Sayamaka Asagi
11/11/1631, KAMAKURA, YONEZAWA, KLASA SAMURAJSKA
Sayamaka Asagi nie wyróżnia się w na pierwszy rzut oka niczym szczególnym. Ot zwyczajny młody mężczyzna o długich kruczoczarnych włosach, przeciętnym wzroście. Jego twarzy nie zdobią blizny, które mogłyby zdradzać pełną walk historię. Brak mu również zmęczonych ciężką pracą dłoni o zgrubiałej skórze. Cóż go więc wyróżnia? Pierwszym, co rzuca się w oczy to niebieskie haori, którego rękawy oraz dolna krawędź wykończone są białymi trójkątami. Dodatkowo, na plecach haori znajduje się napis wymalowany białymi kanji: 剣心一如
Tym, co dopełnia strój są jego oczy. Równie niebieskie co haori, przywołujące na myśl dwa, lodowate i głębokie górskie jeziora. I tak jak górskie jezioro różni się od nizinnego, tak te niebieskie oczy różnią się od wszystkich innych błękitnych intensywnością i głębią barwy. Te dwie cechy, haori i oczy sprawiają, że nie sposób zapomnieć tego człowieka, nawet jeśli oddala się równie szybko jak się pojawił…
Chociaż powyższy opis może się wydawać niecodziennym jak na kogoś, kogo życie każdej nocy zależy w zasadzie jedynie od biegłości w sztuce miecza i przewrotności szczęścia, to jednak i Asagi nosi na swoim ciele blizny, jednakże skryte są one pod połami kimona, a on jako członek samurajskiego rodu dba o to, by jego ciało nie gorszyło nikogo nadmiernie odsłoniętym nadgarstkiem lub kostką... Największe z blizn znajduje się jednak na jego klatce piersiowej i plecach i stanowią przypomnienie dla niebieskookiego, że „honor, to luksus na który czasem nas nie stać” – są to blizny po płomieniach, które wykuły ostrze jego umysłu.
Asagi urodził się jako trzeci syn w rodzie Sayamaka – średniozamożnej rodzinie szlacheckiej pochodzącej z okolic Kamakury, jako swój znak rozpoznawczy nosząca niebieskie haori. Ród tam miał większe znaczeniu za czasów świetności klanu Hōjō, kiedy ten panował nad całym regionem Kantō, jednakże po przegranej względem Toyotomi Hideyoshi’ego, jego rola powoli spadała. Ostatecznie, po bitwie pod Sekigaharą, podążając za swoimi odwiecznymi seniorami, ród Sayamaka powoli podążył razem z nim do prowincji Kawachi, zanim jednak do tego doszło, ostatni trzej synowie z tego pokolenia narodzili się jeszcze w Kamakura.
Wszyscy oni przyszli na świat już w okresie względnego pokoju, kiedy zaszczytną pozycja króla wszelkiego oręża przejął długi miecz, przerywając wielowiekową hegemonię włóczni. Szczęściem wszystkich trzech, a byli to kolejno Asano, Asahiro oraz Asagi było, że ich ojciec – Sayamaka Akihiro miał możliwość spotkać na swojej drodze legendarnego szermierza – Hayashizaki Jinsuke Shigenobu, człowieka, o którym w przyszłości będą mówić, że stworzył sztukę iai-jutsu. Po błyskawicznie przegranym pojedynku z Tamiya Heibei’em, Akihiro przez 3 dni i 3 noce trwał w deszczu przed dojo szkoły Shinmei Musō-ryū by móc ćwiczyć u tego, kto wyszkolił Tamiye, a ten, widząc jego upór zgodził się. Po śmierci mistrza Hayashizaki’ego, pan domu Sayamaka powrócił w rodzinne strony i tam przekazywał nauki swojego nauczyciela, w niewielkim dojo począwszy od swojego pierworodnego syna.
Asagi, urodzony jako trzeci nie miał przed sobą szerokich horyzontów i chociaż otrzymał wykształcenie godne syna samuraja, to jednak dla nikogo nie było sekretem, że w okresie pokoju głową rodu i szkoły Sayamaka nie zostanie, bowiem rola ta przypaść miała pierworodnemu Asano. I tak też się stało, bowiem gdy tylko starszy brat osiągnął wiek dorosły i otrzymał swoje pierwsze daisho, poślubił kobietę z rodu Mori i udał się służyć dalej klanowi Hōjō zastępując swojego ojca. Był to moment rozdziału rodziny Sayamaka na dwie gałęzie – tą która do końca okresu Edo miała służyć w prowincji Kantō (zwana również linią główną) oraz boczną, która pozostała w Kamakura, kontynuując tradycje rodzinnego dojo, którego drugim mistrzem został Asahiro. Asagi, w tym czasie za młody by jeszcze dzierżyć miecze kontynuował naukę fechtunku pod okiem ojca i starszego brata, powoli dowiadując się, że w okresie względnego pokoju, jeszcze istnieje miejsce dla tych, którzy noszą przy swym boku stal…
Pierwszym punktem zwrotnym w życiu niebieskookiego młodzieńca była pierwsza „nocna” wyprawa, którą pod opieką ojca i starszego brata odbył gdy skończył lat czternaście. Dotychczas, jego starsze rodzeństwo towarzyszyło ojcu w jako to nazywano „sekretnych szkoleniach” pod osłoną ciemności - młody Asagi, podobnie jak inni uczniowie szkoły, myślał, że w czasie tych eskapad ojciec przekazywał jego braciom największe tajniki szkoły. Prawda, była jednak głębsza – jak się bowiem okazało, mistrz Hayashizaki nie był jedynie jednym z wielu szermierzy, ani też twórcą sztuki iaijutsu. Był on bowiem jednym z uczniów pierwszego hashiry oddechu pioruna – to od niego poznał sekret zabijania przeciwnika pierwszym dobyciem miecza z boską prędkością oraz obowiązek walki z demonami, jaki spadał na tych, którzy ów sekret poznali.
Jak nie trudno się domyślić, pierwsze spotkanie z demonem jakie przeżył Asagi stanowiło coś na kształt realnego koszmaru. Oto bowiem opowieści o czających się w wysokich górach tengu, czy też na podmokłych bagnach kappa okazały się prawdą. Demony istnieją. I nic z tego, że pierwszy demon nawet nie zbliżył do zupełnie sparaliżowanego strachem Asagi’ego na tyle, by ten mógł się mu przyjrzeć padając pod wciąż pewnym ostrzem jego ojca. To co zostało zobaczone nie mogło już zostać zapomniane – zasłona oddzielająca mit od prawdy opadła, a to, co za sobą skrywała nie napawało optymizmem. Od tej pamiętnej nocy, każdą kolejną Asagi towarzyszył starszemu bratu i ojcu obserwując ich w pracy i poznając, do czego tak naprawdę służą nauki, które od maleńkości pobierał. Każda kolejna wyprawa wzbogacała go o nowe doświadczenia i poszerzała wiedzę, by w końcu, w wieku lat 16-nastu stając się oficjalnie mężczyzną Asagi mógł wstąpić w szeregi Korpusu Łowców Demonów, a tam nie tylko dokończyć szkolenie, ale i poznać los, jaki miał go czekać…
Wyruszający w stronę Yonezawy, Asagi został przez swojego ojca wyposażony w list rekomendacyjny, opieczętowany symbolem mistrza Hayashizaki’ego, który to młody Sayamaka miał okazać po dotarciu na miejsce, co oczywiście uczynił. Chociaż nie znana mu była treść dokumentu, to na podstawie jego oraz ogólnej oceny umiejętności został przydzielony do kandydatów na łowców, którzy doskonalili się w sztuce oddechu pioruna. Szkolenie to miało określić rytm jego kolejnych dni.
Dni zamieniały się w tygodnie, a te szybko w miesiące. I tak samo jak pory roku się zmieniały, tak ciało młodego samuraja kształtowało się w miarę kolejnych treningów. Już nie męczył się tak szybko jak na początku, jego ruchy też były pewniejsze, mięśnie chociaż nieduże, były surowe i silne. Był gotów, chociaż jeszcze o tym nie wiedział.
Pewnego wieczoru, kiedy podobnie jak inni uczniowie szykował się do snu, podleciał do niego kruk, który przekazał mu niecodzienną jak na tą porę wiadomość. Sayamaka miał się z miejsca spakować i udać na południowy wschód w kierunku jednego z ukrytych między górami wodospadów. Niebieskooki, nie zwykły do zadawania zbędnych pytań, szybko się ubrał, wsunął za pas używany do treningu suemonogori miecz i krótko wyjaśniając innym uczniom dlaczego wychodzi udał się we wskazanym kierunku, podążając za ptakiem, który leciał coraz szybciej i szybciej, na co niebieskooki również przyspieszył kroku, ale nie zdołał dotrzymać tempa skrzydlatemu przewodnikowi i ostatecznie został na trakcie sam.
Jedyne, co mu pozostało to klnąc w duchu kroczyć w kierunku, w którym jak mu się wydawało, odleciał ptak. Młody samuraj nie miał pewności, czy idzie w dobrą stronę, ale w pewnym momencie usłyszał dźwięk uderzającej o kamienie wody, co oznaczało, że wodospad jest blisko. Czując, że los się do niego uśmiechnął, Sayamaka przyspieszył kroku zbiegając po ścieżce coraz niżej, niestety, poślizgnął się na jednym z kamieni przez co parę metrów pokonał na własnym tyłku i lekko się poobijał.
Zaletą tej nieprzewidzianej „przejażdżki” było, że przynajmniej znalazł się u podnóża wodospadu. Spadająca z wielu metrów woda grzmiała złowrogo, ale do uszu naszego bohatera doszedł jeszcze jeden dźwięk. Jakby, gry na shakuhachi. Młody łowca nastawił baczniej ucha i rzeczywiście, słyszał flet. Zaintrygowany, skierował się w stronę z której dobiegał dźwięk i ujrzał siedzącą wśród kamieni postać. Nie umiał jej jeszcze rozpoznać z tej odległości, potrzebował jeszcze kilkanaście kroków gdy…
Poczuł nieprzyjemne drżenie na karku. Coś, sprawiło, że odruchowo zatrzymał się w pół kroku, a jego dłonie owinęły się wokół rękojeści miecza. I zanim dokładnie zrozumiał co się stało, zza jego pleców wyłonił się humanoidalny, aż podobny do żółwia, stwór. Sayamaka nie był pewien do końca w jaki sposób i dlaczego, ale wykonał krok w prawo z jednoczesnym obrotem dobywając cięcie po skosie do góry, dokładnie tak jak ćwiczyli to w dojo setki razy. Jego klinga wzniosła się do góry, tnąc po uzbrojonej w pazury dłoni stwora, oddzielając ją od niego.
IAI-JUTSU – sztuka bycia świadomym. Kwintesencja oddechu błyskawicy nie polegała jedynie na szybkości i precyzji cięć, trzeba było być świadomym kiedy ciąć, a ten moment właśnie nadszedł.
Pierwsza wymiana ciosów z prawdziwym demonem zaskoczyła ich obu. Stwór najwidoczniej nie spodziewał się spotkania z kimś, kto będzie w stanie go zranić, a młody łowca tego, że przyjdzie mu się mierzyć z demonem. Obaj na chwile zamarli, po czym Asagi pierwszy przerwał impas wyprowadzając cięcie znad głowy, ale demon nie czekał biernie. Odskoczył chroniąc zranioną kończynę drugą, przeklinając tego, kto go zranił. Po skrytej przy wodospadzie postaci nie pozostał już ślad, a niebieskooki powoli zaczął rozumieć, że kroczył w pułapkę. Jego umysł zaczął pracować gorączkowo – uciekać, albo walczyć. Co robić?
Potwór dał odpowiedź sam. Uzdrawiając swą dłoń, skoczył przed siebie zadając szerokie ciosy pazurami, które Sayamaka przyjmował na swój miecz, zasłaniając się nim raz za razem. Każdy cios wzniecał iskry, a cofający się Asagi czuł, że bestia spycha go w stronę wody. Panika oznaczała śmierć. Wejście do wody też oznaczało śmierć. Zastój oznaczał śmierć. Mógł tylko działać.
Pierw oddech. Pierwszy wdech i wydech uspokoiły umysł. Druga para orzeźwiła ciało i dała impuls do działania. Sayamaka cofnął się jeszcze jeden krok, po czym umyślnie zabrał miecz sprzed pozorowanego bloku i kiedy łapa potwora trafiła w próżnię, wyprowadził własne pchnięcie do przodu na pełną długość ramion. Nie starczyło to, by zabić, ani nawet trafić potwora, ale kupiło mu dystans, tak potrzebny, by padem przez ramię przetoczyć się parę metrów i… schować miecz do saya.
Oddaliwszy się od wody, niebieskooki zamarł w pochylonej pozycji z dłońmi na mieczu, wpatrując się w żółwiowego demona, który chyba nie do końca rozumiał, co właśnie zaszło. Dlaczego jego przeciwnik schował miecz? Na co czekał? Czy miało to znaczenie? Bestia nie zamierzała tracić czasu na rozmyślanie nad tą pułapką, wystawiwszy szyję do przodu skoczyła i…
– Kaminari no Kokyu. Ichi no kata: Hekireki Issen – wypowiedział skacząc przed siebie młody samuraj, tnąc jednocześnie szeroko. Obaj walczący minęli się w powietrzu i zatrzymali po paru krokach, niczym bohaterowie dawnych opowieści by po chwili… obaj osunęli się na ziemię. Demon padł obok swojej głowy. Asagi, trzęsąc się przyklęknął na jedno kolano. Dopiero teraz, kiedy adrenalina oraz kojąca moc oddechu minęły, a jego ciało drżało ze zmęczenia wywołanego formą i strachem mógł powoli pomyśleć co się stało. Właśnie stoczył walkę. Nie miał jednak za wiele czasu do namysłu, bowiem zjawił się kruk, którego niedawno zgubił ale nie sam. Towarzysz mu jego sensei oraz hashira pioruna…
Jak się okazało, obaj łowcy poddali syna rodu Sayamaka specyficznej próbie mającej na celu sprawdzić, na ile przyswoił sobie nauki ich, oraz własnego ojca. Asagi nie tylko zdał, ale i przede wszystkim, przeżył ten test, a to oznaczało oficjalny koniec dzieciństwa. Niedługo po tym wydarzeniu otrzymał swój zestaw mieczy nichirin – eleganckie daisho i został skierowany w pierwszą misję. Pod jego opieką miała być teraz Kamakura, jego dom…
Jak już na wstępie wspomniano, Asagi był trzecim synem. Pierwszy wyruszył służyć w klanie Hōjō, drugi pozostał w rodzinnej Kamakurze przekazując wiedzę o drodze miecza synom samurajskich rodów, czasem chroniąc ją przed demonami, ale to właśnie najmłodszy syn miał stać się „łowcą demonów na pełen etat”. Jako, że wartość „rynkowa” Asagi’ego jako potencjalnego męża była dosyć niska, jego rodzice z trudem znaleźli dla niego żonę, którą okazała się Mariko – czwarta córka rodu Kuni, pomniejszej rodziny praktykującej sekretną sztukę onmyōdō. Niejako „bliskość interesów” sprawiła, że rodzina Kuni zgodziła się wydać swą córkę za Asagi’ego, poza tym, nie bez znaczenia była duża „odległość” od głównej linii dziedziczenia potomków obu rodów. Po krótkich zaślubinach, nowożeńcy zamieszkali w jednym z domów należących do rodu Sayamaka położonego na obrzeżach Kamakury, nieopodal świątyni Hachimana, w której Mariko pełniła służbę.
Małżeństwa Asagi’ego i Mariko, chociaż pozbawione miłości, oparte na wzajemnym szacunku obojga nie było ani złe, ani też szczególnie… długie.
Była to noc w trzecią sobotę października – niezwykły czas. Niebo było wtedy niezwykle ciemne, bowiem panował nów i tylko światło gwiazd oświetlało drogę tym, którzy przemierzali mroki nocy. Upiorny czas dla upiornych istot – w sam raz na straszliwe Hyakki Yagyō.
Mariko i Asagi stali na progu ich domu i chociaż noc wydawała się straszniejsza niż zwykle, to jednak oboje zdawali sobie sprawę z tego, jaką miał pracę. Zwłaszcza, że Asagi wiedział, iż w mieście od jakiegoś czasu poluje jakiś demon. Ślady były jednoznaczne, ludzie znikali a on, nie potrafił go wyśledzić. Może tej nocy, kiedy ciemność jest największa, bestia okażę się mniej czujna, lub też przeciwnie, wręcz podejmie rękawice?
- Wrócę. – tyle i aż tyle rzekł do swojej żony posyłając jej krótkie skinienie, a ona jedynie posłusznie odpowiedziała lekkim ukłonem, bo przecież zawsze wracał. Kiedy tylko opuścił ich dom zamknęła za nim drzwi zapalając światło, by mógł wrócić…
Nocne polowanie… przyniosło efekt. Sayamaka nie pomylił się, gadokształtny demon okazał się być mniej czujny niż dotychczas i jego głowa spadła po krótkim pojedynku ścięta żółtą klingą łowcy. Mógł wrócić do domu. Tylko po to, by już na progu zrozumieć, że popełnił błąd. Już z daleka zauważył, że w ich domu nie było światła, które zostawiła jego żona. Blada poświata dobiegała z wnętrza, ale nie była to zapalona latarnia. Dotychczas Mariko zawsze na niego czekała oprawiając rytuał za jego bezpieczny powrót, ale nie dziś. Szermierza przebiegł zimny dreszcz, serce zabiło mocniej, a jego nogi same nabrały tempa.
Stając na progu własnego domu poczuł kolejny dreszcz. „Coś” było w środku, „coś” na niego czekało. Jego umysł zaczął biec coraz szybciej, odsuwając się od tak potrzebnej w tej chwili racjonalności. Miast rozeznać się w sytuacji wpadł do domu niczym jasny piorun z dłonią na ostrzu, a tam, w głównym pomieszczeniu znalazł podobnego do tengu demona, którego dłoń podobna do ostrza zawisła pod szyją jego żony.
Widząc go, kruczy stwór roześmiał się i polizał szyję swej ofiary, a Mariko blada i sparaliżowana strachem spojrzała z łzami w oczach na męża.
- PUŚĆ JĄ JUŻ! – rozkazał przyjmując niską pozycję i splatając dłoń na rękojeści tachi. Widział dystans, wiedział ile potrzebuje by doskoczyć do bestii by ściąć jej głowę, ale nie mógł nic zrobić. Nie było możliwości by teraz zadał cios. I demon to wiedział.
– Dobrze. – odpowiedział beznamiętnie skrzydlaty stwór przechylając głowę, czym zupełnie zaskoczył Sayamakę, ale zanim ten zrozumiał co się dzieje dodał – Mam honor. Będziemy walczyć uczciwie, pierw jednak ty wyrzuć swoje miecze.
- Nie rób! – zaczęła Mariko, ale stwór szybko ją uciszył – Cichutko, cichutko. Wojownicy rozmawiają po czym przeniósł spojrzenie na łowcę i rzucił już dosadnie – Rzucaj te miecze. a niebieskooki… posłuchał. Wyciągnął oba ostrza zza pasa po czym puścił je na ziemię, jakby będąc w transie.
– Dureń. – rzekł krótko tengu po czym jednym ruchem rozerwał szyję Mariko. Dla Asagi’ego czas się zatrzymał, stał z szeroko otwartymi oczami, kiedy ciało żony opadła bezwładnie na ziemię i sparaliżowany nie drgnął, gdy demom doskoczył do niego wbijając w jego ciało podobną do miecza dłoń. Następnie, dalej nie mogąc wyjść z szoku osunął się na ziemię, kiedy potwór zwyczajnie opuszczał jego dom, ostatnim ruchem strącając niewielką latarenkę, od której wątłego płomienia szybko zajęły się drewniane meble, niedługo potem dom…
Jak Asagi przeżył? Przeżył bo miał szczęście. Ocalił go brat, który również tej nocy nie mógł spać, a widząc łunę z okolicy domu młodszego rodzeństwa zabrał miecz ojca i udał się w to miejsce odnajdując płonący dom, a w środku Asagi’ego i ciało bratowej.
Otrzymawszy drugą szansę, Asagi długo dochodził do zdrowia, tak na ciele jak i umyśle. Dziesiątki razy rozegrał w duszy ten pojedynek i za każdym razem doszedł do jednego wniosku – jego żona była martwa w momencie, w którym demon wszedł do ich domu. A mógł go zabić. Gdyby wtedy miast to posłuchać wykonał pierwszą ze znanych mu technik. Zwyczajnie zignorował ją, odrzucił wątpliwość i przywiązanie, za cenę jej życia zabierając życie demona i ocalając niezliczonych. Jego miecz okazał się tak słaby jak jego umysł. Podjął decyzje i teraz żył z jej konsekwencjami. Błędną decyzję. Ale przeżył. I chociaż nie ma nagrody za drugie miejsce w walce na śmierć i życie, to jednak on swoją dostał.
Teraz, kiedy już nic go nie trzymało w rodzinnych stronach przeniósł się na stałe do Yonezawy, by robić to, do czego został wyszkolony.
- jako członek samurajskiego rodu, Asagi nosi dwa miecze nichirin, stanowiące zestaw – daisho. Składają się na niego Tachi (2,45 shaku) oraz Wakizashi (1,75 shaku). Oba miecze, poza typową dla użytkowników oddechu pioruna żółta klingą, charakteryzują się Niebieskimi katate-maki, których menuki ukształtowane są na wzór burzowych chmur. Oba ostrza mają na swoich tsuba (w stylu Makko-gata) wizerunek boga Raijin. Saye obu ostrzy utrzymane są w klasycznej czarnej stylistyce, natomiast taśma sageo dłuższego z mieczy jest śnieżno-biała. Kojiri obu ostrzy jest skromne, acz metalowe,
- na swoim czole, Asagi nosi ochraniacz hachigane, wykonany z czarnego metalu przewiązany długą, białą taśmą. Trudno orzec, czy zapewnia on jakieś szczególne walory ochronne, ale na pewno chroni przed spadaniem włosów na oczy.
- W wolnych chwilach zajmuje się pisaniem książki, w której zbiera różne „ opowieści i złote myśli nie tylko dla wojowników” – jest to efekt jego własnych przemyśleń wynikających z różnorakich przygód, ale również zasłyszane maksymy. Obecnie są to: „Honor to luksów, na który nie zawsze nas stać”; „W walce na śmierć i życie nie ma nagrody za drugie miejsce”; „Iaijutsu to sztuka podejmowania decyzji i życia z konsekwencjami”; „Nawet gdy musisz kogoś zabić, nie ma powodu by być przy tym nieuprzejmym”. Jako, że zawsze może się zdarzyć okazja, że usłyszy coś przydatnego/inspirującego, Asagi nosi ze sobą podstawowe przybory pozwalające mu zanotować ciekawą frazę.
Co więcej, na start dostajesz 50 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach