Kiyama Hachiman
04/01/1631, Nagoja, Niedaleko targu rybnego u wuja Yamato w Nagoji, powiedzmy, że Rzemieślnicza
Tik nerwowy spowodowany śmiercią rodzinki. Zawsze się uśmiecha gdy zaczyna się denerwować
Zacznijmy może od początku.
Urodziłem się niedaleko Nagoji, w klanie shinobi, którzy zwali się małpami. Historia klanu ciągnie się dwieście lat w tył kiedy to to pierwszy z nas nazywany Hihi (pawian) zbudował siedzibę w lesie nieopodal gorących źródeł i obserwując małpy wymyślił swój własny styl walki przypominający skaczące po drzewach zwierzęta. Stały się one takim jakby symbolem z którym ludzie kojarzyli nasz znak. Z wiekiem klan się rozrastał tworząc to coraz nowsze odłamy których było pięć. Każdy z nich przypisywali innej małpie począwszy od Makaka, który był według nich pierwszym ze względu na to, że to właśnie one nadały nazwę całej rodzinie. Następująco były odłamy szympansa, goryla, orangutana oraz ten w którym się urodziłem czyli Pawiana. Makaki uważały, że reszta klanów jest brudna i nazywała nas nieczystymi. Możliwe, że mieli w tym sporo racji ponieważ mimo bycia shinobi z krwi mało osób praktykowało tą sztukę. Większość z nas była rzemieślnikami, kupcami a jedynie głowa każdego z domów zachowała oczywiście tradycje i jedynie uczyły swoich potomków, który mieli zostać głowami. Odłam makaków i pawiana zostały przy tradycjach Shinobi. Wszystko po to by mogli chronić swoje rodziny przed ewentualnymi atakami ze strony wrogów, złodziei, bla, bla, bla pierdolenie, wiecie o co chodzi. Los chciał żebym akurat to ja był pierwszym synem i ostatnim, bo miałem łącznie cztery siostry. Najstarszą z nich była Shuka, Kazuko i Junko. Taka się nie poddawał, bo chciał żebym miał brata. Gdy się urodziłem Shuka miała 7 lat, Kazuko 4 lata, Junko urodziła się gdy miałem 3 lata. Niestety nie doczekałem się kolejnego członka rodziny, ale o tym zaraz opowiem.
Moja przygoda na tym świecie zaczęła się dokładnie 20 lat temu, był to styczeń, czwarty dzień nowego roku. Moja kochana mama trzymała mnie zawiniętego w chustę tuż przy kominku. Ah, warto wspomnieć nim zapomnę, odłamy Makaka oraz Pawiana żyły trochę na równi z samurajami ze względu na to, że są no… Shinobi. Plusem należenia do klanu małp było mieszkanie przy gorących źródłach razem z małpami. Rodzina zajmowała się wiadomo, jak to zabójcy. Od małego kochałem tą porę roku, bo wtedy małpy przychodziły się wykąpać. Było z nimi sporo zabawy, razem z moimi siostrami zawsze się goniliśmy z nimi. Taka pomału uczył mnie jak dziecko jak skakać po różnych kamieniach, pokazywał zabawy, które pokazywałem mojej starszej siostrze Kazuko. Shuka była zbyt zajęta pomaganiem mamie w dopilnowaniu nas. Myślałem, że to zwykłe zabawy, a to już wtedy chciał bym wyrósł na kogoś kto zajmie jego miejsce jako nowy Niebieski Pawian. Skąd ta ksywka? A to, bo kiedyś był nazywany białym pawianem, bo chodził w białych kimonach do czasu aż swoje ulubione przypadkowo przefarbował na niebiesko jakimiś jagodami, które moja siostra Shuko mu dała jak miała 3 latka. Niestety przez to, że tata był lekko niezdarny i zbyt przyjazny do okolicznych ludzi i zagrażał zdemaskowania planu Makaków, które chciały by klan dołączył do demonów. Chcieli przejąć władzę nad wszystkimi odłamami małp. Potrzebowali jednak zgody wszystkich innych “ojców domów”. Tata oraz Goryle się nie zgadzały, reszta chciała dołączyć do Makaków. Nachodzili nas codziennie byśmy zmienili zdanie. Zawsze jakiś list, raz na jakiś czas ktoś z klanu wpadł do ojca “przedyskutować” dołączenie do demonów. Trwało to prawie 3 lata. Tata pokazywał mi więcej ruchów, jednak nie byłem super pilnym uczniem. Byłem w końcu dzieckiem. Mama zajmowała się często uczeniem mnie i sióstr pisania oraz czytania. Mówiła, że ją uczyli nauczyciele, jednak nigdy nie interesowałem się jej historią, bo miałem zostać następną głową domu pawiana. Zwłaszcza, że miałem wtedy 8 lat. Ninja było fajniejsze od siedzenia i uczenia się, co prawda to tam nauczyłem się właśnie takich podstaw. Gdy miałem 9 lat przyszedł do nas ostatni gość…Chociaż może bardziej przedostatni, Kiba, głowa domu Goryla oznajmić, że przyjął propozycję Makaków i ostrzegł go by lepiej też to zrobił. Ojciec się nie zgodził, tu nie chodziło tylko o moc, on nie chce by jego rodzina nigdy nie mogła ujrzeć słońca. Przyszli jeszcze tej samej nocy. Wszyscy, wszystkie głowy. Pierdolony Makak, Szympans, Orangutan i ten jebany Goryl, któremu ojciec ufał. Do tej pory pamiętam słowa taty “W tym świecie ten kto łamie obietnice jest śmieciem, a ten kto jej nie dotrzymuje jest nikim”. Obiecałem mu, że będę się zawsze uśmiechał. Zapytacie pewnie jak to jest, że uciekłem? Ojciec obudził mnie i siostry w środku nocy. Wszystko się paliło. Do tej pory pamiętam jak widziałem mamę, która leżała wśród płomieni zakrawiona na podłodzę. Wszystko działo się tak szybko. Ogień… Ogień wszędzie. Nienawidzę ognia. Zawsze kiedy go widzę pojawia się ten dziwny tik nerwowy, gdzie się uśmiecham widząc twarz ojca mówiącą tą całą paplaninę o obietnicy. Tylko dlatego się wtedy uśmiecham. Przy paru innych rzeczach też się pojawia, ale to może nie będę się na razie chwalił. Wszędzie było siwo od pary, w końcu mieszkaliśmy praktycznie nad gorącym źródłem, więc było cholernie parno. Tata poprosił tego samego dnia swojego przyjaciela by przyjechał jak najszybciej.Na szczęście był w mieście tej nocy i pomógł mi uciec. Tak, dobrze czytacie, tylko mi. Moje siostry zostały złapane przez resztę małp. Czasami widzę jak w nocy jak Makaki po mnie wracają po nocach. Nie było mi widzieć ostatniej walki Niebieskiego Pawiana. Pan Yamato był dobrym przyjacielem ojca, mieszkał nad morzem, przygarnął mnie do siebie pod swoje skrzydła. Zajmował się na co dzień handlem rybami a kiedyś zabijaniem demonów. Przypadek? Nie wydaje mi się. Ojciec wysłał mu list opowiadający o całej sytuacji, ale on nie mógł nic zrobić jeśli byli tylko ludźmi, którzy chcieli dołączyć do demonów, z resztą już dawno jest na emeryturze, bo nie nadaje się już do walki. Wtedy właśnie zastąpił mu ojca. Nie raz wspominam jego piękne słowa “Pamiętaj, że żyje się raz, stawiaj sobie na początku realne cele. Dlatego idź sprzedać pani teraz tę rybę”. Odwrócił się do mnie gdy odchodziłem i poprosił bym się do niego odwrócił, odchrząknął “Nie ważne jaką drogę wybierzesz, sprzedawcy ryb czy może zabójcy demonów by pomścić klan i tak cię wesprę. Obiecałem to twojemu ojcu”. Naprawdę mnie to wzruszyło, prawie się popłakałem sprzedając tamtej pani rybę, ale na szczęście tik nerwowy pozwolił mi się tylko uśmiechać, więc jakoś łatwo poszło. Rutyna dnia od tamtej pory wyglądała tak, że każdego poranka odbierałem ryby od pracowników pana Yamato, czasami jechałem z nimi na połowy. Było całkiem fajnie, nie mogę narzekać. Po pracy zawsze trening póki się nie ściemniło. Na początku było dość prosto jakieś pływanie jak było ciepło, potem nurkowanie, wstrzymywanie oddechu. Jednak z każdym dniem było tylko coraz ciężej. 2500 kółek w wodzie dookoła łodzi za cały dzień. Każdego dnia wracałem cały pomarszczony, zjadłem miskę ryżu i świeżej pieczonej ryby. Następnego dnia było wstrzymywanie oddechu. Mogę się pochwalić, że topiłem się przy tym tylko 2 razy w tygodniu, co było moim małym sukcesem gdy na początku liczba ta wynosiła 7. Ile to razy kazał też machać mieczem i krzyczał rzeczy typu “MUSISZ BYĆ JAK WSCHODZĄCA FALA JAK PODNOSISZ, JAK OPUSZCZASZ TO JAK TAJFUN”. Strasznie przejmujący się człowiek. Chyba nie muszę mówić, że uczył go i przygotowywał do poznania oddechu wody. Nie raz kazał mu się siłować z ogromnym karpiem koi, którego pan Yamato trzymał u siebie w stawie w domku. Jak on to mówił…”KARP KOI JEST KRÓLEM WÓD”. Nawet nie wiedziałem, że karpia można wytresować by atakował ludzi na gwizdnięcie. Ten człowiek był niesamowity.
