Arato "Yūrei" Takeshi
17/04/1620, Nagoja, Yonezawa, klasa samurajska
Moje czarne włosy, oznaczone śladami siwizny na czubku głowy, sięgają szyi i praktycznie zawsze są spięte w mały kok. Kiedy idę walczyć, zakładałam dodatkowo białą chustę, umiejscowioną na wysokości czoła i zawiązaną na potylicy. Lubię stosować stary zwyczaj przerażania przeciwnika i na wyprawach korzystam z samurajskiej maski, chociaż wątpię, by na demonach robiło to jakiekolwiek wrażenie. Bliznę mam w zasadzie jedną, na lewym policzku, o długości połowy kciuka, zadaną kataną. Wzrostem nie odbiegam za bardzo od innych mężczyzn, może jestem nieco wyższy.
Już od najmłodszych lat, mój ojciec wpajał mi zasady rządzące się naszym światem. Nakazywał przestrzegać bushido, świętą drogą, która miała mi zapewnić dobre życie, zarówno w tym życiu jak i następnych. Najważniejszą z nich był honor, cecha która miała mnie wyróżniać pomiędzy innymi. Obrona niewinnych i potrzebujących, walka jedynie twarzą w twarz z wrogiem, bez jakichkolwiek forteli. Żeby móc sprostać temu wszystkiemu, potrzebowałem ćwiczeń zarówno swojego umysłu, duszy jak i ciała. Wszystkie trzy musiały ze sobą współpracować, by osiągnąć wewnętrzną harmonię i spokój. Dopiero wtedy, znając siebie i swoje mocne jak i słabe strony, byłem gotowy na pełniejsze przeżywanie bushido. Wielokrotnie sprawiono mi lekcję, że lepiej jest umrzeć, niż splamić swój honor. Mężczyzna bez honoru nie jest więcej wart niż kamyk w polu - niby istnieje, ale nie ma z niego najmniejszego pożytku. Jedynie rytualne seppuku jest w stanie ukazać, ze jego dusza jest czysta i nie zasługuje na pohańbienie. I wiecie, cholera, wierzyłem w to wszystko przez dwadzieścia lat swojego życia. Wierzyłem, że da się tak żyć i zapewnić przez to bezpieczeństwo swojej rodzinie. Miałem żonę, młodego synka i kolejne dziecko w drodze. Nasza mała posiadłość, zasponsorowana przez rodziców, stanowiła moje sanktuarium i ostoję, której pragnąłem bronić z całych swoich sił. Miejsce, gdzie czułem się bezpieczny. Wszystko to zmieniło się w przeciągu zaledwie jednej nocy. Tejże nocy straciłem wszystko. Swój dom, swoją rodzinę...swój honor.
"There will be no pride in victory"
Atak przyszedł znikąd. Nie byłem w żaden sposób przygotowany na taki nagły i brutalny szturm. Moja katana znajdowała się w następnym pomieszczeniu, a oprócz tego dzieliło mnie od niej dwóch uzbrojonych po zęby mężczyzn. Czego ode mnie chcieli? Dlaczego wybrali sobie na cel akurat mnie? Wątpiłem, że chodzi jedynie o rabunek, a błysk w ich oczu upewniał mnie, że chodzi im o jedną, konkretną rzecz - moją głowę. Czy przyczyniłem się do uwięzienia jednego z ich przyjaciół? A może zabiłem, przecinając na pół. Wiedząc, że moja żona i syn są bezbronni, a ja nie mam za dużego pola do popisu, rzuciłem w nich misę z jedzeniem, w celu chwilowego wytrącenia mężczyzn z równowagi. Mało honorowe zagranie, jednak obecna sytuacja mnie nieco usprawiedliwiała. Niestety mój plan się nie do końca powiódł, a ja w dość szybki sposób zostałem powalony na ziemię. Przytrzymano mnie i kazano oglądać, jak kolejnych dwóch zażyna mojego syna, a następnie żonę, rozcinając ich jak tłuste wieprze. Następnie chciano zabrać się za mnie. Czułem jak śmierć nieubłagalnie się do mnie zbliża, jednak...cichy głos z tyłu głowy mówił mi, że to jeszcze nie jest mój koniec. Nie wolno mi umrzeć tu i teraz. Otrząsnowszy się z letargu, który mnie opanował, zdołałem wyswobodzić się z trzymając mnie rąk, dobyć katanę jednego z mężczyzn i zmasakrować całą czwórkę. Nie okazali się zbyt dobrymi szermierzami, wręcz ledwo trzymali swoje bronie w rękach. Ja, dziedzic nazwiska Arato, dałem się pokonać tak nic nie znaczącym moczymordom? Pozwolić na zniszczenie mojej rodziny w mgnieniu oka? Czy ja nie poddałem się zbyt łatwo, hańbiąc swoich przodków? Pozostały mi dwie opcje : popełnić seppuku i dołączyć do ukochanych lub kontynuować swój żywot w hańbie. Czasami żałuje, że wybrałem to drugą opcję.
"Return the reckoning"
Mój los okazał się bardzo przedziwny. Wybrałem się w podróż, zabierając jedynie najpotrzebniejsze i najważniejsze rzeczy. Nieco się błąkałem, szukająć sposobności na zarobek. Natrafiłem w ten sposób na zabójców demonów. Zaoferowano mi dołączenie do ich szeregów, co uznałem za wskazówkę, że w ten sposób mam kontynuować swój żywot. Zostać wojownikiem, walczącym z potworami i prowadzącym swoistą krucjatę w imię dobra całej społeczności imperium. O samym demonach nie wiedziałem wiele, jedynie tyle co zostało mi przekazane przez ojca i w szkole. Zapewne w trakcie swojej pracy miałem do czynienia ze śladami po walkach z demonem, ale nie zwracałem wtedy zbytnio na to uwagi. A może po prostu nie chciałem tego zrobić? Niezależnie od prawy, postanowiłem poświęcić swoje zhańbione życie, z nadzieją, że w krwii demonów znajdę swoję ukojenie.
"Glare of the Ghost fills my eyes"
Mój trening trwał cztery lata. Mentor bardzo długo się zastanawiał, czy jestem gotowy na swoje pierwsze zadanie. Musiałem karkołomnie pracować, by sprostać jego wymaganiom, nawet pomimo swojej wcześniejszej dobrej formy fizycznych i umysłowej. Wciąż było za mało, wciąż znajdowały się jakieś niedociągnięcia, które miały uniemożliwić mi sprostanie swojej misji. Zdarzyły mi się nawet dwa wypadki, które również wydłużyły moje zmagania. Pomimo tego, nie dopuszczałem do siebie jakikolwiek myśli o rezygnacji. Zaszedłem już zbyt daleko, by teraz się wycofywać i jeszcze bardziej kalać swoje nazwisko. Kiedy wreszcie nadeszła ta wyczekiwana chwila, pozwolono mi po raz pierwszy posmakować krwi demona. Pomniejszego bytu, jednego z najsłabszych, jakimi dysponowali nasi przeciwnicy. Gdybym go niedocenił i rzucił się do walki na chama, to bez dyskusyjnie dokonał bym tam żywota. Nawet taki okazał się bardzo trudnym przeciwnikiem, wymuszającym korzystanie ze wszystkiego, co się zdążyłem nauczyć. Wynik naszego starcia był dla mnie pozytywny, ale bardziej nazwałbym to pyrrusowym zwycięstwem. Jeszcze mocniej dotarło do mnie z jak potężnymi siłami będzie mi dane się mierzyć, że nasza misja to nie są marzenia głupca, a cholerna wojna. Skupiłem się na doskonaleniu swoich cech, nie ustając w swoich karkołomnych treningach, ze swojego potu, krwi i łez tworząc małe jezioro. Jedynym, i zaraz bardzo ważnym, problem, była kwestia mojego honoru i duszy. Niezależnie od tego, ile demonów się pozbyłem, wciąż czułem, że to za mało. Wciąż czułem, że moje ostrze jeszcze przez długi czas nie będzie mogło odpocząć, a ja nie zaznam spokoju.
2. Potrafię grać na flecie, w swoim repertuarze mam kilka melodii. Robię to dość często, by się zrelaksować i nieco ukoić swoje nerwy i duszę.
3. Lubię medytować, robię to najczęściej w pobliżu gorących źródeł lub na wzgórzu.
4. Przed każdym zadaniem piszę haiku. Jest to dla mnie forma przygotowania duszy i umysłu przed tym, co mnie czeka.
5. Stronię od środków, które chociaż w najmniejszym stopniu przytępiłyby moje zmysły.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach