Matsumae Kanna
08/05/1621, HOKKAIDO, KIOTO, SZLACHTA SPOZA DWORU,
Średniego wzrostu mężczyzna o aparycji demona. Ciemny kolor skóry przecinany jest złotymi symbolami pokrywającymi niemalże całe jego ciało. Długie, proste włosy mają barwę brudnej bieli. Oczy mają szkarłatne tęczówki, a białka są kruczoczarne. Jednak nie wygląda tak na co dzień. Zmienia kolor swej skóry na naturalnie jasny, zaś wszelkie złote symbole zostają ukryte. Pozostają jedynie symbole wokół oczu i na grzbiecie nosa, aczkolwiek i czerwonej barwie, przywodząc na myśl tatuaże. Jego włosy stają się nieco kręcone, a ich barwa przybiera kolor popielatego blondu. Tęczówki niebieskie, zaś białka ludzko białe. W obu przypadkach ma duże, spiczaste uszy, wydłużone kły i górną wargę w kolorze fiołków. Nosi się w bogatych, bardzo zdobnych szatach, mieszających wiele barw, styli i krojów.
- Dlaczego to zawsze musi być karczma? - odezwał się niskim, wręcz dudniącym głosem po raz pierwszy od dłuższego czasu, wcinając się w przydługą opowieść kobiety. Błękitnooka syknęła, nie lubiła gdy przerywano jej i nie lubiła tłumaczyć swoich decyzji. Nie po to kierowała się zachciankami, by później ktoś oczekiwał racjonalnego uzasadnienia ich.
- Lubię karczmy. Może mi tak zostało z bycia człowiekiem. - nonszalancki ton został podkreślony wzruszeniem ramionami. Już otworzyła usta, by kontynuować swoją historyjkę, jednak tym razem jej towarzysz nie zamierzał milczeć. Nie na długo.
- Dziwna jesteś. - zapadła na moment nieprzyjemna cisza. Drapieżne spojrzenie jasnowłosej zwęziło się, a mina zastygła. Na chwilę. Usta zaraz wywinęły się w niepokojący uśmiech, obnażający nie tylko śnieżnobiałe, ale nienaturalnie zaostrzone zęby. Jakby była bestią, a nie człowiekiem. I tym właśnie była. Potworem. Demonem.
- Nie dziwniejsza niż demon, który płaci ofiarami, bym opowiadała mu o życiu ludzi. - mężczyzna drgnął, jego dłonie zacisnęły się w pięści. Były tak duże, że bez problemu mógłby zakryć całą twarz błękitnookiej jedną ręką. Wydawało się, że mógłby zmiażdzyć jej głowę od niechcenia.
- Nie rozumiesz, a ja nie mam powodu, aby ci tłumaczyć. Dwójka nastoletnich chłopców z samurajskiej rodziny. Otrzymałaś swoją zapłatę, więc oszczędź mi swoich personalnych historyjek i opowiedz mi coś, co poznałaś dzięki swojej mocy. - kobieta przewróciła oczyma teatralnie, a następnie wzięła głęboki wdech dymu z fajki, by zaraz wszystko wydmuchać prosto w twarz brodacza. Nie była zadowolona, ale miał rację - ofiarował jej dwójkę ludzi na pożarcie, a ich umowa była jasna. On załatwiał jej pożywienie, zaś ona opowiadała mu jak wyglądało życie ludzi, których zabiła.
- Jakiś ty nieczuły. Nie czujesz empatii wobec mnie? Czy to nie tragiczne, że umiem wsiąknąć w umysł ludzi, poznać ich całe życie i stworzyć fałszywe wspomnienie, a nie pamiętam swojego własnego życia? - chociaż demonica drwiła sobie z mężczyzny, to nie kłamała. Uważała, że to niesprawiedliwe - niektóre demony potrafiły siać spustoszenie swoją mocą, niektóre wzmacniały lub wykorzystywały swe nadludzkie atrybuty fizyczne dzięki niej, a ona? Ona potrafiła w mgnieniu oka poznać wszystkie wspomnienia człowieka i gdzieś pośród nich umieścić siebie - często jako osobę bliską, którą darzyło się zaufaniem. Tworzyła błyskawiczną sieć iluzorycznych uczuć, w którą nieszczęsny śmiertelnik wpadał, a gdy opuszczał gardę - zwyczajnie go zabijała. I mimo poznania żywotów dziesiątek ludzi, to wciąż nie znała swego własnego.
- Już nie patrz tak na mnie. Rozumiem. Mam dla Ciebie dzisiaj gratkę. Słyszałeś o klanie Matsumae? Jeżeli nie, to zaraz usłyszysz. Usłyszysz też jak to jest fascynować się niewłaściwymi tematami i gdzie to potrafi zaprowadzić. - dodała po chwili, rozumiejąc doskonale, że czarnowłosy brodacz zaraz znów upomni się, iż przyszedł tutaj słuchać o ludziach, a nie o demonie.
- Dasz wiarę, że tereny Hokkaido zamieszkują ludzie o niezwykle jasnej karnacji, o włosach niekiedy w ognistej lub brązowej barwie, o krępkich, silnych, wręcz zwierzęco silnych i zwierzęco owłosionych ciałach? Przypominają trochę ciebie, ale są niżsi, bardziej przysadziści. Ajnu na nich mówią i nie usłyszysz o nich nic dobrego, chociaż żyją tu dłużej, niż inni. Ludność o kulturze obcej, niesprzyjającej Siogunatowi, który dąży do jednolitości. Klanem odpowiedzialnym za kontakty z tą, bądź co bądź, wciąż całkiem liczną grupą odmieńców jest ród Matsumae. Jeden z większych w Imperium Tokugawa, ale moja ofiara, Kanna Matsumae, nie pochodził z głównej gałęzi. Może właśnie dlatego jego rodzina wykorzystywana była do tego, by wiązać się w sztucznie przyjazne kontakty z Ajnu, chociaż szczerze się nimi brzydzili. W imię polityki nazwali nawet swego jedynego syna imieniem Ajnu - Kanna, co oznaczało w ich języku "wielki" albo "wspaniały". W tym samym roku jedna z rodzin Ajnu nazwała dwójkę swoich dzieci imionami nie należącymi do ich kultury. Taki specyficzny sposób rozpoczął pierwsze kroki asymilacji ludności Ajnu. Pomijając już wzmacnianie relacji handlowych. - jasnowłosa po raz ostatni zaciągnęła się dymem, by zaraz wytrzepać popiół z fajki, stukając nią o bok blatu stołu. Czarnowłosy mężczyzna, chociaż wciąż miał nieco zmęczony wyraz twarzy, tak teraz wydawał się znacznie bardziej "trzeźwy", niż wcześniej.
- Jak to dziecko - nic nie pamiętał ze swoich najmłodszych lat, oprócz tego co opowiedzieli mu rodzice. Jego pierwsze wspomnienie, to zabawa z małym niedźwiadkiem. W kulturze Ajnusów jest taki zwyczaj, a może raczej święty obrządek, że jedna z rodzin wychowuje niedźwiadka jak jedno ze swoich dzieci. Wierzą, że w ciele niedźwiedzia jest duch ich boga. Kanna był wtedy wraz z rodzicami na jednej z wizyt w sprawach interesów. Tamtejsze dzieci patrzyły na niego krzywym spojrzeniem, ale zwierzę nie miało najmniejszego problemu, by podejść i szarpać go za szatę, próbując go obalić. Zresztą z powodzeniem. Wychowywany w bogatym klanie smarkacz miał inne zabawy, niż siłowanie się z rówieśnikami czy zwierzętami. Raz za razem, ku uciesze innych dzieci, niedźwiadek go przewracał na tyłek. W ten niewinny sposób zaczęła się przyjaźń między Kanną, a rdzenną ludnością. Asakichi Matsumae od razu dostrzegł w tym szansę. Szansę na wykorzystanie swego syna w relacjach z Ajnu. Wystarczyło zrobić z niego maskotkę Matsumae, ulubieńca Ajnusów, który gwarantowałby lepsze relacje między dwoma obcymi kulturami, jednocześnie podkopując wciąż tą, której Siogunat chciał się pozbyć. Wystarczyło go nauczyć obrzydzenia do tego ludu i manipulacji. Na wszystko jednak miała przyjść odpowiednia pora i nie nadchodziła ona dosyć długo. Wystarczająco długo, by Kanna naprawdę zaprzyjaźnił się z garstką Ajnuskich dzieci. Shiki, jego matka, przekazała mu język rdzennej ludności, który szlifował podczas zabaw w Hokkaido, a który niezwykle szybko przyswoił i zaczął nim operować niemalże tak sprawnie, jak swoim własnym. - błękitnooka przechyliła głowę na bok, wpatrując się w czarne tęczówki swego towarzysza. Uśmiechnęła się cwaniacko, unosząc dłoń z wystawionym pojedynczym palcem. Jakby chciała coś zaznaczyć lub na coś zwrócić uwagę.
- Ale rodzina Matsumae przeliczyła się i ich własny plan mógł ich zgubić. Wiesz co czuł Kanna, gdy bawił się z Ajnu? To co czuje każde dziecko. Radość. A co czuł, gdy musiał wrócić do swojego nudnego życia, nudnych nauk z matką i ojcem? Przygnębienie. W jego pamięci te dwa uczucia były niezwykle mocno odciśnięte. To istotne względem dalszej części historii. Dziwnie tak czuć obce uczucia... wiesz? Wracając, ekhem, Kanna z utęsknieniem wypatrywał kolejnych wizyt w Hokkaido, chociaż Asakichi zaczął niepokoić się tym, jak jego syn zżywa się z tamtymi dziećmi. Jak spośród tłumu nie potrafił go natychmiast namierzyć, gdyby nie te szaty - bogatsze, piękniejsze, z klasą. Momentami czuł nawet dumę z syna - Ajnusi zajmowali się polowaniami i każdy mężczyzna musiał umieć władać łukiem i włócznią. Kanna był wątłym chłopcem i ciężko mu było napinać cięciwe, ale zaskakująco dobrze radził sobie z yari. Drewnianymi atrapami tej broni były długie kije, których końce często owijano szmatami, by dzieci mogły bez zastanowienia tłuc się nimi i szlifować swoje umiejętności. Niczym zwierzęta, które najpierw niewinnie się bawią, rzucając się sobie do gardeł, a później w ten sam sposób polują. Duma. Ależ dumny był z siebie Kanna, gdy kolejny Ajnuski chłopiec wylądował na tyłku po jego wręcz popisowym trafieniu w bok kolana. W jego wieku nie było nikogo, kto mógł mu dorównać w sprawności, z jaką posługiwał się włócznią. I ta tendencja trwała dalej, przez kolejne lata, co rodzina Matsumae uważała za coś godnego pochwały - nie dość, że Kanna wyrastał na obiecującego wojownika, to jeszcze pokonywał Ajnu na ich własnym polu, sugerując że nawet w obcych dla jego kultury czynnościach jest lepszy, niż oni. A przynajmniej tak sobie wmawiał Asakichi, zaślepiony wyższością nad Ajnusami. Tej wyższości nie czuł zdecydowanie jego syn, który uważał siebie za równego ze swoimi przyjaciółmi z tej północnej wyspy. Żeby nie było niejasności, w pamięci Kanny znalazłam też to, jak patrzyli na niego dorośli Ajnu. Nie byli tak otwarci i weseli jak dzieci. Nie mieli za co winić tego smarkacza, ale doskonale rozumieli jak oślizgły był klan Matsumae, a w szczególności sam Asakichi, którego fałszywe uśmieszki i przyjazne gesty nie zawsze były... jak to się mówi, Tarou? - zwróciła się do brodacza, który nawet nie czekał z odpowiedzią.
- Kupowane? Ty tak mówisz. Nikt poza tobą.
- Tak, kupowane. Nie kupowali jego serdeczności. Słusznie zresztą, bo była podszyta chęcią uzyskania jak największych wpływów, które mógłby kiedyś wykorzystać, aby umocnić pozycję swojej rodziny w klanie Matsumae lub w ogóle zdobyć uznanie w oczach Siogunatu. Asakichi był z tych ambitnych mężczyzn, którzy chcieli coś osiągnąć i stać się kimś. Bez znaczenia co osiągnąć i kim się stać, ale chodziło o sławę, o zdobycie władzy w ten lub inny sposób. Shiki, jego żona a matka Kanny, podzielała te ambicje. Wspierała swego męża w dążeniu do celów, by samej zasmakować lepszego życia, chociaż byli i tak już częścią sławnego klanu. Tak czy inaczej, dorośli Ajnusi próbowali zdystansować swe dzieci od Kanny, by nie ufały mu za bardzo, by nie przekazywały mu tak wiele kultury, bo ją jedynie zbeszcześci. Dzieci to jednak dzieci - nie rozumiały tego uprzedzenia względem Matsumae i nie miały najmniejszego powodu, by odrzucać chłopca, który nie wykazywał względem ich żadnych wrogich zachowań. On zafascynowany uczył się ich życia, a one zafascynowane słuchały jak wygląda jego życie. Ironiczne, ale to była prawdziwa asymilacja, która mogła się powieść. Szkoda, że Asakichi zaczął się obawiać. Miał ku temu prawo - reszta klanu zaczęła krzywo patrzeć na jego syna, który trochę za bardzo lubił się z Ajnu. Który czasami się unosił, gdy żartowano z tej dziwnej kultury rdzennej ludności. - błękitnooki demon westchnął i zapadła cisza. Długa cisza, którą przerwało dopiero chrząknięcie brodacza o imieniu Tarou.
- Już, już, chwila. Muszę sobie przypomnieć wszystko. Myślisz, że tak łatwo spamiętać te wszystkie historie? No, więc... od tego momentu mniej-więcej zaczęły się pierwsze spięcia w tej gałęzi rodu Matsumae. Ile miał wtedy Kanna? Może z dwanaście lat? Nie, chyba nieco mniej. Mniejsza z tym. Asakichi miał już dosyć fascynacji jego syna kulturą Ajnusów. Prawda, było to na rękę, ale tylko wtedy, gdy Kanna rozumiał, że to wszystko jest w jakimś celu, że to wszystko tylko maska, jaką miał przybrać i jaką miał zakładać wtedy, gdy tego od niego wymagano. Tu się uśmiechać, a za plecami planować jak przepchnąć umowę handlową, która zdecydowanie jest niekorzystna dla Ajnu jeszcze bardziej, niż te obecne. A wszystko to obleczone przyjaznymi relacjami. O ile wszelkie nauki przyjmował z wyrozumiałością, o tyle nie potrafił zrozumieć czemu Ajnu są gorsi. Tej lekcji nie przyswoił. Opowiadano mu o nich różne historie, mające postawić ich w złym świetle, ale kto znał Ajnu lepiej, niż Kanna? Doskonale wiedział jacy byli naprawdę - pomijając uprzedzenia poprzednich generacji. Był jedynie dzieckiem, ale w tej niewinności, w tej nawet naiwności tkwiła szczerość - przecież kontakt miał z równie niewinnymi i naiwnymi Ajnu. Nie różnili się niczym, oprócz obrządkami i wyglądem. Tak uważał. To urocze, czuć ten gniew, który nie należy do ciebie, a do jakiegoś ludzkiego smarkacza. Taki słaby, kruchy, a gotowy rzucić się własnemu ojcu do gardła, bo usłyszał, że już więcej nie zobaczy się z żadnym Ajnu. Asakichi zaczął obawiać się relacji, jaka budowała się między jego synem a tamtym społeczeństwem. To on miał uczyć ich wyższości jego kultury, a tymczasem sam zaczynał coraz bardziej przypominać Ajnu - próbując kultywować ich tradycje, używając prawie wyłącznie ich języka, a nawet starając się ubierać tak, jak oni. Oczywiście na tyle, na ile mógł sobie pozwolić w tym wieku, a więc w dosyć niewielkim stopniu. Nie to było istotne, a fakt, że próbował. Próbował ku wzrastającej furii swego rodziciela. Nie, rodzicieli. Shiki również była, delikatnie mówiąc, wkurwiona zachowaniem ich syna. Asakichi wstydził się tego mówić na głos, ale matka była bezlitosna. Jasno mówiła, że Kanna jest hańbą. Skąd to wiem, skoro mam tylko wspomnienia Kanny? Ten przeklęty gówniarz podsłuchiwał rozmowy jak najęty. Odkąd przestano go zabierać do Hokkaido, odkąd miał zakaz na jakiekolwiek kontakty z kulturą Ajnu, odtąd stał się wrogiem we własnym domu. Próbował zdobyć wszelkie informacje, które mógł wykorzystać przeciwko Asakichiemu, gdy przyjdzie na to odpowiednia pora. Chciał tak naprawdę przekonać ojca, że ten go potrzebuje w relacjach z rdzennymi mieszkańcami. - jasnowłosa nagle zrobiła minę, jakby sobie coś przypomniała. Rozchyliła usta, uniosła brwi, a później roześmiała się melodyjnie, kiwając głową na boki.
- No tak, prawie zapomniałam. Wiesz co powiedziała Shiki Matsumae na temat swego syna? Że jest splugawiony. Splugawiony kulturą Ajnusów, ale to nie była jego własna wina. Winiła siebie i swego męża za to, że nadali mu to imię. Imię, które miało być klątwą. Nawet nie wiesz jak potężne emocje może przeżywać taki gówniarz. Ta... rozpacz... tego uczucia nie zapomnę na pewno. Własna rodzina zaczęła patrzeć na niego z obrzydzeniem. A to podobno my, demony, jesteśmy okrutne, haha! Tarou, my jedynie ich zabijamy. Nie znam demona, który przeprowadziłby dziecko przez takie psychologiczne piekło, próbując zrobić z niego od najmłodszych lat narzędzie. Pechowiec, ale najciekawsza część jego historii jest przed nami. Miał może piętnaście lat, gdy zmarła jego matka - Shiki. Szeptano w klanie, że jest za stara na drugie dziecko i rzeczywiście była. Podobno jej serce nie wytrzymało obciążenia. Ostatecznie nie poczęła dziecka, które miało być zbawieniem tej gałęzi rodziny Matsumae. Dobry chłopiec był z Kanny. Opłakiwał swoją matkę nawet jeżeli ta czuła do niego wstręt. Kilka dni później zrozumiał, że może utrata rodzicielki nie była pechem, a łutem szczęścia. Wiesz, Tarou, Asakichi przez swoją dumę nigdy nie nauczył się języka Ajnu, a jedynie garstka Ajnusów znała ich język. Jak prowadzić z nimi rozmowy, gdy nie zawsze można było się porozumieć? I tutaj z pomocą zjawił się Kanna, który pierwszy raz wykorzystał coś, czego uczył go ojciec - manipulację. Znał obie mowy, znał oba pisma, więc był wymarzonym negocjatorem, ale... brakowało mu tej wrogości, więc zaproponował swemu ojcu, że zostanie tłumaczem i przy okazji nauczy się z pierwszej ręki jak wyglądają umowy kupieckie oraz całe dyskusje na ten temat. Asakichi, ze sporą dozą podejrzliwości, zresztą słusznej, w końcu się zgodził. Jakiż szczęśliwy był jego syn, gdy znów miał szansę spotkać się z Ajnu. Nawet tylko w roli pośrednika, mającego niekiedy ułatwić kontakty z mieszkańcami Hokkaido. - kobieta ziewnęła znudzona, nie zasłaniając nawet dłonią ust - pozwalając swemu towarzyszowi na oględziny jej bogatego w piekielnie ostre kły uzębienia. Nie rozumiała dlaczego Tarou tak bardzo interesował się ludźmi, ale oszczędzał jej zmagania się z nimi, pozwalając przejść do najbardziej rozkosznej części - mordowania ich i żywienia się ich krwią. Bez zbędnej walki, szamotaniny, podstępów.
- Asakichi był naprawdę oślizgły. Umowy, które zawierał z Ajnusami były wręcz złodziejskie i Kanna dopiero teraz zaczął to naprawdę zauważać. Najpierw brakowało mu śmiałości, może po prostu jaj, aby zwodzić własnego ojca i własny klan, ale z czasem... jego tłumaczenia zawierały nieco więcej, niż tylko tłumaczenie. Podczas rozmów często wyjaśniał w języku Ajnu, że to podstęp lub nakazywał ostrożność. Początkowo Asakichi nie miał zielonego pojęcia dlaczego ten barbarzyński lud nagle zaczął być czujniejszy, mniej chętny do współpracy - oczywiście na korzyść Matsumae i Siogunatu, ale z czasem zaczął podejrzewać, że to przez Kannę. Jego syn miał już siedemnaście lat, gdy ojciec wreszcie zrozumiał co ten wyprawia. Chyba pierwszy raz w życiu Kanna czuł strach. Ojciec grzmiał nad nim, że jest zdrajcą, że jest hańbą, że plugawi dobre nazwisko Matsumae, że przez jego sabotaż ucierpi nie tylko on sam, ale cały klan. Chłopak próbował po raz ostatni się tłumaczyć, wyjaśniać że Ajnu są też ludźmi, że niewłaściwym jest takie traktowanie ich, ale... jak myślisz, Tarou, jakie przyniosło to skutki? - zapytała uśmiechnięta demonica, opierając swoją brodę na dłoni, pochylając się w stronę brodacza.
- Nijakie. - burknął czarnowłosy, a błękitnooka roześmiała się.
- Pudło. Przyniosło opłakane skutki. Kanna lepiej, żeby wtedy milczał. Asakichi wpadł w szał. Sprał swojego syna... nie, on go po prostu skatował. Przez tydzień nie widział na jedno oko, ale nie musiał... nie przydało mu się przez prawie dwa kolejne lata życia. Kanna został zamknięty w domu z zakazem jego opuszczania. Miał z nikim nie rozmawiać, nie pokazywać się, aby tylko nie powiedział czegoś, co dyskredytuje jego ojca. Wiesz, ciężko niestety utrzymać praktycznie dorosłego mężczyznę pod ryglem. Chłopak się wymykał, a Asakichi miał coraz większy problem w utrzymaniu w sekrecie, że jego syn jest w problematycznej relacji wobec barbarzyńskich Ajnusów. Haha, wiesz, samo ukrywanie go w domu też budziło różne podejrzenia. Ogólnie cała obecność Kanny działała na niekorzyść jego rodzica, ale przecież nie ma takiego problemu, którego by nie dało się rozwiązać, prawda?
- Zabili go? - zapytał nieco zmieszany Tarou, a kobieta spojrzała na niego jak na przygłupa.
- Jak mieli go zabić jak mam jego wspomnienia? Posłuchaj... ludzie są okrutni, wiesz o tym już, ale zabijanie swojego potomstwa jest dla nich czymś... niewłaściwym. To zabawne, że nie mieli problemu z całą tą torturą psychologiczną, jaką zafundowali Kannie, ale nie przyszło im nawet na myśl, by się go po prostu pozbyć i oszczędzić mu cierpienia. Dobra, mniej dygresji, bo i tak ta historia jest już za długa. Powinnam brać od ciebie więcej ludzi za tak rozległe opowieści. Wróćmy. Na czym to ja skończyłam? Ah, tak, rozwiązanie problemu. Ślub. Kanna nie znał szczegółów jak doszło do tych ustaleń, ale jego ojciec postanowił go ożenić z Suą, dziewczyną z klanu Narukawa z Kioto. Zajmowali się jakimiś religijnymi pierdołami, a więc poniekąd korzeniami kultury Imperium Tokugawa. Byli też z dala od Ajnu, z dala też od Matsumae, więc Kanna nie mógł już narobić żadnej szkody. Oh, jakiż on był zły, gdy się dowiedział o tym zaaranżowanym małżeństwie. Podobno my, demony, nic nie wiemy na temat miłości, ale ludzie? Oni nie mają tym bardziej pojęcia czym jest miłość. To takie żałosne... to jak patrzył na tę bogu ducha winną dziewczynę, jakby to ona była kolejnym wcieleniem jego ojca. I to jak ona patrzyła na niego... taka rozmarzona, naiwna, głupia nastolatka, wyobrażająca sobie idealny związek. Żałosne. - jasnowłosa, już znudzona opowiadaniem, chwyciła w dłoń leżącą na stoliku fajkę, którą swobodnie obracała w dłoni, bawiąc się nią. Całe szczęście zbliżała się do końca swej opowieści. Zamierzała ją i tak skrócić w tym momencie, bo nie działo się tam nic wielce istotnego.
- Nie kochał jej? - zapytał Tarou, niczym sam byłby naiwną nastolatką, a był demonem o wieloletnim stażu w mordowaniu ludzi.
- Nie wiem. Nie wiem czy to co czuł, to była miłość. Nigdy czegoś takiego nie czułam. Początkowo na pewno jej nie kochał. Nienawidził ją. Uważał ją za współwinną. Często się kłócili przez to. Jednak z czasem... nie wiem jak to opisać. Te wszystkie spięcia sprawiły, że byli sobie tak dziwnie bliscy. Jakbym miała to nazwać... brutalna namiętność. Było w nich coś takiego... wiesz, niegodnego ludziom. Niewłaściwego. Jakby kochali się, ale nienawidzili jednocześnie. Jestem kulturalna, więc nie opowiem ci dokładnie co robili w sypialni, ale nie było to zdrowym pożyciem małżeńskim. Na pewno nie. Czuł taką przyjemność, gdy ją krzywdził, a później taką troskę, gdy przestawał. Aż ciarki mnie przechodzą na to wspomnienie. To było obrzydliwe.
- Zatem jak go dopadłaś? - zapytał Tarou, może i on trochę niecierpliwiąc się kiedy nastąpi finał tej opowieści. Nie był znudzony, ale zbliżali się do kulminacyjnego momentu i zaczynał to czuć.
- Z jakiegoś powodu został wezwany na spotkanie ze swym klanem. Czuł wtedy taką... niepewność. Coś mu nie grało w tym wezwaniu. Wyruszył w obstawie dwóch samurajów do rodzinnego domu, ale... po drodze spotkali mnie. Wiesz dobrze z jaką łatwością potrafię oszukać ludzi. Ta dwójka samurajów... nie wnikałam nawet w ich pamięć za głęboko. Byli prości. W ich głowach stworzyłam wspomnienie siebie, jako osoby, która niegdyś ich uratowała, gdy byli śmiertelnie ranni, a Kanna... jak mógł nie zaufać swojej kochance, którą widywał praktycznie noc w noc? Jak zwykle obeszło się bez walki. Wprosiłam się na ich wóz i udusiłam strażników podczas snu, a temu Matsumae... jemu chciałam rozszarpać gardło, ale wtedy. Wtedy... - demonica nagle zaczęła drżeć, jej wzrok uciekł na bok, a fajka wypadła z dłoni. Tarou przyglądał jej się poważnie zaskoczony. Pierwszy raz widział, jak Chisato zdaje się czegoś bać. Nie odezwał się jednak.
- Pojawił się... On. Nasz Pan. Ja... nic nie pamiętam. Nie wiem co mu zrobił. Jak się ocknęłam... nie było już Najwspanialszego z Nas. Na wozie leżał za to Kanna... z dziurą w klatce piersiowej. Nie wiedziałam co zrobić, chciałam po prostu pożywić się nim i zbiec, ale wtedy poczułam... że już nie był człowiekiem. Stał się jednym z nas. - Tarou na te słowa, aż podniósł się gwałtownie od stolika, na co Chisato zareagowała nerwowo, spinając całe ciało, jakby miało dojść do ataku na jej osobę. Szybko jednak uspokoiła się, posyłając brodaczowi pytające spojrzenie. Czarnowłosy, nieco zmieszany, zasiadł znów na swoim miejscu, nie komentując swojej reakcji.
- Powiedziałaś mu? Jesteś chyba jedyną osobą, która potrafiłaby opowiedzieć demonowi o jego przeszłości. - zapytał mężczyzna, a jasnowłosa pokiwała głową na boki zaprzeczając.
- Nie, to nie byłoby sprawiedliwe. Każdy z nas żyje bez wiedzy o tym, jak wyglądała jego egzystencja jako człowiek. Czemu on miałby być inny? Prędzej zdechnę, niż mu opowiem to wszystko. Wytłumaczyłam mu jak się nazywa, zaopiekowałam się nim jako młodym demonem, ale później... zwyczajnie mi znikł. Niewdzięczny skurwiel. Mam nadzieję, że jakiś Zabójca Demonów go dorwał. - zapadła cisza. Tarou zamyślony wpatrywał się we własne dłonie, a Chisato nieco zmieszana końcówką swojej opowieści zaczęła ponownie napełniać fajkę kiseru tytoniem, by móc zasmakować dymu. - Koniec z opowieściami. Chyba, że przyprowadzisz mi marechiego. Inaczej nie gadam już z tobą. - warknęła. Widocznie miała już dosyć tego układu, chociaż był rzekomo tak przyjemny dla niej. Niestety, miał on swoją cenę mentalną, o której Chisato nie mówiła, a do której w życiu by się nie przyznała. Nawet demon miał uczucia i miał żal, że jego życie było tak puste - wypełnione jedynie przetrwaniem.
- Zamieszkuje w Kioto wraz z kobietą, która za życia była jego żoną. Zabójczyni Demonów Ne - Narukawa Sua.
- Udają normalne małżeństwo. Na tyle, na ile sami potrafią być normalni.
- Wciąż potrafi walczyć włócznią, chociaż nie trzymał broni w ręku od dawna.
- Zupełnie bez powodu zachowuje się niemalże ciągle tak, jakby grał spektakl w teatrze. Ekscentryk nawet jak na demony.
- Zna język Ajnusów równie dobrze, co zwyczajny japoński.
- Jego imię pochodzi z kultury Ajnu. Oznacza "wielki" lub "wspaniały".
- Nikt tego w nim nie odkrył, ale za życia miał rozwinięty zmysł węchu. Stracił tę umiejętność jako demon, ale pewne nawyki wąchania rzeczy pozostały nawet po utracie pamięci i wyczulonego powonienia.
- Dzieli swoją aparycję na dwie sytuacje - normalne i walki. W momencie konfliktu wraca do zupełnego wyglądu demona. W ten sposób próbuje odciąć swoją brutalną naturę od natury człowieka. W obu przypadkach wygląda jak demon - jedynie różni się jak bardzo demonicznie wygląda.
- Nie lubi ukrywać zupełnie swojego wyglądu demona. Nie przepada za tym, że udaje człowieka, mimo że nim nie jest, ale rozumie że tak musi.
- Już za życia miewał zdecydowanie za dużo czasu dla samego siebie, więc rozwinął się w wielu artystycznych aspektach. Jego domeną jest muzyka. Śpiewa, a także gra na różnych instrumentach - począwszy od shamisenów, przez flety shakuhachi, a na jego ulubionym kończąc - koto.
- Niekiedy także maluje i rysuje. Jest to coś, co bardzo lubi, chociaż nie jest w tym szczególnie dobry.
- Nie posiada prawdziwego zawodu i nie posiadał go nigdy. Praca jest mu obca, stąd ogrom zainteresowań i zajęć, które mają mu umilić życie.
- Wciąż należy do rodu Matsumae, ale prawie zawsze przedstawia się jako Narukawa Kanna - nazwiskiem żony.
- Chyba kocha swoją żonę? :hearts:?
Co więcej, na start dostajesz 48 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach