Yua Tokugawa
01/01/1630, Edo, Kuge
Biel włosów i rzęs, niezwykły błękit oczu
WYGLĄD:
Biel osnuwała go jak śnieg tulący świat do swej piersi zimą. Mleczna skóra, śnieżnobiałe włosy, białe jak anielskie pióra rzęsy i brwi. Ta biel była jak niewinność, którą powinno się chronić. Nawet gdy niektórzy mówili, że okalała go biel tylko dlatego, że zapomniał, jakiego koloru był wcześniej. Przecięciem tego szlachetnego koloru były jego oczy. Niebieskie. Błękitne. Białe. Intensywny błękit przypominał niebo, które przy każdym blasku światła wyglądało jakby przesuwały się po nim puszyste, białe chmury, jak podczas beztroskiego, letniego popołudnia.
Smukły i średniego wzrostu przypomina anioła kroczącego między ludźmi. Twarz o delikatnych rysach i tych wielkich oczach, które bystrze obserwują świat, płaski i niezadarty nos, wąskie wargi i usta, które często rozciągają się w łagodnym uśmiechu tworzą cały wizerunek istoty, której oczy nie mogą kłamać. Jego kości policzkowe są płaskie i lekkim łukiem schodzą w dół, nadającego jego twarzy nieco kobiecego, bo i bardzo delikatnego, rysu. Wąski i płaski podbródek stanowi zwieńczenie dzieła Matki Natury. Krótko i nierówno przycięte włosy rozkładają się na jego głowie w artystycznym nieładzie na jego czole, a z tyłu długie pasma zebrane są zazwyczaj w kuc lub kok. Przeczesywane wiatrem z jednej na drugą stronę często wpadają kosmykami na jego czoło i uparcie próbują przysłonić ten świat. Jest chudy, bardzo chudy. Skóra, mięśnie i kości. Sprawia to, że kości nadgarstków są mocno widoczne, obojczyk bardzo wystający, a gdyby ściągnął koszulę to można policzyć na nim część żeber i wyliczyć elementy kręgosłupa. Ma dłonie o długich palcach, a po paznokciach o kształcie migdałów widać, że chyba nie pozbył się nawyku obgryzania ich. Ta mleczna, gładka skóra, przecięta jest bliznami, zazwyczaj krótkimi i ładnie zagojonymi, w miejscach, których mężczyzna zazwyczaj nie odsłania. Raczej na odwrót - przysłania je materiałami czy bandażami.
Czasem można się zapomnieć, czy w wypadku Yue ma się jeszcze do czynienia z przedstawicielem płci męskiej, czy może te oczy, które tak czarują, są czymś zupełnie innym i nienależącym do tego świata.
UBIÓR:
Lubi się dobrze ubrać. Lubi, kiedy kolory ze sobą współgrają i tworzą wspaniałą całość. Lubi dobrze wyglądać.
Z tego powodu nie ma konkretnych kolorów, w których można go zobaczyć częściej - jeśli nie liczyć bieli i czerwieni. Jest dominantą jego garderoby i przewleka się prawie we wszystkich kreacjach. Czasem zastępuje ją czernią. Raczej są te, w których nie można go dojrzeć prawie wcale - barwy bardzo pstrokate, mieszanki różnych kolorów niekoniecznie ze sobą współpracujących. Z tego powodu łatwo można wykluczyć można pstrokate odmiany różu, fioletu, a i rzadko nosi na sobie intensywną czerwień. Chyba że jest ku temu wyjątkowa okazja.
Niezwykle ceni współczesną modę ze stolicy, a niekoniecznie podoba mu się moda napływająca z Tajwanu czy Filipin. Preferuje zwiewne, cienkie materiały, choć na co dzień można go zobaczyć w klasycznym kimonie. Dopiero w sezonie zimowym przeprasza się z negatywnym spojrzeniem na modę z prowincji i lubi otoczyć się miękkim futrem tamtejszych zwierząt. Ma jedno swoje ulubione - z białego wilka.
Niemal zawsze nosi ze sobą wachlarz.
CHARAKTER:
Złożoność ludzkiej natury sprawia, że odbieramy wrażenia o osobowości w rozłożeniu na różne etapy. Według niektórych - ludzie są jak kremówki. Według innych jak cynamonowe bułeczki. Jeszcze inni powiedzą ci, że są jak cebula. Człowiek ma warstwy, cebula ma warstwy. Jeśli porównać Yue do cynamonowej bułeczki, to byłby tą bułeczką, która wygląda jak cynamonowa bułeczka. Ale ta cynamonowa bułeczka może cię zabić I nawet nie podejrzewasz, jakie sekrety kryje w środku.
W pierwszym spojrzeniu odbiera się łagodność. Jego uśmiech, jego lekkość, krystaliczność jego duszy, gdy spogląda się na te przypominające niebo oczy zabarwione swoimi ciemniejszymi plamami niebieskiej toni, bielą chmur i szlachetnym, czystym błękitem. Sprawia wrażenie niewinnego, może wesołego, kiedy akurat szerzej się uśmiechnie, prezentując swoje ząbki, czy nawet tworzy złudzenie człowieka, który nie ma zmartwień i boleści, a ten świat jest spektrum możliwości, które czeka, aż wyciągniesz po nie swoje ręce. Tak, to człowiek, do którego można powiedzieć: "cześć!". Człowiek, którego można zapytać o drogę. Ten dobry chłopak, który pewnie pomaga babci przejść przez ulicę, żeby żaden woźnica na nią nie krzyczał. Chłopak z sąsiedztwa.
W drugim spojrzeniu odbiera się tumiwisizm. Trochę wariat, trochę wesołek. Kiedy już zamieni się z nim kilka słów, upłynie parę zdań, kiedy przekonasz się, że to nie anioł, a najzwyklejszy w życiu człowiek można nawet docenić jego poczucie humoru, lekkość w obyciu i brak granic, który wielu samurajów wprawia w konsternację. Zupełnie, jakby otwierał przed sobą nieskończoność. Teraz już wiesz, że można z nim wznieść parę(dziesiąt) czarek sake, porozmawiać o najpiękniejszej gejszy w mieście i zastanowić się, czy lepsze ramen dają na skrzyżowaniu głównej ulicy z Aleją Bohaterów, czy może jednak w tej karczmie przy wschodniej bramie miasta. I może przy okazji dowiesz się też, że ma słabość do słodyczy i uważa, że człowiek zazwyczaj musi o swoje szczęście walczyć sam.
W trzecim spojrzeniu zobaczysz, że rzeczywiście - człowiek o szczęście walczy sam. Bo chociaż Yue jest towarzyski, chociaż lubi otaczać się ludźmi, rozmawiać z nimi, poznawać ich i pić z nimi sake to koniec końców - jest sam. I żył, tak jak śnił - samotnie. Tutaj dowiesz się, że ciężko mu przywiązać się do ludzi i chyba dlatego ciągle ich szuka. Że pomimo charakterku ma uległą naturę i woli podlegać niż przewodzić. Że zna koszty i siłę uzależnień, a mimo to w nie wpada. Że nie ma w nim wiele szacunku do życia i do własnego zdrowia i że chyba mógłby umrzeć w każdej chwili. Że nie znosi dzieci i że najbardziej ze słodkości lubi cynamonowe rogaliki.
W spojrzeniu czwartym będziesz już wiedzieć na pewno, że kiedy uważasz, że ludziom zależy tylko na twoich zdolnościach, to rzeczywiście - ciężko się przywiązać. I że te piękne, naiwne i szczere oczy kryją w sobie więcej chmur i burz, niż wskazywałaby na to ich barwa.
HISTORIA:
Kiedy opowiadasz komuś historię chcesz, by się spodobała. Czasem myślisz sobie: cholera, czy ja w ogóle mam do tego talent? Ludzie kupują charyzmę, czasem przekaz nie jest ważny. Ale jeśli połączysz charyzmę, odpowiednią intonację i odrobinę koloryzacji, kupujesz serca tłumów. Więc tkasz. Zastanawiasz się, jak ją utkać najlepiej - tę opowieść, którą masz do przekazania. Początek! No przecież! Nie ważne, co będzie na środku. Ludzie często nawet zapomną, jak zacząłeś. Liczy się to, jak wszystko zakończysz. Więc jeśli Pan Niebios przewidział dla nas tragiczne zakończenie, a początku wcale nie rozpisał lżejszym piórem, to może chociaż się zlituje i pozwoli na odrobinę szczęścia w środku.
Pierwsze było imię. Yua. Wypowiedziane z takim zachwytem i miłością, że otworzyłyby oczy każdemu dziecku. Choć mężczyzna, który je wypowiedział, nie był jego ojcem. Nie był żadnym krewnym. Drugim był świat - ten przedstawiony, który wydawał się całkowicie nowy, jeszcze niepoznany, chociaż dziecko prowadzone przez ten feudalny świat wcale nie było noworodkiem. Trzeci był fakt, że prawdziwi rodzice nigdy nie mieli się pojawić w tej historii. Zostali z niej wymazani - jak niepotrzebne kleksy rozmazane na brzegu książki. Czwarty był Kami-sama, który zapełniał wszystko, co wymazane. Niech chwała będzie jedynej Amaterasu, która czuwa nad naszymi sercami.
Ten świat pełen był szczęku stali, smoków wijących się na brzegach budynków, pagód i jezior, nad którymi czuwały tak, jak Pani Niebios czuwała nad bezpieczeństwem człowieka. Wszystko to podkręcone było obecnością regularnie przewijającej się gwardii, soczystym uwielbieniem dla Pani Niebios, której obecność była wszędzie i niezwykłą mieszanką kadzideł, który dym wił się czasem w płatkach wiśniowych drzew, gdy nastawała wczesna wiosna. Przede wszystkim jednak świat ten wypełniony był miłością do jedynego Pana, jakiemu mógł służyć każdy tutejszy wojownik, skryba czy zwykły chłop. Pełen był Eijiego.
Eiji, jak pewnie się już domyślasz, nie mógł być ani władcą prawym ani władcą dobrym. Ale jak to? Ale dlaczego? Och, proszę. Przecież niewinność była tutaj zupełną iluzją. Nie możesz wspiąć się wysoko, nie stąpając po trupach. Gdy ścielesz sobie tron, jest to tron z czaszek. Pomimo tego, że dobrze spełniał swą rolę, posiadał rzędy fetyszy i dziwactw, które pewnie wielu wprawiłoby w zakłopotanie. Domyślasz się, jakim torem idziemy? Przygważdżająca miłość. Yua był tą miłością, która telepotała wszystkimi motylami w jego brzuchu i sprawiała, że ekscytacja rozpalała fajerweki pod czaszką. To była miłość od pierwszego wejrzenia, a czym spowodowana - nikt nie wiedział. I dla nikogo nie miało to znaczenia. Pan chciał chłopca - pan dostał chłopca. Niezdrowa relacja, pompowana obsesyjną miłością, by wielbić błogosławionego przez Kami-sama chłopca, w co Eiji święcie wierzył, kwitła i wraz z nią kwitł rozwój chłopca. Mało wiedziano, że to, co było tutaj błogosławieństwem, w rzeczywistości było urojeniem, za którą ścięto już wielu. Eiji, jako artysta, widział w Yua doskonałość, ale nawet on czuł potrzebę tworzenia. Spoglądania na nią. Dotykania jej. Doskonałości się pragnie, wiesz? Kształtował więc dalej swoją własną doskonałość, dzielił się z nią własną i przesuwał jego umysł i ciało na nowe poziomy wytrzymałości i możliwości. Chciał, by zimna stal tych niebieskich oczu była taką samą stalą, która przetnie wszystko, co będzie mu zagrażało. Gdy nie dostajesz prawdziwej miłości zaczynasz uczyć się zlizywać ją z krańca noża. Tego nauczył się Yua.
Kiedy miał 14 lat ten zobojętniały świat, który przestał być niepoznany, a pagody przestały być strażnikami a stały się filarami więzienia, Łowca Demonów pojawił się w tym zacofanym i prostym świecie, by zabrać Yua. Yua miał jasno wpojone nauki w głowie. Zabij - więc zabijał. Chroń więc chronił. Syndrom Kiotański - jakoś tak nazywali, zdaje się, przywiązanie, jakim dziecko darzyło tego chorego człowieka. Szkopuł tkwił tam, gdzie Eijin w swojej obsesji nie chciał oddawać chłopca komukolwiek. Przecież kochał go najczystszą miłością, przecież był JEGO dziełem. Ale czy takie szkolenie nie otwierało możliwości? Yua był po prostu dobry. Był wybitnym szermierzem. Wydawałoby się, że nie może być gorzej dla dziecka niż trafić w ręce Łowcy Potworów. A jednak. Mimo trudnych początków - doskonale się tam wpasował.
Początki były najtrudniejsze. Próby przystosowania dziecka do tego, że świat nie ogranicza się do tego miasta, w którym się wychował i zamku, w którym spędził większość swego zapamiętanego życia ani do do mieczy i zbroi, które uczył się dzierżyć. Pojęcie o demonach, o historiach, które się nie śniły… Do tego wszystkiego należało przystosować umysł, by nie doznał szoku.
Trening, przez który przeszedł u Mistrza był ciężki, ale wcale nie cięższy niż ten doznany na polu treningowym w rodzinnych stronach. By kontrolować młodego wojownika o silnym umyśle i jeszcze silniejszym ramieniu, Mistrz zadbał przede wszystkim o przystosowanie jego umysłu, początkowo oszalałego z rozłąki. Może nawet sam Mistrz obawiał się, co mogli stworzyć z tego młodego chłopaka o obojętnych oczach. A może doskonale wiedzieli, dlatego chciał brnąć w to dalej.
Jak wygląda to dziś? Nasz koniec przygody. Niepoznany początek, więc z całą pewnością nieszczęśliwy. Zapomniany w umyśle dziecka. Ponury środek, który miał nam dać odrobinę szczęścia. I w końcu zakończenie - które nawet nie nazwiesz epilogiem, bo droga tego młodego człowieka nadal miała pchać go naprzód. Człowieka. Nic nie było w stanie zmienić tego, że był teraz wśród ludzi mutantem i ci, którzy o tym wiedzieli, raczej nie pałali do niego miłością. Nie był przecież tępy. Iluzja, że jego zdolności były darem samej Amaterasu to czysta ułuda - ale Eiji tylko bardziej w nią uwierzył. Mimo potarganych wiatrem myśli zawsze zachowywał pełen profesjonalizm i wywiązywał się jak dotąd z pełnym zadowoleniem Łowców Demonów z powierzonych mu zadań. Motywator początkowy, którym był Eiji, stawał się teraz przykrą koniecznością. Przykrym wspomnieniem. A jednak nadal wspomnieniem, który, o paradoksie, miał nad nim największą władzę. Który odbierał mu całą siłę i zamieniał znów w tego bezwolnego, wpatrzonego w niego chłopca, który ściągał przed nim ubranie. Jego część go nienawidziła. Druga była obojętna. A trzecia ciągle wracała do niego myślami i zdradliwie szeptała mu: ciekawe, kiedy będziesz się mógł z nim zobaczyć.
Więc wracał.
Jego przygoda kończy się i zaczyna dokładnie w miejscu, w którym znów gości go jedwab pięknych pałaców Eijiego.
- 結愛 (binding love and affection) - to imię żeńskie. Mężczyzna nie zna swojego prawdziwego imienia, tak samo jak nie zna swojego prawdziwego pochodzenia czy prawdziwej rodziny. Używa więc z szacunkiem tego, które podarował mu jego nowy ojciec.
- Tak samo nie zna swojej daty urodzin i za swoje narodziny uznaje moment, kiedy wkroczył do posiadłości swego Pana i otrzymał od niego imię.
- Jest adoptowany i mimo posiadania statusu Kuge nigdy tak naprawdę nie stał się w pełni częścią rodziny, będąc nią tylko na papierze. Mon rodu Tokugawa - klik. Yua zawsze ma gdzieś go wyszytego na ubraniu oficjalnym, by godnie reprezentować swe nazwisko.
- Wachlarz, który przy sobie nosi, czerwony z czarnymi zdobieniami w kwiaty, jest prezentem od Eijiego.
- Sporo osób, w tym on sam czasem używa tego powstałego przejęzyczenia, zamiast mówić do niego Yua mówi do niego - Yue.
- Uwielbia palić fajki kiseru czy napić się w dobrym towarzystwie sake.
- Kiedy się pomaluje i odpowiednio ubierze ciężko go odróżnić od kobiety. Yes, it's a trap.
Co więcej, na start dostajesz 35 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach