Aż pożałowała przez moment, że Shun nie mogła jej towarzyszyć w podróży powrotnej do Yonezawy. Musiała ją jednak zostawić w Osace pod pieczą brata, gdy została wezwana w okolice Nagoi, by zbadać sprawę nagle opustoszałej osady. Prócz towarzystwa przydałoby jej się zwyczajne wsparcie. Widocznie kuśtykała na prawą nogę, co wyraźnie spowalniało jej marsz. Jej ust jednak nie wykrzywiał nawet najmniejszy grymas bólu - przyzwyczajona była do lizania ran w nieustannym ruchu, a Słońce wiszące jej nad głową jedynie dodawało otuchy. Kolejny dzień ją zastał, mimo wszystko.
Doszła do rozstaju dróg, gdzie uklepany trakt rozwidlał się na północ i wschód. Z tej perspektywy - a nie z końskiego grzbietu - łąki zdawały się być całym światem. Dopiero gdzieś w oddali majaczyły góry. Przystanęła na chwilę przy oznakowanym głazie, opierając się o niego, by odciążyć swoje prawe biodro i kolano. Sakwa zarzucona przez ramię wyjątkowo jej ciążyła - i Kotone chyba pierwszy raz w życiu pożałowała, że zwykła ubierać się od stóp do głów w ciemne, pochłaniające światło materiały. Chłód poranka z minuty na minutę przechodził w południowy ukrop i zabójczyni bardzo dosadnie czuła rosnącą temperaturę.
Westchnęła głęboko, rozpinając kołnierz haori, by wyłapać choć odrobinę letnich podmuchów na zgrzaną skórę. Jednocześnie odchyliła jego poły, by skontrolować stan opatrunków - choć znów - trudno było dostrzec na czarnym materiale śladów krwi, świadczących o naruszeniu ran. Wolała do Yonezawy nie dotrzeć cała we własnej posoce - a czekała ją jeszcze daleka droga.
I caught you staring
Powietrze wydawało się wręcz ciężkie od unoszącego się w nich zapachu kwiatów, brzęczenia pszczół i powoli rosnącej temperatury, która zwiastowała zbliżające się południe. Przyjemne powiewy lekkiego, chłodnawego wiatru poprawiały całą sytuację, ale z każdą kolejną chwilą Ayumu był coraz bliżej momentu, by zsiąść z konia i zaprowadzić go przez łąkę w okolicę jakiegoś zagajnika, by tam przeczekać najgorętszy moment dnia.
Siedział w siodle wyraźnie znużony, z miną raczej niewyraźną, a spojrzeniem utkwionym między uszami wierzchowca. Klacz powoli zbliżała się do jednego z nie tak licznych rozstajów, gdzie miała skręcić i obrać właściwszą ścieżkę, by wrócić do wioski zabójców demonów. Na przecięciu dróg jednak, majaczyła sylwetka. Jakiś strudzony wędrowiec najwyraźniej postanowił zrobić sobie przerwę, chyba też coraz bardziej zmęczony ostrymi promieniami wiosennego słońca, którego jak na złość nie chciały przysłonić jakiekolwiek chmury.
Ayumu jednak nie byłby sobą, gdyby nie poświęcił nieznajomej sylwetce chociaż odrobiny uwagi. Ciekawość ciągnęła za sobą, zmuszając wzrok do zahaczenia o zrzuconą sakwę, miecz, ubiór, a w końcu i finalnie twarz.
- No proszę proszę - odezwał się, delikatnie wstrzymując klacz i krzyżując ręce na łęku, pochylając się tym samym w siodle. - A kogoż to moje piękne oczy widzą. Lenimy się w pracy, jak mniemam? - uśmiechnął się do dziewczyny czarująco, wyraźnie zadowolony z siebie, że nie postanowił zignorować całkowicie jej egzystencji, pochłonięty ubitą ścieżką traktu. Nie znali się zbyt dobrze, ale wspólny egzamin całkowicie mu wystarczył, by obdarzyć ją szacunkiem, przykleić jej plakietkę wartej zainteresowania, a także przyjemnej dla oka, aczkolwiek zdającej się absolutnie obojętnej na wszelkie pseudo zalotne zaczepki.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Szybko wyłapała zbliżający się stukot kopyt, jednak nawet nie podniosła wzroku; w końcu cóż to był za ewenement - konny jeździec na uklepanym trakcie? A wolała nie pluć już sobie w brodę za to, że zostawiła swoją własną klacz w Osace. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Dopiero słysząc tak dobrze poznany już głos - mimo tych niewielu okazji, gdy miała okazję się w niego wsłuchać - oderwała ciemne spojrzenie od własnej nogi. Był to jeden z niewielu głosów, w których zwyczajnie słyszała uśmiech.
— Oczywiście — prychnęła, przewracając oczami w odpowiedzi nie tyle na pytanie Nishiōjiego, co na jego filuterny uśmieszek. Nie pokazywała tego po sobie - ale zwyczajnie ucieszyła się, że go widzi.
— Robię wszystko, żeby wymigać się od roboty. Przecież wiadomo o tym nie od dziś. — Ironia się wręcz z niej wylewała - bo znana była raczej z tego, że nigdzie nie zagrzewała miejsca, ciągle w drodze.
Markując swoją chromą nogę nonszalancką pozą, gdy opierała się o głaz, zlustrowała uważnym, chłodnym spojrzeniem mężczyznę. Zwyczajnie oceniała jego stan - dopatrując się jednak jedynie znużenia. Usatysfakcjonowana, zacmokała cicho, zwracając uwagę jego konia, do którego wyciągnęła rękę. Zwierzę zestrzygło uszami, ufnie podsuwając do jej dłoni łeb.
— Wracasz, czy przeciwnie? — rzuciła krótkie pytanie, nie patrząc na Ayumu - zajęta głaskaniem miękkich chrap klaczy. Zmarszczyła brwi, zerkając na jej boki - odbiła się lekko od kamienia, przesuwając się wzdłuż końskiego boku, omijając jednocześnie nogę swego byłego towarzysza broni. — Jest trochę zgrzana, powinna odpocząć — mruknęła, gładząc bok zwierzęcia. O sobie mogła w sumie powiedzieć to samo.
I caught you staring
- Wracam, a ty? - odparł, ciągnąc wierzchowca w soczystą, świeżą trawę, która rosła przy okupowanym przez nich trakcie. Skoro już zdarzyło im się na siebie wpaść i oboje zdecydowali się wyłuskać odrobinę chęci na rozmowę, to nie zamierzał nawet udawać, że gdziekolwiek mu się śpieszyło.
- Tak samo jak ja, czy ty. Niedługo słońce stanie najwyżej i najlepiej będzie to przeczekać. Co ty na to? Myślę, że tamte drzewa idealnie się do tego nadadzą - wyciągnął rękę, wskazując kępę drzew nieopodal, które tworzyły przyjemny, zachęcający cień, gdzie spokojnie zmieściliby się oboje, a także jego klacz miałaby pełno miejsca. Nie widząc też jakichkolwiek powodów, by Kotone miała mu się sprzeciwić w tej kwestii, powoli pociągnął konia we wskazanym kierunku.
- Muszę przyznać, że twoja decyzja o urządzeniu sobie wycieczki pieszej w tak dopisującą pogodę, nieco mnie dziwi. Powiedz, co cię do tego skłoniło? Okradli cię, czy może demon za mocno uderzył cię w głowę? - szedł wolno, ewidentnie to jej pozwalając wyznaczyć tempo. Może i trzymały się go żarty, ale nie znaczyło to, że nie był w stanie dodać dwa do dwóch. Miał przecież dwoje zdrowych oczu i grzechem nie było ich używać.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— Również — odparła, także schodząc z udeptanego traktu - ewidentnie też jej się nie spieszyło, choć zazwyczaj raczej unikała innych ludzi. Zabójców także. Jak widać bywały wyjątki. — Rozsądna propozycja — przytaknęła na pomysł Nishiōjiego, właściwie bez większego wahania, bezkarnie korzystając z oparcia jakie zapewniał jej wierzchowiec mężczyzny. Wydawała się nawet rozluźniona w pewnym sensie, choć gdyby była sarną, to mimo pozornie beztroskiego skubania trawy, właśnie strzygłaby uszami.
— Nie od dziś wiadomo, że kieruje mną szczególny rodzaj masochizmu — odparła, jakby na potwierdzenie swoich słów wcale nie spowalniając tempa, a wręcz przeciwnie - wyprzedzając prowadzącego klacz Ayumu. Może kierowała nią duma, może wrodzona upartość - a może po prostu marzyła już o tym, żeby glebnąć się w ten kuszący cień, zdjąć parzące ją w kark haori i przycisnąć rozgrzaną skórę do - na pewno - chłodnej trawy.
Co też zaraz zrobiła - martwiąc się jedynie czy nie okazała przypadkiem zbyt dużej ulgi, kiedy niemal jęknęła, opierając łopatki o korę drzewa. Szybko to drobne potknięcie jednak zamaskowała - jakby rzeczywiście kierowana masochizmem - bez mrugnięcia okiem podciągając chromą nogę, by zgiąć ją w kolanie i nonszalancko się o nie oprzeć, łypiąc przy tym spod rzęs na Nishiōjiego. Trochę pytająco, trochę zaczepnie, jakby badając pod nogami grunt.
— Zostawiłam Shun w Osace — w końcu normalnie odpowiedziała na pytanie mężczyzny, chyba uznając, że po prostu wypada. — Miałam robotę w Nagoi, wolałam zostawić ją u brata, pod dobrą opieką, gdybym nie wróciła. Zostawiona w zajeździe skończyłaby jako konina dla przejezdnych.
I caught you staring
Ostateczny wynik wspomnianego nastawiania w warunkach polowych pozostawał jednak dla niego absolutną niewiadomą. Daisuke ani więcej o nim nie wspomniał, ani też sam Ayumu nie widział więcej chłopaka na oczy, niekoniecznie też przejmując się jakoś bardzo jego losem, a jego braki w krajobrazie wioski przypisując zwyczajnemu niewytrzymaniu presji, jaką mogła nieść za sobą praca zabójcy. Jeśli jednak ktoś by zapytał, zaklinałby się, że nikt nikomu nigdy tak rzetelnie ręki nie nastawił.
- Masochizmu mówisz? Skąd ja to znam. Ostatnie trzy razy kiedy wylądowałem w lecznicy, medyk prawie przywiązał mnie do łóżka, bo za dobrze się bawiłem próbując urządzać sobie spacery.
Kiedy przywitał ich chłodny cień niewielkiego zagajnika, odetchnął z wyraźną satysfakcją. Klacz też wyraźnie wyczuła ogólny nastrój rozleniwienia, po pochyliła się by skubać zieleniejącą się trawę. Jej jeździec nie zamierzał jej w tym przeszkadzać, bardziej koncentrując się na wygodnym ułożeniem pod najbliższym drzewem.
W przeciwieństwie do niej, nie oparł się o pień, a rozłożył całkowicie na chłodnej trawie, złożone haori podkładając pod głowę, podobnie jak i ręce. Wciąż jednak, ułożył sie tak, by móc komfortowo spoglądać na nią, kiedy naszłaby go na to ochota.
- Całkiem rozsądnie. Gdybym miał własnego konia, zamiast korzystać z tych zostawionych w Yonezawie, pewnie robiłbym podobnie. W sumie nie było ci łatwiej wrócić po nią do Osaki i dopiero wtedy ruszyć spowrotem do wioski? - uniósł delikatnie jedną brew, wykorzystując ten moment by zerknąć na nią z ukosa.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— Wszystkich, ale Ciebie nie podejrzewałabym o altruizm — rzuciła sucho, choć na końcu języka tańczyły gdzieś... delikatnie rozbawione nuty. — Bez urazy — dodała jeszcze, choć bez większego przekonania - bardziej rzeczywiście wskazując, że o ewentualną urazę i wytrącenie z równowagi jej właśnie chodziło.
Nie to, że go nie lubiła. Chyba.
N i e m a l uśmiechnęła się naprawdę - a już na pewno w duchu - kiedy Nishiōji wspomniał o swoim lekkodusznym podejściu do własnej rekonwalescencji.
— A więc to do Ciebie porównywał mnie stary Ao — stwierdziła, nieco wygodniej układając się pod drzewem. Nawet obecność kolegi po fachu nie powstrzymała jej od tego, żeby zdjąć z grzbietu nagrzany materiał haori - i zgrabnym, szybkim ruchem rozłożenia narzuty na zacienionej trawie, jakby mogła wchłonąć tak odrobinę cienia. — Z tą różnicą, że mnie rzeczywiście przywiązał do łóżka, bo próbowałam mu pomagać. — Nie wnikała czy to dlatego, że kiepska z niej asystentka (w co jednak szczerze wątpiła), czy dlatego, że potem staremu medykowi dokładała roboty ze sobą, kiedy kolejne szwy puszczały.
Lekko przekrzywiła głowę, obserwując jak Ayumu nonszalancko układa się na trawie. Spoglądając na niego, całkiem otwarcie z resztą, po raz kolejny nie mogła wyjść z podziwu jak beztroskim można być. Można nadal być. Chyba ją to irytowało - choć z trudnością oderwała od mężczyzny spojrzenie, żeby wlepić je w pasącą się klacz.
— Nie wiem czy to była ironia, założę, że nie — zaczęła, choć w jego rozleniwionym głosie nic takiego nie usłyszała. A z założenia słyszała dużo - jeszcze więcej podawając jednak w wątpliwość. — Nie chciałam nadkładać drogi do Osaki... — chrząknęła cicho, mimowolnie wędrując dłonią do blizny ułożonej na kołysce jej obojczyka. — Brat nie wypuściłby mnie, póki bym nie mogła skakać jak sarna. Nie mam na to czasu — powiedziała Gato, siedząc beztrosko i prowadząc czczą pogawędkę pod drzewem.
Starając się nie myśleć, że teraz właściwie też traci czas - wyłuskała ze swojego tobołka fajkę kiseru, by zacząć skrupulatnie nabijać ją mieszanką kizami. Zerknęła przy tym spod rzęs na Ayumu.
— Chcesz?
I caught you staring
- Nie chcę się przechwalać, ale jestem swego rodzaju legendą pośród medyków Yonezawy - parsknął cicho, chociaż w tym wszystkim dało się wyczuć pewnego rodzaju gorycz. - Kiedy wiadomo, że jakieś rannego niosą do lecznicy, modlą się, żebym to nie był ja - co zapewne było wynikiem zbyt licznych pojawieniach się tam w stanie gorszym jak krytyczny. Ewidentnie było coś na rzeczy, ale to też nie było tak, że Ayumu sam starał się specjalnie do takiego stanu doprowadzać. Zdecydowanie to była wina wszystkich tych, którzy przeceniali jego umiejętności nie decydowania się na podejmowanie brawurowych kroków w desperackich sytuacjach. - Muszę jednak przyznać, że z tym przywiązaniem do łóżka, to mi właśnie zaimponowałaś. Sam nigdy nie miałem okazji podobnej przyjemności doświadczać, ale wszystko jeszcze przede mną. Może kiedyś się odpowiednio postaram... - pokiwał głową w geście niezdecydowania. Co prawda kiedy trafiał do lecznicy, mało kiedy znajdował się w stanie zdolnym do protestowania, ale kto wie... Może któregoś razu źle załata sam siebie i będzie zmuszony pojawić się tam na własnych nogach. - Co takiego ci poharatało, że chciałaś mu pomagać?
Na jej wzmiankę o ironii, pokręcił przecząco głową, upewniając ją, że nie, tym razem nie o to mu chodziło. - W pewnym sensie taka rodzina to skarb - rzucił, słysząc wzmiankę o jej bracie. - Większość z radością pozbyłaby się problemu, nawet jeśli byłaby to własna matka - co prawda niekoniecznie mówił z własnego doświadczenia, bo stosunki ze swoim własnym rodzeństwem również miał raczej dobre, ale niejedno już w życiu widział. Szczególnie tym zabójcy.
- Proszę cię, jeśli kiedyś odpowiem przecząco na to pytanie - dobij mnie, bo najpewniej zamieniono mnie w demona - odpowiedział jej jakże poważnym tonem na ofertę wspólnego zapalenia. Na jej podobieństwo, wyłuskał z własnego tobołka swoje kiseru, by podać jej do nabicia.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Jedna jej brew powędrowała delikatnie ku górze na dźwięk "przechwałki" Nishiōjiego. Nie dlatego, że wyczuła w tym zdaniu jakąś dumę - wręcz przeciwnie, wyraźnie usłyszała tę gorycz... której mężczyzna nawet specjalnie nie ukrywał.
— Biorąc pod uwagę naszą wspólną próbę, odniosłam wrażenie, że raczej chętnie rzucasz się na pierwszy ogień — wysnuła swoje stwierdzenie, tonem pozbawionym jednak jakiegokolwiek wyrzutu. Na miejscu Ayumu, gdyby tylko cofnęli się do tamtego dnia - zapewne sama podłożyłaby się pod szpony demona. Był od niej zwyczajnie szybszy.
— Przyjemności...? — prawie prychnęła, kręcąc głową z rozbawieniem. — Nie ma nic gorszego niż bezczynność. Przynajmniej dla mnie. Nie polecam — odparła cicho, chociaż gdzieś w kąciku jej ust zabłąkał się cień uśmiechu. — Wtedy akurat... — zmrużyła oczy, próbując odszukać tę konkretną ranę, która zapewniła jej wspomnianą wcześniej przyjemność przykucia do łóżka. — ... próbowałam mu pomóc z wyciąganiem kłów demona z mojego uda. Powtarzałam mu, że wiem, gdzie mam tętnice, ale nie chciał słuchać. — Wzruszyła ramionami. Wystarczająco wiele razy musiała opatrywać sama siebie w terenie, żeby posiadać podstawową wiedzę medyczną. A przynajmniej wiedzieć jak nie zrobić sobie większej krzywdy.
— W pewnym sensie... — przytaknęła, z widoczną melancholią wgapiając się w spokojnie skubiącą trawę klacz. — Najchętniej widzieliby mnie w domu — dopowiedziała jeszcze, bardziej sama do siebie, niż do swojego towarzysza. Zaraz jednak potem zajęła się nabijaniem fajki - a słysząc odpowiedź twierdzącą na swoje pytanie, przysunęła się nieco do Nishiōjiego, żeby sięgnąć po jego fajkę i podzielić się z nim swoim kizami.
— Odnotowane — powiedziała, odpalając najpierw jego kiseru, by od razu potem zwrócić mu jego własność i zaciągnąć się własnym tytoniem. Westchnęła przy tym z ukontentowaniem, w końcu prostując chromą nogę.
I caught you staring
- I masz rację, bo tak jest. Co mi się natomiast niekoniecznie podoba, to możliwe konsekwencje podobnych działań - parsknął, nieco nawet rozbawiony. W pewien sposób zawsze, ale to zawsze kiedy kończył poharatany, czuł się absolutnie rozczarowany takim rozwojem sytuacji. W końcu o ile piękniejsze byłoby życie, gdyby był niczym ta skała, niemożliwa do zranienia i posłania do lecznicy.
- Trochę tak, ale z drugiej strony, odrobina odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Nie chcę nic mówić, ale w tym momencie robimy właśnie... no... nic... - gdyby tylko mógł, to ostentacyjnie rozpłynął by się na chłodnej trawie niczym kot, chłonący całym swoim jestestwem cudowny bezruch i bezczynność. Jako jednak, że fizycznie nie był w stanie zrobić czegoś podobnego, uśmiechnął się tylko lekko. - Medycy tacy są. Niby znają tę całą medycynę, ale jak przychodzi co do czego, to przecież my o wiele częściej musimy chociaż próbować doprowadzić się do stanu wystarczającego do przeżycia do ich pojawienia się - a to dawało chyba chociaż odrobinę doświadczenia w sferze ogólnego rozeznania gdzie i co się posiadało. Podobne argumenty jednak, zdawały się absolutnie nie działać na wszystkich uzdrowicieli jednakowo.
- To w takim razie jest nas dwoje - odparł jeszcze miękko, podobnie jak ona, bardziej do siebie samej jak do niej. Z ochotą przyjął od niej nabitą już fajkę, krótko dziękując jej i ponownie układając się wygodnie, z jedną już teraz ręką wsuniętą pod głową, zaciągając się z zadowoleniem dymem z kiseru.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— Chyba lubisz opowiadać. Nieskromnie ale też, nie chwaląc się — skwitowała, delikatnie wytykając mu dwojakie podejście, choć bez złośliwości. — Nie spodziewałam się tak... pozytywnego początku — przyznała bez bicia, rzucając Nishiōjiemu krótkie spojrzenie. Doprawdy, mogła mu szczerze pozazdrościć takich początków - gdyby nie to, że wiedziała, iż na niektóre... na większość sytuacji nie miała wpływu. Chyba, że ich zakończenie.
— Nigdy nie miałam zostać zabójczynią — podjęła, po chwili ciszy, już na wstępie rysując kontrast między nimi. — Nie miałam pojęcia o demonach, chociaż mieszkałam w Osace. Ludzie czasem ginęli, ot... — Pokręciła głową z dezaprobatą. Wspaniała, niewinna ignorancja. — Tak się złożyło, że na moich oczach zginął mój bliski przyjaciel — przerwała na moment, z zastanowieniem wpatrując się gdzieś w dal, na drogę, którą podążał wcześniej Ayumu. — Mój niedoszły mąż — sprostowała po chwili, chyba dochodząc do wniosku, że to jednak istotna informacja, a skoro już zaczęła mówić, to przynajmniej zgodnie z prawdą. — Ale nie kierowała mną zemsta, tylko... Khm... — chrząknęła, aktualnie niespecjalnie dumna z własnych pierwszych motywów. — Najpierw chciałam dołączyć do niego, a potem... — jedną ręką odchyliła lekko poły kimona, prezentując fragment grubej blizny na obojczyku. — ... trafiłam pod szpony sadystycznej demonicy i stwierdziłam, że jednak chcę żyć.
O mało nie parsknęła śmiechem, gdy Nishiōji przyznał jej rację. Bywał czasem wręcz absurdalnie szczery - ale skłamałaby, mówiąc, że miała coś przeciwko.
— Nikt nie jest nietykalny. A szkoda — skwitowała, z pobłażliwością błyszczącą w czarnych oczach. Ile świadomych koszmarów nocy ludzi dałoby wszystko za nietykalność.
Skrzywiła się widocznie, gdy towarzysz zarzucił im bezczynność. A właśnie tak dobrze jej szło wypieranie tego faktu! Była pewna, że jeszcze moment i jej spaczone sumienie nie dopadnie jej kacem moralnym.
— A jednak musiałeś to powiedzieć... — mruknęła sucho, starając się jednak ukryć wyrzut w swoim głosie. — Gap się przez moment na wszystko, tylko nie na mnie — zastrzegła bardziej niż poprosiła. Skoro już wypomniał jej bezczynność, to przynajmniej skorzysta z tego momentu, by skontrolować stan opatrunków.
Podwijając skrupulatnie nogawę hakamy, pykała cicho swoją fajkę, puszczając w powietrze kolejne kłębki dymu. W milczeniu przebiegała smukłymi palcami po - dzięki bogom - białych bandażach.
— Nie myślisz czasem o powrocie do domu? — zadała pytanie - w zupełnie beztroski sposób, jakby pytała o wczorajszy posiłek.
I caught you staring
Niejednokrotnie zastanawiał się co by było, gdyby Kiyoko przeżyła. Jak teraz wyglądałoby jego życie i czasem miał wrażenie, że życie zabójcy nie ciągnęłoby go do siebie wtedy aż tak bardzo. Ożenił się nie z przymusu czy rozsądku, a dla własnej fanaberii podążania za głosem serca i wydawało mu się, ze to chętnie zagłuszyłoby nawoływania do spełniania swojej powinności. W pewien sposób wstydził się tego, bo przecież nie było dla samuraja niczego ważniejszego niż honor czy droga miecza.
Cisza, jaka zapanowała między nimi, po tym jak pokazała mu zagojone rany i skończyła wreszcie mówić, była ciężka i nieprzyjemna, a przynajmniej dla niego. Nie był jednak pewien co właściwie miałby jej powiedzieć. Pocieszyć? Wydawała się pogodzona ze swoim bólem. Dodać otuchy? Nie wyglądała na kogoś, kto jej potrzebował, bo przecież wyglądało, jakby radziła sobie świetnie.
- Cóż... - wydukał wreszcie, obracając słowa na języku i zmuszając się do przybrania nonszalanckiego tonu. - Moja historia niestety nie umywa się do twojej, to muszę ci przyznać - powiedział wreszcie, w myślach krzywiąc się wręcz na brzmienie tych słów. Były głupie i płytkie, ale z drugiej strony tak przez większość czasu się zachowywał. Głupio i płytko.
- Nie ma problemu. Mam wrażenie, że ta chmura na lewo przypomina ośmiornicę. Muszę tylko policzyć, czy na pewno ma wszystkie macki. Jeden, dwa, trzy... - zaczął głupkowato, jednak kolejne liczby przycichły, ostatecznie będąc raczej słowami mruczanymi bez dźwięku pod nosem. Nie patrzył też na nią, dokładnie tak jak tego chciała, zamiast tego wpatrując się w niebo i unoszący się leniwie dym z fajki, który mieszał się z obrazem chmur.
- Cóż.. nigdy do końca nie opuściłem domu. Od momentu kiedy stałem się samodzielnym chłopcem nie ma kto zmusić mnie do częstszych odwiedzin, ale w swoim domu bywam raczej regularnie. Udaję, że wcale nie zajmuję się skracaniem demonów o głowę. W sumie nie powiem, ale to ciekawe. Wspomniałaś, że sama w niej mieszkałaś, a nigdy nie trafiliśmy na siebie. Szkoda. Chętnie poznałbym cię o wiele wcześniej - rzucił na końcu dziwnie szczerze, nie podejmując jednak próby podchwycenia jej spojrzenia czy posłania w jej stronę szelmowskiego uśmiechu, który sugerowałby jej, że to tylko żarty.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— Wybacz. Ja po prostu nie jestem postacią godną twoich... legend — musiała ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć "bajek". Legendy miały jednak to do siebie, że zazwyczaj zawierały ziarno prawdy, nawet jeśli tym ziarnem miała być tylko osoba Ayumu - z resztą... Nie, żeby nie wierzyła w jego historie. Zwyczajnie musiała odbić jakoś piłeczkę.
I odbiła ją nie tyle swoją odpowiedzią, co własną historią. Jak już zaczęła, to opowiadanie - nawet tak wybiórcze, po łebkach - szło jej zadziwiająco gładko. Sama odnotowała to z pewnym zaskoczeniem, zwłaszcza, że Ayumu był bodajże pierwszym, któremu swoją historię streściła. Widocznie tak częste rozpamiętywanie i analiza przeszłości zrobiły swoje - emocje opadły, a Kotone naturalnie pogodziła się z nimi. Choć trochę poza własną świadomością. Wtedy nie mogła nic zrobić, żeby uratować Juna - ale teraz była w stanie uchronić przed tak dotkliwą stratą innych.
Poczuła się jednak trochę winna tej przygniatającej ciszy, która między nimi zapanowała. Istotnie, nie oczekiwała ani pocieszenia ani otuchy - zwyczajnie... potrzebowała chyba po prostu to powiedzieć.
— Nie musiałeś tego jakkolwiek komentować — stwierdziła, wzruszając ramionami; choć wydawała się mniejsza niż przed momentem. Może jednak nie była tak silna i niewzruszona jak bardzo chciała być. — To nie konkurs. Żaden początek nie jest ani lepszy, ani gorszy — podsumowała filozoficznie, jednak żeby złagodzić ogólny wydźwięk tego fragmentu rozmowy - z tobołka wygrzebała lniane zawiniątko, ciskając nim prosto w Ayumu. Posłała mu przy tym... przepraszająco-wdzięczny uśmiech. — Mochi, sama robiłam. — Jakby to wyjaśniało wszystko.
Ze skupieniem, nawet nie kontrolując czy jej towarzysz istotnie zajął się chmurami, obejrzała cały opatrunek, dopatrując się jakichkolwiek przecieków. Z cichym zadowoleniem stwierdziła, że wioskowy znachor jednak znał się na szyciu. Nie chciała, by znów ogarnęła ich niezręczna cisza, więc rzuciła Nishiōjiemu kolejne pytanie - i doczekała się odpowiedzi, o wiele bardziej rozbudowanej, aniżeli się spodziewała.
— To w takim razie jest nas dwoje — zacytowała go sprzed kilku chwil, choć zaraz doprecyzowała: — Tylko ja nie udaję, że ucinam głowy... — Zmrużyła lekko oczy, doszukując się żartu bądź ironii w jego ostatnich słowach, jednak niczego takiego nie wyłapała. Chyba... chyba mogła to uznać za swego rodzaju komplement?
Zasłoniła swój lekki uśmiech dłonią, chwytając w palce kiseru.
— Rzeczywiście ciekawe. Musieliśmy mieszkać w innych dzielnicach — podjęła temat. — Chociaż wolałabym sczeznąć, niż mieć świadomość, że ktoś jeszcze kojarzy mnie próbującą grać na shamisen, w kimonie stylizowanym na porę roku — prychnęła, poprawiając swoje aktualne, czarne jak noc odzienie.
I caught you staring
- Bujda, po prostu zachowujesz najlepsze detale dla siebie i nie mam na czym pracować - odpowiedział jej, jakby wyraźnie urażony takim stanem rzeczy. Nie powiedziałby jednak, że bajdurzenie było jego celem nadrzędnym. Tym bardziej opowiadanie bajeczek o niej, ale z drugiej strony sam zwyczajnie lubił słuchać opowieści. Tych porywających, tych śmiesznych i tych głupich. Tych smutnych też, ale nie zawsze i nie od każdego.
Słysząc jej kolejne słowa, uśmiechnął się krzywo. Miała rację, nie musiał. Zanim jednak wziął sobie jej słowa do serca nieco bardziej, zdążył już otworzyć jadaczkę, jakby chciał jej coś odpowiedzieć. Powstrzymał się jednak ostatecznie, cokolwiek chodziło mu po głowie zachowując dla siebie. Może tak było lepiej.
- Dziękuję - sięgnął po oferowaną przekąskę z wyrazem pewnej ulgi na twarzy. - Bardzo dobre. Muszę przyznać, niezła z ciebie kucharka - dodał jeszcze po przełknięciu pierwszego kęsa. Jedzenie zawsze było przyjemnym rozpraszaczem wszelkich rozterek i smutków, a oni właśnie zdawali się nieco błądzić w tej rozmowie i kluczyć dookoła tematów, które w pewien sposób wciąż były dla nich zbyt duże. Przynajmniej dla niego, bo pomimo upływu czasu, niektóre straty były dla niego zbyt duże by w pełni się z nimi uporał. Paląca chęć zadośćuczynienia za wyrządzone krzywdy wypaliła się, przechodząc w stan obojętności i pustki, którą ciężko było czymkolwiek zapełnić.
- Mój ojciec jest nieco przeciwny całej idei Korpusu, o ile w ogóle wierzy w jego istnienie - wzruszył ramionami, jakby jeszcze dodatkowo chcąc się nieco wytłumaczyć. Cała ta sytuacja była dla niego grząska i nieco zbyt zawiła. Z jednej strony nic konkretnego go w Osace nie trzymało. Z drugiej natomiast, surowy wzrok rodziciela i zwyczajna, dziecięcą potrzeba akceptacji, robiły swoje i gnały go często w rodzinne strony do pustego, smutnego domu. Byleby tylko stary Nishioji był zadowolony.
- Nie będę kłamać, ale skoro już o tym wspomniałaś, teraz naprawdę żałuję, że nigdy nie było mi dane doświadczyć twego występu. Na pewno musiał być to niezapomniany widok - parsknął rozbawiony w kontraście do jej prychnięcia. Fakt, to że nie kojarzyli siebie personalnie było dziwne, ale nie takie rzeczy zdarzały się między samurajskimi rodzinami. Nawet jeśli nazwiska rodowe nie były im obce nie znaczyło to, że ktokolwiek pokusił się o wbicie im do głowy całego drzewa genealogicznego.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— Na zdrowie. — Jedzenie zawsze łagodziło obyczaje - zwłaszcza słodycze, których Kotone była bezbrzeżną fanką. Tam, gdzie słowa zawodziły albo stawały się zbyt zawiłe i skomplikowane - nadrabiały proste gesty. Wbrew wszelkim pozorom, nie zamierzała zrażać do siebie Nishiōjiego. — Oh, um, dzięki — zamotała się trochę, nie spodziewając się jakiegokolwiek słowa uznania; widocznie do nich nie nawykła. — Bardziej cukierniczka, cała reszta wychodzi mi... No, nie wychodzi — sprostowała prostodusznie, brnąc w ten bezpieczny i prosty temat. Może trochę dla zagłuszenia myśli, które zaczęły ponownie ją nachodzić. — Tak, żeby coś zjeść i nie zginąć. Nigdy nie próbuj mojego miso — zastrzegła, zaczynając już chyba zwyczajnie gadać od rzeczy.
Jun zawsze zjadał jej miso, ale jego twarz zmieniała przy tym kolory z białego w zielony. Musiała przygryźć wnętrze policzka, żeby wrócić swoją uwagą do Ayumu.
— Stąd te tajemnice. Właściwie to Cię rozumiem. Moja rodzina woli udawać, że jestem wagabundą niż zabójczynią. Nie chwalę się w domu trofeami i bliznami, skoro tak jest im łatwiej — stwierdziła, próbując się się niejako... utożsamić ze swoim rozmówcą. — Dla rodziny człowiek może zrobić wiele, nawet wbrew sobie. Chociaż... sama nie wiem czy bardziej podziwiam, czy współczuję Ci takiej tajemnicy. Trochę to zawiłe, skoro już w młodości szkolono Cię do korpusu. — Zmarszczyła brwi, naprawdę zastanawiając się nad jego przypadkiem. Może nawet trochę za bardzo na głos.
— Zdecydowanie bardziej wolę katanę niż instrument. Lepiej leży mi w dłoni. I szybciej zabijam — podchwyciła jego rozbawiony ton, kręcąc powoli fajką na palcu wskazującym. Nie uśmiechała się, ale w ciemnych oczach błyskały żartobliwe iskierki. Tylko ktoś kto na co dzień miał do czynienia ze śmiercią mógł o niej tak swobodnie żartować.
I caught you staring
- Detale, detale - zamachał lekceważąco ręką. Semantyka w tym momencie niezbyt go obchodziła, bo też nie robiło mu to wielkiej różnicy, czy większe szanse miała na spalenie ryżu na obiad czy też ryżu w formie łakoci. - Już nie przesadzaj. Podobno sami jesteśmy swoimi największymi krytykami, więc pozwól że na ten moment nie uwierzę twojemu osądowi twojej miso - zawyrokował, zbywając jej przestrogi, jakby to była irytująca mucha.
- Szkolił mnie mój wuj, stąd te tajemnice przed głową rodziny. Wciąż jednak uważam, że to nie ja mam najgorzej, a moja siostra, albo raczej siostry. Obie zajmują się tym samym co my, można by powiedzieć, że wszyscy w oczach ojca skręciliśmy nie w te stronę na bezdrożach życia, co by sobie życzył. Niemniej jednak, wyobraź sobie zachowywać w tajemnicy bycie zabójcą, do tego będąc kobietą, nie wspominając już o tym, że mężatką. To dopiero kombinacja - na wierzch wypłynęło niedowierzanie, bo ten stan rzeczy nieodmiennie dziwił go i przyprawiał niemal o ból głowy. Przynajmniej, na szczęście dla Mori, jej mąż też należał do Korpusu, co nieco ułatwiało im kooperację. Ojciec jednak wciąż wiedział swoje. Jego dzieci miał odpowiednio się zachowywać, a częste podróże Mori nie mogły wyglądać w jego oczach na zachowanie godne dobrej żony.
- O! Wyczuwam historię. Czy to znaczy, że zabiłaś kiedyś kogoś instrumentem?
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Granatowe tęczówki jednak momentalnie spoważniały, gdy Nishiōji podjął temat swojej rodziny - konkretniej nawet: sióstr. Gato przez moment nie mogła wyjść z oszołomienia, że TYLE członków jego rodu należało do korpusu, a mimo to kryli się w cieniach przed panem ojcem. Ba! Żeby tylko.
— Przecież to... — Aż musiała złapać się za skroń próbując ogarnąć umysłem przedstawioną sytuację kobiet z Nishiōji. — To w ogóle możliwe?
Próbowała postawić się w sytuacji sióstr mężczyzny, ale na starcie postawiła się w przegranej pozycji. O ile ukrywanie się przed ojcem jeszcze by jakoś ugryzła - to nie była w stanie wyobrazić sobie wodzenie za nos własnego męża. Nie tyle, że byłoby to absolutnie niemożliwe; idealistycznie widziała małżeństwo raczej jako dwie osoby grające w jednej drużynie, dzielącą codzienność, jaka by ona nie była. Miała to szczęście, że właśnie z Junem tego zasmakowała - choć nie dane jej było tego rozwinąć.
— Nie dosłownie. Rozwinięty słuch... — machnęła dłonią gdzieś obok swojego ucha, jednocześnie wskazując, który zmysł u niej górował nad innymi. — Wcale nie równa się zdolnościom muzycznym. Moja nauczycielka się o tym dobitnie przekonała. — Uśmiechnęła się niemal niewidocznie, zaciągając się porządnie dymem kizami. Po chwili wypuściła spomiędzy warg idealne kółeczko, które poszybowało w górę. Odchrząknęła. — Zabiłam w niej nadzieję, że będę najlepszą żoną jaką wyszkoliła. Ale... Pudło shamisen to całkiem niezła tarcza strzelnicza. Zwłaszcza jak celujesz w struny. — Skoro już obiecała dać mu nieco historii - to równie dobrze mogła zrobić to teraz. Jeśli nie mieliby ku temu więcej okazji.
I caught you staring
- Prawda?! Sam nie mogę tego zrozumieć, ani w to uwierzyć - rzucił, wyraźnie nieco bardziej zaangażowany w ten temat. Sam koncept wydawał mu się po prostu niedorzeczny i za każdym razem kiedy o nim wspominał, był absolutnie zafascynowany każdym, kto stosował podobny układ małżeński.
- Czy to znaczy, że pomijając oczywiście naukę gry na instrumentach muzycznych, górowałaś we wszystkich innych aspektach... eee... dobrej żony? - cokolwiek by to tak naprawdę mogło oznaczać. Może i Ayumu był swego czasu żonaty, a także posiadał siostry i mógł podglądać ich proces edukacji, ale tak po prawdzie to od tego ostatniego wolał machać mieczem na placu treningowym. Co zaś tyczyło się pierwszego... kobieta która została jego żoną raczej nie stanowiła dobrego wyznacznika tego, co właściwie przeciętna kandydatka umieć umiała lub też powinna. - I nie przejmuj się też. Zabójstwo to zabójstwo. Jeśli prowadzisz jakiś spis, to możesz zawsze dodać ją do listy. Zabite ambicje to podobno jeden z najgorszych rodzajów zgonu - spojrzał na fajkę, która zdawała się potrzebować kolejnego nabicia, o ile w ogóle mieli zamiar kontynuować tę jakże przyjemną pogawędkę i ogólnie pojętą bezczynność. Chmur na niebie też przybyło, przez co przesuwające się cienie stały większe i lepiej chroniły przed słońcem, które nie piekło aż tak dotkliwie. Ayumu spojrzał na swoją klacz, zastanawiając się, czy przypadkiem nie będzie musiał siłą zmusić Kotone do tego, by chociaż część czekającej ich drogi spędziła na jej grzbiecie. W końcu to ona była tutaj dzisiaj kaleką.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
— To w takim razie ja nawet nie powinnam próbować — skwitowała, z rozbawieniem odnotowując żywą... fascynację Ayumu, którą wykazywał w związku z sytuacją własnych sióstr. Bawiło ją to, ale miała wrażenie, że Nishiōji traktuje je jako wyjątkowo ciekawy obiekt obserwacji. Nie, żeby go nie rozumiała.
Prychnęła pod nosem, w pierwszej reakcji na pytanie swojego towarzysza. Chociaż na twarzy przemknął jej cień melancholii, kiedy sięgnęła myślami do tamtych niedorzecznych dni.
— Musiałam — odpowiedziała krótko, chociaż skoro już zabrnęli tak daleko w swojej rozmowie, to rozwinęła: — Miałam wtedy więcej czasu, żeby trenować z Junem na placu. Nie miał nic przeciwko żonie władającej mieczem. — Odchrząknęła, ostatni raz zaciągając się resztką kizami i zgrabnym ruchem pozbywając się popiołu z fajki. — Stare czasy — podsumowała sucho. Może nawet zbyt oschle, ponownie otaczając się murem pozornej obojętności. Ewidentnie wyczerpała na dziś swój limit.
— Ambicje zawsze zastąpisz innymi. Głowy już nie wymienisz — odpowiedziała, nie zgadzając się z Nishiōjim z czystej przekory, bo poniekąd miał jednak rację. Podążyła spojrzeniem za jego wzrokiem, przyglądając się klaczy. Właściwie z miejsca wyłapując myśli towarzysza.
— Nie będę jechać konno. Opatrunki dobrze trzymają — skwitowała, dla podkreślenia swoich słów podrywając się do pionu z niczym niezakłóconą gracją. Była ciekawa na ile jej ta gracja wystarczy, ale nie dowie się, jeśli nie spróbuje jej przeforsować. W dwóch krokach znalazła się przy Ayumu, wyciągając ku niemu dłoń.
— Na koń, przyjacielu — uśmiechnęła się miękko, nie kryjąc jednak kąśliwej nuty.
I caught you staring
- Kiedy stracisz głowę nie masz już czym rozpamiętywać bólu porażki - rzucił filozoficznie, zaraz marszcząc nieco brwi, jakby sam sobą zdziwiony. Nie zdążył jednak zbytnio się nad tym zastanawiać jeszcze, bo Kotone jakby słysząc jego myśli wystrzeliła w górę, komentując ewentualną wizję jej konnej jazdy i wyciągając ku niemu pomocną dłoń. Tę przyjął bez jakichkolwiek sprzeciwów, by zaraz podnieść swoje haori, wytrzepać je z trawy i zarzucić ponownie na plecy.
- Przyjacielem będziesz mogła mnie nazywać dopiero w momencie, kiedy wypijemy wspólnie butelkę sake. Na co czekam z niecierpliwością - rzucił w odpowiedzi, łapiąc klacz za lejce i ciągnąc ją w kierunku traktu, którym wcześniej podróżowali. Skoro Gato wybierała opcję pieszą, to nie zamierzał jej w tym ustępować, przynajmniej na razie.
Heart made of glass, my mind of stone
Hello, welcome home.
Ayy, don't be a stranger
'Cause I like high chances that I might lose
Nie możesz odpowiadać w tematach