YAMIMARU
12/01/1585, EZO (HOKKAIDO), OGUNI, KAPŁAŃSKA
Wyglądający jak dziecko demon o bladej skórze, czarnych włosach i niewielkich białych różkach. Zarówno poroże, jak i spiczaste, przywodzące na myśl skrzacie uszy jest w stanie ukryć, tak by nie wyróżniać się pośród ludzkich dzieci. Największą uwagę przykuwają posiadane przez niego wielkie, okrągłe, mieniące się na szafranowo oczęta. To w ich głębi uważny obserwator mógłby odnaleźć coś niepokojącego, jakiś nieludzki, niezaspokojony głód. Na jego szyi zawsze widnieje pokaźny wisior przyozdobiony złotawym, pojedynczym symbolem magatama.
Noc była stosunkowo jasna, gdyż księżyc w pełni zapewniał pokaźne ilości lunarnego światła. Młoda zabójczyni siedząca za dekorowanym ekranem polerowała z pietyzmem trzymaną w dłoni katanę.
Nocną ciszę przerwał jakiś subtelny szmer, a później wszystko potoczyło się już szybko.
Pazurzasta dłoń przebiła na wylot bambusowy parawan. Czarne szpony rozorały malowidło przedstawiające rachityczne drzewka na szczycie klifu i spienione fale w oddali. Demon wykonał gwałtowny wymach na lewo i wraz z nim poszybowało zniszczone przed momentem byōbu.
- Mi... - napastnik otworzył usta. Sięgnął prawicą za plecy, dobywając rękojeść miecza.
- Tsu... - na jego ciemnej twarzy wykwitł paskudny uśmiech. Świst wysuwanego z pochwy ostrza zawtórował słowom białowłosego.
- Ke... - w półmroku błysnęły śnieżnobiałe kły.
- Ta! - wreszcie skończył artykułować osobno każdą sylabę.
Widać było, że z lubością przygląda się teraz skonfundowanej czerwonowłosej dziewczynie. Dostrzegłszy w jej lazurowych rogówkach iskry przerażenia wymieszanego ze złością i rozpaczą, zachichotał perfidnie.
- Hje. Hje. Hje. - znów błysnęły kredowe zęby.
- Myślałaś, że cię nie znajdę? - demon zrobił krok w jej stronę, zmniejszając do niej jeszcze bardziej dystans.
- Myślałaś, że jesteś bezpieczna?! - wyszeptał jej niemal do ucha.
- Naprawdę myślałaś, że MI UCIEKNIESZ?! - ton głosu rogatego mężczyzny przybrał niezwykle buńczucznego wydźwięku, a ostatnie słowa wyrzucił z siebie zwierzęcym warknięciem.
- Parszywe Oni! SHINEE! - krzyknęła kobieta, mocniej chwytając za swoje nichirin i w akcie desperacji spróbowała poderwać je ku górze. Celowała instynktownie w szyję stojącego nad nią potwora.
- MUDADA! - ryknął w odpowiedzi Yamimaru, z impetem nastąpiwszy stopą zakończoną pazurami na głownię nichirin. Mieniąca się szkarłatnym blaskiem katana została przełamana na pół. Dziewczyna jęknęła z bólu, gdy nadgarstek dłoni, w której dzierżyła miecz wygiął się teraz w nienaturalny sposób.
Zabójczyni miała zamiar ponowić ofensywę, ale grafitowe ostrze adwersarza przebiło jej dłoń na wylot, przygwożdżając do tatami. Dziewczyna poczęła szlochać, ale zaczerpnąwszy pokaźny haust powietrza do płuc, udało jej się nie porzucić ducha walki i własnej godności. Rzuciła w stronę wroga głosem ociekającym nienawiścią:
- Moi kompani znajdą cię ty pieprzony demonie i mnie pomszczą! Wybiją cały twój cholerny gatunek, rozumiesz to?! Zetną twój butny łeb!
- Hue-Hue-Hue! - wyszczerz potwora zdawał się już nie mieścić na twarzy.
