Yashamaru z Aemon
22/08/1602, Aemon, Edo, Samurajska
- Długie czarne włosy związane wstążką.
- Złote/ żółte oczy zazwyczaj mają chłodny wyraz.
- Posiada katane oraz ootachi (jest to tachi o długości 90 cm w samym ostrzu)
- Jest bardzo wysoki
wraz z ludźmi przychodzi ziemia, z ziemią z kolei - bogactwo,
a bogactwo da mu nagrodę za szlachetność ducha.
Cnota więc jest korzeniem, a bogactwo pędem."
Patrząc z punktu widzenia jednej z osób mieszkających dawniej w Zakazanym Mieście, nie potrafię stwierdzić, czy to co działo się było tylko moim wspomnieniem wyssanym z czyjegoś snu czy czymś co przeżyłem naprawdę, linia czasu bowiem wszystko zagłuszyła pozostawiając blade wizualizacje tego wspaniałego miejsca w moich oczach. Nigdy też nie miałem odwagi wybrać się tam, chociaż widziałem z książek iż miejsce prawdziwe, że to mógł być historyczny fakt, moje życie, a przynajmniej jedno z nich. Na przestrzeni wieków bowiem przemieszczałem się z miejsca na miejsce próbując coraz więcej i więcej snów, wytworów ludzkiej wyobraźni, świadomej lub też nie, wszystko jedno. Czy zatem można nazwać mnie tchórzem? Tak mi się wydaje, prawdopodobnie, może ma to jednak związek z tym, że boje się konfrontacji ze wspomnieniami, a może tego ile czasu już trwam na tym padole, podczas gdy osoby, które znałem uciekły w objęcia matki ziemi. Być może to mnie przeraża, nieuchronne znikanie rasy ludzkiej zastępowanej przez co i rusz nowe jednostki. Wszystko się zmienia, teraz świat wygląda całkiem inaczej jak przed wiekami. Wtedy gdy dopiero co się zrodziłem, albo zacząłem liczyć czas, jaki upłynął. Nie wiem, tak czy inaczej na tych kartach spisze wszystko co pamiętam a potem, zbiorę na odwagę i konfrontację z tym co nieuniknione - przemijaniem..
Obszar o długości dziewięćset sześćdziesięciu metrów i szerokości siedemset sześćdziesięciu metrów otoczono murem obronnym z wieżami, z których można obserwować posunięcia na zewnątrz jednocześnie zapewniając ochronę osobom przebywającym w mieście. Owe wieże pokryto żółtą dachówką a mury dla pewności opleciono fosą, która miała zapełniać większą ochronę. Wszystko w mieście rozplanowano wedle osi północ - południe. Wybudowano około osiemset pałaców i kilka pawilonów, wraz ze sztucznymi stawami, parkami. Do miasta można było dostać się jedynie przez cztery bramy, główna znajdowała się w części południowej, zwana południkową (Wumen), największa i najokazalsza z bram. Potem na północy kolejna większa, którą ozwano bramą Boskiej Mocy, oraz dwie mniejsze nazwane, Zachodnią i Wschodnią bramą chwały. Za bramą Wumen znajduje się brama Najwyższej Harmonii, za nią zaś rozciąga się widok na plac główny Pałacu. Centrum administracyjne składało się z trzech hal tronowych. Od południa widać Pawilon Najwyższej Harmonii (Taihedian), tak przynajmniej tak głoszą księgi, mnie już tam nie było podczas gdy zbudowano tę część. Wyżej na północ, mniejszy pawilon nazwany Zhonghedian, tutaj cesarz przygotowywał się do każdych większych uroczystości, a także Baohedian - sala Audiencji. Wszystkie te trzy budynki wzniesiono na trójstopniowym marmurowym cokole, a jego ściany ozdobiono reliefem przedstawiającym smoki. Najbardziej okazały z trzech pawilonów jest Taihedian, gdzie odbywały się większe uroczystości, takie jak koronacje, bale z okazji Urodzin Cesarza czy Nowego Roku. Trzeba też wspomnieć, że większa część budynków pokryta jest szczęśliwymi kolorami, wedle wierzeń oczywiście, czerwonym - stosowanym do kolumn i ścian, oraz żółtym do pokrycia dachów, reszta jak dobrze pamiętam mieniła się złotem lub srebrem. Żółty kolor dachówki charakteryzowały tylko i wyłącznie pałace cesarskie.
Za częścią oficjalną oczywiście znajdowały się tereny prywatne, do tych zaś wstęp miało nieliczne grono ludzi. Oddzielono ją murem i bramą Qianqingmen. Ułożone są w podobny sposób co trzy wcześniej opisane pawilony a są to Qiangqinggong (Pałac Niebiańskiej Czystości), pałac Kunninggong (Pałac Ziemskiego Spokoju) – rezydencje cesarskiej pary oraz pawilonu Jiaotaidian (Sala Jedności). Ważnym jest też, że hala Taihedian, znajduje się w centrum miasta. Co wedle wierzeń kosmologicznych oznacza, że Cesarz zasiadający na tronie jest w centrum świata. Nie można także zapomnieć o trzech jeziorach nazwanych kolejno: Południowe (nan), Środkowe (zhong) i Północne (bei). Największym parkiem jest Beihai, obecnie otwarty jest dla zwiedzających. Park Jingshan, dużo mniejszy i bardziej prywatny pełnił funkcję miejsca odpoczynku cesarzy. Z pewnością majestatyczne miejsce, tak samo jak wzbudzające podziw, jednak atmosfera..
O tej już nic przychylnego powiedzieć nie można. Pełno intryg, podkopywania dołków pod innymi i rzucanie kłód pod nogi, byle tylko dostać się wyżej i wyżej. Zawsze zadziwiało mnie to jak ludzie są chciwi, jak bardzo ich sny przyprawiają mnie nawet o ból brzucha. . W tym miejscu nigdy nie głodowałem, nie było takiej możliwości, czasem jednak musiałem coś zjeść by nie wzbudzać podejrzeń, to oczywiste. W takim jednak miejscu nie ciężko było o pożywienie, ludzie umierali dość często, wystarczyło być inteligentym. Nie zaliczało mnie się także do osób, które były tutaj pospolite, nie pełniły jakiejś znaczącej funkcji tylko po prostu dbały o dobrobyt cesarza Xiang Ho. Między innymi byli ci co zajmowali się administracją, ogrodami, kuchnią i wieloma innymi aspektami dnia życia codziennego. Zakazane Miasto nigdy nie było ciche, zawsze dało się słyszeć głosy, nawet w nocy. Ciężko by na obszarze około kilometra kwadratowego, przy obecności więcej jak tysiąca osób, było spokojnie. Dni zawsze były mocno gwarne, nawet gdy było się w parku, pozornie spokojnym miejscu otoczonym naturą, choć stworzoną sztucznie, bo owe parki zostały stworzone na życzenie władcy. Nie było to naturalne skupisko roślin, tylko idealnie utworzony ogród, pełniący tę właśnie funkcję. Została nawet stworzona wyspa, która zawsze była moim ulubionym miejscem, tam na małej polanie zawsze trenowałem, chcąc być coraz lepszym. Nie z powodu pana Xiang, lecz dla samego siebie, nie chciałem być zdany na łaskę innych, nigdy, to uwłaczające, chociaż nie powiem iż miło by mieć kogoś, kto by ci skakał nad tyłkiem. Co innego jednak jest być na garnuszku u kogoś z własnej niemocy, niż po prostu dla czystej zabawy i lenistwa, każdy bowiem chciałby mieć wszystko na zawołanie. Przede wszystkim to fajna zabawa robić sobie z kogoś taką ofiarę i kierować nią dowolnie, kształtować i zmieniać wedle własnego gustu. To zadziwiające jak ludzie potrafią sobą nawzajem manipulować, być wyrachowanymi do szpiku kości, egoistami, dla których liczy się tylko własne JA. Ale może właśnie dlatego, tak podobało mi się życie w Zakazanym mieście, nie sposób było się nudzić, na każdym kroku się coś działo. Komu z resztą nie podobałoby się życie w luksusie, u boku samego cesarza, zwłaszcza takiego jak Xiang Ho. Ten człowiek, nigdy nie dał siebie owinąć wokół palca, przez co był naprawdę sporym wyzwaniem dla mnie. Zdobycie jego zaufania trwało bardzo długo, kosztowało mnie też sporo pomyślunku i ruszenia głową, co z powodu przewidywalnego charakteru ludzi często mi się nie zdarzało, bo nikt nie był dla mnie przeszkodą. Lecz ten młody acz inteligentny człowiek różnił się. Nie mówię tego tylko dlatego, że był cesarzem, chodziło tu raczej o charakter i sposób bycia. Od niego aż biło szczerością, starą typową mądrością i chęcią udoskonalenia państwa. Człowiek potrafiący jednać sobie ludzi w jednej chwili, ale w kolejnej także potrafił stracić w imię wyższego dobra.
Pamiętam jeden dzień, i pewną rozmowę z Ho, która tylko przybliżyła mi jego majestat, ale była także wyrazem tego, że w końcu postanowił mi zaufać, tym samym dał złowić jak rybka na haczyk. Przemierzaliśmy wtedy dróżki, mijaliśmy drzewa wiśni, śliwy jak i innych owocowych w parku Jingshan. Głównie takie tutaj rosły i muszę przyznać, że bardzo mi się podobały, delikatne a zarazem ukazujące siłę. Zawiał mocniejszy wiatr a płatki kwiatów zaczęły zlatywać, pokazując tym samym ulotność czegoś takiego jak kwiat, z którego potem jednak wyrastał owoc, piękny dorodny, smaczny. Słyszałem zdenerwowanie w jego głosie, gdy opowiadał o niesubordynacji pewnych jednostek, nie mówił konkretnie imion, mogłem się jednak łatwo domyślić, niewiele miałem wtedy jeszcze do powiedzenia, nic nie zasugerowałem, jako po prostu cesarski ochroniarz nie miałem takiego prawa. Słuchałem więc pokornie a w duszy zastanawiałem, jak szybko się do tego przyzwyczai, do żalenia, do proszenia o rady. Wiele się nie pomyliłem, wszystko szło tak jak przewidziałem. Z dnia na dzień jego słowa były coraz bardziej prywatne, coraz bardziej sięgały o te zakazane rejony, mówił rzeczy jakich nie powinienem za nic w świecie wiedzieć, jak wiadomo przyzwyczajenie to silna cecha. Dopiero po kilku dniach gdy znów szliśmy tą samą ścieżką, zdmuchując płatki wiśni postanowiłem coś doradzić, a nie tylko biernie słuchać. Pamiętam, że nie były to słowa czysto taktyczne czy teoretyczne. Zwyczajnie po prostu doradzone, jakoby sobie nie pomyślał jakie mam plany. Nigdy też nie pomyślałby, że jednak taka istota jak ja potrafi być tak inteligentna, sądząc, że tylko umiem machać klingą. Co było oczywiście tylko ułudą sugerującą, że jedynie podczas walki jestem groźny, jak wiadomo też pozory bywają bardzo mylne.
Zapewne padnie pytanie, co w Zakazanym Mieście robi Samuraj? Gdzie Chinom do Japonii, ale już opowiadam...
DZIEJE W KYOTO
nie wolno ci myśleć, że prosta droga
będzie za trudna i że lepiej wybrać drogę okrężną, choć dłuższą.
Kiedy cała rzecz się przedłuża i rozluźnia się napięcie woli,
zazwyczaj się nie udaje."
Niegdyś należałem do pewnego wielmożnego Pana. O ile można w ogóle powiedzieć, że "należałem", nawet tego służbą bym nie ozwał. Ponieważ, nigdy nie przywiązywałem do niego większej wagi. Leyasu był człowiekiem twardym, podłym i nieustępliwym w swoich działaniach. Dostarczał mi odpowiednią rozrywkę, tego czego potrzebowałem Japonia z pewnością jest krajem pięknym, tak samo jak i Chiny a na ich obszarze nie można się nudzić. Trzeba powiedzieć, że Azjatyckie ludy są waleczne i dużo częściej honorowe niżeli te zamieszkujące Europę czy nawet obie Ameryki, o Afryce nic nie wiem, nigdy nie ciągnęło mnie w tamte strony, aczkolwiek tak dalece posunięta prymitywność w tamtych czasach odstraszała mnie. Kto wie, może kiedyś. Wracając jednak do mojego byłego "Pana" albo jednego z wielu, bo tak tez można powiedzieć. Pewnego dnia pod wieczór, gdy już układaliśmy się do snu, teoretycznie rzecz jasna, bo ja wcale takiego zamiaru nie miałem. Jak zwykle niebo pokrywały liczne gwiazdy, a zapachy Kyoto przyprawiały o wielki uśmiech na twarzy. Siedziałem wtedy na dachu i dużo myślałem o tym, jak wygląda całe moje życie i doszedłem do wniosku, że jest po prostu fikcją, że przybrałem image, chcieć mieć choć jego namiastkę, chyba o to chodzi, a może co innego, nie umiem wytłumaczyć. Trzeba też było powoli wprowadzić w życie ucieczkę, w końcu Leyasu. Powoli to zaczynało być chore.. Gdy wypytywał o moje wcześniejsze życie, dlaczego przybyłem do tego miasta z małej wioski zwanej Aemon. Taki stan rzeczy nie był mi ani trochę na rękę. Nie miałem ochoty mówić o tym co dawniej, włosy by mu chyba dęba stanęły no i po za tym po co miał dociekać. Dla mnie najważniejsze było, że nie byłem głodny, nie nudziłem się, a to co on myślał było w pewnym stopniu bez znaczenia. No i jak wiadomo, tego kwiatu pół światu, w każdej chwili mogłem przenieść się gdzie indziej, zostawiając go. Tylko żeby odejście było takie proste, właściwie było, ale czemu nie zabawiać się w grę pozorów? Czemu nie po napawać bólem jego wijącego ciała? Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł i pełny chęci po prostu zeskoczyłem z dachu i wszedłem do środka, już miałem wizję jego rozczłonkowanego ciała. Potem zaś krzyk jego ukochanej rodzinki, równie chciwej co on sam.
Wchodząc do pokoju gdzie spał wraz ze swą małżonką musiałem niezwykle uważać. Już kiedyś wspominał, że nikomu w pełni nie ufa i zrobił pułapkę w postaci słowiczej podłogi, która wydaje śpiew gdy się na nią nadepnie. Trzeba było się tylko zorientować co do umiejscowienia. Musiałem zatem stąpać delikatnie niczym motyl, jak kot na łowach. Nie powiem, żebym był w pełni dumny z tego jak to robię, bo zabijanie własnego pana przeczyło kodeksowi Bushido, zdałem sobie jednak sprawę, że ani trochę nie mam zamiaru go przestrzegać, że nigdy w pełni nim nie kierowałem. Pomimo tego, że zwano mnie samurajem, w sercu wcale nim nie byłem. Idąc więc korytarzem w głowie migały mi przeróżne obrazy jego uśmiercenia, najlepszym wydał mi się jednak po prostu poderżnąć gardło a potem rozczłonkować jego ciało, na drobne kawałki. Otwierając suwane drzwi, które wcale nie stawiały oporu i praktycznie były bezgłośne oblizałem usta przyglądając się temu staremu prykowi, który czasy świetności swej urody dawno miał za sobą, ale naprawdę łeb na karku. Spodziewałem się jednak, że moja obecność nie zostanie całkiem niezauważona, tak też się stało, oczy Leyasu rozwarły się w zdziwieniu gdy spojrzał zaskoczony, jak trzymam dłoń na rękojeści katany. Usta zaczęły mu drżeć jak u osiki. Dziwiło mnie tylko czemu nie próbuje walczyć, czemu nie krzyczy tylko patrzy jakby rażony piorunem. Dotarła do niego przerażająca świadomość, że był całkowicie bezbronny, jego uzbrojenie leżało po drugiej stronie pokoju, w odpowiednim do tego miejscu, a po drugie wiedział jak działam, że nie mam sobie równych, dlatego postawił właśnie na mnie. Przeliczył się jednak co do wierności, właśnie teraz odkrył swój fatalny błąd, przyjął diabła pod swój dach. Wcale nie czułem wyrzutów, nie obchodziło mnie co ten człowiek czuje. Zagrażał mi, może nie bezpośrednio lecz sprawiał, że wieść mogła rozejść się bardzo szybko, był osobą wpływową, nie mogłem od tak odejść, szukałby mnie. Dlatego też postanowiłem załatwić to w taki a nie inny sposób. Nie zdążył nawet wydać z siebie krzyku, gdy wbiłem mu klingę w brzuch na dokładkę przekręcając. Zbytnio nie przejąłem też tym, że jego ręka spadła na moją twarz i zabarwiła ją na czerwono. Gdy zaś wyjąłem narzędzie zbrodni krew trysnęła już bez opamiętania, a ja nawet nie miałem wyrzutów sumienia, nawet serce mocniej nie zabiło. To zarazem plus jak i minus mojej egzystencji, pomimo przywiązania i uwielbienia do kogoś, gdy trzeba było nie miałem sumienia ani obiekcji przed rozpruciem, poćwiartowaniem. To chyba czyniło ze mnie personę o ciężkim obyciu, ludzie nie wiedzieli czego się po mnie spodziewać i powiem szczerze, że często mnie to nakręcało. Świadomość, że jest się od kogoś silniejszym, ważniejszym, nieprzeciętym, wyjątkowym, ah uwierzcie to działa jak narkotyk.
Po chwili upuściłem jego martwe ciało, głowa przechyliła na bok łypiąc na mnie szeroko rozwartymi oczyma. Błyskało w nich jeszcze niedowierzaniem. Powiadają, że katana jest duszą samuraja, jej odzwierciedleniem. Jeśli to prawda, to moja jest wyjątkowo krwawa i egoistyczna. Opuściłem dłoń z mieczem a krew z niego trysnęła na podłogę robiąc czerwony ślad. Otarłem wierzchem dłoni twarz, acz niewiele to dało, miałem w sumie tego świadomość, zaś zbroczone krwią kimono, wcale w tej chwili nie odwracało ode mnie uwagi potencjalnej istotki, która by tę scenę widziała. Została jeszcze jego żona, a potem ich urocza córeczka, tej mi trochę było szkoda, bowiem nieprzeciętną urodą się cechowała. Z Panią Naomi poszło równie szybko co z jej mężem. Łzy ani jednej nie uroniłem wychodząc z ich sypialni powoli, mozolnie zdążając do pokoju panienki Hikaru. Przekraczając próg jej pokoju nie spodziewałem się akurat takiego widoku. Spała spokojnie, z włosami rozsypani wokół głowy, niektóre hebanowe kosmyki spływały po jej ramionach ukazując kogoś na wzór nimfy. Każdy mężczyzna powiedziałby, że jest śliczna, wręcz przepiękna, niczym kwiat lotosu, pływający po tafli jeziora. Szkoda, że właśnie miałem te cudo zwane pięknem unicestwić, splamić krwią. Tylko podczas wbijania katany w jej serce, coś we mnie drgnęło, jakby zapłakało, równie szybko jednak minęło, wraz ze spojrzeniem na jej już martwe ciało. Nic nie poczuła, nie zorientowała się nawet. Chociaż tyle byłem winien tej młodej dziewczynie, co ledwo weszła w wiek dojrzewania. Zapewne niedługo została by wydana za kogoś wysokiego rangą, miała dzieci, rodzinę. Nie wiem co mną kierowało, ale pamiętam, że klęknąłem i kilka razy pogładziłem ją po tych pięknych długich włosach żegnając, czego nigdy nie czyniłem. Odchodząc obejrzałem się tylko raz, a potem już nie wahałem.
SAMURAJ W ZAKAZANYM MIEŚCIE
Należy być zawczasu przygotowanym.
Ponadto jeśli przekazano ci polecenie i jesteś nim ucieszony
lub zaszczycony, twoja twarz z pewnością to zdradzi.
Inni to zauważą. Jest to zachowanie nieprzystojne. [...]
Zachowanie niefrasobliwe jest sprzeczne z Drogą,
człowiek taki będzie uważany za nowicjusza i sam sobie
wyrządzi niemałą szkodę."
Miesiące wędrówki przywiodły mnie do Chin, nigdy przenigdy nie przypuszczałbym, że znajdę się właśnie tutaj. Z miejsca jednak pokochałem ten kraj, pomimo tego, że ludzie patrzeli na mnie raczej krzywo. Po prostu nie potrafili zrozumieć dlaczego znalazłem się w kraju, który dodatkowo wcale nie był w dobrej komitywie z moim rodzimym. Nikt jednak nie miał odwagi mnie zaatakować, przynajmniej przez długi czas tak było. Nigdy nie byłem istotą, która z pokorą znosiła zniewagi. Nie pozwalałem z siebie kpić, szydzić, czy mówić nieprzychylnie. Moim obowiązkiem było dbać o to, by ludzie się mnie obawiali, czuli respekt, szanowali. Nawet jeśli musiałem użyć miecza do przywrócenia dobrego imienia, robiłem to, bo tak trzeba było. Gdy już go dobyłem to nie było odwrotu, musiał spłynąć krwią, oczywiście nie moją własną. Wychodząc wraz z człowiekiem co mnie znieważył pełen byłem optymizmu, hardości ducha i tego, że wygram, nie miałem podstaw myśleć inaczej, bynajmniej też nie było w tym nic z niedoceniania przeciwnika. Potyczka nie trwała długo, nie był dla mnie przeciwnikiem, nawet jeśli w tej okolicy uchodził za najlepszego wojownika. Jak widać duch mojej katany i moje umiejętności były silniejsze od niego. Nie przyuważyłem tylko jednego, że całe zajście oglądał sam cesarz, który akurat przemierzał ową drogę dążąc do jednego z panów ziemskich, czy innej ważnej osobistości. Tłum jaki nagle się zebrał był zbyt duży, jak na gapiów, zwykłej potyczki. Szybko wzrokiem wyłapałem lektykę, a potem osobę, która z niej wyszła, wraz z dwójką wojowników. Oczywiście, szybko po barwach pojąłem z kim mam do czynienia, bowiem znajomość Chińskich obyczajów i wierzeń, nie była mi obca. Eunuchowie unieśli na powrót transport i czekali na to, aż władca powróci. Patrząc na jego twarz, surową acz bijącą mądrością z oczu, nie mogłem poczynić nic innego jak ukłonić się starym dworskim zwyczajem, w imię przywitania kogoś wyżej stojącego w hierarchii ode mnie. Spodziewałem się czegoś niedobrego, że wywiąże się z tego niemiła sytuacja i będę musiał się uciec ponownie do zmiany miejsca zamieszkania, co nie było mi ani trochę w smak. Gdy w końcu Xiang Ho stanął przede mną. Nie powiem by to było na wyciągnięcie ręki, bo trochę metrów jednak z przezorności nas dzieliło. To co w następnych chwilach usłyszałem kompletnie zbiło mnie z tropu i wsuwając z powrotem ostrze do sayi ogarniały mnie przedziwne myśli, a przede wszystkim jedna, że to jakiś żart. Jednak nim nie był, bo już chwilę potem wędrowałem wraz z orszakiem, otoczony wyśmienitymi cesarskimi wojownikami, nie ufano mi. Nawet nie miałem pojęcia skąd wynika te zainteresowanie, skąd ta odwaga by wprowadzić, mnie w świat Zakazanego Miasta. Nie wiem ile czasu przemierzaliśmy tereny państwa, pamiętam jednak, że bardzo długo, zdążyłem nawet zapomnieć, o co tak naprawdę chodzi, bo chociaż nie ufali mojej osobie, to okazywali szacunek i prostą uprzejmość. Przestałem się obawiać, że może chodzić o coś niemiłego, co nie zmienia faktu, że byłem ciekaw, najgorsze było, to iż nie miałem prawa o nic pytać. W końcu ujrzałem wrota Zakazanego Miasta, które z głośnym brzękiem rozwarły się i ogłoszono powrót cesarza. Nie powiem bym czuł się dobrze. Ponieważ czułem się jak zwierzę wystawione na pokaz. Szedłem z dłońmi schowanymi w rękawach, z przymkniętymi oczyma pogrążony w rozmyślaniach. Musiałem zachować fason, nie poddać się złości, która zaczynała we mnie powoli narastać, gdy co i rusz słyszałem jakieś szepty mówiące o mojej osobie. Przechodząc przez główny plac kilkakrotnie spiąłem się będąc gotów do ataku, obserwowała mnie cała armia. W takich momentach może ogarnąć zwątpienie, zdjąć strach. Może i jestem dobry, ale nie na tyle by stawić opór tysiącom wojowników. W końcu weszliśmy do pawilonu Taihedian, wojownicy się wycofali, eunuchowie usunęli do swoich obowiązków. Gdy usiadłem w charakterystyczny sposób a Xiang zaczął mówić, po raz kolejny zostałem zaskoczony. Jego zachcianka nie była typowa, powiedziałbym wręcz wymyślona dla własnej zabawy. Miałem zmierzyć się z jego trzema najlepszymi wojownikami, o sławie legendarnej. Po usłyszeniu ich imion tylko się uśmiechnąłem. Walka to mój żywioł, nie mogłem zareagować inaczej. Oczywistym też było, że dostanę czas na przygotowanie i odpoczynek, na potrzeby widowiska uszyto mi nawet nowe szaty, specjalne elementy mające wspierać w boju. Zaproszono kilku wielmożnych panów a same przygotowania trwały dosyć długo. W tym czasie nie mogłem się nigdzie ruszyć bez "ochrony" co jakiś czas wzywany przed oblicze Ho, który był wyjątkowo ciekawskim człowiekiem. Nawet nie wiedział ile kłamstwa wtedy wypłynęło z mych bladych ust.
W końcu nadszedł dzień w którym miałem zmierzyć się z owymi trzema wojownikami. Powiem szczerze, że dużo o tym myślałem, o tym co umieją, jaki jest ich styl walki przy bliższych oględzinach, bo znajomość danej osoby to nie wszystko, a przecież nie wiedziałem nic więcej o tym w jaki sposób walczą. Słyszałem tylko legendy. Pierwszym moim przeciwnikiem okazał się Huang, wojownik okrzyknięty mistrzem Halabardy. Nasze bronie dzieliła dosyć spora różnica, przede wszystkim w sile rażenia. Musiałem wykazać więcej sprytu, niż przy innym rodzaju broni. Miał większe pole obrony, trudniej było dotrzeć, ale z drugiej strony, jak już przełamało linię obrony, przeciwnik był twój, to długa i nieporęczna broń, przynajmniej wedle mojego gustu. No i tego ile razy miałem do czynienia z tego typu bronią. Udało mu się poprzebijać mi ciuchy, ale do ciała się na szczęście nie dostał. Kilka minut zajęło mi dojście w jego pobliże, a potem wystarczyło jedno perfekcyjne cięcie a głowa odleciała, z tętnic trysnęła krew, która szybko rozlała się po kawałku placu, barwiąc go jak i po części mnie w odcień karmazynu. Jego ciało szybko uprzątnięto, tak samo jak i krew, którą pozostawił. Kolejnym moim przeciwnikiem został Wang, wyszkolony w walce Szablą Dao. Wcale nie byłem zaskoczony widząc go w opancerzeniu, co tylko sprawiło, że usta wygięły mi się w parszywym uśmiechu, im trudniej tym lepiej. Tutaj jeszcze trzeba plus przyznać, za czerwoną kitę przy rękojeści, która zmylała przeciwnika, wystarczyło ją ignorować, co nie było do końca takie proste. Tutaj już kilka ciosów się nie udało, dużo dłużej szła mi walka niż z poprzednim, broń bardziej przystosowana, do mojej, mniej dystansowa jak Halabarda. Co sprawiało, że przeciwnik był dla mnie trudniejszy. Jednak i on nie stawiał mi zbyt długo oporu, chociaż trzeba przyznać, że dosyć długo wytrzymał. Wykorzystałem moment gdy się zamachnął rozorałem mu klatkę piersiową aż po brzuch, gdzie dla lepszego efektu wbiłem miecz. Po raz wtóry trysnęła krew i znów zostałem nią ochlapany, co tylko dodawało mi upiorniejszego wyglądu. Kolejne ciało zostało usunięte a miejsce walki umyte. Zadziwiające było jak szybko się z tym uwinęli. Zdawało mi się jakby wszyscy wstrzymywali oddechy, nie mogąc wytrzymać tej całej dziwnej farsy, ich zaciekawienie chyba sięgało zenitu, a może strach, że w gruncie rzeczy ich wojownicy są słabi. To już jednak nie był mój problem, musiałem wygrać by przeżyć, nie zniósłbym porażki, nie przyjął jej do siebie i wolał by mnie dobito. Tymczasem uniosłem głowę i spojrzałem na trzeciego wojownika, już bez krzty emocji w oczach, no może jakąś pustką w nich świtającą. Han, uzbrojony w Chiński miecz obusieczny i całe opancerzenie, stał i czekał na rozpoczęcie walki. Najtrudniejszy, ale wojownik po pokonaniu którego można mieć ogromną satysfakcję. Przecież gdy pokonujesz kogoś, kto jest najlepszym wojownikiem królestwa, możesz czuć się kimś, tylko czemu ja tego nie doświadczałem? Dlaczego gdy nasze klingi się krzyżowały nie odczuwałem czegoś na wzór radości, euforii? Gdy w końcu jego martwe ciało opadło na ziemię, nie czułem w sobie nic. Mając wrażenie, że właśnie zaprzepaściłem resztki duszy, jakie jeszcze we mnie tkwiły. Dopiero teraz pojąłem fakt, że jestem po prostu mordercą, wojownikiem, który nie może okazywać słabości, nigdy. Stałem potworem zbijającym bez chwili wahania, w imię czego? Oczywiście własnego zakichanego dobra, po co przejmować się innymi? Czy jednak się mylę, obudziłem to co we mnie drzemało od dawna? Podczas gdy panowało poruszenie ja stałem na środku, otwierałem i zginałem palce na rękojeści, starając się jakoś oswoić z myślą - jestem najlepszy. Tylko czemu uparcie w mej głowie kołatało się - Co teraz? Odpowiedź nadeszła chwilę potem gdy zbroczony krwią zerknąłem na cesarza, który właśnie oznajmiał, że zostaję jego ochroniarzem, inaczej nie wyjdę stąd żywy? Pytanie, tylko czy chciałem odchodzić. Sekundę zajęło mi wsunięcie ostrza w sayę i ruszenie za władcą, potem zaś na zasłużony odpoczynek, nie świętowałem.
AH SŁODKA XIULAN
którego nie można wyrazić łzami.
Nie można go nikomu wytłumaczyć.
Nie mogąc przybrać żadnego kształtu,
osiada ciasno na dnie serca jak śnieg
podczas bezwietrznej nocy."
Wiesz, mówi się, że miłość potrafi być ślepa, potrafi głupia być, lecz mało kto by powiedział, że ktoś postanowi zaryzykować życiem dla kogoś takiego jak ja. Sam nawet tak nie uważałem, do czasu. Do pewnego dnia gdy to w nocy usłyszałem szczęk zamka i jak porażony prądem usiadłem. W mroku błysnęły złote grawery na czarnej katanie, głoszące słowa "Czarny Lotos". To była normalna reakcja, mógł to być ktoś chcący skrócić mnie o głowę a zobaczyłem? Słodką dziewkę z karminowymi ustami, bladą cerą z rozpuszczonymi włosami sięgającymi pasa. Niczym jakaś zjawa stała przede mną a jej oczy wyrażały nic więcej jak uwielbienie, które tylko przelało czarę mojej goryczy. Wnioskowałem po tym, że nawet potwora można kochać, chociażby od pierwszego wejrzenia. Gdy wyszeptała moje imię wiedziałem, że mogę tego pożałować, lecz ktoś taki jak ja mógł się nie skusić. No na wszelkie bóstwa, możecie mnie pociąć nie udałoby mi się to. Swoją drogą nawet nie chciałem. Tamta noc z pewnością zostanie w moim sercu na zawsze, jako ta najbardziej wstrząsająca, bo słodka Xiulan o zgrozo ruszyła moje serce, od innej strony, pokazała coś czego niegdyś nie znałem - miłość. Wierzcie mi lub nie, nawet ja jestem do niej zdolny. Potem z utęsknieniem czekałem kolejnej nocy spędzonej z nią. Gdy byłem sam niemal wariowałem, bo tak naprawdę słodka czarnowłosa nigdy w pełni nie byłaby moja. To mnie bolało, należała do nikogo innego jak cesarza. Jedna z jego ulubienic, ukochanych konkubin. Miała urodzić mu syna. Nie potrafię zliczyć tych wszystkich razy, gdy połykałem jedną wielką grudę ściskającą mi gardło. Nie potrafiłem w to uwierzyć, byłem zazdrosny, każdy mój nerw drżał z tęsknoty za jej dotykiem, doprowadzała mnie do białej gorączki. Lecz kolejnej nocy nie było, kilka dni później gdy chciała się do mnie wymknąć złapano ją a potem zgładzono za nieokazanie posłuszeństwa władcy. Po raz kolejny jakby moje serce się zapadło w czeluść, niezdolne do jakiegokolwiek, ciepłego uczucia. Najgorsze było to, że Xiang mówił o tym, z takim spokojem, jakby to było coś normalnego, potrzebnego. Nie potrafiłem jednak już na niego inaczej patrzyć, jak na najgorszego wroga, kogoś kto odebrał mi coś najcenniejszego, mógłbym sprzedać w tamtym momencie duszę, by diabeł zabrał go do siebie, a oddał piękną Xiu.
Nie raz nie dwa walczyłem z chęcią odcięcia mu głowy, potem osadzeniu chociażby na takiej Halabardzie, i przejść triumfalnie przez plac. Fakt, to było głupie, zapewne by mnie uśmiercono, ale co z tego skoro dokonałbym zemsty? To było tak paskudne uczucie rozrywające od środka, że coraz bardziej w nim się zatracałem, milczałem by potem w samotności złorzeczyć, płakać i załamywać ręce nad własną niemocą. Czemu nie potrafiłem unicestwić tego człowieka, czemu się wahałem? W końcu pewnego dnia, gdy podjąłem decyzję mocno świeciło słońce, chyba panowała susza, a my mimo wszystko szliśmy po parku Jingshan, który obfitował w zieleń, on miał wszystko co chciał, mi nawet miłość odebrano. Nie potrafiłem znieść tej myśli, zżerała mnie od środka jak upierdliwy kornik. Pan, miał jedno swoje ulubione miejsce, całkowicie zakryte przed wzrokiem innych, o którym wiedzieliśmy tylko my, inni po prostu nie spodziewali, się iż to właśnie te. Owady niemiłosiernie bzyczały a ja byłem strasznie zdeterminowany, by pozbawić go życia, by poniósł karę za to co zrobił, nawet jeśli ja miałem ponieść ją później. Wtedy po raz kolejny moje ręce zabiły, po raz kolejny zostały naznaczone posoką jak jakimś trofeum. Zawsze byłem i będę po prostu mordercą, inaczej nazwać mnie nie można. Nawet jeśli zwrócili by mi ją całą i żywą, gdyby stał się ten cud, nie zmieniłoby to tego kim jestem - Yashamaru z Aemon, pogromca życia.
Nim znaleźli ciało cesarza, ja wymknąłem się z Zakazanego Miasta biorąc jednego z wierzchowców mi przydzielonych. Kary, o pięknej czarnej i bardzo bujnej grzywie, zawsze miałem do niego sentyment. Podczas siodłania, zastanawiałem się ile mam czasu na odejście nim się zorientują i stwierdzą, że winnym jestem właśnie JA, czy to z powodu nie dopilnowania czy też, że samemu dopuściłem się tego haniebnego czynu. Wyjeżdżając z miasta pod pretekstem zlecenia nie potrafiłem powstrzymać drżenia rąk, które było niezauważalne z powodu tego, że wierzchowiec trząsł mym ciałem podczas biegu. Nikt nie nabrał podejrzeń, nikomu nie wydało się dziwne, że po raz pierwszy wyjeżdżam bez Ho. Jak dobrze przewidziałem, ziemia była strasznie sucha i wzniecała tumany piachu, ale nie zatrzymałem się, ani na chwilę, pomimo łez, które spływały po moim policzku. Po raz pierwszy w życiu płakałem, nawet jako dziecko nigdy mnie się to nie zdarzyło i gdy rodzice zerwali kontakt, na dobrą sprawę nie wiedziałem, co się z nimi dzieje. Te łzy były szczere jak nigdy, moje uczucia tak silne jak nigdy, uciekałem przed wszystkim co mi ją przypominało. Musiałem.
- Muzana spotkał po opuszczeniu rodzinnej wioski, w zasadzie nawet nie miał pojęcia, że jest on demonem. Został przez niego zadrapany, nigdy nie miał możliwości nim porozmawiać twarzą twarz. Jednak krew przekazała mu zasady oraz niektóre wizje mężczyzny.
- Zabija dopiero wtedy gdy jest naprawdę głodny lub dostanie zlecenie.
- Kocha dango i mochi.
- Nigdy nie dążył do siły ponieważ zawsze czuł , że ją ma. Przynajmniej względem ludzi, bycie wojownikiem dało mu wysoką pewność siebie.
którego nie można wyrazić łzami.
Nie można go nikomu wytłumaczyć.
Nie mogąc przybrać żadnego kształtu,
osiada ciasno na dnie serca jak śnieg
podczas bezwietrznej nocy."
Co więcej, na start dostajesz 48 punktów, które wydać możesz na zakupy w Sklepiku Mistrza Gry lub zamienić je na punkty do statystyk. Do zobaczenia na fabule!
Nie możesz odpowiadać w tematach