Nie raz widział jak się chwaliłem przed kolegami czego się nauczyłem na treningach. Nie raz widział też jak upadałem czy robiłem sobie krzywde. Zawsze wtedy do mnie podchodził i lał mnie kalmarem po łbie mówiąc “ Masz talent i różnisz się od pozostałych, ale to wcale nie znaczy, że jesteś od nich lepszy. Podobno gwóźdź, który wystaje należy… /Tutaj walił mnie drugi raz kalmarem/ Wbić” jednak zawsze gdy czułem, że nie dam już rady klepał mnie po plecach dając mi ogromną miskę z zupą i mówił “Siłę budujesz, gdy zwyciężasz przeszkody. Jeśli usuniesz je wszystkie to staniesz się słaby. Myślisz, że twój ojciec urodził się niebieskim pawianem? Nawet na jałowej ziemi coś może wyrosnąć jeśli tylko poświęci się temu dość uwagi.” i tak zaczynałem wierzyć w siebie. Lubiłem treningi, były dość śmieszne mimo, że stawały się coraz to trudniejsze gdy zamiast karpia koi był tam ogromny krab. Gdy miałem 16 lat przystąpiłem do wielkiego egzaminu. Pan Yamato kupił mi ładne Haori, które zamówił z napisem “Ao Hihi”, co znaczyło dosłownie Niebieski Pawian. Oczywiście stara śpiewka, ceremonia otwarcia i tak dalej. Gdy wszystko się zaczęło przykleiłem się do grupki młodych chłopaków, która niestety szybko została pożarta przez demony. Gdy ich pożerali przeżyłem tylko dlatego, że schowałem się pod wodą w rzecze. Wyczekałem odpowiedni moment i pomściłem moich niedoszłych kolegów odcinając głowę demonowi. Ukrywałem się po krzakach, czekałem aż demony przejdą by się przemknąć. Serce biło jak szalone, pot leciał mi z czoła, byłem wyziębiony od wody, ale wiedziałem, że jeśli teraz się poddam to nigdy nie spełnie swojego celu. Na moich ustach widniał tylko ten cholerny uśmiech, którego nie mogłem się pozbyć. Mimo wszystko czułem jakby ktoś mnie prowadził, obserwował gdzieś w oddali szeptając z tyłu ucha co mam zrobić by przeżyć. Przypominałem sobie to czego nauczył mnie tata, być jak małpa. Chowałem się po drzewach, skakałem między nimi. W pewnej chwili jednak się przeliczyłem i spadłem z drzewa skręcając sobie kostkę. Wtedy zauważył mnie dość spory demon, który na mnie ruszył. Pazury roztargały mi mój strój, klapki zgubiłem po drodzę. Z nogą skręconą nogą ciężko mi się uciekało. Demon mocno napierał. Byłbym prawie martwy lecz jak otworzył paszczę udało mi się złożyć mu w nią miecz by nie mógł jej zamknąć. Kiedy miał mnie już przeżuć jak onigiri wzeszło słońce, które go spaliło. Udało mi się, przeżyłem noc. Nigdy nie dziękowałem Buddzie za wschód słońca. Głos który mnie prowadził ucichł. Dalej nie wiem co to było, ale na tym punkcie byłem zbyt przerażony wydarzeniami z nocy by się nad tym zastanawiać. Pamiętam tylko, że szedłem niczym zombie na sam dół góry, ledwo żywy, wykończony. Obudziłem się po dwóch dniach w domu. Pan Yamato co chwile tylko do mnie zaglądał jak spałem. Powiedział mi, że udało mi się zaliczyć, rozpierała go duma! Powiedział mi, że przede mną długo i bardzo długa i żmudna droga nim będę w stanie się postawić klanowi małp. Szczerze? Do tej pory boje się, że spotkam ich za wcześnie i poćwiartują mnie na kawałki… Jednak z tym uśmiechem na ustach raczej sobie powinienem dać radę bez problemu. A przynajmniej tak sobie będę dalej wmawiał, ale wracając! Czekałem na moje ostrze Nichirin. Dalej leczyłem rany w łóżku, skręcona kostka mocno utrudniała mi treningi. Nie chciałem jednak leżeć i pić herbatkę. Stwierdziłem, że znajdę sobie hobby. Próbowałem z żonglowaniem, okazało się to kapkę trudniejsze niż wyglądało. Zwłaszcza jak próbowało się to robić na jednej nodze. Do tej pory pan Yamato nie pozwala mi się bawić piłkami w domu po tym jak rozbiłem jego rodzinną waze. Chciałem nauczyć się grać na flecie. Po dwóch godzinach upuściłem go przy baseniku z ogromnym krabem, niestety z skręconą kostką nie dałem rady mu go wyrwać. Zacząłem bawić się pędzlem. Nie, nie mam tu na myśli kuśki, tym to już się umiałem bawić. Chodziło o zwyczajny pędzelek i atrament. Wziął kartkę i sobie zacząłem rysować kreski. Potem postacie, wszystko co po prostu widziałem. To, że np. była to przebierająca się sąsiadka to już inna historia. Czasami swoją wizje artystyczną zostawiałem gdzieś ukrytą po murach miast, w miejscach, gdzie tylko ja dałem radę wyjść pokroju “Demony jedzą gunwo”, specjalnie z błędem, było to takie… moje. Ale dopiero jak było z moją nogą lepiej. W końcu przyszły moje ostrza, były śliczne, katana nie była zbyt duża, miała 60 centymetrów. By trochę to wyrównać wziąłem dodatkowo tanto, które miało długość 30 cm. Całkiem fajny gadżet jak się woli bardziej walkę w pełnym zwarciu. Gdy skończyłem je podziwiać od razu złapałem za nie. Oczywiście ksywka Niebieski Pawian zobowiązuje więc ostrze oczywiście przybrało taki a nie inny odcień. Pan Yamato mówił coś, że “trochę jakiś gejowy czy jak to tam ta młodzież teraz na to mówi”. Mi tam się podobał, ładny, trochę taki w morski wpadający. Po tym wyruszyłem w sumie pomagać reszcie zabójców. Chodziłem, zabijałem demony, takie tam wiecie nudne raz na jakiś czas, a potem znowu leżenie i leczenie ran. Jednak wtedy pomału coraz bardziej zapominałem o mojej zemście na klanie małp. Pomoc ludziom była przyjemna, potem zawsze miałem gdzie się przespać czy nawet coś zjeść. Rzadko zaglądałem do domu, pisałem tylko czasem z panem Yamato listy. Podczas podróży też zyskałem paru kolegów wśród innych zabójców. Czasami do siebie piszemy listy, spotykamy się. Niby fajnie, ale ostatnio zobaczyłem symbol klanu małp i przypomniałem sobie, że muszę stać się silniejszy by pokonać ich wszystkich. Podróżuje i żyje za pensje zabójcy i to co dadzą ludzie za pomoc.
Oh… Nie zauważyłem kiedy zniknąłeś. Miło było w końcu mieć demona, który chciał przynajmniej usłyszeć moją historię przed śmiercią. Już trzech ostatnich płakało jak leżeli na ziemi, że ich życie mogło się inaczej potoczyć.
Pora miskę ryżu i się przespać, chyba złamałem dwa żebra, ale no, jakoś przeżyje o ile się nie wykrwawię.
- Olka wróć zmieniłem się
- Jego ulubiony kolor to niebieski
- Zawsze nosi przy sobie notesik, atrament i pędzel do malowania swoich durnych psedokomiksów
- Umie grać na flecie
Nie możesz odpowiadać w tematach