jest chory, ale doszedł do wniosku, że to nie do końca jego rzecz.
- W porządku… - Zaczął niepewnie wciąż zdziwiony podejściem drugiego mężczyzny. Zwyczajnie nie wiedział jak się do tego odnieść. Wyśmiewanie z takiego powodu, również nie należało do jego stylu więc po prostu przeszedł do kolejnego pytania. - Właściwie to podobnie. Tyle, że nie byłem jakoś przesadnie głodny. Lubię łowy, więc w fazę głodu na ogół nie wchodzę. - Dorzucił nie mogąc się powstrzymać przed jednym chociaż komentarzem. - Oglądałem wioskę jak płonęła. Zamyśliłem się nad moim losem i ogień się do mnie podkradł. - Zakończył rozkładając ramiona z lekkim, jakby zawstydzonym uśmiechem. Sam nie wiedział jak do tego doszło, ale tak to wyglądało. - Zaliczyłem trochę biegu przez płonący las to mnie znowu obdarło. - Spojrzał na koniec na swoje uszkodzone ubranie. Skrzywił się widząc je z niesmakiem. Przecież niedawno je wymieniał. Jak tak dalej miało być to powinien następnym razem zorganizować sobie cały zapas. O ile lubił łowy na ludzi to mistrzem zakupów w żadnym razie nie był. Były upierdliwe i wymagały zadawania się z krawcem o wiele zbyt długo jak na jego gust.
- Gdzie teraz? Wracasz do Narukawy Jinjy? - Zapytał na koniec.
- Jestem na trakcie odkąd pamiętam. - Odpowiedział z nutą nostalgii w głosie. - Takie życie daje… swobodę. - Podniósł kącik ust w smutnym uśmiechu. Większość demonów, żyła jakby nie było zasad. Nie ograniczały ich żadne prawa ludzkie, jednak koniec końców to właśnie te kruche człowieczki cieszyły się większą wolnością. Mieli nad sobą swoich panów i władców, jednak dla demonów hierarchia była znacznie bardziej dosłowna. Władza Muzana była wręcz namacalna. No i zostawało jeszcze krępujące pół doby słońce.
Oni złapał się w jakiś dziwny moment zamyślenia, wydawało mu się, że Kanna również. Otrząsnął się jednak i przytaknął na wypowiedź w stylu, który mógł oznaczać jedynie zbliżający się koniec rozmowy.
- Spróbuj ominąć pożar i wrócić do wioski. Jak płaczą nad utraconym dobytkiem są najmniej uważni. - Wzruszył lekko ramionami. On sam jakoś stracił apetyt po całym tym cholernym pożarze. Zje jutro. Wciąż był na siebie zły, że jakimś cudem go otoczył. Już miał się odwracać i machać dla resztek przyzwoitości ręką na pożegnanie, ale zwrócił uwagę, że to nie był jeszcze koniec dysputy. Pozostało ostatnie pytanie.
Mnich wysłuchał je uważnie. Niejeden demon zapewne by je wyśmiał lub machnął ręką i odszedł. Mnicha jednak zaciekawiło. Czy zamierzał, żyć wiecznie? Czy w ogóle prowadził takie plany? Prawdę mówiąc nie zastanawiał się nad tym. Po prostu żył. Jednak skoro ziarno tej zagwostki zostało zasiane naturalnie, że zaczęło kiełkować.
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami zgodnie z prawdą. Chociaż wizja wymordowania połowy ludzkości i zniewolenia reszty była kusząca, to jego myśli nigdy tak daleko nie wędrowały. - Kiedy morza wyschną, a gwiazdy zgasną, kiedy zostałbym jedynym władcą… - Zaczął powoli. - Zawsze będą istoty, które staną przeciwko absolutowi. Kilku przeciwko wielu. Chaos jest nieubłaganym kierunkiem wszystkich stworzeń, czy to dnia, czy nocy. - Powiedział powoli wpatrując się w przestrzeń gdzieś przed sobą. Tak mu się wydawało, był realistą. Mógł prowadzić wielkie plany jednak był świadom, że do takiego stanu rzeczy nigdy nie dojdzie. Zawsze była kolejna droga do odkrycia. Właśnie to było piękne w podróży - nigdy się nie kończyła. Jej cel był jedynie wyznacznikiem kierunku.
- Albo zostawiłbym sobie małą enklawę wolnych człowieczków, żeby ich od czasu do czasu gnębić. - Na koniec rzucił żartem dla rozbicia atmosfery, choć raczej nastrój się jeszcze nie poprawił.
- Ciekawe pytanie. - Przytaknął Kannie. - Zastanowię się nad nim podczas dalszych podróży. - Następnie sięgnął za pazuchę i wyciągnął kartę Omikuji z wróżbą. Widniał na nim obrazek rozdroża - “małe szczęście”. Szybkim ruchem palca wskazującego naciął opuszkę kciuka i w rogu papieru zostawił krwawy ślad.
- Masz! To niezła wróżba na przyszłość. Zrobisz z nią co chcesz. - Podał następnie ją w stronę drugiego demona. Dobrze się mu z nim rozmawiało, więc może kiedyś mieli spotkać się ponownie. Sam Yamato był w stanie rozpoznać swoje losy, więc miejsca na pomyłkę nie mogło być.
- Kiedyś może się spotkamy. Dobrych łowów. - Powiedział i bez zbędnego ględzenia skoczył w ciemność nocy. Przecież trzeba było znaleźć jakąś kryjówkę na dzień.
Nie możesz odpowiadać w tematach
|
|