- Niech przyjdą, moja droga zdobyczo! Niech próbują! Ale wiedz, że rozszarpię ich wszystkich na drobne kawałki, a potem pożrę każdy milimetr ich ciała! A wiesz dlaczego, mała owieczko?- teraz to on wciągnął powietrze do płuc, nim wrzasnął tak mocno i donośnie, że ze stojącej szafki pospadała zastawa.
- BO JESTEM YAMIMARU!!! I NIC MNIE NIE POWSTRZYMA!!! - ładunek pychy i zadufania był tak samo intensywny, jak sama siła okrzyku.
Zabójczyni władająca oddechem płomienia próbowała krzyknąć z przerażenia, ale kobiece dźwięki urwały się, gdy demon doskoczył do niej, zatapiając marmurowe kły w jej alabastrowych policzkach. Policzkach, po których skapujące łzy wymieszały się ze szkarłatną krwią.
Łowy tej nocy były zakończone...
- Hahaue, jestem głodnyyyy. - zawodził czarnowłosy chłopaczek uwieszony niewielką rączką matczynego kimona.
- Yotaro, mamusia już ci mówiła, że nie możemy pozwolić sobie na kupno jedzenia. Poza tym znowu przespałeś większość dnia mój mały łobuziaku. Czemu nie idziesz pobawić się z innymi dziećmi na dworze? - zapytała kobieta, nie odrywając dłoni od cerowania znoszonej szaty.
- Ale Okaa-san, ja tak lubię spać. Wtedy nie boli mnie brzuszek i nie czuję głodu. - odparł malec, przecierając sklejone powieki. Na jego wychudzonych policzkach wykwitł szczery uśmiech.
Oczy kobiety zaszkliły się, gdy z trudem powstrzymała szloch, patrząc na swego syna. Odłożyła na bok igłę z nićmi i bardzo mocno wtuliła dziecko w siebie.
- Mamusia wie, już dobrze słoneczko. - nie wypuszczając synka ze swych objęć, kołysała się z nim na posłaniu roniąc kroplę za kroplą. Słone łzy spływały jej do ust, gdy szeptała chłopcu raz za razem:
- Mamusia zrobi wszystko, żebyś już nigdy nie był głodny Yotaro. Zaufaj mamusi. Jutro się najemy. - jej głos łamał się przy tym, co nie uszło uwadze szkraba.
- Czemu płaczesz, hahaue? Czy zrobiłem coś złego? - malec nie rozumiał powodu smutku swej rodzicielki.
- Nie, słoneczko. Mamusia bardzo cię kocha, wiesz to prawda? - dodała, wycierając łzy w różowy rękaw noszonego stroju.
Yotaro wtulił się w kimono mamy, wciągając z lubością powietrze. Uwielbiał jej zapach. Zawsze wyobrażał sobie, że jest z mamą na pikniku, na łące wypełnionej różnokolorowym kwieciem z koszem uginającym się od smakołyków. To było takie przyjemne marzenie. Nie mógł powstrzymać śliny, jaka zebrała mu się w kąciku ust. Bardziej od spania kochał jedzenie i czasami nie mógł myśleć o niczym innym. Jego mały brzuszek zaburczał donośnie, a rodzicielka słysząc to, wstała i zaczęła zbierać ich niewielki dobytek.
- Zbieramy się Yotaro, idziemy do świątyni. - oznajmiła, pakując kilka szpargałów do pocerowanego tobołka.
Chłopiec podniósł się z tatami i przetarłszy okrągłe, kształtne oczka posłusznie zabrał się za chowanie swoich zabawek. Miał czerwony drewniany bączek i szmacianego szopa, którego uszyła mu mama. Razem z kilkoma ubrankami ułożył to na kwadratowej płachcie, następnie przewiązał na krótkim, sękatym kijku i zarzucił na plecki, stojąc przy kobiecie.
Matka uszczypnęła go pieszczotliwie w policzek:
- Zuch chłopak. A teraz ruszamy, nim zapadnie zmrok.
- A co jest złego w chodzeniu po zmroku? - dopytywał ciekawski berbeć.
- Nie wolno szwendać się po nocy Yotaro, bo wtedy wychodzą z królestwa umarłych straszne Yokai i przerażające Oni.
- Ale sama mówiłaś, że one tak naprawdę nie istnieją, mamo. - zdziwił się malec.
- Oby synku. Oby. - oznajmiła głosem przetykanym nićmi skrywanej obawy. Czy był to zabobonny, niczym niewytłumaczalny strach, czy może złowrogie przeczucie, że na świecie jak najbardziej mogą istnieć mroczne istoty? Tego Yotaro nie wiedział, ale uwierzył mamie i nie zamierzał tego sprawdzać na własnej skórze.
Obydwoje wyszli z rudery, jaka służyła im dotąd za lokum i ruszyli górską ścieżką prowadzącą do pobliskiej shintoistycznej świątyni.
Z tego, co Yotaro zrozumiał, wujek mamy był tutaj kapłanem od wielu lat i pomimo trudnych stosunków w przeszłości między nim a siostrzenicą, przyjął ich w poczet osób zajmujących się religijnym przybytkiem. Chłopak pomagał w świątyni na tyle, na ile umiał. Przynosił wodę co rano, zamiatał ogród, sprzątał budynki i cerował szaty. Usługiwał kapłanom i kapłankom podczas codziennych ceremoniałów. Chodził zbierać w lesie owoce i grzyby, a także wskazywał drogę pielgrzymom. Plewił z chwastów kamienne posążki jizo usytuowane wzdłuż drogi do świątyni, a także szorował z mchu i brudu komainu strzegące wejścia. Nie miał czasu na zabawy i leniuchowanie, ale przynajmniej nie chodził już tak głodny, jak to bywało kiedyś. Strawa była skromna, ale regularna, dzięki czemu dzieciak odzyskał zdrowy koloryt i naturalne kształty. Mama została dopuszczona w poczet świątynnej służby i pomagała kapłankom Miko w ich posłudze.
Świątynne życie upływało tej dwójce dosyć spokojnie, aż do pewnej letniej nocy, podczas której ze snu wyrwały Yotaro niespokojne, donośne dźwięki. Chłopczyk zerwał się z posłania, zauważając zdziwiony, że nie ma obok niego mamy, mimo, że gdy zasypiał, ta leżała tu z nim śpiewając mu kojącą kołysankę. Yotaro wyszedł na korytarz i pośród niemrawego światła rzucanego to tu, to tam, przez zawieszone na suficie lampiony dostrzegł wielki bałagan. Co rusz mijał przewrócone przedmioty, walające się stroje, tkaniny i dewocjonalia. Wyglądało to tak, jakby stado tanuki, albo samych Oni przeleciało przez świątynie, postanowiwszy zrobić tu jak największy rozgardiasz. Było na tyle ciemno, że chłopiec nie zauważył regularnie zdobiących pobojowisko brunatno-czerwonych plam. Zarówno pojedyncze krople, podłużne strugi, ale i większe owalne kałuże znaczyły ponuro miejsca, w których panował bezład.
- Okaa-san! Okaa-san! - nawoływał rodzicielkę, włócząc się po religijnym przybytku w zdezorientowaniu i coraz większym strachu.
Na zewnątrz, daleko na horyzoncie ponad koronami drzew, niespiesznie budziło się słońce, mając lada moment oznajmić nastanie nowego dnia.
Yotaro wyszedł na dziedziniec, gdzie w półmroku dostrzegł niewyraźnie jasną, przykucniętą postać przypominającą lisicę.
- Hahaue? - wypowiedział te słowa bez wielkiej nadziei w głosie. Ten łamał mu się, bo strach wykiełkował w nim już na tyle, by wyprzeć dezorientację i zdziwienie zaistniałą sytuacją.
Kredowobiała postać odwróciła się wolno w jego stronę, a dzieciak zamarł przerażony, widząc, że istota ta ma przednie łapy i pysk ociekający od czerwonej brei. Wyszczerzała ostre kły w grymasie przywodzącym na myśl niezbyt przyjazny uśmiech. Wypuściła z ust gorące powietrze, które w formie pary uniosło się pośród nocnego chłodu i wlepiła drapieżne ślepia wprost w Yotaro. Dziecku wydawało się, że widzi na jej grzbiecie strój kapłanki, co było bardzo dziwne.
- Mamusiu, gdzie jesteś? Boję się. - jęknął malec, robiąc powolny krok do tyłu.
Stworzenie miało zgrabne kobiece kształty, ale było w nim też sporo cech zwierzęcych przywodzących na myśl przede wszystkim lisa. Wyglądało niczym legendarna Kitsune, ale wywoływało w chłopcu przerażenie, a nie podziw, czy fascynację. Niespodziewanie tajemnicza istota wykonała niezwykle szybki i zgrany sus do przodu wprost na przestraszonego Yotaro, wystawiając ku niemu wiotkie dłonie zakończone długimi pazurami, zaś z jej pyszczka wydobył się okrzyk zdradzający wrogie intencje.
Malec zdążył jeszcze dostrzec szpaler równych, kredowobiałych, ostrych zębów napastniczki i zamknął z przerażeniem oczy, czekając na swój rychły koniec, gdy do jego nozdrzy doleciał tak dobrze znany mu i uwielbiany zapach. Tak pachniała jego mama, co tym bardziej skonfundowało chłopca. Wtedy też promienie słońca przebiły się wreszcie przez nocne ciemności i delikatna, czerwonawa łuna światła oblała dwójkę znajdującą się na placu. Demonica uskoczyła do tyłu z wrzaskiem i z wściekłością sycząc i fukając w stronę Yotaro. Malec dosłownie wyczuwał morderczą żądzę, jaką wydzielała kobieta-lis. W jej hipnotyzujących oczach drapieżnika dostrzec można było nienaturalną i nienasyconą nienawiść. Malec aż upadł na pośladki, zataczając się do tyłu. Zaczął płakać, nie rozumiejąc co się dzieje i czy to nie jest czasem jakiś okropny koszmar, z którego chciałby za wszelką cenę się wybudzić.
- GHHRRRRYYYYY! - zaryczała donośnie istota, dając upust irytacji. Najwidoczniej promienie słoneczne wypłoszyły ją w ostatniej chwili i to dzięki jaskrawemu światłu malec był wciąż żywy.
- Hahaueeeee! - zawył, zanosząc się szlochem.
Demonica stanęła jak wryta, a Yotaro przez jeden ulotny moment, miał wrażenie, że widzi na jej alabastrowej twarzy, ściekającą jej po smukłych policzkach pojedynczą łzę. Kobieta-lis obróciła się z zaskakującą gracją i prezentując niesamowitą zwinność, odbiła od ziemi, wybijając w powietrze z czterech kończyn jednocześnie. Nie minęła sekunda, a chłopak dostrzegł tylko, jak znika w leśnej gęstwinie.
Yotaro został sam.
Malec błąkał się po całej świątyni, ale nie znalazł na jej terenie nawet jednej żywej duszy. Były za to krwawe ślady i wszechobecny nieład. Bezradnie oczekując na powrót matki, czy kogokolwiek znajomego Yotaro płakał i krążył po przybytku, licząc na pomoc. Wreszcie zaczął być na tyle głodny, że dorwał się do świątynnych zapasów, gdzie niepilnowany po raz pierwszy w życiu miał możliwość najeść się w takim stopniu, jaki tylko przyjdzie mu do głowy. Dzieciak jadł, jadł i jadł bez opamiętania. Owładnęło go niekontrolowane obżarstwo. Trwało to kilka tygodni, aż nie było już w spichlerzu nawet garnka ryżu. Dopiero wtedy do umysłu dzieciaka wdarło się przerażenie, gdyż widmo głodu nieuchronnie wisiało nad nim. Yotaro początkowo ratował się, zbierając w lesie to, co mógł spałaszować. Ciężko było mu jednak wyżyć na samych jagodach i grzybach. Każdego dnia musiał zapuszczać się coraz dalej, aby natura mogła go wykarmić. Próbował też łowiectwa, ale brakowało mu na tym polu jakichkolwiek umiejętności, a zwierzęta były zwinne i szybkie. Jedyne, na co mógł liczyć to okazjonalnie znajdywane ptasie jaja z niepilnowanych gniazd, czy robaki. Chłopiec szybko zaczął tracić na wadze, dopadły go skutki uboczne niedożywienia, aż któregoś dnia upadł przed świątynnymi schodami, nie mając już siły na dalsze starania. Na przemian tracił i odzyskiwał przytomność, do tego pojawiały się przed jego oczami halucynacje. Miewał zwidy dotyczące jego matki, upragnionych pikników na łące i próbowania różnych smakowitości.
Te przywidzenia trzymały go przy życiu, gdyż uczepił się tych radosnych wizji tak mocno, że pomimo upływających dni nie umierał. Jego ciało zaczęło przypominać wysuszony worek z kośćmi, ale w okrągłych, wielkich oczach wciąż jarzyły się iskry życia.
W tak opłakanym stanie odnalazł go pewien mężczyzna.
Tajemniczy człowiek ubrany w ciemne, kunsztownie uszyte kimono przykucnął przy dogorywającym malcu i po dłuższej chwili odezwał się hipnotyzującym głosem:
- Biedactwo. Twoje organy przestały już funkcjonować. Nawet ja nie wiem jakim cudem jeszcze żyjesz. - rzekł mężczyzna z niekłamaną fascynacją.
- Szkoda byłoby zaprzepaścić tak niezłomną wolę przetrwania. Czy chcesz żyć, malcze? - zapytał. Każdy wypowiadane przez tego człowieka słowo miało w sobie niepokojące brzmienie. Wibrujące złowrogo i przewiercające duszę na wylot. Czegoś podobnego Yotaro nie czuł nawet wobec demonicznej lisicy tej strasznej nocy.
- A czy będę mógł się najeść? - malec wychrypiał ostatkiem sił. Ledwo słyszalne dźwięki wydostały się z jego popękanych i wysuszonych ust.
- Och tak. Będziesz mógł jeść każdej nocy tyle, ile tylko zapragniesz. - oznajmił czarnowłosy, uśmiechając się złowróżbnie.
Mężczyzna nachylił nad buzią dziecka, a z jego zakończonego pazurem palca skapnęła drobna strużka krwi.
Yotaro przemienił się w demona. Istotę, która stroniła od światła słonecznego i pożywiała się ludźmi. Dzięki dziecięcemu umysłowi, a także amnezji malec zaadaptował się do nowej rzeczywistości i odnalazł w niej stosunkowo szybko. Jako niewielki demon o aparycji dziecka skupiał się głównie na przetrwaniu. Unikał konfrontacji z silnymi wrogami w postaci zabójców, czy innych demonów, na ile to było możliwe. Czuł się słaby i nie wierzył, aby kiedykolwiek mógł piąć się po drabinie demonicznej hierarchii. Tłumił w sobie zarówno mroczne instynkty, jak i potrzebę ewolucji, dlatego pomimo tak długiego istnienia mało zmieniało się względem tego, jak postrzegali go inni. Coraz częściej jednak do głosu dochodziła ciemna, głęboko ukryta w jego wnętrzu strona, kusząc go kolejnymi występkami. Zachęcając do uleganie swym najbardziej pierwotnym instynktom, przez co w jego jaźni wytworzyła się druga osobowość. Wykreowana przez umysł dziecka wizja demona silnego, pewno siebie, niepokonanego i nieustraszonego. Wizja ta stawała się tak wyraźna i namacalna, aż w końcu mały demon utkał wewnątrz siebie swoje alter ego - Yamimaru. Myślał o nim tak intensywnie, że któregoś razu, gdy pozbył się ze swej moralności jakichkolwiek hamulców i dał upust prymitywnym żądzom, przeszedł swoją pierwszą transformację. Ukazywał się odtąd podczas tych chwil jako dorosły, zadufany i cholernie buńczuczny demon o zmienionej aparycji. Jego alter ego zaczęło przerażać "chibi" Yamimaru, ale też zyskiwało na znaczeniu, trzymając lejce w tej relacji znacznie częściej, aniżeli jego dziecięca forma by sobie tego życzyła.
鬼 Osobowość Yamimaru oraz jego fizjologia zmienia się w zależności od nastroju i zaspokajania targających nim żądz. Będąc nienajedzonym, Yamimaru wygląda jak słodki szkrab o jasnej karnacji z czarnymi włosami i białymi różkami. Wykazuje też wtedy cechy należyte małym dzieciom. Jest strachliwy, płaczliwy, psotliwy i chochlikowaty. Lgnie do innych, o ile oczywiście się ich nie boi. Ma też niepohamowany apetyt i to właśnie nieumiarkowanie w jedzeniu jest jego głównym grzesznym wyznacznikiem w "chibi" formie. Im bardziej zaspokoi głód, a także inne grzechy główne zaczyna diametralnie się zmieniać. Przypomina wtedy umięśnionego, wysokiego, groźnie wyglądającego mężczyznę o białych włosach i ciemnej karnacji. Jego twardówki oczu oraz rogi zabarwiają się na kruczoczarny kolor. Odmienia się także jego charakter. Staje się bardziej butny, arogancki i zawadiacki. Przejawia aspekty wszystkich siedmiu grzechów głównych, ale na pierwszy plan wysuwa się pycha.
鬼 Yamimaru zdaje sobie sprawę ze swych przemian, a także tego, że są one tym gwałtowniejsze, im bardziej zaspokaja swoje pragnienia. Z obawy o ekstremalną i diametralną metamorfozę przez większość swego demonicznego życia stara się powstrzymywać od "grzeszenia" bez opamiętania. "Chibi" Yamimaru boi się swych "zaspokojonych" osobowości, bo traci nad sobą kontrolę i staje się kimś, bądź czymś, co przeraża nawet jego samego. Nie zawsze jest w stanie kontrolować pierwotne zapędy, zwłaszcza że coś z tyłu głowy, co rusz podburza go i nieustannie zachęca do wszelakich pokus.
鬼 Matka dała mu imię Yotaro, co przy odpowiednim zapisie kanji miało znaczyć radosnego, ciepłego chłopca, a także "stronę, po której świeci słońce". Miało to odzwierciedlać fakt, że jego narodziny były dla niej jasnym światłem pośród niepowodzeń i mroków jej dotychczasowego życia. Okrutny los zakpił sobie później z ich obydwoje.
鬼 Demon praktycznie nie pamięta nic ze swego ludzkiego życia. Zdarzają mu się czasami przebłyski z przeszłości, pamięta na przykład niektóre modły i shintoistyczne zaśpiewy z czasów, gdy służył w świątyni.
鬼 W "chibi" formie przez wzgląd na brak wiary we własne umiejętności Yamimaru poluje na najsłabsze ofiary takie jak dzieci, czy starzy ludzie. Gust demona zmienia się, gdy zaspokoi podstawowe żądze i przemieni w swą "dorosłą" formę. Wtedy też z największym upodobaniem poluje na młode dziewczyny, a najbardziej nie potrafi odmówić sobie kapłanek. Nie ma jednak w zwyczaju znęcać się nad swoimi ofiarami. nie traktuje łowiectwa jak sportu, a zwyczajnie uważa to za prawo natury, skoro on jest łowcą, a ludzie zwierzyną.
鬼 Yamimaru ma na sobie dewocjonalia, liczne amulety, symbole i talizmany związane z shintoizmem i kami, jakie w nim występują. Zamiłowanie do tego typu rzeczy wynika z resztek pamięci z poprzedniego życia, które w takiej właśnie formie przebija się do jego podświadomości.
鬼 Ulubionym zajęciem Yamimaru jest, ukrywszy uprzednio swoje demoniczne cechy, wtapianie się w ludzką tłuszczę. Przemierzanie nocami uliczek wielkich miast, rozrywkowych dystryktów i miejsc, gdzie może łatwo wtopić się w otoczenie. Miejsc, gdzie może zaspokoić swój stale rosnący apetyt.
鬼 Amulet, który nosi na szyi, jest odzwierciedleniem pochodzenia Yotaro. Razem z matką zamieszkiwał on bowiem wyspę Ezo (późniejsze Hokkaido) i wywodził się z ludu Ainów. Aktualnie fascynuje go kultura północnych plemion i sam chciałby udać się tam, aby dowiedzieć coś więcej na ten temat. Jako że przeważa w nim tchórzliwa natura, wątpliwe, aby podjął się tego w niedalekiej przyszłości.
Co więcej, na start dostajesz 47 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach