Kazane
20/05/1626, Matsumae w prefekturze Hokkaido, Yonezawa, mniejszość etniczna Ainu
Typowa dla Ainu karnacjaj aśniejsza , niż u japończyków, czarne, gęstsze owłosienie zarówno na głowie, jak i innych częściach ciała, sporych rozmiarów blizna na dolnej połowie pleców, szpiczaste, niemal drapieżne brwi.
Otwieram oczy. Źrenice powoli przystosowują się do wczesnego brzasku powoli wdzierającego się do izby w moim domu rodzinnym. Budynek znajduje się na skraju lasu w mieście Matsumae, nazwanym na cześć japońskiego klanu zajmujące te ziemie. Sam wydźwięk nazwiska rodowego budzi we mnie gniew, burzy krew w żyłach. Młody wiek - nadchodzą moje dziewiąte urodziny - pozwala mi mieć takie -notabene kreowane pasją i naiwnością - podejście do zarządców rodzinnych ziem.
Z zapałem zaczynam poranną rutynę. Wołany z kuchni dołączam do rodziców siadających na matach przy niskim stole. Podczas śniadania ojciec jak zawsze prawi o tym, jak zawarcie ugody handlowej między ‘Nami’ - ludem Ainu, pierwotnymi mieszkańcami regionu Hokkaido, niegdyś nazywanego krajem Ezo - a ‘Nimi’, czyli Japońskimi wysłannikami Matsumae, którzy - przez samego Sioguna - zostali wyróżnieni prawem handlu z Ainu na wyłączność.
“Możemy prosperować, hojnie spieniężać nasze myśliwskie plony, w końcu przestać żyć w cieniu kultury najeźdźców! Dzięki rodowi Matsumae znów będziemy się liczyć!” - powtarza z niemalże nabożnym szacunkiem. Matka zwyczajowo przytakuje i pilnuje, żebym zjadł cały posiłek, nic nie zostawiając. Mało rozumiem z mantry ojca, a jedyne słowa, które do mnie trafiają, to historie dziadka o bitwach Ainu zarówno zbrojnych, jak i kulturowych.
Myśl o dziadku sprawia, że spiesznie kończę śniadanie i wybiegam na tył domu łapiąc po drodze swój drewniany miecz do ćwiczeń.
Zwyczajowo po śniadaniu zajmuje się mną dziadek. Dba o moją edukację historyczną, jak i umiejętności polowania i fechtunku. Rodzice zawsze ostro reagują na jego metody - jako jedyny w osadzie jestem uczony sztuki kendō, stylu zupełnie nieprzydatnego łowcom i myśliwym, czyli większej części społeczeństwa mojego ludu. Dziadek jednak jest nieugięty i trenuje mnie dalej. Po sesji z mieczem mój nauczyciel przechodzi do opowieści o czasach sprzed zawarcia traktatu handlowego z klanem Matsumae.
“Widzisz, Kazane. Dziedzictwo Ainu nigdy nie może przepaść, stare zbrodnie nigdy nie mogą zostać zapomniane. Lata przed Twoimi narodzinami Japońską szlachtę odrzucała nasza historia, nasza kultura, nasza droga życia. Cały region Ezo - haniebnie przemianowany według japońskiej modły na Hokkaido - należał do nas i tętnił życiem. Mogliśmy swobodnie polować, oddawać się modlitwom i kultywowaniu zwyczajów. Gdy szogunat spojrzał na te ziemie łakomie, rozpoczęły się konflikty. Zdradzieckie pułapki, nieczyste praktyki i zagrania bez honoru - szarpana wojna - zamieniły życie naszego ludu w piekło. Nigdy nie pogodzę się z decyzją starszyzny, żeby się z nimi związać i zawrzeć pokój. Psie syny! Dlatego właśnie musisz pamiętać o tym, kim są Matsumae i być gotowy na walkę. Pozwalają nam tylko uczyć się sztuki polowania, a my potulnie przytakujemy zadowoleni ze skrawka wolności płynącej z traktatu. Nie zapomnij, kim jesteśmy, tak, jak reszta głupców z osady!”
Otwieram oczy. Po krótkiej chwili jestem w stanie dostrzec korony drzew nad moją głową. Mimo skończonych siedemnastu lat dalej tęsknię za dziadkiem. W mojej głowie obijają się jego słowa, które przekazał mi przed śmiercią poprzedniej zimy. “To samurajowie wywodzą się z Ainu, nie odwrotnie! Byliśmy tutaj na długo przed przyjściem japońskich psich synów i zostaniemy tu na długie lata po ich wyginięciu! Nie zapominaj, kim jesteśmy.”
Otrząsam się z zadumy i wstaję z maty schowanej w małej kępie drzew, by dokończyć polowanie. Staram się przypomnieć sobie, czy od rozpoczęcia tropienia mojej zdobyczy minęły trzy, czy może cztery dni. Moją ofiarą jest majestatyczny, brunatnej maści niedźwiedź. Udało mi się już w jego prawą, przednią łapę wszyć parę strzał, ubytek siły i krwi niedługo da mu się we znaki.
Podążam szlakiem posoki mając nadzieję, że zdążę go dopaść, nim ukryje się w swoich gawrach.
Powolne tempo polowania jest nużące, nie tracę jednak czujności. Po chwili dostrzegam go, jednak - niefortunnie dla mnie - poraniony drapieżca zauważa również mnie. Pomimo poszarpanej łapy jego szybkość zaskakuje mnie, ledwo nadążam z odskokiem, jednocześnie dobywając odziedziczonej w spadku katany. Jeszcze podczas wyjmowania oręża wykonuję natychmiastowe cięcie - zgodnie z duchem techniki laidō, którą przekazał mi dziadek - dosięgając zmierzającą ku mnie, z zadziwiająco głośnym furkotem, masywną kończynę. Dźwięk, z którym ta upada odcięta na ziemię przyprawia mnie o mdłości, mój słuch jest niesamowicie wyczulony.
Ta chwila zawahania daje mojej zwierzynie wystarczającą ilość czasu, by otrząsnąć się z szoku i ponownie zaatakować, tym razem kłapiąc potężną szczęką wycelowaną prosto w moją głowę. Atak jednak trafia w próżnię, gdyż, schylony już, tnę potężne owłosione kolano niedźwiedzia. Tym razem flinta okazuje się stanowczo za płytka, rozwścieczone zwierzę nie tracąc równowagi opierając się na kikucie prawej przedniej łapy atakuje drugą. Nie mam czasu na unik, staram się zablokować cios w rozpaczliwej próbie przeżycia. Katana pęka jak zapałka, siła uderzenia posyła mnie między korzenie pobliskiego drzewa, cudem unikam zahaczenia ciała pazurami. Ostatnim tchem rzucam pozostałością miecza w stronę niedoszłej zwierzyny, świat rozmazuje się przed moimi oczami i osuwam się w nicość.
Otwieram oczy. Nie rozpoznaję pomieszczenia, w którym się znajduję, jednak widok za oknem wydaje się ukazywać część osady Matsumae. Próbuję unieść się na łokciach, jednak paraliżujący ból w klatce piersiowej powala mnie z powrotem na łóżko. Moją głowę zaczynają zalewać wspomnienia z przedwczorajszego polowania.
Straciłem katanę, którą odziedziczyłem po dziadku. Muszę stać się silniejszy.
Zauważył mnie najzwyklejszy niedźwiedź. Muszę stać się przebieglejszy.
Zostałem uratowany przez własnych ciemiężców. Muszę stać się wytrzymalszy.
Nie miałem szans z tak rutynowym przeciwnikiem. Muszę stać się silniejszy.
Z potoku ponurych myśli wyrywają mnie głosy dobiegające zza drzwi.
- Nigdy nie widziałem czegoś takiego!
- Była gładko odcięta, na samą myśl dostaję dreszczy.
- On to zrobił?
- Ledwo przeżył, ale nie mogłem stać z założonymi rękami.
- Ten potwór był ogromny, chłopak miał szczęście.
- Myślisz, że był szkolony?
Zapada cisza. Następnie rozlega się niski głos, którego wcześniej w rozmowie nie słyszałem.
Jeśli był uczony fechtunku, jego opiekunów będzie czekać stosowna nagroda w postaci pętli.
Pauza.
- Istnieje jeszcze jedno rozwiązanie - wcielimy go w nasze zastępy, nie będzie miał wyboru.
Czuję, jak powietrze ucieka mi z płuc.
Otwieram oczy. Ostatnio muszę regularnie zamykać je, by oczyszczać myśli. W noc dwudziestych trzecich urodzin sprawuję wartę nad siedzibą głowy klanu w rodzimej osadzie. Niektórzy Ainu patrzą na mnie spode łba, inni z szacunkiem. Matsumae pozwolili mi kontynuować treningi, dostarczyli nawet potrzebnego ekwipunku, natomiast zostałem pozbawiony własnego nazwiska. Jak przez mgłę pamiętam mój powrót do domu po wcieleniu do japońskiej armii. Ojca płaczącego ze szczęścia i chwalącego mnie za niespodziewaną dojrzałość. Mnie, krzyczącego, że nic nie rozumie, że jestem zmuszony współpracować z oprawcami, że on, jak i inni spolegliwi rodacy nie mają za grosz honoru, by wyzbywać się dumy, dziedzictwa i pamięci o dawnych szkodach Ainu.
Mojego własnego rodzica uniesionym głosem karcącego mnie za zniesławianie naszych oprawców.
Wracam do tego zdarzenia tylko z jednego powodu - to był pierwszy i ostatni raz, gdy matka sprzeciwiła się z małżonkiem. Pamiętam, jak wstała nagle, milcząco, z lodowatym spojrzeniem posłanym w stronę ojca. Jak znika w ich pokoju, by po chwili wrócić z drewnianym pudełkiem w barwach i wzorach ludowych Ainu i wyjmuje z niego Hichiriki - instrument dęty, który wtedy wydał mi się najpiękniejszym artefaktem na świecie. Pamiętam dumę w jej oczach, gdy spojrzałem na nią z ponad pudełka. Pamiętam jego minę, gdy w tym jednym, magicznym momencie bał się nawet odezwać. Pamiętam jej słowa, gdy przekazywała mi cenny instrument. “Nie zapomnij, kim jesteśmy.”
Powracam do rzeczywistości, moją uwagę przykuwa pojedynczy krzyk, za którym rozlegają się kolejne. W moim umyśle pojawia się ostrzeżenie, które dostałem od dowódcy straży, o zwiększonej aktywności demonów w naszym regionie. Nie mam jednak czasu zastanowić się nad prawdziwością tego stwierdzenia, gdyż do mojego ucha dociera szelest szybko zbliżającego się napastnika.
Tylko i wyłącznie pamięci mięśniowej zawdzięczam fakt, że od razu nie pożegnałem się z życiem. Wyjmując swoją katanę z pochwy, wyuczonym ruchem nieświadomie wyprowadzam cięcie w stronę wroga, jednak ten jest już w innej pozycji, zwiększając między nami dystans zaskoczony. Światło księżyca pada na niego i od razu wiem, że najpewniej zginę w ciągu następnych paru minut. Moim oczom ukazuje się bladoskóry demon z czwórką oczu i potężnymi ramionami. Kątem oka widzę grupę żołnierzy próbującą przeżyć starcie z innym demonem, wydającym się być rodzaju żeńskiego. Moment rozproszenia zachęca przeciwnika do ataku. Pamiętając dawne walki z o wiele od siebie silniejszymi stworzeniami, staram się unikać, zamiast parować jego ciosy. Słyszę każdy ruch jego mięśni, każde szurnięcie bosych stóp. Pozwala mi to unikać nadchodzących uderzeń, jednak prędkość narzucona przez demona pozbawia mnie tchu i pali mięśnie żywym ogniem.
Walka kończy się niespodziewanie wraz z przybyciem wybawców - trojga ludzi, którzy bez problemu rozprawiają się z intruzami. Po nietuzinkowych mieczach poznaję w nich pogromców demonów. Wyczerpany wbijam katanę w ziemię, wspierając się na niej, po raz pierwszy w życiu krzycząc z całych sił przepełniony ulgą. Ostatnie, co dostrzegam przed utratą przytomności, to jeden z pogromców, chyba najstarszy z nich, spieszący w moją stronę.
Otwieram oczy. Całym moim ciałem wstrząsa dreszcz ekscytacji zmieszanej ze strachem. Księżyc wisi bezpośrednio nad zalesioną częścią obrzeży Yonezawy. W swojej dwudziestej piątej wiośnie życia mam zapolować na demona. Przywołuję wspomnienia z długoletniego treningu z mistrzem Yoshiro. Ściskam nichirinowy miecz, który dostałem właśnie od niego na okoliczności tej misji. Jego kolor nie różni się niczym od materiału, z którego był wykonany, a kształt jest inspirowany tradycyjną kataną. Martwi mnie fakt, że po wykuciu miecz nie zmienił barwy, jednak nie mogę teraz o tym myśleć, zamiast tego znów oczyszczam umysł, po czym wytężam wzrok i słuch.
Nagle mrok przeszywa ostry, zachrypnięty głos.
- Długo będziesz się tam ukrywać?! Stąd czuję twój odór. Masz szczęście, że dawno się nie pożywiałem, inaczej nawet bym cię nie tknął!
Dalsze korzystanie z osłony linii drzew przestaje mieć sens. Wychodzę na środek leśnej ścieżki i w milczeniu kładę prawą dłoń na rękojeści miecza.
Walka musi trwać krótko, gdyż wytrzymałość nawet słabszego demona przewyższa moją. W krokach przeciwnika słyszę nadmierną pewność siebie, jego ruchy zapowiadają się na bycie przewidywanymi. Nie stara się tłumić odgłosów swoich kończyn i napinanych mięśni, mogę to wykorzystać. Zmierza powoli w moją stronę omiotując mnie wzrokiem, wygląda na niedawno przemienionego. Gardłowe warknięcie mimowolnie wyrywa się spomiędzy jego wykrzywionych w upiornym uśmiechu warg, a gdy jego krok przyspiesza, robi to również moje serce i oddech. Tym razem jednak nie czekam na atak w miejscu i daję susa w stronę nacierającego, mocniej ściskając rękojeść nadal spoczywającą w pochwie.
Muszę zakończyć to jednym cięciem, muszę muszę MUSZĘ! W myślach wizualizuję sobie zasięg mojego ostrza jak mydlaną bańkę, która właśnie pęka, gdy twarz demona przebija ją nie zważając na zagrożenie z mojej strony.
Uprzedzając myśl, moja ręka znów sięga do podstaw technik laidō dobywając katanę jednocześnie celując płynnym cięciem w zbliżający się tors. Napastnik bez problemu uskakuje, lecz po tylu latach treningu z Yoshiro-sensei jestem przygotowany również na to. Niezwłocznie przenoszę ciężar na wysuniętą do tyłu nogę, by zamknąć dystans między nami. Do głowy przychodzi mi pewien fortel - inscenizuję potknięcie upewniając się, by było ono jak najgłośniejsze licząc na to, że rywal podświadomie je usłyszy i złapie przynętę - i tak właśnie się dzieje, z triumfalnym okrzykiem demon wystrzela w moją stronę całkowicie porzucając defensywę.
To jest to. Ten moment, który ma zostać zwieńczeniem wszystkiego, w co wierzę, do czego dążę, i czego bronię. Przed oczami, jak na żywych obrazach, po kolei występują różne wspomnienia. Opowieści dziadka, gadanina ojca, wcielenie do armii Matsumae, bezcenny podarunek od matki, najważniejsze słowa zarówno jej, jak i jej ojca, pierwsze starcie z demonem. Treningi z mistrzem Yoshiro, jego bezlitosne codzienne rutyny, jego niedorzeczne zadanie rozpędzenia chmur na wpół aktywnego wulkanu najzwyklejszym mieczem. Jego nauki o kontroli oddechu i mocy z tego płynącej.
Oddech.
W mgnieniu oka skupiam się na opanowaniu rozszalałych z emocji płuc. Przywołuję w umyśle dźwięk swojego bezcennego instrumentu - hichiriki - sama myśl o nim sprawia, że pokryta wielkimi falami tafla mojego oddechu staje się niemal idealnie gładka.
Te myśli i wspomnienia przelewam w jedno cięcie. Słyszę, jak powietrze równomiernym strumieniem uchodzi z moich ust ocierając się o kąciki. Czuję, jak mój miecz robi się lżejszy i przybiera na prędkości, a kolor sori płynnie zmienia się na żywo bursztynowy. Niczym w zwolnionym tempie twarz przeciwnika zmienia grymas na zaskoczony, jakby zastygły w niedowierzaniu. Nie czuję oporu przeprowadzając cios wzdłuż jego szyi.
Słysząc obydwie części ciała demona upadające na ziemię, po raz drugi w życiu chcę krzyczeć z ulgi i szczęścia. Gdy jednak adrenalina opuszcza moje ciało, ogarnia mnie niewyobrażalne wyczerpanie. Wiem, że mistrz jest w pobliżu, uśmiecham się więc jedynie i pozwalam mięśniom rozluźnić się, gdy osuwam się na ziemię.
=== EPILOG ===
Otwieram oczy. Od tygodnia oficjalnie jestem pogromcą demonów. Wyruszam do Yonezawy mając nadzieję, że tam znajdę więcej okazji, by raz jeszcze pokazać światu siłę i wyższość kultury Ainu. Żegnam się z mistrzem, odrzucam propozycję pozostania u niego na dłużej. Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobił, poprawiam tobołek na ramieniu, katanę przy pasie i hichiriki w połach jukaty i robię pierwszy krok w stronę ścieżki usłanej demonicznymi zagrożeniami. Nie zapomniałem i nigdy nie zapomnę, kim jesteśmy.
- Kazane ma nadzwyczajnie rozwinięty słuch
- Potrafi grać na hichiriki - obojopodobnym instrumencie dętym wykonanym głównie z bambusa, otulonym skórą zwierzęcą
- Nigdy nie zaznał ciała kobiety
- Japończyków darzy dużą niechęcią
- Jego włosy, mimo ich nieposłuszeństwa, są zaskakująco zadbane
- Niedźwiedzie, na które polował w dzieciństwie darzy nabożnym szacunkiem i czci je niczym bóstwa
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach