Nakanochō
Główna ulica Yoshiwary, która przecina całą dzielnicę na wskroś - prosto od wejścia do wyjścia i posterunku policyjnego. Przecinają ją trzy inne ulice, a całość tworzy swoisty szkielet tego odgrodzonego od reszty świata raju. Przez środek Nakano-chō biegnie rząd posadzonych wiśni, które w okresie kwitnienia jeszcze bardziej podkreślają ulotność tego miejsca, jego poetycko wychwalaną przemijalność. Ciężko się zgubić w Yoshiwarze, no chyba że mówimy o zgubieniu się we własnych przyjemnościach. Wtedy nawet jasno wytyczona droga nam nijak pomoże w odnalezieniu drogi z powrotem do domu.
Ludzkie okrucieństwo często przewyższało to, którym szczyciły się demony. A może był to akt łaski?
- Brzydzisz mnie! - Rzuciła jedna z koleżanek, z którymi praktycznie wychowywała się od dziecka.
- Jesteś śmieciem! - Wrzasneła druga uderzajac ją z całej siły w twarz. Spróbowała sie odsunąć, niestety drogę zagrodziła jej trzecia. Odepchnięta upadła na ziemię. Skrzywiła się, gdy kolana nieprzyjemnie zaorały o drewnianą podłogę. Pierwszy kopniak nadszedł znienacka. W końcu nie nie słyszała kroków ani ruchów zebranych dziewczyn. Drugi, chociaż spodziewany, nie bolał wcale mniej. Zgięła się w pół kuląc na ziemi, jednak dziewczyny były bezlitosne. Po kilku minutach było po wszystkim. Wyładowana złość ulotniła się tak szybko, jak nadeszła. Teraz jej owoc leżał zwinięty w kłębek na podłodze w własnych wymiotach, które kopniakami opuściły jej żołądek. Posiniaczonym i poranionym ciałem. Była przytomna, jednak nie miała nawet siły otworzyć oczu.
- Czy ona - zaczęła jedna odrobinę spanikowana. - Czy ona umarła?
Panika. Chwycona za nogi i ręce. Wyniesiona na zewnątrz niczym wór zepsutych ziemniaków. Porzucona w zimnej, brudnej alejce między dwoma budynkami. Słaba i obolała. Nie wiedziała jak długo tak leżała. Z każdą minutą słabła, a jej oddech stawał się płytszy. Nic nie słyszała, nie było to jednak nic nowego. Zamglonym wzrokiem dostrzegła jakąś postać po drugiej stronie alejki. A może tylko jej się wydawało? Długie lśniące włosy, spokojne szare tęczówki, które z każdym krokiem zmieniały się w czerwień. Skażona wysypką ręka próbowała podnieść poobijane ciało. Wysiłek sprawiał zmęczone chorą ciało w drżenie.
Stając oko w oko z drapieżnikiem wiedziała, że nie uda jej się przetrwać.
- Jesteś śmiercią?
Ona w obdartych ubraniach, on w długiej, smolistej szacie sięgającej kostek. Poruszone wiatrem włosy zlewały się z otchłanią nasuwająca na przymykające tęczówki. Czy w ogóle zarejestrowała jego ruch? Była na granicy śmierci. Nawet z tej odległości aromat rychłego zgonu budził poruszające się nozdrza impulsem zwierzęcych odruchów. Powoli sunący w kierunku dziewczyny cień, wspinał się po ścianach i wydłużał postać o nienaturalny, odrażający wygląd; palce wyginały się w chorobliwym skurczu. Była przykryta kurzem — jak gdyby wrosła w ten cały otaczający ją brud; te resztki rozrzuconego pożywienia. A jednak kucnął przed nią w tym całym bałaganie. Zdradził swoją bliskość krótkim, ale przyjemnym szelestem marszczonego materiału.
— Pewna śmierć jest lepsza niż życie w niepewności.
Czy jego odpowiedź cokolwiek zmieniła? Lepiej niż szmer przemykającego do jej podświadomości tonu, uświadamiał ją o prawdzie dotyk — zawijający kobiece włosy między smukłe palce. Rintarou obserwował śmierć od kilkunastu lat. I choć każda wydawała się czymś różnić, łączyło je jedno: ostateczna uległość, ostateczna przegrana. Nie dawali rady.
Jemu.
Czy więc powinien tak obrzydliwie pragnąć, aby powtórzyła te słowa jeszcze raz? Dla samej uciechy? Życie ludzkie było kruche, a zabicie człowieka okazywało się łatwiejsze, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Wystarczyło przecięcie tętnicy, nieszczęśliwy upadek z wysokości, zachłyśnięcie wodą. Wszystko. W jego oczach ludzie byli uczynieni z bardzo nietrwałego materiału. Póki zdawał sobie sprawę z ich słabości, mógł tryumfować. Wypierać z umysłu, że kiedyś sam był taki marny i żałosny; że kiedyś równie podobnie walczył o oddech. I przegrał.
Zadarł kobiecą głowę, dostrzegając, że dochodzący z gardła dźwięk, zanikał w odmętach świadomości. Nie był pewny czy już cokolwiek czuje; czy te na wpół przymknięte oczy w ogóle go widziały. Czy rejestrowały w ogóle, że przybliża twarz, a okryte poszarpaną grzywką ślepia migają obfitym karminem? Dmuchnął w gładki policzek, zaciągając się zapachem zmęczonego ciała, krwi, która sączyła się z zadrapań i bezlitosnych obić. Przede wszystkim patrzał na nią z uwagą, niebezpiecznym napięciem.
A potem złapał ją za ramiona. Ścisnął materiał i wbił pazury w kości. Podciągnął ją do siadu i przywarł dziewczęce plecy o ścianę uliczki. Z gwałtownym oddechem, odgarnął pukle niesfornych włosów. Z migotliwym błyskiem przyglądał się słabo bijącej tętnicy. Pazur naznaczył drogę prowadzącą od podbródka aż do odsłoniętych kości obojczykowych. I choć w jej obecności głód zdawał się niesamowicie niekomfortowy, wytrzymywał go z niebywałą wstrzemięźliwością. Studiował w dziwnym pożądaniu obumierające, wiotczejące ciało, napawając się każdym bólem i słabością, jakby te wszystkie emocje były jego paliwem. Jedyną drogą.
Ledwie smagnął fragment odsłoniętej skóry, a siła napierająca na jej bark odbiła się z krótkim trzaskiem w kruchych kościach, na który niewiele mógł poradzić. Złapał w zęby jej szyję. Ściskając dotkliwie szczęki, zbierał posokę z otwartych ran; miażdżył mięśnie i rozrywał ścięgna. Zdążył już zabrać dłonie z ramion, jedną ułożył na ziemi. I kiedy oderwał się od głębokiej wyszarpanej rany, rzeka krwi pociekła ciurkiem po jej ubraniach; splamiła porzucone bezwiednie dłonie; tworzyła kałużę w miejscu, w którym ją posadził.
Kochał czerwień. Według niego pasowała prawie do wszystkiego. A prędzej czy później pasowała już do wszystkiego bez wyjątku: na przykład do mieniących się niebezpieczeństwem oczu, przeciętych nieodgadnioną myślą (
— Ale możesz być czymś więcej — szeptał czule wargami pełnymi krwi. — Wszystko jest chorobą. A już najgorszą z chorób jest życie. I żeby wyzdrowieć, czasem trzeba umrzeć.
Czy poczuła smak jego krwi, kiedy przywarł zmasakrowany nadgarstek do zziębniętych ust? Czy poczuła ten protekcyjny ruch łapiący ją z tyłu głowy — przyciągający do siebie jak dziecko, które powinno wziąć się w objęcia i wykarmić własnym pokarmem? Nie wiedział. Tak samo, jak nie wiedział, czemu znów próbuje; czemu znów chce się rozczarować.
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
- Boję się. Nie-e nie słyszę - szepnęła, gdy pojedyncza łza spłynęła po jej poranionym policzku. Nie miało to znaczenia. Nie było miejsca na dumę czy honor. Słowa płynęły same, nawet jeśli nie była w stanie ich usłyszeć. Nawet w obliczu śmierci, gdy wyczytała z ruchu jego warg, że pewna śmierć była lepsza od życia w niepewności, nie potrafiła odpuścić. Wiedziała, że był to pierwszy uśmiech losu od dawna; że w jej przypadku śmierć miała okazać się wybawieniem. A jednak wciąż nie umiała się z nią do końca pogodzić. Ludzkim odruchem był strach. A ona panicznie bała się końca.
Jęknęła z bólu, gdy nieprzyjemnie szarpnął jej zepsutym ciałem. Nie była w stanie mu przeszkodzić. Nie była w stanie zaprotestować. Mogła jedynie oprzeć się obitymi plecami o chłód ściany za nimi. Robiło jej się coraz zimniej. Podbródek opadał bezwiednie, gdy pazur zahaczył o odsłonięty skrawek skóry. Ostry ból w barku był ostatnim, co poczuła, zanim umysł wyłączył rejestrowanie bodźców otoczenia. Nie było już bólu. Nie było też strachu. Tylko ciemność z karminem.
Ludzkie ciało słabło w zaskakującym tempie. Wiotczejące mięśnie, płytki agonalny oddech, słabnący puls. Serce, ostatkami sił, wybijające nierówny rytm. Umierała. W którymś momencie przestała walczyć. Jak by pogodziła się ze swoim losem. Wiedząc, że w obliczu śmierci nikt nie pytaj jej o zdanie, nie miała wyboru. Musiała po prostu umrzeć. Strach wciąż pulsował pod skórą, a jednak powoli zaczął się mieszać z dziwnym spokojem. Nie czuła już mokrości własnej krwi zalewającej pomięte ubranie. Połamany bark z każdą kolejną sekundą przestawał boleć. Przyszło jedynie zmęczenie. Zmęczenie oddychaniem, patrzeniem, życiem. Powieki opadły bezwiednie zasłaniając wszystko szczelnie kotarą ciemności. Nie słyszała ani nie widziała. Może właśnie dlatego kontrastująca miękkość skóry na jego wargach wydała jej się tak intensywna.
Żeby wyzdrowieć czasem trzeba umrzeć.
Nie była w stanie usłyszeć jego słów, a jednak podświadomie zdecydowała się dać za wygraną.
Przycisnęła spierzchnięte wargi do rany i z początku nie działo się absolutnie nic. Ciało odmawiało posłuszeństwa zbyt zmęczone, żeby dalej funkcjonować. Słodka posoka sączyła się z rany powoli zalewając jej usta, cieknąc po brodzie, zostawiała przyjemny smak na suchym języku. Tylko po to, żeby w końcu ją przełknęła. Zwilżyła wysuszony na wiór przełyk. Nieświadomie biorąc kolejnego, nieśmiałego łyka czystej słodkości, która w sposób nierzeczywisty rozlewała się po jej ciele falą gorącą. Budując na nowo napięcie, przywracając czucie. Pochyliła się grzecznie pod naporem jego dłoni na potylicy. Nie wiedziała, w którym momencie nieświadomie uniosła dłoń zaciskając ją na męskim przedramieniu. Piła łapczywie jeszcze kilka kolejnych słuchach sekund i wtedy nie dała już rady. Ciałem wstrząsnęły pierwsze drgawki. Krew niczym kolejna choroba zainfekowała jej ciało, wyżynając przy tym poprzednią. Z początku skóra czerwieniała przybierając nienaturalny kolor, pokryta pajęczyną nabrzmiałych naczyń krwionośnych.
Wygląda gorzej.
Tylko po to, żeby zacząć wyglądać zdrowiej.
Wykwity na skórze znikały pozostawiając po sobie jedynie piękną, mleczną skórę. Obojczyk i łopatka zrosły się w jednym chrupnięciu. Mięśnie zaczęły wyginać się w kolejnych spazmach, a oczy wywinęły się białkami. Nieświadomie odrzuciła głowę próbując połykać powietrze niczym ryba bez wody. Było jej gorąco. Za gorąco. Paliło całe ciało, gdy ciche łkanie bólu zamieniło się w głośny ryk rozdzierający ciszę opuszczonej alejki. Nieświadomie sięgnęła do twarzy mężczyzny przed sobą jak by zamiast śmierci szukała teraz w nim pomocy. Palce w połowie drogi zamieniły się w szpony pokryte lśniącymi łuskami. Oparły o jego policzek z dziwnym oddaniem i delikatnością. Kobiece ciało wciąż rzucało się targane przemianą i dopiero, kiedy uszy lekko się wydłużyły, z kości czaszki wyrosły pokrzywione rogi, a koło nóg zaplątał się pokryty łuskami, gadzi ogon, opadło bez sił. Rozszalały oddech zaczął się powoli spłycać, gdy para dwukolorowych tęczówek: połączenia popieli ze szkarłatem, które Rinatrou tak doskonale znał, zblokowały z nim zamglone spojrzenie. Ciemne włosy wpasowały się w odcień jego kosmków, ale twarz pozostała ta sama. Ślicznej oiran bez wcześniejszego zmęczenia i zepsucia chorobą.
- Jesteś bogiem? - Wychrypiała zdziwiona dźwiękiem własnego głosu. Tak naprawdę nie widząc nawet dlaczego.
Nigdy nie był świadkiem takiej uległości. Chwili, która zatrzymana w ciszy wolno bijącego serca, rozbudziła w nim coś więcej niż zwykłą ciekawość. Ale jak powinien to nazwać? Byt, który zagubiony w nazewnictwie najbardziej prymitywnych odczuć, jak mógłby potrafić zrozumieć komplikacje takiej ilości bodźców? Dlatego nie przestawał skanować napinającej się w stalowym uścisku dziewczęcą sylwetkę; twardniejącą, trącaną spazmami — tak silnymi, tak przypominającymi wszystkie te, które dostrzegał we własnych wybrakach, że tylko zaskoczenie wywołane trzaskającym, wskakującym na swoje miejsce barkiem sprawiło, że obejmował ją tak ochoczo, jakby była naczyniem; pękającym pod wpływem temperatury
(gorączki)
a on był właścicielem dzieła, który ostatkami nadziei, pragnie utrzymać całość w jednym kawałku. Jakie było jego zdziwienie, kiedy w końcu sięgające go ślepia nabiegły bliźniaczym odcieniem; jak wielkie było jego podekscytowanie, gdy wyciągnęła w jego kierunku dłoń — pokryta świecącymi łuskami, w tej parszywej uliczce, mogącymi być nawet drobinkami diamentu – jak w końcu ostre końcówki szponów smagnęły niepozorną demonią twarz.
Jesteś bogiem?
Szeptała niewinnie, a on wpatrywał się w nią jak niedoszły morderca, umorusany w jej krwi. Brunatna ciecz znajdowała się na ustach, dłoniach, palcach. Z jakiegoś powodu jednak nie przeszło tej dziewczynie do głowy, że to jego sprawka, że nieznajomy nie przedłużył jej życia, a skazał na wieczną nieszczęśliwą tułaczkę.
— Mawiają, że kiedy jest się bogiem, nie trzeba się tłumaczyć.
Odparł zawile. Nie uśmiechał się, zbyt zafascynowany jej ruchami; błyskiem w szkarłatnym oku, kolorem włosów, rogami wystającymi spomiędzy kosmyków.
— Jesteśmy zdani na siebie.
Ton demona był miękki niczym pociągnięty całun, głoski w końcu nabierały śliskości, tej charakterystycznej dla Rintarou dwulicowości, którą pragnął mamić każdego w zasięgu własnych szponów.
— Hime.
Dłoń sięgnęła zbielałego podbródka, potem uniósł młodą twarz, a widząc, że jest fizyczna, całkowicie materialna, w końcu pozwolił odkryć spojrzeniu goszczące w nim niebezpieczeństwo, te szaleństwo, euforię, które kazało mu wybiec na ulice i krzyczeć z przejęcia. Trzęsły się ramiona. Ale to dlatego, że dusił w sobie rozbawienie. Zaśmiał się cicho, ledwie trzymając przy niej pozory.
— Moja. Hime.
Wydawał się powtarzać to bez końca, a natarczywe łapska w jego fantazji już łapały ją za ramiona i wbijały w ekscytacji pazury. Zamiast tego pochwycił ją za policzki i gładkim – choć powstrzymywanym w swojej gwałtowności — ruchem przyparł ją z powrotem do muru. Wpijał się w jej oczy, jakby nie liczyło się nic, nawet niebezpieczeństwo czyhające za rogiem. Zgarnął kciukiem kroplę krwi i rozmazał ją płynnym ruchem na kości jarzmowej, nachylając się nad demoniczna posturą w mroku.
— Nie musisz się tak we mnie zapatrywać, mała. Unieś głowę i spójrz na księżyc. Pozbądź się resztek zbytecznego człowieczeństwa ze swojego ciała. Tylko nie zakochuj się do szaleństwa w tej nocy, kolejne będą równie piękne.
Po chwili zapytał podstępnie:
— Wiesz, gdzie się znajdujesz?
Co ci się przytrafiło?
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Był początkiem i końcem. Nawet jeśli on sam miał na sobą ojca.
W końcu przyszedł czas na nowe pokolenie. A ona nieświadoma miała być jego początkiem.
Jesteśmy zdani na siebie, było obietnicą którą od razu pochwyciła. Niczym źrebię uczące się chodzić. Było podporą w ciemnej nocy. Ukojeniem przed nieznanym i nowym. W końcu sam Stwórca zwrócił na nią swoją uwagę. Brała powolne oddechy, jak by wszystko sprawiało jej trudność. Nie była ranna. Nie czuła bólu. Wręcz przeciwnie miała wrażenie, że nigdy nie czuła się lepiej. Ciało ciążyło delikatnie, jak by przemiana wciąż zostawiała na niej swoje brzemię. Posłusznie uniosła lekko podbródek ku górze pozwalając żeby ocenił swoje dzieło niczym wprawiony krytyk. Zobaczył cud i sztukę, którą stworzył. Podziwiał i był z siebie dumny. - Hime - powtórzyła za nim zachrypniętym głosem wysuszonego na wiór gardła. Odchrząknęła błądząc po jego przystojnej twarzy zamglonym wzrokiem. Nie zastanawiając się nad tym niebezpiecznym błyskiem w karmazynowyvh tęczówkach. Przyjmując go takim jaki był. A był idealny.
- Twoja, Panie - szepnęła w końcu zagubiona w jego euforii. Nie ruszała się, jak by dopiero przyzwyczajając do nowego ciała. Mrugała powoli nie odrywając dwukolorowych tęczówek od tych samych, którymi ją lustrował. Był piękny. Tak mroczny, tak obcy a zarazem dobrze jej znany. Nie potrafiła określić tego co czuła. Ubabrany krwią o spojrzeniu szaleńca. Idealny. Pozwoliła policzkom oprzeć się o jego chłodne dłonie, gdy uniósł jej głowę wyżej. Oparła potylicę o ścianę za sobą nieświadomie zasysając dolną wargę pokrytą lepkością jego własnej krwi. Krwi najważniejszej w jej nowym życiu osoby.
- Kiedy nawet sam księżyc nie świeci tak jasno - odparła niewinnie wpasowując się w jego miękki ton słodkiej żmiji, która nieświadomie zachowywała się momentami jak jej stwórca. Jak gdyby nie była osobnym bytem, a jedynie jego częścią. Ton, zabarwiony wieloletnim doświadczeniem oiran kuszącej bezbronnych w obliczu jej słodkich słów mężczyzn. Zatrzepotała naturalnie długimi rzęsami. Nieświadoma jeszcze swojej ładnej buzi, powabnych kobiecych kształtów i tego podobieństwa do swojego boga.
Uniosła posłusznie głowę spoglądając na blade światło księżyca wpadające do alejki. Skrawek nocnego nieba, którego ostrość widziała po raz pierwszy. Skuszona jego słowami podziwiała wszystko o czym jej mówił. Dostrzegała piękno, tam gdzie wcale go nie było. W zapchlonym brudnym obliczu ciemnej strony Yoshiwary. Świat był tak piękny jakim go pisanego.
- Kolejne noce, bo jesteśmy zdani tylko na siebie? - Upewniła się mrużąc lekko powieki, gdy kciukiem roztarł mokre krople na jej policzku. Zamrugała kilkakrotnie rozglądając się powoli po nieznanej alejce. Po obcym otoczeniu. Ponownie spojrzała na swojego właściciela, bo był jedyną jej znaną istotą. Uosobieniem bezpieczeństwa, domu i przynależności.
- Nic nie pamiętam - uświadomiła sobie nagle przecząc powolnym ruchem głowy tak, że lśniące bliźniacze do jego własnych włosy rozlały się po jej brudnym od krwi i ziemi ubraniu. Uniosła powoli dłoń w stronę jego twarzy. Zatrzymaną między nimi niczym obietnicę. W końcu nie odważyła się go dotknąć. - Tylko Ciebie. Tylko teraz.
Chciała być jego księżniczką.
Chciała być jego Hime.
Posłał w kierunku jej ust obłok ciepłego powietrza, spijając z oczu to wielkie jawiące się przed nim dopasowanie — jej blade lico było dla niego niczym zwierciadło wody. Naprawdę była jego tonią; nieporuszoną taflą jeziora odbijającą obraz. W mroku dostrzegał każdy szczegół: lśniące długie włosy, gładką młodą twarz i te iskrzące ślepia, w których nie tliła się już słaba powłoka człowieczeństwa, a niepodlegająca kontroli moc, która któregoś dnia przeczesze niezbadane drogi jej nowych możliwości. Kiedy z czułością rozcierał krew na jej policzku, kiedy z tą rozkoszą spijał te wszystkie wypowiadane przez nią tytuły, oczy demona lśniły niczym kamienie wyjęte z rzeki. Czuł dumę, radość, niepohamowane podniecenie, które obawiało się przedostającym na powierzchnię szaleńczym obłędem; zbyt mocno wbijanym pazurem przy kąciku ust. Ta władza. Te możliwości. Ta chwila sprawiła, że wszystkie miesiące — że ten cały parszywy rok — prób odszedł w niepamięć. Zapomniał o tym, jak wiele musiał poświęcić, ile przelał krwi, ile pozbawił ludzkich żyć, ile wściekłości przegryzał w szczękach, jaki ból czuł, kiedy pragnął rwać włosy z głowy, pragnął w szale szukać coraz więcej ofiar. Teraz nie musiał. Miał swoją nagrodę. Tak ceną swojego wysiłku. Pragnął ukazać ją Sunie, Ichitaro, Kitsune. Zwłaszcza tym pierwszym, bo zaśmiałby się w ich twarz i uśmiechnął słodko; nie mógł ująć sobie pochwał. Naprawdę chciał im udowodnić, że ma w sobie te niezgłębione pokłady niedostrzeżonych przez nich mocy.
— Nie musisz się do mnie tak zwracać — kontynuował, z ciekawością śledząc ruch jej zbliżającej dłoni. Czerń źrenic zatrzymała się wraz z jej zawahaniem. Kącik ust drgnął rozkosznie. — Możesz powtarzać...
Rintarou.
Długie palce pochwyciły jej zawieszoną pomiędzy ich twarzami dłoń, podnosząc się miękko. Wydawać się mogło, że demon nie wkładał w to w ogóle starań. Poruszał się jak wiatr: lekko i bezszelestnie. Tak właśnie wstał i przyciągnął ją ku sobie. Był nocą i nieskończoną drogą; ślepiami rejestrującymi każdy jej przyszły krok; miał być jej nauczycielem; ojcem; tym do którego będzie mogła przybiec i wtulić twarz w długi rękaw. Miał podarować jej wszystko, czego zapragnie.
Kiedy wyprowadzał ją z zaułka, nie puszczał dziewczęcych zimnych paliczków. Oczy demona migotały zuchwale, okryte ekscytacją na to, co miał jej niebawem opowiedzieć – na temat tego świata i... jej przede wszystkim. Mógłby stanąć na środku drogi i okręcić się wokół własnej osi, śmiejąc do rozpuku w szaleńczym gwarze, bo miał tak cholerną potrzebę zatańczyć; może właśnie dlatego wprowadził ją w kilka tanecznych kroków, uśmiechając się przymile? Chciał pokazać jej, czym jest egzystencja, od której ją uratował.
I jak łatwo pękają ludzkie kości.
— zt x2
- "Dramat Rintarou" - Matsumoto Takashi 2k22:
[...]Niewyobrażalne cierpienie.
Cierpienie Rina, to nauka z której wszyscy możemy się uczyć. Błędy, których możemy już nie popełniać, błędy, które już się nigdy nie powtórzą.
I to dzięki niemu.
Jego historii, jego cierpienie będzie dla nas inspiracją, latarnią morską na morzu ciemności
Każdy rozumie ból Rina i nikt nie będzie miał do niego żalu, gdy rzuci swoje cierpienie i gniew na innych.
By szukać ulżenia w swoim smutnym ale jak bardzo smutnym losie.
Jego silne ramiona, ćwiczył je przez wiele lat tylko po to aby uściskac Ichi, uścisnąć mu dłoń aby pogratulować. Jednak teraz? Teraz już nie może tego zrobić, jego siła będzie jedynie smutnym przypomnieniem o złych decyzjach na trybunach, tam, gdzie wszystko się zmieniło.
Jego krzyk od zawsze będzie przeszywać nasze dusze, smutek, który zdawał się mrozić najcieplejsze wspomnienia o najbliższych sługach, dobrych sługach.
Cierpienie Rina jest historią jakiej nie można zaprzeczyć, tu nie ma miejsca na fikcje, nie ma miejsca na fanów - Tylko przekaz i to co z niego wyciągniemy.
Dziękuje, mam nadzieje, że to pozwoli więcej demonom ujrzeć czym powinien być dla nich sługa.
Wszystko dzięki Rinowi i jego zbiorowi doświadczeń.
I pamiętniku Ichitaro, gdzie opisywał jak bardzo tęskni nad Rinem, jak bardzo pragnie ułamka jego uwagi oraz doceniania, jednego miłego słowa na dobranoc, snu, który mógł być rzeczywistością.
It's hard to establish much of a rapport there.
Nie możesz odpowiadać w tematach