Fabuła forum rozpoczyna się w 1650 roku w Japonii, czyli w okresie Edo. Sześćdziesiąt lat przed wydarzeniami na forum tajemniczy samuraj, zdolny rozpalić swoje ostrze do temperatury słońca, niemalże pozbawił życia pierwszego, a zarazem najsilniejszego istniejącego demona, którym był Muzan Kibutsuji.
Wraz ze zniknięciem aktorów ze sceny oraz opuszczeniem teatru przez widzów, rozpoczął się nowy etap konfliktu między demonami i zwalczającą je organizacją. Dla odmiany nie krwawy (śmierć ponieśli jedynie mieszczanie przeznaczeni na bufet podczas wydarzenia), a mający uderzyć przeciwnika w inny sposób: poprzez ośmieszenie i utratę zaufania tych, których podjęli się ratować. Sztuka zaprezentowana przez Taishiro na deskach teatru nawiązywała do starcia frakcji pod Edo w 1650 roku... czytaj dalej
Ruszyły rzuty na ocalonych i zabitych! Trwać będą do 12 czerwca. Ponadto w nowej aktualizacji znajdziecie informacje dotyczące zapisów na EVENT. 1 czerwca 2024
Pojawiła się kolejna aktualizacja, z której dowiedzieć się można o nowych rzeczach, jakie pojawią się na forum, a także przedstawieni zostali nowi MG! 10 stycznia 2022
Informacje dotyczące minieventu! Szukaj śnieżynek i każdego dnia zdobądź PO! 23 grudnia 2021
Wpadła nowa aktualizacja, z której możecie dowiedzieć się więcej na temat możliwości prowadzenia większej ilości wątków fabularnych! 3 grudnia 2021
Na forum pojawiła się nowa aktualizacja dotycząca kruków kasugai, filarów i PO! 28 listopada 2021
Na forum pojawiła się nowa aktualizacja dotycząca PO! 15 listopada 2021
Zapisy na event! Przekonaj się razem z nami, że Wszystkie drogi prowadzą do Edo. 14 listopada 2021
Aktualizacja! Dowiedz się o zmianach na forum oraz o dodatkowej możliwości zebrania PO! 13 listopada 2021
Ena - 枝夏 ??/??/1634, ???, YONEZAWA, CHŁOPI Niska i chuda jak patyk dziewczyna o słomkowych włosach, sięgających jej ramion. Przycięte są one na prosto - tak grzywka jak i reszta. Czarne oczy o niezwykle długich rzęsach. Ubrana zazwyczaj w białą yukatę, która wisi na niej, jak na wieszaku. Na stopach nosi sandały geta. Na głowie, na jej boku zazwyczaj znajduje się biała maska lisa. U jej lewego boku ma drewnianą tabliczkę przeznaczoną do pisania na niej. Po tej samej stronie znajduje się też drobny woreczek na pierdoły i czerwona maska Oni.
OPIS POSTACI cz. 1 Gdyby tylko Ena potrafiła myśleć w takich kategoriach, to już dawno uznałaby, że sprowadza na innych nieszczęście. Niezależnie czy to człowiek, demon czy ich zabójca. Każdy z jej opiekunów czy właścicieli prędzej czy później umarł w niefortunny sposób. Począwszy od biologicznej rodziny, z którą zamieszkiwała niedaleko Edo, w osadzie skupiającej się na rolnictwie. Jej rodzina, jak można było się spodziewać, należała do niewykształconej, ale jakże niezbędnej klasy chłopów. Była pierwszym dzieckiem młodego małżeństwa i początkowo tak naprawdę nie nazywała się Ena. Jej prawdziwe imię, a może inaczej - pierwsze imię, nie miało teraz znaczenia. Nie zdążyła go zapamiętać, bo jej normalne życie trwało zaledwie trzy lata i kilka miesięcy. Nie pamięta też swoich rodziców. Wie jednak, że straciła ich przez jednego konkretnego demona, nazywającego siebie Erio. Szczegóły tej tragedii nie są jej znane, a wydarzyła się ona podczas podróży do stolicy - do Edo. Nie oddalili się zbyt daleko od rodzinnej wioski, nim zapadł zmrok. Do najbliższego Ryokanu nie było daleko, zaledwie kilka kilometrów, a pełnia księżyca na czystym niebie umożliwiała podróżowanie dalej, by nie zasypiać na sianie, na wozie osłoniętym szmatą, imitując w ten sposób powóz. I wtedy coś się wydarzyło. Furmanka się zatrząsła, a majątek rodziny, czyli zaprzęgnięty do niej koń, jakimś cudem urwał drewniany dyszel i niczym oszalały popędził przed siebie, zostawiając swych właścicieli na pastwę losu. Albo i czegoś gorszego. Do dziś Ena nie wie dlaczego regularnie śnią jej się tańczące płomienie, chociaż ma podejrzenia. Wóz, ni z tego ni z owego, zaczął płonąć - zaczynając od płachty, jaka robiła za prymitywny dach lub baldachim nad furą wypełnioną sianem, na której zasiadała kobieta wraz ze swoją córką w ramionach. Urwany krzyk mężczyzny, jeszcze chwilę temu kierującego furmanką, zwiastował najgorsze. Jego żona pisnęła, widziała co się stało. Coś przeszyło brzuch jej małżonka, pozbawiając go życia w ułamku sekundy. Krew bryznęla na kobietę, która skuliła się i okryła własnym ciałem córkę. Ogień natychmiast pochłonął płachtę i zaczął jeszcze szybciej pożerać siano, które wyścielało wóz. Dziewczynka sparaliżowana strachem nawet nie była w stanie krzyczeć czy płakać. Nawet wtedy, gdy poczuła jak coś szarpnęło ciałem jej matki, a zaraz poczuła jak po jej plecach spływa ciepła ciecz. Krew. Demon nawet nie wiedział, że był jeszcze ktoś do zamordowania - krucha trzylatka. Od urodzenia mała, drobna, szczupła, teraz przykryta ciałem swej martwej rodzicielki. Próbowała się wydostać, ale nie miała wystarczająco siły, wierciła się, starała się jak mogła, byleby oddalić się od zbliżającego się ognia. Wysunęła się do pasa z objęć zamordowanej kobiety, plecami zwrócona była do ognia, który z sekundy na sekundę był bliżej, aż w końcu chwycił za jej ubrania. Krzyk bólu zwrócił uwagę Erio. Oderwał się od pożerania mężczyzny, zaglądając na wóz. Nie spodziewał się dziecka. Nie potrzebował go zabijać, ale nie było sensu go zostawiać. Miał wystarczająco jedzenia, ale dziecko i tak zginęłoby, gdyby je tutaj zostawił. Szczególnie, gdy ogień się nim już zdążył zainteresować. Ale ludzie też mieli jakąś wartość dla demonów. Oprócz tej odżywczej. Dorosłego człowieka ciężko było przyzwyczaić do życia wśród potworów, ale dziecko? Ono było plastyczne jak rozgrzany metal. Wystarczyło odpowiednio uderzać. Taką filozofię bólu miał Erio. Powiedzieć, że uratował dziewczynkę, to zbyt wiele. Nie dał jej spłonąć, a później ją ogłuszył, by dokończyć swoją ucztę. Zaraz po tym skierował się do Oguni, gdzie zresztą zamieszkiwał przez większość czasu, by z pełnym żołądkiem i zdobyczą na ramieniu na jakiś czas osiąść w miejscu. Przeliczył się. Dzieci, oprócz tego że błyskawicznie się uczyły, były wyjątkowo głupie. Tak po prostu. Nie rozumiały, że umrą, jeżeli nie przestaną płakać czy krzyczeć nocami. I nie rozumiały, że uderzenia są po to, aby wreszcie zamilkły. I o ile tego nie zrobią, to zamilkną na wieki. Erio miał powoli dosyć swojej przyszłej służącej, a minęło zaledwie kilka dni. Musiało minąć ich jeszcze kilkanaście, aż w końcu stracił cierpliwość. Potrafił rozpalać płomienie gorętsze od zwyczajnych zwykłym pstrknięciem palcami, więc trzymany przez niego nóż w mgnieniu oka zaczął świecić rozgrzanym do czerwoności metalem. Teraz wystarczyło chwycić niesforną dziewczynkę i zrobić jedno cięcie… Próbowała się wyrwać, ale nawet ze zwykłym człowiekiem nie miałaby szans, a co dopiero z demonem, gdy nie dość że miała tylko trzy lata, to jeszcze była wyjątkowo drobna. Próbowała też zacisnąć zęby, gdy chwycił ją dłonią za policzki i naciskając na nie siłą otworzył jej szczękę. Czuła, jakby kości miały zaraz jej pęknąć, jeżeli nie otworzy buzi szerzej i szerzej. Próbowała też krzyczeć, gdy ból odbierał jej zmysły, gdy wydawało się, że umysł rozpada się na kawałki. Jedynie charczała, dławiąc się własną krwią, próbując krzyczeć, płakać, wierzgać się, ale bezskutecznie. Zemdlała, gdy ból przekroczył jej możliwości. Co się stało? Erio znalazł rozwiązanie na jej krzyki, na jej nawoływania matki i ojca. Wystarczyło pozbawić jej języka. Oczywiście wciąż mogła wydawać z siebie jakieś głośne dźwięki, ale te już nie przypominały ludzkich. Przypalona rana goiła się nawet lepiej, niż się spodziewał. Zakładał, że albo operacja się uda i będzie miał doskonałą służącą za kilka lat, która nie będzie dręczyć go zbędnymi słowami, albo dziewczynka umrze. Obie opcje były mu na rękę w tym momencie. Nie wiedział jednak, że to co powstrzymało ją naprawdę od dalszego hałasowania, to czysty strach i trauma, a nie brak języka. Przez dwa lata swojego życia w Oguni nie była wielką pomocą dla Erio. Demon władający płomieniami mógł ją raptem wysyłać żeby coś przyniosła, zaniosła albo posprzątała. Traktował ją bardziej jak swoje zwierzątko, które mu towarzyszyło. Nawet zaczął do niej mówić, oczywiście nie oczekując żadnej odpowiedzi. Wystarczyło że słuchała, że miał komu opowiedzieć historię, swoje zmartwienia, swoje porażki i tryumfy. Pewnie dlatego zabrał ją ze sobą, gdy wyruszył poza Oguni, znów w kierunku Edo. Mgła utrudniała widzenie, ale czego w nocy mógł obawiać się demon? Szczególnie, gdy udawał człowieka, chowając swe niezwykle długie szpony i dziwne, onyksowe łuski na przedramionach. Trzymał za rękę swoje zwierzątko, któremu nawet nie nadal imienia. Mówił do niej zawsze "dziecko". I tym była. Tylko dzieckiem. Nikim więcej. W ten sposób budzili pozory, że są normalną rodziną - ojciec i córka. Tak drobne, małe istoty zawsze budziły litość i zaufanie. Erio to wiedział, więc czuł się dodatkowo bezpieczny. Może dlatego zignorował to drobne migotanie gdzieś naprzeciwko niego, gdzieś niedaleko w tej mgle. Jakby ktoś się zbliżał z latarnią… Pięciolatka mogłaby przysiąc, że piorun strzelił między nimi. Przeleciał gdzieś obok, ale jej nie zranił. Jej nie. Trzymana przez nią ręka nagle pociągnęła ją w dół. Erio upadł? Nie. Z charczącą imitacją krzyku odskoczyła na bok, puszczając odciętą kończynę swojego właściciela. Zostali zaatakowani. Nie była w stanie dostrzec co się działo tuż przed nią. Nie noc, nie mgła, a czysta prędkość akcji nie pozwalały jej na rozeznanie się w sytuacji. Wiedziała tylko to, że Erio z kimś walczył. Co zrobić? Wiedziała, że to jej okazja na ucieczkę, ale jeżeli Erio wygra, to z pewnością ją znajdzie i ukarze. Jeżeli jednak przegra, to… nie było sensu uciekać. Zatem ukryła się za drzewem i nasłuchiwała kiedy odgłosy walki ucichną. Wydawało się, jakby walczyli wieczność, ale w końcu nastała cisza. Względna cisza, zakłócona jedynie odgłosami płomieni, które chwyciły pobliskie krzaki i zaczynały pochłaniać też drzewa. Niepewnie wyszła zza drzewa, rozglądając się po okolicy. Mgła skutecznie utrudniała oględziny, więc dziewczynka ruszyła w kierunku płomieni, widząc że ktoś tam stoi. Jakaś sylwetka, która zaraz się zachwiała i upadła. Ostrożnie zbliżyła się. Jeżeli to był demon, to mogło się okazać, że to jest jej jedna na milion szansa na wolność. Kiedy jest ranny, niezdolny do pogoni za jakąś gówno wartą smarkulą. Ale to nie był Erio. Nieznajomy klęczał, podpierając się o wbitą w ziemię broń, powoli osuwając się na bok, by w końcu wylądować na plecach.
- Jesteś bezpieczna. - wystękał mężczyzna. Teraz pięciolatka mogła mu się lepiej przyjrzeć. Stała tuż nad nim, patrząc na jego w połowie spaloną do kości twarz. Na jego ciemne oko, w którym błyszczały zagubione promyki światła rzucanego przez płomienie. - Jak się nazywasz? Musisz przekazać coś ważnego. - mówił z trudem, ciężko oddychając, łapczywie chwytając powietrze. Aż dziwne, że tak postawny mężczyzna miał problemy z Erio, który był drobnym, niskim demonem. Jednak nic co logiczne nie ograniczało demonów. Wiedziało to nawet dziecko. Szczególnie żyjące od dwóch lat między tymi potworami. - Nie bój się. On już nie żyje. - zapewnił dziewczynkę, jakby chcąc wymusić na niej odpowiedź i potwierdzenie, że zrobi to, o co ją poprosi. Klęknęła tuż obok niego i otworzyła usta, wskazując palcem na swój język. A raczej jego brak. - On ci to zrobił? Co za pojebany skurwiel… - nawet w tym stanie znalazł siły, by pokręcić głową na boki. I by łzy zaczęły mu spływać po policzku. Jego rany były bardziej rozległe, niż tylko na twarzy. Jego cała lewa ręka była zwęglona, jego ubranie poszarpane i powoli mokre od posoki, która wypływała z ciała. Umierał. To było widać. Widziała to dziewczynka, wiedział to i on. - Umiesz pisać? Nieważne. Nauczysz się. Posłuchaj. Znajdź Zabójców Demonów i daj im znać, że Katakura Isshin zginął w walce z demonem. Przekaż im to co się tutaj wydarzyło. Zaopiekują się tobą. - sęk w tym, że pięciolatka nie potrafiła ani pisać, ani czytać. Postanowiła jednak zapamiętać te słowa i gdyby kiedyś udało jej się nauczyć porozumiewać z innymi, wtedy mogłaby spróbować opowiedzieć to, co tutaj się wydarzyło. - Weź mój miecz. Sprzedaj go jeżeli musisz. Nie umrzyj. W kieszeni mam ceramiczne naczynie. W nim jest olej z wisterii. Oblej nim demona, a ucieknie. Przeżyj, słyszysz? Masz przeżyć. Cokolwiek by się nie wydarzyło, masz żyć dalej. - dziewczynka wpatrywała się w niego tępym spojrzeniem, które nie wyrażało ani smutku, ani strachu, ani niczego. Była jak posąg. Isshin ostatkami sił wyciągnął zdrową ręką ceramiczny pojemnik zatkany drewnianym korkiem owiniętym w materiał. Czuć było dziwny zapach. Oprócz spalonego ciała. Nie miał siły już mówić, oddychał ciężko, coraz ciężej i coraz wolniej. Aż w końcu westchnął i… zmarł.
Ciężko było włóczyć ze sobą katanę, mając zaledwie pięć lat. Przewiązała ją przez plecy i w taki sposób podróżowała dalej. Gdzie? Nie miała pojęcia. W przeciwnym kierunku, z którego przyszła wraz z Erio. Nie widziała jego ciała, nie wierzyła, że ten umarł, ale nie było go, więc musiała uciekać. Długo się tułała, nim natrafiła na cywilizację. Ukryła broń przed wioską, zanim do niej wstąpiła, by nikt jej nie ukradł, bo była to jedyna rzecz, która w tym momencie naprawdę należała do niej. Przynajmniej tymczasowo. Głodna, spragniona, wychudzona i nieludzko brudna przyciągała spojrzenia mieszkańców. Z zapałem próbowała pokazywać rękami i tłumaczyć co widziała, co się wydarzyło. Nikt jej nie rozumiał. Nikt też nie chciał zająć się kolejną gębą do wykarmienia, gdy Tokugawa Iemitsu zarządził, że chłopi nie mogą jeść uprawianego przez siebie ryżu. Musieli czekać na łaskę Daimyo, któremu oddawali wszystko. I nie zawsze ta jałmużna wystarczała. Nikt nie chciał się nią zaopiekować, ale niektórym pękało serce na widok tej zmarnowanej dziewczynki. Nakarmiono ją i wygnano z osady, by nie budziła niepokoju. Niektórzy bali się jej. Wyglądała jak duch, wydawała z siebie dziwne odgłosy i zachowywała się jak opętana. Lub szalona. Nie wróżyła niczego dobrego. Nie zamierzała jednak się poddać i od razu oddalić się. Żyła w okolicznych lasach, a nocami wkradała się i zasypiała w oborach, szopach, jakkolwiek ciepłych miejscach. Za dnia kradła, by napełnić żołądek, czym tylko narobiła sobie wrogów. Przyłapano ją raz, drugi i trzeci. Za każdym razem surowa kara fizyczna i wygnanie. Ale ona wracała jak szczur. Była szkodnikiem w oczach mieszkańców i wiedziała, że w końcu ją zabiją jak tak dalej. Nie miała też szans na dotarcie do nich, na znalezienie zrozumienia. Ruszyła dalej. Żałowała tej decyzji. Głód szybko zajrzał jej w oczy, a wtedy byle wiatr stawał się poważną przeszkodą, a deszcz zagrożeniem życia. Miała szczęście, że było jeszcze lato. Ale powoli się kończyło. Coraz częściej padało, coraz mocniej wiało. Wiedziała, że nie przeżyje jesieni, a co dopiero zimy. Czas uciekał jej przez palce.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, gdy poczuła tak przyjemny aromat pieczonego jedzenia. Od razu się zatrzymała i zaczęła wypatrywać dymu, który miał nakierować ją na jedzenie. Drugi dzień żywiła się tylko tym, co znalazła przy drodze. Czasami zapychając żołądek korą drzew, byleby nie oszaleć z głodu, byleby dać sobie jeszcze trochę czasu. Szybko namierzyła unoszący się znad drzew dym, by pospiesznym krokiem skierować się ku niemu. Pospiesznym, ale nie głośnym. Nauczyła się skradać, ukrywać w cieniach, zaskakiwać tym jak szybko pojawiała się i znikała. Bez tego już dawno by zdechła z głodu. Ukryła się między drzewami. Przy ognisku siedział ktoś z bronią przy pasie. Ryzyko było wielkie - wiedziała, że taki ktoś na osobności nie będzie się wahał, by ją zabić, jeżeli ją przyłapie na kradzieży. W ukryciu czekała na dogodny moment, by tylko ruszyć ile sił w nogach w stronę ognia i zabrać jeden z patyków wbitych w ziemię. Na ich końcu znajdowały się małe, ale pożywne ryby, które powolutku opiekały się samym dymem. Wydawało się jakby czekała wieczność. Widząc jedzenie, będąc nieludzko głodnym, czas zdawał się stać w miejscu, a nie płynąć. Ostatkiem silnej woli powstrzymywała się przed brawurową próbą po prostu śmignięcia obok, zabrania co może i ucieczki ile sił w jej patykowatych nogach. W końcu czekanie opłaciło się. Mężczyzna wstał i odszedł kawałek od ognia. Nie za daleko, bo potrzebował tylko opróżnić pęcherz i najpewniej nie chciał spać tuż obok tego. To była szansa dla dziewczynki. Osłabiona, ale napędzana czystą adrenaliną i chęcią przeżycia, ruszyła tak szybko oraz tak cicho, jak potrafiła. W momencie znalazła się tuż obok ogniska, chwyciła za jeden patyk z rybą, a później… poniosła ją zachłanność, chwyciła za drugi, ale mężczyzna już zdołał ją wykryć. Ona za to zdążyła zrozumieć, że została wykryta. Natychmiast odwróciła się na pięcie i zaczęła gnać w stronę krzaków, by w nich zniknąć. Zrobiła kilka kroków, gdy coś uderzyło w jej plecy, obalając ją na ziemię. Wiedziała, że zawiodła. Niczym wygłodniałe zwierzę, od razu postanowiła zjeść rybę, którą ukradła i już prawie zatopiła w niej zęby, gdy stopa przycisnęła jej dłoń do ziemi. Zaczęła się wierzgać, nie zwracając uwagi na mężczyznę, a próbując dostać się głową do przyszpilonej do ziemi ręki wraz z dwoma kijkami. Chciała w ten sposób złapać zębami ile może, napchać żołądek na ile starczy jej czasu, nim nieznajomy zrobi jej cokolwiek, co zamierzał. Nawet to jej się nie udało. Z głuchym stęknięciem przyjęła kopnięcie w bok. Silne jak na jej kruche, słabe ciało, ale zdecydowanie nie mocne jak na standardy dorosłego mężczyzny. Jej dłoń się rozluźniła z bólu, a kijki zostały natychmiast odebrane. Okazało się też czym oberwała w plecy, gdy zaraz po schyleniu się po ryby, nieznajomy sięgnął obok - po leżąca katanę w sayi. Wiedziała, że to koniec. Może i jej życia. Nie miała szans już na tę rybę, więc przestała nawet się ruszać. Z twarzą wciśniętą w ziemię leżała pokonana. Adrenalina powoli opadała, a ona czuła się, jakby już nie miała nawet siły oddychać. - Komu ukradłaś ten miecz? Ładne cacko. - niski głos nie wykazywał żadnej sympatii. Wręcz przeciwnie, był szorstki, chociaż sam ton wypowiedzi wydawał się być neutralny. Naturalnie dziewczynka nie odpowiedziała, bo nie mogła. Jej przeciwnik nawet nie domagał się wyjaśnień. Stał nad nią, przypatrując się jak leży, niczym zabita. Powoli zaczął zajadać się rybą z patyka. Jego trzy gryzy wystarczyły, żeby został sam łeb i ogon. Upuścił patyk, a ten wylądował tuż przed głową pięcio-, prawie sześciolatki. Nagle dostała przypływu sił. Szarpnęła całym swoim ciałem w kierunku ochłapów, by zaraz chwycić je oburącz i łapczywie wpakować do ust, nie zważając na ości czy to, że były to tak naprawdę odpadki. Mężczyzna na ten widok mruknął coś niezadowolony, wzdrygnął się nawet, widząc jak nieludzkie stworzenie leżało tuż obok jego nóg. Aż ciężko było uwierzyć, że tak mógł zachowywać się człowiek. - Jak się nazywasz? Gdzie masz rodziców? - nie odzywała się, zajęta była żuciem tych wszystkich elementów, których ludzie zazwyczaj nie jadali. W końcu z trudem przełknęła i podniosła się do pozycji siedzącej, unosząc głowę w stronę nieznajomego. Ich spojrzenia się spotkały. Miał błękitne oczy i surową twarz z gęstym, czarnym zarostem. Dwie szramy przecinały jego prawy policzek, a jedna sięgała aż nosa. Trzecia znajdowała się na czole i opadała na brew, dzieląc ją w pół. Wyglądał jak samuraj, który wyjątkowo słabo się prowadził. Albo którego los nie oszczędzał. - No gadaj. Co tu robisz? Kazałbym ci spierdalać, ale widzę jak cholernie głodna jesteś. Nie zabijam dzieci, a jakbym cię przegonił, to równie dobrze mógłbym cię tu dobić. - wsunął za pas katanę, która dotychczas znajdowała się w jego lewej dłoni. - Nie oznacza to, że mam zamiar cię nakarmić. - dodał po chwili, nie robiąc dziecku nawet nadziei. Dziewczynka pusto patrzyła na niego. Naprawdę wydawała się zwierzęciem, które po prostu czekało, aż ze stołu spadnie coś dla niego. - Jak będziesz odpowiadać na moje pytania, to dam ci więcej resztek. - to natychmiast wywołało reakcje. Oczy dziewczynki błysnęły, a jej usta natychmiast się rozwarły, energicznie zaczęła wskazywać palcem na brak jej języka, wydając z siebie odgłosy, niczym zakneblowana. - Nieźle cię urządzili. Ktoś cię bardzo nie lubił. Nie chciałbym być na twoim miejscu. Ile ty masz lat? Cztery? Pięć? Sama w lesie, głodna, bez języka. Przejebane. Może lepiej jakbym cię jednak zabił? - nim skończył mówić, zaczęła kiwać głową na boki zaprzeczając. Nie mogła umrzeć. Isshin nie pozwolił jej. - No dobra, umiesz pisać? - zaprzeczyła. - Rysować? - potwierdziła. - Wiesz jak się nazywasz? - zaprzeczyła. - Nie masz imienia? Kurwa, ile ty się już tak tułasz? - wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia od kiedy Erio nie żyje. Nie miała pojęcia nawet ile sama żyje. Jej całe życie, odkąd pamiętała, to pasmo cierpienia i walki o przetrwanie. - Ehh, kurwa mać, ja to zawsze mam takiego chujowego farta. Dobra, chodź do ognia. Mam starą szmatę i weźmiemy węgiel, to mi narysujesz co i jak, rozumiesz? - potwierdziła, kiwając głową. - Później wypierzesz tę szmatę w strumyku. Jest niedaleko. Rozumiesz? - niepewnie, ale ponownie potwierdziła. Pranie czy mycie się to były rzeczy, które pamiętała jak przez mgłę z Oguni. Miała teraz większe zmartwienia niż higiena czy dobre prezentowanie się. Grzecznie podniosła się i ruszyła za mężczyzną w stronę ogniska, z którego czarnowłosy wyciągnął kilka wygaszonych węgielków i podał je dziewczynce. Zaraz rozwiązał pakunek, który leżał na uboczu, i wyciągnął z niego kawałek brudnoszarej płachty, który rozłożył na ziemi obok ognia, by dobrze było widać. - Ja zadaje pytanie, a ty rysujesz i mi tłumaczysz jak umiesz. Jak skończymy, to ci dam coś zjeść i pomyślę co dalej. - oznajmił i uczynili tak, jak powiedział.
Jak się okazywało - dziewczynka potrafiła całkiem ładnie rysować. Jej szkice były proste, szybkie, mało szczegółowe, ale jasne w odczycie. W mgnieniu oka narysowała z pomocą dwóch figur i kilku kresek postać człowieka, do której dorysowała w końcu rogi na czubku głowy i ogień w wystawionej ręce. I w taki sposób, wraz z gestykulacją, tłumaczyła najlepiej jak potrafiła co się wydarzyło. Jak była bita, jak służyła demonowi, jak ten w końcu został zabity, jak otrzymała miecz i zadanie, jak walczyła o przeżycie. Nie potrafiła tylko wytłumaczyć jak straciła język, jak się nazywa, skąd jest i gdzie są jej rodzice.
- Ja pierdole… - mruknął do siebie mężczyzna, widząc jak dziewczynka łapczywie pożera drobną, upieczoną rybę. Jak łzy ciekną jej po twarzy, jak szlocha, ale milczy. Nie była w stanie nawet powiedzieć prostego dziękuję, nie była w stanie narzekać tak, jak miały to w zwyczaju dzieci - robiąc z małych rzeczy wielkie. Nie mógł na to patrzeć. Naprawdę czuł się tak, jakby mógł wyświadczyć jej przysługę, wykonując jedno szybkie cięcie. Nie zabijał dzieci. Już nie. - Możesz przenocować przy ogniu, ale oddajesz mi broń na ten czas. Równo ze świtem wstaję, oddaję ci broń i mam cię nie widzieć, rozumiemy się? - rozwiesił mokrą szmatę na kamieniu niedaleko ogniska i obrócił się. Mała spojrzała na niego i energicznie pokiwała głową na znak, że rozumie.
Może i byli do siebie zwróceni plecami, próbując zasnąć, może i dziewczynka próbowała być cicho jak potrafiła, ale czarnowłosy i tak słyszał jej ciche łkanie. Ciężko było zasnąć słysząc coś takiego, wiedząc przynajmniej częściowo przez co przeszła. Jednak, wymęczona płaczem, podróżowaniem i głodem, zasnęła. Pierwszy raz od dawna w cieple, z pełnym żołądkiem. I po jakimś czasie zasnął i samuraj. Obudził się tak jak obiecywał - równo ze świtem. Ogień już dawno zgasł, a poranna rosa i chłód sprawiły, że jego ciało wydawało się sztywne. Z jękiem bólu podniósł się, zdając sobie sprawę, że z dwóch broni pod jego ręką została tylko jedna. - Ty mały lisie… - warknął niezadowolony, że spał na tyle twardo, że dziecko zdołało zabrać mu miecz, na którym trzymał dłoń. Rozejrzał się, ale dziewczynki nie było. Dotrzymała obietnicy. A przynajmniej tak mu się wydawało. Spakował swoje rzeczy i odwrócił się, by ruszyć w dalszą drogę, gdy dostrzegł jasną plamę między krzewami. Słomkowe włosy, nawet jeżeli brudne, to rzucały się w oczy między szarością, brązami i zielenią. Obserwowała go z odległości od samego poranka, nie wydając najmniejszego dźwięku. Przeklął pod nosem, domyślając się w co się wpakował. - Jak będziesz za mną podążać, to ci połamie nogi. - oznajmił donośnie, zarzucając na plecy pakunek obwiązany sznurkami. Przełożył je przez ramiona, tworząc w ten sposób prymitywny plecak. Dziewczynka w mgnieniu oka znikła w krzakach i zdawała się posłuchać dobrej rady, by nie śledzić mężczyzny.
Ileż razy mógł się w to z nią bawić? Szedł już któryś kilometr, a ona wciąż za nim podążała. Za każdym razem błyskawicznie się ukrywała, gdy tylko się odwracał lub zwracał do niej. Nie zbliżała się jednak za bardzo, zawsze trzymała odstęp kilkudziesięciu metrów, zachowując się jak bezpański pies. Raz nakarmiony nie zamierzał odpuścić swojej jedynej okazji na przeżycie. Czarnowłosy nie miał ochoty już dłużej reagować. Pozwolił siebie śledzić tak długo, jak była z dala od niego. Trwało to dzień, dwa, w końcu trzy. Za każdym razem widział, jak szukała resztek, jak dojadała cokolwiek zostawił po sobie, jak zasypia gdzieś ukryta pośród drzew czy zarośli. Czwartego dnia skończyła mu się cierpliwość.
- Wyłaź i chodź tutaj. - odezwał się donośnie, wpatrując się w kamień, za którym się schowała. Kamień był mały, musiała położyć się na ziemi, żeby jej nie zauważył. - Nie każ mi czekać. - ale jeszcze chwilę musiał poczekać. Dziewczynka niespiesznie, niepewnie i ostrożnie, wychyliła się. - Ruchy. - rzucił do niej polecenie, a ona grzecznie posłuchała się. Podbiegła, zatrzymując się kilka metrów przed nim. - No chodź. - zbliżyła się. Mężczyzna zaraz złapał ją za jej poszarpane ubrania i podniósł za fraki do góry. W oczach dziecka nie było strachu, była tylko dezorientacja, niezrozumienie. Czarnowłosy drugą ręką wyszarpnął katanę, której ostrze przyłożył do gardła jasnowłosej kruszynki. - Mówiłem, że nie zabijam dzieci, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Chcesz, żebym cię zabił? Chcesz tego? - jej czarne oczy wpatrzone były w jego błękitne. Nie szarpała się, nie wierzgała, po prostu wzruszyła ramionami. - Myślisz, że nie jestem w stanie tego zrobić? Nie boisz się mnie? Słuchaj, szczylu, jestem Roninem, bezpańskim samurajem. Nie bez powodu. Dawno powinienem gnić pod ziemią za to, co zrobiłem. Zabijanie dzieci nie stanowi dla mnie problemu, więc zastanów się czy chcesz dalej za mną podążać. - ale dziewczynka pochyliła tylko głowę na bok, mrużąc oczy. Jakby rzeczywiście nie wierzyła. Głucho stęknęła, gdy mężczyzna rzucił nią o ziemię jak śmieciem. Schował broń, klnąc siarczyście raz za razem. Leżała tak, nie podnosząc się nawet, obserwując to, co się działo z tej pozycji. Nie rozumiała co tam gadał do siebie, krążąc wokół niej jak sęp. - I co ja mam z Tobą zrobić? Nie zabiję cię, ale inaczej się nie odczepisz. Strasznie wkurwiajaca jesteś, wiesz? - wzruszyła ramionami. Ponownie. - Ahhh, kurwa, dobra. Zawrzemy układ. Oddasz mi swój miecz, a ja w zamian się Tobą zaopiekuję. Nie, to złe słowo. Pozwolę ci ze mną podróżować. Jak będziesz przydatna, to dostaniesz jeść i nikt cię nie skrzywdzi, ale masz być posłuszna. Jasne? - w ułamku sekundy poderwała się na proste nogi, jej oczy płonęły żywym ogniem, wpatrując się w zmęczoną twarz ronina. Widać było, że się cieszy, chociaż żadnego uśmiechu nie dało się wykryć na jej twarzy. W pośpiechu ściągnęła z pleców katanę i wręczyła ją mężczyźnie. - Dobra, przydałoby się, żebyś miała jakieś imię. Chcesz w ogóle żebym cię nazwał? Uprzedzam, jestem w to chujowy. Nie moja wina, jak będą się z Ciebie śmiać. - śmianie się z niej to był ostatni problem, na który zwracała uwagę. Była gotowa do wszystkiego, byleby tylko przeżyć. Pokiwała głową energicznie, zaraz ruszając za mężczyzną, który ruszył w stronę kamienia, za którym jeszcze chwilę temu dziewczynka się ukrywała. Usiadł na nim i przez dłuższy moment milczał. Pięciolatka przyglądała mu się, czekając na jej imię. Pierwsze, które by pamiętała. - Jesteś chuda jak patyk… jak gałązka… jest lato… dobra, mam. - końcem sayi katany zabójcy demonów zaczął coś kreślić na ziemi. Znaki. - To Twoje imię. Zapamiętaj te znaki. Zresztą jakoś cię nauczę chociaż się podpisać. Od dzisiaj nazywasz się… Ena. Pisane znakami na gałązkę i lato. - jej oczy otworzyły się szerzej, jej usta otworzyły. Wyglądała, jakby nie tylko otrzymała imię, ale także duszę. - Eee… aa… Eeeeaaa, Ea. Ea! Ea, Ea, Ea, Ea, Ea! - próbowała ile sił, by wymówić swoje imię, ale brak języka skutecznie utrudniał wypowiedzenie niektórych słów. Właściwie prawie wszystkich. Jednak Ena nie była sfrustrowana tym, a wręcz przeciwnie - cieszyła się. Zaczęła podskakiwać, machać rękami, cieszyć się tak, jakby to robiło zwyczajne dziecko. - Czyli coś tam umiesz powiedzieć… trzeba przetestować jak wiele słów dasz radę wypowiedzieć. Może jakoś damy radę rozmawiać. - i od tego czasu zaczęła się ich wspólna podróż.
Mężczyzna wyjawił jedynie swoje imię - Genichiro. Nie to, żeby Ena była w stanie je wymówić, ale czuł się zobowiązany, by wiedziała chociaż tyle na jego temat. Dodatkowa morda do wyżywienia nie cieszyła go, ale poniekąd był na nią skazany. Albo mógł ją zabić, albo nią się zaopiekować. Nie zamierzał już więcej mordować. A z pewnością dzieci. Ruszyli razem i podróżowali od osady do osady. Genichiro był roninem i wędrowcem. Nigdzie nie zagrzał miejsca zbyt długo, będąc w ciągłym ruchu. Unikając dużych miast, preferując ubocza i malutkie wioski żył z dnia na dzień. Początkowo nie wiedział jak miał wykorzystać małe dziecko, by pomagało mu zarobić na jedzenie lub po prostu zdobyć jedzenie, ale z czasem dostrzegł, że Ena była niezwykle wytrzymała. Brakowało jej siły, brakowało jej możliwości, ale nie poddawała się niezależnie jak wielkie były przeciwności losu. Niezależnie jak ciężko było. Drobna dziewczynka, w dodatku na swój sposób kaleka, budziła też litość i zaufanie. Dostrzegł, że łatwiej mu było przenocować w czyjejś szopie, odkąd miał przy sobie tę kruchą gałązkę. Łatwiej też było dostać czasem miskę ryżu zupełnie za darmo. Albo ofertę pracy w zamian za możliwość noclegu i żywność. Sama Ena nie grymasiła, podejmowała się każdej pracy, jaką przyjął Genichiro. Często zadania ją przerastały, ale nie przestawała się starać. Była twarda. Twardsza niż ktokolwiek mógł podejrzewać. Powoli przestawała przypominać zwierzę. Zaczynała częściej zachowywać się jak dziecko, nawet sporadycznie uśmiechać. Nauczyła się nawet nucić, więc często coś sobie nuciła pod nosem. Wydawała się żywa. W przeciwieństwie do wcześniejszego stanu. Genichiro wzbraniał się, by czuć do niej jakąkolwiek sympatię. Musiał gwałtownie odrzucać rękę na bok, by Ena go nie próbowała za nią złapać i w ten sposób, w który kiedyś spacerowała z Erio, podróżować. Zaznaczał na każdym kroku, że nie jest jej ojcem. Nie jest dla niej nikim bliskim, a są kimś na wzór współpracowników. Oboje mieli zyskiwać. Dlatego też musiał nauczyć ją jakoś porozumiewać się z innymi. Rozpoczął pierwsze nauki pisania i czytania, kreśląc znaki patykiem na ziemi. Dziewczynka uważnie przyglądała się i próbowała zapamiętać jak najwięcej z nich. Testował ją. Rysował znak, a ona miała narysować to, co oznaczał. Nazwy rzeczy opanowywała szybko, chociaż wciąż miała ubogi słownik. Znała zaledwie podstawy podstaw. Im dalej w naukę, tym ciężej jej szło. Genichiro zaczął zdawać sobie sprawę, że jego podopieczna była niekoniecznie pojętna w przypadku rzeczy teoretycznych. Znacznie lepiej szło jej wszystko to, co praktyczne. Co dało się wykonać rękoma. Zapracować. Pasowało to do niej, bo ronin nie musiał znać jej przeszłości, by domyślić się, że jest z chłopów. Podróżowali razem przez sześć lat. Przez ten okres czasu Ena znormalniała na tyle, na ile było to możliwe w jej przypadku. Genichiro nauczył jej częściowo pisać i czytać. Przynajmniej najważniejsze znaki. Oprócz tego zaczął ćwiczyć z nią fechtunek. Musiała umieć walczyć jeżeli chciała przeżyć sama. A nie zapowiadało się, by kiedykolwiek była zdolna prowadzić normalne życie. Tak jak wszystko co praktyczne - szermierka szła jej gładko. No, prawie gładko. Doprowadzała ronina do szewskiej pasji, gdy władała bronią za pomocą lewej ręki, jako dominującej. Niestety, była leworęczna i prawą ręką walka zupełnie jej nie szła. Problematyczna sprawa, ale nie koniec świata, więc po pewnym czasie mężczyzna przestał wymagać od niej korzystania z prawej ręki jako dominującej. Oddał jej też ostrze Nichirin, zapewniając, że tylko zostawia je w jej opiece. Żeby było jasne, że wciąż należy do niego, chociaż nie sprzedał go, mając ku temu kilka okazji. Przełomowym momentem był prezent, jaki otrzymała, gdy zatrzymali się w małej osadzie w okolicach Nagoi. Prostokątna, drewniana tabliczka wykonana z białego dębu. Z jednej strony była pomalowana na biało, by na tej powierzchni pisać i rysować węglem. Miała też sznurek, dzięki któremu tabliczka mogła spoczywać zawieszona na szyi lub u boku dziewczynki. Prosta rzecz, a sprawiła, że Ena nagle mogła w pewnym stopniu rozmawiać z nieznajomymi. Przynajmniej tymi, którzy cokolwiek czytali albo chociaż rozumieli jej rysunki oraz gesty co nie zawsze było tak proste, jak się wydawało. Jednak nie bez powodu zaznaczyłem, że sześć lat podróżowali razem. Oznaczało to, że w pewnym momencie nadszedł koniec. Niefortunny tak, jak wszystko to, co się przytrafiało dziewczynce. Ale jeszcze bardziej niefortunny dla samego Genichiro. Polowania były normalną częścią koczowniczego trybu życia. Nie zawsze udało się coś zarobić, nie zawsze udało się znaleźć pracę w zamian za wyżywienie, więc trzeba było samemu zdobyć jedzenie. Kradzież nie wchodziła w grę, chociaż Enie zdarzało się coś podkraść. Wiedział, że jest w tym dobra, ale mężczyzna miał swoje zasady. Złodziejstwo nie było jedną z nich. Dziewczynka miała już dwanaście lat. Niewiele się zmieniła. Wciąż była mała i wciąż była drobna. Ale nie tak mała i drobna jak kiedyś. Jej wygląd był zwodniczy, bo w tym małym ciałku drzemało więcej siły, niż można było się spodziewać. Genichiro był tym faktem niejednokrotnie zaskoczony, ale nigdy tego nie komentował. Nienawidził jej chwalić, nienawidził sympatyzować z nią. Trzymał dystans z cholera wie jakich powodów. Na pewno wystarczająco dobrych, by przez sześć lat wspólnej tułaczki nie dać się przytulić czy wyrazić jakiejkolwiek czułości, troski czy chociaż wsparcia. Ronin oprócz zdobycia dzika, zdobył też ranę na udzie. Ena była świadkiem różnych problemów zdrowotnych mężczyzny. Jak z bólem podnosił się po śnie. Jak czasami nie był w stanie się poruszać, trzymając się za brzuch. Wszystko jednak ustępowało. Ale nie ta rana. Z dnia na dzień wyglądała gorzej i gorzej, ale Genichiro zdawał się udawać, że jej nie ma. Nawet, gdy krzywił się z bólu, stawiając kolejne kroki podczas ich wielokilometrowych podróży. Jednak nikt nie był ze stali. Każdy miał swoje limity i te zdawał się osiągnąć czarnowłosy. Pewnego dnia obudził się i nie był w stanie wstać. Jego ciało było rozpalone i wysuszone. Wypacał całą wodę, którą przyjmował. Na nieszczęście tego dnia nocowali w dziczy, przy strumieniu, tworząc prowizoryczny namiot z kilku patyków i nieudolnie pozszywanych płacht. Środek lata oznaczał ciepłe noce, więc niekoniecznie szukali schronienia po szopach, ryokanach czy innych budynkach. Dopóki nie było burz, dopóty było wszystko w porządku. Preferowali nawet taki styl życia. Nie lubili, a może raczej to Genichiro nie lubił korzystać z czyjejś pomocy. Nawet wtedy, gdy jednak robili to tak często. Jasnym było, że w ranę ronina wdało się zakażenie. Teraz potrzebował czegoś więcej, niż po prostu czasu, by wyzdrowieć. Niestety, będąc z dala od osady, będąc bez grosza przy duszy, prowadząc koczowniczy tryb życia ciężko było uzyskać pomoc medyczną. Albo chociaż zestaw ziół od znachora lub zielarza. Ena starała się jak mogła. Desperacko próbowała znaleźć kogoś, kto byłby w stanie pomóc jej opiekunowi. Niestety najbliższy ekspert od medycyny znajdował się wiele kilometrów dalej, a stan Genichiro pogarszał się z godziny na godzinę. I z dnia na dzień. Nie było mowy, żeby mogła go zostawić i spróbować sprowadzić medyka. Nie było też mowy, że będzie w stanie go zaprowadzić. Nie miała tyle siły, a mężczyzna nie był w stanie samemu iść. Zmarł we śnie. Jego śmierć była niezwykle spokojna. Taka, o jakiej marzą kobiety, a taka, jaką przeklinają mężczyźni. Tym bardziej samurajowie, nawet jeżeli bezpańscy. Ena zniosła do okropnie. Nie zdążyła się pożegnać z osobą, która jako pierwsza była jej bliska. Pierwsza, przy której czuła się dobrze. Pierwsza, która jej nie krzywdziła, nie wykorzystywała do swoich celów. Przy Genichiro życie było marzeniem. W porównaniu do tego co przeszła, to nocowanie w śmierdzącej oborze ze zwierzętami, z żołądkiem pełnym ryżu i ciepłej herbaty, zdawało się marzeniem. Cieszyła się każdą chwilą tej, jak dla niej, normalności. Nuciła piosenki, podskakiwała z radości, bawiła się jak dziecko. Wystarczyło tak niewiele, by czuła się jak w niebie. I teraz to samo niebo postanowiło odebrać jej najbliższą osobę. Nie potrafiła się zmusić do pochowania Genichiro. Gorące dni nie sprzyjały trupowi, który zaczynał śmierdzieć. Nie przeszkadzało to jednak Enie, która w dalszym ciągu większość dnia spędzała na wypłakiwaniu się w ramie martwego ronina. Nie zdążyła mu podziękować, nie zdążyła się nacieszyć ich życiem, a już musiała się z nim pożegnać. Musiała go w końcu pochować. Zwierzęta zaczęły się interesować smrodem padliny. Muchy zaczęły obsiadać ciało, które zesztywniało. Wydawało się ważyć teraz drugie tyle, co wcześniej. Jednak Ena była twarda. Wykopała dół własnymi rękoma, wspomagając się jedynie kijem, a następnie włożyła do niego ciało Genichiro wraz z jego kataną. Z kamieni ułożyła stos i na kawałku deski wyryła nożem imię ronina, by oznaczyć jego miejsce spoczynku. Zabrała jedynie maskę, którą mężczyzna nosił u boku. Maskę Oni, demona. Na pamiątkę. Dwa lata podróżowała sama. Nie radziła sobie tak świetnie, jak spodziewała się. Bez Genichiro życie było trudne. Nie potrafiła upolować nic większego, od zająca. Nie potrafiła też znaleźć sobie pracy. Wszystko było trudniejsze i bardziej sporadyczne. Ciepły posiłek, dach nad głową, spokojny sen. Musiała wrócić do kradzieży i wkradania się do budynków. Teraz nie była już tak bezbronna oraz słaba. Zwinna, sprytna, szybka. Nieuchwytna niczym wiatr. Było ciężko, ale radziła sobie.
Ciężko było zasnąć, gdy czuć było niepokój. Raz za razem po jej skórze przechodziły ciarki. Pamiętała je dobrze - przy Erio czuła to samo. Wspięła się wyżej, pod sam dach szopy, w której składowano słomę, a do której wkradła się po zmroku. Czuła się tutaj bezpieczniej. Już wcześniej miała to dziwne wrażenie zagrożenia. Odkąd tylko wstąpiła do tej osady. Jesienne noce były zimne, więc nie mogła pozwolić sobie na wybrzydzanie. Musiała zostać i została. Coś się działo. Z pewnością coś się działo. Słyszała jakąś szamotaninę, jakieś odgłosy. Powoli narastały, zbliżały się do jej szopy, co tylko budziło większy niepokój. I wzmacniało ciarki, które czuła. W końcu nie miała wątpliwości - na zewnątrz ktoś walczył. Nie zamierzała się wychylać. Wolała udawać, że jej nie ma, że nie istnieje, a cokolwiek się dzieje za ścianą - nie dotyczy jej. Ale akcja się zbliżała do niej niezależnie czy tego chciała, czy nie. Zasłoniła uszy i zacisnęła oczy najmocniej jak potrafiła. Chciała przeczekać, aż to minie, ale starcie nie mijało, a wręcz przeciwnie - zdawało się nabierać tempa oraz zaciekłości. Nagle coś wpadło przez drewniane wrota szopy, wyłamując je, a nawet częściowo łamiąc na drzazgi. Gdyby miała w zwyczaju, to pewnie by krzyknęła przerażona nagłym hukiem tak blisko niej. Przeczołgała się na kraniec piętra, na którym się znajdowała, a na które wychodziło się za pomocą drabiny. Leżąc na słomie spojrzała w dół i dostrzegła… demona. Wysoki, o nienaturalnie długich kończynach i dwóch zawiniętych w spiralę rogach schodzących się do środka. Zmierzał w kierunku słomy, w której coś leżało. Ktoś. Był tuż pod Eną, która zamarła, wstrzymała oddech i czekała co się wydarzy dalej. Gdzie uda się demon. W głowie miała gonitwę myśli oraz pytań - czy ją widział? Czy może zna Erio? Czy przyszedł właśnie po nią? Ale potwór zdawał się być zainteresowany czymś innym. Sięgnął w słomę i wyciągnął z niej… kobietę. Trzymał ją za gardło, unosząc ją nad ziemię. Nieznajoma wydawała się być ogłuszona, jęczała z bólu, ledwo patrząc na oczy, ale z każdą sekundą odzyskiwała coraz więcej zmysłów. Jej dłonie zwisały swobodnie, jakby była nieprzytomna. Wokół prawego przedramienia miała owinięty łańcuch, na końcu którego była kusarigama. Po drugiej stronie był spory, okrągły ciężarek, który teraz leżał na ziemi - tuż pod jej stopami. Demon odwrócił się wraz z nią plecami do Eny, zaciskając swoją nienaturalnie dużą dłoń na karku młodej kobiety. Dziewczynka wiedziała, że jeżeli nic nie zrobi, to zaraz będzie świadkiem śmierci człowieka i tryumfu demona. Ostrożnie, po cichutku wyciągnęła ostrze Nichirin, które niegdyś należało do Isshina. Czekała na moment, na przypływ odwagi, ale ten nie nadchodził. W końcu zmusiła się do rzucenia się z góry, z piętra, wykonując zamaszyste cięcie znad głowy, wydając z siebie nieludzki okrzyk desperacji. Kobieta upadła na ziemię, mając wciąż zaciśniętą rękę na swojej szyi. Ena wylądowała na kolanach, boleśnie uderzając nimi w ziemię. Demon ryczał okrutnie, odsuwając się na krok, nie potrafiąc pojąć jakim cudem nagle brakowało mu ręki od łokcia w dół. Dziewczynka nawet nie myślała. Działała instynktownie. Sięgnęła do swojego pasa, do którego wciąż przywiązany był olej z wisterii. Nadal miała go przy sobie, chociaż jedynie namiastkę tego co kiedyś. Stopniowo go traciła, gdy przez jej nieuwagę naczynie pękało lub korek wypadał i część oleju się wylewała. Jednak wciąż miała go. Wciąż trochę. Rzuciła nim prosto w twarz demona, a ceramiczny pojemnik rozbił się na niej, doprowadzając potwora do szału. Zaczął ryczeć tak przeraźliwie, że Ena przewróciła się na plecy i zaczęła desperacko odsuwać nogami, sunąc po glebie, przypatrując się jak demon rzuca się na boki, rozbijając wszystko co było wewnątrz mizernej szopy. Wtedy nagle na proste nogi poderwała się młoda kobieta, chwyciła swoją broń w ręce i rzuciła się w stronę przeciwnika, który omal jej nie zabił. Demon wciąż był w szoku, wciąż zdawał się cierpieć od oleju z wisterii, więc nawet nie obronił się przed łańcuchem z ciężarkiem, który owinął się wokół jego szyi. Nieznajoma przyciągnęła się do potwora mocnym szarpnięciem, zaraz wsuwając się z impetem pod jego nogami, ciągnąć go tym samym w dół, a więc ostatecznie obalając go prosto na twarz. Dosiadła go od pleców, chwyciła za rogi i uniosła jego łeb. Demon wciąż się wierzgał, ale nie był w stanie strącić z siebie kobiety. Kosa zaczepiła za grdykę potwora, a sekundę później Ena była świadkiem, jak głowa demona zostaje odłączona od reszty ciała. Ciała, które nagle przestało się ruszać. Na ten widok czternastolatka straciła przytomność. To wszystko było ponad nią. Obudziła się gwałtownie podrywając do pozycji siedzącej. W coś uderzyła czołem i usłyszała zaraz kobiecy jęk bólu. Dostrzegła, że nad nią siedziała ta sama kobieta, która pokonała demona. Teraz trzymała się za nos, mając w swoich ciemnych oczach łzy. Nie byli już w szopie, byli gdzieś na zewnątrz, na jakiejś polanie i był już poranek. Teraz Ena miała czas przyjrzeć się nieznajomej - miała długie, luźno rozpuszczone włosy o ciemnej, dziwnej, niebieskiej barwie. Twarz młodą, ale kobiecą, wskazującą, że ma niewiele ponad dwadzieścia lat. Nie wyglądała wcale na silną, chociaż biła od niej taka aura… pewności siebie. - Skąd Ty bierzesz tyle siły… - wymruczała nieznajoma, przecierając łzy z oczu. Ena nieco się odsunęła. Okazywało się, że jej głowa spoczywała na udach zabójczyni demona, a ona nagłym swym poderwaniem się porządnie ją zdzieliła czołem w twarz. Było to… dziwne. Czemu położyła jej głowę na swoich nogach? Genichiro nigdy, przenigdy, nie robił takich rzeczy. - Skoro już nie śpisz… może wytłumaczysz mi kilka rzeczy? Nazywam się Fuyumi, ale możesz mi mówić Fuyu. Miło cię poznać… właśnie, jak się nazywasz? - Ena szybko sięgnęła do swego boku i chwyciła w ręce tabliczkę, wyciągnęła z małego woreczka węgiel i błyskawicznie nakreśliła swoje imię. "Ena". Odwróciła tabliczkę, by Fuyu mogła przeczytać wiadomość i ukłoniła się grzecznie. - Ena… pasuje do ciebie. - odparła nieco skonfundowana czemu dziewczynka jej to napisała, a czemu nie powiedziała. - Ena, potrafisz mówić, prawda? - czternastolatka zaprzeczyła, kręcąc głową, po czym uniosła dłoń i pobujała nią na boki, próbując w ten sposób wskazać, że "trochę" mówi. - Jasne… znaczy, niejasne. Możesz mi wytłumaczyć? Czemu nie mówisz? - łatwiej było pokazać, niż napisać. Otworzyła usta i wskazała do środka, a Fuyu pochyliła się do przodu, zaglądając. Najpierw nie wiedziała co ma zobaczyć, ale szybko zdała sobie sprawę co było nie tak. Skrzywiła się na widok jedynie kawałka języka, który wyglądał na wyjątkowo brzydko zagojony. - Ktoś… ci to zrobił? - zapytała niepewnie, a Ena szybko potwierdziła, kiwając głową energicznie. Oparła tabliczkę o kolana i nakreśliła jedno słowo. "Demon". - Demon? Poczekaj Ena, musisz mi wszystko dokładnie wyjaśnić. Od początku. Jaki demon ci to zrobił? I skąd masz ostrze Nichirin? - na słowo "Nichirin" dziewczynka przekręciła głowę, niczym pies, który nie rozumiał co się do niego mówiło. Nie wiedziała, że ta broń się tak nazywała, ale zdała sobie sprawę, że nie ma jej przy sobie. Sięgnęła do prawego boku, ale niczego nie znalazła. Zaczęła się nagle rozglądać na lewo i prawo, widocznie zmartwiona. - Spokojnie, patrz, mam twoją katanę na plecach. Wybacz, ale muszę ją zabrać. Jest bardzo cenna dla nas - Zabójców Demonów. - i te słowa sprawiły, że Ena osłupiała. Wyglądała słusznie na zaskoczoną, a Fuyu przyglądała jej się pytającym spojrzeniem. W końcu dziewczynka się uśmiechnęła i zaczęła naprędce coś pisać i rysować.
Fuyumi miała wiele pytań i często dopytywała o precyzyjne informacje, które nie zawsze Ena potrafiła jej dostarczyć. Jednak po długiej sesji rysowania, pisania i gestykulowania wyjaśniła najważniejszą część historii, co w pewnym stopniu usatysfakcjonowało Fuyu. Kobieta wydawała się szczególnie zainteresowana, gdy czternastolatka pokazała, że czuła jak włosy stają jej dęba i kłucie na skórze. Prosiła o wyjaśnienia kiedy to czuła, gdzie to czuła, w jaki sposób. Ena zupełnie nie rozumiała dlaczego to istotne, ale starała się jak mogła, by nie zawieść Fuyu.
- Co planujesz? - zapytała w końcu, wyciągając z torby dwa jabłka. Enie oczy natychmiast błysnęły na widok owoca. Uwielbiała owoce wszelkiego rodzaju. Wzruszyła jednak ramionami, wskazując, że nie wie co planuje. - Posłuchaj Ena, mam dla ciebie propozycję. - zanim jednak ją wyjawiła, to podarowała jedno jabłko dziewczynce, by nie wzbudzić podejrzeń, że ją próbuje przekupić. - Masz talent i predyspozycje, by zostać Zabójczynią Demonów. Nie jest to łatwy proces. Można umrzeć w trakcie treningu, a walka z demonami, jak sama widziałaś, jest śmiertelnie niebezpieczna. Mój jeden błąd kosztowałby mnie życie, gdyby nie ty. - Ena szybko zaczęła coś kreślić na tabliczce. "Jedzenie". - Pod dostatkiem. Nigdy więcej nie będziesz głodna. - odezwała się rozbawiona Fuyu, ale czternastolatka była śmiertelnie poważna, starła szmatką poprzedni napis i napisała nowy. "Dom". - Oczywiście, będziesz miała dach nad głową. Własny pokój. Dostaniesz też porządne ubrania, będziesz miała dostęp do łaźni, zaspokojone zostaną wszystkie twoje potrzeby. W zamian masz… poświęcić swoje życie w walce z demonami. - ostatnią część niechętnie mówiła. Czuła się winna temu, że wciąga dziecko w coś, co je przerastało. Że każe mu podjąć decyzję definiującą całą jej przyszłość, gdy dla niej liczyły się zaledwie podstawy do życia. Ena podniosła się, przewiesiła tabliczkę na boku, schowała szmatkę i węgielek do sakwy, by zaraz palcami odwzorować niby idącego człowieka, a później wskazała na Fuyu i siebie. - Idziemy… razem? - zapytała Zabójczyni, a dziewczynka pokiwała głową twierdząco i wystawiła rękę w jej kierunku. Kobieta zaśmiała się i westchnęła, kręcąc głową na boki w drobnym geście rezygnacji. Szkoda było tłumaczyć. Złapała małą za dłoń i razem ruszyły w drogę.
OPIS POSTACI cz. 2 Miała czekać pod drzwiami, więc grzecznie czekała. Fuyumi chciała porozmawiać z kimś, kto ją wciągnął kilka lat temu w korpus Zabójców. Podobno były już blisko ich siedziby, ale najpierw Fuyu musiała zasięgnąć rady od starszego kolegi. Ena widziała go. Był duży, gigantyczny wręcz i źle mu z oczu patrzyło. Wydawał się groźny, chociaż miał neutralną minę. Nie podobał się jej. Jednak Fuyu zapewniała, że to dobry człowiek i z ogromem doświadczenia. Że im pomoże w razie czego. Zatem czekała pod drzwiami, słuchając urywek rozmów. - Fuyu, ja pierdole, najpierw przygarniasz wszystkie samotne zwierzęta, a teraz jakąś sierotę co nie gada? Normalna ty jesteś? Przypomina zwierzę, ale to człowiek. Nie możesz jej tak po prostu zabrać i postanowić zrobić z niej Zabójcę Demonów. - ton jego głosu wyrażał nie złość, a niedowierzanie. - Hisui, ona ma rozwinięty zmysł dotyku. Tłumaczyła mi, że czuła ciarki przy demonie, zanim jeszcze był w pobliżu. Kurwa, słuchaj, ona żyła z demonem. Skurwiel musiał zamordować jej rodziców i zrobił z niej zwierzątko. Uciął jej język. Jej całe życie to pasmo pierdolonego nieszczęścia. - nie podobało się jej to, co słyszała, chociaż była to prawda, którą sama przekazała Fuyumi. No, oprócz części z rodzicami, bo nie miała zielonego pojęcia jakim cudem znalazła się z Erio. - I co z tego? Fuyu, podsumuj sobie wszystko. Albo nie, ja to zrobię za ciebie. Smarkula wygląda jak siedem nieszczęść, jest chuda jak patyk, nie ma języka więc nie gada, ledwo cokolwiek pisze i ledwo cokolwiek czyta, rozmawianie z nią to więcej zgadywania, niż dowiadywania się. - ktoś nerwowo chodził wewnątrz. Zdecydowanie był to Hisui. Ena czuła te wibracje pod ciałem, jak ktoś ciężko stąpał w kółko. - I ma wszy. - dodała Fuyu, a kroki się zatrzymały. - I ma wszy, na miłość, kurwa, boską. Narobiłaś jej nadziei, ale ona się nie nadaje. Gówno zrobi demonowi. Może z niej Ne będzie, o ile będzie miała tyle szczęścia, by nie opanować Oddechu. - teraz zaczęły się kolejne drgania, mniejsze, lżejsze. Zdecydowanie Fuyu. - Słuchaj, ale nie bądź na mnie zły. Zjebałam ostatnią misję. Tak, wiem. Młody demon. Słaby. Nie w takim sensie jak myślałam. Miał sporo krzepy i był kurewsko szybki. Ciężko go było trafić. Dorwał mnie, wrzucił uderzeniem do jakiejś szopy, a później chciał zmiażdżyć mi gardło. I wtedy ona zeskoczyła z góry. Z ostrzem ze stali Nichirin. Ucięła demonowi rękę. Rzuciła w niego olejem z wisterii. Później ja się pozbierałam, dopadłam demona. Był miękki, łatwo było mu uciąć łeb, ale i tak… to tylko dziecko. Bez treningu. A mimo to zaatakowała demona i mu ucięła łapę. Hisui, ona ma predyspozycje. Jak ją nie weźmiemy ze sobą, to dalej będzie głodować, aż kiedyś umrze z tego powodu albo zamarznie. - mężczyzna długo milczał. A później zaczęli rozmawiać ciszej. Ena słyszała jak dopytywał o to skąd miała broń, skąd olej. Zdenerwowany dawał reprymendę Fuyu za jej niekompetencję.
Zgodzili się zabrać ją ze sobą do Yonezawy, do której nie było daleko od miejsca, w którym Fuyumi spotkała się ze swoim kolegą. Zabójczyni odbyła tam długie rozmowy ze swoimi przełożonymi, którzy szybko ustalili, że Ena została kiedyś uratowana przez Katakurę Isshina. W końcu zdołała dostarczyć tę informację i oddać broń, która należała do martwego Zabójcy Demonów. Fuyu ruszyła po tym na osobne spotkanie z Hashirą Oddechu Kamienia, zabierając ze sobą Enę, która dostała zielone światło na zostanie Zabójczynią. Takeshi budził strach w drobnej dziewczynce, ale sam odczuł do niej trochę sympatii. Może przez to, że i on miał ciężkie życie wypełnione kradzieżami, rozbojami, wszystkim co pozwalało przeżyć kolejny dzień. Niestety, nie zgodził się trenować Eny w Oddechu Kamienia, uważając ją za zbyt małą, kruchą i wyszkoloną w walce kataną, więc marnowałaby tylko to, co już potrafiła. Zamiast tego zaplanował coś innego - wysłanie jej na nauki do Hashiry Oddechu Wiatru. Ena niezbyt rozumiała rozmowę, która działa się w jej obecności, ale starała się zrobić chociaż dobre wrażenie. Chociaż wciąż wyglądała… jak zwierzątko. Fuyu miała kilka dni na zaklimatyzowanie Eny. Najpierw postanowiła doprowadzić ją do porządku. Umyła ją… kilkukrotnie, obcięła jej włosy, ubrała w świeże ubrania. Nauczyła dbać o siebie, o swój wygląd i higienę. I wreszcie dziewczynka zaczęła przypominać… dziewczynkę. I to całkiem uroczą.
- Denerwujesz się? Dziś zaczynasz trening Oddechu. - mała zaprzeczyła. Nie była zestresowana, bo traktowała już Fuyu jak starszą siostrę. Albo nawet matkę. Od razu się do niej przywiązała. Zabójczyni w końcu stanęła przed drzwiami i odsunęła je, pokazując wnętrze dojo. Dużego dojo, w którym ktoś stał na końcu. Jakiś mężczyzna. Ena spojrzała pytająco na swoją towarzyszkę. - To Hashira Wiatru. Yoshira. - blondyneczka pochyliła głowę na bok niezbyt rozumiejąc czemu jest jej przedstawiany. I czemu sam tam czeka, gdy one miały trenować Oddech. Podniosła dłoń i wskazała na Fuyu. - Ja? Nieee, ja mam Oddech Kamienia i nie jestem Hashirą. Tylko Hashira mogą trenować w tej sztuce innych. - dostrzegła jak dziewczynka chciała błyskawicznie zawrócić więc wepchnęła ją do środka i zasunęła za nią drzwi, przytrzymując je. - Wybacz, Encia. - odezwała się zza nich, gdy mała próbowała na siłę je otworzyć. - Aż taki straszny jestem? - odezwał się niski głos z końca sali. Ena zesztywniała. Niespiesznie odwróciła się. - Przykro mi. Ale to nie zmienia tego, że od dzisiaj trenujesz pod moim okiem. Jednym. - uśmiechnął się lekko, na co dziewczynka odpowiedziała swoim uśmiechem. Nieco krzywym, ale wciąż uśmiechem. - Nie będzie łatwo, Ena. Możesz być gałązką albo nawet patyczkiem, ale trening przejdziesz równie surowy, co reszta. Nie bój się jednak. Wszystko po kolei. - Ena pokiwała głową na znak, że rozumie i podeszła. Czas zacząć trening.
Mistrz Yoshira nie kłamał, mówiąc że będzie ciężko. Nie oszczędzał małej, a tym bardziej, gdy się przekonał, że wcale nie jest tak krucha, na jaką wskazywała jej aparycja oraz imię. Trzy lata doglądał jej starań, aż w końcu uznał, że nauczył ją wszystkiego, co mógł. Ena miała już siedemnaście lat i wciąż wyglądała mizernie. Jadła normalnie, była też zupełnie zdrowa, ale jej ciało ledwo co urosło. Przybyło jej trochę centymetrów wzrostu, trochę tłuszczu między skórą, a kościami, jednak w dalszym ciągu nie przypominała maszyny do zabijania demonów. Wyglądała jak dziecko, a miała siedemnaście lat. Podejrzewano, że to jej ciężkie życie w okresie dziecięcym upośledziło rozwój. Że brakowało jej cennych wartości odżywczych w najmłodszych latach i teraz nie dało się już tego nadrobić. Niemniej, nie była wcale słaba. Jedynie na taką wyglądała czym budziła większy respekt, gdy okazywała się całkiem silna. I całkiem groźna.
- Dziecko? Naprawdę? Mam egzamin razem z dzieckiem? - pytał nie wiadomo kogo dziewiętnastoletni adept Oddechu Płomienia. Wraz z Eną miał przejść przez ostateczny egzamin na Zabójcę Demonów. Ich misja wydawała się prosta - zabić jednego demona, który napadał na pielgrzymów. Czaił się w małym wąwozie, który prowadził do podnóża góry gdzie znajdowała się dawno zapomniana Jinja. Sęk w tym, że nie napadał nigdy, gdy było więcej niż jedna osoba. Zawsze ginęła tylko jedna, gdy podróżowała samotnie. Ruszyli we dwójkę. Ze względu, że chłopak był lepiej zorientowany w świecie, to on prowadził ich. On też robił za "dowódcę", jako że Ena niezbyt się nadawała do tej roli, gdy nie mówiła. Widziała jednak, że Taro ją lekceważy, że pyszni się tym, że ma nad nią władzę. Nie przeszkadzało jej to tak długo, jak nie miało przynieść szkód. Dotarli na miejsce i najpierw postanowili zbadać okolice, dowiedzieć się za dnia gdzie demon może się kryć, gdzie może próbować uciec, skąd może zaatakować. Zrobili dokładne oględziny terenu i postanowili spróbować następnego wieczora. Taro uznał, że zostanie przynętą. Ena wiedziała, że chodziło mu o to, by zgarnąć całą chwałę. Poinstruował ją, że ma ukryć się w oddali i czekać na sygnał. Wiedziała, że sygnału nie będzie, ale nie sprzeciwiała się. I tak zamierzała ingerować, gdyby to było konieczne. Niezbyt zależało jej, by to ona zabiła demona. Wystarczyło, że jedno z nich wykonało robotę, a oboje zdawali. Czekała z niecierpliwością na pojawienie się demona. Podążała w znacznej odległości za Taro, który szedł główną ścieżką. Słońce dawno zaszło, a niskie położenie między dwoma wzgórzami, między gęstymi drzewami, tylko utrudniało dostrzeżenie czegokolwiek. Demon jednak się nie pokazywał. Taro już prawie dotarł do opuszczonej świątyni, gdy… nagle coś z niej wyleciało. Dosłownie. Demon potrafił latać i nim Taro zdążył dobyć broni, to śmignął obok niego, tnąc jego udo ostrą krawędzią nietoperzych skrzydeł. Chłopak syknął z bólu i przyklęknął na jednym kolanie, przygotowując się do ataku, zadzierając głowę w górę. Widział jak demon nawraca. Ena przez ten czas starała się zbliżyć jak najbardziej bez zostania wykrytą. Potwór w końcu obrał na cel Taro i leciał prosto na niego. Młodzieniec czekał, przygotowywał się do skorzystania ze swojej formy Oddechu Ognia, ale… bał się. Wystrzelił strumieniem ognia zbyt wcześnie, a demon zdążył zrobić unik i zawrócić. Nie chciał walczyć z Zabójcą Demonów. Uciekł. Ena była, krótko mówiąc, wkurwiona. Nie podobało jej się, że Taro dał się zaskoczyć, a później spanikował. Całe szczęście rana nie była głęboka, a cięcie czyste, więc ciasny opatrunek był wystarczający. Jednak teraz nie było mowy, by demon zaatakował drugi raz Taro. Przyszła kolej na siedemnastolatkę. Dwa dni później podjęli kolejną próbę. Taką samą jak za pierwszym razem, ale z zamienionymi rolami. Teraz to Taro ukrywał się i podążał uboczami, a to Ena spacerowała głównym traktem, starając się iść blisko prawej strony ścieżki, by jej broń była ukryta chociaż częściowo pod koronami sporadycznie rozsianych drzew. Było cicho. Bezwietrznie. Do Jinjy było daleko, a słońce dopiero zdazyło schować się za horyzontem, więc o ile przy ziemi było ciemno, o tyle niebo było wciąż dosyć jasne. W teorii nie powinni się spodziewać ataku teraz, ale Ena nie zamierzała dać się zaskoczyć tak, jak jej towarzysz. Szła swobodnie, ale jednak trzymała lewą dłoń na rękojeści katany. Gotowa do jej dobycia. Starała się być skupiona na swoim oddechu, by w każdej chwili móc uwolnić jedną z dziewięciu form. Nie wszystkie opanowała równie dobrze. Niektóre zawodziły, jednak miała swoje ulubione, którym poświęciła więcej czasu pod okiem Hashira Wiatru - Yoshiry. Te kilka form miała stosunkowo "pewne". Nie obawiała się, że w decydującym momencie ją zawiodą. Nie była nawet w połowie drogi, gdy usłyszała za sobą świst. Gwałtownie się obróciła, a to też obnażyło jej broń, o ile ktoś patrzył oprócz samego Taro. Dobrze podejrzewała. Patrzył. Demon postanowił zaatakować wcześniej, czując się może pewniej ze względu na to jak bezbronnie wyglądał jego cel - mała, patyczkowata nastolatka. Wyglądała tak, jakby mocniejszy wiatr mógł ją porwać, ale i tak dzierżyła przy sobie miecz. Nie było sensu go kryć, wyciągnęła katanę i czekała, aż demon się zbliży. Latające monstrum nie zamierzało przestać swojego natarcia, bo dzieciak miał ostrze. Jak wielkie prawdopodobieństwo było, że spotka kolejnego Zabójcę Demonów dwa dni po tym, jak ranił pierwszego? Jak się okazywało - zaskakująco duże. Ena zamierzała zakończyć to tu i teraz. Najlepiej jednym atakiem, a to wymagało perfekcyjnego wymierzenia czasu, nie pozwalając demonowi na unik. Aczkolwiek ten nie zamierzał jej zadania ułatwić, przechylając swe ciało to na lewo, to na prawo - kołysząc nim w pikującym locie. Nastolatka jednak czekała wpatrzona w niebo, w nadciągający cień, który obserwował też Taro z ukrycia, gotowy do wystrzelenia jednej ze swoich własnych form Oddechu. Patrzył i nie wierzył, że Ena jeszcze nie wykonała ataku. Demon był tuż-tuż, wręcz niemożliwym było, aby teraz wykonał unik, nie rozbijając się o drzewa lub ziemię. Ale dziewczyna nie atakowała, jakby była sparaliżowana strachem. Demon wystawił szpony w jej kierunku, najpewniej chcąc ją chwycić i porwać do góry, by zrzucić z wysokości i w ten łatwy sposób zabić. Tak Taro, jak i demon, przekonani byli, że już po niej. Jednak Ena była szalona, a jej życie absurdalne. Nic nie przygotowywało człowieka na to, co mogła zrobić ta drobna dziewczyna. Nikt nie potrafił przewidzieć czego można się po niej spodziewać. Zawsze zaskakiwała. I tym razem było podobnie. Tuż przed demonem wyskoczyła w powietrze. Wysoko, wyżej niż normalny człowiek mógłby nawet podejrzewać, że może wyskoczyć. Była lekka jak piórko, a wiatr stanowił jej sojusznika. Wystarczyło niewiele siły, by znalazła się kilka metrów nad ziemią. Ostrze, które dotychczas było wysoko uniesione na wysokości lewego barku poszło w ruch. Błyskawicznie znalazła się w centrum koła, jakie ustanowiła wiatrem - dziewiąta forma, Idaten Taifū. Świst wiatru rozdarł ciszę, ptaki z pobliskich drzew z kakofonicznym krzykiem poderwały się jednocześnie do lotu, a demon? Nie, nie zginął rozpłatany na pół. Ena wciąż była żółtodziobem i brakowało jej odpowiedniej szybkości, zwinności i doświadczenia, żeby wykonać taki brawurowy ruch perfekcyjnie, ale osiągnęła przynajmniej część celu - uziemiła demona. Dziewiąta forma pozbawiła go skrzydła, a ten z hukiem zarył w ziemię, rozbijając się o nią, turlając, aż w końcu zatrzymując brzuchem na pniu jednego z drzew. Nastolatka wylądowała zgrabnie, wręcz popisowo, na lekko skulonych nogach, by zaraz wystrzelić się susem w stronę swojego celu. Taro wyskoczył z krzaków i ile sił w nogach gnał, by pomóc tej szalonej smarkuli. Ale ona nie potrzebowała pomocy. Dopadła do demona nim ten zdążył się pozbierać, zrozumieć co się wydarzyło. Kolejne cięcie, tym razem bez formy. Wysokie, znad samej głowy. Kolejne skrzydło upadło, uniemożliwiając potworowi dalszy lot i ułatwiając Enie dostanie się do karku, by zdjąć z niego głowę. Potwór machnął ręką na odlew, ale nastolatka była blisko, skupiona na zakończeniu tego tu i teraz. Oberwała w bok, a siła trafienia cisnęła nią o drzewo, w które uderzyła plecami. Nawet nie jęknęła, chociaż na moment zrobiło jej się ciemno przed oczyma. Demon dostrzegł nadciągającego Taro i wiedział, że nie ma szans wygrać z dwójką na raz, ale nie ma też szans uciec. Musiał wykończyć Enę pierwszą. Pognał w jej kierunku, spodziewając się, że ta krucha dziewczynka nie podniesie się. Ale ona nawet nie leżała. Zachwiała się na nogach, ale szybko wróciła do stabilnej pozycji, by najpierw nieco niepewnie, a później z pełną prędkością ruszyć potworowi na spotkanie. Demon wystawił rękę, by zmylić nią dziewczynę - sprowokować ją do cięcia, a gotów był ją cofnąć i zaraz wystawić drugą - by chwycić nią najlepiej lewą rękę blondynki, uniemożliwiając jej tym samym dalszy atak. Jednak Ena nie zamierzała najadać się ochłapami, które jej rzucał. Czasy się zmieniły. Atak nastąpił, ale wzmocniony Oddechem Wiatru. Forma piąta - Kogarashi Oroshi. Spirala zatoczyła koło nie tylko dekapitując demona, ale także przecinając go w pół na wysokości brzucha i odrąbując mu obie nogi. Odstęp między formami był zdecydowanie za krótki, chociaż i tak nie na tyle, by zagroził życiu nastolatki. - Jesteś pojebana. - warknął do niej Taro, łapiąc ją w ramiona, gdy siły odeszły z jej ciała wraz z adrenaliną. Nieco nieobecnym wzrokiem spojrzała na niego, uśmiechając się niemrawo. Uniosła prawą rękę, zaciśniętą w pięść, jakby chciała napiąć mięśnie, a zaraz dłoń wskazała na nią. Chciała zakomunikować, że jest silna. Taro udawał, że nie pojął tej wiadomości, ale doskonale wiedział o co chodziło jego towarzyszce. Była silna. I niebezpiecznie szalona. Nawet on wiedział, że jak ktoś jej nie przypilnuje, to zaraz zostanie zabita. Ta brawura niosła ryzyko. Im więcej razy jej się udawało wyjść z tego cało, tym większą szansę miała, że kolejny raz się nie powiedzie. Ale Ena nie miała takich zmartwień. Walczyła ile sił w jej drobnym ciele, a teraz prawdziwe walki miały się dopiero zacząć. Zdali egzamin.
CIEKAWOSTKI
Nie ma języka. Został jej ucięty. Mówi tylko niektóre słowa, które da się wypowiedzieć i bez niego.
Większość rzeczy tłumaczy poprzez rysunki, gesty i zapisane słowa. Niestety nie czyta najlepiej, ani nie pisze najlepiej. Zna tylko najważniejsze słówka.
Zawsze nosi przy sobie tabliczkę, którą otrzymała od Genichiro. Jest ona wykonana z białego dębu, a jedna jej strona pomalowana na biało, by Ena mogła na niej rysować i pisać za pomocą węgla.
Na głowie niemalże zawsze spoczywa jej biała maska lisa - prezent od Genichiro, który czasami nazywał ją "liskiem". U lewego boku wisi za to czerwona maska Oni - pamiątka po Genichiro.
Jest leworęczna.
Jako że jest leworęczna, to broń nosi po prawej stronie. To sprawia, że nierzadko uderza nią o broń innych, a wtedy wręcz obsesyjnie zaczyna się kłaniać i przepraszać najlepiej jak umie.
Uwielbia owoce. Każde.
Straciła niemalże cały język, ale smaki czuje resztką, która pozostała. Jedynie znacznie słabiej.
Nucenie nie wymaga języka, więc często da się ją przyłapać, jak coś sobie nuci.
Jej rozwiniętym zmysłem jest dotyk. Dzięki temu najpewniej tak dobrze rysuje.
Jej rysunki na tabliczce są proste, szybkie, jak najbardziej czytelne. I całkiem ładne. Jeżeli jednak chce, to potrafi naprawdę pięknie rysować.
Jej ulubionym kolorem jest biel. Ewentualnie odcienie zieleni - nie zbyt ciemne i nie zbyt jaskrawe.
Nie wie skąd pochodzi i nie wie kiedy dokładnie się urodziła. Nie zna też swojego pierwszego imienia. Nie zna rodziców.
Na plecach ma dwie rozległe blizny po poparzeniach, rozciągające się od łopatek aż do połowy pleców. Są blisko siebie, ale nie łączą się. Dwie jajowate plamy.
Witaj, ENA!Twoja Karta Postaci została zaakceptowana, a ty właśnie wstąpiłeś w szeregi Demon Slayerów. Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, uzupełnij swój profil, a następnie przystąp do uzupełnienia informatora, do którego wzór znajdziesz tutaj.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!